poniedziałek, 22 lutego 2016

Od Leny (CD Ti'ena) - Szuler i włamywacz

        Lena przystąpiła do zakładu z wyjątkową ochotą. Lubiła jakiekolwiek formy zawodów, czy wyzwań. Zwłaszcza, jeśli równocześnie mogła na tym zarobić co nieco. Nie widziała co prawda problemu w postawieniu komuś noclegu, zwłaszcza, że pan Lao wydawał się gościem ,,sympatycznym inaczej", a z właśnie takimi najlepiej jej się spędzało czas. No ale skoro sam zaproponował, że w razie przegranej spłaci dług...kto by nie skorzystał? Scout była wyjątkowo pewna siebie. Może i była kobietą, ale także krasnoludem. Z jej ludem nie wypada się zakładać o coś, gdy w grę wchodzi potyczka wymagająca wytrzymałości fizycznej, jak właśnie siłowanie się na rękę lub zawody w piciu (do tego drugiego także ma dziewczyna ,,talent"). Na dodatek wydawało się to wyzwaniem najbardziej szczerym - możesz kryć asa w rękawie, podmienić pionki na twarzy, czy podłożyć lewe kości w jakiejkolwiek grze, ale co można zrobić podczas siłowania się na rękę?
  Dlatego też wesołe zmarszczki pod białymi oczyma Ti'ena ani trochę Jaskółki nie zaniepokoiły. Zastanowiło ją za to jedno: jak mężczyzna zamierza tu oszukiwać?
  - Gotowy? - powiedziała. Nie musiała słyszeć odpowiedzi. Policzyła do trzech i pojedynek się zaczął.
  Trzeba przyznać - facet krzepy trochę miał. Cienisty najwyraźniej w prawdziwej walce na pięści miałby sporą szansę na zwycięstwo. Lena niemal wyczuwała w sile mężczyzny przepracowane lata treningów. Wyczuła jednak, że nie ma do czynienia z szermierzem, ani kimkolwiek władającym bronią białą. Siłowała się już tyle razy, że była w stanie rozpoznać typowe wojownikom chwyty. Przykładowo, strażnicy walczący mieczem mieli pewny uścisk mocny zamach - jeśli się choć odrobinę ugniesz, szybko przyłożą twoją pięść do blatu. Równocześnie ich samych położyć było trudno, nawet jeżeli szala stanowczo przeginała się na twoją stronę. Łucznicy natomiast więcej siły mieli w ręce, którą naciągali cięciwę i bardzo wolno się męczyli. Z doświadczenia wiedziała ile wprawiony strzelec potrafi wytrzymać trzymając naprężony łuk. Ale pan Lao nie wydawał się żadnym z nich. Jaskółka już po drodze do miasta zauważyła, że Ti'en nie ma przytroczonej żadnej broni. W sumie nie zdziwiłaby się widząc jak nagle wyszarpuje skądś sztylet. Jednakże z nożownikami także przypadało jej się siłować - mężczyzna w masce do nich nie należał.
  Kim ty jesteś?, pomyślała patrząc prosto w pozbawione źrenic oczy.
  W końcu dziewczyna poczuła jak ręka Cienistego się poddaje. Uśmiechnęła się zbójecko, pewna swojego zwycięstwa. Wtedy ku jej zdziwieniu Ti'en zaśmiał się cicho, szyderczo, po czym puścił jej rękę...a w miejscu jego dłoni pojawiła się identyczna, ciemniejsza, a nawet półprzezroczysta. Mężczyzna wstał ze swojego miejsca, pozostawiając w nim swój żywy cień. Usiadł na trzecim krześle z boku i z założonymi rękoma najwyraźniej rozbawiony całą tą sytuacją. Lena posłała mu mordercze spojrzenie, nie przerywając pojedynku z zielonooką kopią zakapturzonego tułacza.
  Czyli jednak można oszukiwać siłując się na rękę.
  Krasnoludzica nie poddawała się jednak, pewna, że pokona nie tylko Ti'ena, ale także i jego Cień. Problem polegał na tym, że niemy bliźniak Cienistego wydawał się nie męczyć - jego palce tkwiły w tej samej pozycji, jak u kamiennego posągu, a ręka ani razu mu nie drgnęła. Scout mogła napierać na nią ile wlezie, ale tylko traciła siły. Nagle to przeciwnik naparł lekko. Dziewczyna zaczynała się poddawać. Wtedy zadowolony Lao wrócił na swoje miejsce, wsuwając swoją dłoń z powrotem i jednym, stanowczym ruchem docisnął rękę Leny do końca.
  Krasnoludzica zmarszczyła nos naburmuszona i pokręciła dłonią rozcierając nadgarstek. Mężczyzna odchylił się do tyłu śmiejąc się. Od jego niskiego, świszczącego głosu ciarki przechodziły po plecach, jakby sama Kostucha śmiała się nad twoim uchem.
  - Ostrzegałem - powiedział jedynie Ti'en. - Zresztą sama wspominałaś, że byłbym zdolny siłować się z moim Cieniem na rękę.
  - Po czym dodałeś, że nie tylko ty - przypomniała sobie kwaśno Lena, domyślając się, że nie tylko przegrała, ale i padła ofiarą dowcipu. - No dobra, wygrałeś. Śpisz tu za darmo.
  - Tak czy siak sypiam za darmo - Cienisty wzruszył ramionami. - Jak nie tu, to gdzie indziej.
  - I gdzieś przyjęliby przejezdnego w metalowej masce i podejrzanym stroju zupełnie za darmo? - mruknęła dziewczyna spodziewając się już odpowiedzi.
  - A muszę pytać kogokolwiek o pozwolenie? - pod okiem mężczyzny ponownie pojawiła się znajoma zmarszczka uśmiechu.

* * *

        Howlett jak zwykle wstała dość wcześnie. Mieszkała w jednej z gościnnych sypiali w dormitorium kryjówki klanu Wilków. Jak na razie była chyba jedynym stałym bywalcem tego budynku. Reszta najwyraźniej miała w mieście własne mieszkania.
  Dziewczyna ubrała się po czym siadła przed lustrem i zaczęła rozczesywać włosy. Była to jedyna część przygotowań, którą wykonywała z niemal chorobliwą dokładnością. Starannie rozczesała sięgające ramion rude delikatne loki. Zaraz po tym zaczęła je zaplatać. Usatysfakcjonowana poczuła się dopiero gdy z uplecionego warkocza ułożyła porządny koszyk, który nie rozpadnie się od byle czego. Uśmiechnęła się do siebie i przyglądnęła jeszcze stanowi swojego makijażu. Starł się już zupełnie. Jaskółka poczuła typowy sobie przymus, by i o tą część swojego wyglądu zadbać. Jakby nie było, dzisiaj wieczorem będzie zmuszona pokazać się przed ludźmi w Ikramie. Co z tego, że przed samym wyjściem nie będzie już niczego poprawiać - dla niej makijaż choćby z przedwczoraj byłby wystarczający, no ale nie poprawiała go od tygodnia. Sięgnęła więc po kredkę do oczu, ale zanim zdołała cokolwiek zrobić usłyszała pukanie do drzwi.
  Gdy je otworzyła odruchowo spojrzała do góry (większość osób, których się tam spodziewała były jednak od niej wyższe). W progu czekał jak zwykle nienagannie ubrany, wysoki młodzieniec o białych włosach i oczach jak z kryształu - Albus, lider klanu. Wyglądał na lekko zniesmaczonego.
  - Coś się stało szefie? - rzuciła niedbale Lena i ziewnęła nie mogąc się powstrzymać.
  Kernisni jedynie kiwnął palcem, by dziewczyna ruszyła za nim i skierował się w stronę wejścia do głównej sali. Scout usłuchała zdziwiona, ciekawa co też mogła źle zrobić. Chyba się komuś nie naprzykrzyła, prawda? Czyżby kupiec jednak złożył jakąś skargę? Weszli do małego salonu. Sala obrad Wilków bardziej przypominała pomieszczenie przeznaczone do spotkań towarzyskich z herbatką: na krawędziach dużego dywanu stały cztery sofy, między nimi fotele, a w jego rogach okrągłe stoliki. Środek był pusty, przeznaczony dla przemawiającej osoby. Ściany miały ciepły, brązowy kolor, a meble obite były, jak przystało dla barw Ironwood, zielonym suknem. Dziewczyna spojrzała pytająco na młodszego mężczyznę. Ten jedynie machnął ręką w stronę kanapy naprzeciwko...
  ...a na niej, ku niemałemu zaskoczeniu Howlett, leżał jej nowy znajomy.
  Ti'en nie wyglądał jak on sam. Może dlatego, że pogrążony był w kamiennym śnie. Szczerze, to Lena nie spodziewała się, że osoba jego pokroju umie porządnie zasnąć. Ale Lao najwyraźniej nie miał z tym żadnych problemów. Krasnoludzica wpatrywała się w niego zamurowana, aż w końcu Albus odchrząknął znacząco.
  - Zgaduję, że to twój znajomy? - powiedział. - Wiesz, jeśli chciałaś tu kogoś zaprosić wystarczyło...
  - NIE! - wypaliła gwałtownie dziewczyna, po czym zreflektowała się i odpowiedziała spokojniej. - Znaczy, ja nikogo tutaj nie zapraszałam. Spotkałam tego dziwaka wczoraj w lesie...i przegrałam z nim zakład, więc postawiłam mu nocleg w ,,Złotym karpiu"...
  - Co to co on tu robi? - lider podniósł pytająco brew.
  - Sama chciałabym wiedzieć - w Lenie coś zawrzało.
  Podeszła stanowczo do wywalonego na sofie mężczyzny i bez ogródek walnęła go ręką w brzuch. Cienisty skulił się wypuszczając gwałtownie powietrze.
  - Dzień dobry? - mruknął niepewnie. - Wy wszyscy się tak tutaj witacie?
  - Co tu robisz? - warknęła Jaskółka.
  - Śpię - odparł niewinnie Ti'en.
  - Przecież zapłaciłam ci za nocleg!
  - Koleś w pokoju obok strasznie chrapał.
  Krasnoludzica wzniosła błagalnie wzrok do góry. Albus natomiast wydawał się całym zajściem rozbawiony. Dopiero gdy się cicho zaśmiał, Lao zauważył jego obecność i usiadł.
  - Dobra, nieważne - Lena machnęła lekceważąco ręką. - Jak się tu dostałeś? Nigdzie cię nie zapraszałam.
  - Po prawdzie, to nie wiedziałem, że mieszkasz akurat tutaj - mężczyzna podrapał się po głowie. - Drzwi były zamknięte to wlazłem oknem.
  - Tak po prostu otworzyłeś sobie okno? - rzuciła sarkastycznie dalej wściekła dziewczyna.
  - Podważyłem - poprawił ją Cienisty. - Dalej nie rozumiem po jaką cholerę ktokolwiek rygluje okna.
  - Och, ciekawe dlaczego - odwarknęła zirytowana.

Ti'en? Albus? Ursa, możesz się wyszaleć :P

sobota, 20 lutego 2016

Od Ti'ena (CD Leny) - Zakład

        Lao podniósł brew. Nie powiem, krasnoludzica mile go zaskoczyła.
  - Moja sława mnie wyprzedza? - rzucił niedowierzająco.
  - Przynajmniej wśród kupców - odparła dziewczyna. - Ja...przepraszam, nie zamierzałam nikogo postrzelić...znowu.
  - Pechowy dzień, jak mniemam - Cienisty uśmiechnął się lekko. - Mnie rano napadli jacyś chłopi z widłami. Ba! Jeden przebił kołkiem mojego kompana. To jakiś miejscowy zabobon?
  - Niewykluczone. Tutejsi nie są zbyt mile nastawieni do pałętających się po lasach nieludzi.
  - Czyli wnioskujesz, że nie jestem człowiekiem? - zaciekawił się mężczyzna.
  - Zwykli ludzie nie są w stanie dotknąć swojego cienia, nawet magowie - łuczniczka uśmiechnęła się półgębkiem. - Ty zapewne byłbyś zdolny ze swoim siłować się na rękę.
  - Nie tylko ja - Lao już polubił nieznajomą. Ukłonił się teatralnie i przedstawił: - Ti'en Lao, znany jako Cienisty z Carvahall, jak się już domyśliłaś.
  - Lena Howlett - dziewczyna odkłoniła się równie przesadnie. - Znana jako Scout bądź Jaskółka.
  - Szalenie miło panią poznać. A teraz skoro już skończyliśmy te zbędne grzecznościowe wygłupy mógłbym spytać, którędy do Ironwood?
  - A co pana tam prowadzi? - odpowiedziała Lena, ale machnęła ręką, by mężczyzna ruszył za nią.
  - Właściwie to jestem przejazdem - wyjaśnił. - Liczyłem, że zabiorę się z Wilkami do Ikramu.
  Jaskółka spojrzała nań pytająco.
  - Chcesz dołączyć do klanu?
  - Sprytna jesteś - Ti'en uniósł jedną brew. - Nie jadę tam bynajmniej dla święta...wątpię, by ktokolwiek mojego pokroju wyruszał w tamtą stronę dla tańców i zatłoczonych sal balowych.
  - W sumie...dobrze się składa - uśmiechnęła się Howlett. - Lord Denesle wyrusza dopiero jutro z rana. Jako jedna z Wilków jadę tam jako obstawa. Myślę, że nikt nie będzie miał nic przeciwko, byś ruszył z nami. Ale noc będziesz musiał przeczekać w mieście.
  - To dla mnie nie problem - Cienisty umilkł na chwilę. - Więc mówisz, że należysz do klanu Ironwood?
  - Od niedawna - przyznała Lena. - Ale staram się o awans. A ty? O którym klanie myślisz?
  Lao zastanowił się.
  - Nie jestem pewien. Nie zastanawiałem się jeszcze nad tym - odpowiedział bez ogródek. - Co wiesz o reszcie klanów?
  - Raczej niewiele. Jak już mówiłam, póki co jestem jedynie nowicjuszem. Ale słyszałam wymieniane nazwiska. Głośno się zrobiło o liderkach z Ikramu i z Knowhere. Reszta jak na razie niewiele się angażuje w sprawy poza swoimi królestwami.
  - A jakieś ogólne informacje?
  - Ogólne, mówisz? - Scout zastanowiła się. - Lwy z Castelii raczej przyjmują najodważniejszych i bezinteresownych. Rubkat, lider Orłów, ceni u swoich członków szerokie kontakty i prędkość przekazywania informacji.
  - Czyli kurierzy? - wtrącił Ti'en.
  - Coś w tym stylu. W moim klanie podstawą jest współpraca. Jak u wilków w watasze. Borsuki lubią bawić się strategią, a większość z nich to magowie. Natomiast Słowiki...to dość dziwna grupa. Sama ich liderka, niejaka Anello, to dość tajemnicza i dziwna osoba, a przynajmniej tak słyszałam. Klan Knowhere, chociaż są jedną ekipą, to wolni strzelcy oraz najemnicy. Pomogłam?
  - Co nieco - odparł Cienisty.
  Droga zaskakująco się Lao nie dłużyła. Głównie dlatego, że z panną Howlett rozmawiało mu się zaskakująco miło. Nawet jeśli tematami była polityka i ogólna sytuacja kraju. Najbardziej odpowiadał mu fakt, że dziewczyna o nic jego samego nie pytała. Po prostu nie obchodziło ją kim był, skąd się tu wziął i co robił do tej pory. Ti'en nie pozostawał dłużny - nie wypytywał Leny o to, o czym nie chciałaby mówić. I oboje byli zadowoleni. Gdy już zbliżali się do miasta, Cienisty z rozbawieniem odkrył emanującą od jego cienia zazdrość.
  Strażnicy przy otwartej bramie z miejsca wesoło pozdrowili Scout, mężczyznę natomiast zmierzyli podejrzliwym wzrokiem. Lena zapewniła ich, że dopilnuje, by Ti'en się nie wychylał, ale mimo to dalej nie spoglądali na niego zbyt przychylnie. Szerokie, zdobione klombami (obecnie wyłysiałymi) brukowane aleje tętniły życiem. Straż miejska była tu lepiej zorganizowana niż w innych miastach. Nawet w dzień po ulicach spacerowały czteroosobowe grupy żandarmów w lekkich zbrojach i zielonych tunikach. Lena rzucała krótkie pozdrowienia do niemal każdego ze strażników, a ci odpowiadali wesoło. Wydawała się znać większość z nich z imienia, co nieco zaskoczyło Lao.
  - Znasz każdego żołdaka w tym mieście? - zapytał nieco złośliwie.
  - Pewnie - odparła Scout ze zbójeckim uśmiechem. - Wyrzucono mnie ze straży miejskiej. Tylko dlatego dołączyłam do Wilków.
  - Oh, a za co niby?
  - ,,Niedopuszczalne metody działań i niesubordynację" - zacytowała jakby z pamięci.
  Instynkt samozachowawczy Ti'ena podpowiedział mu, że chyba nie ma ochoty dowiedzieć się na czym polegały te ,,niedopuszczalne metody". Chociaż Howlett nie sięgała mu uszami powyżej łokcia raczej nie powinien jej prowokować. Jak zresztą żadnego krasnoluda, o czym już się przekonał, gdy dobre dziesięć lat temu, zaraz po przybyciu na wybrzeże Clevelandu, zirytował dwójkę krótkonogów. Cóż, to nie była chyba do końca jego wina. Przecież w życiu nie widział żadnego krasnoluda i widok brodatych ludków ledwo wyrastających powyżej jego pasa niezwykle go rozbawił. Skąd miał wiedzieć, jak bardzo nie lubią pytań o swój wzrost?
  Howlett skierowała się do gospody ,,Złoty karp". W wejściu trafiła na jakiegoś kolejnego znajomego, jakiegoś kupca. W środku poleciła Cienistemu usiąść gdzieś w kącie, a sama ruszyła w stronę baru. Nie oponował. Skorzystał z faktu, że żaden z gości nie zwrócił na niego większej uwagi i zaszył się pod ścianą w zacienionym miejscu. Tam nagle wyłonił się z niego Cień. Siedział obok z założonymi rękoma, znowu obrażony.
  - Zazdrosny? - zaśmiał się cicho Ti'en. - Przecież Lena to całkiem miła osoba - machnął ręką w stronę gadającej z barmanem Jaskółki.
  Cień obrócił głowę w bok, zupełnie jakby prychnął.
  - Przecież nie szukam ci zastępstwa - mężczyzna przewrócił oczami. - Jesteś moim cieniem i przyjacielem, ciebie nie da się NIKIM zastąpić.
  Klon odwrócił głowę z powrotem, przez chwilę popatrzył Lao w oczy po czym rozpłynął się. Chwilę potem do stolika wróciła Scout.
  - Udało mi się sprzedać tą kaczkę - odchyliła się na krześle i założyła ręce za głowę zadowolona. - Załatwiłam nam kolację.
  - Nam? - powtórzył.
  - Chyba ci coś wiszę za strzelenie w twojego przyjaciela, nie sądzisz?
  - Nie cierpię wyłudzać zadośćuczynienia - odparł mężczyzna.
  - To potraktuj to jako prezent - nie poddawała się dziewczyna.
  - Prezentów też nie przyjmuję - mruknął nieusatysfakcjonowany. Po chwili wpadł na lepszy pomysł: - To może się załóżmy. Wygram i będziemy kwita.
  Lena roześmiała się nagle. Gdy zauważyła, że Ti'en nie żartuje, uspokoiła się z lekka zaskoczona.
  - Ty tak na poważnie? - uśmiechnęła się złośliwie. - Chyba nie wiesz na co się piszesz.
  - Zobaczymy - Cienisty odwzajemnił uśmiech. - Jestem świetnym oszustem.
  - Nawet w siłowaniu na rękę? - rzuciła wyzywająco Jaskółka.
  - Znajdzie się jakiś sposób - Lao postawił łokieć na stole. Krasnoludzica uczyniła podobnie i uścisnęła jego dłoń.
  - Oby - odparła. - Bo inaczej sam za wszystko płacisz.
  Czyli innego wyjścia nie mam, pomyślał mężczyzna wesoło.

Lena? Tobie zostawiam wynik tego starcia x3

piątek, 19 lutego 2016

Od Leny - Przejezdni

        Scout wzięła głęboki oddech. Zaczynała się niecierpliwić - czekanie w przyklęku na grubym konarze aż coś się poruszy w krzewach nie należy do przyjemnych. Pogładziła nerwowo kciukiem brązowo białe pasiaste lotki strzały na nienaciągniętej cięciwie, rozprostowała i zgięła na łęczysku palce. Na dodatek warunki były okropne - przez brak liści na drzewach w oczy świeciło jej słońce, a cała zdążyła już przemoknąć od topniejącego śniegu i siedzenia na mokrej gałęzi (dlatego właśnie dalej zdecydowała się klęczeć na jednej nodze, od czego też już zaczynała cierpnąć). Jeśli nic się nie poruszy w ciągu dziesięciu sekund, pomyślała, pie*dolę to i wracam z pustymi rękoma.
  Powtarzała sobie to w myślach od początku tego pechowego polowania. A mimo to gdy tylko docierała do dziesięciu znajdowała w sobie determinację, by liczyć do dwudziestu...a potem trzydziestu i tak dalej. Krzewami nie poruszał nawet wiatr. Przecież widziałam sarnę, upierała się w myślach Lena. Wiem co widziałam, do jasnej...
  Gałęzie zaszeleściły.
  Reakcja Jaskółki była natychmiastowa. Wyprostowała się, uniosła łuk, napięła cięciwę i wypuściła. Strzała ze świstem przecięła powietrze. Krasnoludzica nasłuchiwała z nadzieją, że nie usłyszy głuchego stuknięcia świadczącego o trafieniu w jakieś drzewo...ale się przeliczyła. Stuk był, a przestraszona łania - A jednak tam była! - wybiegła z ukrycia przerażona i zniknęła w lesie. Lena nie strzelała do niej gdy przebiegła dołem. I tak by nie trafiła. Najwyraźniej matka natura dzisiaj nie chciała tracić jednej ze swoich córek na rzecz innej. Humor musiała mieć paskudny, na co wskazywała sama pogoda.
  - A mogłam zostać w domu - burczała do siebie dziewczyna, ostrożnie schodząc po śliskim, sękatym pniu. - Wiedziałam, że mi się nie uda, wiedziałam!
  Mruczała tak do siebie brodząc w wymieszanym z błotem i zgniłymi liśćmi śniegu. Ruszyła między krzewy w poszukiwaniu owej felernej strzały. I na dodatek znowu będzie musiała naostrzyć grot. Westchnęła z irytacją - jak tak dalej pójdzie nie będzie w kuźni robiła nic innego.
  Przebijała się przez czepliwe gałęzie, gdy nagle usłyszała siarczyste przekleństwo. Zaskoczona wylazła w końcu z krzaków i rozejrzała się. Zaraz za gęstymi chaszczami zaczynała się droga. Na szlaku stał zaprzężony w woła zwykły, odkryty drewniany powóz, wyładowany kuframi i skrzyniami. Właścicielem głosu był oczywiście woźnica, kupiec zapewne. Strzała wbiła się po kątem jakieś pięć cali od jego uda. Gdy zauważył Scout i łuk w jej rękach, jego twarz wykrzywił wściekły grymas.
  - Pieprzone krótkonogi - warknął. - Nie powinniście się brać za łuk, a zwłaszcza krasnoludzice!
  - Brody też golić nie powinnyśmy, a jednak to robię - odpowiedziała spokojnie Jaskółka. - Wie pan, nie zwykłam łamać tylko jednej zasady naraz.
  Na twarzy starszego mężczyzny powoli wykwitł uśmiech.
  - Zadziorna jesteś, panienko - powiedział, już milej. - A co robicie w lesie?
  - Poluję - podniosła lekko rękę z łukiem. - Tylko coś mi chyba nie idzie dzisiaj. - podeszła do wozu kupca i wyciągnęła swoją strzałę. Skrzywiła się widząc pozostawiony przez nią ślad w drewnianej ławie. - Pan wybaczy. J-ja znam jednego stolarza, który na pewno sobie z tym poradzi. To chyba wystarczy za napędzenie strachu i zniszczenie kozła.
  Woźnica zmarszczył brwi.
  - To już zależy gdzie owy stolarz mieszka - odparł.
  - W Ironwood - wyjaśniła Lena. - Zaprowadzę pana, zresztą i tak się już zbierałam.
  - No to niech panienka siada - kupiec poklepał ławę obok siebie. - Nie przystoi, by dama spacerowała, gdy na wozie miejsca pełno.
  Howlett uśmiechnęła się kwaśno na nazwanie ją ,,damą", ale nie odmówiła. Mężczyzna popędził woła i powóz ruszył.
  - Sam właśnie ku Ironwood zmierzałem - zaczął kupiec. - Skoro panienka tam mieszka, to pewnie wie jaki jest tam zbyt na clevelandzkie sprzęta.
  - Aż za dobrze. Pracuję dorywczo w kuźni. Wszyscy z okolicy twierdzą, że tylko spod ręki krasnoluda może wyjść coś dobrego i zawsze mam całą zmianę pełną roboty.
  - Na dobre to tylko panience wyjdzie - zapewnił ją mężczyzna. - Żadna praca nie hańbi, chyba, że mało płatna. A z doświadczenia wiem ile ludzie są gotowi zapłacić za choćby karwasz roboty twoich rodaków.
  - Rodaków! - prychnęła rozbawiona Jaskółka. - Rodzice, pokój ich duszom, już dawno mnie wydziedziczyli, a rodzeństwo nie utrzymuje ze mną kontaktu. Jedynie najmłodszy z moich braci, też kupiec jak pan.
  - Ech, nie cierpię tradycjonalistów.
  - To tak jak ja.
  - Da się zauważyć po panienki brodzie. A jak z tym polowaniem?
  Lena machnęła ręką.
  - Nie ma co gadać. Woda w butach, gałązki we włosach, a w rękach nic! Las chyba dzisiaj nie jest po mojej stronie.
  - Czyli się panienka poddaje? - zdziwił się kupiec. - Panienka wybaczy, ale pierwszy raz widzę krasnoluda, który odpuścił walki.
  - Jak mówiłam: lubię łamać zasady.
  - Toż to nie zasada, panienko! To hart, którego niejeden człowiek by wam pozazdrościł - mężczyzna namyślił się, po czym dodał: - Wie panienka, że mój dziadzio został porażony przez piorun? Siedem razy! Za każdym razem, gdy próbował naprawić dach. Babka już się tak o niego martwiła, że powiedziała mu ,,Słuchaj no! My z wodą w butach pożyjemy, a ciebie to kiedyś ręka boska ukatrupi!". I myślisz, że on się poddał? Skądże! To ten co rządzi w niebie najwyraźniej mu odpuścił, bo po za ósmym razem mu się udało.
  Lena namyśliła się, po czym wstała.
  - Wie pan co? Ma pan rację - powiedziała i zeskoczyła na ziemię. - Niech pan jedzie sam do Ironwood. Proszę zajechać do tawerny ,,Złoty karp". Syn gospodarza jest stolarzem. Proszę barmanowi wyjaśnić co się stało i rzec, że przysłała was Jaskółka. Pomogą panu i dadzą wypocząć.
  - Dziękuję, panienko - powiedział wesoło kupiec. - Udanych łowów!
  - I szerokiej drogi! - odpowiedziała krasnoludzica i podniosła rękę na pożegnanie.
  Zagłębiła się ponownie w las z nową werwą. Jest dopiero po południe, do cholery, a ona chciała WRACAĆ? O zgrozo! Jak dobrze, że jednak w ten wóz trafiła. Inaczej straciłaby chyba na honorze. Jak będzie trzeba, to zostanę tu do nocy, pomyślała. Wrócę dopiero przed zamknięciem bram. Poza tym, nie była tylko krasnoludem. Była także Wilkiem, członkinią klanu Ironwood. Nie może się poddawać tak łatwo.
  Jednakże i to nie wspomogło jej w złapaniu czegokolwiek. Ruszała już w stronę miasta. Miała spory kawałek drogi przed sobą, a musiała wrócić zanim zamkną bramy. Pozycja w klanie nie pomoże jej przekonać strażników do wpuszczenia do środka. Była dopiero nowicjuszem. Jeśli się spóźni, będzie musiała się przespać na którymś drzewie, by nie paść ofiarą krensharów. Najwyżej ustrzeli coś po drodze, a nawet nie, miała świadomość, że nie poddała się od razu.
  Nagle usłyszała kwakanie. Kaczki! Dobyła łuku, nałożyła strzałę, naciągnęła i czekała. Po chwili pustą przestrzeń nieco przed nią zakrył klucz ptaków. Wypuściła jedną strzałę i od razu wystrzeliła dla pewności po raz kolejny. Z radością patrzyła jak pierwsza strzała trafia. Kaczka spadła gdzieś w lesie, a druga strzała zniknęła między drzewami. Jaskółka dobiegła do miejsca gdzie jej mniemaniem leżała zdobycz i po chwili trzymała już za tylne łapki martwego ptaka. Zadowolona ruszyła jeszcze trochę przed siebie w poszukiwaniu drugiej strzały. Gdy wybrnęła na luźniejszą od drzew żelaznych przestrzeń...zamurowało ją.
  O pień drzewa opierała się dwójka dziwnie wyglądających obcych. Byli ubrani w identyczne, dziwne szaty i metalowe maski zakrywające pół twarzy skrytej cieniem kaptura, byli tej samej postury, a różniły ich jedynie odcienie strojów i kolor oczu - jeden miał mlecznobiałe, ciemniejszy zielone. Za to oboje nie mieli źrenic, co było nieco podejrzane. Coś jeszcze nie dawało Lenie spokoju w tej dwójce, ale nie miała pojęcia co.
  - Coście za jedni? - zapytała podejrzliwie, gotowa sięgnąć po łuk.
  - Wiesz, chciałem spytać o to samo - powiedział ten jaśniejszy. - Tak się składa, że chyba postrzeliłaś mojego przyjaciela.
  Machnął ręką na ciemniejszego towarzysza. Dopiero teraz Scout dostrzegła wystającą z jego barku strzałę z pasiastymi, biało brązowymi lotkami. Co ciekawe, postrzelony nie wyglądał na za bardzo przejętego. Lena zauważyła jeszcze jedną interesującą rzecz - chociaż mężczyzna ruszył się, na ziemi nie poruszał się żaden cień...żaden z nich go w ogóle nie miał.
  Mężczyzna bez cienia...Coś jej zaświtało w głowie.
  Tymczasem ten ciemniejszy wskazał pretensjonalnie na wystającą z jego ramienia strzałę. Drugi westchnął.
  - No już mazgaju - powiedział i bez większych ceregieli wyrwał od tak pocisk z ciała towarzysza. Ciemniejszy, gdy tylko grot wylazł, rozpłynął się. W tym samym czasie na ziemi pojawił się cień mężczyzny w masce.
  Lena wciągnęła głośno powietrze. Nieznajomy spojrzał na nią z lekkim zdziwieniem. Teraz już wiedziała z kim ma do czynienia. Agnes, brat-kupiec, opowiadał jej raz o dziwnym jegomościu, który poniekąd ożywił własny cień. Do tej pory mu nie wierzyła.
  - Cienisty z Carvahall! - wypaliła.

Ti'en? Musiałam go zaczepić, dobrze o tym wiesz x3

Od Ti'ena - Ile można gadać do cienia?

        Który to już raz?, pomyślał Ti'en, wbijając łokieć w jabłko Adama próbującego zajść go od tyłu rabusia. Błąkam się po wsiach o godzinach godnych stałych bywalców tawern, a gdy tylko słyszę zamieszanie zjawiam się niczym jakiś pie*rzony rycerz w lśniącej zbroi i ratuję miejscową ludność. Odwrócił się na jednej nodze i drugą kopnął z góry tego samego nieszczęśnika piętą w potylicę. Mężczyzna zwalił się na ziemię. Nie było czasu na dobijanie go - z boku drugi zdążył się zebrać. Cienisty odchylił się lekko do tyłu i przed jego twarzą przeleciała pięść. Bandyta stracił równowagę zaskoczony, lecąc dalej. Lao chwycił go jednak za kark, po czym pomógł mu się rozpędzić na ścianę budynku. Uparciuch wyrżnął łbem w mur, w końcu padając bez przytomności na drogę.
  Ti'en po raz kolejny zastanowił się, po co mu to wszystko. Nie zarobi na tym, bo za typowych mąciwodów nagród pieniężnych z miejsca nie dają. Odpada także zachwyt i wdzięczność ratowanej osoby, gdyż napadnięta dziewczyna wydawała się bardziej przerazić niego samego niż bandytów, gdyż zniknęła zanim zdążył zadać pierwszy cios. Co więc pozostało? Prymitywna, nieludzka satysfakcja z zadawanego bólu połączona z zastrzykiem adrenaliny, a wszystko to wymieszane z dreszczykiem emocji?
  W sumie...czemu nie?
  Lao uśmiechnął się kwaśno pod maską, równocześnie unikając zadanego z ukosu cięcia nożem. Gdyby jego mistrz usłyszał w tym momencie jego myśli zupełnie by się załamał, a widząc do czego się dopuszcza - pewnie zszedłby na zawał. Tak nieodpowiedzialnego, upartego i równie sadystycznego ucznia nie miał nigdy. Ti'en był pierwszym, któremu udało się doprowadzić starego mędrca do szewskiej pasji, a następnie - jakby mu było mało - sprawił, że ten już zupełnie stracił wiarę w ludzkość.
  Cienisty wykonał kolejny zwód. Bawił się wyśmienicie, czego nie można było powiedzieć o desperacko broniącym się trzecim ze zbirów. Bandyta chyba zdał sobie sprawę z przegranej pozycji, bo jego ataki zakrzywionym sztyletem były równie pełne determinacji zagonionego w róg zwierzęcia co czystej furii. Facet po prostu wmówił sobie, że on i jego dwaj koledzy bez trudu powalą jednego pozbawionego broni włóczęgę i najwyraźniej dalej nie mógł wyjść z tego przekonania, mimo iż wyżej wymienieni leżeli bez ducha.
  - Dobra, koniec tej zabawy - powiedział sam do siebie.
  Jak na rozkaz za zbirem pojawił się Cień. Bliźniacza sylwetka Ti'ena chwyciła nieszczęśnika od tyłu pod pachy. Czy to było nie fair? Pewnie tak, ale biorąc pod uwagę fakt, że wcześniej ta trójeczka, mając stanowczą przewagę liczebną i niecne zamiary, napadła na młodszą od nich bezbronną kobietę - chyba mu się należało. Lao walnął mężczyznę pięścią w nasadę nosa, a gdy się odchylił po siłą uderzenia, Cień wbił mu w plecy kolano, zmuszając do wyprostowania się. Wtedy Ti'en stanął bokiem na jednej nodze i wbił stopę poziomym kopnięciem w brzuch bandyty. Uderzenie było tak silne, że facet zgiął się wpół i zwrócił na drogę zawartość żołądka. Cień puścił go i zbir sflaczały opadł na ziemię.
  Cienisty przeciągnął się powstrzymując ziewnięcie. Machnął ręką na swojego półprzezroczystego klona i ruszył przed siebie ulicą. Cień przez chwilę stał w zastanowieniu gapiąc się w pobojowisko po czym dogonił mężczyznę.
  - Nie ma to jak mała rozgrzewka w środku nocy, co? - rzucił Ti'en wesoło do swojego nieodłącznego towarzysza.
  Cień pokręcił głową z niedowierzaniem. Gdyby mógł, pewnie by westchnął.
  - Co jest? Szkoda ci ich?
  Bliźniak pretensjonalnie wskazał ręką za nich.
  - Zasłużyli sobie.
  Ciemna sylwetka stanęła w miejscu zakładając ręce na piersi. Patrzył w Lao wyczekująco swoimi zielonymi, pozbawionymi źrenic oczami. Mężczyzna westchnął.
  - Znowu zaczynasz? - powiedział zirytowany. - Od kiedy ty się nimi przejmujesz?
  Cień wykonał gest jakby coś łamał.
  - Ludzkie kości zrastają się tak samo jak każde inne - Ti'en przewrócił oczami. - Możemy już ruszać?
  Klon tym razem udał przeczesywanie długich włosów.
  - Nie obchodzi mnie ta dziewczyna.
  Zaczął wyliczać niewidzialne monety na otwartej dłoni.
  - Wątpię, byśmy coś za nich dostali.
  Cień podniósł pretensjonalnie ręce w niemym pytaniu ,,No to po co to wszystko?!". Ti'en chwilę siedział cicho, po czym uśmiechnął się, co było widać jedynie przez delikatne zmarszczki pod oczami.
  - Przecież wiem, że ty też uwielbiasz się bić - odpowiedział.
  Bliźniak machnął niedbale ręką i rozpłynął się sam z siebie, co miało oznaczać koniec tej rozmowy. Cienisty zaśmiał się, co musiało wyglądać nieco dziwnie, biorąc pod uwagę, że teraz stał tutaj sam. Ruszył dalej. Szybko jednak zrobiło mu się nieco głupio. Największą zaletą Cienia była jego świadomość - potrafił myśleć, rozumieć i przekazywać konkretne informacje (co prawda na migi - najwyraźniej mowa w większości zależy od istnienia strun głosowych). Gdy Ti'en pracował nad jego ożywieniem widział jedynie taktyczne zastosowanie własnego sobowtóra. Możliwości bliźniaka przerosły jego oczekiwania...i to nie tylko w walce. Nie spodziewał się, że ożywiając Cień na stałe, stworzy sobie niezawodnego kompana w podróży, który na pewno nie wbije mu noża w plecy, gdy będzie spał. Po fakcie, gdyby to zrobił, zginąłby razem z Lao. Całe szczęście Cień po ,,oswojeniu" przywiązał się do Ti'ena także emocjonalnie, zresztą z wzajemnością. I teraz, gdy mężczyzna szedł spokojnym krokiem ku bramie pogrążonego w śnie miasteczka, poczuł się osamotniony. W końcu warknął zirytowany, odwrócił się i spojrzał w swój płaski cień na bruku.
  - Niech ci będzie, wasza wysokość. Przepraszam za podważanie pańskiego autorytetu - powiedział sarkastycznie.
  Po chwili plama zaczynała blaknąć, aż w końcu z samego Cienistego wyłonił się jego ciemniejszy sobowtór o zielonych oczach. Cień wyglądał na dumnego z siebie. Ti'en parsknął śmiechem.
  - Zgoda? - powiedział wyciągając rękę.
  Cień teatralnie uścisnął jego dłoń, po czym klepnął go w plecy w stronę bramy miasta. Dwie nie posiadające własnych cieni sylwetki minęły ją w końcu i ponownie znalazły się na bezdrożach Ironwood.
  - Wiesz, podobno od gadania do czegoś nieżywego, a przykład cienia, można zwariować - zaczął udawanym tonem specjalisty Lao.
  Klon przekrzywił głowę na bok i wzruszył ramionami.
  - Masz rację - odparł z uśmiechem mężczyzna. - Pewnie już i tak jestem wariatem.

wtorek, 16 lutego 2016

Stare grzechy mają długie cienie, gotowe wstać i udusić cię przez sen. Lecz każdy cień da się oswoić - wystarczy odpowiednio dużo światła

Imię: Ti'en Lao. Samo Ti'en jednak wystarczy w zupełności. I nawet nie próbuj tego zdrabniać...o ile to w ogóle możliwe.
Nazwisko: Cóż, nie ma. Niektórzy uznają za nazwisko cząstkę ,,Lao", chociaż po prawdzie jest to fragment pełnego imienia. Nie obraża się jednak o takie drobne pomyłki.
Przydomek: W Dal-Virii zdążył się już nabawić dwóch przydomków. Bywają ludzie znający go jako ,,Cienistego z Carvahall" - już samo Cienisty bardzo mu się spodobało. W samym Carvahall, nie wiedzieć czemu, ludzie nazywają go niemal pobożnie ,,Panem Lao".
Wiek: 30 lat, chociaż niektórzy przypisują mu z trzysta...i cholera wie, czy nie mają racji
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Trudno stwierdzić. Mógłby uchodzić za wyjątkowo uzdolnionego ludzkiego maga, gdyby nie kilka jego dziwnych cech anatomicznych. Sam nigdy nikomu nie powiedział prawdy na temat swojego pochodzenia i raczej się to nie zmieni.
Rodzina: W tym temacie również milczy. Ciężko stwierdzić, z jakiego dokładnie powodu.
Miłość: Ti'en nie ma nic przeciwko. To ON tu daje powody, by się nie angażować.
Aparycja: Cienisty jest dość wysoki. Na dodatek ma sylwetkę typowego wojownika - szerokie barki i węższa talia - przez co z miejsca nie wydaje się kimś, kogo trudno przeoczyć. Pewnym jest, że nie da się go zapomnieć. Ti'en w ogóle się nie zmienia. Ubiera się w ten sam czarny, dobrze uszyty strój niewiadomego pochodzenia. Po kroju widać, że jest to robota ze wschodu. Na głowę narzuca kaptur, a dolną połowę twarzy zasłania mu metalowa maska. Nie wiadomo po co ją nosi. Niewykluczone, że robi to tylko i wyłącznie dla przestraszenia rozmówcy. Jedyne co da się zobaczyć w cieniu kaptura to para białych, pozbawionych źrenic oczu. Na dodatek jego skóra jest szara, a krew ma odcień ciemnego błękitu. To ostatnie jest ostatecznym dowodem skłaniającym większość osób, z którymi przyszło mu rozmawiać ku stwierdzeniu, że nie jest on człowiekiem. Kolejnym, nieodzownym elementem jego ubioru jest para karwaszy na przedramionach i ochraniacze na goleniach. Wszystkie są wykonane z dziwnego, niezwykle wytrwałego materiału, zdolnego nawet parować ciosy zadane bronią białą. W pamięć zapada zwłaszcza jego głos: głęboki, lekko świszczący (przez maskę). Przywodzi na myśl zew jakiegoś upiora. Nie wspominając o śmiechu, od którego po plecach przebiegają ciarki.
Zainteresowania: Większość swojego wolnego czasu Lao spędza na treningach. Może się wydawać przy tym niemal obsesyjny. Równocześnie jednak proporcjonalnie identyczną część czasu najzwyczajniej w życiu marnuje pałętając się bez celu, przesiadując w barach (chociaż nigdy nie pije - po prostu siedzi i czeka aż ktoś go zaczepi) lub gdzieś się wyleguje na cudzej kanapie. Po prawdzie, Ti'en po prostu nie widzi dla siebie żadnego innego sensownego zajęcia. Robi to, czego spodziewają się więc od niego inni: trenuje, wałęsa Bóg wie gdzie, a w większym towarzystwie kryje po kątach i uważnie obserwuje. Czasem - z desperacji - bierze do ręki jakąś książkę. Może z nudy się do kogoś odezwie, ale są to raczej skrajne przypadki.
Charakter: Ti'en po pierwsze jest zupełnie nieprzewidywalny. Wydaje się mieć czasem huśtawki nastrojów - raz wszystko go bawi, kiedy indziej znowu trudno powiedzieć coś, co by go nie wyprowadziło z równowagi. Wściec mężczyznę jest całkiem łatwo, ale nie jest to równoznaczne ze sprowokowaniem do walki. Cienisty, wbrew poglądom, nie atakuje pierwszy. Zawsze czeka na ruch przeciwnika. Potrafi doskonale ukrywać swoją szczerą niechęć do irytujących go osób i utrzymywać je w nieświadomości aż mu się znudzi. Lao nie boi się odwrócić tyłem do nieznajomego. Nie jest to kwestią naiwności - prędzej zadufania i zbyt wielkiej pewności siebie. A pokłady tego ma całkiem spore, co widać w jego zachowaniu i słowach. Trudno stwierdzić, co jest gorsze: mieć w Ti'enie wroga...czy przyjaciela. Cienisty całkiem szybko przyzwyczaja się do nowych ludzi, zaskakująco łatwo zapamiętuje imiona, a nawet drobne, nieistotne szczegóły, jak choćby ulubiony kolor. Mężczyzna każdego kto z miejsca nie próbował go zabić traktuje jak dobrego znajomego i nierzadko wykorzystuje swoje znajomości na własną korzyść. Jeśli chcesz go znaleźć, wpierw sprawdź własną kanapę - możliwe, że właśnie sobie na niej drzemie. Jest to jedna z jego najbardziej irytujących cech: Ti'en nigdy nie pyta się o twoje zdanie. ,,Pożyczysz trochę kasy? Ups, to chyba twoja sakiewka", ,,Mogę przenocować? Zajmuję tapczan!" - zanim odpowiesz, on sam to zrobi. Wszelkie sprzeciwy jedynie go bardziej nakręcają. Myślisz, że to jest denerwujące? Bywa, że w ogóle nie pyta i robi z twoją własnością co chce. Przez maskę i kaptur odczytanie emocji Cienistego może się wydawać trudne, jednakże nie jest to prawdą. Mężczyzna okazuje całkiem sporo przez sam głos czy ruch brwi, nie ciężko jest więc stwierdzić w jakim jest humorze. Co do samych rozmów, to Lao nie jest ich wielbicielem. Dla niego najlepszym i najbardziej dosadnym językiem pozostaje przemoc, a tym posługuje się z wręcz niezdrową satysfakcją. To wyjątkowy sadysta - trzask kości mile mu brzęczy w uchu, a widok krwi w niczym go nie rusza (trudno stwierdzić czy on się w ogóle czymś brzydzi). Gdy więc gadka się nie klei, a za swoim rozmówcą wyjątkowo nie przepada, bez wątpienia przemówi pięść. Głos uznaje za narzędzie przydatne głównie przy przekazywaniu informacji i zastraszaniu, reszta to jedynie mniej lub bardziej przyjemne ,,efekty uboczne". Odzywa się z reguły rzadko i raczej zwięźle, ale jednak zawsze jego głęboki upiorny głos wydaje się nie na miejscu. Mimo to jeśli uda ci się go czymś zaciekawić, z krótkiej wymiany zdań może się wywiązać bardziej interesująca konwersacja. A gdy już raz uda ci się rozmówić z nim dłużej niż pięć minut średniej długości wypowiedzi, możesz być pewien, że Ti'en ci tego nie zapomni i na przyszłość będzie cię traktował nieco lepiej. Ba! Może nawet sam zagada kiedyś ,,Co u ciebie?" bez wyraźnego celu. Cały czas jednak musisz zdawać sobie sprawę, że Lao bez wątpienia będzie cię odwiedzał bez pytania, a czasem zapewne i ,,pożyczał" kilka rzeczy. Nie zalecam grywania z nim w jakąkolwiek grę, czy zakładów - mężczyzna na pewno będzie oszukiwał, czy to za pomocą zdolności nadnaturalnych czy najzwyklejszych szulerskich sztuczek. Nie widzi w tym nic złego, a z widocznej w oczach przeciwnika irytacji czerpie sporo radości. Od pewnego czasu zwykł tuż przed rozgrywką ostrzegać, że jest szulerem, ale jak widać ludzie dalej się nabierają. Podsumowując: Cienisty jest z reguły spokojnym, w miarę ogarniętym facetem bez wyraźnych celów w życiu i wyjątkowo lubiącym nadużywać okazanej gościnności.
Song Theme: Born Ready - Zayde Wolf
Miasto rodzinne: Nikt właściwie nie wie, skąd wziął się Ti'en. Postronnym wiadomo jedynie, że przybył tu z dalekiego wschodu jakieś dziesięć lat wstecz i najwyraźniej w się w Dal-Virii zadomowił.
Klan: Słowiki z Knowhere
Pozycja: Pełnoprawny członek
Punkty pojedynku: 16
Profesja: Mag, Awanturnik
Broń: Cienisty właściwie nie nosi przy sobie żadnej broni, gdyż nie widzi ku temu potrzeby. Sam w sobie jest wyjątkowo niebezpieczną bronią. W ostateczności korzysta ze znalezionych przypadkiem ostrz bądź improwizowanych narzędzi.
Umiejętności: Jedną z etykietek przypisywanych Ti'enowi jest wyjątkowa brutalność jaką przejawia w choćby najmniejszych potyczkach. Lao nie korzysta z broni jeśli nie jest to konieczne z jednego powodu: przebicie sztyletem nie daje mu tyle satysfakcji co złamanie karku własnymi rękoma. Mężczyzna jest niesamowicie wyszkolony w walce wręcz. Korzysta ze wschodnich technik sztuk walki, szybko poruszając się między kilkoma przeciwnikami naraz, zadając po trzy ciosy za jednym razem i unikając większość ataków. Jak na swoją posturę jest niezwykle szybki i zwinny. Bez problemu wspina się na dachy i drzewa oraz szybko porusza po trudnym terenie. Kroki potrafi stawiać niemal bezszelestnie, a dzięki strojowi z łatwością maskuje się w nocy. Zapewne walka bez broni w starciu z uzbrojonymi w choćby noże zbójcami mogłaby okazać się dość problematyczna, dlatego też Ti'en wyposażony jest w karwasze na przedramionach i ochraniacze na goleniach. Dzięki jego technikom i wytrzymałemu materiałowi, lżejsze jednoręczne bronie, a nawet pociski ześlizgują się po ich powierzchni nie czyniąc właścicielowi szkody. Jednakże w starciu z kimś posiadającym ciężką broń dwuręczną Lao nie miałby większych szans. Dlatego i w walce zawsze gra nieczysto. Cienisty korzysta z wyjątkowo paskudnego rodzaju magii jakim jest sztuka ożywiania. Wciąż ma w sobie częściowo rozwinięte zdolności podchodzące pod nekromancję, ale nie korzysta z nich. Gdyby je nieco rozwinął, pewnie byłby w stanie tymczasowo ożywiać przedmioty martwe podczas walki. Poszedł jednak o krok dalej i skupił się na STAŁYM ożywieniu...własnego cienia. Zagłębił się w to tak bardzo, że Cień już właściwie nie jest plamą na ziemi, a żywą istotą przejawiającą oznaki własnej woli. Ti'en w pewnym sensie musiał go ,,oswoić", bo po pierwszym ożywieniu okazał się nieco narowisty. Teraz jednak Cień nie wymaga właściwie kontroli, bo w życiu nie zrobiłby czegoś na szkodę swojego właściciela, poza drobnymi złośliwościami. W walce z o wiele większym przeciwnikiem lub kilkoma lepiej uzbrojonymi, cień Lao staje się nagle materialną, pełnowymiarową postacią: wygląda jak perfekcyjna kopia właściciela, jedynie oczy ma koloru zielonego, a sam jest ciemniejszy i półprzezroczysty. Co ciekawe, nie ,,wstaje" z ziemi, a raczej wyłania się z samego Ti'ena. Jako jego kopia korzysta z tego samego stylu walki i może kogoś mocno walnąć, o dotykaniu już nie wspominając. Gdy jednak zostanie cięty ostrzem, rozpływa się i wraca do nóg Cienistego, a do walki będzie mógł wrócić dopiero po kilku minutach.
Towarzysz: Cień się liczy? Zachowuje się właściwie zupełnie jak typowy towarzysz. I chociaż nie umie mówić, Ti'en często prowadzi z nim konwersacje.
Wierzchowiec: Brak. Ufa głównie własnym nogom.
Nick na howrse: RedRidingHood

poniedziałek, 15 lutego 2016

Od Dante (CD Matteo)

        Dante uśmiechnęła się krzywo chowając słoiczek do przewieszonych przez grzbiet Skaty toreb.Kiedy odwróciła się z powrotem do swojego towarzysza ten nadal siedział na pniu podejrzliwie przyglądając się maści pokrywającej przedramię zielonkawej maści.
  -Wiesz-zaczęła Dante skubiąc jeden ze swoich białych warkoczy- moja babka zawsze mówiła ,że co cię nie zabije...po tym będziesz rzygać
  Matteo popatrzył na nią spode łba
  -Dzięki za słowa otuchy - zmarszczył brwi ponownie oglądając skaleczenie - Czy teraz mógł bym się dowiedzieć po co mnie obsmarowałaś tym mazidłem czy cokolwiek to jest?
  - W zasadzie to nie wiem z czego jest ta maść -Dziewczyna zrobiła naprawdę poważną minę- nigdy przedtem jej nie używałam...
  -Czekaj...-Mężczyzna wstał z pnia i uważnie przyjrzał się twarzy białowłosej- nosisz ze sobą coś co nie dość ,że jest ci niepotrzebne to jeszcze nie wiesz do czego służy
  Przywódczyni Orłów uniosła ręce w geście poddania.
  - Dobra masz mnie -przyznała wciąż zachowując kamienną minę - noszę ze sobą coś czego nigdy nie użyłam i nie wiem do czego służy.
  -Teraz to się zgrywasz.- stwierdził Teo marszcząc brwi
  W pierwszej chwili Dante naprawdę nie wiedziała co odpowiedzieć , potem głośno odetchnęła przeklinając w duchu własną głupotę powiedziała towarzyszowi prawdę.
  -To maść dla kota
  -CO?!- krzyknął mag
  -Ale czekaj -dziewczyna przygryzła wargę - ja ci to wytłumaczę...
  -Nie chcę już żadnych tłumaczeń- Teo złapał się za głowę i opadł zrezygnowany na pień
  Dante wyobrażała sobie co właśnie dzieje się w głowie mężczyzny ,, za jakie grzechy wylądowałem w lesie z wariatką i jej kotem?'' niezrażona podjęła kolejną próbę wydostania się z tej dziwnej sytuacji.
  -Tak właściwie to była maść na ugryzienia- z każdym słowem odczuwała ,że coraz bardziej się pogrąża - węży... jadowitych węży
  -Krenshary nie są jadowite.- w jego głosie słychać było cichą nutkę niepewności mag podniósł swoje błękitne oczy na Dante jakby oczekując odpowiedzi
  -Otóż drogi przyjacielu-na twarz białowłosej powrócił uśmiech , znowu poczuła pewny grunt pod nogami- nie tyczy się to tych z Ikramu.W tutejszych lasach rośnie pewna paskudna silnie trująca roślinka którą te bestyjki z upodobaniem wcinają i nie tylko....
  -Stop-przerwał jej Teo i zastygł w bezruchu nasłuchując
  Dante również wytężyła słuch i po chwili rzeczywiście coś usłyszała ,położyła dłoń na rękojeści miecza i już już była gotowa go dobyć kiedy z pomiędzy niskich zarośli wypadła ruda kula mokrej zjeżonej sierści wrzeszcząc wniebogłosy .
  -Cholero!-zawołała zaskoczona dziewczyna kiedy zwierze wskoczyło jej w ramiona
  Niedobrze niedobrze niedobrze bardzo niedobrze!- Zwierze zamiauczało przeraźliwie.-zmywamy się stąd JUŻ!'
  -Teo?
  -Hm?
  -Wiejemy -Powiedziała i pociągnęła Skatę między drzewami
  Teo bez zbędnej dyskusji uczynił to samo. Przedzierali się między ogołoconymi z liśćmi gałęziami które czepiały się ubrań i ostrymi kolcami kaleczyły odsłonięte skrawki skóry.Parę minut walki z zaroślami później wypadli na ścieżkę na tyle szeroką ,że mogli dosiąść koni jeszcze chwilę zajęło im wydostanie się lasu na przyprószone śniegiem pola gdzie znacznie zwolnili.Dante obejrzała się za siebie na las i linię pozbawionych liści drzew , spomiędzy przypominających rozczapierzone szpony gałęzi wzleciało stado spłoszonych ptaków. Po polu rozeszło się echem upiorne wściekłe wycie.Skata zarżała w odpowiedzi ukazując wszystkie zęby. Ogier Teo wierzgnął nogami o mało nie zrzucając bladego jak ściana jeźdźca ze swojego grzbietu.Teo ściągnął wodzę rumak wyrwał mu je wściekle szarpiąc głową na boki. Skata przeżuwała wędzidło obserwując całą scenę z diabelskim błyskiem w lśniących czerwono oczach kiedy czarodziej zdołał już jako tako uspokoić wierzchowca Skata zerknęła na Dante a upewniwszy się ,że ta zajęta jest czym innym powoli zbliżyła się do ogiera.
  -Może byśmy tak jechali trochę szybciej ?- spytał mag wpatrując się w ciemne sylwetki na tle lasu.
  -Krenshary raczej nie opuszczają swoich rewirów dla tak małej zdobyczy-odpowiedziała dziewczyna i wróciła do studiowania wyciągniętej z juków mapy.
  Potarła czoło wierzchem dłoni, musiała przyznać że to całe obchodzenie rzeki trochę pomieszała jej szyki , musieli nadłożyć drogi Dante naprawdę nienawidziła marnować czasu. Tymczasem łaciata klacz już wyciągała szyję w kierunku karku ogiera. Ten w ostatniej chwili szarpnął się i uniknął ugryzienia kelpie strzeliła zębami tuż obok jego ucha , przerażony koń zatoczył sie w bok i ograniczony przez trzymane żelazną ręką wodze zakręcił się w kółko.
  -Ej!- zawołał Teo próbując zatrzymać drepczącego i gotowego do ucieczki rumaka
  -Co jest?!- zapytała Dante gniewnie marszcząc brwi
  Jej wyraz twarzy zmienił się diametralnie kiedy zobaczyła co wyrabia jej wierzchowiec.
Fireherat usadowiony wygodnie na zadzie klaczy prychnął i zakaszlał kilka razy jakby się czymś udławił jednak Teo był przeświadczony ,że kocur śmieje się złośliwie.
  -Masz racje jedźmy już -westchnęła Dante i ponagliła konia
  Rudy kot przyglądał się magowi z pod przymrużonych powiek Teo wzdrygnął się i podążył za dziewczyną.

        Kiedy parę godzin później zatrzymali się na krótki odpoczynek w ruinach chaty Teo nie czuł się za dobrze. A wyglądał tak jak się czuł albo i nawet gorzej ... w końcu zauważyła to Dante która na chorobach znała się jak pies na gwiazdach i prędzej kierowałaby się maksymą ,, słabe ginie'' niż tą która traktuje o pomocy innym (żadnej takiej , nawiasem mówiąc nie znała).
  -Coś ty taki zielony jesteś- stwierdziła a może zapytała białowłosa
  Oparty plecami o zimną ścianę Teo zamruczał coś niewyraźnie w odpowiedzi i wzniósł oczy ku niebu.Po domu w którym schronili się przed wiatrem pozostały już tylko kamienne ściany ściany i rozmiękłe klepki podłogi nad ich głowami widać było czworokąt popielatego nieba pełnego ciemnych puszystych chmur przywodzących na myśl spienione fale.Rubkat podejrzewała co mężczyzna sobie w tej chwili myśli.
,,Brak osiedli ludzkich na wiele kilometrów stąd , jestem tu sam tylko z tą wariatką jej krwiożerczym koniem i kotem... rany czemu to futrzaste bydle tak się na mnie gapi?''
  Dante zagryzła wargę i spojrzała na opartego o ścianę maga do ułożonego w myślach monologu dodała jeszcze ,, niedobrze mi''.
  -Ej Teo- przykucnęła przy magu - wiesz , przepraszam za to wszystko ... naprawdę nie chciałam.
  Mężczyzna otworzył oczy niebieskie i bystre , bardzo nie pasujące do poszarzałej twarzy ,przyglądał się liderce orłów przez dłuższą chwilę jednak nie odezwał się ani słowem.
  -To ja może pójdę sprawdzić czy nie mamy czegoś do jedzenia- Dante wstała i wyszła z budynku.
  Teo pokiwał smętnie głową. Siedzący obok kocur przeciągnął się i ziewnął po czym wlazł magowi na kolana. Potarł głową o jego dłoń domagając się pieszczot zamiauczał i fuknął kiedy mężczyzna odstawił go na bok. Ponownie przygniótł magowi nogi tym razem wczepiając się w nie pazurami. Teo miał pewne trudności z oderwaniem kota od swoich spodni kiedy wreszcie mu się to udało podniósł go na wysokość oczu i przyjrzał mu się z ciekawością.
  Odstaw mnie -zamiauczał kot tonem nie znoszącym sprzeciwu - teraz

Teo? Kot właśnie do ciebie przemawia :3

Od Chowlie (CD Thalii i Revana) - Słoiczek i zaufanie

        -Trochę lipna ta magiczka.- Rzuciła mimochodem Chow gdy byli już na zewnątrz.
  -Raczej wróżka.- Poprawił ją Szary który chyba dalej był zadowolony z siebie za doprowadzenie kobiety do złości.
  -Wróżka, nie wróżka… może być i czarownica na miotle z kotem, ale to całe przepowiadanie idzie jej nad wydźwięk cienko. Ani jednego z nas nie udało jej się zaskoczyć, nie powiedziała nic czego byśmy nie wiedzieli, lub się nie spodziewali.- Wzruszyła ramionami wsiadając na swojego wierzchowca który zdawał jej się dziwnie mały… Jak miała wybór to z reguły brała te duże ogiery. Miały temperament, ogień i przede wszystkim były wytrzymałe. A co jej po szybkim kucyku sporo za kila mil rozłoży kopyta? Ale z towarzystwem i tak nie miała zamiaru gnać, a przynajmniej narwaniec dawał jej nieco zabawy. Teraz czekała tylko aż pozostali usiądą w siodłach.
  -W sumie to masz rac…- Chciała się zgodzić Thalia, ale przerwał jej rozwścieczony głos z zamiotu.
  -TY CH*LERNY ZŁODZIEJU! Oddawaj coś ukradł obedrańcu, albo zamienię was wszystkich w węże!- Kobieta pojawiła się w wejściu do ich namiotu, a wzrok zebranych padł na Sokolicę.
  -Zady na koń i SPI*RDALAMY!!!- Zawołała popędzając konia do galopu. Wystraszony rumak zakwiczał i ruszył jak oparzony. Z resztą nie tylko on, cała trójka gnała gościńcem zostawiając za sobą tumany kurzu. Kto wie czy wiedźma nie mówiła prawdy? Dopiero po około mili zwolnili.
  -Błagam nie mów że ukradłaś tę głowę…- Sapnęła Thalia z nadzieją w oczach. Chyba nie chciała mieć styczności z tamtym przedmiotem. Szary jedynie spojrzał w górę jakby mówić “Panie, na kogo ja u diabła trafiłem?”. Chow jednym ruchem obróciła się w siodle tak by być twarzą do rozmówców i oparła się o zad konia z swoim uśmiechem niewiniątka.
  -O to się nie bój, ani głowa, ani lalka.- Zapewniła pamiętając jak piratka zareagowała na szmaciankę.
  -Ciebie rączki świerzbią co? Co w takim razie jej podwinęłaś?- Zapytała już spokojniej brunetka. Chowlie sięgnęła do torby odganiając z ramienia Ozziego, który jak gdyby nic przesiadł się na drugie ramie.
  -Tylko to maleństwo.- Pokazała na otwartej dłoni słoiczek z czerwoną zawartością.
  -Czy mi się wydaje, czy to jest jakiś ludzki organ?- Odezwał się Revan próbując dostrzec coś więcej w zakrwawionym pojemniku. Goniec jedynie w odpowiedzi uśmiechnęła się jednoznacznie, a morderca znów uniósł oczy ku niebu.
  -Kradnij co chcesz, twoja wola tylko żebym nie musiała dzielić z tobą kary…- Uśmiechnęła się Sztorm. -A i tylko tego nie jedź…- Dodała kończąc temat. Dziewczyna podrzuciła słoiczek w dłoniach i dopiero wtedy schowała. Zapadła cisza, Szary i piratka patrzyli w przeciwne strony gdzieś na bok w las. Chow natomiast podparła się na łokciach, cały czas jadąc tyłem i obserwując tych dwoje udających zainteresowanie ściółką leśną. W głowie kłębiło się jej wiele myśli, układały skomplikowane plany i rysowały zawiłe intrygi. W pewnym momencie doszła do niej myśl, którą długi czas ignorowała, ale w miarę jak ich podróż mijała, myśl ta była coraz jej bliższa. Chyba po raz pierwszy od spotkania tego niecodziennego trio jej uśmiech zastąpiła mina wyrażająca głębokie zamyślenie jak u filozofa pracującego nad nowym wzorem matematycznym lub odpowiedzią na jakieś niezwykle ważne pytanie. Pierwszy zwrócił na to uwagę Revan. Chwilę obserwował szatynkę, zapewne zastanawiając się o co może chodzić.
  -Thalia.- Przywołał półszeptem dziewczynę która podskoczyła, zanim jednak otworzyła usta skazał on na zamyśloną postać przed nimi. W tym momencie Chow zamrugała jak obudzona ze snu i podniosła wzrok na tamtych.
  -Co?- Wyszczerzyła się pokazując pełen rząd zębów.
  -Nic, nic… ale to ty prowadzisz nie?- Zapytał retorycznie Szary unosząc brew, wydawało się też że się lekko uśmiecha. Posłaniec oderwała podbródek od ręki z uśmiechem.
  -To nie powinnaś wiedzieć gdzie nas prowadzisz?- Zdawało się nawet że chłopak był nieco rozbawiony zdziwieniem brązowookiej, która wykonała ruch nie do końca zrozumiały dla niego. Otóż położyła się ona jeszcze mocniej na zadzie konia i wyrzuciła nogi do góry, a już po chwili siedziała przodem do kierunku jazdy.
  -Sorki, sorki. Jak chcieliście zostać sami wystarczyło powiedzieć.- Zaśmiała się i pogoniła nieco konia pogwizdując wesoło jakąś melodie w czym pomagała jej papuga. Tamci jednak nie chcieli chyba jednak zostawać za bardzo w tyle bo zaraz ją dogonili. Chow niby to ich nie widząc przeszła z gwizdania w śpiew.

Zjeżdżając z gór białych, przystaniecie na skałach,
gdzie znajdzie oparcie wasz koń.
I oczy przysłonicie i na horyzoncie
szukajcie, gdzie stoi mój dom.

  -No proszę… to jednak gońcy mają dom?- Rzucił obojętnie Szary. Chow przerwała piosenkę i wyszczerzyła się do niego.
  -Wielu i owszem, jak nie mają wiadomości siedzą w domowym zaciszu doglądając gospodarstwa i dziatwy. W końcu to nie jest tak że wiadomości niesie się cały czas. Niesie się jedną, dwie i czeka na następne. A nieraz można długo czekać.
  -A ty? Masz gdzie wrócić?- Dalej dopytywał.
  -Coś dziwnie ożywiony się zrobiłeś, nie jesteś aby chory?- Zaśmiała się, a Thalia przyłożyła mu dłoń do czoła.
  -Rozpalony jak piec… to chyba choroba “wścibskość”- Piratka udała że się oparzyła, a chłopak odgonił ją niezdarnie, wyraźnie niezadowolony że z niego żartują i go dotykają.
  -Ja jednak stawiałabym na “powoli przyzwyczajam się do towarzystwa”.
  -Znachorki się znalazły…- Westchnął, na co panie się roześmiały.
  -Szczerze mówiąc to nie.- Odpowiedziała po chwili na pytanie, a widząc zaciekawienie oczach Sztorm zaśmiała się. -Nie patrz tak na mnie, sama długi czas mieszkałaś na okręcie. Więc ja mogę mieszkać na bezdrożach i w podróży. Jak nie mam czego przekazać jadę tam gdzie chce, choć dobieram zlecenia również pod trasę wycieczki.- Wzruszyła ramionami wstrząsając papugą która z niezadowoleniem zaskrzeczała swoją dewizę życiową.
  -Ciachaj ty mały ch*ju.- Pstryknęła go w dziób. -A co z wami?- Ziewnęła przeciągle.
  -Co ma niby być?- Zdziwiła się brunetka.
  -Dlaczego chcecie być gońcami? Oprócz tego, że ukrywacie się przed prawem? Noo… chętnie też się czegoś o was dowiem, w końcu spędzimy razem jeszcze niejedną noc, a lubię wiedzieć koło kogo śpię.- Założyła ręce z głową. Jak nikt długo nie odpowiadał odezwała się ponownie.
  -Wiecie… Do zmierzchu, a tym samym postoju jeszcze zostało trochę czasu więc nie ma co się śpieszyć.
  -Co chciałabyś wiedzieć? Zdawałoby się że to co chcesz już wiesz.- W głosie Revana było czuć wyraźną niechęć. Czuł że kobieta wie więcej niż mógłby się wydawać, a najwyraźniej jej jeszcze nie ufał.
  -Orły… niedługo wszyscy będziemy nosić się z takim znakiem gildii, a wśród swoich fajnie jest mieć zaufanych ludzi. Ja już wam ufam, ale to nigdy nie działa w jedną stronę. Na dodatek lubię słuchać ciekawe opowieści.- Cały czas się uśmiechała z przymrużonymi powiekami czekając na jakąś reakcje. Liczyła że faktycznie uda jej się choć w jakimś stopniu lepiej zapoznać z nimi. Nie tylko z Thalią której już byłaby gotowa zaufać.

Wiem przynudzam, ale uroczyście przysięgam, że w następnym opku knuję coś ciekawego :D (a przynajmniej mi się tak wydaje :P)

wtorek, 2 lutego 2016

Od Amity (CD Vanessy) - Teatrzyk

         Sytuacja w jakiej znalazła się Amita nie wyglądała najlepiej. Ba! Dziewczyna była wręcz w czarnej dupie. Tyłek zdążył jej już odmarznąć od leżenia w zaspie, a plecy po lądowaniu bolały niemiłosiernie. Na dodatek stała nad nią dwójka uzbrojonych ludzi...No dobra, kobieta nie prezentowała się tak strasznie, pewnie przez ten wzrost. Mężczyzna natomiast choć zdecydowanie od niej wyższy nie wydawał się wielkim wyzwaniem, jeśli chodzi o szybką ucieczkę. A przynajmniej na oko. Cholera jedna wie co to za jedni.
  Dziewczyna stęknęła po raz ostatni i podniosła się do pozycji siedzącej.
  - Dobra, macie mnie - powiedziała. - Komu pluszowego królika za złapanie dzikiej rakszasa?
  - Co proszę? - palnęła zbita z tropu kobieta w czerni.
  Hood przekiwała się na plecy i z tej pozycji stanęła na nogi jednym skokiem. Jej plecy natychmiast zaprotestowały, jednak zignorowała je. Otrzepała się ze śniegu po czym stanęła wyprostowana z szerokim uśmiechem. Bezceremonialnie chwyciła rękę nieznajomej i potrząsnęła nią porządnie.
  - Gratuluję, proszę pani - rzekła. - Mało komu udaje się mnie przyłapać. A w ogóle to prawie oberwałam pani laską w czoło już na szlaku. Niezły cel jak na człowieka...
  - A można wiedzieć kim ty właściwie jesteś? - wtrącił się mężczyzna.
  - Amita jestem - przedstawiła się rakszasa, po czym ukłoniła nisko i wyjątkowo teatralnie. - Do usług...Ale zależy jakich - uśmiechnęła się drapieżnie, prezentując zaostrzone kły.
  Dwoje obcych mimo woli cofnęło się o pół kroku. Ami bardzo to zachowanie odpowiadało.
  - Nie gryzę, spokojnie - rzuciła złośliwie, nie mogąc się powstrzymać.
  - Ale ludzi na szlakach napadasz - odparła kąśliwie starsza dziewczyna.
  - Ja? NAPADAM? - Hood wciągnęła głośno powietrze i przyłożyła dłoń do piersi. - Niemożliwe! Przecie ja taka drobna, nieszkodliwa...
  - Dobra, dosyć - brodaty miał chyba dość gry aktorskiej na jeden dzień. - Czym ty jesteś i po co nas atakujesz?
  - Hola, panie! Tego nie można chyba nazwać  a t a k i e m. Nawet nie wyciągnęłam broni! Czyli...w gruncie rzeczy to WY zaatakowaliście MNIE! - dziewczyna mocno zaakcentowała ostatnie stwierdzenie, starając się zrobić obecnym wodę z mózgu. - Bezpodstawnie zarzucacie mi atak, a nawet się, do kroćset, nie przedstawiliście! WSTYD! Wstyd i hańba, powiadam! Czy w tych czasach wszyscy już zapomnieli o najzwyklejszych zasadach savoir vivre?! - wydarła się patrząc jakby błagalnie w niebo z uniesionymi rękoma.
  Nieznajomi zaniemówili z niedowierzania. Ich miny były bezcenne i doprawdy warte tego całego przedstawienia. Rakszasa patrząc na dwoje podróżnych w końcu nie wytrzymała. Najpierw walczyła chwilę by się nie uśmiechnąć, ale w końcu poddała się i roześmiała tak, że musiała się chwycić skulona za brzuch. To jedynie wprowadziło obcych w jeszcze większe zakłopotanie.
  - Żałujcie, że się w tej chwili nie widzicie! - wypaliła w końcu Amita, dysząc. - Najpierw tacy ,,Brr, nie zadzieraj ze mną!", a teraz ,,Co to za wariatka?". HAH! - dziewczyna ceremonialnie otarła łzę z oka. - Uwielbiam to...A tak w ogóle coście za jedni?
  Ci popatrzeli po sobie zupełnie nic nie rozumiejąc, aż w końcu kobieta postanowiła przerwać ciszę:
  - Jestem Vanessa, a to Lorkin. Teraz może zdradziłabyś po co nas straszysz?
  - Ha! Czyli jednak spietraliście! - Ita uśmiechnęła się tryumfalnie. - A tak serio to nudziło mi się.
  - ,,Nudziło ci się"? - powtórzył jak echo Lorkin.
  - No tak. Siedzę sobie w lesie, nudzę się jak mops, a tu nagle jedzie jakaś karawana! Idiota nie skorzystałby z okazji wycięcia numeru ludziom samego lorda Knowhere!
  - Doprawdy ubaw po pachy - mężczyźnie najwyraźniej do śmiechu nie było.
  - Mówisz tak, bo ci tyłek w śniegu odmarzł, czy cię twój konik kopnął? - uśmiechnęła się złośliwie. - Tak, to też moja sprawka.
  Vanessa zmrużyła oczy w namyśle, mierząc Hood wzrokiem.
  - Driada? Rusałka? Nimfa? - wyrzuciła po kolei.
  - Trzy razy pudło. Oj, z łuku byś dobrze nie strzelała - rakszasa założyła ręce na piersi dalej błyskając kłami w uśmiechu. - Zgaduj dalej, o ile macie czas. Wasz tabun chyba odjechał już spory kawałek drogi.
  Podróżni nagle jakby oprzytomnieli i równo ruszyli do swoich wierzchowców.
  - Hej, to tyle? - oburzyła się Amita, gdy ci wsiadali na konie. - Tak sobie po prostu pojedziecie?
  - Nie widzę powodów byśmy musieli coś z tobą robić - odparowała krótko Vanessa.
  - Naprawdę? Nie woleli byście mnie mieć na oku? - prowokowała ich dalej Ita.
  - Po co? Jesteś tylko kolejnym nieszkodliwym gówniarzem - walnął prosto z mostu Lorkin.
  - Wyzywasz mnie? - dziewczyna uśmiechnęła się zbójecko.
  - Nie biję się z dzieciakami sięgającymi mi łokcia - odparł złośliwie mężczyzna.
  - W takim razie jadę z wami.
  Podróżni spojrzeli na nią równocześnie.

Lorkin? Vanessa? Krótko, ale przynajmniej się znamy ^^"