czwartek, 26 lutego 2015

Od Ethana (CD Williama)

  Poczekałem aż usłyszę trzask drzwi po czym parsknąłem śmiechem i wyrwałem ze ściany nóż.
  - Wybacz za nią - powiedziałem w końcu. - Nie cierpi zdrobnień. Co do twojego pytania, to owszem, ona zawsze taka jest. Siadaj.
  Will usiadł naprzeciwko i odłożył łuk. Nagle znikąd na stół wskoczył ocelot.
  - Asteroida! Miałaś czekać na zewnątrz - skarcił ją chłopak.
  - Nic się nie stało - rzuciłem. - Może tu zostawać nawet na noc, o ile nie będzie tu przynosić swoich zdobyczy - rzuciłem okiem w stronę zaschniętej już plamy krwi na dywanie po ostatnim posiłku Ashera.
  To jakaś plaga dzikich kotów, pomyślałem wspominając jeszcze Agullettę, podopieczną liderki Lwów. Dopełniliśmy formalności i William opowiedział trochę o sobie. Przyznam, że chyba polubię tego chłopaka. Świetnie władał łukiem (przynajmniej według jego mniemania), chociaż jestem pewny, że paru sztuczek można go jeszcze nauczyć. Później wyjaśniłem mu krótko ideę klanów, nasze obowiązki i przywileje. Will słuchał uważnie, a jego kotka, Asteroida, ułożyła się na dywanie do snu.
  - No to chyba wszystko - zakończyłem. - Widziałeś już miasto?
  - Jeszcze nie - odpowiedział chłopak. - Dopiero co tutaj dotarłem.
  - W takim razie chyba przyda ci się oprowadzka. Chodź, musisz poznać parę osób.
  Udaliśmy się więc do miasta. Na początek zaprowadziłem Williama do koszar, gdzie przedstawiłem mu dowódcę straży, szanownego pana Howlett'a. Gdy wyszliśmy na placu treningowym zaczął się trening łuczników. Przystanęliśmy na chwilę, by popatrzeć na zmagania żołnierzy. Widać, że niektórzy dobrze sobie radzili, ale wielu wyglądało, jakby pierwszy raz trzymało broń w ręku. Co chwila wyrywały się mi, albo Willowi ciche uwagi na ten temat.
  - Pokażemy im jak to się robi? - rzuciłem ze złośliwym uśmiechem.

William? Wybacz długość :(

Od Yormunda (CD Mir)

  Popatrzyłem niepewnie na jelenia.
  - Mam na tym jechać? - zapytałem, choć odpowiedź była chyba oczywista.
  Mir uśmiechnęła się promiennie.
  - Zawiezie cię prosto do Ariathe - odpowiedziała. - Później wróci do mnie. Tylko pamiętaj, aby przez granicę Ironwood przejść głównym szlakiem. Ostatnio przejazdy stały się niebezpieczne.
  Skinąłem tylko głową i z pewnym trudem wsiadłem na jelenia. Ten otrzepał łeb i niemalże oberwałem w głowę porożem.
  - Dziękuję za pomoc - rzuciłem do elfki.
  - Drobiazg - odparła Mir. - Jak będziesz jeszcze kiedyś w Ironwood to wiesz gdzie mnie szukać.
  Podkopnąłem jelenia piętą i zwierze ruszyło z kopyta. Był zaskakująco szybki. Nadrobiony czas zrekompensował niewygodę. Jelenie zdecydowanie nie nadają się do jazdy wierzchem. Nie był jednak tak wredny jak koń i potrzebował żadnych wskazówek co do celu podróży. Drogę do Ariathe pokonałem w zaledwie kilka godzin. Wieczorem jeleń zatrzymał się niedaleko granicy miasta i zaczął grzebać racicą ziemię. Poklepałem go po łopatce i zeskoczyłem z grzbietu zwierzęcia. Rogacz zawrócił i pobiegł w las. Droga prowadziła nieco w dół do oświetlonego lampionami miasta.
  Po paru minutach dotarłem do owej tawerny, którą poleciła mi Mir. Wyglądała jak każda inna: obskurne, zadymione pomieszczenie, zapełnione klientami, których naciągnęło szczególnie o późnej porze, w tym paru pijaków po kątach. Podszedłem do kontuaru. Barman zmierzył mnie dość krytycznym wzrokiem, zwłaszcza, że ledwo dosięgałem głową do lady.
  - Czego pan sobie życzy? - zapytał znudzony.
  - Kolację. I coś do picia - zdjąłem płaszcz i usiadłem. - A i mam pozdrowienia od Mir Da Ziran.
  Człowiek nagle się rozpromienił.
  - A! No to zupełnie inna sytuacja! Zaraz podam - znikł w jakichś drzwiach od których dochodziły przyjemne zapachy jedzenia.
  Obejrzałem się po karczmie. Byli tu głównie ludzie, chociaż w kącie zauważyłem dwóch mrukliwych khajiitów, zapewne kupców. Nagle obok mnie usiadła czarnowłosa dziewczyna. Oparła topór o kontuar i niecierpliwie zerkała na drzwi od kuchni.

Nashira?

Od Williama

  Już kilka dni idę przez ten las. Chyba się zgubiłem.... Ale to nic. I tak dojdę do Knowhere i dołączę do Słowików. Nagle koło mnie pojawiła się Asteroida i miauknęła ostrzegawczo. Rozejrzałem się dookoła. Na pozór spokojnie. Już miałem zapytać kotkę po co jej fałszywy alarm, kiedy z krzaków wyskoczył na mnie tygrys. Natychmiast wyjąłem łuk i już miałem wystrzelić śmiercionośny pocisk, kiedy na szyi poczułem dotyk stali.
  -Strzel, a zginiesz...-wyszeptał jakiś kobiecy głos. -Asher, ludzi nie zabijamy, zapomniałeś?-tygrys przestał szczerzyć kły, usiadł i popatrzył na mnie niewinnym wzrokiem. Opuściłem łuk, a stal zniknęła z mojej szyi. Natychmiast wyciągnąłem nóż i odwróciłem się w kierunku napastniczki. Albo ja byłem za wolny, albo ona za szybka. Błyskawicznie wytrąciła mi broń z ręki i ponownie jeden z jej noży wylądował na moim gardle.
  -Tego też nie radzę robić. Nie atakuje się niewinnych kobiet na warcie, wiesz? Zwłaszcza teraz...-dziewczyna miała w sobie coś takiego, że aż lekko się cofnąłem. Idę o zakład, że gdybym oprócz wyczuwania aury widział ją, to jej byłaby szkarłatna, w kolorze krwi. Blizna biegnąca przez jedno oko nadawała jej jeszcze groźniejszego wyglądu. Tak po za tym, to była ładna. Nawet bardzo.
  -Cześć, jestem Will... Will Shadow. Przepraszam, nie wiedziałem, że to twoje zwierzę...-dziewczyna opuściła sztylet, ale dalej patrzyła na mnie morderczym wzrokiem.
  -Nie wiem, co tu robisz, ale z łaski swojej rusz stąd tyłek, bo będę musiała w raporcie dla Ethana o tobie napisać... A uwierz, mam ciekawsze rzeczy do roboty...-skrzywiła się. Czy ona powiedziała Ethan?
  -Ten Ethan? Lider Słowików?-ożywiłem się.
  -Tak, dokładnie o tym przemądrzalcu rozmawiamy.
  -Proszę cię, zaprowadź mnie do niego!-zawołałem jak małe dziecko. Popatrzyła na mnie jak na wariata.
  -Już wiem, czemu masz na nazwisko Shadow...-mruknęła. Wolałem nie pytać. jej mina nie wróżyła nic dobrego.
  -Asher! Jak mnie nie będzie, to zabij każde zwierzę, jakie zobaczysz. Tylko nie ludzi, błagam. Już i tak mieliśmy kłopoty przez straszenie drwali...-przewrócił oczami. Zwierzę wyraźnie ożywione zniknęło w krzakach, a dziewczyna szybkim krokiem ruszyła w kierunku miasta.
  -Tak w ogóle to jak się nazywasz?-zapytałem.
  -Nie musisz wiedzieć...-warknęła. W milczeniu przeszliśmy resztę drogi. Weszliśmy do jakiegoś budynku. Schodami na górę i do jakiegoś dużego salonu. Siedział tam właśnie ten Ethan. Popatrzył na dziewczynę miażdżącym wzrokiem, na co ona skrzyżowała ręce na piersi i odpowiedziała twardym spojrzeniem. Przez chwilę czuć było między nimi napięcie, ale potem ona z głośnym świstem wypuściła powietrze i odwróciła wzrok.
  -Annabelle...-zaczął lider klanu, ale ta mu przerwała. Swoją drogą, to ładne ma imię...
  -Tak, tak, wiem, wiem. Ale jego się pytaj. Poza tym Asher pilnuje lasu, wiec wszystko będzie w porządku... Nie, nie zabiliśmy nikogo.... Nie, żadnych potworów-wyprzedziła jego pytania przewracając oczami. Ethan wbił błagalne spojrzenie w sufit, na co dziewczyna z dziwnym uśmieszkiem oparła się o framugę drzwi.
  -Jestem William Shadow.... Chciałbym dołączyć do słowików...-powiedziałem przerywając milczenie.
  -Dobra, formalności to nie moja działka... idę zapolować....-stwierdziła Annabelle i wyszła.
  -Jasne, witaj w naszych progach-uśmiechnął się Ethan. Już go lubię. Jeszcze bardziej niż dotychczas...
  -Hej,mam takie pytanie... Ta Annabelle zawsze taka jest?
  -Nasza Annie? Taaak...-dziwnie się uśmiechnął. Po chwili przed nosem przeleciał mi sztylet i wbił się w ścianę milimetr nad głową Ethana.
  -Słyszałam!-dobiegł nas ze schodów wściekły głos.

Ethan?

Profil Williama

Imię: William, ale mów Will
Nazwisko: Shadow
Przydomek: Władca Cieni
Wiek: 22 lata
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Człowiek
Aparycja: Dość wysoki chłopak o blond włosach i błękitnych oczach. Często nosi rękawice, które z wyglądy przypominają metal, jednak w dotyku są bardzo przyjemne. Robi to już właściwie z przyzwyczajenia.
Charakter: Will jest raczej spokojny i przyjacielski. Nie lubi kłótni, jednak jeśli trzeba, potrafi się obronić przed ostrym językiem. Zyskał przydomek władca cieni, ponieważ woli siedzieć w cieniu, z boku niż ze znajomymi. Uwielbia wyzwania każdego rodzaju. Nie lubi ludzi, którzy uważają się za lepszych z powodu pozycji. Woli najpierw z boku ocenić sytuację, zanim rzuci się w wir walki. Jest bardzo inteligentny, jednak czasami jego rozmyślania działają na jego niekorzyść. Zawsze stara się pomóc każdemu, kto tego potrzebuje. Na początku nie ufa ludziom, chyba, że po prostu wyczuje od nich dobrą aurę. Kiedy się denerwuje, staje się nagle wredny i arogancki, jednak bardzo szybko mu to przechodzi.
Miasto rodzinne: Pochodzi z Ruhje, ale teraz przeniósł się do Knowhere.
Klan: Słowiki z Knowhere
Pozycja: Nowicjusz
Punkty pojedynku: 10
Profesja: Łucznik
Broń: ogólnie posługuje się najczęściej łukiem, ale jeśli zajdzie taka potrzeba, zna podstawy walki nożem i mieczem.
Umiejętności: jest całkiem szybki i silny. Doskonale posługuje się łukiem, zna podstawy szermierki. Kiedyś mieszkał z szamanem, więc trochę zna się na technikach leczących. Znaczy się, w zaklęciach nie jest najlepszy, ale świetnie zna każde zioło rosnące w lasach Knowhere.
Towarzysz: Asteroida, ocelot. Potrafi znikać, a kiedy jest wściekła, jej oczy świecą na czerwono. Dla jasności, to samica...
Nick na howrse: Asteroidek

Profil Rodenta

Imię: Rodent
Nazwisko: Folium
Przydomek: Jak dotąd otrzymał tylko niewybredne przezwisko ,,Szczurek". Chętnie więc się z nim rozstanie.
Wiek: 25 lat
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Reptilian
Aparycja: Hm...Rodent zdecydowanie nie zalicza się do najwyższych Reptilian, a przynajmniej się taki nie wydaje. Liczy sobie nieco powyżej dwóch metrów(kiedy stoi prosto, oczywiście). Nie jest też zbyt muskularny w porównaniu do swych pobratymców, ale spokojnie rozłożyłby na łopatki bardziej umięśnionego jegomościa, a już na pewno człowieka. Niestety nie dorównuje siłą wielu Reptilianom. Nadrabia to jednak swą zwinnością. Nie jest przecież okutym w żelazo dryblasem. Świetnie idzie mu poruszanie się po lasach, wąskich uliczkach, tunelach. Całe ciało pokrywają zielone łuski, są twarde, ale do przebicia. Po kręgosłupie przebiega mu rząd grubych kolców, który kończy się na biodrach.
Charakter: Aby uniknąć wszelkich wątpliwości zacznę od tego, że Rodent nie jest głupi. Jego myśli, choć często zagmatwane i nieskładne, są bardzo szybkie i z reguły nie opierają się na zwierzęcym instynkcie.Często jednak instynkt ów bierze górę. Jest równie dobrym strategiem co kłamca i kieszonkowcem. To czy jest uczciwy zależy od punktu widzenia oraz tego kim dla niego jesteś. Jeśli coś dla niego znaczysz to możesz liczyć na jego słowo. Słowo dane kompanowi to dla niego jedna z jedynych świętości. Gotów jest wiele poświęcić byleby tylko dotrzymać danego słowa. Obiecał-dotrzymał. Pozostali liczą dla niego bardzo mało. Pilnuje chłopak swoich interesów!Uznaje z resztą dwie waluty, ale drugą posługuje się tylko z tymi, o których wie, że go nie oszukają. Pierwsza, myślę, jest nam wszystkim znana-pieniądz. Druga jest znana głównie ,,wtajemniczonym", bądź tym ,którzy pakowali się za często w kłopoty-Przysługa. Zrobiłem coś dla ciebie, więc ty zrób coś dla mnie. Zaletą przysługi jest to, że jej wartość nie maleje wraz z czasem i sytuacją na rynku. Nie ważne co dla ciebie zrobiłem, jeśli zgodziłeś się wyświadczyć mi przysługę to mam prawo przyjść do ciebie. Choćby w nocy o północy, po dwudziestu latach i zażądać przysługi od ciebie, choćby miała ona zagrażać twojemu życiu. Choćby, nie była równa temu co ja zrobiłem dla ciebie. Wie jak bardzo ryzykowne jest obiecywanie Przysługi, więc stara się unikać zaciągania się w tej walucie.
Taki właśnie jest Rodent. Może pożyczyć ci pieniądze, ale nie podaruje zwlekania ze spłatą. Choć zawsze twierdził ,,lepsza powolna spłata, niż żadna" zdarza mu się usunąć problematyczny element,gdy tak mu każą. Sam woli nie podejmować tego rodzaju decyzji.
Wbrew pozorom potrafi być nawet zabawny. Niekiedy ,,znacząco" żartuje sobie z dłużnikiem by przypomnieć mu o konsekwencjach niezwrócenia pożyczonych pieniędzy. Lubi wtedy pobawić się nożem, a przed spotkaniem porzucać nim w drzwi. Jest wiernym towarzyszem, nie opuści przyjaciela w potrzebie. Potrafi być nawet miły, sympatyczny. W skrajnych przypadkach romantyczny. Jednak nawet najbliższym mu osobom trudno będzie zapomnieć o tym, że to jednocześnie bezlitosny zabójca. Więc jeżeli to możliwe to...ukrywa prawdę o sobie. Bo w głębi swego gadziego serca- żałuje win.
Miasto rodzinne: Knowhere
Klan: Orły z Ikramu
Pozycja: Nowicjusz
Punkty pojedynku: 10
Profesja: Mag, Szermierz
Broń: Prymitywna włócznia, sztylety dłuższe i krótsze,  lekko zakrzywione ostrze przypominające miecz, jest jednak bardzo cienkie, ale za to ostre i mocne przez co przypomina po prostu ogromny sztylet.
Umiejętności: Jako Szermierz: specjalizuje się w walce z wieloma przeciwnikami na raz, zwykle w nieprzeznaczonych do tego miejscach, nie szłoby mu zbyt dobrze na tradycyjnym polu bitwy w tłumie i harmiderze wojennego szału.
Jako Mag: Najlepiej idą mu ,,sztuczki" związane z walką(tworzenie tarcz, miotanie pociskami itp.) Potrafi też zasklepić drobną ranę...zdecydowanie nie poradziłby sobie z wylewającymi się bebechami. Poza tym ma jeszcze kilka innych, niezbyt pożytecznych umiejętności.
Towarzysz:
Nick na howrse: Margo5

wtorek, 24 lutego 2015

Od Mir (CD Yormunda)

  Szliśmy jakiś czas w milczeniu. Silver co rusz popatrywała na krasnoluda jakby oceniając jego zdolności bojowe. Oboje zdawali się spoglądać na siebie nieufnie.
  - Leita leikur! - rzuciłam komendę wilczycy, wskazując pobliskie zarośla przysypane białym puchem.
  Wadera natychmiast skoczyła we wskazane miejsce, znikając nam z oczu. Krasnolud zdawał się nie najlepiej znosić towarzystwo zwierzęcia, więc wysłałam Silver na zwiad.
  - To dobre zwierze, jest niezwykle oddana i wierna. - powiedziałam, chcąc rozwiać wszelkie obawy Yormunda co do wilczycy.
  Niestety oboje nie zapałali do siebie miłością, a szkoda. Zerknęłam przez ramię czy krasnolud wciąż podąża za mną. W grubym płaszczu obszytym futrem i krasnoludzką bronią na podorędziu prezentował się niezwykle godnie. Krótko przystrzyżona broda i wąsy zaplecione w drobne warkoczyki świadczyły o własnym stylu i braku zaściankowości tak powszechnych u krasnoludów. Innymi słowy zaczęłam lubić pozornie gburowatego jegomościa, który przemierzał krainę Ironwood w tak nieprzyjaznych warunkach, by stać się jednym z odważnych Castelijskich Lwów. Obdarzyłam Yormunda ciepłym uśmiechem, ale zbył go jedynie wzruszeniem ramion.
  - Jeszcze daleka droga przed tobą. W taką pogodę proponowałabym ci zatrzymać się w Ariathe i przeczekać noc. Mam tam zaprzyjaźnionego karczmarza i jeśli powołasz się na Mir Da Ziran, nie oskubią cię do ostatniego grosza. - zatrzymałam się na skraju lasu wskazując dobrze widoczny trakt wiodący do doliny - Oto i twa droga Yormundzie. Powinieneś dotrzeć do miasta przed zachodem słońca, jeśli chciałbyś dotrzeć tam szybciej...
  Zanuciłam starą melodię, którą wiatr poniósł w głąb lasu. Po chwili z gąszczu wyłonił się dumny jeleń z pięknym porożem. Podszedł do krasnoluda, obwąchując jego płaszcz w poszukiwaniu smakołyków.

Yormundzie?

poniedziałek, 23 lutego 2015

Od Nashiry

  Powoli zaczynało świtać a ja wciąż wpatrywałam się w fale wściekle tłukące o plażę .Było zimno i wiało w taką pogodę nikt normalny nie oddala się od miasta.,,Skarpa to nie miejsce dla mięczaków''powiedział kiedyś Ned wracając ze swojej warty.Kilka dni temu strażnik znalazł na plaży jego poszarpane i podziobane przez mewy ciało.Czy to znaczyło ,że był zbyt miękki do tej roboty?
  Odruchowo ścisnęłam mocniej łuk.Tu nikt nie może się czuć bezpiecznie, sam na sam z wzburzonym morzem i kryjącymi się gdzieś w jego odmętach potworami.
  Wśród huku morza ledwo dało się odróżnić gardłowy pomruk wynurzającego z wody się kelpie.Wyciągnęłam z kołczany strzałę i powoli nałożyłam ją na cięciwę przeszukując wzrokiem wodę.
  Powietrze rozdarło przenikliwe rżenie konia wodnego.Stał zanurzony w wodzie po barki nad powierzchnię wystawał tylko jego połyskujący łeb.Posuwał się do przodu kwicząc za każdym razem gdy zalała go fala. Nie był zbyt duży ,tu nie stanowił problemu ale gdyby dostał się do miasta...
  Kiedy znalazł się na brzegu wymierzyłam celując dokładnie między jego łagodne oczy. Przypominał konia dużo bardziej niż inne.Wciągnęłam powietrze i pociągnęłam cięciwie tak ,że lotki strzały musnęły mój policzek.
  Nagle wiatr wiejący od morza ustał.Koń wodny postąpił kilka kroków do przodu.Drżał.Nawet z tej odległości mogłam dostrzec mięśnie pulsujące tuż pod skórą na nogach.Kolejny raz zarżał zarzucając łbem.Z jego grzywy na piasek spłynął potok czarnego śluzu.Wypuściłam strzałę.Świst powietrza zwrócił uwagę potwora.Spojrzał na mnie ,w jego oczach nie pozostało już nic z tej łagodności która powstrzymywała mnie przez puszczeniem cięciwy.Obnażył zęby.W tej chwili strzała dosięgła celu wbijając się dokładnie pomiędzy zielone ślepia morskiej bestii.Kelpie zachwiał się i upadł na piasek.Z pomiędzy jego kłów wypłynęła kałuża gęstej krwi.
  Powinnam się cieszyć ale nie mogłam przestać myśleć o tym co by się stało gdyby dostał się do miasta.Na to nie można pozwolić.
  Odłożyłam łuk podnosząc zamiast niego topór.Trupa trzeba zabrać żeby nie ściągał kolejnych wygłodzonych potworów.Nigdy nie wiadomo czy przy brzegu nie czekają kolejne gotowe pożreć zbliżającego się strażnika.

niedziela, 22 lutego 2015

Wpis fabularny | Od Asvalora

  Słońce z trudem przebiło się przez wyniszczone latami prób mury strażnicy na obrzeżach Yathis. Pierwsze promienie musnęły łuski śpiącego smoka. Jeden z nich uparcie łaskotał gada po powiece. Asvalor z niezadowoleniem otworzył lekko jedno oko, po czym zacisnął powieki jeszcze mocniej i przysłonił oczy łapą. Jeszcze nie chciał wstawać. To dla niego za wcześnie. Miał już dość roboty jak na trzysta, a może i więcej lat. Teraz chciałby tylko odpocząć.
  Nagle na jego chrapach usiadł drozd. Trzymając w dziobku sporego ślimaka uderzał nim o nos Asvalora, zapewne myląc go ze skałą. Smok delikatnie odsłonił oczy i z zaciekawieniem obserwował drozda. W końcu wypuścił z nosa powietrze. Ptak spłoszony nagłym ruchem wielkich chrap upuścił zdobycz i poderwał się do lotu.
  - Spokojnie, przyjacielu - powiedział Asvalor.
  Drozd wylądował na ziemi i szybko porwał upuszczonego ślimaka, po czym wzleciał z powrotem. Smok uniósł głowę i obserwował kołującego wzdłuż spiralnych schodów ptaka, aż ten wyleciał przez wąskie okienko strzelnicze. Uznał za stosowne pójść w ślady małego stworzonka i samemu rozprostować skrzydła.
  Wstał więc i zamiatając za sobą pył ogonem wyszedł na zewnątrz przez ogromny wyłom w ścianie strażnicy - jedyne przejście, z którego mógł bezpiecznie korzystać. Zwęził źrenice, aby nie zostać oślepionym przez wschodzące słońce. Jego blaski stawały się już cieplejsze, a śnieg późnej zimy skrzył się i topił lekko pod ich naporem. Asvalor wziął głęboki oddech. Rozłożył potężne, skórzaste skrzydła naciągając łączącą paliczki błonę. Złożył je i rozłożył jeszcze parę razy, aby się upewnić, że nie będą go później bolały stawy. Niejeden raz jako młodzik próbował latać o poranku bez rozgrzania ścięgien. Skrzydła zastają się przez noc i po takim locie strasznie bolą.
  Gdy smok upewnił się, że odpowiednio rozciągnął stawy skrzydeł, rozłożył je na pełną szerokość, zamachnął się potężnie równocześnie odbijając się tylnymi łapami i podwijając pod siebie przednie. W pełnym wyskoku zamachnął się jeszcze parę razy, a ziemia oddalała się od niego coraz bardziej. W końcu wzbił się na taką wysokość, że człowiekowi w uszach zaczynałoby trzeszczeć. Zamknął oczy ciesząc się z wiatru zmagającego łuski. Gwałtownie złożył skrzydła i zanurkował w dół pędząc z niesamowitą prędkością. Ktoś patrzący z dołu mógłby uznać, że smok zaraz się rozbije, ale Asvalor jest doświadczonym lotnikiem. Gdy mógł już rozróżnić gałęzie drzew od reszty obracającego się świata rozłożył skrzydła hamując i przeleciał ślizgiem tuż nad koniuszkami jodeł łamiąc ich najwyższe gałęzie. Zamachnął się aby wlecieć nieco wyżej i poddał się prądom powietrznym, szybując mimo swojej wielkiej wagi niczym liść na wietrze. Dalej leciał już spokojnie.
  Tak, to było życie! To prawdziwy on! Asvalor, ostatni rozumny smok, Płomień Południa i Strażnik Granic. On tu jest prawdziwym władcą. To przed smokiem kłaniać się powinno całe istnienie, przed jego siłą i majestatem...
  Smok potrząsnął gwałtownie łbem wyrywając się z tego chorego transu. Wylądował na brzegu jakiegoś małego jeziorka. Odetchnął głęboko i spojrzał w swoje odbicie. Jak przez głowę mogły mi przejść tak okropne rzeczy, pomyślał. Smoki nie potrzebują władzy. Władza jest złem, smok nie umiałby jej w pełni kontrolować...Nie, lepiej zostawić to ludziom, elfom, krasnoludom, khajiitom i reptilianom. Ich tak łatwo ona nie ponosi, jak głupiego smoka już teraz ślepo przekonanego o własnej sile i wyższości. Nie mógłby panować nad innymi, bo inni nie są tak silni jak on. A panowanie nad słabszymi szybko przynosi do głowy złe, bardzo złe pomysły...
  Asvalor zanurzył łeb w lodowatej wodzie mrużąc przy tym oczy i zaciskając chrapy po czym wyjął go i otrzepał. Tak, dokładnie! Niech lordowie sobie panują. Jemu po tych wiekach służby Dal-Virii należy się odpoczynek.

Od Ethana (CD Annabelle)

  - Wypadałoby kogoś powiadomić - odparłem i chwyciłem uzdę Wyrwija. - Jeśli pojedziemy do Ironwood to może nawet zgarniemy jakąś nagrodę.
  Dziewczyna od razu się ożywiła.
  - To na co jeszcze czekamy? - powiedziała i ruszyła w kierunku głównego szlaku.
  - Może na twoją wierną klacz? - rzuciłem kąśliwie. Annabelle tylko zmierzyła mnie morderczym wzrokiem i ruszyła piechotą w stronę traktu.
  Stwierdziłem, że nie będę całkowitym dupkiem i sam również szedłem piechotą prowadząc konia za lejce.

  Ironwood nic się nie zmieniło od moich ostatnich wizyt.
  Miasto nie było tak gwarne jak Castelia, więc o wiele łatwiej przebrnęliśmy przez główną ulicę. W powietrzu unosił się znajomy zapach sprzedawanych na straganach towarów, przytłumiony przez ostrą woń żywicy drzew żelaznych. Miasto szczyciło się wielką ilością zagajników, i to nawet za murami. Dostanie się do zamku nie stanowiło problemu. Strażnicy z łatwością rozpoznali w nas członków Słowików. Nie zdziwiło mnie to - ubrudzeni błotem i krwią zdecydowanie odcinaliśmy się od cywili, a w broni zaznajomieni żołnierze rozpoznawali robotę kowali z Knowhere.
  Przeszliśmy przez łukowatą bramę na prostokątny dziedziniec ozdobiony klombem, na środku którego rosło jedno z najstarszych drzew w całym królestwie - symbol długowieczności Ironwood. W jego cieniu stała kamienna ławka. Siedząca na niej szesnastoletnia dziewczyna odłożyła książkę i podeszła do nas.
  - Słowiki? W Ironwood? - rzuciła splatając ręce na piersi i darząc nas złośliwym uśmieszkiem.
  Arya Denesle nie była osobą pokroju Astona Sorena. Blondwłose książątko mogło tylko pomarzyć o takim respekcie, jaki budziła przyszła władczyni Ironwood. Już teraz społeczność królestwa traktowała ją z najwyższym szacunkiem, więc co będzie, kiedy dziewczyna skończy 20 lat i zacznie pomagać ojcu na pełnym etacie.
  - Nam też miło cię widzieć - odparłem wymijająco. - Jest twój ojciec?
  - Po waszym stanie wnioskuję, że wymówka nic mu nie da. Za mną - odparła tylko i ruszyła schodami do drzwi. Podałem lejce Wyrwija zdyszanemu stajennemu i ruszyliśmy za Aryą.
  - On zostaje - rzuciła Denesle nawet się nie odwracając. Annabelle domyśliła się, że chodzi o Ashera i od razu zaprotestowała:
  - Wchodzimy tylko na moment. Waszym nieskazitelnym dywanikom chyba trochę nadprogramowego błota nie zaszkodzi?
  Tym razem Arya odwróciła się i popatrzyła na wojowniczkę kpiąco.
  - Twojemu kociakowi nadprogramowa porcja świeżego powietrza również nie powinna zaszkodzić, prawda? - powiedziała.
  - Lepiej się z nią nie kłóć - rzuciłem do Annabelle. - No chyba, że wolisz poczekać razem z Asherem na zewnątrz.
  Annabelle tylko westchnęła teatralnie i weszła do środka mijając Aryę. Rzuciłem dziewczynie przepraszające spojrzenie i również wszedłem do środka.

Annabelle? Tak łatwo ci nie odpuszczę. Pogadamy sobie z Tamirem :3

sobota, 21 lutego 2015

Od Annabelle (CD Ethana)

  -Szukać to chyba za bardzo nie musimy...-przewróciłam oczami pokazując na połamane gałęzie przed nami. Westchnął tylko i pojechał przodem. Ruszyłam za nim, razem z Asherem u boku, który co chwilę wynajdywał sobie jakieś różne rzeczy do gryzienia, jedzenia, czy cokolwiek tam z tym robił. Łusek było coraz więcej, wyglądało to tak, jakby sypały się z tego stwora.
  -Coś mam wrażenie, że chyba nie współpracował z poprzednimi delikwentami...-uśmiechnęłam się lekko oczyma wyobraźni widząc ledwo żywego stwora.
  -Przypominam ci, że to dość wytrwałe stworzenia...-wtrącił Ethan widząc mój wyraz twarzy. Popatrzyłam w niebo błagalnym wzrokiem.
  -Nie takie rzeczy już się zabijało... To nie takie trudne, jak ci się wydaje...-pokręciłam głową. Nagle usłyszeliśmy szuranie przed sobą. Jeszcze odległe, ale jednak. Mój koń zaczął nagle dziko wierzgać, rżeć i ogólnie oznajmił każdemu stworzeniu na świecie, że się boi i że nie pójdzie dalej. Z niemałym trudem udało mi się go uspokoić. Jak najszybciej z niego zsiadłam i puściłam wolno. Pobiegł w drogę powrotna do miasta.
  -Niezbyt przydatne te stworzenia...-mruknęłam sama do siebie. -Na co się tak gapisz?-to warknięcie było skierowane do szczerzącego się Ethana.
  -Absolutnie na nic...-odpowiedział.
  -Właśnie dlatego ja mam jakieś normalne zwierzę...-powiedziałam i pogłaskałam białe futro kota idącego teraz obok mnie. Szuranie przed nami ustało, co nie zwiastowało niczego dobrego.... Zazwyczaj w takich sytuacjach, każdy stwór czuje się zagrożony. A gdzie ludzie patrzą najrzadziej? W górę. Cholera. Z całej siły uderzyłam ręką w zad konia Ethana. Oburzone zwierzę odskoczyło. W ostatniej chwili. Z trzaskiem łamanych gałęzi i chmurą liści z drzew spadł behir, dokładnie w miejsce, gdzie przed chwilą stał Wyrwij.
  -Chyba mamy swoją zgubę...-stwierdziłam i przyjrzałam się uważnie szczerzącemu złowrogo zęby potworowi. Rzeczywiście wyglądał jak po kilku niezłych walkach. Łusek było 2 razy mniej niż normalnie, a tam, gdzie ich brakowało, można było dostrzec grube i głębokie szramy, prawdopodobnie zrobione przez krenshary. Ooo, to bardzo ułatwi robotę. Ethan nałożył strzałę na cięciwę. Ja rzuciłam jednym z noży, który idealnie trafił w środek jednej ze świeżych ran. Asher zajął się pozostałymi łuskami, a Ethan oślepiał właśnie potwora drugą strzałą. Rzuciłam którymś już z kolei nożem, ale ten osunął się po jakiejś pojedynczej łusce praktycznie nic nie robiąc stworowi, który właśnie zaczął wściekle ryczeć i łazić bez sensu w kółko. Pewnie miał nadzieję, że nas podepcze... pfff... Ostrożnie zbliżyłam się do behira. Szybkie cięcie w nogę, odskok. Jeszcze raz. I jeszcze raz. I tak do momentu, w którym potężne cielsko nie zwaliło się na ziemię, wbijając w głąb siebie strzały Ethana i niektóre moje noże. Taaak, łapy to podstawa. Wspięłam się na jego grzbiet i zaczęłam wyjmować wszystkie noże, jakie nie były pod jego spodem. Ethan wszedł zaraz po mnie. Podeszłam do ciągle ruchliwej głowy potwora i z szerokim uśmiechem wbiłam wszystkie zebrane noże w punkt łączący czaszkę z kręgosłupem. Następnie zagłębiłam jeden z dłuższych sztyletów w jego szyi, trafiając na tchawicę. Ethan dobił go ostatecznie kilkoma strzałami. Asher bardzo zadowolony z siebie (i znowu cały czerwony...) z satysfakcją zaczął jeść swój obiad.
  -To co teraz robimy? Wracamy do miasta, do karawany, do Knowhere opowiedzieć wszystko temu całemu lordowi, czy sobie na coś jeszcze zapolujemy?-zapytałam czyszcząc broń o kępę zielonej trawy.

Ethan? xd Może być? xd Nie mam weny na walki dzisiaj jakoś... xd A wszystko przez książkę xd Przepraszam, że tak późno....

piątek, 20 lutego 2015

Od Ethana (CD Annabelle): Coraz bliżej rozwiązania...

  - Lepiej nie kracz - odpowiedziałem. - Kiedy ostatnim razem zaatakował Dal-Virię Knowhere poszło w ruinę. Ciągle się jeszcze z niej do końca nie podniosło, jak pewnie zauważyłaś.
  Annabelle wzruszyła ramionami. Jej teoria nie było całkowicie bezpodstawna. Póki co wszystko wskazuje jednak na zwykłą obecność potworów. I oby tak rzeczywiście było...
  Przejechaliśmy granicę bez większych problemów. Woźnicy zdecydowanie się rozluźnili, byli pewni, że już są bezpieczni. Rzuciłem jednak strażnikom, aby się skupili na swojej robocie. Annabelle również się spięła. Trzymała rękę na rękojeści jednej z jej długich, przypominających nóż broni. Zdjąłem z pleców łuk i oglądałem się na boki gotowy w każdej chwili sięgnąć do kołczanu. Nawet zwierzęta wiedziały, że coś jest nie tak. Asher szedł bliżej konia Annabelle, a Wyrwij i reszta koni niechętnie szły naprzód.
  Nagle usłyszeliśmy jakieś szelesty. Towarzyszący nam z przodu strażnik podniósł dłoń i wozy zatrzymały się. Sam podjechał stępa parę metrów dalej, po czym gwałtownie zawrócił konia. Popędził już do nas galopem z przerażeniem w oczach.
  - Kren...! - nie dokończył. Z lasu wyskoczył pokaźnego rozmiaru krenshar i rzucił się na konia jeźdźca. Gniadosz przewalił się na bok z rozszarpanym brzuchem i wyzionął ducha przygniatając do ziemi strażnika. Nie mógł sięgnąć po broń, a nawet jeśli, to nie zdążyłby. Szybko nałożyłem strzałę na cięciwę i wystrzeliłem trafiając w oko pochylającej się nad trupem konia bestii. Padła na drogę.
  Z naprzeciwka dobiegła jednak reszta jej stada. Dobyliśmy broni, a woźnicy spanikowani schowali się do wozów. Krenshar z przodu ryknął i cała grupa rzuciła się w naszym kierunku.
  - Musimy trzymać je na dystans! - rzuciłem do Annabelle po czym dodałem do reszty kampanii: - Celujcie w kark i w oczy!
  Annabelle w mgnieniu oka rzuciła jeden ze swoich noży w najbliższego potwora. Nie wymierzyła zbyt dokładnie i broń ześlizgnęła się po kościanym czole krenshara, ale impet wystarczył, by pocisk utknął po rękojeść w jego karku. Kolejny z głowy. Wycelowałem kolejną strzałę w potwora zbliżającego się do unieruchomionego pod cielskiem gniadosza kompana. Trafiła w cel, ale utkwiła w barku, co jedynie odwróciło uwagę bestii. Zeskoczyłem z siodła i dobyłem miecza. Wyrwij pobiegł w las. Krenshar skoczył w moim kierunku. Usunąłem się i ukośnym cięciem od dołu podciąłem gardło będącego jeszcze w powietrzu potwora i ten opadł bezwładnie na drogę. Z boku Asher uczepił się pazurami grzbietu niewiele większego od niego krenshara, a Annabelle powaliła następnego potwora. Żołnierze radzili sobie gorzej od nas, ale na szczęście wszyscy jeszcze żyli i bronili się zaciekle. Jeden z nich niezauważony pobiegł wyciągnąć swojego kompana spod cielska gniadosza. Kolejny krenshar zamierzył się na mnie. Nie mając innego wyboru wyjąłem strzałę i celując rzuciłem ,,blahma" i wypuściłem strzałę. Ta w powietrzu zajęła się zielonym płomieniem i bez większego trudu przebiła odkrytą czaszkę i utkwiła w niej po lotkę. Bestia przebiegła jeszcze metr po czym zwaliła się na pysk przed moim butami.
  Żołdacy podnieśli tryumfalny okrzyk. Rozejrzałem się. Rzeczywiście, żadnego potwora nie było już w pobliżu. Annabelle pochyliła się i oparła dłonie na kolanach. Adrenalina opadła już u wszystkich ukazując realne zmęczenie. Oparłem się plecami o jeden z wozów i gwizdnąłem. Wyrwij wyszedł z ukrycia i podreptał do mnie omijając kałuże śniegu zmieszanego z błotem i krwią. Rzuciłem okiem w stronę pechowca przygniecionego przez własnego wierzchowca. Kompan musiał pomóc mu podejść do wozów. Jego prawa noga wlokła się za nim bezwładnie. Sam bagatelizował ból (który musiał być dokuczliwy, koń w końcu waży pół tony) i nawet miał humor do żartów.
  Gdy trochę odetchnęliśmy wszyscy zajęli się opatrywaniem drobnych ran i łapaniem spłoszonych walką koni. Annabelle złapała uzdę swojej karej klaczy i spojrzała przelotnie na wystającą z czaszki jednego z zabitych potworów czarną lotkę.
  - Zaklęty łuk, co? - rzuciła do mnie zajmując się podciąganiem popręgu.
  - Owszem - rzuciłem.
  - A podobno nasz klan nie przepada za magią...
  - To też prawda. Nie przyjąłbym zbyt wielu magów. Broń to inna sprawa.
  Nagle zauważyłem, że zniknął Asher.
  - Gdzie twój tygrys? - zapytałem czyszcząc z krwi miecz.
  - Pewnie gdzieś się pląta po krzakach - oparła Annabelle i zawołała pupila.
  Wrócił po jakiejś minucie z czymś niebieskim w pysku. Dziewczyna zaciekawiona zabrała mu zdobycz (czego Asher nie przyjął z entuzjazmem) i po chwili podała to mi. Była to gadzia skóra pokryta błękitnymi łuskami.
  - Chyba wiesz, co to znaczy - rzuciła Annabelle i wsiadła na konia.
  Bez słowa podszedłem do jednego ze strażników i wyjaśniłem, którędy powinni bezpiecznie dotrzeć do Thes Deo, oraz, że ja i Annabelle mamy jeszcze coś do załatwienia i dołączymy do nich już w stolicy. Wskoczyłem na siodło Wyrwija i pojechaliśmy kłusem naprzód, a później skręciliśmy w węższą ścieżkę.
  - To bez sensu - powiedziałem. - Krenshary i behir na jednym terytorium? To chyba rzeczywiście jakiś spisek...
  - Jeśli tak to chyba musimy kogoś powiadomić, prawda?
  - Gdy wytropimy i zabijemy tego behira wrócimy do Ironwood i zdamy raport lordowi Denesle - odpowiedziałem. - Na razie jednak skupmy się na szukaniu śladów.

Annabelle? Ja opisałem jedną walkę, ty opisz drugą ;P

czwartek, 19 lutego 2015

Od Annabelle (CD Ethana)

  -Po co się pilnować? Wystarczy w odpowiednim momencie puścić hamulce i wszystko gra...-rzuciłam i lekko zirytowana spojrzałam na konia. -Nie możemy jechać szybciej?-zapytałam.
  -Zapominasz, że za nami jadą jeszcze trzy wozy...-zignorował moją uwagę na temat pilnowania się. Pff...
  -Mamy tu jakiś zwiadowców, czy coś w tym stylu?-odwróciłam się w siodle próbując wypatrzeć kogoś chociażby zbliżonego wyglądem do zwiadowcy.
  -Powinniśmy mieć. Czemu pytasz?-cholera. I nici z wypadów do przodu.
  -Nieważne...-ucięłam rozmowę i zaczęłam z siodła wypatrywać jakichkolwiek ruchów przed nami. Kilka godzin później zaczęliśmy zbliżać się do granicy. Wszystko wyglądało normalnie. No, może oprócz wykopanych w ziemi rowów. Szturchnęłam Ethana, który patrzył w przeciwnym kierunku.
  -To może być ciekawe...-stwierdziłam. Asher wyraźnie ożywiony wskoczył do najbliższego rowu, a po chwili wrócił niosąc w pysku kilka niebieskich łusek i kawałek mięsa ze sztywną sierścią. Zabrałam mu znaleziska, nie słuchając jego protestów.
  -Coraz ciekawiej, nie powiem... Może być niezła jatka...-uśmiechnęłam się na samą myśl.
  -Nie uważasz, że to trochę dziwne?-zapytał Ethan uważnie przyglądając się porysowanym łuskom i czarno-brązowej sierści.
  -Nie. Według mnie, wszystko jest jasne. Ten tam... jak mu było... O, Ivan. Według mnie, chce się zemścić. No bo pomyśl - wozy wiozły zaopatrzenie dla wojska, nie? Idę o zakład, że on też ma całkiem ładne wojsko, ale środki do jego utrzymania już nie.

Ethan? XD Robimy Wojnę, czy może raczej nie? xD

Od Ethana (CD Annabelle)

  Nie skomentowałem zachowania ,,pupilka" Annabelle. Bardziej zaciekawiło mnie odkrycie jego właścicielki.
  - Trolle? Tak blisko miasta? - zdziwiłem się.
  - Też mi to nie pasuje - odparła Annabelle i wyciągnęła się na krześle.
  - Nic się nie trzyma kupy...Trolle nie opuszczały granicy Thanadeimu od...150 lat? W każdym bądź razie na tyle długo, że nawet nie wpisano ich do listy stworów występujących w Dal-Virii - zastanowiłem się. - No cóż, przynajmniej wiemy co się stało z towarami. Ale to nadal nie wyjaśnia co atakuje karawany. Trolle są na to zdecydowanie za głupie.
  - I się nie dowiemy dopóki sami nie zobaczymy granicy - skwitowała Annabelle. - Oby nie było tam więcej trolli. Łatwo je załatwić, ale jeśli będzie ich więcej to mogą znacznie utrudnić zadanie. A poza tym nie chce mi się marnować czasu i siły na te bydlaki.
  - Zgadzam się z tobą. Szkoda strzał...
  - I noży.
  Biały tygrys rozsiadł się na środku pokoju i zajął jedzeniem cuchnącego mięsa.
  - Emmm...To twój zwierzak? - spytałem.
  - Tak. Asher chyba ci nie przeszkadza, co? - Annabelle wyszczerzyła się złośliwie.
  - Skądże. Dzięki niemu przynajmniej wiem, kto przez następny miesiąc będzie czyścił podłogi.
  - Ha-ha, przezabawne - dziewczyna ziewnęła, lub po prostu chciała zmienić temat. - To chyba dzisiaj jednak zostanę na noc. Są tu jakieś sypialnie?
  - Schodami na górę - odparłem. - Zajmij sobie wolny pokój.
  Annabelle gwizdnęła na Ashera i ruszyła po drewnianych schodach na piętro. Tygrys wziął do pyska swoją zdobycz i pobiegł za swoją panią. To teraz już wiem, dlaczego wolę konie, pomyślałem i wróciłem do książki.

  Z samego rana, kiedy jeszcze było ciemno udałem się do stajni, by przygotować Wyrwija do drogi. Koń wyczuł ode mnie zapach tygrysa i parsknął niezadowolony.
  - Wiem, wiem - powiedziałem zniecierpliwiony. - Przestań marudzić i stój spokojnie.
  Pół godziny później zaprowadziłem ogiera pod bramę, gdzie czekały już trzy wielkie zadaszone plandeką wozy z towarami do Ironwood. Woźniców było sześciu (czyżby ,,na wszelki wypadek"?). Wszyscy zajęci byli pakowaniem wypełnionych skrzyń, kufrów i worów. Pomagała im piątka żołdaków, których konie już czekały uwiązane do bram. Zostawiłem Wyrwija luzem i sam pomagałem sprawdzić stan wozów. Tym razem Ibn'Lshad nie pozwolił na fuszerkę. Konwój przypominał bardziej przewóz złota i diamentów niż przypraw i broni. Annabelle zjawiła się parę minut później prowadząc za uzdę karą klacz również przygotowaną do drogi.
  - Zaspałaś? - rzuciłem.
  - Nie. Wracam z przejażdżki - odparła. Asher przybiegł zaraz po niej powodując małe zamieszanie wśród żołnierzy.
  Gdy ruszyliśmy słońce zdążyło już wstać. Jechałem na przedzie obok Annabelle i strażnika, który najwyraźniej pełnił rolę przewodnika. Za nami ciągnęła się kolumna trzech wozów, a pozostali żołdacy rozłożyli się po dwóch po bokach kolumny. Do Knowhere nawet o tej godzinie ciągnęła masa ludzi. Przeszła obok nas grupa kobiet o dość...niewystarczająco ciepłych strojach na taką porę roku. Uśmiechały się zalotnie i machały do woźniców i straży. Ci oczywiście uśmiechali się do nich i komentowali ich ubiór. Annabelle wyprostowała się dumnie w siodle i zmierzyła panny wyniosłym spojrzeniem.
  - Phi! Zupełnie bez godności - prychnęła.
  - Myślisz, że to jest ostateczny brak godności? - odparłem. - Ci wszyscy mężczyźni, którzy z nami jadą są żonaci.
  Annabelle parsknęła śmiechem.
  - Wygląda na to, że tylko my mamy tutaj głowy na karku - stwierdziła obserwując woźnicę, który zagapiony na dekolt jednej z przekupek prawie zjechał z drogi.
  - Tym bardziej musimy się pilnować - odpowiedziałem.

Annabelle? Miłej podróży :)

Od Annabelle (CD Ethana)

  Pfff... Ja się boję? Co on sobie myśli? Podeszłam do okna. Świetnie. Ulice powoli robiły się opustoszałe. Niedługo zapadnie zmrok. Gwizdnęłam przeciągle, a po chwili z cienia wyłonił się biały tygrys.
  -I jak Asher, gotowy na łowy?-zapytałam. Zamruczał w odpowiedzi. Szybko zgarnęłam ze zbrojowni kilka dodatkowych sztyletów i wyskoczyłam przez okno lądując cicho obok wielkiego kota. Wolnym krokiem ruszyliśmy ulicą. Gdzieś ponad wieżami zamku rysowały się wielkie, ośnieżone góry. Kiedyś i tam wejdę. Ale nie dzisiaj. Ostatnie promienie słońca zniknęły za najwyższym szczytem, a maruderzy kręcący się po ulicach pospiesznie wracali do domów. I słusznie. Nie jestem w nastroju do uprzejmego ignorowania...
  -To co będzie dzisiaj naszym pierwszym celem?-zapytałam mojego białego towarzysza, który w nikłym świetle dopiero co zapalonych pochodni wyglądał jak duch. Prawie. Na chwilę się zatrzymał, a potem puścił biegiem w stronę zamku. Pobiegłam za nim. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Ciekawe, co dzisiaj znajdziemy... Tuż przed bramą prowadzącą do pałacu skręciliśmy i zwolniliśmy tępa. teraz truchtem poruszaliśmy się jakąś uliczką bez żadnego światła. I dobrze. Światło utrudnia polowania. Dobiegliśmy do jakiejś dziury w murze, a przez nią na otwarte powietrze. Przed nami jeszcze wyraźniej rysowały się ciemne teraz góry. Ale.. jeszcze bliżej nas coś się poruszało. Instynktownie zwolniłam krok, a Asher ze mną. Skradaliśmy się bezszelestnie za tym czymś. Słychać było jakby... szuranie? I kroki dwóch osób. Coś ciągnęły. Brzęk metalu i chrapliwy głos. Trolle. Dwa. I najwyraźniej ciągną worek z jakimś żelastwem. Pięknie. Ofiary? Są. łup? Jest. Co prawda noc jest długa, ale dlaczego nie skorzystać z okazji teraz? Bezszelestnie wyciągnęłam jeden z zapasowych noży i rzuciłam nim w trolla. Trafił dokładnie tam gdzie chciałam. Pomimo grubej skóry, sztylet wbił się głęboko rozcinając mięsień. No, no, no. Niezłą maja tu broń... Stwór ryknął z bólu i puścił worek. Drugi troll stanął i podrapał się po głowie nie za bardzo wiedząc co się dzieje. Asher wykorzystał okazję i rzucił się na niego. Wykorzystując chwilowa dezorientację, która zapanowała, unieszkodliwiłam drugą rękę trolla. Podeszłam bliżej. Asher chyba chciał totalnie zmasakrować swoją ofiarę... no cóż, nie będę mu bronić... Pewnie ten cały Ethan nie będzie zbyt zadowolony, kiedy przyniesie surowe mięso do kwatery i uwali je gdzieś na środku... Ale co mnie Ethan. Ja tu się bawię i nie zamierzam tego bronić innym. Pierwszy stwór już się zorientował, że to ja go tak zraniłam i ponownie zaryczał z wściekłości. Podbiegł w moją stronę kiwając się na boki. Rąk już nie użyje. Tyle lat zabijania.... Ja wiem, gdzie trafić. Próbował na mnie nadepnąć. Pfff.. Próżne nadzieje. Udało mi się poprzecinać ścięgna Achillesa w jednej z jego nóg, co spowodowało dość pokaźne zarycie nosem w ziemię. No i pięknie. Teraz tylko dokończyć dzieła.... Podeszłam do szyi potwora i bezlitośnie przebiłam ją na wylot jednym ze swoich ulubionych sztyletów. Asher też już skończył. Teraz jego białe futro zdobiły czerwone plamy, a z pyska zwisał mu ochłap mięsa. Pokręciłam głową z uśmiechem i podrapałam go za uchem, na co zamruczał. Podeszliśmy do worka i zobaczyliśmy, co jest w jego środku. Spodziewałam się jakiejś broni, czy czegoś w tym stylu, ale oprócz tego były tam jeszcze przyprawy, jedzenie i żelazne drzewo. Oj, coś czuję, że będzie ciekawie...
  -Wiesz co, Asher? Na dzisiaj koniec. Muszę coś załatwić...-powiedziałam, a tygrys odwrócił sie do mnie tyłem udając obrażonego. Przewróciłam oczami. -Ale...-podniósł uszy. -Dzisiaj nie śpisz na zewnątrz. i możesz podenerwować gospodarza-wyszczerzyłam się, a on ponownie odwrócił się w moją stronę z błyszczącymi oczami. Wróciliśmy do kwatery. Ethana zastałam siedzącego przy stole, tak gdzie go zostawiłam. Wyglądał, jakby myślał... Przynajmniej dopóki nie rzuciłam mu przed nos worka zabranego martwym teraz trollom.
  -A na noc nie miało cię tu nie być?-zapytał kąśliwie.
  -W sumie, to nie chciało nam się wracać...-teraz zobaczył tygrysa, który w ogromną satysfakcją upuścił mięso na jakiś dywan. -...ale to cię może zaciekawić...-wskazałam na worek. Tak samo jak ja, zdziwił się na widok tego, co znajdowało się w jego wnętrzu.
  -Skąd to wzięłaś?-popatrzył na mnie podejrzliwie.
  -Zabrałam Trollom. Chyba to jest bardziej zagmatwane, niż nam się wydawało...

Ethan? xd Mieszamy, mieszamy.... XD

Od Ethana (CD Annabelle)

  Zmarszczyłem brwi, ale po chwili lekko się uśmiechnąłem. Taka jest pewna siebie? Zobaczymy...
  Usiadłem po drugiej stronie stołu równie niedbale co moja ,,rozmówczyni". Musiało ją to lekko zaskoczyć.
  - Cóż, skoro jesteś taka GENIALNA, że nie potrzebujesz treningów, to może pomożesz mi w zadaniu? - rzuciłem.
  - Pft! Wolne żarty... - Annabelle założyła ręce na piersi.
  - A co? Boisz się?
  Dziewczyna zmierzyła mnie morderczym spojrzeniem. Westchnęła i machnęła ręką żebym mówił dalej.
  - Nie wiem czy słyszałaś o ostatnich wydarzeniach - zacząłem. - Na granicach Ironwood zaczęły tajemniczo znikać karawany z zaopatrzeniem. I to nie tylko u nas. Niedawno wróciłem z Castelii i Lord Soren ma identyczne problemy. Dam głowę, że do Ikramu i Cleveland również nic nie dotarło. Lord Ibn'Lshad poprosił mnie o pomoc w tej sprawie...
  Urwałem na chwilę.
  - Mów dalej - odparła Annabelle lekko prostując się na krześle.
  - Jutro z samego rana z Knowhere rusza karawana do Thes Deo. Moim - lub naszym - zadaniem jest ochrona karawany przed tym, co tak zajadle pilnuje granicy.
  Annabelle oparła łokcie na stole i położyła brodę na dłoni.
  - A wiadomo co nieco o tym ,,czymś"? - zapytała już bardziej zaciekawiona.
  - Nic! Była karawana - nie ma karawany. Na szczęście miałem okazję widzieć jeden ze splądrowanych wozów. Czegoś takiego na pewno nie zrobili bandyci. Wszędzie odciski pazurzastych łap, wozy całe w śladach pazurów, plandeki i ciała rozszarpane, a z przewożonego towaru nic nie zostało.
  - Co przewozili?
  - W tym rzecz, że właśnie nic cennego...przynajmniej dla ludzi i innych rozumnych ras. Przyprawy, jedzenie dla wojska, trochę drzewa żelaznego i żelastwa. Podejrzewam, że to po prostu jakieś stado drapieżników...lub jeden o więcej niż czterech nogach.
  - Czyli możemy wykluczyć smoka i bandrochłapa - skwitowała Annabelle. - Obstawiałabym w takim razie krenshary...
  - Albo behira - dorzuciłem.
  - Jak tak, to tych stworów musi być prawdziwa plaga. Behiry poruszają się szybko, ale nie na tyle by jeden mógł ogarnąć wszystkie przejazdy graniczne.
  - Czyli rozumiem, że się zgadzasz?
  Annabelle skrzywiła twarz udając zastanowienie.
  - Zgoda - odpowiedziała i wstała. - No to do jutra.
  Gdy tylko wyszła zdjąłem z biblioteczki bestiariusz i przeglądałem strony w poszukiwaniu jakichś odpowiedzi. Wszystko jednak wskazywało na krenshary lub behiry. Te drugie polują w pojedynkę...ale znowu pierwsze nigdy nie występowały w takiej liczebności, by trzymać w szachu granice Ironwood.
  Cholera. Ta sprawa jest bardziej zagmatwana niż sądziłem.

Annabelle, to jak będzie?

Od Annabelle (CD Ethana)

  -Trochę nudno tu macie...-stwierdziłam. -Ja jestem Annabelle i nie używaj żadnych zdrobnień, chyba, że nie lubisz swojej głowy...-dodałam i ponownie zaczęłam się bawić jednym z noży.
  -Jest dobrze. co byś wolała?-zapytał obojętnie.
  -No nie wiem.... jakieś tarcze, manekiny, nawet niech zbroje będą. Byleby było do czego rzucić...-ciekawe, co oni robią w wolnym czasie.
  -Na dole jest sala ćwiczeń. Tam możesz sobie rzucać do woli. Nie zwiedzałaś budynku?-zapytał.  
  Wzruszyłam ramionami.
  -Po co? I tak nie będę tu spędzać dużo czasu. Może czasami wpadnę przed nocnym wypadem... Ale tak to mnie tu nie będzie. Puf. Byłam. Nie na mnie-pstryknęłam palcami.
  -Zaraz, chwila. O czym ty mówisz? Nie czytałaś regulaminu?-ja nie mogę. Oni tu mają regulamin? Ciekawie będzie.
  -Nie, nie czytałam. I nie zamierzam. Zasady są po to, żeby je łamać. Nie słyszałeś o tym?-uniosłam kąciki ust w drwiącym uśmiechu i ponownie położyłam nogi na stół.
  -A wiesz, że to też jest zasada? Więc dla odmiany tą złam i chociaż to przeczytaj-podsunął mi pod nos jakąś kartkę wyciągniętą z szuflady.
  -Nie chcę. Przyjmijmy, że nie umiem czytać. A teraz z łaski swojej się odsuń, bo stoisz w przejściu. No chyba, że to ty chcesz robić za manekin....

Ethan? Totalny brak weny, ale chyba coś tam mi się udało napisać XD

środa, 18 lutego 2015

Od Ethana

  Wyrwij zamiótł kopytem śnieg. Był znudzony. Chciał ruszać dalej. Poklepałem go po łopatce.
  - Spokojnie, mały. Zaraz pojedziemy - powiedziałem cicho.
  Wyrwij parsknął jakby mi nie wierzył. Czujnie lustrowałem okolicę wzrokiem. Pod tak rozłożystą wierzbą nawet w siodle nie byłem widoczny. Na polance niedaleko pasło się stadko saren. Wyjąłem strzałę i nałożyłem na cięciwę. Nie naciągałem jej jeszcze. Wypatrywałem dobrego celu. Jedna samiczka oddaliła się nieco od grupy. Obejrzałem się jeszcze, czy nie towarzyszy jej jakieś młode...szlag by to! Koziołek podbiegł do mamy nieco później. Musiałem więc znaleźć inny cel polowania. Zabicie karmiącej sarny to straszliwa skaza na myśliwskim honorze.
  Na szczęście trafiła się inna okazja. Tym razem był to samiec. Najwyraźniej był w stadzie na straconej pozycji, bo reszta osobników go odpychała. Naciągnąłem cięciwę, ale w ostatniej chwili zrezygnowałem. Skąd ja to znam? Mizerny, słaby, nigdy nie będzie miał szans na dowództwo. Uśmiechnąłem się do siebie i zawróciłem konia. Jakby mnie teraz ci cwaniacy z Mithiremu zobaczyli...pomyślałem. ,,Najsłabsze ogniwo" przewodzi całemu klanowi.
  Popędziłem Wyrwija do galopu. Ogier z dziką radością rzucił się do przodu. Wróciłem na trakt po czym zwolniłem do kłusa manewrując między jadącymi wozami i pieszymi.

  Przed zmrokiem byłem już w budynku przydzielonym przez Ibn'Lshada Słowikom, jako bazę wypadową. Wszedłem do salonu i stanąłem jak wryty. Przy okrągłym stole narad siedziała jakaś nieznajoma dziewczyna. Miała długie czarne włosy przetykane czerwonymi pasemkami i bliznę na oku. Siedziała na odchylonym do tyłu krześle opierając nogi na blacie. Bawiła się jakimś sztyletem. Obejrzała się na mnie zdziwiona i schowała nóż za pasek.
  - Kim ty jesteś? - spytała obojętnie.
  - Ciekawe, właśnie miałem cię zapytać o to samo - odpowiedziałem i zdjąłem kaptur. - Ethan Quicksilver, lider Słowików.
  Dziewczyna zdjęła nogi ze stołu, ale nie przejęła się tytułem. I słusznie. Sam tak robię, dopóki nie dowiem się, czy osoba z którą rozmawiam zasługuje na jakikolwiek szacunek.

Dokończy Annabelle

Profil Annabelle

Imię: Annabelle
Nazwisko: Blade
Przydomek: Pani Ostrzy
Wiek: 20 lat
Płeć: Kobieta
Rasa: Człowiek
Aparycja: Co tu opisywać…. Normalna dziewczyna. Długie prawie do pasa, czarne włosy z kilkoma czerwonymi pasemkami, zazwyczaj rozpuszczone lub związane w koński ogon. Blizna przecinająca lewe oko. Dwa sztylety w rękach, dwa na plecach. Biało-czerwona bluzka ze złotymi zdobieniami i czarne leginsy. Buty na cienkiej, ale bardzo wytrzymałej i twardej podeszwie. Na przedramionach czerwono-złote ochraniacze. I tyle. Żadnych znienawidzonych koronek, sukienek czy innych takich bajerów.
Charakter: Annabelle nie jest osobą miłą dla świata. Podchodząc do niej, nastaw się bardziej na wredotę i sarkazm, niż na wesołą paplaninę przetykaną szerokim uśmiechem. Uśmiecha się bardzo rzadko, w towarzystwie osób które w pełni akceptuje albo podczas walki. Bardzo trudno jest się z nią zaprzyjaźnić. Jest samotniczką i niezbyt lubi towarzystwo większe niż dwie osoby. Miasta w dzień nienawidzi, ponieważ jest zatłoczone. Zwykle przez cały dzień przebywa w lesie, a dopiero w nocy rusza na podbój ulic, dachów i balkonów. Jest prostym człowiekiem nielubiącym owijać w bawełnę. Lepiej walić prosto z mostu, nawet jeśli prawda boli. Co do jej zachowania w towarzystwie… Może zacznijmy od tego, że nie jest to jakieś powabne dziewczę z pięknym, nieskazitelnym rodowodem i etykietą wbitą do głowy tak, że nie ma miejsca na nic innego. Ona jest tego dokładnym przeciwieństwem. Nie jeden raz jej przodkowie podpadli zarządcy miasta, w którym aktualnie przebywali. Ona najwyraźniej po nich odziedziczyła skłonność do wpadania w tarapaty. Nie okazuje szacunku nikomu, kto według niej na niego nie zasłużył. Nie ma znaczenia, czy jesteś jakimś tam lordem czy nie. Chcesz mieć szacunek – pokaż, że zasługujesz. Zapraszając ją na jakiekolwiek imprezy albo obrady przy stole, musisz pamiętać, że nie będzie wyrażać się językiem dwornych ludzi – powie ci wprost co myśli bez przyozdabiania tego koronką pięknych słów -, ani nie będzie siedzieć prosto – najpewniej położy nogi na stole, wcześniej upewniwszy się, że ma odpowiednio ubrudzone buty albo będzie podpierać głowę na rękach okazując całkowity brak zainteresowania -, ani nie będzie jeść tymi wszystkimi widelcami, nożami, łyżkami – wystarczy jeden widelec, jeden nóż, po za tym od czego człowiek ma ręce? Od razu musisz też wiedzieć, że kłania się jedynie przed królem i przed tym, kogo uzna za lepszego od jej mistrza, który nauczył ją wszystkiego, co teraz umie. Co do wpadania w tarapaty… Nie lubi nudy, a ze względu na jej dziwne pomysły…. No cóż, czasami przydałoby się jej trochę ogłady. Jest wybuchowa, nie boi się patrzeć ludziom prosto w oczy. Każdej rzeczy, która jest chociaż trochę ekstremalna ona musi spróbować. Czasami wydaje się ludziom szalona, ale taka nie jest. Wiele osób ją potępia, patrzy na nią z pogardą. Ale tak naprawdę, to co oprócz gadania potrafi ta banda w wytwornych strojach, która siedzi sobie przy herbatce i debatuje na temat ile cukru się do niej sypie? No właśnie. Nic. A że większość ludzi lubi spokój… Annabelle nie jest typem, który przestrzega zasad, jak można zauważyć. Nie jest też osobą, która zarządziłaby „5 minut miłości do świata”. Ale… przy przyjaciołach potrafi się uśmiechać bez cienia sarkazmu, śmiać, a nawet okazać trochę szacunku osobom nieopodal. Jest wesoła, miła. Przy nich się zmienia, ale tylko trochę. Dalej tak samo łatwo ją zdenerwować czy namówić do zrobienia szalonej rzeczy. Dalej przyjmie każdy twój zakład, byleby ci udowodnić, że jest inaczej niż myślisz. Oczywiście, jest poniekąd egoistką, tego nie ukrywam. Jest też lekko brawurowa i czasami nie umie trzymać języka za zębami… Niekiedy nawet i komuś wyższemu raną od niej wygarnie i wcale jej nie obejdzie, czy wszyscy będą patrzeć na nią z jeszcze większą pogardą niż dotychczas. Ona jest po prostu sobą. I jest lojalna. Wobec przyjaciół, królestwa, klanu. Chociaż może nie okazuje tego w taki sposób, w jaki powinna… Albo raczej okazuje to, ale inaczej niż „normalna” część społeczeństwa. Jeżeli sytuacja tego wymaga, stara się być poważna, ale nie zawsze jej to wychodzi. Ona już po prostu taka jest. Tego nie zmienisz. Choć byś nie wiem jak chciał. Bo to jest niezwykle uparte stworzenie, które zawsze stawia na swoim.
Miasto rodzinne: tak właściwie, to nie wie. Od małego przenosiła się z miejsca na miejsce, nigdzie nie była dłużej niż kilka tygodni. Nie pamięta, skąd rozpoczęła podróż i czy wcześniej nie przenosiła się już z rodzicami do innego miasta…
Klan: Słowiki z Knowhere
Pozycja: Nowicjusz
Punkty pojedynku: 11
Profesja: można powiedzieć, że szermierz.
Broń: Każdy nóż czy sztylet, jaki będzie pod ręką. Przy sobie też nosi przynajmniej jedno dodatkowe ostrze oprócz jej dwóch ulubionych, z którymi się nigdy nie rozstaje. Są one trochę dłuższe od zwykłych sztyletów, jednak nie są to miecze.
Umiejętności: potrafi posługiwać się każdym sztyletem, w każdych okolicznościach. Spokojnie można powiedzieć, że jest w tym mistrzem. Każda inna broń jest według niej bezużyteczna. Nożami i można rzucać, i blokować, i ciąć. No ale do rzeczy. Do perfekcji opanowała sztukę bezszelestnego poruszania się, oraz maskowania. Czasami jest prawie niewidzialna. Potrafi balansować na każdej krawędzi i nigdy jeszcze nie spadła. Jest wygimnastykowana, a co za tym idzie – zwinna, a na dodatek bardzo szybka i wytrzymała. Najsilniejsza w królestwie może nie jest, ale dość silna, żeby mierzyć się z niektórymi mistrzami.
Towarzysz: Asher. Najzwyklejszy w świecie biały tygrys. Nie ma żadnych magicznych mocy czy takich tam bajerów. Jak to kot – chodzi własnymi drogami. Czasem jest przy niej, czasem go nie ma. Ale zawsze wraca.
Nick na howrse: Kathrine

Od Yormunda (CD Mir)

  Niech szlag trafi tą zimę! Byłbym w Castelii już wczoraj, gdyby nie te zaspy, pomyślałem. Przedzierałem się przez Ironwood zdecydowanie za długo. Do cholery, ile może tak sypać?! Śniegu po łokcie i znowu zaczęło! Brnąłem przez zaspy niemal sięgające mi brody miotając wszelkie krasnoludzkie przekleństwa jakie przyszły mi do głowy. Nagle poczułem, że noga mi ugrzęzła. Szarpnąłem nią, ale chyba musiała utknąć między korzeniami. No pięknie! Nie dość, że śnieg nie chce mnie przepuścić, to jeszcze musiałem wdepnąć między jakieś pieprzone korzenie!
  Szarpałem się parę minut kiedy nagle usłyszałem warknięcie. Obejrzałem się powoli. Jakiś metr ode mnie, na wysokości mojej głowy stał biały wilk. Patrzył na mnie marszcząc nos i odsłaniając kły. Co chwila dobiegały mnie ostrzegawcze warknięcia. Wyszarpnąłem zza pasa topór i podniosłem go ponad poziom śniegu, co musiało wyglądać komicznie.
  - Tylko spróbuj, a wypcham cię trocinami! - zagroziłem.
  Wilki raczej nie rozumieją wspólnej mowy. Ten może zrozumiał, ale nawet jeśli, to chyba się nią nie przejął. Fuknął tylko i zaczął się zbliżać. Nagle z zza wilka doszedł mnie kobiecy głos:
  - Silver! Waruj!
  Bydle o dziwo usiadło.
  Spomiędzy krzewów wyszła za to wysoka elfka o długich czarnych włosach spiętych w warkocz, przy których jej cera wydawała się nienaturalnie blada. Spojrzała na mnie i po minucie z trudem powstrzymała uśmiech.
  - Spokojnie, mała - powiedziała do wilka. - To tylko jakiś krasnolud zgubił drogę.
  Burknąłem tylko coś pod nosem i nie przejmując się nowo przybyłą podjąłem kolejną próbę wyciągnięcia nogi z potrzasku. Elfka przykucnęła i przyglądała się moim poczynaniom. Tym razem nie powstrzymywała już uśmiechu.
  - Czyżbyś utknął? - spytała.
  - Skądże! - wypaliłem nawet na nią nie patrząc.
  - A ja bym jednak poprosiła na twoim miejscu o pomoc...
  - Nie ma potrzeby! Sam. Sobie. Świetnie. Poradzę! - pomiędzy każdym słowem próbowałem wyszarpnąć nogę spomiędzy korzeni.
  Nieznajoma zaśmiała się i mimo moich protestów podeszła i chwyciła mnie za kołnierz. Wyciągnęła mnie z zaspy z łatwością. Szybko wstałem i otrzepałem się. Spojrzałem na swoją stopę, ale na szczęście but nie został pod śniegiem. Elfka wstała i popatrzyła na mnie wyczekująco.
  - Dziękuję - wycedziłem przez zęby i poprawiłem pas na piersi.
  - Czy ty w ogóle wiesz gdzie się znajdujesz? - spytała.
  - Oczywiście! Jesteśmy na trakcie do Castelii.
  - Blisko, ale ten trakt jest pół mili stąd.
  Spojrzałem na nią zdziwiony. Przez cały czas szedłem w złym kierunku?!
  - Może cię do niego zaprowadzić? - zapytała elfka.
  Już miałem palnąć nieprzyjemną uwagę, ale powstrzymałem się. Jeśli chcę dotrzeć do Castelii muszę odnaleźć ten cholerny trakt. I - niestety - jest to równoznaczne ze skorzystaniem z jej pomocy. Sam nigdy nie znajdę szlaku, a ona pewnie zna te lasy jak własną kieszeń.
  - Niech ci będzie - odpowiedziałem. - Pokaż mi gdzie jest droga w stronę Castelii i już mnie nie ma.
  Elfka uśmiechnęła się i ruszyła między drzewa. Z trudem za nią nadążałem. Na szczęście nie należała do wrednych osób i szła ścieżkami słabo obsypanymi śniegiem, mimo iż pokonywanie zasp nie stanowiło dla niej problemów - w przeciwieństwie do mnie. Silver, wilczyca prawdopodobnie należąca do nieznajomej ciągle obserwowała mnie czujnie.
  - Jak masz na imię? - spytała. - Ja jestem Mir.
  - Yormund - odpowiedziałem dodając po chwili krasnoludzkie pozdrowienie: - Do usług!
  - Na razie to tobie przydadzą się usługi - odparła Mir. - Jedziesz z Cleveland, prawda? Należysz do Borsuków?
  - Nie. Tamtejszy klan jakoś mi nie odpowiada. Szukają magików, a ja za magią nie przepadam.
  - To może zaciągniesz się do klanu z Knowhere?
  - Nienawidzę reptilian. W okolicach Soli jest ich pełno, a to jedyne miasto po drodze.
  - To w takim razie po co udajesz się do Castelii?
  - Chcę dołączyć do klanu Lwów.
  Elfka parsknęła śmiechem.
  - Hej, ja mówię poważnie! - powiedziałem.
  - Niech ci będzie - odparła Mir nadal się uśmiechając.

Dokończy Mir

Profil Yormunda

Imię: Yormund
Nazwisko: Sackville
Przydomek: Pokrzywka (mały, ale jakże upierdliwy)
Wiek: 28 lat
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Krasnolud
Aparycja: Jak na krasnoluda przystało nie jest on zbyt wysoki. Dorosłemu człowiekowi sięga do łokcia, no może trochę wyżej. Pobratymcy często śmieją się z jego krótkiej brody, którą sam czasem skraca, jeśli urośnie zbyt długa. Ma niebieskie oczy i wąsy zaplecione w warkoczyki. Podobnie również czyni z włosami po ramiona. Ubiera się najczęściej w skórzane kurty i płaszcze obszyte futrem. Przez pierś ma zarzucony pas od kołczanu na bełty z przyczepioną kuszą. Do pasa ma przypięty swój topór i miecz.
Charakter: To dość...nietypowy krasnolud. Gardzi błyskotkami, kamieniami szlachetnymi czy drogimi metalami. Jedyny metal jaki sobie ceni, to ten, z którego można wykuć miecz, topór lub zbroję. Nie lubi towarzystwa elfów i reptilian (lepiej nie pytać dlaczego). Za ludźmi zresztą też nie przepada. Często rzuca jakieś złośliwe i sarkastyczne uwagi. Mimo to jest dość gadatliwy. Lubi opowiadać różne historie i samemu słuchać podań, legend i mitów. Jeśli zdobędziesz jego szacunek i przyjaźń możesz się miło zaskoczyć. Lubi ptactwo, a szczególnie kruki, które wśród krasnoludów są znakiem pomyślności. Za końmi i kucykami zbytnio nie przepada (i chyba z wzajemnością).
Miasto rodzinne: Sobe
Klan: Lwy z Castelii
Pozycja: Nowicjusz
Punkty pojedynku: 10
Profesja: Szermierz, Kusznik
Broń: Topór jednoręczny (o jednym, podłużnym ostrzu), kusza (robiona na zamówienie), krótki miecz i nóż myśliwski
Umiejętności: Świetnie posługuje się toporem (którym umie nawet rzucać do celu) i mieczem. Potrafi bardzo szybko naciągnąć kuszę i jeszcze lepiej z niej celuje. Ma też parę mniej ,,bitewnych" umiejętności, np. świetnie śpiewa i umie grać na flecie - który zawsze ze sobą nosi - dużo wesołych melodii.
Towarzysz: Brak
Nick na howrse: NyanCat^._.^~

Małe ulepszenia

  Witam znowu!
  Trochę się nad tym zastanawiałam i po większym namyśle postanowiłam wprowadzić parę zmian w formularzu...
  Po pierwsze: wprowadzimy punkty pojedynku.
  Będzie te taki numerek określający szanse na wygraną w pojedynku. Punkty otrzymywać będą również potwory. Dzięki punktom w razie pojedynku z potworem (lub innym członkiem bloga, kto wie jak się ta historia potoczy) można określić kto ma większe szanse na wygraną. Ale UWAGA! To, że twoja postać ma np. 15 punktów pojedynku nie oznacza, że musi zginąć w walce z silniejszym przeciwnikiem (np. smokiem). Może po prostu uciec z paroma ranami, a później spróbować ponownie po zdobyciu większej ilości punktów lub - lepsza opcja - na spółkę napisać z kimś innym opowiadanie, w którym wspólnie zabijacie potwora. Wtedy punkty się sumują i walka może przybrać zupełnie inny obrót.
  Punkty przydzielać będę ja. Można je zdobyć osiągając wyższą rangę (bo to chyba normalne, że lider powinien być bardziej doświadczony niż nowicjusz, adiutant czy zwykły członek klanu) oraz pisząc opowiadania. Co pięć opowiadań otrzymujesz dodatkowy punkt pojedynku. Umówmy się, że każdy zaczyna od 10 punktów.
  Po drugie: nowe profesje.
  Zastanawiałam się nad tym trochę i stwierdziłam, że trzy profesje nie wystarczają. Wiem, pewnie część może mieć teraz takie zastanowienie ,,To niesprawiedliwe, bo ja już mam wybrane profesje, a teraz są nowe!". Otóż mam tu wiadomość do wszystkich, którzy dołączyli przed tą notką: jeśli któraś z nowych profesji wam się podoba możecie zamienić sobie jedną z tych, które teraz macie na jakąś nową. Ale uwaga! To nieodwracalne! Ze zmianą profesji wiąże się też zmiana broni. Pamiętajcie o tym ;) Nowe profesje możecie zobaczyć na stronie ,,Rasy i profesje".
  Pozdrawiam gorąco

Nyan Cat

wtorek, 17 lutego 2015

[Wpis fabularny] Od Thadiego Ibn'Lshada

  Lord Knowhere oparł się ciężko o kamienną barierę. W dole, na okrągłym placu właśnie zakończono trening szermierki. Przyszli żołnierze rozeszli się, zmęczeni i zapewne głodni po prawie całodniowej robocie. Thadi westchnął przeciągle. Sam miał za sobą męczący dzień. Najchętniej wróciłby od zaraz do domu, spędził czas z żoną i synkiem.
  Swami za tydzień kończy pięć lat, pomyślał. Sera mnie zabije, jeśli nie spędzę z nim więcej czasu...
  Serę poznał podczas nauk w Mithiremie. Mało khajiitów ma dostęp do tamtejszej akademii, ale im dwojgu udało się tam dostać. Żona Thadiego należy do osób upartych i mocno stąpających po ziemi, toteż niełatwo przyszłemu lordowi udało się ją do siebie przekonać. Pobrali się gdy oboje mieli po 23 lata. Rok później urodził się Swami, a następne dwie wiosny potem Thadi został nowym lordem Knowhere.
  Thadiemu uwierał jeszcze jeden fakt: lider Słowików zapadł się jak kamień w wodę, a ktoś musi tu pilnować porządku. Ile może trwać przejazd do Castelii tam i z powrotem?
  Z zamyślenia wyrwał Ibn'Lshada dziecięcy głos:
  - Tatuś!
  Lord szybko obejrzał się na bok i szeroko uśmiechnął. Ciemnoszary, mały khajiit dobiegł do niego i pozwolił podnieść się na ręce. Zielone oczy - po ojcu - błyskały ekscytacją. Matka chłopca pojawiła się odrobinę później. Uśmiechnęła się do męża i pocałowała go w policzek na powitanie.
  - Swami nie chciał siedzieć w domu - wyjaśniła Sera Ibn'Lshad. - Uparł się, że chce cię widzieć.
  - Taki z ciebie uparciuch, szkodniku, że nawet mamę z domu wygoniłeś? - droczył się Thadi na co dziecko uśmiechnęło się niewinnie i zachichotało.
  - Zdecydowanie ma to po tobie - stwierdziła Sera.
  - Po mnie? I kto to mówi - odparł lord.
  Khajiitka uśmiechnęła się promiennie. Brakowało jej w domu męża równie bardzo, jak jemu jej i syna.
  - Od kiedy to tyle czasu zajmuje przeliczanie zboża? - spytała złośliwie.
  - Żyjemy w dość ciężkich czasach. Każdy kłos jest na wagę złota...Ale tym razem miałem więcej roboty. Karawany z Ironwood nie dotarły do nas.
  - Wiesz już dlaczego?
  - Niestety nie. Na dodatek nie ma kogoś, kto by to sprawdził.
  - A Ethan?
  - W Castelii.
  - Inne Słowiki?
  - Jeszcze nie ma żadnych chętnych.
  Sera westchnęła ciężko.
  - Czyli rozumiem, że nieprędko wrócisz do domu? - było to raczej stwierdzenie niż pytanie.
  Thadi postawił Swamiego na ziemi i ujął Serę za dłonie.
  - Naprawdę przepraszam. I ciebie, i Swamiego. Obiecuję, że postaram się poświęcać wam jak najwięcej czasu - uśmiechnął się przepraszająco.
  Khajiitka ku uldze Ibn'Lshada również odpowiedziała uśmiechem. Słabszym, ale tyle wystarczyło.
  - Chodź, Swami - powiedziała do synka i wzięła go za rękę. - Tatuś musi jeszcze popracować, ale zaraz wróci do domu.
  Swami tylko burknął coś, że praca taty jest głupia, ale posłusznie odszedł z matką.
  I Thadi znowu został sam.
  Nie musiał jednak długo czekać na nowe zajęcie. Jego uwagę przykuły krzątaniny na placyku. Zaniepokojony zszedł po schodach na dół i przepchnął się przez tłum. Trójka strażników stała otoczona półokręgiem przez gapiów. Trzymali zakutego w kajdany chłopaka, na oko szesnastolatka.
  - Uciąć mu ręce! - darł się tłum. - Złodziej pieprzony! Bandyta!
  - Cisza! - krzyknął lord.
  Gapie jakby dopiero teraz zauważyli obecność władcy. Żołdacy uspokoili się, a trzymany przez nich ,,bandyta" zbladł.
  - Co tu się wyprawia? - spytał Ibn'Lshad jednego z żołnierzy.
  - Panie, pojmaliśmy go przy granicy z Ironwood. Grzebał w resztach naszych karawan! Na pewno należy do tych bandytów, którzy na nie napadli...
  - Wcale, że nie! - przerwał mu chłopak, za co oberwał rękawicą w twarz.
  - Skąd wiecie, że to on? - spytał Thadi. - Macie jakieś dowody?
  Z milczenia wywnioskował, że owe dowody nie mają tu prawa bytu. Westchnął i pomasował się dłonią po skroni. Dlaczego to spotyka zawsze mnie?
  - Co robiłeś przy karawanach? - zapytał w końcu chłopaka.
  - Szukałem wszystkiego co przydatne - odpowiedział.
  - Nie kłam! - warknął trzymający go strażnik i już miał ponownie zdzielić go rękawicą, ale powstrzymał się widząc uniesioną dłoń lorda.
  - On nie kłamie - powiedział tylko Thadi. Strażnicy nie odważyli się z nim kłócić. Wiadome jest, że khajiici łatwiej wykrywają kłamstwa niż ludzie i spory nie dadzą żadnego efektu. Puścili więc chłopaka, który odchodząc podziękował kilka razy i odbiegł.
  Lordowi jednak nie wszystko było w smak. Denerwował go fakt, że ludzie szukają sprawiedliwości na własną rękę łapiąc przypadkowych przechodniów z miejsca zdarzenia. Czas zainterweniować. Ktoś z klanów musi się tym zająć zanim dojdzie do publicznych, nielegalnych egzekucji.
  Wrócił więc do swojego gabinetu i rozkazał wyznaczyć nagrodę za odkrycie i - ewentualnie - ukatrupienie osobników odpowiedzialnych za zdemolowanie karawan.

Kto odważy się podjąć wyzwanie?

Wracamy!

 Mój komputer zmartwychwstał! :D
 No to jak? Bierzemy się do roboty i wracamy do pisania? Postaram się rozkręcić fabułkę jakimś wpisem fabularnym. Do roboty, moi dzielni wojownicy!

Nyan Cat