Scout wzięła głęboki oddech. Zaczynała się niecierpliwić - czekanie w przyklęku na grubym konarze aż coś się poruszy w krzewach nie należy do przyjemnych. Pogładziła nerwowo kciukiem brązowo białe pasiaste lotki strzały na nienaciągniętej cięciwie, rozprostowała i zgięła na łęczysku palce. Na dodatek warunki były okropne - przez brak liści na drzewach w oczy świeciło jej słońce, a cała zdążyła już przemoknąć od topniejącego śniegu i siedzenia na mokrej gałęzi (dlatego właśnie dalej zdecydowała się klęczeć na jednej nodze, od czego też już zaczynała cierpnąć). Jeśli nic się nie poruszy w ciągu dziesięciu sekund, pomyślała, pie*dolę to i wracam z pustymi rękoma.
Powtarzała sobie to w myślach od początku tego pechowego polowania. A mimo to gdy tylko docierała do dziesięciu znajdowała w sobie determinację, by liczyć do dwudziestu...a potem trzydziestu i tak dalej. Krzewami nie poruszał nawet wiatr. Przecież widziałam sarnę, upierała się w myślach Lena. Wiem co widziałam, do jasnej...
Gałęzie zaszeleściły.
Reakcja Jaskółki była natychmiastowa. Wyprostowała się, uniosła łuk, napięła cięciwę i wypuściła. Strzała ze świstem przecięła powietrze. Krasnoludzica nasłuchiwała z nadzieją, że nie usłyszy głuchego stuknięcia świadczącego o trafieniu w jakieś drzewo...ale się przeliczyła. Stuk był, a przestraszona łania - A jednak tam była! - wybiegła z ukrycia przerażona i zniknęła w lesie. Lena nie strzelała do niej gdy przebiegła dołem. I tak by nie trafiła. Najwyraźniej matka natura dzisiaj nie chciała tracić jednej ze swoich córek na rzecz innej. Humor musiała mieć paskudny, na co wskazywała sama pogoda.
- A mogłam zostać w domu - burczała do siebie dziewczyna, ostrożnie schodząc po śliskim, sękatym pniu. - Wiedziałam, że mi się nie uda, wiedziałam!
Mruczała tak do siebie brodząc w wymieszanym z błotem i zgniłymi liśćmi śniegu. Ruszyła między krzewy w poszukiwaniu owej felernej strzały. I na dodatek znowu będzie musiała naostrzyć grot. Westchnęła z irytacją - jak tak dalej pójdzie nie będzie w kuźni robiła nic innego.
Przebijała się przez czepliwe gałęzie, gdy nagle usłyszała siarczyste przekleństwo. Zaskoczona wylazła w końcu z krzaków i rozejrzała się. Zaraz za gęstymi chaszczami zaczynała się droga. Na szlaku stał zaprzężony w woła zwykły, odkryty drewniany powóz, wyładowany kuframi i skrzyniami. Właścicielem głosu był oczywiście woźnica, kupiec zapewne. Strzała wbiła się po kątem jakieś pięć cali od jego uda. Gdy zauważył Scout i łuk w jej rękach, jego twarz wykrzywił wściekły grymas.
- Pieprzone krótkonogi - warknął. - Nie powinniście się brać za łuk, a zwłaszcza krasnoludzice!
- Brody też golić nie powinnyśmy, a jednak to robię - odpowiedziała spokojnie Jaskółka. - Wie pan, nie zwykłam łamać tylko jednej zasady naraz.
Na twarzy starszego mężczyzny powoli wykwitł uśmiech.
- Zadziorna jesteś, panienko - powiedział, już milej. - A co robicie w lesie?
- Poluję - podniosła lekko rękę z łukiem. - Tylko coś mi chyba nie idzie dzisiaj. - podeszła do wozu kupca i wyciągnęła swoją strzałę. Skrzywiła się widząc pozostawiony przez nią ślad w drewnianej ławie. - Pan wybaczy. J-ja znam jednego stolarza, który na pewno sobie z tym poradzi. To chyba wystarczy za napędzenie strachu i zniszczenie kozła.
Woźnica zmarszczył brwi.
- To już zależy gdzie owy stolarz mieszka - odparł.
- W Ironwood - wyjaśniła Lena. - Zaprowadzę pana, zresztą i tak się już zbierałam.
- No to niech panienka siada - kupiec poklepał ławę obok siebie. - Nie przystoi, by dama spacerowała, gdy na wozie miejsca pełno.
Howlett uśmiechnęła się kwaśno na nazwanie ją ,,damą", ale nie odmówiła. Mężczyzna popędził woła i powóz ruszył.
- Sam właśnie ku Ironwood zmierzałem - zaczął kupiec. - Skoro panienka tam mieszka, to pewnie wie jaki jest tam zbyt na clevelandzkie sprzęta.
- Aż za dobrze. Pracuję dorywczo w kuźni. Wszyscy z okolicy twierdzą, że tylko spod ręki krasnoluda może wyjść coś dobrego i zawsze mam całą zmianę pełną roboty.
- Na dobre to tylko panience wyjdzie - zapewnił ją mężczyzna. - Żadna praca nie hańbi, chyba, że mało płatna. A z doświadczenia wiem ile ludzie są gotowi zapłacić za choćby karwasz roboty twoich rodaków.
- Rodaków! - prychnęła rozbawiona Jaskółka. - Rodzice, pokój ich duszom, już dawno mnie wydziedziczyli, a rodzeństwo nie utrzymuje ze mną kontaktu. Jedynie najmłodszy z moich braci, też kupiec jak pan.
- Ech, nie cierpię tradycjonalistów.
- To tak jak ja.
- Da się zauważyć po panienki brodzie. A jak z tym polowaniem?
Lena machnęła ręką.
- Nie ma co gadać. Woda w butach, gałązki we włosach, a w rękach nic! Las chyba dzisiaj nie jest po mojej stronie.
- Czyli się panienka poddaje? - zdziwił się kupiec. - Panienka wybaczy, ale pierwszy raz widzę krasnoluda, który odpuścił walki.
- Jak mówiłam: lubię łamać zasady.
- Toż to nie zasada, panienko! To hart, którego niejeden człowiek by wam pozazdrościł - mężczyzna namyślił się, po czym dodał: - Wie panienka, że mój dziadzio został porażony przez piorun? Siedem razy! Za każdym razem, gdy próbował naprawić dach. Babka już się tak o niego martwiła, że powiedziała mu ,,Słuchaj no! My z wodą w butach pożyjemy, a ciebie to kiedyś ręka boska ukatrupi!". I myślisz, że on się poddał? Skądże! To ten co rządzi w niebie najwyraźniej mu odpuścił, bo po za ósmym razem mu się udało.
Lena namyśliła się, po czym wstała.
- Wie pan co? Ma pan rację - powiedziała i zeskoczyła na ziemię. - Niech pan jedzie sam do Ironwood. Proszę zajechać do tawerny ,,Złoty karp". Syn gospodarza jest stolarzem. Proszę barmanowi wyjaśnić co się stało i rzec, że przysłała was Jaskółka. Pomogą panu i dadzą wypocząć.
- Dziękuję, panienko - powiedział wesoło kupiec. - Udanych łowów!
- I szerokiej drogi! - odpowiedziała krasnoludzica i podniosła rękę na pożegnanie.
Zagłębiła się ponownie w las z nową werwą. Jest dopiero po południe, do cholery, a ona chciała WRACAĆ? O zgrozo! Jak dobrze, że jednak w ten wóz trafiła. Inaczej straciłaby chyba na honorze. Jak będzie trzeba, to zostanę tu do nocy, pomyślała. Wrócę dopiero przed zamknięciem bram. Poza tym, nie była tylko krasnoludem. Była także Wilkiem, członkinią klanu Ironwood. Nie może się poddawać tak łatwo.
Jednakże i to nie wspomogło jej w złapaniu czegokolwiek. Ruszała już w stronę miasta. Miała spory kawałek drogi przed sobą, a musiała wrócić zanim zamkną bramy. Pozycja w klanie nie pomoże jej przekonać strażników do wpuszczenia do środka. Była dopiero nowicjuszem. Jeśli się spóźni, będzie musiała się przespać na którymś drzewie, by nie paść ofiarą krensharów. Najwyżej ustrzeli coś po drodze, a nawet nie, miała świadomość, że nie poddała się od razu.
Nagle usłyszała kwakanie. Kaczki! Dobyła łuku, nałożyła strzałę, naciągnęła i czekała. Po chwili pustą przestrzeń nieco przed nią zakrył klucz ptaków. Wypuściła jedną strzałę i od razu wystrzeliła dla pewności po raz kolejny. Z radością patrzyła jak pierwsza strzała trafia. Kaczka spadła gdzieś w lesie, a druga strzała zniknęła między drzewami. Jaskółka dobiegła do miejsca gdzie jej mniemaniem leżała zdobycz i po chwili trzymała już za tylne łapki martwego ptaka. Zadowolona ruszyła jeszcze trochę przed siebie w poszukiwaniu drugiej strzały. Gdy wybrnęła na luźniejszą od drzew żelaznych przestrzeń...zamurowało ją.
O pień drzewa opierała się dwójka dziwnie wyglądających obcych. Byli ubrani w identyczne, dziwne szaty i metalowe maski zakrywające pół twarzy skrytej cieniem kaptura, byli tej samej postury, a różniły ich jedynie odcienie strojów i kolor oczu - jeden miał mlecznobiałe, ciemniejszy zielone. Za to oboje nie mieli źrenic, co było nieco podejrzane. Coś jeszcze nie dawało Lenie spokoju w tej dwójce, ale nie miała pojęcia co.
- Coście za jedni? - zapytała podejrzliwie, gotowa sięgnąć po łuk.
- Wiesz, chciałem spytać o to samo - powiedział ten jaśniejszy. - Tak się składa, że chyba postrzeliłaś mojego przyjaciela.
Machnął ręką na ciemniejszego towarzysza. Dopiero teraz Scout dostrzegła wystającą z jego barku strzałę z pasiastymi, biało brązowymi lotkami. Co ciekawe, postrzelony nie wyglądał na za bardzo przejętego. Lena zauważyła jeszcze jedną interesującą rzecz - chociaż mężczyzna ruszył się, na ziemi nie poruszał się żaden cień...żaden z nich go w ogóle nie miał.
Mężczyzna bez cienia...Coś jej zaświtało w głowie.
Tymczasem ten ciemniejszy wskazał pretensjonalnie na wystającą z jego ramienia strzałę. Drugi westchnął.
- No już mazgaju - powiedział i bez większych ceregieli wyrwał od tak pocisk z ciała towarzysza. Ciemniejszy, gdy tylko grot wylazł, rozpłynął się. W tym samym czasie na ziemi pojawił się cień mężczyzny w masce.
Lena wciągnęła głośno powietrze. Nieznajomy spojrzał na nią z lekkim zdziwieniem. Teraz już wiedziała z kim ma do czynienia. Agnes, brat-kupiec, opowiadał jej raz o dziwnym jegomościu, który poniekąd ożywił własny cień. Do tej pory mu nie wierzyła.
- Cienisty z Carvahall! - wypaliła.
Ti'en? Musiałam go zaczepić, dobrze o tym wiesz x3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz