Annabelle wzruszyła ramionami. Jej teoria nie było całkowicie bezpodstawna. Póki co wszystko wskazuje jednak na zwykłą obecność potworów. I oby tak rzeczywiście było...
Przejechaliśmy granicę bez większych problemów. Woźnicy zdecydowanie się rozluźnili, byli pewni, że już są bezpieczni. Rzuciłem jednak strażnikom, aby się skupili na swojej robocie. Annabelle również się spięła. Trzymała rękę na rękojeści jednej z jej długich, przypominających nóż broni. Zdjąłem z pleców łuk i oglądałem się na boki gotowy w każdej chwili sięgnąć do kołczanu. Nawet zwierzęta wiedziały, że coś jest nie tak. Asher szedł bliżej konia Annabelle, a Wyrwij i reszta koni niechętnie szły naprzód.
Nagle usłyszeliśmy jakieś szelesty. Towarzyszący nam z przodu strażnik podniósł dłoń i wozy zatrzymały się. Sam podjechał stępa parę metrów dalej, po czym gwałtownie zawrócił konia. Popędził już do nas galopem z przerażeniem w oczach.
- Kren...! - nie dokończył. Z lasu wyskoczył pokaźnego rozmiaru krenshar i rzucił się na konia jeźdźca. Gniadosz przewalił się na bok z rozszarpanym brzuchem i wyzionął ducha przygniatając do ziemi strażnika. Nie mógł sięgnąć po broń, a nawet jeśli, to nie zdążyłby. Szybko nałożyłem strzałę na cięciwę i wystrzeliłem trafiając w oko pochylającej się nad trupem konia bestii. Padła na drogę.
Z naprzeciwka dobiegła jednak reszta jej stada. Dobyliśmy broni, a woźnicy spanikowani schowali się do wozów. Krenshar z przodu ryknął i cała grupa rzuciła się w naszym kierunku.
- Musimy trzymać je na dystans! - rzuciłem do Annabelle po czym dodałem do reszty kampanii: - Celujcie w kark i w oczy!
Annabelle w mgnieniu oka rzuciła jeden ze swoich noży w najbliższego potwora. Nie wymierzyła zbyt dokładnie i broń ześlizgnęła się po kościanym czole krenshara, ale impet wystarczył, by pocisk utknął po rękojeść w jego karku. Kolejny z głowy. Wycelowałem kolejną strzałę w potwora zbliżającego się do unieruchomionego pod cielskiem gniadosza kompana. Trafiła w cel, ale utkwiła w barku, co jedynie odwróciło uwagę bestii. Zeskoczyłem z siodła i dobyłem miecza. Wyrwij pobiegł w las. Krenshar skoczył w moim kierunku. Usunąłem się i ukośnym cięciem od dołu podciąłem gardło będącego jeszcze w powietrzu potwora i ten opadł bezwładnie na drogę. Z boku Asher uczepił się pazurami grzbietu niewiele większego od niego krenshara, a Annabelle powaliła następnego potwora. Żołnierze radzili sobie gorzej od nas, ale na szczęście wszyscy jeszcze żyli i bronili się zaciekle. Jeden z nich niezauważony pobiegł wyciągnąć swojego kompana spod cielska gniadosza. Kolejny krenshar zamierzył się na mnie. Nie mając innego wyboru wyjąłem strzałę i celując rzuciłem ,,blahma" i wypuściłem strzałę. Ta w powietrzu zajęła się zielonym płomieniem i bez większego trudu przebiła odkrytą czaszkę i utkwiła w niej po lotkę. Bestia przebiegła jeszcze metr po czym zwaliła się na pysk przed moim butami.
Żołdacy podnieśli tryumfalny okrzyk. Rozejrzałem się. Rzeczywiście, żadnego potwora nie było już w pobliżu. Annabelle pochyliła się i oparła dłonie na kolanach. Adrenalina opadła już u wszystkich ukazując realne zmęczenie. Oparłem się plecami o jeden z wozów i gwizdnąłem. Wyrwij wyszedł z ukrycia i podreptał do mnie omijając kałuże śniegu zmieszanego z błotem i krwią. Rzuciłem okiem w stronę pechowca przygniecionego przez własnego wierzchowca. Kompan musiał pomóc mu podejść do wozów. Jego prawa noga wlokła się za nim bezwładnie. Sam bagatelizował ból (który musiał być dokuczliwy, koń w końcu waży pół tony) i nawet miał humor do żartów.
Gdy trochę odetchnęliśmy wszyscy zajęli się opatrywaniem drobnych ran i łapaniem spłoszonych walką koni. Annabelle złapała uzdę swojej karej klaczy i spojrzała przelotnie na wystającą z czaszki jednego z zabitych potworów czarną lotkę.
- Zaklęty łuk, co? - rzuciła do mnie zajmując się podciąganiem popręgu.
- Owszem - rzuciłem.
- A podobno nasz klan nie przepada za magią...
- To też prawda. Nie przyjąłbym zbyt wielu magów. Broń to inna sprawa.
Nagle zauważyłem, że zniknął Asher.
- Gdzie twój tygrys? - zapytałem czyszcząc z krwi miecz.
- Pewnie gdzieś się pląta po krzakach - oparła Annabelle i zawołała pupila.
Wrócił po jakiejś minucie z czymś niebieskim w pysku. Dziewczyna zaciekawiona zabrała mu zdobycz (czego Asher nie przyjął z entuzjazmem) i po chwili podała to mi. Była to gadzia skóra pokryta błękitnymi łuskami.
- Chyba wiesz, co to znaczy - rzuciła Annabelle i wsiadła na konia.
Bez słowa podszedłem do jednego ze strażników i wyjaśniłem, którędy powinni bezpiecznie dotrzeć do Thes Deo, oraz, że ja i Annabelle mamy jeszcze coś do załatwienia i dołączymy do nich już w stolicy. Wskoczyłem na siodło Wyrwija i pojechaliśmy kłusem naprzód, a później skręciliśmy w węższą ścieżkę.
- To bez sensu - powiedziałem. - Krenshary i behir na jednym terytorium? To chyba rzeczywiście jakiś spisek...
- Jeśli tak to chyba musimy kogoś powiadomić, prawda?
- Gdy wytropimy i zabijemy tego behira wrócimy do Ironwood i zdamy raport lordowi Denesle - odpowiedziałem. - Na razie jednak skupmy się na szukaniu śladów.
Annabelle? Ja opisałem jedną walkę, ty opisz drugą ;P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz