środa, 30 grudnia 2015

Od Alice

        Przeciągnęłam się wstając z łózka. Dzisiaj będzie kolejny wspaniały dzień! Czuję to w kościach. Podrapałam za uchem jeszcze śpiącego Kou i szybko się ubrałam. Zanim słońce zaczęło wschodzić, ja już byłam na dachu naszego mieszkalnego budynku. Siedziałam słuchając nielicznych ptaków, czując wiatr pomieszany z ciepłymi promieniami słońca na twarzy. Momentalnie uśmiechnęłam się szerzej. Dla takich widoków warto wstać wcześniej. Dopóki całe słońce nie wyszło zza gór, nie ruszałam się z miejsca. No ale. Trzeba poznać ludzi! W końcu trzeba mieć oko na okolicę. No i zdobyć zaufanie mieszkańców. To raczej nie może być trudne...
Właściwie na poznawanie ludzi straciłam cały dzień. Ale było śmiesznie. Na prawdę, wiele osób jest... ciekawych. Weszłam do polecanego przez większość mieszkańców baru i tym razem zaszyłam się w kącie z zamiarem obserwowania wchodzących i wychodzących. Jeśli miałabym dostać zlecenie na kogoś stąd, muszę wiedzieć, czego się spodziewać... W pewnym momencie ktoś się do mnie dosiadł.
-Obserwujemy, co?

Ktoś? x3 Przepraszam za długość, ale na prawdę nie miałam jak napisać teraz dłuższego :/

Od Chowlie (CD Revana) - Nocny bieg

        Dziewczyna myślami powędrowała do złożonej broni jej torbie. Znała tylko jedną osobę której zaufałaby na tyle by dać jej do rąk teleskopowy wynalazek.
-Kij jest dość uniwersalnym rodzajem broni, jednak jest nieporęczny w transporcie. Dlatego wymyśliłam taki patent teleskopowy na podstawie budowy zwykłej lunety.- Wyjaśniła po krótce. Bo w końcu co jej szkodzi? Nie jest to tajemnica jaką ciężko rozgryźć.
-Zaraz... Lunety nie działają automatycznie, tylko trzeba je rozsunąć ręcznie. Co to za mechanizm?- Trafnie spostrzegła piratka. Chow wyszczerzyła się zbójecko. To... już była tajemnica.
-No zobacz... Taka magia.- Szkwał zrozumiała, że takiej informacji już nie dostanie. Żółty ptak na ramieniu właścicielki zatrzepotał skrzydłami. Tak jak to zwykł witać się ze znajomymi. Sokolica zauważyła to zachowanie i rozejrzała się.
-Witaj paniczu! Co cię znów tutaj sprowadza? Nasz pan z pewnością się ucieszy.- Na pastwisku przez które skracali sobie drogę stał starszy mężczyzna o przystrzyżonej siwej brodzie i słomkowym kapeluszu. Chow od razu rozpoznała jednego z koniuszy w tej stadninie.
-Witaj Gilbersg!- Uśmiechnęła się szeroko do niego. -Pan w domostwie? Potrzebuję pomocy.
-Wczoraj przybył. Chodźcie zaprowadzę was i waszych przyjaciół paniczu.- Machnął ręką i ruszył w dół stoku, do posiadłości. Goniec bardzo lubiła tego staruszka, pracował na tych terenach od wielu lat, znał wszystkie tutejsze konie od źrebaka. Dziewczyna nie znała lepszego fachowca. A przy okazji milszego staruszka.
-”Paniczu”?- Zapytał nieco zdziwiony, a równocześnie rozbawiony Re.
-Nie wyprowadzaj go z błędu, to starszy człowiek, ledwo widzi i słyszy. Gdybyś go uświadomił człowiek mógłby przeżyć szok.- Wyjaśniła z lekkim uśmieszkiem,a jej towarzysze pokiwali ze zrozumieniem głowami. Doszli do wejścia pokaźnej, ale nie przesadzonej w swojej wielkości willi. Staruszek otworzył drzwi do strojnego wnętrza. Powoli weszli do środka. Pierwszym co rzuciło się wszystkim w oczy stojący na środku pokoju, wypchany… jednorożec…
-To, tutaj nie stało…- Chow patrzyła na kukłę z lekkim niesmakiem. Podobnie jak reszta „drużyny”.
-Zaraz przyprowadzę Pana Herbiga, a wy poczekajcie.- Gilbersg gestem nakazał im czekać, sam zaś zniknął gdzieś między korytarzami. Pozostawieni bez opieki podróżnicy od razu doskoczyli zaciekawieni do jednorożca. Trzy pary rąk zaczęły wścipsko obłapywać wypchanego zwierzaka. Ozzi który dotychczas siedział na ramieniu dziewczyny postanowił przenieść się na am czubek rogu.
-Uciekaj stamtąd demonie!- Chow zamachała rękoma by przegonić ptaka. Było jednak za późno… Pierzasty przyjaciel pozostawił po sobie biały ślad na pysku konia.
-Ty głupi bydlaku! Nosz…
-K*rrrrwa mać!- Dokończył za właścicielkę. Wszyscy w nagłym ataku paniki starali się zamaskować plamę, a Sokłó złapała winowajcę. W tym właśnie momencie do pomieszczenia wszedł właściciel domu, a zaraz za nim człapał znany już staruszek.
-Chow! Jak miło cię widzieć!- Zawołał brzuchaty hrabia rozkładając ramiona w geście przywitania. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech nieco zakłopotana. Zauważywszy że ściska w dłoni Ozziego wyrzuciła go gdzieś za plecy, a sądząc po dźwięku trafił do jakiegoś metalowego naczynia.
-Witaj przyjacielu!- Mistrial nieco sztucznie i nader wylewnie przywitała się z mężczyzną. Gdy jednak uścisnęli sobie dłonie, w sposób zarezerwowany raczej dla mężczyzn, następnie poklepali się przyjacielsko zdawało się że była już rozluźniona. Ale gdy nikt nie patrzył krótkim machnięciem ręki pokazała Szaremu i Thali by zasłonili sobą pysk jednorożca.
-Widzę że przyprowadziłaś do mnie przyjaciół.- Uśmiechnął się, jego okrągła twarz wydawała się jeszcze bardziej napuchnięta gdy tak się wykrzywiał. Mimo to wyglądał bardzo przyjaźnie. Chowlie jakoś zawsze ten typ kojarzył się z hipopotamem, duży, gruby, mięciutki i milutki… i śmierdzący…
-Mamy do ciebie prośbę.- Zaczęła bez ogródek
-Ależ oczywiście! Przyjaciele mojego przyjaciela, są moimi przyjaciółmi.- Uścisnął dłonie obojga. Którzy jak się zdawało zrobili to jedynie po to by dostać wierzchowce.
-Trzy konie, najlepsze jakie macie.
- Gilbersg! Przygotuj na jutro Kasztanka, Siwka i Srokacza.- Zakomenderował swojemu podwładnemu, który posłusznie skinął głową i wyszedł.
-Na jutro?- Odezwał się Szary, wyraźnie niezadowolony z takiej zwłoki.
-A jak! Zmierzcha, najecie się, wyśpicie a jeśli wola z samego rana wyruszycie!- Wyszczerzył się ukazując pożółkłe zęby. -A skoro o tym mowa. Marry!- Zaklaskał a z jednych z pobocznych drzwi wyszła młoda pokojówka. -Zaprowadź moich gości do jadalni i przygotuj posiłek. Ja za moment też się tam stawię.- Owa Marry dygnęła i zwróciła się do tej trójki.
-Proszę za mną.- Zdezorientowani bez piśnięcia ruszyli.
-No proszę… niezłe warunki paniczu. Zawsze tak panicz mieszka?- Thalia znalazła idealny moment by sobie poużywać.
-Nie panienko, nie przepadam za takimi luksusami, trochę mchu czy siana mi wystarcza. Za to lubię się najeść, a uwierz mi pan Herbig lubi dobrze zjeść.
-Widać.- Szary błysnął oczami, co mogło znaczyć, że lekko się uśmiechnął.
-A co on taki milutki?- Szkwał oparła się o ramię koleżanki.
-Ma u mnie mały dług i wie, że musi być milutki.- Chow uśmiechnęła się jadowicie. Nikt nie pytał ale wszyscy zrozumieli, że mogą się wiele spodziewać z tego domostwa.
Drzwi do pokoju jadalnego otworzyły się i pierwsze co wszyscy usłyszeli to głośne „K*rwa mać!”, ale wyjątkowo nie z dzioba papugi a z ust jednej z kucharek która starała się odpędzić ptaka od jedzenia które nosiła do stołu. Papuga powtórzyła te słowa kilkukrotnie, jeszcze bardziej drażniąc kobietę. Chow zagwizdała przeciągle. Ptaszek podniósł paciorkowate oczka i z skrzekiem podleciał do niej, jak zwykle wtulając się w szyję dziewczyny.
-Nie wiem jak ten demon tutaj wlazł, ale mam nadzieję że nie zrobił zbytnich szkód.- Posłała kucharce nieco kpiący uśmiech. Zła kobieta fuknęła i z wysoko zadartym nosem wyszła, a zaraz za nią młodsza Marry.
-I znów zostaliśmy sami.- Stwierdził Revan.
-Nie rozpędzaj się kolego, jeszcze ja tutaj jestem. Ale jak chcesz to poproszę dla was o jedną komnatę.- Zaśmiał się goniec. W ostatniej chwili uniknęła uszczypnięcia przez piratkę pod boki i złapała ją za ręce.
-Co? Zazdrosna?- Thalia odwzajemniła wredny uśmieszek.
-Nie… Jak ja będę miała ochotę to poproszę Marry o towarzystwo.- Oblizała dwuznacznie usta. Następnie obie się roześmiały głośno. Revan jedynie westchnął głęboko kiwając głową. Wszyscy usiedli po jednej stronie stołu i czekali. Chow przyglądała się towarzyszom. Oboje byli ciekawymi postaciami. I oboje mogli być dla niej wywabieniem, lub porażką w najbliższym czasie. To zależało jedynie od nich. Uśmiechnęła się pod nosem.
-Los… to prawdziwy sk*rwiel…- Mruknęła niewyraźnie tak, że nikt nie usłyszał. Wodząc palcem przy dziobie pierzastego przyjaciela myślała o prawdziwości swojego stwierdzenia. Czarnowłosa, charyzmatyczna, piratka pociągająca za sobą tłumy i cichy, działający w cieniu morderca, i ona. Wszyscy diametralnie różni, a jednak w jakiś sposób podobni. I śmiesznym zrządzeniem… ta trójka obdartusów, zdjętych siłą z szlaku siedziało zdobnej sali czając na ucztę przed dalszą drogą. Uśmiechnęła się raz jeszcze, czekała ją z pewnością niezła zabawa. Kolacja minęła bez echa, gdy na stół przyniesiono właściwe dania i potrawy wszyscy byli tak zajęci jedzeniem, że posiłek przebiegł bez zbędnych rozmów.
-Pokoje są już dla was przygotowane, a z pewnością jesteście zmęczeni. Pozwolicie więc, że was zaprowadzę.- Oznajmił po skończeniu posiłku pan domu, wstając od stołu. Jak się okazało przygotowane dla nich izby… to była jedna izba. Pan Herbig oczywiście przeprosił za takową niedogodność, ale nie miał wolnych pokoi ze względu na pożar jaki ich ostatnio nawiedził. Dlatego też kazał dostawić dwa łóżka. Nikt jednak nie narzekał. Każdy zajął miejsce dla siebie stawiając obok kaganek z nikłym światełkiem. Herbig życzył dobrej nocy i zostawił ich samych. Chow runęła na łóżko. Thalia też długo nie czekała, zrzucił buty i wpakowała się pod pierzynę tak że ledwo było widać oczy. Tylko Re usiadł na skraju swojego posłania i przenikliwie patrzył na kompanki.
-Czegoś nie rozumiem…- Westchnął w końcu przerywając ciszę. -Dlaczego zjedliśmy właśnie wystawną kolacje, mamy opierunek w wielkiej willi a nazajutrz dostaniemy trzy ogiery z nie najgorszej stadniny?- Piratka również ciekawa odpowiedzi wysunęła głowę spod kołdry, a Chow uniosła się na łokciu.
-Mówiłam przecie że nasz gospodarz ma co do mnie spore długi.- Wzruszyła obojętnie ramionami
-Tak, tyle już wiemy. Pytanie jest jednak dlaczego i dla naszej dwójki takie przywileje skoro go nie znamy?- Drążył dalej przeszywając szatynkę wzrokiem. Miał jedno z najbrzydziej przenikliwych spojrzeń z jakim dziewczyna się w życiu spotkała. Ale nie pokazała tego po sobie, jedynie obdarowała go jednym z swoich wredniackich uśmiechów.
-Za bardzo byście mnie spowalniali głodni, zmęczeni i bez wierzchowca.- Odpowiedź była jednoznaczna „W dalszą podróż jedziemy razem, ale prawdziwych tego pobudek na razie nie poznacie”. Chłopak przytaknął i zdmuchnął ostatni płomień, pozostawiając izbę w niemal całkowitym mroku.
-Dobranoc…- Powiedziała jeszcze Chow w akompaniamencie skrzeku Ozziego. Już po niedługim czasie zdawało jej się, że wszyscy w pokoju śpią. Dziewczyna po cichu wstała tak delikatnie że zwinięta na posłaniu papuga nie obudziła się. „Lunatyczka” złożyła jeszcze poduszkę tak by wyglądało, że nadal tam leży. Gdy już wyglądało wszystko idealnie uchyliła okno i wyskoczyła przez nie. Pierwsza noc po nowiu była bezkreśnie ciemna, mimo całkowitego braku chmur. Ale takie zimne noce jak ta były najpiękniejsze, bo gwiazdy rozbłyskujące na nieboskłonie zdawały się być jeszcze jaśniejsze i liczniejsze. Wyglądało to jakby komuś tam wysoko w górze wysypały się diamenciki cukru. Chow zwinnie przeskakiwała po dachach by w końcu zeskoczyć na ziemię. Wciągnęła jak najgłębiej w płuca chłodne, czyste powietrze i puściła się dzikim pędem po pastwiskach płosząc przy okazji małe stado pasące się tam. Wystraszone konie ruszyły galopem, a uśmiechnięta dziewczyna między nimi. W końcu jednak zwolniła i zatrzymała się, obserwując jak majestatycznie stworzenia biegną dalej bez opamiętania. Westchnęła i opadła na trawę przyglądając się dokładniej miliardom światełek nad jej głową. Znała całą mapę nieba, to dzięki niej nie raz odnalazła się w wielu miejscach. Mimo to kochała na nią patrzeć. Nawet nie spostrzegła kiedy podszedł do niej znajomy cień.

Thalia? A może Revan? Przyznam że nie wiedziałam jak skończyć XD

niedziela, 27 grudnia 2015

Kou

Imię: Kou
Gatunek/Rasa: Najzwyklejszy, czarny dachowiec.
Wiek: coś koło roku..? Chyba. Znalazła go przypadkiem.
Opis: Kou jest małym, czarnym, puszystym kociakiem o zielonych, hipnotyzujących oczach. Jest równie energiczny i wesoły, jak jego właścicielka. Uwielbia się do wszystkich przytulać. Nie posiada żadnych specjalnych umiejętności. No chyba, że go zdenerwujesz. Wtedy cię podrapie.
Właściciel: Alice Midnight

Od Revana (CD Thalii) - W drodze po wierzchowce

        Szary nie mógł nie zwrócić uwagi na tajemnicze zachowanie obu jego towarzyszek. Zwłaszcza kurierki. Wiedziała coś o nim, nie dało się stwierdzić ile, ale jakakolwiek informacja o nim, choćby samo imię, miała swoje źródło. Mógł się tego spodziewać. Posłańcy to świetni informatorzy, szpiedzy...oraz manipulanci. Kryjąc się w cieniach pociągali za sznurki lalek w koronach i habitach, bez ich zupełnej wiedzy. Re sporo czasu spędził wśród podobnych Chowlie osobistości. I za każdym razem gdy był pewny, że już żaden posłaniec go nie zaskoczy szybko przekonywał się o swoim błędzie. Dlatego też trzymał się na baczności oraz starał nie przewidywać co też może siedzieć w głowie szatynki, bo było to w istocie bezcelowe. Nigdy nie wiadomo co może wymyślić. Jeśli będzie się spodziewał akurat tego, czym zaskoczyli go jej podobni, a ona zrobi coś zupełnie innego, nie będzie na to odpowiednio przygotowany. Pozostaje więc nie spodziewać się niczego, równocześnie oczekując wszystkiego.
  Natomiast Sargent...Tu sprawa osobie postronnej przedstawiała się zgoła inaczej, natomiast Revan widział podobieństwa. Piratka zwiedziła zapewne pół świata, niejedno słyszała i widziała, a co za tym idzie i informacji posiadała wiele, choć może niekoniecznie w tych samych dziedzinach co szatynka. Jednak podczas gdy Chow działała za kulisami, będąc kimś kto zna wszystkich równocześnie nie będąc znanym przez nikogo, Thalia wolała działania otwarte, często nieprzemyślane lecz niesamowicie skuteczne, o czym świadczyło chociażby to, co Szary widział podczas buntu w więzieniu. Można było to nazwać swego rodzaju ,,chaosem kontrolowanym"...ale czy taki rodzaj chaosu w ogóle istnieje? Chaos ma swoje rodzaju? Na to pytanie odpowiedź znać mogła jedynie sama kapitan Sargent. Prześladowcę niezmiernie kusiło, by ją o to zapytać.
  A teraz Lalkarka i Pani Chaos chciały go poznać, wywiedzieć się o nim czegokolwiek. Chociaż pytanie zadała ta druga, nawet pierwsza, która już co nieco o nim wiedziała, nadstawiła uszu i posyłała Revanowi złośliwy uśmieszek.
  - Skąd wiesz, że ktoś mnie do więzienia zawlókł w pętach? - odparował. - Równie dobrze mogłem przyjść tam własnoręcznie, by pozwiedzać cele, pozachwycać się pleśnią na ścianach i przeliczyć wszystkie cegły. Może gdyby starczyło czasu napiłbym się herbaty z sierżantem?
  Ironia i sarkazm w głosie Szarego był tak namacalny, że tylko kompletny półgłówek wziąłby słowa mężczyzny na serio. Thalia zdecydowała się nie odpowiadać - tylko by ją to pogrążyło. Mimo zupełnego zniechęcenia jakim Re zaczął darzyć ją po tym pytaniu dalej uparcie wierciła go wzrokiem, a on starał się odwdzięczać jak mógł. Stalowe oczy dźgały niemal tak skutecznie w odczuciu jak jego hak. Ale dziewczyna wytrzymywała jego spojrzenie. Więcej! Bezczelnie gapiła mu się w oczy, chociaż jej uśmiech nieco zbladł, powoli zastępowany grymasem stanowczości. Nawet nie zdali sobie sprawy, że zatrzymali się na środku polnej drogi i stoją jak słupy soli. Chowlie patrzyła na tą dwójkę z lekko chorobliwą satysfakcją i fascynacją. Trafiła kosa na kamień...Ale kto był kosą, a kto kamieniem?
  Dobra jest, pomyślał Re, ale nie był w stanie powiedzieć tego na głos. W sumie, co mu szkodzi? Zdemaskowanie? Przecież on właściwie nie miał nazwiska, a imię jego pewnie i tak już znała kurierka, więc to tylko kwestia czasu zanim pozna je Sargent. Nie ma co robić z czegokolwiek tajemnicy. Równocześnie Re nie umiał się chwalić tym czego dokonał, bo nie widział w tym czegoś godnego pochwały.
  - Zamordowałem mordercę - odpowiedział suchym, pozbawionym uczuć głosem. - A straż była zbyt zaślepiona, by zobaczyć zabójców w nas obu. Wygodniej było zwalić winę na zamaskowanego powsinogę.
  Thalia zmrużyła oczy podejrzliwie. Po chwili jednak uśmiechnęła się szeroko i - czego Revan się  w  o g ó l e nie spodziewał - poklepała go po zasłoniętym bandaną policzku.
  - I takie to trudne było, panie Szary? - powiedziała i szybko cofnęła rękę. Re jednak nie zareagował.
  - Hej! - zawołała Chow. Piratka i Prześladowca drgnęli, zdając sobie sprawę, że sterczą jak kołki, podczas gdy szatynka była już dobre dziesięć metrów dalej. - Jak się skończyliście migdalić to może ruszycie zady?
  - A TO co miało znaczyć? - Thalia uśmiechnęła się do niej złośliwie. - Zazdrościsz?
  Revan stłumił bolesne westchnięcie. Ogarniało go dziwne uczucie. Z jednej strony żałował, że się wtrącił do tego towarzystwa...a z drugiej wydawało mu się, że tu pasuje. Że dobrze wybrał sobie kompanów, czego powiedzieć nie zdołałaby ani Lalkarak, ani Pani Chaos. To będzie długa podróż...

* * *

        Stadnina okazała się całkiem spora. Stojąc na wzgórzu mieli widok na rozległe padoki, kilka menaży i cztery budynki stajenne. Nie mówiąc o małym, parterowym dworku niedaleko. Thalia aż gwizdnęła, a i Revanowi trudno było ukryć podziw, choć okazywał go raczej oszczędnie.
  - Niezłe masz te znajomości - powiedziała Sargent.
  Chowlie uśmiechnęła się tryumfalnie i ruszyła drogą w dół pogwizdując melodię, którą szybko podchwycił Ozzi.
  - No to idziemy, panie Szary - rzuciła piratka.
  - Panie przodem - odparł mężczyzna kłaniając się sarkastycznie.
  Thalia zmrużyła oczy, ale zdecydowała się nie zatrzymywać więcej na drodze. Revan podążył za dziewczynami pilnując wzrokiem otoczenie. Coś mu tu nie pasowało...nie mógł jednak stwierdzić co. Zatrzymał na chwilę wzrok na Chow. Ta nagle się wzdrygnęła i odwróciła ku niemu głowę.
  - Pohamuj się, chłopie - rzuciła. - Plecy mi wywiercisz na wylot!
  Szary podniósł pytająco brew, ale nie skomentował. Takiego porównania jeszcze nie słyszał. Z powrotem zapadła cisza. Thalia jednak najwyraźniej nie potrafi tak funkcjonować zbyt długo, bo znalazła nowy temat na rozmowę.
  - Dziwny ten twój hak - powiedziała prosto z mostu.
  - Grunt, że skuteczny - Revan wzruszył ramionami. Ton Sargent nie brzmiał zaczepnie, nie było więc po co wszczynać wojny na złośliwości.
  - Zdążyłam zauważyć - stwierdziła. - Niecodzienna broń, ale efekty są ciekawe. Skąd w ogóle taki pomysł?
  Szary zamyślił się. Spojrzał na wiszący u jego pasa hak z ozdobnym karwaszem. W sumie...nigdy się nad tym nie zastanawiał. Nawet nie pamiętał kiedy zaczął z niego korzystać jako broni.
  - Nie wiem - przyznał szczerze. Jakim cudem hak stał się jego ulubionym narzędziem w otwartej walce? Może kiedyś skorzystał z niego jako broni zaimprowizowanej i mu się spodobała? Cholera, pomyślał. Ja naprawdę tego nie pamiętam? - Po prostu jest...i tyle.
  - Ciekawe, czy mi by się udało tym tak dobrze operować... - powiedziała Szkwał łakomym wzrokiem patrząc na broń.
  Re wiedząc co się święci dobył go i - lekko się popisując - zgrabnie, wprawionym ruchem przerzucił z jednej ręki do drugiej i z powrotem. Rzucił przy tym Thalii nieco wyzywające spojrzenie.
  - Jeśli chcesz się przekonać, to znajdź sobie własny - odpowiedział. - Mojej broni nie dotyka NIKT.
  - Hah, wiem coś o tym - Chow uśmiechnęła się złośliwie do towarzyszki.
  - Właśnie, a twoja broń? - zainteresował się nagle Revan. - To twoja konstrukcja, czy robiona na zamówienie?

Chow? Chyba teraz twoja kolej x3

Od Thalii (CD Chowlie) - Trzej muszkieterowie...?

        Słońce powoli kierowało się ku horyzontowi, barwiąc niebo kolorami fioletu i czerwieni. Kremowo-pomarańczowe obłoki leniwie płynęły po bezkresnym nieboskłonie, co jakiś czas przykrywając źródło światła. Mimo wszystko, dalej było dość jasno, a pomijając późniejszą porę, zupełnie nie dawało się odczuć, iż obecny dzień dobiegał końca… nawet wręcz przeciwnie! Zdawało się, jakby ostatnie kilka godzin miało płynąć przez wieki. Bez pośpiechu, leniwie, a mimo to przed siebie… zupełnie, jak te chmury nad nimi.
 Przez pusty szlak wędrowały trzy, z daleka zupełnie niepozorne postacie. Mężczyzna i dwie kobiety szli przez siebie, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. No bo kto mógł wiedzieć, że kryli się przed strażnikami? Któż by się spodziewał, że zaledwie kilkadziesiąt metrów stąd, w krzakach zostawili trupy? Poharatane, zimne ludzkie ciała, dzieło czyjejś niezwykle precyzyjnej roboty… ich roboty. Nie, z daleka wszystko wyglądało zupełnie normalnie. W kolorowym świetle zachodu, na tle różowego nieba każdy wygląda niewinnie. Dopiero z bliska dało się wyczuć tą dziwną aurę, jaka otaczała całą trójkę i dodatkowo każde z osobna.
 Wysoka, kruczowłosa dziewczyna, choć w dużej mierze była tylko człowiekiem, do złudzenia przypominała demona. Była definicją sztormu, niespokojnych i zdradliwych wód oceanu, oraz białej jak kości morskiej piany, która niczym paszcza wodnego potwora, pożera tonące statki. W burzowych oczach iskrzyło się pragnienie… pragnienie wolności, za którą była gotowa oddać wszystko, co miała.
 Szatynka natomiast szła swobodnie przed siebie, pogwizdując wesoło. Wyglądała na beztroską, niczym nie przejmująca się dziewczynę. Jednak mało kto wiedział, że za szerokim wachlarzem zbójeckich uśmiechów i uśmieszków, kryła się osoba pociągająca za wiele sznurków w tej krainie. Mało kto zdawał sobie sprawę z tego, że był po części tylko i wyłącznie jej marionetką.
Z kolei wysoki, ubrany na szaro mężczyzna, z bandanką owiniętą dookoła twarzy zdawał się być istną oazą spokoju, a zarazem wcieleniem brutalności. Był chodzącą tajemnicą- stanowił niebezpieczną zagadkę, oraz klucz do jej rozwiązania.
 Ciężko powiedzieć, które z nich było gorsze, któremu ciężej i najmniej rozsądnie byłoby zaufać. Tylko szaleniec mógł wpaść na tak śmiały pomysł, jak pchnięcie całej trójki ku sobie i sprawienie, że będą razem wędrować w stronę jednego celu.
 W każdym bądź razie, takie wrażenie odniosła Thalia, przyglądając się to jednemu towarzyszowi, to drugiemu, to drodze, jaką mieli przed sobą.
-Cholera.- mruknęła trochę głośniej, niż zamierzała.- Jesteśmy jak parodia trzech pieprzonych muszkieterów.- uśmiechnęła się złośliwie.
 Chow zawtórowała jej śmiechem, a z dzioba Ozzi wydobyło się skrzekliwe, dobrze wszystkim znane przekleństwo.
-Jeden za wszystkich..!- zaczęła ironicznie szatynka i, uśmiechając się zbójecko, z przesadnym oddaniem uniosła do góry niewielki nóż. Uwadze Thalii nie umknęło, iż wśród srebrnego błysku stali połyskiwały małe, karminowe plamki.
 Trzeba pamiętać, by później wyczyścić ostrza, pomyślała.
-… Wszyscy za jednego!- pochwyciła sarkastyczny okrzyk towarzyszki, z równie zbójeckim uśmiechem na ustach.
 Ku jej wielkiemu zaskoczeniu, do pary uniesionych noży dołączył jeszcze trzeci. Obie kobiety spojrzały się w bok na zamaskowaną postać. Chow posłała mężczyźnie pełen zadowolenia złośliwy uśmiech, przy którym ostre i przenikliwe spojrzenie Thalii, taksującej obcego było zdecydowanie mniej widoczne. I bardzo dobrze. Mimo to, obie mu nie ufały, nawet jeśli każda okazywała to na swój dziwaczny sposób. Z resztą, nie było w tym niczego dziwnego, on również nie darzył ich zaufaniem, nie miał ku temu powodów. Wszystko przypominało swego rodzaju grę- niebezpieczny pojedynek, w którym wszelkie ataki maskowano złośliwymi uśmiechami i ostrymi spojrzeniami. A zasady…? Każdy wymyślał własne- na poczekaniu, nie konsultując się z pozostałymi. Jeśli tak przedstawiała się ich znajomość, to faktycznie trójka wędrowców była naprawdę słabą parodią trzech, bezgranicznie ufających sobie muszkieterów.
 Kiedy Szkwał uświadomiła sobie ten, zdawałoby się teraz, oczywisty fakt, uśmiechnęła się jadowicie. Jedna z reguł właśnie wpadła jej do głowy.
-A więc…- zwróciła się do zamaskowanego mężczyzny, tonem, jakim zwykła rzucać wyzwania.- Kim pan w rzeczywistości jest, panie… Szary?- To ostatnie słowo specjalnie zaakcentowała tak, by nieznajomy wiedział, że wyłapała zasady jego gry. Zmrużyła oczy, wytrzymując jego ostre spojrzenie.
-Co dokładnie masz na myśli, panno Sargent?- Prześladowca zadał pytanie w taki sposób, jakby jednocześnie ostrzegał rozmówcę przed konsekwencją udzielenia na nie odpowiedzi.
 Kruczowłosa piratka uśmiechnęła się złośliwie, jakby do siebie. Miała dziwne wrażenie, że tasuje karty do jego gry.
-Osoby z hakiem w jednej ręce i książką z balladami w drugiej mogę policzyć na palcach jednej dłoni. Morderca czytający wiersze, czy poeta mordujący w ciemnych uliczkach?- spojrzenie zamaskowanego mężczyzny stało się jeszcze ostrzejsze. Zupełnie, jakby miało przedziurawić gardło piratki i uniemożliwić jej dalsze mówienie. Bezskutecznie.
 Thalia wytrzymała zimny wzrok mężczyzny, nawet jeśli kuł ją niemiłosiernie, niczym tysiące malutkich igiełek, powoli wbijających się pod skórę.
- Przecież za coś musiałeś znaleźć się w więzieniu, mam rację, panie Szary?- dokończyła, posyłając Nocnemu Prześladowcy tryumfalne spojrzenie.
 Katem oka Sargent dostrzegła złośliwy uśmiech Chowlie. W jej brązowych oczach tańczyły iskierki rozbawienia, ale i zrozumienia, gdy przypatrywała się tej wymianie zdań. Z każdym następnym słowem, padającym z ust piratki, jej zbójecki uśmiech robił się coraz szerszy, a spojrzenie ostrzejsze. Zupełnie, jakby czekała, aż ktoś poruszy ten temat. Co z kolei znaczyło… czyżby kurierka wiedziała kim w rzeczywistości był tajemniczy mężczyzna?

 Revan? Chow? Przekazuję wam pałeczkę, zanim utopię was, lejąc tą wodę *^*

Od Mattea (CD Dante) - Podejrzane ziółka

        Teo namyślił się krótko. W sumie co mu szkodzi? W Cleveland jak widać żaden z Borsuków nie był póki co potrzebny. Nawet lider, Lorkin, wolał udać się do Knowhere niż siedzieć w stolicy. Swoją drogą, ciekawe co tam robi?
  - Nie głupi pomysł - odpowiedział. - Dawno nie odwiedzałem Ikramu, a na tym całym balu może być pełno ciekawych ludzi.
  - Na przykład? - rzuciła Dante bez motywacji. Widać nie przepadała za uroczystościami tego rodzaju.
  - Liderzy innych klanów, chociażby. Oraz pozostali naszego pokroju: Lwy, Słowiki, Wilki... - wyliczył mężczyzna. - A w ogóle, to jest w twoim klanie ktoś jeszcze?
  - Tylko jedna kurierka, Chowlie - odparła dziewczyna. - Ale na balu może być kilku kandydatów. Po raz pierwszy wszyscy liderzy będą w jednym miejscu.
  Matteo ogrzał ręce nad ogniskiem. Ikram był dość ciepłym krajem, jednak noce przypominały, że na południu i zachodzie rozpoczęła się zima.

* * *

        Wyjechali z rana, gdy tylko zrobiło się ku temu odpowiednio jasno. Jakimś cudem pogryziony ogier Mattea odzyskał nieco wigoru i był w stanie nawet kłusować. Dalej jednak nie chciał iść przed lub obok kelpii liderki Orłów, mimo iż ta jakby zupełnie straciła zainteresowanie rumakiem. Teo trzymał więc konia w ,,bezpiecznej odległości" za Skatą. A mówiąc ,,bezpieczna odległość" mam na myśli tą, w której ogier nie odmawiał współpracy ani nie próbował się wyrywać w obawie przed mięsożerną klaczą.
  Jechali więc kłusem po już bardziej zalesionych szlakach. Dante przyspieszone tempo chyba poprawiło humor. Jej rudy kocur siedział za nią na zadzie Skaty, obserwując Mattea i jego ,,nieustraszonego" rumaka. Nagle drogę przecięła im rzeka. Rubkat ściągnęła wodze. Ścieżka jakby zlewała się w jedno z szeroką, wartką rzeką. Woda sięgała najwyżej kostki, jednak kamieniste dno nie wyglądało zbyt zachęcająco. Dziewczyna zeskoczyła z siodła i stojąc jedną nogą na suchej ziemi, drugą nadepnęła na kamienisty grunt. Tak jak się spodziewała, kamienie osunęły się zdradliwie.
  - Chyba dalej musimy przejść pieszo - zauważył Teo zsiadając.
  Dante posłała mu wymowne spojrzenie ,,No co ty nie powiesz?" i chwyciła wodze kelpie. Fireheart zasyczał, zjeżył grzbiet i skulił się jeszcze ciaśniej na grzbiecie konia, nie chcąc spaść. Matteo ruszył za liderką Orłów prowadząc swojego wierzchowca.
  Rzeczywiście przeprawa konno mogła się źle skończyć. O ile człowiek był w stanie bez problemu ruszyć dalej, konie miały pewne trudności z poruszaniem się po kamienistym podłożu. Kopyta ślizgały im się na kamieniach, czasem niemal utykały między nimi, co groziło złamaniem kończyny. A wiadomo, że bez szybkiej pomocy koń ze złamaną nogą nie będzie się nadawać do niczego. Wędrowcowi pozostawało albo go po prostu opuścić na pastwę dzikich zwierząt, albo skrócić mu męki. Matteowi przypomniały się stajnie jego ojca. Miał bzika na punkcie koni, czym szybko zaraził Ashweathera, swojego starszego syna. Ash w życiu nie porzuciłby żadnego konia, ale równocześnie nie byłby w stanie samodzielnie któregokolwiek zabić. Teo też czuł do tych czworonogów pewną sympatię, jednak nie tak wielką jak do ptaków. Perspektywa zostawienia wierzchowca, nawet pogryzionego i upartego jak muł, nie była niczym przyjemnym.
  Byli w połowie długości rzecznej części szlaku, gdy nagle coś zaszeleściło po ich lewej. Dante zatrzymała się i uniosła rękę dając znak, by Matteo zrobił tak samo. Przez chwilę nasłuchiwali w skupieniu, aż nagle z lasu między nich wypadł jakiś potwór. Był to krenshar, choć zdecydowanie mniejszy. Prawdopodobnie jeszcze młody. Zielone oczy błysnęły drapieżnie i pozbawiona skóry paszcza rozwarła się w cmentarnym skowycie. Koń Mattea szarpnął się przerażony i wyrwał. Krenshar skoczył do przodu. Teo cofnął się w ostatniej chwili - pazurzasta łapa zdążyła zostawić na jego przedramieniu trzy płytkie szramy. Niezadowolony potwór warknął, ale zanim skoczył chłopak trafił w niego magicznym impulsem. Odleciał do tyłu zataczając się w płytkiej rzece. Wtedy do walki nagle wtrąciła się Skata. Rżąc piskliwie stanęła na zadnich nogach i zaczęła wierzgać przednimi, zmuszając krenshara do cofnięcia się. Stwór skupiając na niej całą uwagę nie zauważył błysku miecza. I zanim zrobił cokolwiek Dante cięła od dołu pozbawiając młodego potwora głowy.
  - Musimy stąd iść i to szybko - rzuciła.
  - Zgadzam się, ale chyba lepiej będzie jeśli nieco nadłożymy drogi - Matteo złapał w ostatniej chwili lejce swojego wierzchowca. - Krenshary nie polują samotnie, zwłaszcza młode. Jeśli pójdziemy dalej rzeką wpadniemy w zasadzkę.
  Dan niechętnie się zgodziła i weszli w las po ich prawej. Gdy oddalili się nieco od rzeki ruszyli równolegle z jej biegiem. Dalej nie mogli dosiąść koni, bo drzewa rosły tu zbyt gęsto. W końcu udało im się przeciąć szlak, którym kierowali się wcześniej. Zanim jednak Teo zdążył dosiąść konia, liderka Orłów znienacka chwyciła go za zranioną rękę.
  - O cholera - zaklęła. - Czemu nic nie mówisz?
  - To tylko draśnięcie - uspokoił ją chłopak.
  Dziewczyna najwyraźniej mu nie uwierzyła. Posadziła go siłą na przewróconym pniu i wygrzebała ze swoich juków podejrzanie wyglądający słoiczek. Usiadła obok, ale zanim zdążyła cokolwiek zrobić Matteo odsunął się.
  - Ej, ej! - zaprotestował. - Co to jest?
  - Zioła - odparła Dante.
  - Ale jakie?
  - Nie mam pojęcia. Dawaj rękę!
  - Jak to ,,nie masz pojęcia"? - chłopak dalej się bronił.
  - Nie jestem alchemikiem ani zielarką.
  - To skąd masz pewność, że to nikomu nie zaszkodzi?
  - Po prostu ją mam. Daj mi w końcu tą rękę! - dziewczyna przewróciła oczami i siłą przyciągnęła sobie zranione przedramię.
 
Dante? Tylko mi go nie otruj! *^*

sobota, 26 grudnia 2015

Od Vanessy (CD Lorkina)

Van zamurowało. Co się właściwie wydarzyło? Zdążyła jedynie - zbyt późno, za co była na siebie wściekła - zauważyć ruch za plecami i zanim cokolwiek zrobiła oprycha walnęła niewidzialna siła pozbawiając go przytomności. A Lorkin zniknął.
  - Panienko? - usłyszała zatroskany głos. Odwróciła się. Z bocznej uliczki przydreptał Ombre. - Wszystko w porządku?
  Obejrzała się po raz ostatni w alejkę w której zniknął lider Borsuków.
  - W jak najlepszym - odpowiedziała i ruszyła do ostatniego z powalonych, jakby nigdy nic. Dla pewności jego też skrępowała.
  - Panienko, proszę, byś następnym razem jednak uprzedziła mnie, że zamierzasz uganiać się po mieście za obcym mężczyzną - powiedział dalej niezadowolony wilczarz.
  Ness spiorunowała go wzrokiem.
  - Za nikim się nie uganiam - warknęła, po chwili uświadamiając sobie, że chyba zareagowała zbyt gwałtownie. Odwróciła głowę udając skupienie na wiązaniu porządnego supła. - Poza tym teraz nie jest nieznajomy, więc nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
  W odpowiedzi otrzymała jedynie psie westchnięcie. Wstała, otrzepała dłonie o siebie i ruszyła ulicą w stronę najbliższego posterunku straży miejskiej. Ombre ruszył za nią.
  - I co teraz, panienko? - zapytał by przerwać ciszę.
  - Najpierw sprowadzimy strażników, a potem...Nic. Chyba czas iść spać - odpowiedziała Vanessa.
  Ombre tym razem zaniepokoił się nie na żarty.
  - Panienka na pewno dobrze się czuje? - upewnił się. - Nie pamiętam kiedy ostatnio widziałem, by panienka spała...
  - Wszyscy potrzebują snu - stwierdziła, chyba po raz pierwszy w życiu. - Nawet takie popaprane mieszańce jak ja. Nie mam ochoty marznąć na dachu, a już na pewno nie będę szukać Lorkina. Poza tym to był długi dzień, Ombre.
  - Ma panienka rację - przyznał wilczarz. - Bardzo długi.
  Śnieg opadał coraz gęściej. Ulice były puste, martwe, jak wyschnięte koryta rzek. Nawet mgieł już nie było.
*  *  *
        Rano dziewczyna znów miała okazję podziwiać przedziwne zjawisko, jakim było budzenie się miasta do życia. W jednej chwili, kwestii kilku minut, jakby z pod ziemi wyrastały nagle setki mieszkańców. Wylewali się na ulice Knowhere, przesypywali z placów w uliczki jak piasek w klepsydrze. Van siedziała na dachu, jak zwykle, a Ombre leżał obok. Widziała wszystko, lecz nikt nie widział jej, bo zabiegani ludzie nie mieli czasu by popatrzeć wyżej niż przed siebie.
  Nagle wyczuła cudzą obecność. Zacisnęła palce na sztylecie. Wilczarz nagle podniósł łeb, ale nie zawarczał.
  - To lider Borsuków - powiedział niesłyszalnie.
  Ness rozluźniła się nieco. Nie odwracała głowy.
  - Uparta jesteś - usłyszała.
  - Tym razem to nie ja śledziłam ciebie - zauważyła dziewczyna.
  Lorkin uśmiechnął się złośliwie i bez pytania usiadł obok. Uwagę Vanessy przykuł dźwięk, którego się nie spodziewała: pazury stukające o dachówki. Ombre, gdy biegł za nią po dachach wydawał ten sam odgłos, ale wilczarz przecież leżał obok niej. Spojrzała w bok. Obok Lorkina usiadł...wilk. A raczej wilczyca. Zwróciła ślepia w stronę dziewczyny i Van nie mogła się oprzeć wrażeniu, że to nie było zwykłe zwierzę.
  No proszę, pomyślała. Jeszcze jedna rzecz, w której jesteśmy podobni.
  Lider Borsuków nagle skupił wzrok gdzieś dalej, ponad kamienicami otaczającymi plac. Ness zaintrygowana również spojrzała w tamtym kierunku.
  - Co to za zamieszanie? - zapytał mężczyzna.
  Ness wyostrzyła wzrok magią. Teraz widziała każdy szczegół. Straciła jednak zainteresowanie.
  - To tylko przygotowania do wyjazdu - wyjaśniła obejmując zgięte kolana rękoma. - Lord i lady Ibn'Lshad jadą do Ikramu w to południe.
  - Ach, Święto Tolerancji... - przypomniał sobie Lorkin. - A to nie pojutrze?
  - Pojutrze, ale wiesz jak to jest - Vanessa wzruszyła ramionami. - Lordowie i ich sprawy...Poza tym z Knowhere do Ikramu trochę daleko. No i Ibn'Lshad dla dobra eskorty zdecydował się ominąć granice Ironwood...
  Nagle Ombre zerwał się na nogi warcząc i zaszczekał wrogo na siedzącą przy boku lidera Borsuków waderę. Van syknęła na niego by się uspokoił, ale ten nie przestawał.
  - Ta wadera... - powiedział tradycyjnie tak, aby usłyszała go tylko liderka Słowików. - Panienko, to telepatka. Cały czas mnie prowokuje.
  Ness nie dała po sobie niczego poznać. Dla niepoznaki trzepnęła lekko wilczarza w ucho, jakby ganiła go za nieodpowiednie zachowanie, a on podwinął ogon i z powrotem usiadł. Wszystko dokładnie przećwiczone. Lorkin podniósł pytająco brew.
  - Niezłego masz pieska - powiedział. - Mniejszych nie było?
  Vanessa zignorowała to i wróciła do obserwowania placu.

Lorkin? Wybacz, że tak późno :P

Od Chowlie (CD Thalii i Revana) - I nikt nie jest podejrzany...

Dziewczyna uśmiechnęła się nieznacznie. Zdawała sobie sprawę, że jej towarzyszka miała błędne wyobrażenie na temat pracy jaką się parała. Ale może to i lepiej? Wolałaby jej nie wciągać w swoje sprawy, to miałoby z pewnością wiele negatywnych skutków.
-Jest to do załatwienia, tylko będziesz musiała zajrzeć do Ikramu. Tam powinnaś dogadać się z nijaką Dante.- Wzruszyła ramionami, a Thalia przytaknęła rozumiejąc sytuację.
-A czemu tak nagle zainteresowała taka praca? Co z statkiem i załogą?- Chow domyślała się co mogło się wydarzyć od ich ostatniego spotkania, oraz dlaczego poszukuje takiego rodzaju pracy. Pieczęć gildii ma naprawdę wielką moc. Kto jak kto ale szatynka wiedziała coś o nadużywania takich przywilejów.
-Dużo się działo przez ostatni czas, ale pozwolisz że opowiem ci w drodze? O ile zechcesz mi potowarzyszyć?- Zaproponowała z niewinnym uśmieszkiem. Goniec odtworzyła w głowie mapę kontynentu a zaraz po tym swój plan.
-A wiesz że chętnie? Odwiedzę tylko po drodze kilka miejsc? Nie zajmie to wiele czasu a i zbaczać z drogi nie będziemy specjalnie zmuszone.
-Myślę że miło jest mieć kompana w podróży.- Ledwo gdy to powiedziała w krzakach poruszył się jeszcze jeden jeździec. Ubrany na szaro, smukły mężczyzna wyłonił się zza krzaków. Przedstawił się jako "Szary" i uciął sobie krótką pogawędkę z piratką. Chow nie dała jednak po sobie poznać że wie kim jest mężczyzna. Jedna z jej przesyłek dotyczyła pana tajemniczego. Usłyszała o nim raz, ale dla kogoś kto zapamiętuje dosłownie wszystko to wystarczy. Ale nie, nie obawiała się go, wręcz przeciwnie takie spotkanie ją wręcz ucieszyło. W końcu nie ma lepszych informatorów niż ci wyjęci spod prawa, tak jak jest to w przypadku jej aktualnych towarzyszy.
 -"Bóg wyrzekł słowo stań się, Bóg i zgiń wyrzecze. Kiedy od ludzi wiara i wolność uciecze"- Zacytował mężczyzna. -"Kiedy ziemię despotyzm i...- Chciał kontynuować, jednak znalazł się ktoś, kto zapragnął mu przerwać swoim jakże melodyjnym... skrzekiem.
-K*rrrrwa mać!- Ozzi aż się wyprostował wytężając swoje gardziołko.
-Świetnie trafił w moment...- Mruknął chłopak, widocznie zniesmaczony przyjacielem Wędrownego Sokoła.
-A właśnie zapomniałabym... to jest Hrabia Ozyrusus Ozbornusus Gilmaster pierwszy Mistral.- Podrapała ptaszka pod dziobem.
-Faktycznie doskonałe miano dla małej nimfy.- Chow wyczuwała wyraźną niechęć do swojej osoby kipiącą od Revana. Nie zrażało jej to jednak ani trochę. Uśmiechnęła się jedynie szeroko i nieco złowieszczo.
-Znam inne imiona pasujące do właścicieli.- Chłopak zdawał się drgnąć, zrozumiał co ta niepozorna nosicielka wiadomości ma na myśli? Czy to tylko jej przenikliwy uśmieszek. Chłód oczu jaki ją przeszywał świadczył raczej o tym pierwszym.
-Swoją drogą widzę że nie tylko walką się interesujesz, a znasz jeszcze jakieś ciekawe ciekawostki?- Szary popatrzył na piratkę całkowicie ignorując Chow. Thalia jednak nie zdołała odpowiedzieć, bo po gościńcu rozległ się tentent kopyt. Cała trójka zdrętwiała i bez żadnych słów dźgnęła konie w boki, następnie wskoczyli za krzaki. Zeskoczyli z siodeł, położyli wierzchowce i przykucnęli przy nich, obserwując bacznie drogę po której przegalopowało ośmiu konnych. Gdy tylko przejechali Chow wybuchnęła śmiechem. Zaraz została obrzucona morderczym wzrokiem.
-I oczywiście żadne z nas nie jest podejrzane.- Zachichotała
-A ty dlaczego się schowałaś co?- Szepnęła Thalia
-Spodziewałam się starych znajomych.- Wzruszyła ramionami. Byli to zbrojni z pobliskiego miasta, ale podejrzewała, że ktoś inny mógł chcieć ją złapać, nie było jednak sensu o tym mówić.
-No spójrz, a teraz poznasz nowych znajomych...- Odezwał się zupełnie inny, męski głos. Następnie poczuła chłód metalu na plecach. Powoli obróciła głowę i kontem oka zarejestrowała kilkunastoosobową grupkę mężczyzn.
-No proszę... więc to na was był ten pościg.- Trafnie zauważyła Thalia.
-Dobrze wiedzieć, że nie na darmo wskoczyliśmy pod noże jakiś tam bandytów.- Żachnął się Re. Chow dyskretnie sięgnęła do torby.
-Och... nie dramatyzuj, zabawić się nie lubisz?- Uśmiechnęła się drapieżnie i ponownie poczuła na sobie zdziwiony wzrok.
-K*rrrwa mać!- Zawołała papuga zrywając się w powietrze i jak na komendę Chow otworzyła swoją broń. Pręt wyskoczył na metr w każdą stronę i przebił stojącego za nią rzeźmieszka. Piratka i Szary również dobyli broni. Oprawcy za nimi rzucili się do walki. Nie byli tacy słabi jak się można było tego spodziewać. W ruch poszła szabla Thalii która błyszczała sporadycznie między płynnymi cięciami. Natomiast Prześladowca dobył masywnego noża używając go na przemian z dziwnym hakiem kojarzącym się z tym na ryby, tylko znacznie większym.
-Głowa!- Zawołała szatynka, Thalia i Revan w ostatniej chwili się uchylili przed świszczącym kijem. Metal uderzył dwoje z napastników roztrzaskując ich czaszki. Sargent wyprostowała się i popatrzyła na trupy.
-Głowa? Teraz to wygląda jak kasza…- Skwitowała krótko widok. Chow jedynie z szelmowskim uśmieszkiem zasalutowała. Na więcej nie miała czasu bo inny zamachnął się na nią toporem. Zatrzymała cios, jednak nie było jej dane go odeprzeć bo Prześladowca w między czasie poderżnął mu gardło.
-On był mój!- Oburzyła się, chłopak jako jedyną odpowiedź uznał za stosowne wzruszyć ramionami i wrócił do walki. Sokolica również kontynuowała walkę tym razem z trzema na raz. Parowała ciosy raz za razem cofając się i czekając na okazję by ich się pozbyć. W pewnym momencie jej plecy oparły się o inne.
-Jak ci idzie?- Zapytała z przekąsem Thalia. -Bo jak widzę średnio.- Zaśmiała się sapiąc. Ona również miała trzech przeciwników przed którymi się broniła.
-A wiesz że nieźle?- Uśmiechnęła się, czego jednak jej rozmówczyni nie mogła zobaczyć. -To jak? Zamiana?- Zaproponowała, na co piratka przytaknęła skwapliwie.
-Na trzy-cze…
-K*rrrrwa mać!
Obie zamieniły się miejscami w błyskawicznym piruecie niemal przyklejone do siebie plecami. Zaskoczyło to przeciwników na tyle, że obie kobiety mogły z łatwością ich pokonać jednym ruchem.
-Ładne “ry”.- Zaśmiała się Szkwał. Chow ukłoniła się przy okazji przebijając ostatniego przeciwnika z którym walczył Prześladowca.
-Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.- Posłała mu oczko. Chłopak jednak nie zareagował na te prowokacje.
-A teraz pytanie dnia…- Mruknęła Thalia zwracając się do nich. -Gdzie konie?- Rozłożyła ręce wskazując pogorzelisko wokół nich. Był las, były trupy i… zero koni...
-No właśnie… zwiały… A co jak co, ale wierzchowiec by się przydał…- Dziewczyna podparła się pod boki.
-Spokojnie, nieco ponad milę stąd jest mój zaprzyjaźniony hodowca. Sądzę, że dostaniemy od niego najlepsze z możliwych.- Uśmiechnęła się Sokolica.
-Więc prowadź.- Sargent zachęciła ją gestem. Goniec gwizdnęła przeciągle, a gdy papuga usiadła jej na ramieniu ruszyła przodem, nucąc beztrosko jakąś piosenkę.
Thalia? Revan? Mam nadzieję, że was nie zanudziłam ^^ No i macie teraz momencik dla siebie (no prawie) :P

piątek, 25 grudnia 2015

Nigdy nie ufaj cieniom, dopóki one nie zaufają tobie

Imię: Alice
Nazwisko: Midnight
Przydomek: Nocne Ostrze
Wiek: 21 lat
Płeć: Kobieta
Rasa: Człowiek
Rodzina: Nie lubi o tym mówić...
Miłość: Może ktoś zmieni jej podejście do świata...
Aparycja: Alice jest dość niską (ma tylko 168 cm wzrostu) szatynką o dużych, brązowych oczach, małym nosku i pełnych ustach. Ogólnie nie ma jakiś przesadnie kobiecych kształtów - wiele osób nazwałoby ją deską, ale niespecjalnie jej to przeszkadza. Do najchudszych osób świata nie należy, jednak uparcie walczy z każdym wałeczkiem na brzuchu. Zazwyczaj spotkasz ją w koszulce i spodniach - nigdy w spódnicy czy sukience. Czarny kolor zakłada tylko wtedy, kiedy otrzymuje zlecenia - woli ubierać żywe kolory, oddające jej charakter. Co do butów - ma tylko dwie pary - jedne czarne, drugie brązowe podszyte białym futrem od środka. Obie pary sięgają jej za kostkę i obie mają twardą podeszwę, która jednak umożliwia bezszelestne poruszanie się. No i jeszcze jedno, najważniejsze. Rękawiczki. Te zakłada tylko wtedy, kiedy uważa, że cel który ma zlikwidować jest na prawdę trudny, oraz kiedy ma walczyć z przeciwnikiem, którego uważa za równego sobie.
Zainteresowania: Alice uwielbia spędzać czas siedząc na wysokich murach, drzewach, czy w ogóle gdziekolwiek, gdzie może patrzeć w niebo i czuć wiatr we włosach. W wolnych chwilach często po prostu spaceruje i rozmyśla. Uwielbia też rysować, idzie jej to coraz lepiej.
Charakter: Alice na początku może wydawać się niezbyt miła czy przyjazna, ale w gruncie rzeczy wcale taka nie jest. Uwielbia się śmiać, bawić się, robić różne głupie rzeczy. Zawsze jest pełna energii i gotowa powitać nowy dzień z uśmiechem na ustach. Potrafi zerwać się z łóżka o każdej porze, byleby zobaczyć zachód słońca. Jest marzycielką. Pomimo swojego zawodu, nie ma jakiś okropnych wyrzutów sumienia. Owszem, czasami nachodzą ją zabite osoby, ale woli chwalić się tym, ile osób uratowała zabijając, niż ilu ludzi zabiła. Jeśli chce, potrafi być arogancka, jednak woli mieć przyjaciół, niż wrogów. Łatwo zaraża innych swoim entuzjazmem i optymistycznym podejściem do życia. Jako dziecko nie miała lekko, jednak udało jej się wyjść z tego wszystkiego z uśmiechem na ustach i teraz bardzo rzadko on z nich znika. Ma ogromny szacunek do starszych, lepszych i mądrzejszych niż ona. Chociaż sama posiada ponadprzeciętną inteligencję i spryt, zdaje sobie sprawę, że nie jest centrum wszechświata. Stara się na każdy problem patrzeć pod różnymi kątami i jak najszybciej go rozwiązać - najlepiej bez nadwyrężania się. Owszem, jest leniem. Na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie olewającej wszystko osoby, która jest tu tylko dlatego, że musi. Jednak po kilku minutach spędzonych z nią od razu zmienisz zdanie. Przekonała do siebie już wielu zamkniętych w sobie osobników. Nigdy nie lekceważy swoich przeciwników. Zdaje sobie sprawę, że pomimo swoich umiejętności w każdej chwili może przegrać, dlatego zawsze dwa razy zastanawia się, zanim wyzwie kogoś na pojedynek. Czasami może wydawać się dumna i zbyt pewna siebie - takie momenty następują jednak rzadko. Nie jest osobą, która jest taktowna zawsze i wszędzie - zwykle mówi to, co myśli. Uważa, że szczerość jest najważniejsza w życiu i nie będzie bała się powiedzieć prawdy w twarz nawet jakiemuś wysoko postawionemu urzędnikowi - nawet, jeśli poszłaby za to siedzieć. Tajemnic jednak nigdy nie zdradza. Po prostu, jest typowym sangwinikiem.
Miasto rodzinne: Jako dziecko mieszkała w Nimph. Po ukończeniu treningu i 18 lat przeniosła się do Knowhere i dołączyła do Słowików.
Klan: Słowiki z Knowhere
Pozycja: Nowicjuszka
Punkty pojedynku: 10
Profesja: Tancerka Ostrzy
Broń: Każdego rodzaju nóż, sztylet, czy krótki miecz w jej rękach jest zabójczy.
Umiejętności: Jest niesamowicie szybka i zwinna. Ma doskonały zmysł równowagi. Może i nie jest najsilniejsza, ale potrafi nóż wbić bardzo głęboko. Posiada tak zwany sokoli wzrok. W dodatku jej kroki są bezszelestne, a dodatkowo opanowała do perfekcji umiejętność kamuflażu i kierowania uwagi osoby trzeciej w inne miejsce. Można powiedzieć, że jeśli chce potrafi być teoretycznie niewidzialna.
Towarzysz: Kou - mała, ciepła, czarna kulka.
Wierzchowiec: Na razie nie, ale chciałaby mieć kiedyś konia... Łatwiej byłoby dostać się do miasta, w którym otrzymała zlecenie.
Nick na howrse: Kathrine

Od Revana - Bunt

        - Szybciej! - warknął strażnik i dla podkreślenia swoich słów popchnął Revana.
  Mężczyzna miał ręce skrępowane za plecami, toteż utrzymanie równowagi nie było zbyt łatwe. Mimo to udało mu się zrobić niezdarny krok i ponownie stanąć wyprostowany. Nie odpowiedział. Sierżanta to nieludzkie opanowanie zaczynało doprowadzać do szału. Nocny Prześladowca szedł wyprostowany, wprost emanując godnością i pogardą. Przechodnie widząc go szybko odwracali wzrok, nawet gdy ten był bezbronny i miał związane ręce.
  - Masz niezły tupet, by pojawiać się w Pheobe w przeddzień egzekucji - powiedział sierżant. - Mamy dobudować ci miejsce na stryczku?
  Więzień i na to nie odpowiedział. Sierżant wprost nie mógł się doczekać chwili, w której pozbawi go maski. Ciekawe, czy wtedy będzie zdolny zachować się tak jak teraz.
  - Ciekawy masz arsenał - zaczął chcąc rozdrażnić pojmanego. Przyglądał się po kolei każdej skonfiskowanej rzeczy. - Dwa sztylety, broń rasowego skrytobójcy. Hak? Chyba nie ma paskudniejszego oręża. I jak tym można do cholery walczyć? A to? Zakrwawiony drut do robótek? Kto by pomyślał...Co ty przy sobie jeszcze miałeś...książkę? - sierżant tak jak za pierwszym razem był zaskoczony znaleziskiem. Mały, drukowany tomik nie wyglądał na nic, co mógł nosić przy sobie zawodowy morderca. Ani spis nazwisk, ani opis miasta...
  Biedaczyna nie umie czytać, pomyślał z satysfakcją Revan. Wybacz, wersji z obrazkami nie było. Prześladowca już zastanawiał się jakby tu ukarać strażnika za dotykanie jego rzeczy. Tak, on był pewny, że uda mu się uciec. Nie wiedział jak, ale coś mu mówiło, że ten dzień nie jest tym, w którym pojmano Nocnego Prześladowcę.
  W końcu czwórka mężczyzn dotarła pod gmach więzienia. Co za paskudna ironia - ledwie kilka godzin wcześniej Re chciał tu przywlec Bonneta.
  - No rusz się! - kolejne niepotrzebne pchnięcie ,,przeprowadziło" Szarego przez próg.
  Sierżant już chciał się przywitać z kompanami na pierwszym posterunku, ale w holu nie było nikogo. Jedynie trzy puste krzesła wokół stolika, na którym leżała niedokończona partia w karty. Podrapał się po głowie i machnął ręką na prowadzących więźnia towarzyszy żeby szli za nim. Ruszyli w stronę cel.
  - To jaką kwaterę sobie zamawiasz? - rzucił złośliwie sierżant. - Wolisz z oknem czy wychodkiem?
  - Pojmaliście nie tego co trzeba - powtórzył po raz któryś Revan. - To nie ja jestem najgorszym mordercą w Pheobe.
  - Trup sir Bonneta temu przeczy. Po co w ogóle mordować tak wspaniałych obywateli?
  Prześladowca nie wytrzymał i zaśmiał się kpiąco. Strażników za nim ten nieprzyjemny odgłos przeraził, sierżant natomiast odwrócił głowę w kierunku więźnia, wyraźnie niezadowolony z kpin.
  - Jesteście ślepi - powiedział Revan, ale bez cienia żadnej wesołości. - Wśród szlachty trudno trafić na ,,wspaniałych obywateli". A tym bardziej nie był takowym wasz ukochany sir Bonnet.
  Sierżant posłał mu pełne wrogości spojrzenie. Re odczytał przekaz: ,,Nie kpij ze mnie, bo cienko zaśpiewasz".
  Minęli drugi posterunek. Też był pusty. Zaniepokojeni strażnicy sięgnęli po broń. Gdy zaczęli się zbliżać do bloku więziennego zaczęli słyszeć niepokojący hałas - mieszaninę krzyków (i bólu i tryumfu), rechotów i brzdęk tłuczonego szkła. Żołdacy przyspieszyli (a co za tym idzie, musiał przyspieszyć także Szary) i stanęli jak wryci w wejściu do sekcji więziennej.
  W środku panował istny chaos. Więźniowie jakimś cudem wydostali się ze swoich cel, a teraz - jako broń mając jedynie szkło z butelek - pozbywali się każdego żołdaka, który odważył się podjąć próbę stłumienia buntu. Sierżant stał jak kołek, podobnie jego towarzysze.
  Revan wykorzystał okazję i walnął w jednego ze strażników barkiem. Ten przewrócił się na swojego kompana o oboje padli na posadzkę. Mężczyzna już chciał uciec, gdy coś sobie uświadomił.
  Sierżant zniknął w tłumie. Razem z jego drogocennym hakiem.
  Re warknął z rezygnacją i wkroczył między walczących. Poruszał się z boku, nie chcąc wpaść w epicentrum buntu. Szukał wzrokiem sylwetki sierżanta, jednak żołdak jakby wyparował. Nagle tuż przed nim przeleciała butelka i roztrzaskała się na ścianie. Revan przyklęknął i udało mu się chwycić kawałek szkła w związane na plecach ręce. Chwilę operował ostrym przedmiotem na ślepo, aż w końcu sznur puścił. Szary roztarł przeguby i wpatrzył się się w motłoch. W życiu się tędy nie przedrę bez walki, pomyślał. Gdybym tylko miał swoją broń...
  Nagle sobie o czymś przypomniał. Pogrzebał w kieszeni pod połą kaftana, aż w końcu znalazł to czego szukał. Kastet. Żołdacy go nie znaleźli, spodziewali się, że broń skrytobójcy jest ukryta tylko w rękawach. Re uśmiechnął się z chorą satysfakcją. Kto powiedział, że broń mordercy ogranicza się do kilku sztyletów?
  Dalej poszło jak z płatka. Mało kto próbował go atakować - strażnicy mylili jego ubiór z mundurem, a buntownicy sądzili, że Re jest jednym z nich. Mężczyzna nie mógł wyjść z podziwu, jak bardzo można się uzależnić od wolności. Iście silny narkotyk, skoro dla jego odzyskania banda złodziei, bandytów i zabójców jest w stanie zebrać się pod jednym sztandarem. Pytanie tylko, kto ten sztandar trzyma? Re zauważył ją dopiero po kilku minutach. Thalia Sargent. Ciemnowłosa kobieta walczyła ze zbójeckim uśmiechem, nieco przerażającym gdyby jeszcze wziąć pod uwagę zakrwawiony kikut butelki w jej dłoni. Mógł to przewidzieć. Któż inny ma wprawę w dowodzeniu tak doborową załogą?
  Szary zdzielił jednego ze strażników kastetem, zostawiając mu krwawy ślad na skroni. Trzymał się blisko ściany, nie dając się wciągnąć w chaos panujący na środku dużej sali. I nareszcie zauważył znajomą twarz...
  Sierżant nie wyglądał najlepiej. Leżał wpół oparty o mur i kaszlał ciężko w zaciśniętą pięść. Z jego ust ciekły stróżki krwi. Gdy zauważył stojącego nad nim Revana próbował wstać, ale udało mu się jedynie wykrzywić twarz z bólu. Nocny Prześladowca podniósł go do pozycji stojącej i podtrzymując łokciem przez chwilę wpatrywał się w oczy sierżanta. Po czym ku jego wielkiemu zaskoczeniu wyjął mu z kieszeni swój tomik i nadziak oraz odebrał hak.
  - Na przyszłość lepiej nie dotykaj cudzych rzeczy - powiedział Revan, puścił żołdaka i zniknął mu z oczu.
  Zamaskowany mężczyzna zmierzał ku wyjściu tą samą drogą, którą tu trafił. Niestety epicentrum buntu przeniosło się ze środka sali na jej obrzeża. Jakiś strażnik zauważył go i zdając sobie sprawę, że Szary nie stoi po jego stronie pobiegł w jego kierunku z wyciągniętym mieczem. Revan dobył haka i wykonał piruet mijając atakującego bokiem. Ten poleciał do przodu. Wtedy Re przerzucił hak do prawej ręki, wbił go z zamachu w krtań strażnika i wyszarpnął pozostawiając mu szeroką wyrwę w gardle. Gdy żołdak upadł ktoś znienacka uderzył zamaskowanego w tył głowy. Ogłuszony morderca upadł na jedno kolano. Stojący nad nim strażnik już miał wbić jego plecy dwuręczny miecz, gdy nagle ktoś z boku przewalił go na ziemię i wbił kikut szklanej butelki prosto w oko. Przeciągły wrzask uświadomił Prześladowcy, że wciąż żyje.
  - Hej! Lepiej wstawaj jeśli chcesz pożyć! - usłyszał i odwrócił głowę.
  Nad stała Thalia Sargent we własnej osobie. Revan przyjął wyciągniętą dłoń i stanął na nogi.
  - Masz u mnie dług - rzuciła do niego kobieta z tym samym zbójeckim uśmiechem.
  Nagle z tłumu w ich stronę rzuciło się jeszcze trzech strażników, próbując otoczyć iskrę, która rozkrzesała ten bunt. Morderca i piratka - zupełnie jakby już wcześniej opracowywali tą taktykę - stanęli do siebie plecami. Thalia kopnęła leżącą butelkę w stronę głowy pierwszego z napastników. Trafiła i mężczyzna poleciał do tyłu z powrotem w tłum. W tym samym czasie Re wykonał obrót w stronę drugiego. W jego lewej dłoni jakby znikąd pojawił się nadziak i trzymany niczym nóż wbił się między żebra strażnika na wysokości mostka. Trzeci szybko skończył ze szkłem w krtani.
  Wtedy od strony Prześladowcy z tłumu wyszedł osiłek dzierżący oburącz ciężką halabardę. Wykonał szeroki zamach.
  - Padnij! - krzyknął Re. Thalia odskoczyła przed siebie i obróciła się przodem do atakującego. Revan natomiast skoczył do przodu, prosto na niego. Zanurkował pod świszczącą halabardą, przekoziołkował po podłodze i płynnie zerwał się na nogi. Ciężka broń pociągnęła halabardnika za sobą i stał teraz bokiem do Szarego, zupełnie odsłonięty. Morderca przerzucił hak z powrotem do lewej ręki po czym zamachnął się nim do góry. Zakrzywiony czubek wbił się w podgardle osiłka z taką siłą, że Revan aż poczuł jak uderzył w zęby i zahaczył się o żuchwę. Szarpnął przewalając osiłka, równocześnie wyrywając hak. Martwy halabardnik wylądował tuż pod nogami Thalii, która spojrzała na niego w lekkim szoku.
  - Jesteśmy kwita - usłyszała jedynie, a gdy podniosła głowę tajemniczego zamaskowanego jegomościa już nie było.

* * *

        Revan już drugi raz tego dnia biegł ulicą rozpychając przechodniów. Musiał wydostać się z miasta, jak najszybciej. Zbliżając się do obrzeży zauważył jakiegoś elfiego arystokratę zsiadającego z konia. Wskoczył na siodło wierzchowca i bez słowa popędził galopem odprowadzany przekleństwami właściciela rumaka.
  Wyjechał z miasta w byle jakim kierunku, chcąc jedynie szybko się oddalić. Nie wiedział ile tak jechał. Na pewno długo, bo zwolnił dopiero wtedy gdy zmęczony koń odmówił dalszego posłuszeństwa. Revan odetchnął i spojrzał na spieniony pysk wierzchowca.
  - Wybacz - powiedział klepiąc jabłkowitego ogiera po szyi. Zwierzę lepiło się od potu - Jakoś ci to wynagrodzę.
  Rumak prychnął jakby mu nie wierzył, ale w końcu ruszył stępem przed siebie. Jadąc Re rozmyślał nad swoją obecną sytuacją. Mało możliwe, by którykolwiek strażnik przeżył bunt. Jeśli więc wróci kiedyś do Phoebe po odpowiednio długim czasie, nie musi się obawiać rozpoznania wśród straży miejskiej. Nie mógł jednak liczyć na to samo ze strony mieszkańców miasta. Sted Green - człowiek, któremu pomógł odegrać się na Bonnecie za śmierć siostry - mógł już rozgadać, że arystokrata zginął z ręki Nocnego Prześladowcy. Tak jak wygadał to, zdrajca, strażnikom.
  Rozmyślania przerwała Szaremu jakaś rozmowa. Mężczyzna zmrużył oczy. Na szlaku przed nim zatrzymało się dwóch jeźdźców. Podjechał bliżej. Były to dwie kobiety: brunetka wyglądająca na kurierkę z papugą na ramieniu i...znajoma, ciemnowłosa piratka. Zauważyły go dopiero gdy jego koń zarżał na powitanie dwóm pobratymcom. Zatrzymał się jakieś trzy metry od nich. Thalia zmrużyła oczy, a jej towarzyszka zmierzyła przybysza nieufnym wzrokiem.
  - Uszanowanie, panno Sargent - Revan zdecydował się odezwać pierwszy. - Znowu na siebie wpadamy.
  Brunetka popatrzyła na Thalię zdziwiona.
  - Co to za koleś? - spytała.
  - Też chciałabym wiedzieć - odparła Sargent. - Skoro moje imię już znasz, to może sam się przedstawisz?
  - Po co ci moje imię? Skąd wiesz czy nie zmyślam? Poza tym w samym Ikramie może być dwudziestu o tym samym imieniu - powiedział morderca. - Ale skoro nalegasz, to możesz mi mówić Szary, chociaż na rubieżach Castelii...a teraz chyba także Ikramu, jestem szerzej znany jako Nocny Prześladowca.
  Zapadła krótka, napięta cisza. Thalia i Revan bez skrupułów patrzyli sobie w oczy, jakby próbowali coś z nich wyczytać o ich właścicielu.
  - Hej, a skąd się znacie? - zapytała nagle ciekawsko kurierka.
  - Z więzienia - odparła Thalia wymijająco. Chyba nie chciała zbyt wiele wspominać o buncie.
  - W sumie mogłam się tego spodziewać - dziewczyna z papugą uśmiechnęła się drapieżnie. - Chowlie, tak jakby co.
  Re skłonił lekko głowę, co w jego języku znaczyło tyle co ,,Miło poznać". Potem zwrócił się do piratki:
  - Przyznam, jestem pod wrażeniem. Poprowadziłaś - w pewnym sensie - całkiem zgraną zgraję morderców i bandytów ku wolności. I gdyby nie panujący w więzieniu chaos jutro oboje byśmy wisieli. Dziękuję.
  Thalia uśmiechnęła się jednym kącikiem ust.
  - Nie ma za co - odpowiedziała. - ,,Bo dzieło zniszczenia  W dobrej sprawie jest święte..."
  - ,,Jak dzieło tworzenia - dokończył Re. - Bóg wyrzekł słowo stań się, Bóg i zgiń wyrzecze.  Kiedy od ludzi wiara i wolność uciecze" *

Thalia? Chow? I mam swoją redutę ^^

* fragment ,,Reduty Ordona" Adama Mickiewicza

czwartek, 24 grudnia 2015

Od Revana - Pojmany...?

        Phoebe było niesamowicie spokojnym miastem. Poza hałaśliwym centrum, była to istna oaza spokoju. Revan nie mógł się powtrzymać przed wybraniem okrężnej drogi do placu targowego. Spacerował spokojnie niemal pustą suchą drogą. Pogranicza Phoebe nie posiadały brukowanych alejek jak bogatsze dzielnice. Nie było tu też kamienic, a drewniane, parterowe domki. Mimo już zimowej pory, dzięki ciepłemu klimatowi wybrzeży Ikramu było tu ciepło i przyjemnie. Kobiety rozmawiały ze sobą wieszając pranie, mężczyzn nie było widać (zapewne pracowali w polu lub w warsztatach kowalskich), przed Szarym co chwila przebiegały śmiejące się dzieci. Tym, co rzucało się w oczy Revana najbardziej, była różnorodność rasowa mieszkańców obrzeży: elfki, ludzkie kobiety i kilka khajiitek. Dzieci tak samo były mieszanką różnych społeczności. I wszyscy żyli tu bez kłótni, w tolerancji i przyjaźni. Nikt nawet nie zwrócił uwagi na idącego samotnie mężczyznę w skórzanym stroju oraz twarzy ukrytej pod bandaną i cieniem kapelusza.
  Krajobraz był tak swojski, że przypomniał Revanowi rodzinne strony w Kiromi. Takie same domy, takie same drogi, pola błyszczące w południowym słońcu, ludzie nie widzący różnic rasowych. Jednak całe porównanie prysło razem z poczuciem błogości, gdy uświadomił sobie jedną zasadniczą różnicę...
  Gdyby pojawił się teraz w Kiromi, z miejsca by wisiał.
  Otrząsnąwszy się z resztek złudnego rozluźnienia skierował już swoje kroki w kierunku miasta. Wziął wdech i spojrzał na wyrwaną kartkę z notatnika. Była na nim lista nazwisk: Alice Green, Sierra Puento, Caroline Vega i jeszcze osiem innych. Co je łączyło? Wszystkie nazwiska należały do kobiet w przedziale wiekowym od 17 do 22 lat, wszystkie one zaginęły w tajemniczych okolicznościach i wszystkie nie żyją - ich ciała były identycznie poturbowane i posiniaczone, porzucone w dokach, ciemnych zaułkach, czasem na cmentarzach. I, wedle informacji Szarego, wszystkie przed zaginięciem miały do czynienia z arystokratą o nazwisku Bonnet.
  Tak, współczesny przestępczy świat Dal-Virii nie ograniczał się do siatek handlarzy opium. Gdy liderzy klanów wyłapywali przemytników, niektórzy zajmowali się brudniejszą robotą. Re dowiedział się o tych tajemniczych zniknięciach względnie niedawno. Pewien chłopaczyna, którego siostrę dwa tygodnie temu znaleziono martwą, poprowadził własne śledztwo w tej sprawie. Gdy wszystkie tropy sprowadziły się do bogatego szlachcica, obiecał osławionemu na rubieżach Castelii Nocnemu Prześladowcy sowitą nagrodę za zajęcie się Bonnetem.
  I to właśnie było obecnym celem Revana.  Przełożył nadziak do lewego rękawa, w prawym ukrył sztylet. Hak wisiał swobodnie u jego boku, odstraszając gęstniejących razem ze zmniejszającą się odległością do centrum przechodniów. Mało kto odważył się popatrzeć na niego dłużej.
  Re wszedł na plac targowy, wmieszany w tłum potencjalnych nabywców wszelkich dóbr. Rozglądał się samymi oczami, nie poruszając głową, wyłapując kątem oka wszystkich arystokratów. W końcu zauważył Bonneta - grubszy mężczyzna po czterdziestce zajęty był rozmową z kimś jak widać ważnym. Szary przystanął przy stoisku, udając, że namyśla się nad kupnem karpia. Gdy zobaczył, że jego cel odchodzi w stronę miasta, ruszył spokojnym krokiem za nim. Gdy był tuż za jego plecami chwycił go pod lewe przedramię i położył lewą dłoń na plecy mężczyzny.
  - Co to ma...?! - zaczął, ale umilkł czując przez materiał płaszcza czubek sztyletu na kręgosłupie.
  Re nic nie mówił. Bonnet rozumiejąc aluzję nie odzywał się i dawał mu zaprowadzić dalej od targu. Kierował się w stronę posterunku straży. Nie miał ochoty na kolejny mord. Zmusi go do gadania przed sierżantem i problem z głowy. Ale najpierw...trochę satysfakcji.
  - Czego chcesz? - syknął do Szarego. - Pieniędzy? Dam ci ile zechcesz, tylko proszę...
  - Alice Green - odpowiedział Prześladowca swoim nienaturalnie spokojnym tonem, tak niepasującym do jego osoby. - Znasz to nazwisko?
  Bonnet zbladł.
  - Nie mam pojęcia o czym...
  - Dwa tygodnie temu jej ciało odnaleziono półnagie tu, w Pheobe. Do zaginięcia doszło w Mithiremie - perorował dalej Revan. - W podobnych okolicznościach zniknęła i zginęła Sierra Puento, miesiąc temu.
  Bonnetowi spłynęła po karku stróżka potu. Już nie wiedział co go bardziej przerażało: nóż przy plecach, kojący głos zabójcy, czy fakt jak wiele wie. Zaczął panikować.
  - Słuchaj, jeśli któraś z nich... - zaczął, a Re parsknął paskudnym śmiechem.
  - Nie znałem żadnej z tych kobiet, przysyła mnie krewny jednej z nich - wyjaśnił. - Ale miło, że sam się przyznałeś.
  - J-ja zrobię wszystko! Przysięgam! - jąkał się arystokrata. - Zapłacę! Ile chcesz!
  Szarego coś szarpnęło. Jego zdeformowane poczucie moralności nagle się odezwało. Miał wrodzony wstręt do wyżej urodzonych, ale szczerze nienawidził tych, którzy potrafili wycenić cudze życie w złocie. Przepraszam - m y ś l e l i  że potrafią je wycenić. I nagle Re zmienił zdanie. Późniejsze słowa Bonneta tylko wbiły ostatni gwóźdź do trumny:
  - Daję słowo! Obiecuję, przysięgam, że już nikt nigdy przeze mnie nie ucierpi!
  Revan zatrzymał się. Bonnet poczuł, że nacisk czubku sztyletu zelżał. Westchnął z ulgi.
  - Przyjmuję twoją obietnicę - powiedział nagle Prześladowca. - Więcej, pomogę ci ją dotrzymać.
  Reszta wydarzyła się zbyt szybko, by ktoś mógł zwrócić na to uwagę. Re szarpnięciem dłoni wysunął z rękawa nadziak i wbił go do połowy długości w szyję Bonneta.
  - Teraz na pewno nikogo więcej nie skrzywdzisz - wyszeptał, po czym wyrwał nadziak, który ponownie zniknął w jego rękawie.
  Revan puścił Bonneta i ruszył dalej ulicą naturalnym, beztroskim krokiem. Arystokrata nawet nie zdążył niczego poczuć. Stał jak kołek na środku ulicy. Ludzie mijali go zabiegani. Bezwiednie sięgnął ku gardłu, starł krew i spojrzał tępo na swoje palce, jakby niedowierzał co się stało. Zaraz po tym nogi się pod nim ugięły i padł na bruk bez życia.
  Jakaś kobieta wrzasnęła. Ale Revan był już dwie ulice dalej.

* * *

        Sted Green czekał w bocznej uliczce. Co chwilę wyglądał niecierpliwie zza róg kamienicy. Gdzie on jest? Czy to powinno tyle trwać? Przecież to mistrz w swoim fachu, a przynajmniej tak słyszał...
  - Czego się tak boisz?
  Chłopak obrócił się przerażony i spojrzał w stalowo szare oczy Nocnego Prześladowcy. Ten uniósł pytająco brew.
  - J-ja...- wyjąkał Sted. - Czekałem na pana...
  - I myślisz, że osoba mojego pokroju będzie poruszać się głównymi ulicami? - w bezbarwnym głosie zamaskowanego dało się tym razem słyszeć nutę ironii.
  - Nieważne - burknął chłopak. - Co z Bonnetem?
  - Martwy - odpowiedział bez emocji Prześladowca.
  Steda przeszedł dreszcz. Niby wiedział kogo zatrudnił, jednak dopiero teraz zdał sobie z tego naprawdę sprawę.
  - A-a-ale jak to?! - palnął tonem, który się Revanowi zdecydowanie nie spodobał. - Nie taka była umowa. Miałeś go zmusić do gadania, pogrążyć przed strażą miejską! Żeby sąd wymierzył...
  - MÓJ wymiar sprawiedliwości jest zdecydowanie bardziej skuteczny - przerwał mu mężczyzna. - Spójrz prawdzie w oczy, chłopie: Bonnet jako arystokrata nie odpowiada przed nikim. Sypnie złotem i nawet lord zapomni o całej sprawie. Czasem jedyne co działa na szlachciców, to nóż i dobra precyzja.
  Sted uspokoił się. Coś w melodyjnym głosie okrytego złą sławą Castelijczyka kazało mu wierzyć w jego słowa. Westchnął, oparł się o ścianę i wyjął z kieszeni mały medalion, zapewne śmiertelnie poturbowanej siostry. Wiedziony skrywaną cały czas troską chwycił chłopaka za ramię i potrząsnął nim, by spojrzał mu w oczy.
  - To już koniec - powiedział, niby tym samym, a jednak zupełnie zmienionym tonem. - Twoja siostra, Alice, może spoczywać w pokoju. Tak jak wszystkie pozostałe ofiary działań Bonneta. Cieszę się, że zwróciłeś się z tą sprawą akurat do mnie. Bóg jedyny wie, do czego mógłby się posunąć ktoś inny.
  Sted pokiwał głową. Sięgnął do pasa po sakiewkę z obiecanym wynagrodzeniem, ale Revan pokręcił przecząco głową:
  - Zachowaj pieniądze. Nienawidzę ludzi, którzy wyceniają cudze życie.
  Chłopak ponownie pokornie pokiwał głową. Nocny Prześladowca uchylił lekko kapelusza w pożegnalnym geście i odszedł, znikając w cieniu bocznej uliczki.

* * *

        Na placu w centrum szykowano szubienicę.
  Revan z ciekawości zatrzymał się przyglądając pracy robotników, podobnie jak kilku przechodniów. Zwykle stryczek stawiano na jakieś dwa, najpóźniej jeden dzień przed egzekucją. Taki symbol, tylko Re dalej nie mógł się domyślić czego.
  - Kogo będą wieszać? - zapytał jedną z przekupek z koszem pod pachą.
  - Podobno pojmali pirata - powiedziała z przejęciem. - Jakiegoś Karla Torgent...Pewnie jakiś typek z południa.
  - Bzdury! - wtrąciła się nagle druga. - Żaden Torgent, tylko SARGENT. To zdecydowanie nazwisko ze wschodu. Ciekawe, czy przystojny...
  - Hympf! - parsknął przechodzący obok robotnik z deską pod pachą. - To panie są homoseksualne? Jaka szkoda...
  - Skąd ten wniosek? - oburzyła się jedna z przekupek.
  - Stąd, że Thalia Sargent jest KOBIETĄ. Widziałem jak ją prowadzili. Choć z początku uznałem ją za mężczyznę...
  Revan niezauważenie wycofał się z dyskusji na temat płci. To co usłyszał już mu wystarczyło. Thalia Sargent...Tak, słyszał o niej. Samozwańcza kapitan ,,Przeklętej Syreny", okrętu skradzionego z królewskiego portu, osławiona na wschodnich morzach. Pojmanie jej wyjaśniło dlaczego każdy mijany przez Szarego strażnik nawet nie raczył go krzywym spojrzeniem. Normalnie jego obecność nawet największemu maruderowi przypominała, że jest stróżem prawa. Natomiast ikramscy żołdacy w Phoebe wydawali się nienaturalnie beztroscy.
  Co poradzisz? Dla Revana było to nawet lepiej. Sprawa Bonneta szybko zapadnie się pod ziemię, oczywiście o ile Re nie będzie się wychylać przez jakiś czas. Wszystko szło według tego samego planu co zwykle: rozpoznanie terenu, przygotowanie, zlikwidowanie celu i (zależnie od tego, czy pozbył się kogoś dyskretnie czy widowiskowo) ewentualna ucieczka oraz zniknięcie za kurtyną.
  I wszystko byłby tak jak zwykle...gdyby nie to, co wydarzyło się potem.
  - Hej, ty!
  Revan leniwie obejrzał się za siebie. Najwyraźniej nie wszyscy strażnicy się rozleniwili. Ciekawe, który biedak zalazł komuś za skórę...
  Żołdak wskazywał palcem. W niego.
  - Zostajesz aresztowany za morderstwo sir Armanda Bonneta! - sierżant (miał odznakę na zbroi) potrząsnął groźnie kuszą. Jego dwaj pachołkowie mierzyli w jego pierś. Komunikat był jednoznaczny...
  Cholera jasna!, zaklął w myślach i z miejsca skoczył w bok za przejeżdżający wóz. W ostatniej chwili - bełty świsnęły złowrogo tuż za nim. Revan wbiegł w wąską uliczkę rozpychając niekulturalnie tłum. Strażnicy poruszali się wolniej. Szary skręcił w alejkę i wspiął się sprawnie na dach po piramidce ze skrzyń. Biegnąc po dachu wciąż słyszał przekleństwa sierżanta straży miejskiej. Ale teraz mógł znacznie przyspieszyć, podczas gdy żołdacy dalej przedzierali się na dole między przechodniami. Teraz miał okazję porozmyślać nad tym, co poszło źle. Nie zacierał śladów, bo nawet ich nie zostawił (poza trupem Bonneta, oczywiście). Po broni nie mogli go zidentyfikować, bo nikt w mieście nie wiedział, że akurat on ma w rękawie nadziak. Ba! Nikt nie wiedział o nim nic, nikt nie mógł zwrócić uwagi...Przecież wszystko przygotował.
  Dotarła do niego jedyna możliwa opcja. Sted, ty pieprzony zdrajco! Niepotrzebnie mu ufał. Już nie popełni takiego błędu. Każdy człowiek jest pusty, niewdzięczny. Pomógł chłopakowi, a on go wydał. Co na tym zyska? Pieniądze? To było najbardziej logiczne wyjaśnienie. Gdy chodzi o złoto, ludziom nie da się ufać. Brzdęk przeklętego metalu potrafi najbardziej honorowego chłopa zmienić w oszusta, złodzieja, hazardzistę...
  Mordercę.
  Ta chwila rozterki wiele Revana kosztowała. Nieuważnie postawił nogę na obluzowanej dachówce, która w najmniej odpowiednim momencie postanowiła opuścić swoje stanowisko. Szary stracił równowagę i wyrżnął grzbietem w dach. Nie był spadzisty, ale krótki, więc zjazd ku ulicy nie dał mężczyźnie szans na wyhamowanie. Re ledwo zdążył złapać się ręką za rynnę. Zawisnął na chwilę nad ulicą, jednak najwyraźniej wszystko dziś było w zmowie przeciwko niemu - rynna odczepiła się od dachu, a szarpnięcie zrzuciło Revana w dół. Rąbnął boleśnie w bruk. Przed oczami miał mroczki. Zaskoczeni przechodnie rozstąpili się patrząc ciekawsko na rozwój wydarzeń. Szary stęknął i sięgnął ręką ku potylicy. Niebo przysłoniły mu trzy męskie sylwetki w zbrojach. Obraz mu się wyostrzył. Był teraz w stanie zauważyć wyjątkowo paskudny uśmiech na twarzy sierżanta.
  - Towarzysze - powiedział do swoich kompanów. - Zapamiętajcie tę chwilę. Oto dzień, w którym został pojmany ,,nieuchwytny" Nocny Prześladowca!

środa, 23 grudnia 2015

Co mnie nie zabije, niech lepiej ucieka

Imię: Revan
Nazwisko: Poursuivant (w tłumaczeniu ,,prześladowca". Jak się można domyślić po późniejszych punktach formularza, nadał je sobie sam)
Przydomek: W mniejszych miastach Castelii znany jest jako Nocny Prześladowca. Barwny tytuł, choć nieco przesadzony, ale w sumie to raczej zależy od tego, w jakich z nim jesteś stosunkach. Przyjaciołom (tak, nawet tacy jak on mają tych kilku oddanych ludzi, których nazywają przyjaciółmi) pozwala mówić do siebie Re lub Szary.
Wiek: 25 lat
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Człowiek (choć ludzie mylnie uznają go przy pierwszych spotkaniach za elfa, a ci, którzy przeżyli jego zamachy, za istnego demona)
Rodzina: W granicach Dal-Virii ma jedynie kuzyna, Jina. Co do pozostałych, to nigdy nie schodzi do tego tematu.
Miłość: Interesujący stan duchowy i psychiczny, nie sądzisz? Jego tajemnicza postać nie przywykła jednak przyciągać kobiet godnych większej uwagi, toteż Revan jeszcze nie miał ku niemu okazji. Ale kto wie? Może ten co pociąga za sznurki losu w końcu postawi przed nim kogoś, kto zdoła go przekonać do zdjęcia maski?
Aparycja: Ma przeciętny wzrost, coś koło 175 cm. Ludzie często uznają go za elfa przez smukłą, niezbyt masywną sylwetkę, którą nieumyślnie podkreślają dobierane przez Szarego stroje. Mało kto jest w stanie zobaczyć jego twarz, bowiem nawet będąc w pomieszczeniach, Revan nosi bandanę i kapelusz. Jeśli masz więc okazję, dobrze mu się przyjrzyj. Można by go uznać nawet za przystojnego, gdyby nie szpecąca (a może wręcz przeciwnie?) długa blizna przecinająca prawe oko, nasadę nosa i lewy policzek. Włosy, krótko obcięte, a po bokach i z tyłu głowy niemal wygolone, mają kolor zbliżony do dojrzałych kasztanów. Oczy można porównać jedynie do stali: zimne, przenikliwe, błyszczą ostrzegawczo. O jego sposobie ukrywania twarzy już wspomniałam - szarawo-fioletowa chusta, oraz trójgraniasty brązowy kapelusz skrywający widoczną część oblicza w cieniu. Do standardowego ubioru zalicza szyty na specjalne zamówienie kaftan z utwardzonej skóry z szerokim mankietem, wysokim kołnierzem i rozszerzonym w przegubach rękawem. Drugą ważną dla niego sprawą są wysokie buty (bo gdzie można lepiej ukryć drobną broń?), szeroki, podwójny pas i wygodne spodnie. Tym, co zaskakuje każdego, kogo Re miał okazję spotkać (i dręczyć, jego pseudonim i nazwisko nie wzięło się z niczego) jest głos: melodyjny, kojący, kojarzony raczej z kimś, kto czyta bajki na dobranoc, a nie morduje w bocznych uliczkach.
Zainteresowania: Co ktoś pokroju Szarego może robić w wolnym czasie? Cóż, głównie rzeczy, o które nikt by go nie podejrzewał. Revan lubi czytać literaturę piękną. Zszokowani? A co gdy wspomnę, że lubi zwłaszcza poezję? Nie chwali się tym, ale też tego nie ukrywa. Po prostu gdy ma chwilę wolnego czasu wyciąga zza pasa mały tomik i go czyta, jak gdyby nigdy nic. Ballady, wiersze oraz felietony niemal ,,połyka". Im bardziej tekst jest skomplikowany, tym chętniej Revan się za niego bierze. Sam lubi sobie ,,pofilozofować". Poza tym zajmuje się także szlifowaniem swoich morderczych umiejętności (co chyba nikogo nie dziwi). Raz z zupełnego braku czegokolwiek do roboty był w stanie nauczyć się języka migowego, co - jak się później okazało - znacznie ułatwiło mu życie.
Charakter: Revan wiele razy w życiu przekonał się jak bardzo trudno obcym ludziom jest ,,nie oceniać książki po okładce". Swoją drogą, bardzo lubi to powiedzenie i cały czas z niego korzysta, by ludzie dawali mu spokój. Wyjaśniając: zachowuje się tak, jak wszyscy by się spodziewali po kimś zasłaniającym twarz i poruszającym się w cieniach. O tym, że nie odsłania twarzy nawet gdy nie jest to konieczne już wiemy. Jest wyjątkowo tajemniczą osobą i na wszelkie sposoby potęguje to wrażenie. Trudno nawiązać z nim dłuższą konwersację, gdyż Szary albo skutecznie cię ignoruje albo zaczyna mówić jak rąbnięty poeta, co ostatecznie każdego zniechęci do dalszych prób. Jeśli więc sam do ciebie nie zagada, nie masz co liczyć na pogawędkę. Jednak komunikacja to podstawa funkcjonowania w grupie, Re świetnie zdaje sobie z tego sprawę. Dlatego korzysta z sygnałów niewerbalnych, ograniczonych najczęściej do potaknięć, kręcenia głową i wymownego wznoszenia oczu ku niebu. Gdy już się odezwie, niemal uderza jak bardzo jego głos jest wyprany z uczuć. Owszem, zdarza się, że brzmi nieco weselej, bądź smutniej, ale dzieje się tak wyjątkowo rzadko. Zdarza mu się też najzwyczajniej w życiu używać uniwersalnego języka - przemocy. Nie waha się sięgnąć po broń, ani zabić. Robi to nawet z niezdrową, niemal nieludzką obojętnością. Ceni sobie dyskrecję i anonimowość, dlatego podczas pierwszego spotkania przedstawia się właśnie jako Szary. Równocześnie jednak zdolny jest do działań radykalnych, nieprzemyślanych, a nawet zupełnej improwizacji.
I wszystko to, co przeczytałeś u góry można stwierdzić z zewnętrznej ,,warstwy" Revana. Jest wiele cech, które da się zauważyć tylko jeżeli pokwapisz się bliżej go poznać. Przede wszystkim jest miłośnikiem kultury i sztuki. Nie jest zupełnie pozbawionym duszy demonem; Gdy zabija, odmawia krótkie ,,Spoczywaj w pokoju" pokonanemu. Potrafi się przywiązać do swoich przyjaciół, choć raczej tego nie pokazuje. Jest uczynny, ale pomaga tak jak zabija - anonimowo, dyskretnie, tak, że czasem tylko on zauważa do czego właściwie doszło. Gdy uda ci się z nim znaleźć wspólny temat, mrukliwy i cichy Prześladowca nagle jest w stanie powiedzieć więcej niż dwa zdania. Rzadko się uśmiecha, nawet pod bandaną. Jednak gdy już uda ci się odkryć tą drugą stronę medalu szybko stwierdzisz, że nie kieruje tym pesymizm, a raczej ogarniający mężczyznę wieczny smutek o tajemniczym, nieznanym nikomu pochodzeniu...
Song Theme: Hunt You Down - The Hit House // Dear God - Lawless
Miasto rodzinne: Kiromi. Jak mógłby zapomnieć? Jedyne miejsce gdzie jego noga nie stąpa częściej niż raz na rok...
Klan: Orły z Ikramu
Pozycja: Pełnoprawny Członek
Punkty pojedynku: 18
Profesja: Tancerz ostrzy, Awanturnik
Broń: Trzeba przyznać, że korzysta z dość paskudnych broni. Do jego małego arsenału należy hak (z uchwytem zakrytym zdobionym karwaszem, przeważnie przy pasie Revana, jeśli nie w dłoni), nadziak (długi, gruby kolec ze stali przypominający igłę, zawsze chowa go w rękawie prawej ręki), cienki sztylet w cholewie i porządny nóż o długości dwudziestu pięciu centymetrów za pasem (broń ,,ciężkiego kalibru", jednak przez jej brak dyskrecji korzysta z niego w ostateczności) oraz - jakże przydatny - kastet.
Umiejętności: Revan został wyszkolony na perfekcyjnego skrytobójcę. Stawia kroki niemal bezszelestnie, znakomicie posługuje się bronią bliskiego kontaktu, świetnie wtapia się w tłum. Sprawnie porusza się w zatłoczonych miastach, przeskakuje po dachach. Opracował technikę, którą sam nazywa (jeśli go o to pytają) ,,metodą bezpiecznego lądowania", dzięki której jest w stanie przeżyć niemal bez szwanku skok z dość sporej wysokości. Dzięki niej zyskał także swój popisowy numer: zabójstwo z powietrza - zeskakuje z góry na swój cel przygniatając go masą ciała do ziemi i równocześnie wbijając mu nóż bądź nadziak w kark. Potrafi zgrabnie i skutecznie walczyć dwoma ostrzami, a także nimi rzucać. Niektórzy mówią, że podczas walki bardziej przypomina tancerza. I to prawda, gdyby był bardziej towarzyski bez problemu poradziłby sobie na parkiecie. Jak każdy zawodowy morderca zna się także, oczywiście, na wszelkiego rodzaju truciznach. Dobrze radzi sobie także w walce na pięści, chociaż stawia w niej raczej na szybkość niż siłę. Hak jest dość niekonwencjonalną bronią, jednak Prześladowca robi z niego niewiarygodny użytek. Widok osób zabitych tym narzędziem kładzie się w pamięci długim cieniem.
Towarzysz:
Wierzchowiec:
Nick na howrse: NyanCat^._.^~

Od Thalii (CD Chowlie) - Ktoś na drodze

        To nie była najprzyjemniejsza noc, jaką spędziła poza pokładem statku, choć bywało gorzej. Nawet, jeśli od kilku dni siedziała za kratkami, a do jedzenia dostawała tyle co nic, to przynajmniej miała dach nad głową i towarzyszy do rozmów. Tak, w celach obok również przesiadywali ludzie, choć wśród nich nie było ani jednej kobiety. Przez te kilka dni kompanami Thalii byli złodzieje, buntownicy, piraci, oraz osoby, które skazano za popełnienie morderstwa, bądź też nieudaną egzekucję… innymi słowy- wszystko było po staremu. Z tym, że znajdowała się na stałym lądzie, a słony wiatr nie wiał jej prosto w twarz. Nie słyszała też szumu morza, ani śpiewu syren. Nawet jeśli była na lądzie tylko kilkanaście dni to już zdążyła stęsknić się za wzburzonymi wodami, choć przecież tyle razy je przeklinała. A na domiar złego piratka dobrze wiedziała, że minie naprawdę dużo czasu, zanim wróci do dawnego życia. Poza tym… nie miała do czego wracać. Jej okręt „Przeklęta Syrena” podobnie jak załoga… ich po prostu już nie ma. Nie chodzi o to, że umarli, że ją opuścili, czy zdradzili. To była bardzo trudna wyprawa, która musiała tak się skończyć.
Jak myślicie, co jest na końcu świata? Przepaść? Otchłań? Ogromny wir wodny? Powiem wam co oni widzieli- wodospad. Ale to nie byle jaki, zdawał się nie mieć końca… poniekąd była o prawda. Spadająca woda wpływała do ogromnego, granatowego oceanu. Sam fakt, że statek, a tym bardziej oni przeżyli ten upadek był cudem, choć to co ujrzeli później było jeszcze bardziej nieprawdopodobne. Tysiące nieodkrytych wód i wysp. Świat, w którym słońce nigdy nie zachodzi, a wiatr nie przestaje wiać w żagle. To była przepiękna kraina, choć dało się w niej wyczuć coś innego. Był w niej zarówno strach, jak i piękno, radość i rozpacz, tajemnica, oraz jej rozwiązanie… ta kraina nie należała do nich. Do nikogo, kogo można spotkać w tym świecie. Bo to był inny świat, za krańcem naszego. Kraina umarłych? Ciężko powiedzieć, choć na pewno rządziła się innymi prawami i siłami, niż te, które są nam znane. Załoga Thalii została pochwycona przez kogoś, kto sprawował tam władzę. Jedyna istota, dumny stwór z krańców świata. Brzmi wspaniale, choć w rzeczywistości wyprawa zakończyła się katastrofą. Kamraci Sargent zostali uwięzieni, najpewniej już na zawsze, a „Przeklęta Syrena” została zamknięta w butelce… dosłownie. Czary? Ciężko stwierdzić, piratka wiedziała jedynie tyle, że gdy otworzyła oczy znalazła się w Dal-virii. Bez okrętu, bez załogi, bez wszystkiego co miała… i to jeszcze z małpą na ramieniu. Tym diabłem, który tak bardzo denerwował ją przez te wszystkie lata. Dexter należał do jej pierwszego oficera, Gibbsa i właściwie to był jedyny powód, dla którego zdecydowała się go nie utopić. To, może powody były dwa. Zwierzak był potwornie inteligentny i czasem naprawdę się przydawał.
To nie była najprzyjemniejsza noc, jaką przyszło jej spędzić w ciągu ostatnich dni… a może i tygodni? Właściwie to w ogóle nie spała. Myślała o tym co miało miejsce zaledwie dwa dni temu. Proces sądowy. Gdyby nie fakt, że skazano ją na stryczek to może nawet uśmiechnęłaby się odrobinę na wspomnienie owego wydarzenia, a szczególnie na myśl o zarzutach… a także mina sędziego, gdy dowiedział się o wszystkim była równie bezcenna, co reakcja tłumu na jej wulgarne i bynajmniej nie uprzejme odpowiedzi. Cóż, ciężko powiedzieć, czy to również i za jej brak wychowania przyspieszono proces, ale na pewno Thalia jakoś się do tego przyczyniła. Nic dziwnego, że sędzia stracił cierpliwość, choć o szczegółach opowiem wam kiedy indziej. Przy… stosownym momencie.
Ciemnowłosa dziewczyna gwałtownie obróciła głowę, gdy dotarł do niej dźwięk, na tyle jej znany, by nie pomylić go z żadnym innym. Szuranie małych łap, chichot i… dźwięczenie kluczy. Piratka uśmiechnęła się tryumfalnie, gdy tylko zobaczyła postać przy drzwiach od jej celi. Nawet jeśli nienawidzili siebie nawzajem, to bywały takie dni, kiedy byli gotowi współpracować.
-No, jesteś wreszcie. Dlaczego tak długo, hę? Ty wiesz, że pierwszy raz siedziałam aż do procesu!- to ostatnie powiedziała raczej z ekscytacją i rozbawieniem, niż złością, czy brakiem aprobaty.
Dexter tylko wygiął swe wargi w dziwnym uśmiechu, odsłaniając ostre kły. Małpa wydała charakterystyczny dla siebie chichot, a następnie wspięła się po kratach, wsadzając jeden z wielu kluczy do zamka.
-TO jest ten twój plan?- odezwał się mężczyzna siedzący w celi naprzeciwko. Miał chyba na imię Un, Dun, albo jakoś podobnie.- Małpa?
Piratka wyszczerzyła się demonicznie w jego stronę, kiwając głową.
-Nawet nie wiesz ile zaraz będziesz jej zawdzięczać.- odparła przekonana. Uznała, że jeśli Dexter ukradł strażnikom klucze, po to by ją uwolnić (nawet nie pytajcie się ile trzeba było go trenować), to równie dobrze ona mogła wypuścić na wolność bandytów z którymi dzieliła te lochy. Nie miała nic do stracenia, a mogła jedynie zyskać widok rozwścieczonych min strażników. I jeszcze tego ważniejszego oficera, któremu pierwszego dnia napluła na buty… ooo tak, temu to w szczególności się oberwie. Uderzył ją kilka razy, a to przecież nie może ujść mu płazem.
Niech sobie nie myli szumowina jeden., pomyślała Thalia.
Nagle kraty stuknęły, a Dexter uśmiechnął się złowieszczo i wydał z siebie tryumfalny pisk. Gdy małpa zdjęła kłódkę cała reszta była już dziecinnie prosta. Piratka parsknęła śmiechem, wspominając w między czasie coś o ślepych żołnierzach, chwaląc przy okazji kapucynkę. Złodzieje z pozostałych cel nie kryli zaskoczenia, wplatając kilka przekleństw w słowa podzięki, gdy piratka otwierała po kolei każdą z cel.
-To co, zgodnie z planem?- spytał się któryś z mężczyzn. Tak, każdy siedział tutaj dostatecznie długo, że razem zdolni byli obmyślić solidny plan, który powinien się sprawdzić.
-A masz lepszy pomysł?- wtrącił się inny. To pytanie zapoczątkowało dyskusję na szeroką skalę, w końcu kilkunastu bandytów to nie jakaś tam mała grupka. Na pewno zostaną zauważeni, dlatego nie widzieli najmniejszego sensu w ukrywaniu się i skradaniu. Trzeba było zaatakować. Był tylko jeden, mały problem…
-Tylko skąd weźmiemy broń?- rzucił młodzian z przepaską na oku. Pytanie zakończyło dyskusje, a wszystkie zbiry, jak jeden mąż spojrzały na Thalię. Usta dziewczyny wykrzywiły się w zbójeckim grymasie.
-Proste pytanie, prosta odpowiedź.- odparła po chwili, podchodząc do jednego ze stołów. Znajdowały się na nim jakieś papiery, świecie oraz… butelki, mnóstwo butelek. Sargent wzięła jedną z nich do ręki, po czym rozbiła o kamienną ścianę. Szkło pokruszyło się i z trzaskiem spadło na ziemię, tłucząc się na mniejsze kawałki. W dłoni trzymała teraz na wpół rozbitą butelkę… ostre narzędzie. Było ich kilkunastu złoczyńców, każdy wprawiony w ranieniu, oszukiwaniu, mordowaniu. W dodatku mieli ze sobą cennego sprzymierzeńca, jakim było zaskoczenie.
-Jeszcze jakieś pytania!?- piratka krzyknęła odrobinę za głośno. Ktoś mógł ich usłyszeć… choć nie, to i tak nie miało w tej chwili większego znaczenia. Zaraz więzienie rozniosło się echem tłuczonego szkła i okrzyków bojowych. Widząc to wszystko dziewczyna uśmiechnęła się złowieszczo, ale i tryumfalnie. W jej ciemnych oczach tańczyły ogniki szaleństwa. Gwizdnęła na Dextera, a kiedy ten wspiął się jej po łydce i usiadł na ramieniu, piratka podniosła swoją „broń” do ręki. Zawtórowali jej pozostali bandyci, wydając z siebie zgodny okrzyk.
-NO TO ZA MNĄ!
Jedno jest pewne. Sądząc po minach strażników, jeszcze nigdy w życiu nie widzieli czegoś takiego. Szkoda tylko, że ostre szkło było ostatnią rzeczą, jaką przyszło im zapamiętać.

* * *

        Słońce chyliło się ku horyzontowi, jakby chciało by owy dzień jak najszybciej dobiegł końca. Jemu chyba nie za bardzo spodobało się dzisiejsze „powstanie” więźniów, nawet jeśli minęło od niego dobre kilka godzin. W tym czasie Thalia zdążyła wybiec z miasta i zrekwirować pierwszego lepszego konia, by móc jak najszybciej opuścić okolice Phoebe. Właściwie to już dawno temu straciła z oczu malejące rysy domów i miasta, nie tylko tego jednego. Nie pojawiała się jednak w gościńcach, nawet nie miała zamiaru zrobić sobie przerwy. Nie miała pojęcia ile czasu minie zanim ktoś wyśle za nią pogoń… nie widziała czy w ogóle będzie to miało miejsce, chyba że ktoś był świadkiem owego powstania i uciekł żywy. Na wszelki wypadek wolała jednak być ostrożna. Dlatego też poganiała wierzchowca od dłuższego czasu, a gdy ogier nie miał już siły, piratka zeskakiwała z siodła i biegła przed siebie, ciągnąc za sobą gniadosza. Tak wyglądały ostatnie godziny ucieczki. Jak najdalej od Phoebe, byle dalej od Castelii. Potem mogła odetchnąć z ulgą, choć przed nią jeszcze kilka godzin biegu i jazdy. Wzdychając, wskoczyła po raz kolejny na grzbiet wierzchowca i zmusiła go do szybszej jazdy. Niestety, gniadosz był już tak wykończony, że jedyna rzecz, na jaką się zdobył to szybszy stęp, ewentualnie wolniejszy kłus. No nic, trzeba było to znieść. Z resztą, przydałby im się odpoczynek od biegu, chociaż na chwilę.
Wtem, do uszu piratki dotarła pewna melodia. Znała ją bardzo dobrze, a słowa piosenki tylko bardziej utwierdziły ją w swym przekonaniu. Przed nią, na koniu jechała dziewczyna, której sylwetka wydała się Thalii dziwnie znajoma. Głos też rozpoznała, choć nie była do końca pewna, czy tylko jej się nie zdawało…
Podjechała do nieznajomej, niespodziewanie kończąc piosenkę. Brunetka obróciła się w jej stronę, przełykając ostatni kęs. Jej twarz z początku wyrażała zainteresowanie osobą, która znała ową melodię i dokończyła słowa. Potem pojawiło się zdziwienie, a zaraz po nim ekscytacja, której towarzyszył rozradowany, zbójecki uśmiech.
-Proszę, proszę…- odezwała się brunetka, nie przestając się uśmiechać.- Kogo moje piękne oczy widzą?
-No, z tymi pięknymi to przesadziłaś.- Thalia palnęła bez zastanowienia, po czym zaśmiała się szczerze rada, że widzi dawną towarzyszkę.- Ile to minęło, Chow?
Brunetka tylko zagwizdała przeciągle, wymigując się od dokładnej odpowiedzi. Nie mniej, ten gest znaczył dla obu tyle, że od ich ostatniego spotkanie upłynęło dobre kilka miesięcy. Przez ten czas naprawdę wiele zdążyło się zmienić, choć piratka była wielce uradowana, że Chowlie jeszcze ją pamięta. Tym bardziej, że potrzebowała teraz czyjejś pomocy, a zawsze wolała prosić o nią znajomych.
-Szmat czasu.- kobieta machnęła ręką.- Co tam słychać na morzach? No i… o cho*era!- przerwała, zerkając na wycieńczonego wierzchowca piratki, który najwyraźniej ledwo trzymał się na nogach. Jeśli mam być szczera to Thalia nigdy nie interesowała się końmi, nie miała też aż tak wielkiej wprawy w obchodzeniu się z tymi zwierzętami. W przeciwieństwie do Chow, która była dla piratki prawdziwym ekspertem. Nic więc dziwnego, że zareagowała tak na wycieńczonego wierzchowca. Niemniej, jego jeździec nie wyglądał lepiej.
-Długa historia.- ciemnowłosa odparła wymownie, choć wiedziała, że prędzej czy później i tak opowie o wszystkim Chowlie.- Powiedzmy, że musiałam szybko uciekać z Phoebe w wyniku… zamieszek.
Brunetka posłała Thalii pełen zrozumienia zbójecki uśmiech, po czym zwróciła się do towarzyszki.
-Rozumiem, że nie miałaś z tym nic wspólnego?- rzuciła ironicznie.- Nasłali na Ciebie kogoś?
-Dobre pytanie.- Sargent wzruszyła ramionami.- Na wszelki wypadek wolałam uważać.- dodała spokojnie, jakby kilka godzin temu z jej rąk nie zginęło tylu strażników.- Dalej jesteś gońcem, prawda?- zmieniła nagle temat. Nie lubiła tego robić, w obecnej chwili była to dla niej naprawdę ważna informacja.
-Acha.- Mistral potaknęła głową. Nastała chwila ciszy, którą przerwała kolejna, trafna z resztą uwaga gońca.- A pytasz się bo…?
Szkwał uśmiechnęła się z wymuszeniem, kręcąc z niedowierzania głową. Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie musiała się zniżać do czegoś takiego, ale najwyraźniej nie było wyjścia. Miała nadzieję, że nikt nie widział jej wśród bandytów, ale na wszelki wypadek wolała być ostrożna. W każdym bądź razie jedyna rzecz, jakiej w tej chwili potrzebowała to dowód… immunitet.
-Potrzebuję papierów, jakiegoś świstka, dowodu. Legalnej roboty.- wyznała w końcu, a słowo „legalna” wycedziła przez zęby, jakby było najgorszą trucizną. Nie podobał się jej taki obrót spraw. Nigdy nie lubiła polityki, ani manier, dlatego też nie chciała mieć niczego wspólnego z lądem. Jak na ironię, nie dość że musiała na nim zostać, to jeszcze poszukać legalnego zawodu, który w razie czego byłby jej deską ratunkową. Poza tym, jeśli miała kogokolwiek prosić o pomoc, to tylko Chow.- Załatwiłabyś mi wśród was miejsce?

Chowlie? Spotkanie po latach :P

wtorek, 15 grudnia 2015

Od Chow - Dodatkowy glos na szlaku

        Poranek... był ciężki, choć już gorsze pamiętała. Mimo to wyraźnie wczorajszego wieczorku wypiła o jeden czy dwa kufle za dużo, zaśpiewała o jedną czy dwie pieśni za dużo, oraz przesiedziała o jedną czy dwie godziny za długo... Mimo to nie chciała marnować swojego cennego, wolnego czau. Teraz chciała wskoczyć na grzbiet rumaka i pogaloopować w strone gór, w końcu tylko dlatego przyjęła tamto zlecenie. Oczywiście nie licząc jej "dodatkowego" poselstwa.
-Kur...- Wydarł się Ozzi, ale rzucony w papugę skórzany but szybko ukrucił ten demoniczny wrzask.
-Do jasnej ch*lery! Już ne śpię! Budzisz mnie chyba od świtu!- Warknęła ziewając głośno i przeciągając się. Po prawdzie świt już dawno przespała, nie przeszkadzało jej to jednak jakoś znacznie. Szybko pozbierał swój skromny dobytek, ubrała się, zabrała buta i wyszła. Żółty ptaszek gwizdnął lecąc za nią. Nie zdziwiło ją gdy za barem nikogo nie zastała. W końcu takie miejsca żyją tylko wieczorami, a w dzień nie ma tutaj żywej duszy. Dzieczyna ziewnęła raz jeszcze i wyszła. Papuga na ramieniu dziewczyny zatrzepotała się i wyskrzeczała swoje ukochane słowa. Właścicielka nie uciszyła jej tym razem, a jedynie uśmiechnęła się i wygwizdała króciutką melodyjkę. Ozzi szybko złapał zabawę i zaczął powtarzać te dźwięki kiwając się na swoich krótkich nóżkach. Chow zachichotała i ruszyła w stronę ryneczku. Musiała znaleźć dobrego konia, w końcu daleka drogają czekała, a kolejne informacje same się nie zaniosą, ale to może później. Władcy od dawna ulegali jej nawet nie będąc tego świadomym. Nikt by nie pomyślał, że jakiś tam posłaniec będzie w stanie wpływać na losy krajów. A to wcale nie takie trudne, starczy dokładać własne informacje, trochę kłamstwa oraz własnych sugestii między wierszami, a królowie ulegają jak małe dzieci. Balansowała cały czas na krawędzi. Wiele lat monarchowie bawili się nią jak kukiełką, a teraz? Role się odwróciły. Chow udało się wreszcie trafić na targowisko. Burczało jej w brzuchu, na dodatek potrzebowała wierzchowca. Zaraz do jej nozdrzy doszedł słodki zapach jedzenia. Na skraju rynku stały ogromne gary pełne pyszności. Na ten widok aż jej zaburczało w brzuchu. Papuga musiała być równie głodna, co jej pani bo zfruneła na patelnie z prażonymi ziarnami słonecznika. Ptak jednak nie przemyślał swojej decyzji. Patelnia była gorąca, więc ledwo musnął łapkami jej krawędź Ozzi podskoczył i wpadł... Prosto do kadzi z winem... Chow uderzyła się w czoło, nie dość, że głupi i krzykliwy zwierz teraz będzie jeszcze pijany.
-Tylko tego mi...- Westchnęła, ale przerwał jej głosik Nimfy już wyraźnie zmieniony od alkoholu.
-K*rrrrwa~! hik...
-Brakowało...- Dokończyła z westchnieniem. Rozejrzała się czy aby na pewno nikt na nią nie zwraca uwagi. Gdy jeszcze upewniła się, że właścicielka straganu zajęta jest, czym innym przewiesiła się przez stół by wyłowić swojego pupila.
-Chodź tu ty przeklęty...- Warknęła nie mogąc złapać śliskiej i wiecznie wiercącej się papugi.
-Hej, co ty robisz?!- Usłyszała złowróżbny głos. To z pewnością właścicielka ją zauważyła i szła w jej stronę. Przewiesiła się Jeszce mocniej przez blat, tak, że już jej stopy nie miały kontaktu z podłożem. W ostatniej chwili pochwyciła żółtego ptaka i uskoczyła przed tasakiem gospodyni.
-Złodziej! Pijak! Jak ci nie wstyd?!- Wydarła się unosząc rękę do kolejnego zamachu. Chow nawet nie próbowała wyjaśniać. Pochwyciła serwetkę ze stołu, rzuciła ją na twarz kucharki i jednym susem zeskoczyła ze stołu tuż nad jej głową. Przebiegła przez cały stragan, po drodze chwytając jednak, co nieco do jedzenia. Skoro już i tak nazwano ją złodziejem, co jej szkodzi? Na dodatek chroni ją prawo.
-Łapać! Łapać złodzieja!- Znów zawołała kobieta. Chow przemierzyła kolejnym długim susem stół z garnkiem gulaszu. Garnek był jednak nieco za wysoki jednak, bo jego zawartość wylądowała na klepisku. Nadal nie zatrzymując sie ani na moment przebiegła przez cały plac kierując się do stadniny. Po drodze nie obyło się sie bez przeszkód rzecz jasna. Tłum krzyczał i popiskiwał ustępując drogi jej oraz jej pogoni w postaci kucharki i kilki jej kuchcików. Już miała wyjść na ostatnią prostą, gdy drogę zagrodził jej jeden z tutejszych strażników zaalarmowany krzykiem kobiety za nią. O dziwo był to ten sam co poprzedniego dnia został "obdarowany" przez Ozziego. Ustawił się na jej drodze z szeroko rozpostartymi ramionami i nogami pewien, że wpadnie wprost na niego. Przeliczył się jednak. Dziewczyna zwinęła się w kłębek i prześlizgnęła sie między jego nogami po drodze nie omieszkując wyciągnąć sztyletu i zranić go w łydkę. Tak na wszelki wypadek by nie mógł pobiec dalej. Na jej szczęście, gdy wpadła do stajni koniuszy wyprowadzał osiodłanego, karego ogiera. Chow wskoczyła na grzbiet wierzchowca machając papierem gońca przed nosem chłopaka.
-Rekwiruje.- Rzuciła i pognała wierzchowca dzikim galopem. Teraz miała pewność, że jej nie złapią szczególnie gdy koniuszy powie kim jest. Szkoda jedynie, że nie widziała ich twarzy. Gdy tylko brama zniknęła w oddali a ona znalazła się na szlaku wstrzymała konia. Zwierzak którego schowała w torbie tak by się gdzieś pijany nie zapodział, choć w sumie mugłby to zrobić, wychylił łepek by zacytować dwa słowa.
-K*rrrwa mać...
-Dokładnie, przez ciebie tylko to mogłabym mówić.- Zachichotała dziewczyna i wyjęła skradzione jedzenie. Ciepłe jeszcze bułeczki, nieco szynki i sera. Pijany ptak wyfrunął niepewnie z torby by usiąść na swoim ulubionym miejscu i żebrać o okruszki, co jakiś czas pogwizdując. Chow pałaszowała ze smakiem swój posiłek dzieląc się z towarzyszem. I śpiewając piosenkę, jaką rozpoznała w nuceniu zwierzaka.

Wszystko wolno! Hulaj dusza!
Do niczego się nie zmuszaj!
Niczym się nie przejmuj za nic!
Nie wyznaczaj sobie granic!
I nie próbuj nic zrozumieć,
Nie pochodzi - mieć - od umieć.
Możesz wierzyć, lub nie wierzyć,
Nic od tego nie zależy.

Nie wyznaczaj sobie zadań.
Kto się nie wspiął - ten nie spada,
A kto pragnie być na szczycie -
Będzie spadał całe życie.
Nie stać cię na luksus troski,
Jesteś wszakże dziełem boskim,
No, a Boga przecież nie ma,
Więc to tyle na ten temat.

Wszystkie mody, wszystkie style
Równie piękne są - i tyle.
(Lub, jak chcesz, równie szkaradne -
Konsekwencje tego żadne).
Zachwyt tyle wart, co wzgarda,
Stryczek tyle, co kokarda,
Prawda tyle, co jej brak,
Smaku brak - tyle co smak.

Bo to o to w końcu chodzi
By niczego nie dowodzić.
Nie wykuwać tarcz utopii
I nie kruszyć o nie kopii.
Nie planować i nie marzyć.
Co się zdarzy - to się zdarzy;
Nie znać dobra ani zła:
To jest gra - i tylko gra!

Ktoś się wzburza, że tak nie jest?
Niech się wzburza! - Ty się śmiejesz!
Nie daj wzburzać się ni wzruszać:
Wszystko wolno! Hulaj dusza!

- Oj, nie wolno rzeczy wielu,
Kiedy celem jest brak celu....


-Zwłaszcza, jeśli duszy nie ma. I to wszystko na ten temat.- Dokończył piosenkę inny głos. Chow obróciła głowę przełykając ostatni kęs, tak by spojrzeć na zbliżającego się jeźdźca.

Ktoś chętny?

*link do oryginału piosenki (tak wiem, że śpiewa ją mężczyzna. Musicie sobie wyobrazić damski głos :P) 
[LINK]