W ciągu tych ostatnich kilku dni, Sargent przekroczyła próg stajni
zdecydowanie więcej razy, niż w ciągu kilku ostatnich lat swego życia.
Nie żeby nie darzyła tych zwierząt zbytnią sympatią, jednak odkąd
nauczyła się okiełznywać morza i walczyć nawet z najbardziej wzburzonymi
falami oceanów, zwykłe wierzchowce zaczęły ją nudzić.
Prawda jest taka, że Thalia nie zawsze była słabym jeźdźcem.
Niestety, z biegiem lat jazda przestała sprawiać jej jakąkolwiek radość,
dlatego też najzwyczajniej w świecie zdecydowała się z niej
zrezygnować. Tętent kopyt nie dorównywał brutalnym uderzeniom fal,
muskających deski okrętu, końskie rżenie nie było tak efektowne, jak
żałosne jęki oceanu i śpiew sztormu, a wiatr, który świszczał w uszach
za każdym razem, kiedy wierzchowiec rozwijał większą prędkość, sprawiał
wrażenie zbyt słodkiego i w niczym nie mógł się równać, ze słoną, morską
bryzą. Zupełnie inną kwestią było jakże istotny fakt, że w żaden
sposób, nawet ktoś tak kreatywny i skłonny do łamania wszelkich praw,
jak Sztorm, nie był w stanie pogodzić konnych jazdy z niespokojnymi
wodami, po których Przeklęta Syrena zwykła przemieszczać się wraz z
resztą pirackiej załogi. Być może to właśnie silne przywiązanie do mórz
było głównym powodem całkowitego porzucenia lądu i odwiedzania
kontynentu tylko wtedy, kiedy załoga zdecydowała się zawitać do któregoś
z wolnych od straży portów. Nawet teraz, kiedy kobieta została
brutalnie pozbawiona wszystkiego, co miała i o co walczyła zacięcie
przez lata, a jak na ironię, pozostało jej przemieszczać się po stałym
kontynencie, tylko za pomocą własnych nóg, lub jazdą na końskim
grzbiecie, nawet przez myśl jej nie przeszło, by żałować dokonanego
wyboru sprzed lat.
Poza tym, na morzach znacznie łatwiej niż na lądzie, uciec Przeznaczeniu.
Sargent, jakby nigdy nic stanęła swobodnie przy wejściu do jednego z
boksów, w którym to zostawiono srokatą kelpię i co jakiś czas zerkała w
jej stronę. Klacz również łypała na nią rybimi ślepiami, jednak w
odróżnieniu od piratki, w obserwatorce zapewne nie widziała nikogo
ciekawszego, od zwykłego posiłku. Może tylko trochę wredniejszego… Co
ciekawe, Thalia zdawała się doskonale o tym wiedzieć, jednak
najwyraźniej zupełnie nie zwracała na to uwagi.
-Wiesz co, malutka?- zwróciła się do kelpii, tonem jakim mała
dziewczynka mogłaby odezwać się do swojego różowego jednorożca.- Miałam
kiedyś do czynienia z podobną mordką do Twojej.- mówiąc to, wsadziła
rękę między dwa pręty, za wszelką cenę próbując poklepać mięsożernego
wierzchowca po pysku.
Klaczy chyba niespecjalnie spodobał się ten pomysł, albo też wyczuła z
kim w rzeczywistości ma do czynienia, bo mało brakowało, a pani kapitan
za sprawą jednego zgrabnego mlaśnięcia straciłaby prawą rękę. Piratka
zdawała się jednak zupełnie nie wzruszona tym małym nieporozumieniem i
dalej nie przestała przyglądać się kelpii, ze złośliwym uśmiechem na
ustach. Jeszcze chwila i zapewne znów wpakowałaby do niej swoją rękę,
usilnie starając się dotknąć srokatej sierści, gdyby nie nagłe
pojawienie się i ugrzęźnięcie w ścianie lodowego sopla, który tak po
prostu postanowił przylecieć z bieguna do bardziej umiarkowanego
klimatycznie Ikramu. To jednak nie sopel, a głos nieznajomego wyrwał
Thalię z jej dotychczasowego zajęcia.
Kobieta odwróciła się od boksu (mogłaby przysiąc, że dokładnie w tym
momencie usłyszała, jak klacz parska z ulgą), obrzucając przebiegłym
spojrzeniem mężczyznę w tunice, który, póki co całkowicie skupiony na
Panie Szarym, zdawał się zupełnie jej nie dostrzegać, albo tylko udawał,
że nie zwrócił uwagi na nikogo innego.
Na pierwszy rzut oka, nieznajomy nie wyróżniał się niczym, co zdolne
byłoby przykuć uwagę piratki. Nie miał żadnego okrycia głowy, ani
bandany, przysłaniającej pół twarzy, czy też żółtej papugi, co chwila
krzyczącej „k*rrrrrrwa mać!”. Dopiero teraz kobieta dostrzegła, że
mężczyzna nie nosi przy sobie żadnej broni, co wydało jej się dość
nietypowym… zjawiskiem. Zwłaszcza, że do tej pory miała do czynienia
tylko z uzbrojonymi po zęby ludźmi. Myślę, że to właśnie ten szczegół,
jak i szeroka szrama biegnąca przez prawe oko, która wydała się Sztorm
zaskakująco ciekawa, sprawiły, że kobieta zdecydowała się podejść do
obcego i potraktować go tak, jak zwykła traktować osoby równe sobie.
Czyli oczywiście, bezceremonialnie klepnęła go w plecy.
- No proszę, jednak masz jakichś znajomych.- rzuciła, szczerząc się do Prześladowcy.- Może przedstawisz?
- A co ja jestem, herold? To nie niemowa, ani nikt ważny, by musieć go
anonsować, nieprawdaż?- zamaskowany mężczyzna założył ręce na piersi.
Po tonie jego wypowiedzi, Thalia zrozumiała, że ta dwójka nie tylko
zna się dostatecznie DOBRZE, ale ich relację spokojnie można było
porównać do tej, która od jakiegoś czasu zaczęła łączyć Trzech
Muszkieterów.
Sargent odwróciła się więc do obcego, posyłając mu pełne wyczekiwania spojrzenie.
- A więc?
Mężczyzna z blizną wywrócił oczami, dając wszystkim jasno do
zrozumienia, że nie przyszedł tutaj na pogawędki, jednak Sztorm nie
miała najmniejszego zamiaru zwracać na to uwagi i dalej świdrowała
obcego stalowym spojrzeniem swych burzowych oczu.
- Istomin.- mag mruknął od niechcenia.- Albo po prostu Frost.- dodał,
jakby liczył, że dzięki dodatkowej informacji, brunetka zostawi go w
spokoju. Jak bardzo się przeliczył…
- Frost!- kobieta klasnęła rozradowana. Czym prędzej podeszła do ściany,
wyrywając wbity w nią sopel lodu, który dziwnym trafem nawet nie zaczął
topnieć. Przez chwilę obracała go w dłoni, przyglądając mu się z tak
wielką uwagą, jakby nigdy w życiu nie widziała niczego, co pochodziłoby z
mroźnych krain. - Taki z Ciebie zimny drań, co?- rzuciła, nie
omieszkując po raz drugi klepnąć obcego po plecach.- Rodzice też tak na
Ciebie wołali, czy zdrabniali do „Frosti”?
Istomin uniósł brwi, przyglądając się piratce z niedowierzaniem,
jakby zastanawiał się z której choinki się urwała, po czym przeniósł
pytające spojrzenie na Nocnego Prześladowcę. Jego oczy zdawały się
mówić: „Ona tak zawsze?”, na co Szary zaskakująco spokojnie wzruszył
ramionami, co równie dobrze mogłoby znaczyć: „A bo ja wiem?”, lub: „Tego
nie da się wyleczyć.”
Cóż, każda z tych odpowiedzi, cokolwiek w rzeczywistości by nie znaczyła,
była na swój sposób choć w części prawdziwa, dlatego nikt nie miał
zamiaru ciągnąć tematu dalej. Sargent założyła w myślach, że kiedy tylko
minie ta niezręczna chwila ciszy, dwójka mężczyzn zaraz wda się w dość
nieprzyjemną wymianę zdań, dlatego (o dziwo!) postanowiła oprzeć się o
drzwiczki do jednego boksu i nasłuchiwać, licząc, że wyłapie z ich
rozmowy cokolwiek, co mogłaby uznać za pożyteczne.
Jednak zamiast tego, dwójka kompanów nie tylko stało naprzeciwko siebie,
pogrążona w zupełnej ciszy, mierząc się co jakiś czas nieokreślonym
spojrzeniem, jakby każdy z nich czekał na ruch tego drugiego, ale przede
wszystkim coś zupełnie innego przykuło uwagę piratki.
Dach i cała górna część stajni z pewnością nie należały do tych
najprostszych konstrukcji, a kiedy spojrzało się wysoko nad swoją głowę,
czyli tam, gdzie ludzkie oko samo z siebie z reguły nie zerka, nie
sposób było przeoczyć licznych pali, drewnianych desek i podpór, których
gęsta sieć zdawała się tworzyć wymyślny labirynt. To właśnie na jednej z
drewnianych „dróg” siedział Dexter, który najwyraźniej od dłuższego
czasu przypatrywał się wszystkiemu, co zaszło w stajni, od kiedy ta
niewielka (i w części już mu znana) grupka osób znalazła się w budynku.
To właśnie nie kto inny, jak kapucynka przykuł uwagę Thalii, która jak
raz w życiu nie żałowała, że zwierzak nie został na gałęzi któregoś z
drzew. Czyli w miejscu oddalonym od Ikramu dobre kilkanaście (jeśli nie
więcej) mil, w którym to piratka widziała go ostatnio.
Kapucynka pochwyciła spojrzenie swej właścicielki i, najwyraźniej
próbując przedostać się na swoje ulubione miejsce, a więc na ramiona
piratki, zaczęła kręcić głową to w jedną, to w drugą stronę, szukając
sposoby, by zejść chociaż odrobinę niżej. Przez pewien czas można było
zaobserwować, jak małpa zgrabnie przeskakiwała to z jednej belki na
drugą, co jakiś czas przytrzymując się długim ogonem jednego z pali. Co
ciekawe, zdawało się, że dwaj mężczyźni nie zwrócili najmniejszej uwagi
na balansującego Dexter’a i zapewne zupełnie nie zdawali sobie sprawy z
jego obecności. Dopiero, kiedy małpa zeszła na deskę, znajdującą się
znacznie niżej, tuż nad głową Istomina, Prześladowca zwrócił uwagę na
zwierzaka, choć nie powiedział ani słowa.
Kapucynka schyliła się odrobinę, jakby czekała aż padną pierwsze słowa
rozmowy. Zupełnie, jakby to ona była tutaj tym najpilniejszym
słuchaczem. Małpka wychyliła się najbardziej, jak było to możliwe,
swobodnie spuściła swój długo ogon, co jakiś czas powoli nim bujając.
- Nie wierzę w to.- odezwał się w końcu Prześladowca, swym spokojnym
głosem przerywając ciszę. W odpowiedzi otrzymał pytające spojrzenie
Frosta.- Nie wierzę, że przybyłeś do Ikramu tylko po to, by znaleźć
lidera Lwów.- dokończył.
Przez twarz Istomina przebiegło coś na kształt osobliwego grymasu, gdy
umięśniony mężczyzna założył ręce na piersi. Sprawiał wrażenie, jakby
miał w tej kwestii sporo do powiedzenia, jednak póki co nie odezwał się
ani słowem. Dla Sargent, która znała na tyle Szarego, by wiedzieć że
mężczyzna nie zwykł mówić zbyt dużo, ta „rozmowa” niemego i bardziej
niemego wydała się bardzo zabawnym przedstawieniem.
- Każdy ma prawo zacząć życie od nowa.- mag mruknął w odpowiedzi,
zerkając przelotnie na Thalię, która z nieznanych mu powodów, ledwo
powstrzymywała się od śmiechu.
Nie minęła jednak chwila, a i pozostała dwójka zrozumiała o co chodziło
piratce. Dexter, który cały czas siedział na jednej z drewnianych belek,
tuż nad głową Frosta, co jakiś czas machał ogonem przed oczami maga.
Może, gdyby nie fakt, że umięśniony mężczyzna w tunice wyglądem
przypominał srogiego i niezwykle poważnego wojownika, żarty kapucynki
nie byłyby aż tak zabawne.
Istomin spojrzał w górę, dokładnie w tym samym momencie, kiedy małpka
schowała się za drewnianą podporą, popiskując cicho podczas ucieczki,
starając się uniknąć ludzkiego wzroku. Siedziała skulona zaledwie
chwilę, do momentu, kiedy cała trójka przestała zwracać większą uwagę na
jej istnienie, po czym znów zadowolona zajęła wcześniejsze miejsce.
- I to nowe życie jest powodem Twojego pobytu w stolicy?- Prześladowca
założył ręce na piersi, zastanawiając się, czy szukana przez niego
odpowiedź na pytanie w rzeczywistości jest aż tak prosta.- Poważnie?
- Jestem c a ł k o w i c i e poważny.- dokładnie w tym momencie,
Dexter po raz drugi „spuścił” swój ogon, tym razem przytrzymując go w
jednym miejscu, tuż przed twarzą Frosta. Odrobinę podwinięta końcówka
wyglądała jak wąsy, a z gardła kapucynki wydobył się piskliwy chichot,
kiedy Sargent, nie wytrzymując już ani chwili dłużej, parsknęła
śmiechem.
Małpa zeskoczyła zadowolona, lądując na głowie właścicielki, po czym
zgrabnym ruchem usadowiła się na ramieniu rozbawionej piratki. Do uszu
Thalii dotarło ciche, ledwo słyszalne parsknięcie, które można było
uznać za śmiech… Kobieta odwróciła się w stronę Nocnego Prześladowcy,
nawet nie próbując ukryć zdziwienia.
- Brawo Dexter!- zwróciła się do kapucynki, wymownym gestem wskazując na
Pana Szarego.- Udało Ci się rozbawić Szary kamień, a to nie lada
wyczyn…!- kobieta posłała w stronę Prześladowcy pełen zadowolenia,
zbójecki uśmiech, po czym odwróciła się w stronę Frosta.- Ale tego typa
to już chyba nic nie rusza, nie?- i tym oto sposobem, po raz trzeci
sprzedała Istomin’owi „przyjacielskie” uderzenie w plecy.
Han? Revan? Wybaczcie mi stan opka, ale nie miałam lepszych pomysłów :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz