wtorek, 26 kwietnia 2016

Od Thalii (CD Revana) - Jaki właściciel, taki zwierzak

       W ciągu tych ostatnich kilku dni, Sargent przekroczyła próg stajni zdecydowanie więcej razy, niż w ciągu kilku ostatnich lat swego życia. Nie żeby nie darzyła tych zwierząt zbytnią sympatią, jednak odkąd nauczyła się okiełznywać morza i walczyć nawet z najbardziej wzburzonymi falami oceanów, zwykłe wierzchowce zaczęły ją nudzić.
  Prawda jest taka, że Thalia nie zawsze była słabym jeźdźcem. Niestety, z biegiem lat jazda przestała sprawiać jej jakąkolwiek radość, dlatego też najzwyczajniej w świecie zdecydowała się z niej zrezygnować. Tętent kopyt nie dorównywał brutalnym uderzeniom fal, muskających deski okrętu, końskie rżenie nie było tak efektowne, jak żałosne jęki oceanu i śpiew sztormu, a wiatr, który świszczał w uszach za każdym razem, kiedy wierzchowiec rozwijał większą prędkość, sprawiał wrażenie zbyt słodkiego i w niczym nie mógł się równać, ze słoną, morską bryzą. Zupełnie inną kwestią było jakże istotny fakt, że w żaden sposób, nawet ktoś tak kreatywny i skłonny do łamania wszelkich praw, jak Sztorm, nie był w stanie pogodzić konnych jazdy z niespokojnymi wodami, po których Przeklęta Syrena zwykła przemieszczać się wraz z resztą pirackiej załogi. Być może to właśnie silne przywiązanie do mórz było głównym powodem całkowitego porzucenia lądu i odwiedzania kontynentu tylko wtedy, kiedy załoga zdecydowała się zawitać do któregoś z wolnych od straży portów. Nawet teraz, kiedy kobieta została brutalnie pozbawiona wszystkiego, co miała i o co walczyła zacięcie przez lata, a jak na ironię, pozostało jej przemieszczać się po stałym kontynencie, tylko za pomocą własnych nóg, lub jazdą na końskim grzbiecie, nawet przez myśl jej nie przeszło, by żałować dokonanego wyboru sprzed lat.
  Poza tym, na morzach znacznie łatwiej niż na lądzie, uciec Przeznaczeniu.
  Sargent, jakby nigdy nic stanęła swobodnie przy wejściu do jednego z boksów, w którym to zostawiono srokatą kelpię i co jakiś czas zerkała w jej stronę. Klacz również łypała na nią rybimi ślepiami, jednak w odróżnieniu od piratki, w obserwatorce zapewne nie widziała nikogo ciekawszego, od zwykłego posiłku. Może tylko trochę wredniejszego… Co ciekawe, Thalia zdawała się doskonale o tym wiedzieć, jednak najwyraźniej zupełnie nie zwracała na to uwagi.
  -Wiesz co, malutka?- zwróciła się do kelpii, tonem jakim mała dziewczynka mogłaby odezwać się do swojego różowego jednorożca.- Miałam kiedyś do czynienia z podobną mordką do Twojej.- mówiąc to, wsadziła rękę między dwa pręty, za wszelką cenę próbując poklepać mięsożernego wierzchowca po pysku.
  Klaczy chyba niespecjalnie spodobał się ten pomysł, albo też wyczuła z kim w rzeczywistości ma do czynienia, bo mało brakowało, a pani kapitan za sprawą jednego zgrabnego mlaśnięcia straciłaby prawą rękę. Piratka zdawała się jednak zupełnie nie wzruszona tym małym nieporozumieniem i dalej nie przestała przyglądać się kelpii, ze złośliwym uśmiechem na ustach. Jeszcze chwila i zapewne znów wpakowałaby do niej swoją rękę, usilnie starając się dotknąć srokatej sierści, gdyby nie nagłe pojawienie się i ugrzęźnięcie w ścianie lodowego sopla, który tak po prostu postanowił przylecieć z bieguna do bardziej umiarkowanego klimatycznie Ikramu. To jednak nie sopel, a głos nieznajomego wyrwał Thalię z jej dotychczasowego zajęcia.
Kobieta odwróciła się od boksu (mogłaby przysiąc, że dokładnie w tym momencie usłyszała, jak klacz parska z ulgą), obrzucając przebiegłym spojrzeniem mężczyznę w tunice, który, póki co całkowicie skupiony na Panie Szarym, zdawał się zupełnie jej nie dostrzegać, albo tylko udawał, że nie zwrócił uwagi na nikogo innego.
  Na pierwszy rzut oka, nieznajomy nie wyróżniał się niczym, co zdolne byłoby przykuć uwagę piratki. Nie miał żadnego okrycia głowy, ani bandany, przysłaniającej pół twarzy, czy też żółtej papugi, co chwila krzyczącej „k*rrrrrrwa mać!”. Dopiero teraz kobieta dostrzegła, że mężczyzna nie nosi przy sobie żadnej broni, co wydało jej się dość nietypowym… zjawiskiem. Zwłaszcza, że do tej pory miała do czynienia tylko z uzbrojonymi po zęby ludźmi. Myślę, że to właśnie ten szczegół, jak i szeroka szrama biegnąca przez prawe oko, która wydała się Sztorm zaskakująco ciekawa, sprawiły, że kobieta zdecydowała się podejść do obcego i potraktować go tak, jak zwykła traktować osoby równe sobie. Czyli oczywiście, bezceremonialnie klepnęła go w plecy.
  - No proszę, jednak masz jakichś znajomych.- rzuciła, szczerząc się do Prześladowcy.- Może przedstawisz?
  - A co ja jestem, herold? To nie niemowa, ani nikt ważny, by musieć go anonsować, nieprawdaż?- zamaskowany mężczyzna założył ręce na piersi.
  Po tonie jego wypowiedzi, Thalia zrozumiała, że ta dwójka nie tylko zna się dostatecznie DOBRZE, ale ich relację spokojnie można było porównać do tej, która od jakiegoś czasu zaczęła łączyć Trzech Muszkieterów.
  Sargent odwróciła się więc do obcego, posyłając mu pełne wyczekiwania spojrzenie.
  - A więc?
  Mężczyzna z blizną wywrócił oczami, dając wszystkim jasno do zrozumienia, że nie przyszedł tutaj na pogawędki, jednak Sztorm nie miała najmniejszego zamiaru zwracać na to uwagi i dalej świdrowała obcego stalowym spojrzeniem swych burzowych oczu.
  - Istomin.- mag mruknął od niechcenia.- Albo po prostu Frost.- dodał, jakby liczył, że dzięki dodatkowej informacji, brunetka zostawi go w spokoju. Jak bardzo się przeliczył…
  - Frost!- kobieta klasnęła rozradowana. Czym prędzej podeszła do ściany, wyrywając wbity w nią sopel lodu, który dziwnym trafem nawet nie zaczął topnieć. Przez chwilę obracała go w dłoni, przyglądając mu się z tak wielką uwagą, jakby nigdy w życiu nie widziała niczego, co pochodziłoby z mroźnych krain. - Taki z Ciebie zimny drań, co?- rzuciła, nie omieszkując po raz drugi klepnąć obcego po plecach.- Rodzice też tak na Ciebie wołali, czy zdrabniali do „Frosti”?
  Istomin uniósł brwi, przyglądając się piratce z niedowierzaniem, jakby zastanawiał się z której choinki się urwała, po czym przeniósł pytające spojrzenie na Nocnego Prześladowcę. Jego oczy zdawały się mówić: „Ona tak zawsze?”, na co Szary zaskakująco spokojnie wzruszył ramionami, co równie dobrze mogłoby znaczyć: „A bo ja wiem?”, lub: „Tego nie da się wyleczyć.”
  Cóż, każda z tych odpowiedzi, cokolwiek w rzeczywistości by nie znaczyła, była na swój sposób choć w części prawdziwa, dlatego nikt nie miał zamiaru ciągnąć tematu dalej. Sargent założyła w myślach, że kiedy tylko minie ta niezręczna chwila ciszy, dwójka mężczyzn zaraz wda się w dość nieprzyjemną wymianę zdań, dlatego (o dziwo!) postanowiła oprzeć się o drzwiczki do jednego boksu i nasłuchiwać, licząc, że wyłapie z ich rozmowy cokolwiek, co mogłaby uznać za pożyteczne.
  Jednak zamiast tego, dwójka kompanów nie tylko stało naprzeciwko siebie, pogrążona w zupełnej ciszy, mierząc się co jakiś czas nieokreślonym spojrzeniem, jakby każdy z nich czekał na ruch tego drugiego, ale przede wszystkim coś zupełnie innego przykuło uwagę piratki.
  Dach i cała górna część stajni z pewnością nie należały do tych najprostszych konstrukcji, a kiedy spojrzało się wysoko nad swoją głowę, czyli tam, gdzie ludzkie oko samo z siebie z reguły nie zerka, nie sposób było przeoczyć licznych pali, drewnianych desek i podpór, których gęsta sieć zdawała się tworzyć wymyślny labirynt. To właśnie na jednej z drewnianych „dróg” siedział Dexter, który najwyraźniej od dłuższego czasu przypatrywał się wszystkiemu, co zaszło w stajni, od kiedy ta niewielka (i w części już mu znana) grupka osób znalazła się w budynku. To właśnie nie kto inny, jak kapucynka przykuł uwagę Thalii, która jak raz w życiu nie żałowała, że zwierzak nie został na gałęzi któregoś z drzew. Czyli w miejscu oddalonym od Ikramu dobre kilkanaście (jeśli nie więcej) mil, w którym to piratka widziała go ostatnio.
  Kapucynka pochwyciła spojrzenie swej właścicielki i, najwyraźniej próbując przedostać się na swoje ulubione miejsce, a więc na ramiona piratki, zaczęła kręcić głową to w jedną, to w drugą stronę, szukając sposoby, by zejść chociaż odrobinę niżej. Przez pewien czas można było zaobserwować, jak małpa zgrabnie przeskakiwała to z jednej belki na drugą, co jakiś czas przytrzymując się długim ogonem jednego z pali. Co ciekawe, zdawało się, że dwaj mężczyźni nie zwrócili najmniejszej uwagi na balansującego Dexter’a i zapewne zupełnie nie zdawali sobie sprawy z jego obecności. Dopiero, kiedy małpa zeszła na deskę, znajdującą się znacznie niżej, tuż nad głową Istomina, Prześladowca zwrócił uwagę na zwierzaka, choć nie powiedział ani słowa.
  Kapucynka schyliła się odrobinę, jakby czekała aż padną pierwsze słowa rozmowy. Zupełnie, jakby to ona była tutaj tym najpilniejszym słuchaczem. Małpka wychyliła się najbardziej, jak było to możliwe, swobodnie spuściła swój długo ogon, co jakiś czas powoli nim bujając.
- Nie wierzę w to.- odezwał się w końcu Prześladowca, swym spokojnym głosem przerywając ciszę. W odpowiedzi otrzymał pytające spojrzenie Frosta.- Nie wierzę, że przybyłeś do Ikramu tylko po to, by znaleźć lidera Lwów.- dokończył.
  Przez twarz Istomina przebiegło coś na kształt osobliwego grymasu, gdy umięśniony mężczyzna założył ręce na piersi. Sprawiał wrażenie, jakby miał w tej kwestii sporo do powiedzenia, jednak póki co nie odezwał się ani słowem. Dla Sargent, która znała na tyle Szarego, by wiedzieć że mężczyzna nie zwykł mówić zbyt dużo, ta „rozmowa” niemego i bardziej niemego wydała się bardzo zabawnym przedstawieniem.
  - Każdy ma prawo zacząć życie od nowa.- mag mruknął w odpowiedzi, zerkając przelotnie na Thalię, która z nieznanych mu powodów, ledwo powstrzymywała się od śmiechu.
  Nie minęła jednak chwila, a i pozostała dwójka zrozumiała o co chodziło piratce. Dexter, który cały czas siedział na jednej z drewnianych belek, tuż nad głową Frosta, co jakiś czas machał ogonem przed oczami maga. Może, gdyby nie fakt, że umięśniony mężczyzna w tunice wyglądem przypominał srogiego i niezwykle poważnego wojownika, żarty kapucynki nie byłyby aż tak zabawne.
  Istomin spojrzał w górę, dokładnie w tym samym momencie, kiedy małpka schowała się za drewnianą podporą, popiskując cicho podczas ucieczki, starając się uniknąć ludzkiego wzroku. Siedziała skulona zaledwie chwilę, do momentu, kiedy cała trójka przestała zwracać większą uwagę na jej istnienie, po czym znów zadowolona zajęła wcześniejsze miejsce.
  - I to nowe życie jest powodem Twojego pobytu w stolicy?- Prześladowca założył ręce na piersi, zastanawiając się, czy szukana przez niego odpowiedź na pytanie w rzeczywistości jest aż tak prosta.- Poważnie?
  - Jestem c a ł k o w i c i e poważny.- dokładnie w tym momencie, Dexter po raz drugi „spuścił” swój ogon, tym razem przytrzymując go w jednym miejscu, tuż przed twarzą Frosta. Odrobinę podwinięta końcówka wyglądała jak wąsy, a z gardła kapucynki wydobył się piskliwy chichot, kiedy Sargent, nie wytrzymując już ani chwili dłużej, parsknęła śmiechem.
  Małpa zeskoczyła zadowolona, lądując na głowie właścicielki, po czym zgrabnym ruchem usadowiła się na ramieniu rozbawionej piratki. Do uszu Thalii dotarło ciche, ledwo słyszalne parsknięcie, które można było uznać za śmiech… Kobieta odwróciła się w stronę Nocnego Prześladowcy, nawet nie próbując ukryć zdziwienia.
  - Brawo Dexter!- zwróciła się do kapucynki, wymownym gestem wskazując na Pana Szarego.- Udało Ci się rozbawić Szary kamień, a to nie lada wyczyn…!- kobieta posłała w stronę Prześladowcy pełen zadowolenia, zbójecki uśmiech, po czym odwróciła się w stronę Frosta.- Ale tego typa to już chyba nic nie rusza, nie?- i tym oto sposobem, po raz trzeci sprzedała Istomin’owi „przyjacielskie” uderzenie w plecy.

Han? Revan? Wybaczcie mi stan opka, ale nie miałam lepszych pomysłów :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz