czwartek, 16 czerwca 2016

Od Thalii - Pieśni skazanych

Załoga obłąkanych brutali i skazańców
Marynarzy, łowców przygód i głów
Kapitanem tej zgrai diablich pomazańców
Wilk Larsen- goliat, co znał dziesięć słów

        Wśród głównych ulic, a następnie i mniejszych uliczek, rozbrzmiewała pieśń. Melodyjne, choć niewątpliwie zakazane słowa zwiedzały zaułki stolicy, nie omijając przy tym ani jednego zakurzonego zakamarka. Ani przez chwilę nie zawahały się zabrzmieć w towarzystwie żebraków, ani przypadkowych przechodniów, czy też zajrzeć przez cudze okno, a następnie zastukać do drzwi domów mieszczan. Przerwały pracę zmachanych rzemieślników, których zmęczone i coraz bardziej znudzone rutyną umysły, nawet nie zdołały skojarzyć i przetrawić znaczenia pieśni. Jakiś bezpański kundel zaskomlał żałośnie, kiedy i jego otulił dźwięk melodii, a kilka odważniejszych wersów zaszeptało do ucha rozdrażnionym strażnikom, trzymającym wartę przy jednym z ważniejszych budynków miasta. Żaden z nich, już od nie wiadomo jak dawna nie słyszał w tych stronach owej pieśni, jednak sądząc po grymasie, jaki przyozdobił ich twarze, ani trochę się za nią nie stęsknili.
Wszyscy znali podobne melodie (niektórzy aż za dobrze), dlatego też trójka strażników nie miała najmniejszego problemu z rozpoznaniem w niej jednej z pirackich szant. Chwalonych na morzach i oceanach, uwielbianych wśród buntowników, zakazanych na lądach.
  Jednak nim którykolwiek z nich zdołał chociażby dobyć broni, nie mówiąc już o rozpoczęciu pościgu w celu pojmania buntownika, tajemnicza postać zniknęła im z pola widzenia tak szybko i niepostrzeżenie , jak wcześniej się w nim pojawiła. Zupełnie, jakby rozpłynęła się w powietrzu, przekraczając próg sąsiedniego zaułka. Jedynym, co nie umknęło uwadze wojowników, była bordowa bandanka, związana wśród burzy kruczoczarnych włosów. Któremuś zdawało się, że dostrzegł w cieniach zbójecki uśmiech, inny zaklinał, iż na wysokości ramienia mignęła mu sylwetka niewielkiej małpy. To przywoływało wspomnienia. Tworzyło przed oczami obrazy nieudanego pojmania, przypominało o zapachu żelaza, mieszanego z odorem krwi i wodorostów, oraz świście wiatru, kołyszącego samotną szubienicę, która nie doczekała się swej ofiary…

W ich oczach gościło diabelne szaleństwo
Szyderstwo z życia, zwątpienie w ludzki los
Każdego, kto wobec nich zdobył się na bohaterstwo
Spotykał śmiertelny cios

  Trójka uzbrojonych po zęby mężczyzn spojrzała po sobie, jednocześnie wymieniając porozumiewawcze spojrzenia. Zgodnie skinęli na siebie, po czym rozejrzawszy się dookoła ostatni raz, wrócili na swe wyznaczone pozycje.
  Co jakiś czas zdawało im się, że usłyszeli kolejny fragment melodii, po kryjomu przemycanej przez wiatr. Zupełnie, jakby sam ocean beztrosko drwił sobie ze stałego lądu, dmuchając w stronę kontynentu zakazane pieśni. Śpiew rozbrzmiewał na przemian raz bliżej, raz dalej, co jakiś czas zmieniając nie tylko kierunek źródła, ale i natężenie dźwięku. Echo odbijało go o kamienne i drewniane ściany budynków, potęgując wrażenie, że to nie człowiek, a zjawa nuci pod nosem.
Trwało to zaledwie chwilę, która zdawała się być rozciągana, a następnie na nowo formowana przez zakrzywione szpony wieczności. Melodia rozbrzmiała po raz ostatni, aż w końcu ucichła na dobre, odstępując publiki zwykłemu, portowemu zgiełkowi.
  Ktoś do kogoś krzyknął, grupka kobiet szeptała coś między sobą, kontemplując zaopatrzenie jednego z ulicznych straganów, ktoś kogoś popchnął, jakieś dziecko, bawiąc się ze swymi rówieśnikami przewróciło kilka skrzynek z rybami, a dorośli przeklinali siarczyście, kiedy nie patrząc pod nogi, przez przypadek poślizgnęli się na jednym z towarów.
  Innymi słowy, wszystko wróciło do normy, a pojedyncze zdarzenia i dialogi znów znalazły swoje miejsce w odgrywanym spektaklu dnia codziennego. Zapomniano już o melodii, która zaledwie kilka chwil wcześniej nawiedzała miejskie uliczki. Nie pamiętali o niej ani zapracowani mieszczanie, ani wygłodniali żebracy. Nawet strażnicy odzyskali wcześniejszy spokój i bez żadnych przeszkód pełnili powierzone im obowiązki, jakie znajdują się na liście obywateli na służbie króla, wyposażonych w zbroję, ostrze i całkiem pokaźną ilość nadanych przywilejów.
  Jedynie morze, chociaż chwilowo zamilkło, nie potrafiło zapomnieć.

* * *

        Ciepłe kolory zachodzącego słońca, niczym delikatne dłonie, otulały twarz piratki. Sargent zamknęła oczy, kiedy słony, morski wiatr powiał w jej stronę. Poczuła charakterystyczny zapach wody, ryb i mokrego drewna, za którymi tak bardzo tęskniła. Gdyby przyjrzeć się piratce z bliska, można by dostrzec, że uśmiech, który zdobił jej twarz był zdecydowanie łagodniejszy i w niczym nie przypominał diabolicznego grymasu, który dziewczyna zwykła nosić. Doprawdy niezwykłą rzadkością było ujrzenie Szkwał w takim stanie. Całe szczęście nie miała w zwyczaju zachowywać się w taki sposób nader często i szczerze mówiąc, nie pamiętała, kiedy to ostatnim razem zdarzył jej się ten wyskok ze swojej chaotycznej rutyny.
  Kruczowłosa siedziała na kamiennym murze, zostawiając za sobą widok zatłoczonego Ikramu, na koszt morskiego krajobrazu, rozciągającego się przed nią w nieskończoność. Widziała stąd pojedyncze łajby, dopływające do portu, który znajdował się tuż (bo zaledwie kilka metrów) pod nią, a także wypływające z niego statki handlowe. Kobieta popatrzyła na zachodzące słońce, oceniając ile czasu pozostało jej do rozpoczęcia balu. Szczerze mówiąc… cóż, chyba nikogo nie zdziwi, jeśli powiem, że ktoś pokroju Thalii nie palił się na myśl o Święcie Tolerancji, prawda? Dziewczyna potrafiła wymienić przynajmniej kilkanaście rzeczy, którymi wolałaby się zająć, zamiast pokazywać się publicznie w królewskim pałacu, dlatego też nie martwiła się specjalnie o to, czy uda jej się zdążyć na czas. Poza tym, Sargent była wręcz pewna, że poza nią znajdzie się jeszcze kilka osób, którym nie zależy zbytnio na punktualności.
  Szkwał spojrzała w dół, w kierunku portu, aby móc lepiej obserwować pracę żeglarzy. Gwizdała przy tym jakąś wesołą melodię, którą kilka dni temu podłapała od Chow. Właściwie to nie planowała spędzać chwili przed rozpoczęciem Święta samotnie, jednak mężczyzna, którego poznała w stajni postanowił rozpłynąć się zaraz po tym, kiedy mała złodziejka zabrała Szaremu hak i zmusiła mordercę do biegania wśród tłumu. Właściwie to Sargent jeszcze spotkała Prześladowcę, kiedy znudziła się drażnieniem srokatej kelpii i postanowiła opuścić stajnię. Widziała go w towarzystwie jakiegoś mężczyzny, a wokół nich nie było ani śladu dziewczyny w niebieskim kapturze, jednak piratce zdawało się, że wtedy morderca w dalszym ciągu nie odzyskał swej zguby. Nie miała pojęcia kim był tamten nieznajomy i przez chwilę bardzo korciło ją, aby to sprawdzić, jednak morze okazało się zdecydowanie ważniejsze, niż tajemniczy znajomy Nocnego Prześladowcy. To właśnie wtedy dziewczyna postanowiła pokręcić się trochę po porcie i takim oto sposobem znalazła się w tym miejscu. Siedząc na skalnym murze i machając w powietrzu nogami, wpatrzona w morski krajobraz. Zastanawiała się, czy gdzieś tam w oddali wiatr nie kołysze czarną banderą…

Piraci, bogowie słonych wód
Szybkie bogactwo, szybka śmierć
Po was zawsze ścierwa smród
Roznosi się na mil ćwierć

  Piosenka skończyła się równo w momencie, w którym Dexter zeskoczył z ramienia piratki, popiskując wesoło. Sargent zwróciła głowę w jego stronę, aby przekonać się, że małpa tym razem nie wpakuje ich w żadne tarapaty. Jednak ku jej zaskoczeniu, kapucynka po prostu usiadła obok i również wpatrywała się w szumiące fale.
  Wygląda na to, że czasem nawet diabelskie pomioty muszą odpocząć, pomyślała Thalia, uśmiechając się złośliwie.
  Znów zamknęła oczy, jednak nie na długo, gdyż tuż obok znów rozległ się pisk zwierzaka. Sargent otworzyła jedno oko, szukając wzrokiem małpy. Bądź co bądź, kiedy Dexter był w humorze, zazwyczaj działy się naprawdę potworne rzeczy, które kończyły się ucieczką, lub bójką. Co ciekawe, kapucynka siedziała tam, gdzie wcześniej, pochylając się nad jakimś przedmiotem. Szkwał wychyliła się odrobinę, by móc dojrzeć co takiego wzbudziło zainteresowanie durnej małpy. Ledwo zajrzała zwierzakowi przez ramię, a ten już podniósł ów przedmiot, chowając go w łapach przed wzrokiem piratki. Widząc to, Thalia wywróciła teatralnie oczami.
  - Co znalazłeś?- rzuciła w stronę małpy. Owszem, Dexter może i nie rozumiał znaczenia poszczególnych słów, ale zazwyczaj udawało mu się wychwycić ogólne znaczenie zdań. Tak było i tym razem, dlatego małpa skuliła się jeszcze bardziej, zawzięcie chowając swoje znalezisko. Robiła tak za każdym razem, kiedy Thalia próbowała zajrzeć mu przez ramię. Kobieta zaśmiała się z niedowierzaniem, po czym bezceremonialnie chwyciła małpę za ogon i uniosła do góry, tak, że zwierzak zawisł głową w dół. Mimo wszystko, choć kapucynka piszczała z niezadowolenia, nie miała zamiaru pokazać znaleziska.
  - Oj, daj spokój.- mruknęła piratka, kiedy zwierzak przestał się już szarpać i wisiał spokojnie.- Zachowujesz się jak dziecko.- dodała, choć sama bynajmniej nie świeciła przykładem dorosłej, dobrze ułożonej osoby.
  To jednak przekonało Dexter’a. Małpka jednym, zgrabnym ruchem wyrwała się właścicielce, po czym z powrotem usiadła na murku, przypatrując się to swym piąstkom, to piratce. Sargent niezwykle bawiła ta sytuacja, zwłaszcza sposób, w jaki kapucynka grała nieufność w stosunku do niej. Zupełnie, jakby zastanawiał się, czy Szkwał jest godna, by zobaczyć jego znalezisko. W końcu Dexter obrócił się w stronę Sargent, a ta przyglądała mu się z zaciekawieniem, ale i rozbawieniem, kiedy małpa powoli rozchylała jedną z pięści, zasłaniając w międzyczasie drugą łapę, jakby w każdym momencie była gotowa zmienić zdanie. Jednak to, co zaraz ujrzała, automatycznie starło jej uśmiech z ust.
  Dexter niczego nie znalazł. Tak naprawdę nie było żadnego przedmiotu, który cały czas chował w łapkach. Jedyne, co teraz robił, to pokazywał swojej właścicielce środkowy palec, szczerząc się dumnie, odsłaniając ostre kły. Nie pozostawiało wątpliwości od kogo kapucynka nauczyła się tego gestu, a Szkwał była przekonana, że znakomicie opanowała również jego znaczenie.
  - Ty pieprzony sk*rwysynie!- warknęła w stronę Dexter’a, a kiedy ten błyskawicznie zerwał się z miejsca, piratka pobiegła za nim, ciskając pod adresem małpy kolejną serię wyzwisk.
Na ten czas zapomniała o miejscu, w którym się znalazła, o ludziach, którzy ją otaczali i przyglądali się kobiecie z minami, jakby właśnie poddawali głębokiej analizie stan jej psychiki, a także o listach gończych z jej wizerunkiem, które mogły wisieć przy ulicach Ikramu.
  Thalia po wszystkich latach użerania się z Dexter’em, była już dostatecznie wprawiona w łapaniu tego demona, dlatego też i tym razem pościg nie trwał zbyt długo. Kobieta ponownie chwyciła kapucynkę za ogon, jednak teraz nie było mowy o wyrwaniu się z jej uścisku.
  - Wiesz co?- warknęła w kierunku zwierzaka.- Coraz poważniej zastanawiam się nad tym, czy nie lepiej byłoby przerobić cię na pokarm dla świń… albo rzucić Krakenowi na pożarcie, co ty na to?- w odpowiedzi Dexter wystawił w stronę właścicielki język, co zdecydowanie nie poprawiło jego obecnego położenia. Thalia znów podeszła do kamiennego muru, kołysząc kapucynką na wszystkie strony, po czym przytrzymała ją w górze tak, jakby miała zamiar zrzucić ją na sam dół.- Albo wiesz co? Zawsze mogę liczyć na to, że tamto podłoże będzie dostatecznie twarde, nie? Też nie głupi po…- piratka urwała w połowie zdania.
  Można powiedzieć, że życie kapucynki nieświadomie uratował pewien głos… a dokładniej rzecz ujmując, dwaj mężczyźni, którzy rozmawiali ze sobą zaledwie kilka metrów niżej.
  - Gdzie go uwiązałeś?- warknął jeden z nieznajomych w stronę drugiego. Obaj mówili dość dziwnym rodzajem szeptu. Takim, który zdaje się być cichy, ale na swój specyficzny sposób, przypomina krzyk.
  - A czego tak się denerwujesz, Dutch?- odparł tamten, zdecydowanie spokojniejszym tonem, najwyraźniej świadomie denerwując tym swojego rozmówcę.
  - A czego mam się, k*rwa, nie denerwować, co?!- mężczyzna o imieniu Dutch krzyknął kompanowi w twarz, całkowicie zapominając o dyskrecji.- To cenny towar, więc lepiej, abyś mnie nie wkręcał…- tutaj zawiesił głos, przyszpilając rozmówcę morderczym spojrzeniem.- A jeśli coś mu się stało…
  - Ależ nie! Absolutnie!- drugi nieznajomy również zapomniał o szeptaniu, gdyż teraz niemalże krzyknął z przerażenia, broniąc się rękoma. Jego spokój i pewność siebie całkowicie się ulotniły, co nie pozostawiało żadnych złudzeń co do tego, kto w tym duecie wydawał rozkazy.- Wynająłem do tej roboty najlepszych ludzi! Mocowaliśmy się z tą upartą szkapą, oj ile tego było!- wypiął się dumnie, licząc zapewne na słowa uznania. Jednak ponieważ takowe nie padły z ust pracodawcy, nieznajomy kontynuował swój monolog.- Przywiązaliśmy mu nogi do drzew…
  - W s z y s t k i e nogi?
  - A jakże! Teraz bestyjka już się nam nie wymknie! Postoi tak bez jedzenie i picia dwa, trzy dni to wymięknie całkowicie. A wtedy , och! Wtedy panie to już będziecie mogli jej dosiąść bez problemu!- mężczyzna zawołał głośno, nie kryjąc zadowolenia z wykonanej roboty.
  Przysłuchująca się temu Thalia nie miała bladego pojęcia o czym rozmawiała dwójka nieznajomych, choć jej uwadze nie umknęło, że jeden z nich zaczął tytułować drugiego „panem”, choć zaledwie kilka zdań wcześniej zwracał się do niego po imieniu. Jednak to nie sami rozmówcy ją interesowali, a owa „bestia”, stanowiąca temat rozmowy. Stwór przywiązany do drzew… to nie pozostawiało żadnych wątpliwości, że uwięziono go w lesie i to z daleka od ciekawskich spojrzeń. Pytanie tylko gdzie…
  Szkwał zauważyła, jak rozkazujący mężczyzna skinął powoli głową, jakby swoją aprobatą robił komuś łaskę, a następnie wcisnął coś kompanowi do ręki. Nawet z tej odległości dziewczynie bez problemu udało się dostrzec sakiewkę z pieniędzmi. Za zapłatę, mężczyzna o imieniu Dutch otrzymał od rozmówcy zgniecioną kartkę papieru. Co w sobie kryła? Tego piratka jeszcze nie wiedziała.
  - Sporządziliśmy z chłopakami mapę.- nieznajomy wyjaśnił zleceniodawcy.- Nie ma sensu błąkać się w tych lasach na oślep, a jeśli szanowny pan nie zna drogi, nie trafi tam bez wskazówki.- dowodzący mężczyzna znów skinął głową, jednak tym razem gest ten oznaczał również zakończenie rozmowy, gdyż obaj nieznajomi rozeszli się bez słowa, każdy w przeciwnym kierunku.
Sargent jeszcze przez chwilę obserwowała, jak odchodzą, po czym z powrotem przeniosła wzrok na ocean. W uszach wciąż dźwięczał jej szum fal, co jakiś czas wspomagany przeciągłym świstem wiatru. Kolejne statki cumowały u wybrzeży Dal-virii, a robotnicy, zajmujący się pracą w porcie, kolejno wynosili z nich coraz cięższe skrzynie.
  Brunetka poczuła, jak ktoś ciągnie ją za koszulę. Odwróciła się i ujrzała Dexter’a, z jedną ręką uczepioną jej ubrania, a drugą trzymającą… kartkę papieru?
  - Coś tym razem gwizd…- dziewczyna przerwała w połowie zdania, kiedy rozwinęła zgnieciony materiał i przestudiowała jego zawartość.- Dexter, ch*lero jedna!- krzyknęła w stronę kapucynki bardziej podekscytowana, niż rozgniewana, a zwierzak doskonale to wyczuł, gdyż pisnął zadowolony.
  Na tym jednak się nie skończyło. Małpka, niczym w kreskówce dla dzieci, sięgnęła za siebie, wyjmując zza pleców niewielki woreczek. W oka mgnieniu znalazła się na ramieniu właścicielki, brzęcząc jej przy uchu znajdującymi się w środku pieniędzmi. Piratka bez dłuższego zastanawiania się, chwyciła sakiewkę i schowała ją do kieszeni. To, kogo zwierzak okradł, nie było zbyt trudną zagadką.
  - Potraktuję to jako rekompensatę za palec i jesteśmy kwita, jasne?- rzuciła małpie przez ramię. Dexter wyszczerzył się do niej, ukazując ostre kły, co piratka uznała za krótkie „tak”. Ostatni raz zerknęła na naszkicowaną mapę.- Wiesz co, Dexter? Coś mi mówi, że będziemy mieli jutro sporo do załatwienia…- ogłosiła, po czym wsunęła kartkę do kieszeni, obok woreczka monet.
  Kapucynka pokiwała energicznie głową, popiskując co jakiś czas. Thalia spojrzała w stronę słońca, teraz już niemalże w całości zanurzonego w odmętach oceanu i po raz ostatni przyszło jej na myśl, jakim wielkim szczęściarzem jest ta ognista kula. Był to ostatni raz, kiedy spoglądała dziś w stronę Wielkiej Wody, po czym ruszyła przed siebie, wprost do ulicznego labiryntu Ikramu.
  Chociaż z każdym krokiem oddalała się od morza, szumiące fale dalej śpiewały jej swoją melodię.

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Haree matar

<Widoczny na arcie właścicielki>

Imię: Haree matar (co oznacza po prostu Zielony groszek)
Gatunek/Rasa: Jaszczurka łąkowa, zielona, pospolita, zmutowana
Wiek: Noooo tak z dwa wieki będą...
Opis: To duże, leniwe i względnie niebezpieczne zwierze powstało na wskutek... przypadku. Jak przypadkowo Judith eksperymentowała na łące i kropla jej mikstury upadła w trawę gdzie to milusie stworzonko sobie drzemało. Tak oto powstał najszybszy i najleniwszy wierzchowiec. No może z tym najszybszy przesadziłam, bo szybki jest przez pierwsze da kilometry, sami wiecie jak to jest z jaszczurkami najpierw "myk" a później "ech, ech ech...". Za to milusiński ma pancerz nie do przebicia dla byle żelaza, a zęby i szpony jak u smoka. Jeszcze ciekawą umiejętnością zwierzątka jest jego umiejętność tropienia, wystarczy drobna próbka zapachu a znajdzie szczura na drugim kontynencie. Ma za to bardzo słabe oczy, dlatego właścicielka zrobiła mu specjalne gogle. przy okazji zaopatrzyła go też w uprzęże, juki i siodło. Jeśli chodzi o charakter… leniwy, co już było wspomniane, żarłoczny i fajtłapowaty. Mimo tylu lat nadal nie do końca ogarnia swoje wielkie cielsko. Może wydawać się straszny i groźny, ale jedyne co może to zaślinić cię na śmierć, chyba że będziesz na tyle miły i go pogłaszczesz to wskoczy na ciebie, a te dwie i pół tony jednak miażdży… Ale jeśli tylko spróbujesz podnieść rękę na Judith, albo ona tak rozkaże, to widziałeś te kły? Jedno “haps” i z jednego masz dwa… Jest ślepo zakochany w swojej właścicielce i zachowuje się przy niej niemal jak szczeniak, przy czym na jej najmniejsze skinienie palca zrobi wszystko.
Właściciel: Judith Fierra

Ile rzeczy trzeba mieć w dupie, to się w głowie nie mieści...

Imię: Judith
Nazwisko: Fierra
Przydomek: Niektórzy mówią na nią "Trybik", “Trupia”, "Wredna suka", “P*eprzona k*rwa” i inne miłe określenia.
Wiek: 340 lat (Może zawdzięczać efekt takiej długowieczności i wyglądu dwudziestolatki kamieniowi filozoficznemu)
Płeć: Kobieta
Rasa: Człowiek
Rodzina: Jusper i Fanny Fierra - rodzeństwo które prawdopodobnie już dawno nie żyje
Miłość: Fajnie by było, ale byle kmiota nie weźmie.
Aparycja: Wygląda dość diabolicznie jak na człowieka, ale naprawdę nim jest. Ma czerwone oczy i białe włosy(działanie uboczne kamienia filozoficznego). Posiada atletyczną figurę. Na lewej ręce ma wytatuowane drobnym druczkiem i zaszyfrowane(w własnym szyfrze) formuły alchemiczne. Nie ma prawej ręki, sama zrobiła sobie niemal idealną protezę którą ciężko odróżnić od normalnej kończyny dzięki długiej rękawicy imitującej skórę, choć czasem szwankuje.
Zainteresowania: Cóż… mikstury, trucizny, wybuchy, maszyny, para, trybiki, śrubki, sprężynki, szkiełka i podejrzane ciecze… No to tak w skrócie alchemia i mechanika. W czasie wolnym siedzi i robi cuda niewidy z zwykłych blaszanych śmieci, albo podejrzane, syczące, wybuchające, albo śmierdzące płyny. Nie pogardzi również książką, piwem czy tytoniem
Charakter: Judith jest wolnym duchem a przy okazji osobą inteligentną, mądrą, błyskotliwą i sprytną. Nie sprawiało by to problemu gdyby nie fakt że jest bardzo wredna i arogancka, na dodatek zarozumiała. Mówi zawsze szczerze i prosto z mostu, nie patyczkuje się przy czym nie przebiera w słowach. Na należy do wykwintnych i grzecznych panienek, a raczej do oschłych i niewychowanych, którzy prędzej spluną ci pod nogi niż powiedzą “przepraszam”, gdyby zdarzyło się komuś usłyszeć takie słowa, wiedz że jesteś wyjątkowy. Co nie znaczy że jest jakimś tam kmieciem, ona doskonale wie jak być wychowaną i zimną suką, i doskonale wie jak połączyć wygórowane maniery oraz nietuzinkowe zachowanie. Jest typem odkrywcy i samotnika, choć dobrym towarzystwem nie pogardzi. Nie lubi być traktowana z góry, ci którzy choć spróbowaliby potraktować tak, a mieliby nawet tytuł króla… nie ręczę za nią. Jeśli naprawdę nie polubi, a zdarza się, potrafi go zniszczyć i nie zawsze fizycznie. Od lat bada ludzką psychologię i doskonale to wykorzystuje by mieszać ludziom(i nie tylko) w głowach. Mimo że ma wszędzie wieczny nieład i bałagan to wydaje się tym nie przejmować. Tak ogólnie… ona się niczym nie przejmuje, ma dosłownie wszystko i wszystkich w d*pie… Czasem może nawet sprawiać wrażenie “miłej” i zabawnej, no chyba że przestają działać leki… Mimo setek lat jakie minęły od momentu utraty ramienia ją nadal męczą potworne bóle fantomowe i jest nawet spokój bo sama wytwarza sobie leki. Problem jest jak tych leów zabraknie a ich efekt minie… w takim momencie mimo że umiera z bólu to i diabeł się przed nią ukrył. Uwierzcie ta kobieca buźka to zło wcielone.
Miasto rodzinne: Daleko za Thandeim jest rozległa pustynia a na niej było majestatyczne podróżujące miasto… Słyszeliście? Nie? No, to właśnie tam się urodziła te trzy i pół wieku temu.
Klan: Lwy z Castelii
Pozycja: Nowicjusz
Punkty pojedynku: 10
Profesja: Mag (a raczej alchemik, nie lubi określenia “mag” jako iż sztuka jaką się zajmuje mocno odbiega od pojęcia magii) i Awanturnik
Broń: Jej proteza. Może brzmi to głupio ale jeśli wyciąga w twoją stronę prawą rękę możesz spodziewać się niemal wszystkiego, ma tam całą masę wszelakich mechanizmów i broni. No o jej słynnych truciznach i dziwnych fiolkach zawierających… wszystko… nawet nie śmiem wspomnieć. Ach no tak… jeszcze kocha wszelakie ładunki wybuchowe, w końcu to też alchemia.
Umiejętności: Alchemie ma opanowaną niemal do perfekcji. Ponadto jest wynalazcą i konstruktorem, wymyśla i składa różne maszyny co sprawia jej satysfakcję. Ma bardzo dobrze wyćwiczony umysł, co nie znaczy że nie dba o siłę fizyczną, czy też nie umie walczyć. Choć polega raczej na swojej mechanicznej ręce. Czy to umiejętność? nie wiem… ale jeszcze jednym z efektów ubocznych kamienia filozoficznego są wyostrzone zmysły, z silnym naciskiem na wzrok.
Towarzysz: Jak na razie uznaje za towarzysza swojego wierzchowca, ale może kiedyś przyjmie też jakieś inne zwierze?
Wierzchowiec: Haree matar
Nick na howrse: Ursa