wtorek, 28 lutego 2017

Od Dante (CD Matteo) - Tańcz!

        Dante przymknęła oczy i oparła się o zimną ścianę.Czuła jak marzną jej stopy. Dostrzegała tylko jeden ze swoich butów wciąż tkwiący w oczodole martwej hybrydy.W sali unosił się swąd palonej sierści i mięsa. Płomienie lizały i powoli z nieprzyjemnym skwierczeniem pożerały cielska martwych potworów.
  Dopiero teraz dotarła do niej odpowiedź maga.
  ,,Cokolwiek sobie pani zażyczy''
  Białowłosa zaniosła się głuchym śmiechem i przyłożyła dłoń do twarzy próbując ukryć rumieniec który znów nieproszony pojawił się na jej policzkach. Matteo z westchnieniem podniósł się do pozycji wyprostowanej i wyciągnął rękę do dziewczyny by pomóc jej wstać.Dante, o ile to możliwe , zaczerwieniła się jeszcze bardziej. Chwilę po tym jak udało jej się stanąć na nogi prawie została przewrócona przez zaaferowaną przyjaciółkę.
  - Jak chcecie niby tańczyć... -spytała Beatrice wciskając się pomiędzy Dan a Teo-słyszycie tu gdzieś muzykę?
  Dante westchnęła odrobinę zażenowana ,jej dłoń ciężko opadła na ramię podpitej dziewczyny.
  -To idź i bardzo proszę, skołuj nam muzykę- rzuciła i bezceremonialnie odsunęła brunetkę na bok
  Beatrice parsknęła śmiechem.
  -Już się robi!- zawołała z zupełnie autentycznym entuzjazmem
  Pochyliła się niezgrabnie i wykonała coś pomiędzy ukłonem a trudną gimnastyczną ewolucją utrzymania się na nogach po wypiciu alkoholu w ilości mogącej zabić konia.Zaraz jednak wyprostowała się i zupełnie niezrażona swoim niedoszłym pocałunkiem z podłogą pognała w miejsce gdzie wcześniej grała orkiestra ciągnąc podchmieloną Margaret ze sobą.
  Dużo bardziej niż odrobinę zażenowana Dante spojrzała na Matteo. Mężczyzna uśmiechał się odrobinę krzywo i również się jej przyglądał. Białowłosej ten uśmiech w dziwny sposób pasował do sytuacji, w której się znaleźli.
  Doskonale wiedziała też jak w tej chwili wygląda i raczej wolała by nie być obiektem niczyich spojrzeń.Na szczęście w sali było dużo ciekawszych obiektów do podziwiania. Gobeliny wiszące na ścianach dopalały się wyjątkowo spektakularnie,z czarnego popiołu spalonych tkanin wyłaniała się lśniąca w blasku płomieni pajęczyna szczerozłotych nici.Z perspektywy Dante za rozbitymi oknami rozciągający się aż na wybrzeże Ikram usiany gwiazdami oświetlonych okien i ulicznych latarni wyglądał jak nieudolna reprodukcja nocnego nieba. Oprócz tego atak potworów przetrwały niektóre stoły z jedzeniem i trunkami.Członkowie klanów powoli gramolili się z podłogi bardziej skłonni do rzucenia się na ocalałe przekąski niż podziwiania okoliczności przyrody, nikt jednak nie kwapił się do opuszczenia sali.
  -Hm... niezwykle romantycznie się palą te zwłoki co? -spytała Dante próbując odwrócić uwagę maga od swojej sponiewieranej osoby
  -Co. -spytał, czy raczej stwierdził zdziwiony Teo przeczesując włosy palcami
  Dante usiłowała odpowiedzieć coś błyskotliwego ale wysiłki zupełnie poszły na marne. Jej słowa zupełnie zagłuszył wybuch dźwięcznego chaosu. Eksplozja prawdziwie kociej muzyki wywołana przez niezwykle zadowoloną z siebie Beatrice i jej towarzyszkę. Dante zaparło dech ze zdziwienia. Świdrujące wysokie tony skrzypiec sprawiały ,że włosy stawały jej dęba a ponure zawodzenie dudów odbijało się echem w czaszce dręcząc poobijany mózg.
  Potem jednak nastąpiła gwałtowna poprawa i dźwięki dwóch instrumentów jakimś cudem ułożyły się w całkiem znośną skoczną melodie. Beatrice zaczerwieniona na twarzy od wysiłku z entuzjazmem dmuchała w dudy i przytupywała w takt muzyki. Kiedy spostrzegła ,że Dante na nią patrzy nie przerywając gry posłała jej znaczące spojrzenie. Przekaz był zupełnie prosty ,,TAŃCZ''.
  Nawet gdyby teraz chciała zrezygnować było już za późno. Matteo schwycił jej dłonie i kilka sekund później wirowali po pokrytym odłamkami szkła i lodu parkiecie. Nie zdążyła nawet poczuć się jak kompletna idiotka bowiem szybko dołączyły do nich inne pary, w tym znajomy białowłosy wilk, który ledwie uniknął pożarcia przez potwora. Dante nie była w stanie powiedzieć jakim cudem udało jej się nie tylko nie podeptać magowi stóp ale i nie wbić sobie niczego w bose stopy. Rozpuszczone włosy rozwiewane pędem każdego tanecznego kroku łaskotały dziewczynę po odsłoniętej przez rozdarty materiał nagiej skórze pleców. Dante zarumieniła się, po raz trzeci tego wieczoru, przypominając sobie nagle jak do tego doszło. W niebieskich oczach maga błyszczały iskierki rozbawienia zupełnie jakby wiedział o czym teraz myśli, no i oczywiście nadal się uśmiechał. Dante posłała mu mordercze spojrzenie z pod przymrożonych powiek i już, już miała posunąć się do czegoś więcej niż tylko spojrzenia kiedy muzyka zmieniła się nagle wymuszając zmianę kroków. Smętna i wolna melodia zmusiła ją do zbliżenia się do maga. Objął ją jedną ręką w talii a ona wiedziona starym przyzwyczajeniem położyła mu dłoń na ramieniu. Tańczyli przytuleni dłuższą chwilę kiedy nagle zupełnie przeszła jej ochota na zamordowanie niebieskookiego. Czuła jego ciepły oddech na swoim policzku i słyszała mocne bicie jego serca.Przymknęła oczy zadowolona, kołysanie się w ramionach maga w takt powolnej melodii nieco rekompensowało straty moralne poniesione wcześniej tego wieczoru. Wbrew przeciwnościom w końcu osiągnęła swój cel. Naprawdę tańczyła z Matteo, prawie (z naciskiem na prawie) jakby inwazja zaślinionych bestii wcale nie miała miejsca. Skrzypce jęknęły fałszywie i ucichły podobnie z resztą jak dudy. Muzyka zamarła, znikła nagle jak ucięta nożem.Dante zamarła przerażona. Zdawała sobie sprawę ,że jeśli pozostanie przytulona do maga jeszcze chwilę dłużej stanie się to niezręczne. Spojrzała w błękitne oczy bruneta gotowa odsunąć się od niego w każdej chwili. Patrzyli na siebie bez słowa a twarz dziewczyny rozjaśniła się z wolna uśmiechem. Żadne z nich nie wypowiedziało nawet słowa.
  Muzyka rozbrzmiała ponownie bogatsza o dźwięk dwóch kolejnych instrumentów.


        Wkrótce po tym jak potańcówka odrodzona na chwilę przy świetle płonących potwornych cielsk zakończyła się Dante została na powrót przygnieciona rzeczywistością i konsekwencjami. Zdążyła tylko rzucić klucze do domu Matteo który wydawał się najbardziej trzeźwy z całego nocującego u niej towarzystwa i została pociągnięta w wir gwardzistów strażników i kapitanów dociekających co właściwie się wydarzyło. Trudno właściwie oddać jak bardzo Dante miała ich gdzieś.
  Marzły jej stopy.Słowa rozgorączkowanych służbistów domagających się uwagi narzekania pokrzywdzonych arystokratów którym potwory napędziły strachu spływały po niej jak krople deszczu po szybie. Gdzieś w zamieszaniu jeden ze znajomych gwardzistów spostrzegł jej bose i sine z zimna stopy, Liderka Orłów z wdzięcznością przyjęła parę zbyt dużych żołnierskich buciorów.Stopy zmienione w dwie bryły lodu odmarzły po kilku minutach energicznego dreptania podczas wysłuchiwania meldunków. Jak przez mgłę dotarła do niej wiadomości o włamaniu podczas balu, trudno jej było w ogóle uwierzyć ,że ktokolwiek naprawdę się tym przejmuje w obliczu szkód wyrządzonych przez chimery. Już same gobeliny były warte fortunę.
  Przynajmniej ładnie się paliły -pomyślała Dante odpowiadając na skargi jednego z wielmożów wzruszeniem ramion.
  Wróciła do domu dopiero nad ranem. Wpadła do salonu niby gradowa chmura z licem poszarzałym z gniewu i nastroszonymi siwymi włosami. Kopnięciami pozbyła się butów zupełnie nie zainteresowana tym gdzie upadną. Rzuciła plik meldunków na podłogę. A potem podążyła ich śladem.
  Przyjemna ciemność na chwilę ogarnęła jej umysł, tylko na moment, naprawdę.Głos niemal przyprawił białowłosą o zawał.
  -Wszystko w porządku?
  Dante wzdrygnęła się i serią nieskoordynowanych chaotycznych ruchów podniosła się do pozycji siedzącej.
  Matteo stał w drzwiach oparty o framugę, z każdy z brązowych kosmyków na jego głowie sterczał w inną stronę co sprawiało ,że nawet z zatroskaną miną wyglądał bardzo pociesznie. Nie to jednak zainteresowało Dante.
  Cholerny mały zdrajca- pomyślała spostrzegłszy napuszoną kule rudej sierści łaszącą się do maga.
  Też tęskniłem - miauknęła przekornie napuszona kula rudej sierści mrugając zielonymi ślepiami
  -Eee Dante? - spytał ponownie Mag patrząc to na dziewczynę to na kota który dalej intensywnie przymilał się do jego kolana.
  - Nie śpisz?- odpowiedziała pytaniem na pytanie niezgrabnie zbierając się do pozycji pionowej
  -Coś w tym rodzaju-odparł brunet z coraz szerszym uśmiechem obserwując jej wysiłki
  Dante westchnęła i otrzepała się
  Moja reputacjaaa- jęknęła w duchu domyślając się ,że wygląda teraz dość żałośnie.
  -To ten, może się czegoś napijesz -rzuciła- pogramy w karty może?

Teo?

poniedziałek, 27 lutego 2017

Słowa przynależą do czasu, milczenie do wieczności

Imię: Shi. Proste, krótkie, a jednak sprawia ludziom niesamowicie wiele problemów. Lata temu złożyła kilka przyrzeczeń, w tym specyficzne śluby milczenia zabraniające jedynie bezpośredniej komunikacji głosem. Przedstawia się więc albo w migowym (którego niestety nie wszyscy znają), albo podpisuje na papierze. Pozostali wymyślają jej własne imiona.
Nazwisko: Kobieta nigdy o nim nie wspomina i jakoś mało kto się tym interesuje. Można więc dla świętego spokoju uznać, że nie posiada żadnego nazwiska.
Przydomek: I tu zaczyna się zabawa. Wiele osób nie umiejąc wywiedzieć się od dziwnej nieznajomej jak ma na imię, sam nadaje jej jakieś imię. Ilu ludzi, tyleż możliwości. Powtarzają się głównie Włóczykij (chyba nie ma żeńskiego odpowiednika), Śmiejąca (od kształtu oczu na masce), a po wsiach wołają na nią Bezlica. Najczęściej nazywa się ją po prostu Cichą i kobieta zaczęła to traktować jak swoje drugie imię. Ba, chyba nawet jako pierwsze.
Wiek: Nigdy nie przyznała się ile dokładnie ma lat. Gdy ktoś się pyta, pokazuje jedynie trzy wyprostowane palce. Z tego stanowcza większość jest przekonana, że chodzi o 30 lat, chociaż niektórzy twierdzą, że równie dobrze może być kilkusetletnią wiedźmą - taki ogrom wiedzy jaki wykazuje ciężko byłoby zmieścić w trzech dekadach życia.
Płeć: Kobieta. Przynajmniej do tego jednego nikt nie ma wątpliwości.
Rasa: Wedle wszystkiego człowiek...tylko nigdy nie zdejmuje maski, odmawia jedzenia, wolno się męczy, a jej refleks i zmysł równowagi wydają się jednak nieludzkie, żeby nie powiedzieć podejrzane...
Rodzina: I znów pustka. Ilekolwiek byś nie pytał, nigdy nie uzyskasz jednoznacznej odpowiedzi. Shi wygląda jakby nigdy nie umiała się co do tej kwestii zdecydować: w pierwszej kolejności zacznie kręcić głową, a zaraz potem jakby dozna olśnienia i pokiwa nią energicznie. Szkoda marnować czasu na dalsze wypytywanie.
Miłość: Cicha jest osobą tak ,,specyficzną", że odstrasza właściwie każdego, niezależnie od płci. A nawet jeśli znajdzie się ktoś zainteresowany tajemniczą damą, nie może raczej liczyć na żadne sztuczki. Kobieta nie wykazuje żadnego zainteresowania płcią przeciwną (a przynajmniej w zakresie potrzeb sercowych) i nie rozumie komplementów. Owszem, to miłe, ale nie ma zielonego pojęcia czemu mają służyć. Nie wspominając już o tym, że wśród złożonych przyrzeczeń znalazły się także śluby czystości.
Aparycja: Patrząc na Śmiejącą jest się przekonanym, że kogoś takiego nie da się przegapić w tłumie. A jednak, mimo prawie stu osiemdziesięciu centymetrów wzrostu i niecodziennemu ubiorowi, dosyć często może się zdarzyć, że nie zwrócisz uwagi na obecność Cichej, dopóki nie dotknie twojego ramienia. Nie trudno przychodzi jej w ten sposób straszenie ludzi, nawet tych już przywykłych do widoku drewnianej, pociągniętej białą farbą prostej maski. Jedynym wzorem na niej są wąskie otwory na oczy, wyrzeźbione w taki sposób, iż przypominają zmrużone ze śmiechu powieki. Nie sposób jednak przez nie dostrzec żadnych tęczówek, przez co powstały plotki jakoby kobieta w ogóle nie posiadała żadnej twarzy, a w jej miejscu zieje czarny otwór. Nie idzie się dowiedzieć czy to prawda, czy jedynie wymysły przesądnych wieśniaków, bowiem Cicha nigdy nie zdejmuje maski, podobnie jak większości swojego ubioru. Cały jej strój wygląda jak pozszywane byle jak szmaty, łącznie z onucami na stopach i owiniętym ciasno wokół szyi szalu. Wierzchni płaszcz sięgający kolan i rękawice wydają się nieco porządniejszej roboty (chociaż i one pokryte są łatami i krzywymi szwami), podobnie naramienniki z grubej skóry. Jedynym, co czasem Shi odsłania są głowa i dłonie. W pomieszczeniach zdejmuje sztywny kapelusz, pokazując kruczoczarne włosy spięte w ciasny kok, z którego uciekają często luźne kosmki. Co do dłoni, kobieta trzyma się tradycji, wedle której po każdej walce, w której przelała czyjąś krew (choćby powierzchownie raniąc), delikatnie nacina własnym ostrzem skórę na dłoni, obojętne której. Przez to pokryte są one wieloma cienkimi bliznami, zwłaszcza po zewnętrznej stronie. Jak więc ktoś taki mógłby umknąć twojej uwadze? O dziwo wyjątkowo łatwo. Przezwisko ,,Cicha" nie wzięło się tylko od udawania niemowy - Włóczykij jakby z natury porusza się niczym duch, nie zdradzając się nawet szelestem tkaniny, trzymając się na boku dopóki nie uzna za konieczne zwrócenie na siebie uwagi. Możesz nawet nie zdać sobie sprawy, że ktoś stał obok ciebie dziesięć minut, zaglądając z ciekawością przez ramię, po czym poszedł nie chcąc ci przeszkadzać.
Zainteresowania: Cicha ma szeroki wachlarz zainteresowań plastycznych. Ma talent do farb. Tworzy proste obrazy zwierząt, najczęściej ptaków i roślin, składające się często z jedynie trzech lub czterech kolorów. Jej dzieła zawsze są proste, minimalistyczne, a jednak na swój sposób mogą urzec. Mimo wszystko jednak dal-vriscy koneserzy przyzwyczajeni są do innych kanonów piękna, co by wyjaśniało dlaczego Shi jest członkinią Wilków zamiast iść w sztukę. Najczęściej jednak bawi się głównie składając origami. Zawsze skądś wytrzaśnie kawałek papieru czy serwetkę, z której z nudów złoży jakieś zwierzę. I tu również przebija się motyw pierzastych przyjaciół, do których kobieta najwyraźniej ma jakąś słabość. Często dokarmia drobne ptactwo pokroju wróbli i sikorek. Bardzo lubi towarzystwo dzieci - tylko one są w stanie zrozumieć ją w zupełności, nawet bez pomocy migowego. Śmieszne, że mniej się jej boją niż ich rodzice. Łatwo więc można ją znaleźć siedzącą w ogrodach niedaleko siedziby klanu, otoczoną przez ciekawskie zbiegowisko dzieciaków oglądających jak tworzy żurawie z prostych kawałków papieru. Nierzadko proszą ją o lekcję origami, których z ochotą udziela. Jeśli jednak dalej nie jesteś w stanie nigdzie znaleźć Śmiejącej, zapewne udała się za mury miasta do lasu pospacerować i wsłuchać się w odgłosy natury.
Charakter: Cicha jest po prostu...dziwna. Tego inaczej chyba nie da się ująć. Z początku każdy jest przekonany, że nie odzywa się, bo po prostu jest niemową, ale piętnaście minut później ktoś ją rozbawi i kobieta najnormalniej się zaśmieje, co likwiduje teorię o niemożności wydobycia z siebie głosu. Owszem, składała śluby milczenia, ale zakładały one jedynie nie posługiwanie się konkretnym językiem. Śmiech, krzyk, odchrząknięcie czy wszelkiego rodzaju westchnienia się do tego nie zaliczają. Komunikacja z nią może wydawać się problemem, jednak da się do tego przywyknąć i po jakimś czasie bezproblemowe będziesz odczytywał intencje Shi. Korzysta z prostego zasobu gestów, wskazując różne rzeczy palcem, potakując skinieniem głowy i kręcąc nią dla zaprzeczenia. Posługuje się podstawami języka migowego, używa go jednak zdawkowo, jakby bała się, że mogłoby to naruszyć złożone przez nią przysięgi. Nastrój Śmiejącej o dziwo nietrudno odgadnąć - i w tym wypadku przezwisko okazuje się wyjątkowo adekwatne. Wydaje się przez większość czasu niemalże promieniować pozytywną energią. Widać to w jej zachowaniu, swobodnej postawie, skocznym kroku oraz wspomnianym już wcześniej śmiechu, nie tak rzadkim jak mogłoby się wydawać. Nie da się przeoczyć, że tkwi w tej kobiecie coś tajemniczego. Cicha daje wrażenie wiecznie zamyślonej i jakby rozmarzonej. Często nuci sobie pod nosem jakieś obce melodie, brzmiące jak kołysanki złożone z niezrozumiałych słów. Jest z nią trochę jak z dzieckiem: możesz piętnaście minut jej o czymś opowiadać, a gdy przerwiesz, by zadać jej jakieś pytanie, Włóczykij potrząśnie głową i wstydliwie schowa głowę w ramiona, zupełnie nie wiedząc na jaki temat ,,rozmawialiście". Czasem jej zachowania nie da się porównać do nikogo innego jak ciekawskiego dziecka z nadmiarem energii. Gdy coś przyciągnie jej uwagę, z niczego zacznie machać ręką w stronę tego czegoś, dopóki jej nie wyjaśnisz co to. Shi czasem lepiej jest znaleźć jakieś zajęcie, zanim sama jakiegoś nie wymyśli. Może być to coś zupełnie nieszkodliwego jak składanie origami, ale równie dobrze może zacząć przetrząsać bez pytania cudze rzeczy, nieważne czyje i czy może jej coś za to zrobić. Kocha naturę i wszystko z nią związane. Nie lubi krzywdzić istot żywych, nieważne, czy to zwierzę, potwór czy człowiek. Stąd właśnie owa forma ,,kary" w postaci nacinania dłoni. Wydaje się na okrągło przeczyć samej sobie sprzed kilku minut. Może być śmiertelnie poważna przysłuchując się cudzej rozmowie, po czym z niczego przerwać ją głośnym wybuchem śmiechu. To honorowy i nieugięty przeciwnik, nie bojący się konfrontacji z nikim i niczym, ale wystarczy, że znajdzie na łóżku pająka, by nagle doceniła zalety spania na podłodze. Nie doświadcza żadnego rozdwojenia jaźni. Jest po prostu niesamowicie zmienna i nieprzewidywalna. Niby lubi czasem pobyć sama ze swoimi myślami, ale z drugiej strony gdy ktoś ją zaprasza do towarzystwa, to nie umie odmówić. Często nawet sama przychodzi, trzymając się gdzieś na boku i w typowej sobie ciszy przysłuchuje się dyskusji. Tak więc masz do czynienia z osobą trudną do zrozumienia, której tok myślenia szybko zaczniesz pojmować, nieśmiałą, ale śmiejącą się głośniej niż reszta, samotnikiem, który jednak lubi trzymać się towarzystwa i wojownikiem bezlitosnym, ale z czułym sercem.
Song Theme: Slowly - Must Save Jane! // Come Alone - Martha Bean
Miasto rodzinne: Nikt nie wie skąd biorą się dziwadła pokroju Cichej. Może będzie lepiej, gdy tak zostanie...
Klan: Wilki z Ironwood
Pozycja: Nowicjusz
Punkty pojedynku: 10
Profesja: Awanturnik
Broń: Naginata - dwumetrowa ,,włócznia" (Cicha nie cierpi, gdy ktoś myli te dwie bronie, ale nie dziwi ją to) o trzydziestocentymetrowym jednosiecznym ostrzu, w wykonaniu przypominającym katanę. Zarówno żeleziec jak i laska są w stanie znieść nawet potężne cięcie bez rozpadnięcia się na dwoje.
Umiejętności: Obserwując Shi w akcji nie można znaleźć innego odniesienia, niż do tancerza - kobieta nawet w ferworze walki porusza się z elegancją, lekko i pewnie przeskakując z jednego miejsca w drugie. Nieporęczna naginata w odpowiednich rękach okazuje się zabójczą bronią o dalekim dystansie. Ruchy Cichej zawsze wydają się finezyjne, pełne gracji, dumy i pewności siebie. Przez długość drzewca ciężko walczyć z nią za pomocą miecza, o ile nie uda ci się podejść bliżej. Styl walki Włóczykij to nie tylko dźgnięcia i zamaszyste cięcia. Śmiejąca cierpliwie czeka na ruch przeciwnika, spokojnie blokują i parując ataki tak, aby odsłonić słaby punkt w który można wrazić ostrze. Równie skuteczny okazuje się także i tępy koniec broni, którym kobieta zawsze walczy w pierwszej kolejności. Odpowiednie uderzenie może zakończyć walkę zanim dojdzie do przelewu krwi. Cicha ma nieludzki refleks i zmysł równowagi. Czasem wydaje się przeczyć prawom fizyki, na przykład gdy bez problemu staje na tępym końcu naginaty, by dosięgnąć czegoś wyżej. Wykonywanie akrobacji uznawanych za niemożliwe można w pełni uznać za jej specjalność. Nie zdziwi cię pewnie fakt, że na prawdziwym parkiecie również da sobie radę, a może nawet zawstydzi bogate towarzystwo (w końcu zostać pokonanym w tańcu przez ,,zwykłego włóczęgę" chyba coś znaczy).
Towarzysz: Brak
Wierzchowiec: Brak
Nick na howrse: RedRidingHood

niedziela, 26 lutego 2017

Od Revana (CD Thalii) - Nad Dos

        Szary ze zdumieniem stwierdził, że już po raz drugi zwykły zwitek papieru staje się przyczyną tymczasowego sojuszu między nim a panną Sargent. Jakimś tajemniczym sposobem Thalia była w stanie znikąd wytrzasnąć choćby i strzęp obarczony jakimś dziwnym brzemieniem. Wcześniej było nim kilka linijek niewinnego wiersza, teraz zarys mapy z kilkoma niewyraźnymi słowami. Revan najwyraźniej nie miał do czynienia z kobietą, a wcieleniem diabła, zawsze noszącego przy sobie jakiś cyrograf zaadresowany do Nocnego Prześladowcy. Zwykła kartka, a wręcz ociekała tajemnicą. Żaden rozsądnie myślący człowiek nie pchałby się na ślepo po nieznanym szlaku, nakreślonym zapewne przez typa podejrzanego sortu. Ale czy ta dwójka była rozsądna? Szkwał, nie ujmując jej niczego innego, myślała raczej chaotycznie, ciągnąc do obietnicy rozrywki niczym ćma do ognia. A Re...?
  Re najwyraźniej zgubił zdrowy rozsądek wczorajszego wieczoru. Albo ukradła mu go kapucynka piratki. W każdym razie, po chwili ciszy skinął głową z westchnieniem.
  - Niech ci będzie - powiedział, jakby w ogóle miał kiedykolwiek jakiś wybór. Sargent pewnie i tak by go za sobą porwała, niezależnie od odpowiedzi.
  Thalia zaklaskała w ręce jak mała dziewczynka, ale jej diaboliczny wyszczerz wnet zrujnował całe to porównanie. Rozwinęła przed sobą kartkę, przyglądając się zarysowi. Zmrużyła oczy próbując dostrzec jakiekolwiek znaki rozpoznawcze oznaczone na mapce. W końcu jednak warknęła z frustracją i wcisnęła ją Szaremu.
  - Za cholerę nic z tego nie wyczytam - stwierdziła. - Ty tu jesteś miejscowym, ja się na topografii Dal-Virii nie znam.
  Mężczyzna przyjrzał się rysunkowi. Był wyjątkowo prosty - jakieś rysunki drzewek z lewej strony, mające pewnie oznaczać las, oraz zbiegające się dwie linie prawie na środku, przypominające literę L. Przecinała je pod skosem trzecia, łamana linia. Pomiędzy wszystkimi narysowano prostokącik z dwoma kołami z symbolem monety...wóz kupiecki? Na krążku widniał symbol, najwyraźniej uproszczone godło mennicy. Revan przyjrzał się mu bliżej, rozpoznając wizerunek profilu wilczego pyska. ,,Wilczego" w przypadku tego rysunku było nieco naciągane, ale Prześladowca nie przypominał sobie żadnego królestwa mającego w godle psa, więc jedyną opcją był ironwoodzki wilk.
  - Brązowa korona wybita w Ironwood - powiedział wskazując na wóz. - Ktoś próbował tu narysować zbieg rzek Io i Dos. Ta krzywa musi być granicą.
  - Czyli szukamy czegoś pomiędzy granicą Ikram-Ironwood i dwoma rzekami - skwitowała Szkwał. - To zdecydowanie zawęża obszar poszukiwań z całego kraju do kilku hektarów niczyjego terenu - dodała krzywiąc się lekko. Po chwili jednak jej oblicze znowu rozjaśnił ten sam uśmiech entuzjazmu. - Ale czego to się nie robi dla ducha przygody, co nie?
  - Lepsze to niż plątanie się po omacku - Revan wzruszył ramionami.
  Nagle z boku któryś stajenny krzyknął ostrzegawczo. Re spojrzał wgłąb stajni...w ostatniej chwili by dostrzec szarżującego srokatego konia. Chwycił piratkę pod ramię i przyciągnął do siebie, odsuwając ją z toru wściekłej bestii, najwyraźniej nie przejmującej się ile osób po drodze stratuje. Nawet się nie zatrzymała, wlepiając wzrok w drugi koniec pomieszczenia. Dwoje Orłów śledziło ją wzrokiem w osłupieniu. Wtedy Thalia zdała sobie sprawę, że dalej stoi zbyt blisko Szarego i najwyraźniej nie mogła przegapić okazji do docinki.
  - No proszę, proszę - rzuciła z zalotnym uśmiechem. - Takiej śmiałości to się po tobie nie spodziewałam, panie Szary.
  Ten uniósł jedynie pytająco brew.
  - Próbujesz zmusić mój żołądek do zwrócenia śniadania? - zapytał.
  Thal w odpowiedzi walnęła go łokciem w żebra i odsunęła się z dłońmi na biodrach, wyraźnie zdegustowana.
  - Za grosz podejścia do kobiet - pokręciła głową niezadowolona.
  - Wybacz, tego jednego moje szkolenia kwalifikacyjne nie obejmowały - odparł zgryźliwie. - Dziw bierze, że sama masz o tym jakiekolwiek pojęcie.
  - Ugh, a idź ty... - machnęła ręką odwracając się w stronę wyjścia. - Za piętnaście minut chcę widzieć tą szarą paskudę na dziedzińcu. Och, i nie zapomnij konia - dodała rzucając mu przez ramię złośliwy uśmieszek.

        Grupka dzieciaków przebiegła przed nosem Werseta, goniąc za zszytą byle jak piłką. Za nimi podskakiwał łaciaty kundelek, ujadając za rozchichranymi mikrusami. Widząc dwóch jeźdźców zatrzymał się na chwilę i zaczął szczekać w kierunku koni, zazdrośnie broniąc swojego terenu przed obcymi. Ludzie z chat po obu stronach niby to przypadkiem zerkali znad swojej roboty na dysputujących ze sobą nietypowych podróżnych. Widok był doprawdy ciekawy: krótkowłosa kobieta w wymiętej koszuli siedziała tyłem do kierunku jazdy, kierując całą swoją uwagę w stronę chudego mężczyzny, dla odmiany siedzącego w siodle bokiem, patrzącego to na towarzyszkę, to w tekst w małej książce w ręce. Urywki zażartej dyskusji docierały aż nad brzeg odległej o zaledwie dwadzieścia metrów Dos:
  - ...dlatego właśnie ikramska marynarka nie ma żadnych szans na wyłapanie piratów - upierała się Thalia gestykulując żywiołowo. - Brakuje wam, szczurom lądowym, pewnego... - zastanowiła się chwilę nad odpowiednim słowem - Wyczucia!
  - ,,Wyczucia"? - powtórzył Re z pobłażaniem w głosie.
  - Oczywiście! Prawdziwy pirat jest w stanie bezbłędnie odpowiedzieć ci skąd przybędzie sztorm i jak go wyminąć. To jest właśnie ,,wyczucie" - wyjaśniała. - Ikramscy oficerowie potrzebują do tego dziesiątki uczonych i informacji z kilkudniowym wyprzedzeniem. Siedzą za biurkiem, nawet nie próbując poznać morza. Nie da się zrozumieć żywiołu czytając książki podróżnicze! I dopóki się tego nie nauczycie, pirat zawsze będzie miał nad wami przewagę.
  - Fascynujące - Szary zamknął książkę i obrócił się z powrotem w siodle, patrząc Sargent w oczy. - Jednego tylko nie rozumiem...
  - Słucham.
  - Od niemal godziny słucham argumentów dowodzących nieudolności profesjonalnej marynarki wobec zorganizowanej załogi statku pirackiego - zaczął. - A mówi mi to pirat nie posiadający żadnego okrętu. Zakładając oczywiście, że nie chowasz go w kieszeni, śmiem twierdzić, iż nie jesteś wiarygodnym źródłem w temacie uciekania przed władzą. Nie wspominając już nawet, że poznaliśmy się w więzieniu.
  Ku jego zdziwieniu, kobiecie zaczęły trząść się ramiona od tłumionego śmiechu.
  - Oj, panie Szary - powiedziała kręcąc głową z tym samym, tajemniczym uśmiechem. - Za mało jeszcze o mnie wiesz, by móc wyciągać tak pochopne insynuacje.
  - To mnie oświeć - zaproponował Prześladowca. W jego głosie zabrzmiało coś na kształt wyzwania. - Jak ,,doświadczony pirat" zgubił statek z całą załogą?
  - Nie mam żadnych podstaw, by dzielić się tą historią akurat z tobą - odpowiedziała zdawkowo kobieta, obracając się przodem w kierunku jazdy.
  - Czyżby było to tak bolesne wspomnienie, że aż obawiasz się wybuchu emocji? - Revan bardziej droczył się z Sargent, niż wysuwał faktyczne domysły. - A może to wyjątkowo głupia historia, do której nawet ty wstydziłabyś się przyznać?
  - Może po prostu nie lubię takich rzeczy? - odpowiedziała Thalia.
  - Pirat nie lubiący koloryzowanych opowiastek? - mężczyzna uniósł brew powątpiewająco. - Coś nie chce mi się w to wierzyć.
  - Jak w pirata czytającego wiersze? - odgryzła się Sztorm, zerkając kątem oka na swojego rozmówcę. - Już ci mówiłam, że nie lubię się trzymać zasad.
  Szary podniósł ręce na znak kapitulacji. Kobieta uśmiechnęła się tryumfalnie i z powrotem skierowała wzrok na drogę. Mimo wszystko miała jednak wrażenie, że to jeszcze nie koniec słownej potyczki. Może i znała tego pana krótko, ale była święcie przekonana, iż odpuszczanie w takim momencie nie leżało w jego naturze. I miała rację - w głowie Revana kotłowało się kilka różnych tematów, w których miałby nieco większą szansę wygrać z Sargent. A że poprzednim razem to ona mogła wybrać pole do popisu, teraz przypadła jego kolej. Tak oto rozpoczynała się kolejna runda tej ich dziwnej, nie opisanej żadnymi zasadami gry, którą z nudów zaczęli prowadzić odkąd wyjechali z Ikramu. Re ostatni raz dobrał słowa i w końcu powiedział:
  - Jak dobrze, że wróciliśmy do tematu poezji. Właściwie, to nie zdążyłem ci powiedzieć, że naprawdę ładnie piszesz.
  Zdanie było proste, z pozoru zupełnie niewinne. Można by uznać, że był to wręcz komplement. A mimo tego Thalia zesztywniała lekko i obejrzała się gwałtownie w kierunku człowieka z bandanką na twarzy. Po oczach było widać, że na jego twarzy widnieje zbójecki uśmiech, do tej pory niepodzielnie utrzymujący się na ustach Szkwał. Mężczyzna z zadowoleniem przejął pałeczkę, poruszając temat, który wedle przekonania piratki spłonął wczorajszego dnia nad świeczką w namiocie wróżbitki razem z papierem zapisanym kilkoma linijkami tekstu. Słowa Szarego nie były tylko kolejną złośliwością, ale i stwierdzeniem faktu. W końcu dziewczyna naprawdę potrafiła pisać, nawet jeśli sama nie chciała tego docenić. Niemniej jej zwężone burzliwe oczy dawały jasny przekaz: właśnie przekroczył pewną granicę.

Thalia? Mówiłam, że ci tego wiersza nie zapomnę x3

Od Reimenth'a (CD Flo) - Specjalizacja? Ściąganie kłopotów

        Ulice pogrążone w mroku, który rozganiały nieliczne, palące się światła w oknach. Nad Rei'em rozciągała się płachta nocnego nieba, na której, niczym śnieg w bardzo mroźny dzień, migotały piękne gwiazdy. Idąc ulicą, Rei zamyślił się odrobinę, błądząc po czeluściach swojego umysłu. Odkopując najgorsze obawy. Chodź wieczór był tak piękny, on nie był w stanie myśleć o nim. Rozsypane po niebie świecące gwiazdy, nie robiły na Rei'u żadnego wrażenia. Coś nie dawało mu spokoju, coś o czym zapomniał. Teraz, próbując sobie przypomnieć, co to właściwie było, nie mógł. Nie potrafił rozbić ściany dzielącej, go i jego wspomnienie. Szedł przed siebie, patrząc na nocne niebo, więc nie powinno nikogo dziwić, że wpadł na drewniana belkę, podtrzymującą balkon jednego z budynków. Oszołomiony namiętnym pocałunkiem z drewnianym filarem, cofnął się parę kroków do tyłu i zamarł. Olśniło go, złapał się za głowę, nie zwracając uwagi na ból.
  - Cholera jasna gdzie ja zostawiłem łuk! - powiedział sam do siebie. Szybko sprawdził pas, przy którym wisiał sztylet. Reimenth zdał sobie sprawę, że zostawił łuk, w boksie tygrysa Margaret. Poradził sobie i bez niego więc, można powiedzieć, że trud matki w nauczenia go sztuki szermierki chodź, odrobinę się opłacił. Zawiał chłodny wiatr. Rei, otrząsnął się i ruszył przed siebie, prosto do domu Dante, zapominając o wcześniejszym zmartwieniu.
  Nad ranem, Reimenh, wparował do pomieszczenia, gdzie była sypialnia gościnna w której stacjonowała Margaret. Pewien, że zastanie tam dziewczynę, która zwykła wstawać o świcie, wszedł bez pukania.
  - Hej Margaret... eeee... - Jego oczom ukazał się obraz Margaret, siedzącej okrakiem na Beatrice. Białowłosy poczuł gorąco na twarzy i oblał się płomiennym rumieńcem.
  - To nie tak jak myślisz - burknęła do niego, swoim lodowatym tonem. On tylko cofnął się do drzwi, przeprosił i szybko wyszedł z pokoju. Ten obraz wyrył w jego głowie ogromną dziurę. Nie wiedział zupełnie jak to się stało. Chyba wolał nie wiedzieć. Próbował odgonić myśli, jednak nie mógł wyrzucić tego obrazu. Przypomniał sobie o łuku który leżał w boksie Ayami. Czemu niby ostawił tam broń? Nie myślał przecież, że będzie musiał walczyć na balu. Poszedł więc do stajni siedziby orłów, wydłuży sobie jednak odrobinę drogę. By zająć myśli, zagadał nawet blondynkę o piwnych oczach, sprzedającą piękne kwiaty. W końcu, by sprawić radość młodej dziewczynie, kupił dwie margaretki, o śnieżnobiałych płatkach. Nie zwlekając dłużej. Udał się już w stronę celu swojego spaceru.


       Rei uważnie przyglądał się Pięknej Florianie, która pokazała mu co robi. Dla niego było to coś zupełnie nowego, z fascynacją przyglądał się temu co robiła dziewczyna śledząc każdy jej ruch.
  - Myślałam, że zaniedbywali tego konia. W mojej historii zajmowano się nim o wiele lepiej...ale najwyraźniej ten koń nigdy nie był pod złą opieką. Dlatego pieczęć nie umiała się przyjąć - wyjaśniła Flo.
  - To co robisz... jest wspaniałe - odparł nie mogąc wyjść z podziwu. Dziewczyna zaśmiała się i lekko zarumieniła.
  - Dzięki, nie wiele osób tak myśli.
  - Dobrze, że prawie zawsze należę do tej mniejszości - zażartował białowłosy. Pomógł wstać dziewczynie. Wydawało się, że nic nie może pójść nie tak. - szkoda, że nie jest do końca dozwolona. - Flo przytaknęła i rozejrzała się po stajni.
  - Nikt nas nie zobaczy? - zapytała niepewnie.
  - Spokojnie, najwyżej powiem, że jesteś tu ze mną - powiedział białowłosy i uśmiechnął się czarująco. - wcale nie wyda się to podejrzane, zabieranie tak pięknej kobiety do cuchnącej stajni - zaśmiał się a a Floriana dołączyła do niego. Śmiali się tak chwilę, dopóki Flo nie spojrzała w górę, mina jej zrzedła i odsunęła się od Rei'a kawałek. Rei usłyszał stukot kopyt tuż za sobą, i ciepły oddech, na swoim karku.
  - Nie chcę cię niepokoić ale ten koń za tobą wygląda jakby chciał cię zabić... - ostrzegła elfka. Rei głośno przełknął ślinę. Podszedł bardzo wolno do Flo i wyciągnął do niej rękę.
  - Zaufaj mi... błagam... - Szepnął, dziewczyna chwilę się wahała, spoglądając raz na chłopaka, raz na konia z nim. Cofnęła się krok do tyłu, jednak złapała dłoń chłopaka, ten bez zbędnego tłumaczenia, pociągną ją za sobą, biegnąc wzdłuż, boksów. Znów uciekali. Konie zaczęły tupać i rżeć zaniepokojone nagłym ruchem. Chodź droga do wyjścia nie była aż tak daleka. Stukot za nimi był coraz głośniejszy, co oznaczało jedno, kłopoty. Kiedy wierzchowiec był tuż za nimi, białowłosy wiedząc, że to niego koń obraz za cel, zatrzymał się. Gdyby nie pewna osóbka, która trzymała go mocno za rękę, nie wciągnęła go na czas do pustego boksu, został by najpewniej stratowany. Srokata klacz dobiegła do wrót stajni i z całym impetem uderzyła o nie zadem, przez co się otworzyły, z rozpędu odbiły od zewnętrznych ścian budynku i wróciły na swoje miejsce zatrzaskując się.
  - Dziękuję - powiedział oszołomiony i uśmiechnął się delikatnie patrząc na twarz kobiety.
  - Nie ma za co - odpowiedziała dysząc ze zmęczenia.
  - Uratowałaś mnie przed chwilą! Gdyby nie to, byłbym martwy albo bardzo mocno poturbowany - odparł do dziewczyny, wsłuchując się przy okazji w stukot kopyt, by ocenić gdzie znajduje się klacz, trudno było to ocenić ponieważ, wokół panował chaos, rżenie koni, niespokojne dreptanie w miejscu.
  - No to powiedzmy, że jesteśmy kwita - zażartowała - a teraz już cicho.
srokata klacz, przekłusowała obok ich boksu. Cicho wymknęli się z niego i znów zaczęli biec do, zamkniętych, ogromnych drzwi. Kiedy już przy nich byli, okazało się, że zostały zatrzaśnięte na dobre.
  - Co teraz? - zapytał się gdy łaciaty koń pędził już w ich stronę. Flo uskoczyła w jedną stronę wpadając w stóg siana, Rei miał mniej szczęścia, ponieważ upadł prosto na kamienne podłoże. Potwór w ciele konia powoli począł się do niego zbliżać, parskając głośno. Nagle nie wiadomo skąd Flo wytrzasnęła coś na wzór ,,łap'' przesunęła po posadzce, Miecz który uderzył o kopyta łaciatej klaczy, odbijając się niedaleko Rei'a. Białowłosy bez wahania rzucił się po miecz. Wstał, i wyciągnął przed siebie miecz. ,,Kto trzyma miecz obok stogu siana?!'' - przebiegło mu przez myśl chłopakowi który zostawił łuk i kołczan w boksie zmiennokształtnej, ogromnej, czarnej pantery.
  - Jak ty trzymasz gardę?! - krzyknęła do niego Flo, bardziej można by powiedzieć, że troskliwie niż karcąco, podnosząc się z siana i usiłując znaleźć coś w torbie, z której wyjęła poprzednią pieczęć.
  - Nie wiem, tak?! Nie jestem szermierzem! - odkrzyknął jej i poprawił odruchowo swoją postawę. Przypominając sobie jak jego matka zawsze strofowała go, gdy ćwiczyła z nim postawę. Rei, zaczął się wycofywać, klacz lustrowała uważnie każdy jego ruch i wyciągnięty w jej stronę miecz.
  - A kim niby jesteś?! - znów zawołała. - na balu walczyłeś mieczem!
  - Tylko to było pod ręką! - po ostatnich słowach Rei'a srokata klacz cofnęła się do tyłu lekko podskakując, przy okazji trącając Flo tak, że ta upadła na ziemię, upuszczając torbę. Mężczyzna miał dość tego cyrku, natarł na klepie a ono ruszyło na niego. Klacz bez problemów wytrąciła mu z rąk miecz, jednak nie dążyła wyhamować i pobiegła aż do końca alejki. Rei podbiegł do Flo która, wyraźnie czegoś szukała. Miecz wylądował niedaleko niej. Chwycił za rękojeść i natarł na zasuwę w drzwiach. Za pierwszym razem nic, za drugim również. Ciął na oślep zasuwę i drzwi. W końcu, gdy wydawało mu się już, że zamknięcie się chodź trochę obluzowało, odrzucił miecz, cofnął się pare kroków i natarł na wrota. Zaskrzypiały a zasuwa obluzowała się i odblokowała. Odwrócił się, w jego stronę pędziła wściekła łaciata klacz. Rei, postanowił obrócić to na swoja korzyść. Poczekał chwilę, i w odpowiednim momencie się odsunął. Koń wparował na wrota, otwierając drogę ucieczki. Rei, przykucnął przy Flo która dalej czegoś szukała, w pośpiechu złapał ją pod ramie i spróbował wymusić by się podniosła.
  - Czekaj nie, ona gdzieś tu jest - powiedziała gorączkowo rozglądając się i przesuwając pojedyncze źdźbła siana. Jednak białowłosy, nie miał zamiaru teraz słuchać, chciał skorzystać z chwili gdy bestia była zdezorientowana po uderzeniu.
  - Nie mamy czasu! - Powiedział i wziął bez pytania Flo na ręce. Postawił ja na ziemię dopiero wtedy gdy byli pięć metrów za stajnią. Okazało się, że zebrało się parę gapiów niedaleko stajni.
  - Tam została moja, jedna z ważniejszych pieczęci! - Jęknęła sfrustrowana. Reimenth westchnął i odwrócił głowę w stronę klaczy, która powoli wracała do siebie.
  - Pójdę po niego, ale ty tu zostań nie chcę by tobie się coś stało - powiedział zrezygnowany. Czemu ściągał na innych tyle nieszczęścia? Czasami myślał, że to przypadek, po prostu akurat coś się wydarzyło nie z powodu tego, że on był w pobliżu. Jednak ta myśl szybko została zepchnięta na boczny tor i zastąpiona przekonaniem o tym, że pech to po prostu jego drugie imię. Nie myśląc już dłużej, przy okazji wcale nie myśląc, wpadł na powrót do stajni. Rzucił się na kolana koło stogu siana i uważnie lustrował każdy szczegół. Był dość spostrzegawczy, szybko zauważył gładko oszlifowany, jasnoszary kamień na sznurku. Chwycił pieczęć, podniósł się i jak wpadł do stajni tak i wypadł. Prosto na klacz Dante. Na swoje nieszczęście stracił równowagę i runął na ziemię. Klacz nie czekała długo, stanęła na tylnych nogach rżąc przeraźliwie. Białowłosy, zanim jego klatka piersiowa została zmiażdżona przez kopyta klaczy, przeturlał się i wstał tak szybko jak mógł, i prawie wpadł na Flo, która pewnie chciała pomóc. Klacz odwróciła się w ich stronę, mężczyzna nagle zauważył, że kobieta, zamachnęła się swoim mieczem. Przerażony otworzył szeroko oczy i szybko kucnął. Na szczęście, Floriana nie miała nawet zamiaru uderzyć Rei'a tylko rozjuszoną klacz za nim. Kobyle oberwało się płazem miecza, co ja trochę zdezorientowało. Tym razem, to elfka chwyciła, dziecko nieszczęścia za rękę, zmuszając go do podniesienia się i biegu za nią.
  Chwilę zajęło im szukanie kryjówki, jednak nie potrzebnie, ponieważ ktoś schwytał klacz i ta nawet nie mogła ruszyć za nimi.
  - Teraz to ja dziękuję - odetchnął chłopak stając w miejscu. Zatrzymali się gdzieś na placu z ładnymi, bogato zdobionymi domami mieszkalnymi. Flo uśmiechnęła się delikatnie.
  - Już na pewno jesteśmy kwita - powiedziała. Mężczyzna nagle przypomniał sobie o naszyjniku który mocno trzymał w zaciśniętej pięści. Wytarł pieczęć o skrawek koszuli i zarzucił na szyje Flo.
  - To chyba twoje.
  - Oh... - Kobieta spojrzała na naszyjnik a potem na Reimenth'a, obdarzając go delikatnym uśmiechem i błyszczącym spojrzeniem hipnotyzujących oczu. Potem stało się coś, czego chyba nikt by się nie spodziewał. Floriana przytuliła delikatnie Rei'a a ten po chwili całkowitego zaskoczenia, odwzajemnił uścisk. Szybko jednak puścił Flo która się od niego odsunęła.
  - A to za co? - zagadnął uśmiechnięty i nadal mile zaskoczony takim obrotem sprawy.
  - No, za wszystko, to moje podziękowanie - powiedziała trochę speszona. Rei widząc jej reakcję zaśmiał się i tym razem on ją przytulił, chcąc rozładować sytuacje. Pomyślał bowiem, że Flo czuje, że się narzuca. Więc czemu nie pokazać, że to nic złego?
  Razem zaczęli się śmiać.
  - A tak właściwie, to naprawdę nie jesteś szermierzem? - podjęła nowy temat.
  - Tak, moja profesja to zawodowe ściąganie kłopotów - zażartował. Kiedy Kobieta miała coś odpowiedzieć, za plecami Reimenth'a rozbrzmiał głośny krzyk wściekłej kobiety.
  - Jak możesz się tu jeszcze pokazywać! Po tym jak zostawiłeś mnie samą z dzieckiem! - Krzyczała kobieta. Uśmiech z twarzy Flo natychmiast znikł. Widząc to Rei nawet nie chciał się odwracać, na twarzy Flo zdziwienie zaczęło mieszać się ze złością. Po mimo oporu odwrócił się, ujrzał dziewczynę o burzy kasztanowych loków, otaczających jej czerwona ze złości twarz. Złote oczy, wierciły w nim dziurę, były przepełnione nienawiścią.
  - Przepraszam, musiała mnie pani z kimś pomylić... Jestem tu dopiero od niedawna - próbował wytłumaczyć się chłopak, jednak na marne. Dziewczyna zaczęła zmierzać w jego kierunku.
  - Przestań łgać! - krzyknęła. Rei zauważył, że jej oczy są pełne łez, jednak ta walczyła z nimi nie dając im ściec po policzkach. Mogła przez to mieć rozmazany cały obraz. Była zrozpaczona i wściekła. Rei poczuł się okropnie, na myśl od razu przyszedł mu jego ojciec, który to zdradzał matkę przy każdej napotkanej okazji. Wziął za pewnik, że to kolejna ofiara jego chorej żądzy.
  - No przyjrzyj się mi! Może po prostu pomyliłaś mnie z moim ojcem! On jest handlarzem, sprowadza różne towary... jedwab... imbir? - dziewczyna była coraz bliżej, przyszło mu grać na zwłokę, zaczął wykonywać dziwne ruchy rękoma jakby wskazywał towary. -jedwab? Jedwab? Kurkuma? - Nagle dziewczyna zatrzymała się tuż przed nim zastygając na moment.
  - Zaraz... to nie... przepraszam... pomyliłam cię z kimś - mówiła przez łzy, które ściekły po rumianych policzkach kobiety. Była już o dwa kroki od Rei'a, chwilę stała przed nim, coraz więcej łez spływało po jej policzkach. Białowłosego zaczęło coś zżerać od środka. Może własne sumienie? Czuł się winny tej sytuacji. Już od małego był wściekły na ojca, którego nie było w domu, potem gdy już łaskawie wrócił na dłużej, matka chłopaka dowiedziała się o zdradach swojego męża, czytając jego korespondencje. Teraz gdy widział dziewczynę, obudził się w nim mały chłopiec, który chciał zalać się łzami i wypłakać w suknie matki, jednak nie mógł, co prawda był wrażliwy... jednak nie mógł tego okazywać, taka rola wiecznego żartownisia. Nie mógł płakać, to on miał osuszać łzy innych. Podszedł wolno do dziewczyny i lekko poklepał ją po plecach. Ta jednak bez wahania po prostu się do niego mocno przytuliła i zaczęła wypłakiwać się w jego szarą koszulę. Rei odwrócił głowę w stronę Flo, ze spojrzeniem psa, który błaga o pomoc. Ta o dziwo uśmiechnęła się lekko, chyba rozumiejąc położenie chłopaka. ,,Gdyby teraz tak ponownie uciec razem... na kawę'' - pomyślał. Wtedy z domu naprzeciwko wybiegła pulchna kobieta, w średnim wieku. Podbiegła do Reimenth'a i oddzieliła go od dziewczyny.
  - Idź mi stąd ty chuliganie! Zostaw moja córkę łajdaku! - Zaczęła wrzeszczeć i okładać Rei'a szmatą po białej czuprynie. Wycofał się szybko, złapał Flo za rękę i pociągnął za sobą w bliżej nieokreślonym kierunku.

To jak Flo, dasz porwać się na kawę?

sobota, 25 lutego 2017

Od Thalii (CD Revana) - Lądowa mapa skarbów?

        Dziewczyna wykrzywiła usta, nawet nie starając się ukryć tańczącego po nich grymasu niezadowolenia. Oparła się o drzwi jednego z pustych boksów, skąd mogła swobodnie przyglądać się krytycznym wzrokiem wierzchowcowi Szarego, powtarzając w myślach nadane mu imię. Werset, Werset, Werset… Cóż, nie da się ukryć, że sama nigdy nie nazwałaby tak swojego rumaka. Trudno powiedzieć, czy to lata spędzone na pokładzie przeróżnych okrętów, czy też własny, nieco specyficzny gust sprawiły, że Szkwał stała się zwolenniczką tych bardziej skomplikowanych, ewentualnie kilkuczłonowych imion… albo takich, które rzucane na lewo i prawo brzmiały, jak najgorsze obelgi (tak, imię Dexter zdecydowanie zalicza się do tej ostatniej grupy).
  Jednak, kiedy przesunęła spojrzenie z siwego ogiera w stronę wysokiego, płatnego mordercy z bandanką na twarzy, który od tej chwili uchodził za jego właściciela, imię konia przestało wydawać jej się aż takie dziwne. Właściwie, to, że wpadł na nie ktoś pokroju Revana nie stanowiło dla niej zaskoczenia.
  - Wyglądasz, jakby ktoś przystawił Ci zdechłą rybę pod nos.- zauważył z rozbawieniem Szary, napotkawszy skrzywioną twarz piratki.- No chyba mi nie powiesz, że jest aż tak złe.
  Brunetka jedynie wzruszyła ramionami, uśmiechając się przy tym szeroko. Chociaż cała ta rozmowa dotyczyła jedynie wyboru imienia dla jednej „czworonożnej lądowej szkapy”, jak to w myślach nazywała większość koni, przyjemnie było choć raz móc poczuć się, jak szanowany, nieomylny mentor, prowadzący za rękę swojego zbłąkanego ucznia przez ten tajemniczy świat. Z tą jedną, jedyną różnicą, że ani Thalia nie nadawała się na nauczycielkę (nie wspominając już nawet o nazywaniu jej nieomylną), ani Prześladowca zdecydowanie nie pasował do wizerunku niczego nieświadomego podopiecznego. Już na samą myśl o podobnej sytuacji, piratka parsknęła głośnym śmiechem, teatralnie ocierając wyimaginowaną łzę, „spływającą” po jej lewym policzku. Sytuacja, w której jedna osoba śmieje się, zdaniem tej drugiej, z niczego i zupełnie bez powodu mogłaby wydawać się niezręczna, gdyby Szary nie spędził w towarzystwie czarnowłosej kobiety wystarczająco dużo czasu, aby nauczyć się nie reagować na podobne, niezrozumiałe wybuchy wesołości w inny sposób, niż uniesieniem brwi, czy też pełnym zrezygnowania (tudzież irytacji) westchnięciem.
  - Eeeee tam, póki nie jest to Słodzik, albo Cukiereczek, jakoś ujdzie.- brunetka machnęła ręką, w końcu odpowiadając na pytanie towarzysza.- Poza tym…- tutaj jej wzrok spoczął na siwym łbie, który ogier wystawiał ponad drewniane drzwi swojego boksu.- … nie wydaje się być bardziej niezadowolony, niż wtedy, gdy chciałeś zostać przy „paskudzie”, więc chyba nie ma nic przeciwko.
  W tym momencie Werset, zupełnie, jakby nie tylko rozumiał, ale także od początku uczestniczył w dyskusji, parsknął głośno, kilka razy kiwając łbem. Thalia posłała płatnemu mordercy spojrzenie, mówiące „Widzisz?”, zaś zmieszany wzrok Revana, przyglądający się mokremu od końskiej śliny rękawowi koszuli piratki odpowiedział „Wydaje mi się, że za Tobą nie przepada”.
  - Przebrzydła cholera!- rzuciła dziewczyna, szukając wzrokiem czegoś, o co mogłaby wytrzeć rękaw (zignorujmy na chwilę fakt, że jeszcze kilka godzin temu nie przeszkadzało jej bycie umorusanym we krwi bliżej nieokreślonych chimer, które zaatakowały gości balu, przerywając tym samym Święto Tolerancji w pałacu Ikramu).- Wiesz co? Jednak „paskuda” pasowało Ci znacznie lepiej.- ogier zdawał się zupełnie nie przejmować żadną z rzucanych przez piratkę uwag, czego dostatecznym dowodem było odwrócenie się od dwójki Muszkieterów zadem.
  Thalia jedynie westchnęła z irytacją, choć wyglądała na zdecydowanie bardziej rozbawioną całą sytuacją, niż faktycznie wściekłą. Z drugiej strony, to, że zbójecki uśmiech praktycznie nigdy całkowicie nie gasł na jej twarzy mogło być bardzo mylące.
  - Właśnie dlatego statki są zdecydowanie lepsze. I pomyśleć, że ja też będę musiała wybrać sobie takie coś na stałe… wyobrażasz to sobie?- rzuciła w stronę Revana.
  - Aż trudno sobie wyobrazić, jak szybko się nawzajem pozabijacie.- mężczyzna odparł złośliwie, nie wiedząc nawet, że w tym momencie oboje zaczęli zastanawiać się nad przebiegiem podobnej sytuacji, wyobrażając sobie chyba każdy z możliwych wariantów.
  - Proszę Cię, chyba mnie nie doceniasz! Tyle lat użerałam się z tym włochatym pomiotem szatana, a z byle szkapą miałabym sobie nie poradzić?!
  - Chcesz mi powiedzieć, że kapucynki są niebezpieczniejsze od koni?- Prześladowca spojrzał na piratkę z wyraźnym powątpiewaniem, jakby mówił „jeszcze nic nie wiesz o życiu…”.
  Właśnie w tym momencie Werset, choć dalej odwrócony tyłem do drzwi boksu, parsknął po raz kolejny i tupnął na znak wyraźnego sprzeciwu.
  - A Ciebie nikt się o zdanie nie pytał.- dziewczyna rzuciła w stronę najbliższego boksu, z którego jeszcze niedawno wystawał siwy łeb konia, jednak już tym razem, być może to przez urażoną dumę, wierzchowiec nie zaszczycił ich odpowiedzią.
  - Czy mi się przesłyszało, czy ty właśnie zwróciłaś się do konia?- zauważył Prześladowca, przy okazji przypominając piratce jej zachowanie podczas wcześniejszej wizyty w stajni.- Ty, która wcześniej krytykowała rozmowy ze zwierzętami?- mężczyzna uniósł brwi, w teatralnym geście udawanego zdziwienia.- Czyżby to była… hipokryzja?
  Szkwał zmrużyła oczy i już otworzyła usta, gotowa rzucić jakąś ciętą ripostę, kiedy nagle, jakby rozmyśliła się i zamknęła je z powrotem, ograniczając się jedynie do otaksowania wzrokiem stojącego naprzeciwko niej mężczyzny. Mimo wszystko, było to lepsze, niż otwarte przyznanie się do braku sensownych argumentów, chociaż nie potrzeba mędrca, by dostrzec gołym okiem widoczny, ale jakże nieczęsto spotykany brak pomysłu na kontratak. Bądź co bądź, czy istnieje inny powód dla którego pirat miałby nie kontynuować dyskusji?
  Mimo wszystko, cisza trwała tak krótko, że nawet nie sposób było zdążyć się nią nacieszyć.
  - No patrzcie państwo!- kobieta teatralnie uniosła ręce do góry.- Ledwo co dołączył do klanu, a już wytyka innym nieprawość…
  - Przynajmniej d o ł ą c z y ł e m do klanu.- słusznie zauważył Revan.- W innym przypadku nawet przez myśl by mi nie przeszło, żeby pchać się na przyjęcie pełne arystokracji…
  - Z tą maską to pewnie wolisz karnawały, co?- dziewczyna odgryzła się z zadowoleniem, ale Szary najwyraźniej zdążył już w swoim życiu nasłuchać się zbyt wielu podobnych tekstów, dotyczących noszonej przez niego bandanki, by zwracać uwagę i odpowiadać na każdy z nich.
  - Zdaje się, że chciałaś wstąpić do Orłów.
  - I nadal chcę! Ale, póki co, daj mi się nacieszyć wolnością.- odparła, co zabrzmiało zupełnie tak, jakby to właśnie Poursuivant, a nie straż, czy też wykroczenia, jakich dopuściła się brunetka próbowały odebrać jej jakże cenną dla każdego pirata wartość.
  - Poważnie?- Szary przyjrzał się kobiecie z wyraźnym powątpiewaniem.- A od kiedy to ścigany pirat, bez swojego okrętu, czy załogi jest wolnym człowiekiem?
  Sargent uśmiechnęła się szeroko, zupełnie, jakby tylko czekała aż padnie zadane przed chwilą pytanie.
- Ja zawsze będę wolna.- odparła pewnie, przysuwając się prowokacyjnie w stronę rozmówcy, zupełnie, jakby nigdy nie słyszała o pojęciu przestrzeni osobistej.- Nie ważne gdzie, nie ważne kiedy, nie ważne kto będzie chciał mnie dopaść. Na morzach, na lądzie, w pałacu, czy rynsztoku, to bez znaczenia. Nawet za więziennymi kratami byłam bardziej wolna, niż pilnujący mnie strażnicy kiedykolwiek będą.- wyszczerzyła się zbójecko.- Jak to jest być związanym przez sznury społeczeństwa?
  - Jak to jest być przestępcą bez immunitetu?- Szary najwyraźniej nie dawał za wygraną.
  Szkwał odsunęła się gwałtownie.
  - A ty dalej swoje… poza tym, dołączenie do Orłów było moim pomysłem, nikt Cię tam nie zapraszał.- dziewczyna mruknęła, niczym niezadowolony siedmiolatek. Biorąc pod uwagę wygląd i reputację piratki, mogło wyglądać to całkiem komicznie.
  - Jakoś nie miałyście nic przeciwko, kiedy dołączyłem do wędrówki.
  - A może po cichu liczyłyśmy, że dostaniesz się w łapy strażników?- odpowiedziała szybko, nawet bez zastanowienia, po czym zaczęła wymieniać w zamyśleniu kolejne scenariusze.- Albo, że porwą Cię bandyci… równie dobrze mogłyśmy okraść Cię podczas snu, upchnąć komuś na targu niewolników, albo nawet sprzedać tamtej wróżbitce. Hmmm… tak, myślę, że znalazłaby dla Ciebie miejsce w swoim namiocie. Pewnie stałbyś obok kufra z voodoo i słoików z jelitami. A poza tym- piratka klasnęła w dłonie, jakby właśnie przypomniała sobie o czymś niezwykle ważnym… cóż, nie da się ukryć, iż mogło chodzić tylko o sprawę najwyższej wagi, skoro przypomnienie sobie o niej sprawiło, że dziewczyna musiała skończyć swoją, do niczego nieprowadzącą wyliczankę.
  Sargent sięgnęła do jednej z kieszeni spodni, wyjmując z niej bliżej nieokreślone zawiniątko. Była to ta sama mapa (nakreślona z wątpliwą precyzją, choć ewidentnie do czegoś prowadziła), którą Dexter ukradł mężczyznom, mijanym wcześniej przez piratkę i kapucynkę w porcie. Przez całe to zamieszanie związane ze Świętem Tolerancji, a później z atakiem bestii, Thalia zupełnie zapomniała o tajemniczej mapie. Ale skoro oto trzymała ją w ręku, może warto byłoby rzucić okiem na nakreśloną drogę? I, oczywiście, dowiedzieć się do czego prowadziła.
  - … Chyba mamy zdecydowanie ciekawsze zajęcie!- brunetka machnęła Prześladowcy świstkiem tuż przy twarzy, jakby to, że kilka sekund wcześniej rozłożyła go przed sobą umknęło zamaskowanemu mężczyźnie.
  - „My”…?- nawet nie miał zamiaru ukrywać zdziwienia, mieszającego się z błagalnym tonem, jakże typowym dla pytania „dlaczego akurat ja?”.
  - Oj nie marudź, będzie fajnie.- Szkwał wyszczerzyła się zbójecko po raz kolejny.
  Revan spojrzał na dziewczynę, dając wyraźnie do zrozumienia jak bardzo wątpi w jej słowa, choć wszystko wskazywało na to, że nie miał w tej sprawie nic do gadania.

Revan? Wybacz mi Nyan za okropny stan tego opka, brak jakigokolwiek ładu i składu, ale obecnie po prostu na więcej mnie nie stać

piątek, 24 lutego 2017

Od Beatrice (CD Margaret)

        - Znam jakże cudowną i przyzwoitą tawernę, która będzie wręcz idealna do kontynuowania naszej świetnej zabawy! - Beatrice oczywiście miała na myśli, tawernę z której wywalono ją na zbity pysk, jednak ominięcie tego wydawało się jak najbardziej na miejscu. Miała już śmiało i pewnie postawić stopę na stopniu, gdy tak samo ''pewnie'' runęła by w dół po schodach. Przed tym zacnym upadkiem uratowała ją drobna i niziutka osóbka, która po chwili jednak okazała się dorosłą kobietą. Najpewniej gdyby nie kobiece atrybuty, uznała by ''to'' za dziecko. Jednakże etykieta wypada by podziękować za uratowanie dupy.
  - Dziękuje...? - Zaczęła, sama dziś nie wiedziała jakim cudem, udaje jej się zaczynać tak łatwo rozmowy. Kto by pomyślał, że alkohol potrafi działać takie cuda. Osoba zmierzyła ją nienaturalnie ciemnymi oczami.
  - Vanessa... Liderka Słowików z Knowhere, nie ma za co - odpowiedziała po chwili, jakby wahała się przed ujawnieniem swojej tożsamości. Ocalona uśmiechnęła się do nowo poznanej kobietki, choć gdyby tak uważniej się jej przyjrzeć, śmiało można powiedzieć, że Vanessa ją trochę przerażała.
  - Beatrice... Beatrice Martoi, pff Algat - parsknęła śmiechem na co czarnowłosa zareagowała wzruszeniem ramionami i po prostu odeszła zostawiając Mag i Beatrice same. Nie za bardzo się tym przejęła, szczerze nie zwróciła na to nawet uwagi. Pociągnęła Margaret za sobą, która wydawała się zapuszczać korzenie.
  W sumie okazało się, że z Mag całkiem sympatycznie się rozmawiało - była w szoku, że tak łatwo przychodziła jej wymiana myśli z nowo poznaną dziewczyną. Beatrice nie wiedziała tylko, czy był to efekt wypitego wina na pseudo balu, czy po prostu nowo poznana dziewczyna tak na nią działała. Na początku ich znajomości, dała by sobie prawą rękę odciąć (święta ręka, w której zawsze trzyma kufel piwa), że nie będzie z tego, żadnej głębszej znajomości. A tu okazuje się, że idą razem dalej się bawić i rozerwać. Jednak Margaret nie wydawała się pewna, czy robi dobrze. Wyglądała na lekko zagubioną i dość zdezorientowana otwartością Beatrice. Ale jak zawsze Tris, totalnie tego nie zauważyła i nie zwracając uwagi na słowa Mag, wepchnęła ją siłą do tej samej tawerny, z której ją wylano. Wciągnęła do nosa znajomy zapach piwa i dymu, który unosił się w pomieszczeniu. Gdy rozejrzała się nie dostrzegła tych mężczyzn, z którymi wszczęła bójkę. Po raz kolejny tego wieczoru, pociągnęła Margaret za sobą. Usadowiły się wygodnie przy jednym z pustych stolików, prosząc gospodarza o dwa kufle zimnego piwa.
***
        W całej gospodzie, rozległ się perlisty śmiech Beatrice i Margaret, która wyraźnie była już pijana i nie bardzo wiedziała, co się dookoła dzieje. Praktycznie wszystko ją śmieszyło a coraz słabsze żarty Tris, wzbudzały w Mag głośniejsze fale chichotu. Zmora w sumie śmiała się albo z swojej towarzyszki lub z samej siebie. Ewentualnie z wielkiego czerwonego nosa, typowego pijaka...
  - Poznaje cię ty dupny, śmierdzący gałganie! - Wrzasnęła nagle na całą tawernę, wstając z miejsca chamsko pokazując palcem na grubego mężczyznę. Wokoło rozległa się głucha cisza a w tle, brakowało tylko świerszcza
  Mężczyzna potrzebował dłuższej chwili by poznać jakże wychowaną kobietę, która na niego wskazywała. Margaret nie mogąc się powstrzymać parsknęła śmiechem, co było wręcz przekomiczne.
  - TY! Ty jesteś tą przebrzydłą francą!!! - wrzask mężczyzny idealnie komponował się ze śmiechem Mag. Beatrice uśmiechnęła się zawadiacko, rozrzucając dłonią swoje brązowe włosy.
  - We własnej osobie! - krzyknęła, na co Mag podniosła kufel piwa niczym do toastu, co wyraźnie Tris się spodobało.
  Zabsorbowana śmiechem z towarzyszką nie zauważyła, że mężczyzna potoczył się w ich stronę niczym wielka mięsna kula w rezultacie lądując na stole. Beatrice miała już sięgać po miecze (którymi i tak wiele by nie zdziała), gdy zauważyła, że podłoga pokryła się cienką warstwą lodu, przez co mężczyzna z impetem runął na stół łamiąc go na pół. Margaret, najwyraźniej przestraszona, tak właśnie zareagowała. Najbardziej komiczną częścią tej sytuacji było to, że trunek w kuflach także zamarzł. Niektórzy mieli je przymarznięte przy ustach, przez co szaleńczo rzucali się po tawernie, próbując się oswobodzić. Kiedy Beatrice zorientowała się, że wypadało by złapać Mag i ulatniać się z gospody mężczyzna był przy na wpół przytomnej Mag. Tris bez zastanowienia chwyciła gliniany kufel piwa i z całych sił przywaliła nim o głowę narwańca. Nie wzięła pod uwagę tego, że zawartość była zamarznięta. Po raz kolejny mężczyzna padł jak długa na ziemię a Beatrice korzystając z okazji, wzięła pod rękę pijaną Mag i wyszły z lokalu.
  W sumie wszystko szczęśliwie by się skończyło, gdyby nie to, że jakiś przechodzień lekko szturchnął niechcący Tris. Nie zwracając uwagi na ''pół martwą'' towarzyszkę, rzuciła się w wir potyczki słownej z której wyszła oczywiście zwycięsko. Poszła dumnie dalej, orientując się dopiero po chwili, że chyba czegoś jej brakuje. Spanikowana odwróciła się do tyłu, gdzie na środku ulicy leżały ''prawie zwłoki'' Mag. Szczęśliwy los chciał tak, że właśnie nadjeżdżał powóz a woźnica w sumie miał gdzieś, że na ulicy leży jakieś sponiewierane ciało. Beatrice rzuciła się na Margaret, ratując ją i siebie przed zmiażdżeniem przez kopyta konia i koła. Kolejnym szczęśliwym trafem okazało się, że obie wylądowały w rynsztoku. Kobieta głośno zaklęła, próbując się wydostać z wody pomieszanej ze ściekami. Sama wyszła z kanału, wyciągając, nadal bezwładne, ciało Margaret. Cała brudna i śmierdząca, przerzuciła dziewczynę przez ramię i ruszyła w stronę domu Dante.
***
        Wyraźnie czując już ciężar Margaret, kiedy dostrzegła drzwi do domu Rubkat, westchnęła z ulgą. Weszła do dużego holu, kładąc (żeby nie powiedzieć ''rzuciła'') Margaret na podłodze, która zachichotała cicho, ale nadal sprawiała wrażenie zwłok. Beatrice porozciągała się trochę i znowu zarzuciła sobie Mag przez ramię, kierując się w stronę schodów, gdzie znajdowała się mała łaźnia. Ciekawa była ile pieniędzy wybuliła na ten dom Dante, ale ta myśl uciekła tak szybko jak i się pojawiła. Była już praktycznie na górze, gdy Margaret ześlizgnęła się jej i bezwładnie niczym worek kartofli runęła w dół. Dziewczyna zakryła usta dłonią, bo nie wiedziała czy zacznie krzyczeć czy też parsknie śmiechem. Podeszła do najbliższych drzwi, mając nadzieję, że nikogo tam nie będzie - tak bardzo się przeliczyła. W pokoju, który był gabinetem Dante - siedziała właścicielka domu i ten sam mężczyzna z którym tańczyła na pseudo balu. Grali w karty, ale przerwali grę gdy ujrzeli Beatrice.
  - Eee, witajcie, co robicie? - zapytała jąkając się.
  - Gramy w Czarnego Piotrusia - odpowiedziała Dante, jednocześnie zrzucając ze stołu złote monety. Tris uznała, że tego nie widziała. Czy w ''Czarnego Piotrusia'' nie gra się przypadkiem w co najmniej trzy osoby? Ale nie zapytała się o to, bo Dante jeszcze kontynuowała - Co to był za hałas na schodach?
  Nastąpiła chwila milczenia, a Beatrice podrapała się w tył głowy.
  - To...? Em, to na pewno nie było bezwładne ciało Margaret! Skąd... to nic wielkiego - odpowiedziała, co Dante skomentowała tylko zmieszanym wyrazem oczu i w sumie nie dała po sobie poznać, że się tym jakkolwiek przejęła. Bea, już miała zamykać drzwi, gdy Dante znowu ją zatrzymała.
  - Beatrice! Nie wiedziałam, że umiesz grać na dudach - pochwaliła Tris stara przyjaciółka. Cisza znowu trochę potrwała nim odpowiedziała.
  - Bo nie umiem - odpowiedziała, a Dante zrobiła zdziwioną minę, więc pośpieszyła z wyjaśnieniem - Pod wpływem alkoholu, potrafisz wszystko - Skończyła i powoli, wręcz dramatycznie wolno zamknęła za sobą drzwi.
  Poszła na dół po, nadal nie przytomną, Margaret. Tym razem bez większych problemów trafiły do małej, skromnie urządzonej łaźni. Na jej środku stała duża drewniana wanna, wypełniona ciepłą, parującą wodą. Wrzuciła do niej kostkę mydła. Rozebrała Margaret wkładając ją do wanny.
  - Tylko się nie top - rzuciła przez ramię i sama wolno zaczynała szykować się do kąpieli. Gdy została na niej tylko sama halka spojrzała w stronę wanny. Niestety głowy Margaret - brak.
  Rzuciła się w jej stronę i spanikowana wyciągnęła głowę dziewczyny z podwody.
  - Mówiłam, że masz się nie topić! - krzyknęła zrozpaczona, a złośliwość rzeczy martwych sprawiła, że stanęła na jednym z mydeł które były przy wannie. Wpadła do wody i im bardziej chciała się wydostać, tym bardziej opornie jej to szło. Usłyszała skrzypienie drzwi i odruchowo skierowała tam swój wzrok.
  - Beatrice.. słyszałam hałas i... - na tym Dante skończyła, gdy zobaczyła Margaret i w połowie zanurzoną w wannie Tris. Bez słowa z bezcennym wyrazem twarzy wyszła z łaźni. Bea zrobiła się czerwona jak pomidor i swoją złość chciała wyładować uderzając pięścią w wodę - dobrze wiemy jak to się skończyło, ostatecznie wpadła do wody cała i jak poparzona z niej wyskoczyła.
***
        Wykończona, robiąc za cień samej siebie ubrała w piżamę Margaret i siebie. Zaniosła ją ledwo do sypialni gościnnej, która była sypialnią Mag. Rzuciła ją byle jak na łóżko a sama bez zastanowienia runęła na łoże, nie zwracając uwagi, że to nie jej komnata. Zasnęła wyjątkowo szybko i spała twardo niczym głaz.
***
        Otworzyła wolno oczy, ziewając szeroko. Przeciągła się leniwie i dopiero po dłuższej chwili spojrzała na wybudzającą się Margaret. Ta tylko kiedy dostrzegła Zmorę szybko przykryła się kołdrą czerwona jak burak. Beatrice przewróciła tylko oczami, nie zwracając na nią uwagi.
  - Proszę... powiedź, że tu do niczego nie doszło - powiedziała, z załzawionymi ze złości i przerażenia oczami. Bea słysząc jej przykry ton głosu postanowiła to wykorzystać i trochę pożartować - tryb zgrywus włączony. Coraz trudniej było jej zachować powagę i lada chwila zacznie się śmiać niczym obłąkana.
  - No cześć, kochanie - powiedziała, opierając się na łokciu puszczając do dziewczyny oczko.

Margaret? Czemu ja się na to godziłam :')
#NOHOMO ;P

Od Flo (CD Reimenth'a) - Za dużo podziękowań

        Kobieta nie spodziewała się niczego, co wydarzyło się tego wieczoru. Potworów, występu muzycznego, zaproszenia do tańca, a już na pewno nie spodziewała się w żadnym stopniu, że Rei pomoże jej bez żadnej prośby. Wszystko (no może poza pierwszym) było dla niej naprawdę miłym zaskoczeniem.
  Ale na podziękowania czas przyjdzie później. Na razie słyszała za sobą wcale nie nieznajomy głos kapitana ikramskiej straży, który najwyraźniej rozmyślił się co do puszczenia jej kradzieży obrazu płazem.
  Ikramu najwyraźniej żadne z nich dobrze nie znało. Ani Rei, ani Flo nie zatrzymywali się ani na chwilę, by przemyśleć kolejny ruch, czy też pociągnąć towarzysza za rękaw, bo biegnie w złą stronę. Dla kogoś nie znającego żadnej drogi, każdy kierunek wydawał się tym dobrym. I to może właśnie przez tę chaotyczność i brak przemyślenia udało im się w którymś momencie zgubić pościg. W jednej chwili Wiedźma po prostu chwyciła Reimenth'a za ramię i ściągnęła do zacienionej bocznej uliczki, akurat gdy strażnicy wybiegli zza rogu. Uciekinierzy przycisnęli się do ściany, bojąc choćby głośniej odetchnąć. Żołdacy rozejrzeli się skonfundowani, aż w końcu kapitan ostatecznie odpuścił i ruszyli z powrotem w stronę sali balowej. Oszustka ostrożnie wyjrzała zza węgła. Gdy tylko niebezpieczeństwo minęło całkowicie, oparła się z westchnieniem ulgi o ścianę, a z jej ust wyrwał się niekontrolowany chichot. Rei po chwili do niej dołączył.
  - Blisko było - rzucił. - Chyba mi na kilka minut serce stanęło.
  - Jakby mało nam było wrażeń na jeden wieczór - uśmiechnęła się zdyszana Flo. Bieg wyczerpał ją zdecydowanie szybciej niżby mógł pod działaniem pieczęci. - Który już raz ci będę dzisiaj dziękować?
  - Bez znaczenia - chłopak machnął ręką.
  - Poważnie pytam - uparła się Floriana. - Trzeci?
  - Raczej drugi - poprawił ją Rei. - Pierwszy raz za tą paskudę, a drugi teraz.
  - A taniec?
  - Taniec?
  - Tak, taniec - płomiennooka uśmiechnęła się lekko. - Wierz mi lub nie, ale ostatni raz tańczyłam kilka lat temu i to niekonieczne wedle własnej woli. Także i za to muszę ci podziękować.
  - Dobra, może lepiej stąd chodźmy - zaproponował białowłosy, również uśmiechając się delikatnie.
  Kobieta kiwnęła głową i ruszyli w dół ulicy, bez jakiegoś konkretnego celu. Ominęli jedynie główną ulicę, by przypadkiem głupio nie wpaść prosto na wracających w stronę sali balowej strażników. W którymś momencie Wiedźma zdała sobie sprawę, że Reimenth chyba jednak wie gdzie idzie.
  - Prowadzisz mnie gdzieś? - zapytała w końcu.
  Białowłosy jakby otrząsnął się z zamyślenia. Zaśmiał się nerwowo, na co dziewczyna uniosła jedną brew. Zachowywał się tak odkąd padł ostatni potwór. Co go tak onieśmielało?
  - Wybacz, zamyśliłem się - wyjaśnił. - Nieumyślnie kierowałem się do domu Dante...przyjaciółki - dodał widząc, że Flo imię niewiele mówiło.
  - Nic się nie stało - odpowiedziała. Nagle przypomniała sobie, że dalej ma na ramionach płaszcz Rei'a. Oddała mu go szybko. - Chyba powinnam już iść...
  - Czekaj, masz gdzie nocować? - przerwał jej chłopak. Brzmiał jakby faktycznie się zmartwił.
  - Tak, mam wynajęty pokój w mieście - odpowiedziała szybko Oszustka. - I tak już za dużo razy mi pomogłeś.
  - A co mogłem zrobić? - uśmiechnął się. - To...do jutra?
  - Do jutra. Mam nadzieję - odpowiedziała pogodnie Floriana, ruszając w przeciwną stronę.
  Nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć. Było jej...głupio. Dziwnie to brzmi w przypadku zawodowego kłamcy, ale rogata czuła się jakby podle wykorzystała Reimenth'a. Najpierw uratował ją przed tamtym potworem. Potem z niczego zaprosił ją do tańca. Już sama prośba była niezwykle uprzejma z jego strony, nie mówiąc już o tym, że naprawdę dobrze tańczył. Czuła się przy białowłosym szermierzu jak kulawa, chociaż raczej nie przyznałaby się do tego na głos. A co ona zrobiła? Skłamała, że należy do Lwów. Po co?! Aż tak się przyzwyczaiła do fałszu? Potem pomógł jej uciec przed strażnikami, teraz jeszcze oferował nocleg. Tylko za co? Przecież nawet jej nie znał. Jak miałaby się mu za to wszystko odwdzięczyć?

        Stary wałach nie wyglądał jakby chciał bawić się w królika doświadczalnego. Sapnął nieufnie widząc zatrzymującą się przed boksem rogatą elfkę, jakby przewidział, że w torbie miała dla niego przygotowaną pieczęć. Rozejrzała się, czy nikt nie patrzy - jakby nie było, próbowała zakazanej magicznej sztuki na koniu ze stajni Orłów - i wślizgnęła się do środka. Pogładziła zwierzaka po gniadym boku. Wałach uspokoił się, ale gdy kucnęła przy jego tylnej nodze zatupał nerwowo.
  - Ćśś, spokojnie - powiedziała kobieta, szperając w torbie. - To naprawdę nie boli. Tylko ci się może w głowie zakręcić.
  W sumie informowanie o tym konia chyba mijało się z sensem. Chrzanić to.
  W końcu znalazła odpowiednią pieczęć. Wyjęła ją i przyjrzała się uważnie wzorom. Nie chciała przypadkiem wypróbować na zwierzęciu ludzkiej pieczęci. W sumie to nawet nie miała pojęcia co mogłoby się wtedy stać, ale nigdy nie miała czasu na takie testy. No i męczenie zwierząt raczej nie leżało w jej ulubionych zajęciach, nawet jeśli jej sztuce magicznej przypisywano to aż nader często. Okrągła pieczęć w ręce Flo miała rozmiar wnętrza dłoni. Tak jak każda, pośrodku miała wybrzuszenie w kształcie koła, otoczone przez drobne, misterne runiczne ryty. Przygotowanie jej zajęło dziewczynie ostatnie trzy dni i liczyła na rychły sukces swojej pracy.
  - Co to?
  Oszustka niemal przewróciła się na kolana, z niczego słysząc za sobą wesoły ton głos. Spojrzała w górę i westchnęła z ulgą. O drzwi do boksu opierał się Rei. Najwyraźniej miał coś do załatwienia w okolicy.
  - Nie strasz mnie tak - mruknęła Flo, ale w jej głosie nie było słychać jakiejś przesadnej wrogości. Właściwie to polubiła białowłosego.
  - To chyba nie jakaś wyspecjalizowana nazwa? - naigrywał się chłopak, najwyraźniej dalej domagając się odpowiedzi.
  - Kto by tak coś nazywał? - kobieta uśmiechnęła się lekko.
  - No to co to jest?
  Zawahała się chwilę. Nie była pewna, czy w Ikramie Fałszerstwo było tak ścigane jak w Cleveland czy Ironwood. A nawet jeśli, to nie wydawało jej się, by Rei należał do osób lubiących wydawać kogoś straży z byle powodu. Wczorajszy wieczór już jej tego dowiódł. Stwierdziła, że chyba warto zaryzykować.
  - To pieczęć - odpowiedziała.
  Reimenth podniósł jedną brew.
  - Doprawdy zaskakujące odkrycie - powiedział nie bez cienia sarkazmu.
  - MAGICZNA pieczęć - poprawiła Wiedźma, przewracając oczami.
  - W jaki sposób? Zaklęta?
  - Ciężko mi to wyjaśnić - zamyśliła się chwilę. Po minucie zdecydowała: - Lepiej będzie, jak ci to pokażę.
  Przyłożyła kamień wygrawerowaną stroną do wewnętrznej strony tylnej nogi wałacha i przekręciła, tak jak robiła to ze swoją na szyi. Gdy odkleiła pieczęć, w jej miejscu z niczego wyrósł ten sam granatowy lak. Po chwili Fałszerstwo zaczęło działać i, ku wielkiemu zdziwieniu Rei'a, koń zaczął młodnieć w oczach. Sierść wygładziła się, zasklepiając łysą od gryzienia łatę na zadzie, postrzępiona grzywa i ogon na powrót stały się gęste i gładkie, a w zmęczonych oczach zabłysła energia. Nie trwało to jednak długo - po około minucie wspaniały rumak znów stał się zmęczonym życiem wałachem.
  - Psiakrew - zaklęła Flo, bezsilnie patrząc jak granatowe znamię odłazi i spada na podłogę. - Coś przekręciłam...
  - C-co to było? - wydusił dalej zszokowany szermierz. - Takiego rodzaju magii jeszcze nie widziałem...
  - Wiesz... - zaczęła niepewnie kobieta. Nosz cholera jasna, jesteś mu jednak coś winna, zganiła się w myślach i dokończyła: - To pewnie dlatego, że to nie do końca dozwolona sztuka.
  - Na czym to polega? - zapytał ze szczerą ciekawością w głosie.
  - Na pieczęci wykrawam nową historię jakiegoś przedmiotu czy zwierzęcia - wyjaśniła. Nie dodała jednak, ze własną również umiałaby zmienić. - Mogę na przykład wmówić twojemu mieczowi, że przez lata nikt się nim nie zajmował. Jeśli byłaby to odpowiednio wiarygodna wersja, po nałożeniu zaklęcia pokryłby się rdzą i szczerbami.
  - Ale ta się nie przyjęła? - zgadywał wskazując na konia.
  - Myślałam, że zaniedbywali tego konia - odparła Flo. - W mojej historii zajmowano się nim o wiele lepiej...ale najwyraźniej ten koń nigdy nie był pod złą opieką. Dlatego pieczęć nie umiała się przyjąć.

Rei? Doświadczasz tutaj nauk tajemnych xP

poniedziałek, 20 lutego 2017

Od Reimenth'a (CD Flo)

        Zimna posadzka wydawała się teraz dla Rei'a bardzo kuszącą opcją miejsca spoczynku. Opadł ciężko na kamienną podłogę, przyglądają się płonącemu truchłu. Ból w nodze powoli ustawał, wszak rana nie była bardzo głęboka. Podparł się rękoma i pochylił lekko do tyłu. Bal się skończył, on znalazł dziewczynę która go onieśmieliła, z którą chciał zatańczyć... niestety znalazł ją dopiero po tym jak potwory zdemolowały salę. No ale przynajmniej wspólnie z piękną, rogatą dziewczyną mógł urąbać łapę potworowi. ,,Tak musiało być'' - pomyślał i uśmiechnął się do siebie. Przecież mogło być gorzej, mogłaby się teraz rozpłynąć jak mrok nocy o poranku, spłoszona jaskrawym światłem budzącego się złotego słońca. Tego Reimenth na pewno by nie chciał. Wolał pozostać w tym mroku, wpatrując się w dal. Zaciekawiła go postać kobiety. Zauroczyła. Zwabiony jej pięknym kolorem oczu, delikatnymi rysami, zawziętością w walce, wpadł w sidła niekończącej się spirali uczuć, których nie sposób jest opisać i o których nic nikomu nie wiadomo. Ciekawość - jedynie to teraz przychodziło Rei'owi na myśl. Lubił poznawać nowe osoby. Spojrzał w bok i zadał sobie sprawę, że siedzi metr od kobiety. Uśmiechnął się do siebie. Dziewczyna zgniotła i podarła coś granatowego. Chwilę przyglądał się jej szarym włosom. Kiedy odwróciła głowę i spojrzała swoimi zachwycającymi oczyma na Rei'a, poczuł się trochę nieswój.
  - Dziękuję… za tamto. - powiedziała i kiwnęła głową w stronę martwego cielska z połowicznie odciętą łapą.
  - Chyba innego wyjścia nie miałem - uśmiechnął się białowłosy, nie mogąc oderwać wzroku od płomiennych oczu kobiety. - A tak w ogóle, to jestem Reimenth. Ale mówią mi Rei.
  - Floriana - przedstawiła się, a imię to obiło się kilka razy echem po głowie Rei'a. Po chwili, Floriana uśmiechnęła się. Uśmiechnięta wyglądała jeszcze śliczniej, a białowłosego urzekł ten widok. - Ale mówią mi Flo - dodała.
  - Miło mi cię poznać, Flo - odpowiedział i rozejrzał się po zniszczonej sali. ,,Kto to teraz wszystko posprząta?'' - zapytał sam siebie w myśli. Wrócił wzrokiem do Foriany która nadal mu się przyglądała. - Ciekawy wieczór, nie uważasz? - Czy to nie było zbyt naiwne pytanie? Nie odpowiednie? Nie mógł teraz wymyślić niczego lepszego, jednak nie chciał kończyć rozmowy.
  - Szalony, kto by pomyślał, że będzie trzeba walczyć z potworami. - powiedziała, lekko wzruszając ramionami.
  - Ja nawet nie myślałem, że zobaczę cię znowu. - stwierdził Rei bez namysłu. Dopiero po pytającym wzroku dziewczyny dotarło do niego to, że przecież tylko on ją widział, gdy przemykała w tłumie. Zaśmiał się trochę by odpędzić od siebie uczucie zażenowania i wstydu. - Widziałem cię wcześniej i chciałem poprosić cię do tańca, ale ty zniknęłaś w tłumie nim ponownie się obejrzałem - wyjaśnił.
  - Cóż… - powiedziała, zakładając kosmyk szaroniebieskich włosów za ucho. - trochę szkoda. - Widać było, że teraz ona była trochę zakłopotana. Reimenth nie czekał na to by cisza wypełniła przestrzeń między nimi.
  - Jesteś członkiem któregoś z klanów? - zapytał. Flo kiwnęła głową. Przez chwilę zdawało się, że zastanawia się nad odpowiedzią. Jakby czegoś się obawiała
  - Lwy z Castelli - odparła bez cienia wątpliwości. Białowłosy miał już zamiar coś powiedzieć, kiedy w sali rozbrzmiał dźwięk gry na dudach. Zdziwiony odwrócił się w stronę skąd rozbrzmiewała melodia. Ku jego zdziwieniu, na miejscu dawnej orkiestry, stały dwie dziewczyny. Od razu rozpoznał swoją siostrę i, niedawno poznaną, przyjaciółkę Dante. Margaret zaczęła grać na skrzypcach dołączając się do grającej już na dudach Beatrice. Przez moment muzyka przypominała bardziej kocie popisy głosowe, jednak po chwili stan rzeczy uległ nagłej poprawie. Reimenth, wrócił spojrzeniem do Flo, która nadal wpatrywała się z ciekawością w dwie grające postacie. Nie mogąc znaleźć odwagi na odezwanie się do dziewczyny, bojąc się, że gdy powie choćby słowo, postać rozpłynie się bez śladu, jak płochliwe widmo. Ogień, tańczył na truchłach potworów, a wokół roztaczało się lekko przytłumione, ciepłe światło, które odbijało się w rozsypanych kryształach stłuczonego żyrandolu. Flo nagle odwróciła się ponownie w stronę białowłosego, napotykając jego spojrzenie. Sytuacja znów była troszeczkę niezręczna. Uśmiechnął się.
  - Ten bal zmienia się w prywatna imprezę dla członków klanów - powiedziała i wskazała miejsce za plecami Rei'a. Mężczyzna odchylił do tyłu głowę. Za nim tańczyła Dante i mag z borsuków. Białowłosy zaśmiał się cicho, bo w tym momencie wpadł na ,,wspaniały pomysł''. Czemu nie wykorzystać okazji i też nie spróbować choćby spytać o taniec?
  - Rzeczywiście - przyznał wstając z posadzki i podchodząc do zdziwionej kobiety. Lekko się ukłonił i podał jej dłoń. - jeśli nie jest pani zmęczona, no i o ile można prosić, zatańczyła by pani? - uśmiechnął się szarmancko. Niechętnie wstała z kamiennej posadzki.
  - A twoje udo? - zapytała. Zdziwiło to Rei'a, zaśmiał się tylko cicho.
  - Mnie nic nie jest, bywało gorzej - powiedział, a Flo złapała za jego dłoń . Delikatnie chwycił ją i pociągnął do siebie. Teraz, gdy była tak blisko niego, jej oczy wydawały się jeszcze piękniejsze. Ostrożnie, i delikatnie położył na jej tali drugą rękę. Dłoń dziewczyny zaś spoczęła na jego ramieniu. Krok w tył, krok w przód, płynęli w tańcu w takt muzyki. Na twarzy białowłosego cały czas widniał uśmiech, co trochę rozładowywało napięcie. Po chwili melodia ucichła. Reimenth puścił dłoń Flo i odwracając się stanął obok niej. Jako pierwszy zaczął klaskać. Nie sądził bowiem, że Margaret zagra publicznie, do tego w duecie. Po krótkiej owacji, dziewczyny zaczęły grać coś wesołego. Floriana z powrotem usiadła na posadzce, białowłosy miał do niej dołączyć jednak ujrzał niedaleko stołu, swój porzucony, biały płaszcz. Wrócił do Flo, wraz ze swoją zgubą, i usiadł w mniej więcej, tej samej odległości co wcześniej.
  - Ślicznie grają - przyznała Flo.
  - Ta co bardziej fałszuje, to moja siostra - zażartował i wskazał Margaret która grała na skrzypcach.
  - Twoja siostra? - Zdziwiła się. - Jesteście zupełnie nie podobni!
  - No... w sumie racja ale nie jest to moja rodzona siostra.
  - A, tak to by wiele wyjaśniało - zaśmiał się, a śmiech jej sprawił iż serce Rei'a lekko zadrżało.
  Jeszcze chwilę rozmawiali, w sumie o niczym, co jakiś czas żartując. Reimenth bardzo polubił Floriane. Jej sposób rozmowy, nie była oziębła, ani nieśmiała. W jakiś sposób, ujęła też po części serce Rei'a i to on co jakiś czas zawstydzony, uśmiechał się głupawo. W chwili gdy zatracili się całkowicie w rozmowie, ktoś musiał im akurat przeszkodzić. Była to grupa strażników. Muzyka ucichła.
  Flo drgnęła lekko. Rei, to zauważył. Flo, odwróciła szybko twarz, co mogło znaczyć, że próbuje ją ukryć. Uchyliła wargi by coś powiedzieć ale Rei ją uprzedził.
  - Może wyjdziemy się przewietrzyć? - Zaproponował, a dziewczyna szybko przytaknęła. Wstał i wyciągnął rękę w stronę Flo pomagając jej wstać. Okrył ją swoim płaszczem i założył jej kaptur na głowę. Nie słuchając co strażnicy mają do powiedzenia. Przemknęli niepostrzeżenie na zewnątrz, a przynajmniej Rei myślał, że nikt ich nie zauważył. Dlaczego właściwi to zrobił? Zaufał Florianie, polubił ją i zechciał jej pomóc, nawet jeśli miał już nigdy więcej jej nie zobaczyć. Przeszli kawałek od budynku, wchodząc na kamienne uliczki miasta, Było dość chłodno, niebo było piękne i bezchmurne. Rei zadarł do góry twarz, by przypatrzeć się pięknym konstelacją widniejącym na granatowej chuście nieba.
  - Dziękuję - szepnęła Flo, jednak n tyle głośno by mógł usłyszeć. Spojrzał w jej stronę z delikatnym uśmiechem. Chciałby jeszcze chodź raz ją spotkać. Kto wie może tego wieczoru poprosi o ponowne spotkanie.
  - Ale za co? - zapytał. Dziewczyna spojrzała na niego znad kaptura uśmiechnęła się delikatnie, miała już coś powiedzieć, kiedy zza ich pleców rozbrzmiał czyjś krzyk.
  -Stójcie! - Zawołał strażnik, Rei zerknął na strażnika. ,, Niech stracę'' - pomyślał i złapał Flo za rękę, ruszył biegiem przed siebie ciągnąc Flo. Nagle poczuł ból w udzie, jednak zagryzł zęby i dalej biegł nie zwalniając.

Floriano? Przepraszam, że takie krótkie, naprawdę się starałam ale nie mogłam wymyślić nic lepszego

Od Margaret - Różne talenty muzyczne

        To był jeden z najbardziej udanych wieczorów Margaret. Właściwie to był pierwszy bal Margaret, na którym świetnie się bawiła, a przecież nic nie wskazywało na tak udaną i spektakularną potyczkę z potworami. Kiedy wszystkie bestie zgromadzone w sali padły, podeszła do jednego z ocalałych stołów i usiadła obok Beatrice - z którą spędziła ten uroczy wieczór przed napaścią potworów- nalała sobie wina do lekko pękniętego kielicha. To był chyba już czwarty tego wieczoru który wypiła, a trzeba przyznać, że nie posiadała mocnej głowy do alkoholu. Jeszcze przed całą tą jatką dziewczęta spokojnie rozmawiały przy winie na bardzo różne tematy. Charakter i szczerość Beatrice oczarowały Margaret. Dziewczyna nie miała jakoś oporów dyskutować z nowo poznaną osobą w tak szczery sposób. Może to przez to, że rozluźnił ją właśnie alkohol.Uśmiechnęła się do brązowowłosej trochę przymulona. Nie uśmiechała się zbyt często, po raz pierwszy (przy małej pomocy wina) nie myślała o tym jak być idealną, przestała uważać na każdy swój ruch. Swobodnie wyrażała swoje myśli tego wieczoru. Nie przypominała siebie, to tak jakby spotkać zupełnie inną osobę. Jednak, może to nie przez alkohol... może to sposób w jaki Beatrice prowadziła rozmowę, sprawił, że Mag obdarzyła ją jakąś dziwną sympatią?
  - Udany wieczór - powiedziała, spoglądając w stronę Beatrice.
  - Tak, gdyby tylko jeszcze chodź trochę gorzały ocalało... - zażartowała. Margaret mimowolnie się uśmiechnęła i wzięła łyk wina.
  - No, mi się podobało.
  - A czy ja powiedziałam, że mi się nie podobało? - zapytała Beatrice - Mi też się podobało, nie był to przynajmniej kolejny sztywny bal.
  - Eh, fajnie było ale się skończyło. - spojrzała na czerwoną ciecz w naczyniu które trzymała w ręku. Taki bal się więcej nie powtórzy, odejdzie w zapomnienie. Niczym przeczytana już powieść, którą trzeba odłożyć na półkę, by spoczęła pod pokładem kurzu, czekając aż ktoś ponownie ją przeczyta. Jednak, komu miałaby niby opowiadać tę historię? Z kim miałaby ją wspominać? Nie miała przecież za dużo znajomych... raczej nie miała ich w ogóle, już sam kontakt z bratem czasami ją wykańczał. Po prostu do tej pory wystarczyły jej książki... no i rozgadany brat. Nie widziała sensu w utrzymywaniu innych znajomości. Czy chciała to zmienić? Fajnie by czasami wymienić parę słów albo wyjść gdzieś wspólnie. Margaret wpatrując się w wino rozmyślała czy... czy chciała by zyskać kogoś, na kim zależało by jej i utrzymywała by z nim kontakt? Chciałaby mieć przyjaciela? Przecież jest samowystarczalna, ale to nie koliduje z posiadaniem kogoś zaufanego. Przecież przeczytała już wiele książek gdzie główny bohater przeżywał przygody ze swoimi przyjaciółmi. Więc i ona może.
  - Hej, właściwie, zostajesz jeszcze na trochę w Ikramie? - Nagle przerwała milczenie.
  - No tak... Dante mnie zaprosiła więc zostanę jeszcze. - odpowiedziała Beatrice, obserwując białowłosą.
  - A mogłybyśmy się jeszcze spotkać? - Zapytała niepewnie.
  - Jasne ale teraz... csiii... czy ty słyszysz to samo co ja? - Beatrice nagle wstała i podeszła do dwójki rozmawiających ze sobą postaci. Margaret podążyła w ślad za swoją ,,towarzyszką''. Nagle Beatrice weszła między Dante a jakiegoś mężczyznę, zmuszając ich, by odsunęli się od siebie. - Jak chcecie niby tańczyć... słyszycie tu gdzieś muzykę? - Zapytała spoglądając to raz na brązowowłosego, raz na kobietę.
  - Skoro tak, to bardzo proszę, skołuj nam muzykę - skwitowała Dante.
  - Już się robi! - Pochyliła się komicznie, wykonując coś na kształt ukłonu. Odwróciła się i spojrzała rozpromieniona na Mag. W jej oczach błyszczały iskierki. - Margaret! Chodź pomożesz mi! - Z entuzjazmem Beatrice złapała brunetkę za rękę i pociągnęła w miejsce gdzie wcześniej grała orkiestra. Mag poszła za nią, zaskoczona obrotem sprawy i siłą Beatrice. Gdy podeszły, Margaret zobaczyła instrumenty porzucone byle jak w pośpiechu. Beatrice puściła rękę dziewczyny i schyliła się po najbliższy instrument. Były to dudy.
  - To wygląda nieźle! - zawołała z entuzjazmem. Margaret omiotła wszystkie przedmioty, a jej spojrzenie zatrzymało się na skrzypcach. Przypomniało jej się, że przecież potrafi grać. Smyczek leżał niedaleko, tuż pod samą ścianą. Podchodząc do smyczka, usłyszała, niezwykle pięknie brzmiące dźwięki, trochę nie równe. Jakby ktoś po prostu szarpał struny. Jednak po chwili zaczęły się układać w piękną melodię. Margaret nie chcąc być gorsza szybko chwyciła za smyczek i również zaczęła grać. Przez pierwszą chwilę słychać było jedynie kocią muzykę, jednak w końcu, obie nawiązały jakąś dziwną, niemą nić porozumienia i zaczęły grać wspólnie w jednym rytmie, w jednym takcie i w tej samej gamie dźwięków. Margaret bez zastanowienia zatraciła się w grze, przeciągała smyczek po napiętych strunach skrzypiec. W sali ponownie rozbrzmiała piękna melodia, delikatna i wolna, na myśl przywodząca mglisty poranek. Nie była to symfonia, zagrana przez wielkiej sławy grajków, jednak tańczyć i słuchać się dało.
  Margaret przymrużyła oczy i spoglądała na innych spod rzęs. Większość wydawała się być zdumiona takim obrotem sprawy, inni pozostawali nieruchomo na swoich miejscach przysłuchując się. W końcu, niedaleko dziewcząt, Dante i brązowowłosy mężczyzna zaczęli tańczyć. Kręcili się po parkiecie, brudni, w zniszczonych strojach, ale szczęśliwi. Gdzieś w oddali niektóre z ciał wcześniej pokonanych potworów nadal płonęła, powoli, coraz mniejszym płomieniem, który rzucał już prawie jedyne światło na salę. Nawet z licznymi zniszczeniami w pomieszczeniu zapanował bardzo kameralny nastrój. Ku zdziwieniu Margaret, po chwili na zniszczonym parkiecie wyrwala się do tańca druga para. Z szarymi komórkami zalanymi, jak dla dziewczyny, dużą ilością alkoholu, trudno było ocenić kto właściwie tańczył.
  Grały tak jeszcze chwilę z Beatrice, aż znudzone po prostu przestały. Ukłoniły się komicznie, gdzie nie gdzie było słychać oklaski. Margaret pomyślała, że to już koniec ich popisu umiejętności. Jednak wtedy Beatrice ścisnęła dudy na powrót i zaczęła grać jakąś skoczną melodię. Brązowowłosa uśmiechnęła się do siebie i dołączyła się do grania. Instrumenty wydawały z siebie wesołe skoczne dźwięki, wysokie, niskie, czasem nieczyste. To, że grały nie przeszkadzało im się również wygłupiać. Najwyraźniej, muzyka przyciągnęła jeszcze kogoś. Przez otwarte drzwi do wielkiej, całkowicie zdewastowanej sali balowej, weszło dwóch mężczyzn. Tego samego wzrostu i w dokładnie takich samych strojach. Podeszli do grających dziewcząt i... również chwycili za instrumenty i zaczęli grać. Młodszy mężczyzna z blond włosami zaczął grać na klarnecie, starszy z widoczną siwizną i gęstą brodą, na trybie. Dźwięki przeplatały się ze sobą, tworząc przyjemną, skoczną melodię, trochę chaotyczną, ale Margaret teraz to nie obchodziło. Nie obchodziło jej czy gra poprawnie, czy nie. Po prostu dobrze się bawiła. Alkohol zerwał z niej ,, maskę'' lodowatych uczuć. Muzyka i radość wypełniała jej serce. Nawet nie próbowała tego, jak zwykle bywało, ukryć.
  Wszystko co dobre musi się niestety skończyć. Po paru dłuższych chwilach do sali wpadła grupa umundurowanych osób. To co zobaczyli wprawiło ich w osłupienie, a może nawet zazdrość. Wesoła kompania ucichła, patrząc wyczekująco na strażników.
  - Prosimy o jak najszybsze wyjście z sali - krzyknął jeden z ich. - Czy jest ktoś ranny?
  - No i po zabawie - wrzasnęła niezadowolona Beatrice ciskając dudami o podłogę, natomiast Margaret odłożyła skrzypce delikatnie na ziemię. Wszyscy zaczęli wstawać z podłogi i kierować się do wyjścia, w tym Beatrice. Margaret ruszyła za nią. Kiedy wyszły przed budynek uderzyło je chłode nocne powietrze. Margaret przystanęła na chwilę i spojrzała w górę. Na granatowym nieboskłonie jarzyły się jasne gwiazdy, niby iskierki, jednak najmocniej z nich świecił jasny księżyc oświetlający ziemie spowitą mrokiem. Rozcieńczał swym blaskiem, ciemność nocy, więc spokojnie można było wyjść na spacer, bo wszystko było bardzo dobrze widoczne. Margaret spojrzała na Beatrice. Chwilę zastanowiła się czy aby na pewno powinna się odezwać. Westchnęła i zapytała:
  - Co teraz?
  - No jak to “co”? - odpowiedziała kobieta i spojrzała uśmiechnięta, prosto w oczy Mag - Idziemy kontynuować naszą świetną zabawę! - zawołała entuzjastycznie.
  Zapowiadała się długa noc...

Beatrice? Przepraszam, że takie krótkie

czwartek, 16 lutego 2017

Od Seneki - Rój

        Nim Seneka przybył na miejsce, było już po wszystkim.
  Wioska nie ucierpiała tak, jak byłoby to możliwe - potwory skupiły swoją chęć mordu na czymś poza jej obrębem. Tylko niektórzy maruderzy postraszyli wieśniaków, rozbili kilka okien i wywrócili stragany, po czym zdecydowali się przyłączyć do rozróby trwającej na poletku niedaleko. A przynajmniej tyle Mglisty zdołał wyczytać ze śladów. Przedstawienie zakończyło się już dawno. Przerytą pługami ziemię zasłały trupy jakiegoś latającego plugastwa, gdzieniegdzie leżały większe, których formalnych nazw mężczyzna nawet nie próbował zgadywać. Powietrze przywodziło na myśl dżumę, chociaż w okolicy przypadków zgonów wywołanych czarną śmiercią nie odnotowano od długich lat. Cierpko słodkawą woń Seneka rozpoznał bezbłędnie: przedwczesne stadium rozkładu, nienaturalne w przypadku zwłok ludzkich.
  Przynajmniej wiem, że dobrze trafiłem, pomyślał, a z maski uleciał ze świstem odgłos ponurego westchnienia.
  Zrobił krok nad poletkiem i coś pod jego nogą chrupnęło, rozlewając wokół siebie półpłynną masę. Spojrzał w dół, unosząc nogę za którą pociągnął kilka wstęg zielonych glutów. Rozdeptał coś przypominające komara, tylko że wielkości małego psa. Wytarł z odrazą but o kępę trawy. Nic nie napawało go tak wielkim obrzydzeniem jak młode Roju. Rozejrzał się po pozostałych martwych owadach, próbując ocenić ich wiek. Jeśli było tu więcej młodych, gniazdo musiało być blisko. Młode obawiały się oddalać od Roju, dopiero z wiekiem robiły się coraz śmielsze. A te owady nie umierały po kilku dniach. Jeden Rój potrafił istnieć setki lat, mając trutnie w wieku nawet piętnastu lat, nie wspominając, że królowe żyły kilka razy dłużej. Jeszcze kilka lat temu thanadeimscy chłopi pokpiwali sobie z zagrożenia jakie może stanowić Rój, niszcząc gniazda dopiero gdy znajdowali je na swoich polach. Nie tępione owady zaczęły się jednak rozmnażać w lasach, kryjąc się, mimo przerażającej liczebności. Gdy jednak zdecydowały się atakować ludzkie siedziby w poszukiwaniu krwi, mieszkańcy odludzi zdali sobie sprawę z powagi sytuacji. Obecnie Rój był już plagą, pustoszącą nie tylko zbiory, ale i mordującą ludzi w wielkich chmarach.
  Elzahar nie wątpił, że ze stadkiem uporał się ktoś z zewnątrz - miejscowi w niczym nie przypominali wojowników. Może to nawet lepiej, że się nie pchali kupą z widłami i pochodniami jak w słabej opowiastce. Tak przynajmniej nie było w pobliżu żadnego ludzkiego trupa. Za to pozostały całe sterty zdechłych owadów. Ktokolwiek uratował mieszkańców wioski, zdecydowanie chciał zostać i pomóc po sobie posprzątać. Ależ oczywiście, dodał w myślach Seneka ze wstrętem. Przecież bohaterowie nie sprzątają. Muszą zostawiać to uczciwym ludziom, którzy pewnie nie mieli niczego ważnego zaplanowanego na ten wieczór. W końcu nie ma nic lepszego od zbierania śmierdzących trucheł...
  I to on w tej historii ma być ,,tym złym".

        Blancheflor siedziała bokiem w siodle, z typową sobie gracją utrzymując bez problemu równowagę. Jedną ręką bezwiednie gładziła łopatkę karego ogiera, z nudów wąchającego trawę przy szlaku, a w drugiej trzymała książkę. Pogrążona w lekturze, zauważyła powrót Seneki dopiero gdy wsiadł na swojego konia. Podniosła wzrok lekko zaskoczona.
  - I jak? - zapytała, przerzucając jedną nogę z powrotem na drugą stronę grzbietu wierzchowca.
  - Rój. Palili martwe trutnie - wyjaśnił, mając na myśli dym na horyzoncie, który to właśnie zwrócił jego uwagę na wioskę.
  - Ktoś jednak pomógł? - odgadła Blanche. Ruszyli stępa przed siebie.
  - Tak - odpowiedział krótko Mglisty.
  - Ale pewnie tego kogoś już tam nie było?
  - Tak - mężczyzna westchnął zrezygnowany. - Zaczynam już dostrzegać dlaczego ten kraj jest z góry skazany na zagładę.
  - Zagładę? - kobieta uniosła jedną brew. - Nie przesadzasz zbytnio?
  - Przypomnij sobie Dal-Virię - zaczął Seneka. - Opowiadałaś mi raz jak mieszkańcy Tiade zrobili szturm na to stare dworzyszcze, które sobie zajęłaś bez pytania. Zdarzyło się tak więcej razy?
  - Oj taaak... - Blancheflor rozmarzyła się chwilę, wspominając z uśmiechem swój pobyt w Castelii. - Zbierali się od czasu do czasu w grupę i szli z pochodniami ,,przepędzić upiora"...ciekawe, co by było, jakby zobaczyli ciebie - dodała z nutą złośliwości.
  - Wracając do tematu - jej mąż zignorował ostatni komentarz. - Dal-virczycy byli gotowi walczyć z czymś, czego nawet na oczy nie widzieli. Nie chcieli u siebie niczego, co mogło im w jakiś sposób zagrozić. A thanadeimczycy nie mają nawet tyle chęci, by spalić kilka niewyrobionych jeszcze gniazd. Bo po co? Martwią się tym dopiero, gdy robale zaczynają przerastać kozy.
  - Są pewni siebie - sukkub wzruszył ramionami. - Rozpiera ich pycha i lekceważenie.
  - I tu tkwi problem - mężczyzna ponownie obejrzał się w stronę wioski w dole wzgórza.
  Blanche również spojrzała w tamtym kierunku. Teraz w zaczerwienione od zachodu niebo wznosiły się już trzy słupy smolistego dymu. Grube, chitynowe pancerzyki przerośniętych owadów nie chciały się spalić. Pod wpływem ciepła prędzej pękały, uwalniając kłęby cuchnącej pary z ugotowanych w środku wnętrzności. Powietrze po takim ,,ognisku" sprzyjało chorobom płucnym, ale - jak zauważył Seneka - mieszkańcy Thanadeimu nie przejmowali się już absolutnie niczym. W końcu co za różnica zginąć rozszarpanym przez bandrochłapa, a uduszonym przez smołę w płucach? Kobieta westchnęła.
  - To nigdy nie był twój obowiązek - przypomniała mężowi. - A teraz dostaliśmy wyraźny rozkaz. Dopóki Rój nie pojawi się również w Dal-Virii, nie powinniśmy się tym wszystkim przejmować. Na pewne rzeczy nie warto tracić nerwów.
  Lider Kruków nie odpowiedział. Spojrzał tylko z powrotem w kierunku jazdy. Nie chciał wypowiedzieć tego na głos, ale miał silne przeczucie, że Rój w końcu znajdzie sposób, by przedostać się przez góry. Thanadeim, ironicznie, był dla Dal-Virii ostatnią barykadą przed wyjaławiającą ziemię krwiożerczą plagą.
  Ale co racja to racja. Jeśli kiedykolwiek do tego dojdzie, Seneka przynajmniej nie będzie mógł się o to obwiniać. To w końcu nigdy nie był jego prawdziwy obowiązek. To było złudzenie. Usilnie wmawiał sobie, że jest tu jeszcze do czegoś potrzebny. A przecież nie był thanadeimczykiem. Nie był temu krajowi nic winien. Powinien go obchodzić tak samo, jak obchodziła go przyszłość Dal-Virii.
  Szkoda, że nie umiał tego wmówić sumieniu.

Od Flo (CD Reimenth'a) - Różne definicje ,,zwalania z nóg"...

        Flo zerwała się na równe nogi nieco speszona. Białowłosy odsapnął, próbując niezdarnie wstać. Coś musiało go mocno walnąć. Uwadze Oszustki nie umknęła rana na udzie, chociaż ciężko było stwierdzić czy nie był ranny też gdzie indziej przez oblepiającą koszulę krew.
  - Wybacz za to podcięcie - zaczął, oglądając się w stronę walki niemal na drugim końcu sali - ale coś zwaliło mnie z nóg - dodał patrząc w stronę jednej z bestii.
  - Nie przejmuj się - stwierdziła Wiedźma, szukając wzrokiem swojego miecza. - Mam dwie lewe nogi, pewnie sama bym się na kogoś prędzej czy później wywaliła...
  To akurat nie było do końca prawdą. Pieczęć szermierza dalej działała, wmawiając ciału Flo, że spędziło lata na treningach. Jej siła i równowaga ulegały znaczącej poprawie. Jakakolwiek pomyłka w tym momencie świadczyłaby o niekompetencji tworzącego pieczęć Fałszerza, a rogata elfka była mistrzynią w tej dziedzinie. Jej pieczęci nie zwykły zawodzić.
  Zobaczyła swój miecz i skoczyła w jego kierunku. Złapała rękojeść, w ostatniej chwili rzucając się do tyłu na ziemię, by uratować się przed spotkaniem z zębatą paszczą. Szatynka z klanu Orłów zagwizdała na potwora, dając Wiedźmie chwilę czasu na zebranie się z powrotem do kupy.
  - Tnijcie mu łapy! - zawołała kurierka.
  - Jesteś pewna? - rzuciła niepewnie elfka.
  - A nie widziałaś nigdy żywego inwalidy bez nogi?! TNIJCIE, CHOLERA JASNA!
  - KURRRR*A MAĆ! - ożywiła się żółta papużka. Ta to w ogóle nie przejmuje się sytuacją. Floriana zaczynała zwierzakowi zazdrościć.
  Białowłosemu chłopakowi powtarzać dwa razy nie trzeba było. Mimo najwyraźniej poważnego obicia i zranionej nogi bez oporów dołączył do walki, starając się mierzyć w tylną lewą kończynę. Uniknął zdradzieckiego ogona i wbił miecz na wysokości zgięcia. Ostrze kierowane impetem przebiło łuskę...ale utknęło w skórze. Szermierz przeklął i wyrwał broń w ostatniej chwili.
  - Za jednym razem to chyba nie zadziała - powiedział.
  - NO CO TY NIE POWIESZ? - Orlica dalej zajęty była ściąganiem na siebie głównej uwagi monstrum. - RĄBCIEŻ NA ZMIANĘ, ALBO DAJCIE MI MIECZ I SAMA TO ZROBIĘ!
  Ani Flo, ani białowłosy nie mieli chyba ochoty oddawać swojej broni w obce ręce. Zebrali się więc do kupy i zaczęli na zmianę atakować tą samą łapę. Bestia z każdym ciosem zwracała się w ich kierunku, ale Szatynka nie pozwalała jej o sobie zapomnieć, dzieląc ją po łbie cienkim metalowym kijem. W końcu po kilku próbach rogata poczuła, jak jej miecz uderza w kość. Powietrze rozdarł ryk bólu i wściekłości. Potwór już ostatecznie zapomniał o istnieniu kurierki, kierując ślepia na Oszustkę. Całym swoim ciałem mówił, że chce kogoś w końcu zamordować, a najlepiej, by był to któryś z dręczących go małpoludów. Jednak nie było mu dane nacieszyć się smakiem krwi - czyjeś ostrze dokończyło dzieła, łamiąc ostatecznym uderzeniem twardą kość. Noga potwora pod ciężarem cielska wygięła się nie w tą stronę w którą powinna, przysparzając mu kolejnych cierpień i zmuszając do upadku. Szatynka złapała skądś podpaloną szmatkę i cisnęła nią w grzbiet potwora. Bestia niezgrabnie rzuciła się do ucieczki, gubiąc wbity w nogę miecz...białowłosego. Sam chłopak uskoczył przed uciekającym potworem i podniósł broń zdyszany.
  W przeciągu kilku minut ryk ostatniego potwora został urwany zniecierpliwionym cięciem.
  Wszyscy obecni popatrzyli po sobie. Zmęczeni, brudni od cuchnącej juchy, niektórzy w zniszczonych strojach wieczorowych. I nikt nie wiedział co ze sobą zrobić. Wyjść do przysłuchujących się wszystkiemu na zewnątrz ludzi? Zebrać manatki i pójść jakby nigdy nic do swoich pokoi?
  Zastanowienie przerwały kruczowłosa piratka i kurierka z papugą na ramieniu - po prostu położyły się na podłodze, bezmyślnie gapiąc w sufit. Wszyscy ich przykładem usiedli na porytych kafelkach, pod ścianami, czy też bez pytania nalewali sobie wina z ostałych cudem dwóch stołów. Dopiero po kilku minutach zaczęły się rozmowy. I gdyby nie zniszczona sala i płonące cielska hybryd, wchodzący tu nieobeznany z sytuacją człowiek mógłby uznać, że trwa tu prywatne spotkanie towarzyskie dla członków klanów. W sumie to teraz wszystkim przydałaby się taka mała kameralna impreza, bez muzyki i arystokratów. Tylko tego typu odludki, mające przynajmniej jakieś wspólne tematy (nawet jeśli nawiązują one do rzeczy, których nie powinno się omawiać w kulturalnym towarzystwie). Skoro nikt nie wpadł na organizację mniejszego pomieszczenia dla wszystkich nie lubiących wielkich imprez, to zajęli sobie salę sami...no może z pomocą kilku potworów.
  Flo usiadła na podłodze, nie zastanawiając się nawet zbytnio co robi. Przecież mogła teraz uciec, zanim wejdzie tu straż i zda sobie sprawę, że dalej mogą ukarać złodziejkę obrazów. Ale w sumie...po co? Nie chciała przełamywać tych kilku minut wytchnienia. Jeśli teraz wyjdzie, ściągnie na siebie uwagę i wszyscy gapie wleją się tu z powrotem. Nie, lepiej niech myślą, że nie powinni się wtrącać. Dziewczyna więc jedynie odchyliła głowę w stronę chłodnego prądu powietrza wdzierającego się przez rozbity witraż. Nie zdawała sobie sprawy jak zatęchłe od nienaturalnie krzepnącej krwi stało się wiszące w sali powietrze, dopóki nie poczuła świeżego powiewu.
  Coś zaswędziało ją na szyi. Zirytowana obsunęła tunikę z ramienia i zdrapała granatową pieczęć. Ze skóry schodziła porównywalnie do plastra, ale nie szczypiąc przy tym tak strasznie. Gdy tylko ją oderwała, zmięła ją w palcach, rozdzierając na drobne części. Zawsze tak robiła. Kto wie, czy przypadkiem oderwany lak nie trafiłby do jakiegoś Fałszerza, zdolnego odczytać wzór pieczęci, a co za tym idzie całą przepisaną historię Flo. Mógłby wykorzystać jej wzory na własną korzyść, a Wiedźma, jak każdy szanujący swoją pracę Fałszerz, nie lubiła się dzielić.
  Nagle zauważyła, że metr dalej usiadł białowłosy, spoglądając ciekawie na to co robi. Powstrzymał się jednak od pytań i chwała mu za to. Floriana przypomniała sobie o czymś istotnym.
  - Dziękuję. Za tamto - powiedziała, a dla skorygowania kiwnęła głową w stronę martwego cielska z połowicznie odciętą łapą.
  - Chyba innego wyjścia nie miałem - chłopak uśmiechnął się lekko. - A tak w ogóle, to jestem Reimenth...ale mówią mi Rei.
  - Floriana - przedstawiła się Oszustka. Po chwili dodała, również z uśmiechem: - Ale mówią mi Flo.

Rei? Wybacz mi ten czas, błagam *^*