poniedziałek, 26 grudnia 2016

Skrzydłogwizd

Imię: Skrzydłogwizd. Reaguje także na Dziobek, Gwizdek, Świrus, Zaraza, Sukinkot, Cholera, Pieprzona Kura i tym podobne niesamowite tytuły.
Gatunek/Rasa: Najzwyklejsza, pospolita odmiana gryfa.
Wiek: 7 lat
Opis: Wiele nie ma co tu opisywać - jaki gryf jest, każdy widzi. Grzbiet nieco niżej od końskiego, długość (nie licząc ogona) nieco większa, szerokie skrzydła pokryte ciemniejszą od sierści lotką, orli łeb i szpony oraz lwi zad. Ma złote oczy, które zauroczone damy nazywają ,,inteligentnymi", ale Leszy w życiu nie dał by się na te jego sztuczki nabrać. Odkąd jego siostra uparła się zatrzymać porzucone gryfie jajo, jakoś w głębi duszy wiedział, że będzie tego zwierzaka nie cierpiał. Ciężko stwierdzić, czy Skrzydłogwizd jest jego najlepszym przyjacielem czy najgorszym wrogiem, ale koniec końców i tak wychodzi na jedno, bo i w pierwszym i w drugim przypadku po prostu nie mogą bez siebie żyć. O ile na ziemi trudno określić, które gorzej dogryza drugiemu, o tyle w powietrzu działają jak jedno. Wierzchowiec słucha się jeźdźca, a ten nigdy nie ignoruje ostrzeżeń zwierzęcia. W końcu i tak musi mu bezgranicznie ufać, skoro pozwala wynosić siebie na nierealne wysokości, pozostając na łasce gryfa. Mimo to byłby idiotą, gdyby zapomniał o zabezpieczeniach - siodło Skrzydłogwizda wyposażone jest w klamry nieco ponad wysokością kolan jeźdźca, które łatwo zapiąć i, w razie potrzeby, odpiąć.
Właściciel: Lars Kattegat

Ludzie potrzebują wiary w bogów, choćby dlatego, że tak trudno jest wierzyć w ludzi

Imię: Lars. Rzadko jednak przedstawia się właściwym imieniem, zastępując je przydomkiem. To nic z kwestii ,,anonimowości" (pojęcia mężczyźnie chyba nieznanemu). Jakoś po prostu bardziej mu się podoba przezwisko.
Nazwisko: Kattegat
Przydomek: Osławiony Leszy z Królestwa Wygnańców...a przynajmniej osławiony w jego rodzinnym kraju. Tutaj jeszcze nad tą sławą pracuje. Sam pseudonim odnosi się do leśnego upiora-strażnika o tym samym imieniu. Co najlepsze, większość jego znajomych właściwie nie zna jego prawdziwego imienia. Leszy po prostu jest Leszym, nie ma tu żadnej wielkiej filozofii.
Wiek: 28 lat
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Ludzie o takich jak on mówią ,,zmiennokształtni", jakby była to zupełnie osobna rasa. Leszy jednak od zawsze był i będzie człowiekiem jak każdy inny, nieważne co sobie naukowa tłuszcza ubzdura.
Rodzina: W tych stronach nie ma żadnej rodziny - siostra, Rhunon, zdecydowała się zostać w domu, podobnie przybrany brat, Blanc.
Miłość: Nie da się ukryć, że mimo wieku dalej ma w sobie coś z podrywacza i komplemenciarza. Lubi towarzystwo kobiet, nigdy nie oceniając przy tym żadnej tylko po wyglądzie. Od czasu do czasu po prostu musi rzucić przy tym miłym słowem, do czego chyba pozostaje się tylko przyzwyczaić.
Aparycja: Wyglądem się w tłumie straszliwie nie wyróżnia. Jest średniego wzrostu mężczyzną o budowie ciała typowego szermierza z szerszymi barkami i węższą niż u typowych żołnierzy talią. Jedynym co tak naprawdę może zwrócić na niego uwagę jest jego zwyczajowe zachowanie, często po prostu głośne i nonszalanckie. Facet całym sobą wydaje się mówić ,,W niejednym miejscu byłem i z niejednego pieca chleb jadłem", począwszy od mało dal-virskiego ubioru na twarzy kończąc. Leszy niektórym wydaje się wyglądać po prostu dziko - kasztanowe włosy wiecznie w nieładzie, kilkudniowy zarost i przede wszystkim oczy. Jedni utrzymują, że wydawały im się złote, a inni są pewni, że to zieleń. Nieważne jaki miałby to być kolor (jako facet Lars i tak ma problem z ich rozróżnianiem), zawsze widnieje w nich ten sam niepokojący błysk, wydający się ostrzegać potencjalnych kompanów, że tą znajomość zawierają na własną odpowiedzialność. Uśmiech również - konkretnie wydłużone lekko kły jak u wilka. A trzeba wiedzieć, że uwielbia się uśmiechać na przeróżne sposoby, więc nietypowe uzębienie rzadko uchodzi czyjejś uwadze. Przez lewą stronę czoła ukosem przechodzi szeroka, krzywa blizna, znikająca we włosach. Każdemu pytającemu o jej pochodzenie Leszy opowiada inną historię. Wedle jednej wersji cudem przeżył cięcie w głowę na turnieju szermierczym, według innej głowę ,,musnęła" mu strzała, a jeszcze inna utrzymuje, że zostawił ją pazur behira. To nie kwestia przesadnej tajemniczości - Kattegat chętnie by się podzielił tą historią z każdym kto go chętnie posłucha. Problem w tym, że on po prostu nie pamięta skąd właściwie ma tą pamiątkę i każda z tych opowiastek wydaje mu się równie prawdziwa. Na co dzień ubiera się w ciemnoniebieski kaftan z wysokim kołnierzem, proste spodnie (z przyszytymi nieco powyżej kolan klamrami mającym za zadanie utrzymać go w siodle Skrzydłogwizda) i wysokie buty. Pierś przecina pas pochwy miecza wystającego ponad lewym ramieniem. Na plecach nosi także swoją tarczę z płaskim stalowym herbem w kształcie jeleniej czaszki. Mimo specjalizacji w walce wręcz, jedynym pancerzem jaki nosi jest płytowy ,,rękaw" na prawej ręce (dzierżącej zazwyczaj miecz). Ponieważ tutejsi szermierze noszą w większości lekkie pancerze, ten element ubioru Leszego wyraźnie sugeruje, iż mężczyzna nie jest dal-virczykiem. Każdy miejscowy fechmistrz z jakim Lars miał do czynienia z miejsca podchodził do kwestii zastosowania rękawa wyjątkowo sceptycznie i złośliwie, nie widząc sensu w osłanianiu tylko jednej części ciała. A ,,głupi naiwny przyjezdny", jak to ma w zwyczaju, tylko potakując uśmiechał się w odpowiedzi, nawet nie próbując niczego udowadniać starym capom.
Zainteresowania: Może nie wygląda, ale Leszy ma mały talent do muzyki. Świetnie radzi sobie z instrumentami strunowymi, jak gitara czy mandola, i fletem. Jeśli przebywa akurat w mieście, całkiem możliwe, że trafisz na niego w którejś z tawern lub na głównym rynku. Mężczyzna uwielbia spędzać czas tam, gdzie jest najwięcej ludzi, bo najłatwiej jest trafić tam na grajków, od których będzie mógł pożyczyć na kilka minut któryś z wymienionych wyżej instrumentów. Własne (jeśli nie padły ofiarą Skrzydłogwizda) woli trzymać w domu, poza fletem, bo jego najłatwiej jest ze sobą nosić. Lubi odwiedzać stajnie i bawić się z bezdomnymi zwierzakami. Swoje przezwisko zawdzięcza częstym i nierzadko długim wypadom do pobliskich lasów. Trudno stwierdzić co tam robi - od wszelkiej broni łowieckiej od zawsze trzymał się z daleka, nie jest też kłusownikiem ani nie zbiera ziół i owoców dla miejscowych alchemików. Po prostu pakuje miecz i tarczę na siodło Skrzydłogwizda, a pytany o powód odpowiada krótko: ,,Potrzebuję odpocząć".
Charakter: Leszy należy do ludzi ceniących sobie prostotę. Dla niego każda skomplikowana sytuacja ma oczywiste rozwiązanie. To samo tyczy się rozkazów. Powiesz ,,Rąb" to rąbie, powiesz ,,Zostaw" to zostawi, bez większego marudzenia. Wątpliwości zaczyna mieć dopiero gdy sprawy zachodzą zbyt daleko i zaczynają się kłócić z jego własnymi zasadami lub nie mają jakiegokolwiek sensu. Nie jest w stanie zabić drugiego człowieka bez wyraźnej przyczyny. Nawet przydrożnych bandytów zwykł oszczędzać po ,,krótkiej nauczce", stwierdzając, iż wystarczająco już się tego dnia nacierpieli, skoro los postawił akurat jego na ich drodze. Czasami miewa trochę zbyt dużo pewności siebie. Wiadomo, nie można być wiecznie przestraszonym otaczającego cię świata, ale Kattegatowi czasami zdarza się przecenić własne możliwości, czego zdarza mu się pożałować. Jest człowiekiem czynu i zbyt długie planowanie zamiast działania szybko zaczyna go drażnić. Nie cierpi stać bezczynnie podczas gdy ,,mądrzejsi od niego" przejmują inicjatywę. Jednak gdy już dostanie odpowiednie instrukcje możesz być pewien, że nie zawiedzie...chociaż czasem zdarza mu się improwizować. W końcu czym byłoby życie, gdyby wciąż postępowało według określonych schematów zamiast zasypywać nas niespodziankami? Mężczyzna często działa pod krótkim, niewyjaśnionym impulsem, który ludzie zwykli nazywać ,,instynktem", a Leszy ,,szóstym zmysłem". Owy zmysł często podpowiada mu działania zgoła inne od zamierzonych, a on już przyzwyczaił się, że czasem nie powinien się z tym kłócić. Z tego powodu niektórzy mogą uznawać Larsa za nieprzewidywalnego i ,,trudnego we współpracy". I tak też jest, Kattegat nigdy się z tym nie kłócił, jak to z większością swoich wad. Uznaje je za rzeczy godne jedynie wzruszenia ramionami, zwłaszcza, jeśli ktoś wytyka mu to prosto w nos na okrągło. Ciężko go obrazić, nie wspominając o wkurzeniu. Wydaje się być pozbawiony uczuć takich jak smutek, gniew czy wstyd. Na ustach mężczyzny zawsze tańczy typowy mu uśmiech zawadiaki, a w oczach błyszczą wesołe ogniki jak u małego dziecka. Mimo etykietki, cytuję, ,,nieokrzesanego dzikusa", Lars tak naprawdę spędził sporo czasu na królewskim dworze w swoim ojczystym kraju i nie brakuje mu manier, a zwłaszcza w obecności kobiet. O ile podczas wykonywania swojej roboty raczej ciężko mu działać w grupie, o tyle w wolnym czasie Leszy nienawidzi nie mieć do kogo otworzyć gęby. Z reguły to właśnie on zaczyna rozmowę, co daje mu pewne wygody, jak choćby możliwość unikania pytań na jego temat. Nie żeby był tajemniczy - jeśli będziesz naprawdę ciekaw to uzyskanie od niego jakichkolwiek informacji na jego temat nie powinno być takie trudne. Mężczyzna doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nie idzie w jednej parze z anonimowością, toteż nawet nie stara się ukrywać z tym co zrobił. I chociaż jego działaniom nie można przypisać ani krztyny finezji, często nie da się nie nazwać ich ,,widowiskowymi". Razem z tym niestety łatwo znajduje sobie wrogów i raczej nietrudno go odnaleźć dopóki nie zniknie na chwilę z miasta. Woli nie angażować się w dysputy na tle religijnym czy politycznym (,,Szkoda na to nerwy tracić"). Nie lubi się kłócić, zwłaszcza ze znajomymi. Dlatego właśnie rzadko podważa czyjeś zdanie, nawet jeśli wie, że się myli. Wtedy uniknie niepotrzebnego konfliktu, a wcale nie potrzebuje udowadniać, że ma rację. Ogółem uznaje siebie samego raczej za idiotę pod względem wykształcenia, ale nie przejmuje się tym. Jak to zwykł mawiać ze złośliwym uśmiechem: ,,Jestem dumny z bycia żywym dowodem na to, że życie bez mózgu jest wykonalne".
Song Theme: Hero - Ruelle
Miasto rodzinne: Pochodzi z odosobnionego królestwa na południu, nazywanego w tamtejszych okolicach Dernier (czyli ,,ostatnim"), czy też Krajem Wygnańców. Gdy udało mu się uzyskać pełną autonomię, zdecydował się ruszyć w świat i zostać w Dal-Virii.
Klan: Lwy z Castelii
Pozycja: Nowicjusz
Punkty pojedynku: 10
Profesja: Szermierz, Tarczownik
Broń: Nieodłączny jednoręczny miecz i niezawodna lekka tarcza okuta stalą. Ma też swój ,,mały" as w rękawie, z którego korzysta w ostateczności...
Umiejętności: Oczywistym jest, że osoba ochrzczona mianem ,,zmiennokształtny" musi posiadać przynajmniej jedną umiejętność zmieniania formy. Większość zmiennokształtnych decyduje się na formy bardziej zwierzęce, czasem nieco przy tym eksperymentując. Leszy tymczasem zgodnie z mianem posiada zdolność zamiany w prawdziwego leszego - dwu i pół metrowej humanoidalnej bestii o karykaturalnie wychudzonej sylwetce, długich rękach i jeleniej czaszce zamiast głowy (dodatkowa pomoc dla wizuaizacji? :P [KLIK]). Niegdyś miewał problemy z panowaniem nad tą formą, teraz jednak jej użycie na szczęście nie skutkuje przypadkowym rozerwaniem sojusznika w połowie. Jedynym jej kosztem pozostaje energia - po dłuższej walce Kattegat chwieje się na nogach po powrocie do ludzkiej postaci. Mimo tego pozostała w nim dalej pewna mentalna bariera, przez którą wizja zamiany w leszego dalej pozostaje ostatnim czego by chciał. Nawet w ludzkim ciele objawia się w nim trochę leśnego upiora, choćby przez łatwej kontakty ze zwierzętami czy słabością do terenów nie tkniętych ręką cywilizacji. Z ludzkich zdolności po pierwsze jest świetnym szermierzem. Jest w stanie walczyć z bronią zarówno w prawej jak i lewej ręce. W większości przypadków jednak miecz trzyma w dłoni prawej, a na lewym przedramieniu tarczę. I tutaj wyjaśnia się przeznaczenie dziwnego rękawa z metalowych płyt, jakby urwanego z niekompletnej zbroi: Leszy w wypadku stracenia tarczy przerzuca miecz do lewej ręki, z prawej korzystając jako osłony przed lekkimi atakami, a podczas walki z tarczą stanowi dodatkową ochronę (a tego nigdy za wiele przy bojowym charakterze Larsa). Jest doskonałym jeźdźcem, co ma dobre uzasadnienie. W końcu jeśli jesteś w stanie utrzymać się w siodle pikującego gryfa to żaden koń ci nie straszny. Jak już było wspomniane, dobrze gra na gitarze i flecie, ale jeśli chodzi o śpiew, to woli jednak znaleźć kogoś do duetu.
Towarzysz: Ma rękę do zwierząt, ale nie chce trzymać żadnego na stałe. Wystarczy, że siostra zostawiła mu do opieki swojego ,,kochanego Dziobka".
Wierzchowiec: Skrzydłogwizd
Nick na howrse: NyanCat^._.^~

sobota, 24 grudnia 2016

Od Reimenth'a (CD Beatrice)

        Miękką szczotką przesunął jeszcze raz po delikatnych czekoladowych włosach Margaret, nie był co prawda obeznany w tajnikach upinania włosów, by wygalały jak dzieło sztuki, jednak prosty kok nie wydawał się być wyzwaniem. Kilka energicznych pociągnięć szczotką i włosy ułożyły się w wysoki kucyk, starał się jak najściślej oplatać kolejne warstwy lekko zwiniętych włosów. Po chwili wszystko było ułożone tak jak powinno być, ostrożnie spiął włosy srebrnym, ozdobnym grzebykiem. Męczył się jeszcze chwilę by umocnić konstrukcje małymi spinkami. W końcu się udało, upragniony efekt był o wiele lepszy od założeń białowłosego. Margaret znudzona obróciła lekko głowę w lewo by móc obejrzeć, co właściwie stało się z jej włosami. Chłodnym spojrzeniem omiotła kok, potrząsnęła lekko głową by sprawdzić wytrzymałość upięcia. Kok ani drgnął, zaś dwa grube pasma włosów zostały, spływając w dół, lekko falując i otaczając jej twarz dodając uroku jej dziewczęcym rysom.
  - Dziękuję - powiedziała i wstała z krzesła.
  - Teraz suknia. - Rei wskazał na, turkusową suknię, która teraz leżała na łóżku. Zauważalne było, niezadowolenie wymalowane na twarz dziewczyny, mężczyzna dobrze wiedział, że nienawidziła zbędnych dodatków w sukni. Chodź był to bal, Margaret nie zrezygnowała z wygód jakie dawał jej brak gorsetu. Biust miała mocno owinięty beżową przepaską, nie odmówiła sobie również założenia spodni, luźnych jednak krótszych niż nosiła na co dzień, bowiem te kończyły się tuż przed kolanami. Westchnęła głęboko i podeszła do łóżka. Białowłosy przyglądał się całemu zdarzeniu. Oparty plecami o jedną z szafek, przyglądał się jak jego siostra trudzi się z założeniem niewygodnej sukni, jak tonie wśród wielu warstw stroju. Po długiej walce z próbą związania wstążek od sukni na szyi, dziewczyna wygrała. Białowłosy patrzył na siostrę, wiedząc, że być może już drugi raz jej nie zobaczyć w takim stroju, a szkoda, bo według niego, wyglądała oszałamiająco. Delikatna tkanina była zdobiona złotym chwatem u dołu, przyozdobiona była wieloma wzorami, kolorami wpasowującymi się w odcień sukni, od pasa w górę, materiał nie był już tak pokaźny, część góry nie miała ciasnych rękawów, zaś była wiązana dwoma wstążkami. Jak wielkie było jednak zdziwienie chłopaka kiedy, dziewczyna wsunęła pod kiece pas, z pokrowcem w którym znajdował się miecz. Suknię postanowiła jeszcze sama przyozdobić, oplatając się delikatnie w tali mocnym długim sznurem, po czym związała ze sobą dwa końce i rozsunęła sznur tak b mógł swobodnie spocząć na jej biodrach, nie spadając jednak bez problemu dało by się go zsunąć przy użyciu trochę większej siły.
  - Wyglądasz doprawdy pięknie... - powiedział Rei i uśmiechnął się delikatnie, Margaret, wysiliła się również na delikatny uśmiech, podeszła do Rei'a, stąpając boso po zimnej drewnianej podłodze.
  - Ty też całkiem nieźle - Odpowiedziała bratu i poprawiła lekko jego błękitną koszulę i wygładziła część białego aksamitnego płaszcza na ramieniu chłopaka.
  - Zakładaj pantofelki i wio na bal. - Zaśmiał się i spojrzał na drzwi.
  Jasne światło, rozproszone przez piękne, bogato zdobione żyrandole, oświetlało ogromną salę. Po bokach podłużnych okien spływały, długie zasłony. Słychać było stukot obcasów obijających się o kamienną posadzkę. Reimenth, nie mógł odciągnąć wzroku od tłumu a szczególnie od, pięknych dam w bogatych sukniach, co chwilę przemykających gdzieś w tłumie.
  - Ta suknia jest okropnie ciężka. - rozbrzmiał głos Margaret gdzieś za Rei'em. Ten słysząc skargę dziewczyny odwrócił się i uśmiechnął ciepło, ukłonił się, wyciągając dłoń w stronę siostry.
  - Panienka zatańczy? - Zaproponował. Margaret chwilę się zawahała , jednak kiwnęła głową i położyła swoją dłoń na dłoni Reimenth'a i dała zaciągnąć się wśród tańczących gości. Orkiestra, przygrywała wesoły i radosny kawałek. Tańczyli kręcąc się wśród innych par, uśmiechając się do siebie, co jakiś czas z drobnych potknięć któregoś z nich, bowiem Rei mógł przez nieuwagę przewrócić się nawet o własne nogi, a Margaret, nie przyzwyczajona do obcasów, co jakiś czas źle stawiała nogę i traciła równowagę. Gdy muzyka przestała grać Margaret podeszła do stołu przy którym stała Beatrice, na którą wpadli dziś po południu. Nawiązała się między nimi rozmowa. Mężczyzna zaś postanowił rozejrzeć się po sali balowej. Szukał wśród tłumów kogoś z kim chciałby rozpocząć drugi taniec. Jednak wyszukanie wyjątkowej okazało się być dla Rei'a nie lada wyzwaniem. Każda na swój sposób piękna, każda poruszała się z gracją wirując w swojej balowej sukni. Raz się żyje, trzeba korzystać póki czas - pomyślał i wraz gdy orkiestra znów zaczęła grać podszedł do jednej z dziewcząt i poprosił o taniec.
  Powoli tracił rachubę, wiele tego wieczoru bowiem zobaczył twarzy, z wieloma młodymi damami przetańczył, na wielu z twarzy pojawił się przez niego widoczny rumieniec. Kręcąc się w rytm muzyki, z dziewczyną o włosach koloru rdzy, spojrzał na chwilę na tłum otaczających ich ludzi, ujrzał wśród nich dwa płomienie, zamknięte w oczach kobiety, nie był w stanie określić jak wyglądała dokładnie, jedyne co zdążył zobaczyć, to jej oczy. Kręcąc się w tańcu, wrócił jeszcze raz wzrokiem na miejsce gdzie wcześniej ujrzał kobietę, jej już tam nie było, znikła. Przez resztę wieczoru nie mógł odpędzić myśli o nieznajomej do momentu kiedy szyby wyleciały z okien, a małe kawałki szkła spadły obsypując gości i spadając na zimną posadzkę. Rozległy się krzyki, do pomieszczenia wpadła ogromna obrzydliwa bestia. Rei bez zastanowienia, udał się do Margaret, która za pewne nadal stała przy stole. Przepychając się między ludźmi uciekającymi w panice, w końcu dotarł do dziewczyny, która wpatrywała się z potwora z zachwytem oraz lekkim strachem.
  - Margaret! Daj mi miecz! - krzyknął do dziewczyny chłopak, lekko przerażony całą sytuacją. Dziewczyna spojrzała na niego i kiwnęła głową. Zaczęła unosić powoli swoją suknie, jednak zdała sobie sprawę, że to może potrwać wieki, zanim dobędzie miecza. Szybkimi ruchami kolejno, zaczęła drzeć warstwy ciężkiej sukni.
  - W końcu się coś dzieje - Stwierdziła Beatrice i przyłożyła kielich do ust. Margaret w tym czasie, zdążyła już pozostać bez góry sukni. Rei nie czekając na jej pozwolenie zabrał miecz i przyjrzał się potworowi, na jego grzbiecie znajdowała się białowłosa z dużym metalowym prętem. Stwór miotał się jednak niemiłosiernie. w mężczyźnie wzbierał gniew, nie mógł przecież, tak tego zostawić.
  - Rei, ja chyba wiem co to za potwór! - zawołała Margaret, dzierżąc już swój pastorał, Shirame. Gdzie ona to wszystko chowa?, przemknęła Rei'owi myśl. - Nie możesz go.. - Nie słuchał jednak już Margaret, chciał pomóc Dante. Zaszarżował omijając większość przeszkód. No właśnie większość. Przez swoją nieuwagę, przewrócił się o jakąś rzecz. Usłyszał jak potwór pada na cztery, chciał zareagować, podnieść się szybko, jednak było za późno. Potwór złapał Rei'a w zęby. Chłopak zawył z bólu kiedy jeden z zębów wbił mu się w udo. Nie wypuścił jednak miecza. Płazem miecza uderzył mocno potwora w pysk. Potwór oszołomiony wyrzuci go z paszczy... pod sam sufit. Obracając się w powietrzu bezsilnie machając rękom, próbując złapać się czegokolwiek, tylko co miało niby znajdować się pod sufitem?! Mocno ścisnął rękojeść miecza. Usłyszał głośny ryk bestii. Spadał. Spadł prosto na grzbiet, tuż za Dante, poczuł mocny ból w okolicy prawego biodra. Turlał się na dół. Uderzył się w głowę. Słyszał, jak Dante dalej szarpie się z potworem, dopóki... nie przestał słyszeć. Przeszył go piskliwy dźwięk a potem długa cisza. Wsparł się na łokciach, spojrzał na miecz który mocno trzymał w prawej ręce.
  - Dante! - Zawołał ledwie słysząc swoje słowa i rzucił narzędzie w stronę Dante. Białowłosa złapała narzędzie. Zamachnęła się i przymierzyła do zadania uderzenia. Jednak zawahała się, jej uwagę bowiem odciągnęło coś co usłyszała.
  - Cholera - przeklął cicho.
  Powoli zmysł słuchu do niego wracał, jednak głosy były niewyraźne i przerywane co chwila przez jakiś pisk. Ból przeszywał jego ciało, jednak nie bolało go aż tak bardzo by nie próbował wstać. Powoli zaczął się podnosić, szukając wzrokiem zastępczego miecza. zobaczył jedynie włócznie leżącą pod jednym ze stołów. Bez zastanowienia podbiegł do niej i zaczął wyciągać z pod przewróconego stołu. Zacisnął palce na drzewcu i mocno szarpnął wyrywając włócznie spod pozostałości po stole i tym co się na nim znajdowało. Kiedy on szarpał się z włócznią, za jego plecami, Margaret próbując go powstrzymać strzeliła w stół, raczej próbowała strzelić, źle jednak wycelowała i zaklęcie padło na żyrandol, który spadł z hukiem rozpadając się na miliony kawałków. Rei, wyciągnął włócznie. Odwrócił się i spostrzegł, że potwór jest pozbawiony jeźdźca. Miał już dość tego potwora, tego balu i swojej niezdarności. Policzki zaczerwieniły mu się ze złości. Ośmieszył się, więc czas na zemstę która krwią zostanie zbroczona. Pewny siebie, zaszarżował na miotającą się bestię. Potwór odwrócił się unosząc łeb. Zaledwie chwile później ostrze włóczni wbiło się w gardło monstrum.
  - NIE REI! - zawołała Margaret z daleka. Usłyszał to wyraźnie, tylko szkoda, że dopiero teraz. Było za późno. Rei'a opryskała ciepła czerwona ciesz. Zaplamiła połowę jego koszuli, i nadała części włosów czerwoną barwę. Potwór zaskomlał i upadł na prawy bok. Chłopak z ulgą wyciągnął ostrze. Monstrum się dusiło. Ugodził stworzenie jeszcze parę razy, póki nie wydało z siebie ostatniego tchnienia. Odsunął się, ie spuszczać niepewnego wzroku z potwora. W uszach słyszał szum krwi i przyśpieszone bicie serca. Jednak, rana na szyi potwora zaczęła się rozszerzać, powiększać aż w końcu rozciągnęła się na całą długość szyi potwora. Z rany wypadły maziowate, trudne do określenia stwory, wielkości średniej wielkości taboretu. Przedziurawił jedno z bliżej nieokreślonych kształtem maziowatych stworzeń. To przestało się ruszać, by po chwili podzielić się na dwa i zacząć przybierać na masie. Rei, cofnął się i podbiegł do Margaret.
  - C-co to właściwie za potwory? - Zapytał się nie spuszczając wzroku z mazi które zaczęły rosnąć i powoli zmieniać się w potwory, podobne do tego którego przed chwilą zabił.
  - Nie jestem pewna, ale czytałam o takich, jak zabijesz jednego, to pojawiają się dwa - odpowiedziała Margaret.
  - Więc jak je pokonać!? - Wydarł się Rei spoglądając na prawie już uformowane potwory. Oba rozglądały się po sali. Jeden z nich przewrócił stół przy którym siedziała Beatrice, przewracając przy okazji i ją. Kobieta, poczerwieniała na twarzy i rzuciła kieliszkiem, który trzymała w ręce, o podłogę. Wstała ale jej sukienka była wyraźnie poplamiona. Jej suknia zaczepiła się o nogę stołu, chcąc uwolnić materiał, mocno szarpnęła. Materiał trzasną i rozerwał się, ukazując, kawałek nogi dziewczyny od kolana w dół.
  - Wybite okno? jakoś zniosę. Podłogi? Okej. Moja nowa kiecka? Przeżyje - powiedziała wyprostowując się. - ALE TEJ GORZAŁY TO WAM NIE WYBACZĘ! - Wrzasnęła, łapiąc za krzesło. Podbiegła bliżej jednego z potworów, rzucając w niego krzesłem. Wzbudziła w Rei'u po części podziw a z drugiej strony ta kobieta go przerażała.
  - Rei! Słuchasz mnie w ogóle? - Szarpnęła chłopaka za ramię by zwrócił na nią uwagę. Zdał sobie sprawę, że jej nie słuchał,spojrzał więc w błyszczące niepokojem oczy siostry. - Nie słuchałeś - stwierdziła - Słuchaj mnie uważnie, mamy teraz na karku cztery ogromne potwory, ja spróbuję uziemić jednego z nich, ty zaś spróbuj podciąć ścięgna drugiemu, trzecim zajmują się już inni. A czwarty... - Jęknęła. Zawsze miała plan, teraz jednak wyglądała na bezsilną. położył jej rękę na ramieniu i uśmiechnął się delikatnie.
  - Tym razem nie nawalę - zapewnił - zaufaj mi proszę. - Odsunął się od Margaret. Dziewczyna kiwnęła głową. Nie czekał, ruszył w stronę jednego z potworów. prześlizgując się pod stworzeniem przebił jedną z przednich łap, próbując przeciąć ścięgno. Niedaleko rozległ się huk, kontem oka ujrzał, że łapy jednego ze stworzeń zaczynają porastać kryształami lodu. Rei wyrwał włócznie z łapy bestii, która wydała z siebie przeraźliwy ryk. Zobaczył jednak coś czego chyba nie chciał widzieć. Beatrice dzierżąca miecz, zapewne jednego ze strażników, Zbliżała się do jednego z potworów. Białowłosy nie chciał tym razem znów nawalić, uważając, na miotającego się nad nim potwora, ruszył w stronę Beatrice. Po drodze o mały włos nie został przyciśnięty przez jedną z łap monstrum. Kobieta przymierzyła się do zadania ciosu, Rei stanął jej na przeciw odparowując cios.
  - Nie zabijaj ich! - krzyknął na zdziwioną Beatrice.
  - Podaj mi jeden powód - Zamachnęła się by zadać cios, mężczyzna wykonał unik uskakując w prawo, uważając na łapę jednego z potworów. - by nie zabijać - Dodała znów atakując ze zdwojoną siłą, Rei z trudem odparował atak. - MORDERCY MOJEJ WÓDECZKI?! - wydawać się mogło, że w jej oczach zakręciły się łzy. Spróbowała kopnąć Rei'a by odepchnąć go i móc w spokoju walczyć z potworem. Rei, cofnął się do tyłu, uciekając z pola rażenia. Odparowując kolejny atak, Rei próbował podać za powód, że potwory się tylko rozmnożą i będzie więcej morderców jej wódeczki.
  - Słuchaj... - zaczął ale kontem oka dostrzegł zbliżający się w ich stronę z zadziwiającą prędkością, ogon wściekłej bestii. - OGON! - Wrzasnął i odepchnął Beatrice. Niestety sam nie zdążył uciec. Ogon mocno uderzył w Rei'a odrzucając go na połowę sali, gdzie akurat toczyła się walka z jednym z potworów. Chwilę tak sunął po podłodze po czym uderzył w coś... a raczej kogoś. Zobaczył tylko rozmazaną sylwetkę dziewczyny. Podciął ją swoim pędem przez co został przygnieciony przez jej ciężar. Potem nic nie widział bowiem włosy dziewczyny wpadły mu do oczu. Ból zaczął w nim wzmagać, uderzenie wszakże lekkie nie było.
  - Hej mała... wpadłaś mi w oko - szepnął. Jednak nie odzyskał żadnej odpowiedzi. - Ej naprawdę weź te włosy, wpadły mi do oczu. - powiedział już troszkę głośniej. Dziewczyna nadal się nie ruszała, była zapewne w szoku. Delikatnie szturchnął ją lewą ręką. Wtedy, jak oparzona uniosła się do góry wspierając się na rękach. Ich spojrzenia się skrzyżowały, a Reimenth jakby zapomniał o całym bólu i toczącej się walce wpatrywał się w dwa ogniki... Zamknięte w tęczówkach dziewczyny. Musiał przyznać, że na ten widok jego serce na chwilę zamarło by potem zacząć galopować jak wściekłe. Przecież niedawno sądził, że już jej więcej nie zobaczy, co dopiero dotknie. Uśmiechnął się niezgrabnie, cały czas patrząc na zdziwioną dziewczynę, zauważył również coś co wcześniej pominął... a była to para dość dużej wielkości rogów. Było co prawda to zaskoczeniem, ale Rei nadal był oczarowany wyglądem dziewczyny, szczególnie kolorem jej oczu.
  - Przepraszam - Powiedział Rei nie za bardzo wiedząc co ma zrobić. Zauroczenie nie podziałało długo i już po chwili poczuł ból, podwojony tym, że dziewczyna leżała nadal częściowo na nim. Na brzuchu, gdzie niestety przyjął uderzenie ogona bestii, więc dodatkowy ciężar teraz tylko podwoił ból. - naprawdę przepraszam - syknął - ale zgniatasz mi wnętrzności...

Flo?

Od Thalii (CD Revana) - Dreszcz emocji i bal pełen wrażeń

        Tak jak od początku podejrzewała piratka, to całe napuszone, snobistyczne, sztywne i niewyobrażalnie nudne, niczym przysłowiowy but, Święto Tolerancji nabrało odrobiny sensu wraz z przybyciem szatynowej kurierki. Cała sala, pełna najprzeróżniejszej arystokracji (albo też „kolorowej tłuszczy”, jak to piratka zaczęła ich w myśli nazywać) nagle ożyła, jakby za sprawą dotknięcia czarodziejskiej różdżki, której funkcję w tym wypadku pełniło… stado przerośniętych chimer, które po próbach potraktowania ich jakimkolwiek ostrzem, mnożyły się niczym króliki na wiosnę? Nawet Thalia nie spodziewała się, że jej kompanka przyprowadzi tutaj coś   t a k i e g o  na rozruszanie niezwykle sztywnej atmosfery. Nie da się ukryć (choć dziewczyna musiała to przyznać z bólem), że maszkary były w stanie spowodować większy chaos, niż ona i kurierka mogły mieć w planach. Ba! Obserwując stado stworów, taranujących i pożerających wszystko, co stanęło im na drodze, goniących za panikującą tłuszczą, aż w końcu mnożących się po cięciu ich cielska nawet byle sztyletem, dziewczyna zaczęła wątpić, czy zdołałyby z Chow zrobić tutaj podobne zamieszanie nawet z pomocą Ozzi i Dexter’a, a przecież to już oznaczało wkroczenie do akcji cięższej artylerii.
  Jednak mimo wszystko, jak tylko zdążyła sobie poradzić z przełknięciem nieprzyjemnego uczucia zazdrości i poszarpanej dumy, bawiła się wręcz znakomicie! Szczerze powiedziawszy, gdyby ktoś wcześniej uprzedził ją jakie atrakcje będą miały miejsce podczas balu, przyszłaby na niego dużo wcześniej i to ze zdecydowanie lepszym nastawieniem. Być może nawet nie narzekałaby po drodze na towarzystwo tych bogatych gburów, bez krzty poczucia humoru. Być może, kto to wie? Choć z drugiej strony, gdzie tu w tym wszystkim magia niespodzianki, gdyby od samego początku wiedziała o ataku bestii? Element zaskoczenia jest przecież kluczowym składnikiem udanego przedstawienia! W takim razie, może to jednak i lepiej, że Chow zachowała coś takiego w sekrecie? Choć, sądząc po minie, jaka wymalowała się na twarzy kurierki, kiedy na salę balową wtłoczyły się olbrzymie cielska stworów, ona chyba też nie planowała aż tak efektywnego wejścia smoka.
  Właściwie to dziewczyna nie bawiła się tak dobrze od 310 roku, kiedy to, zawitawszy do kolejnego, jeszcze niczego nieświadomego portu, postanowiła się zabawić tak, jak to piraci zwykle mają w zwyczaju- głośno, efektownie i w dodatku najczęściej z opłakanym skutkiem dla drugiej strony. Jakby się nad tym przez chwilę zastanowić, był to pierwszy i ostatni raz, kiedy Szkwał postawiła nogę na klasztornych posadzkach. Przywdziawszy szaty mnicha (oczywiście, w pierwszej kolejności pozbawiając jednego nieszczęśnika przytomności, a później zamykając go związanego w ciemnej, przesiąkniętej stęchlizną piwnicy), postanowiła odprawić mszę „po swojemu” przed tłumem wiernych. Pech chciał, iż w mieście trwało wówczas jakieś lokalne święto, dlatego przed masywnymi, bogato zdobionymi drzwiami kościoła zgromadziło się więcej ludzi, niż zwykle, choć Thalii oczywiście nie specjalnie przeszkadzał taki obrót rzeczy. Właściwie to była bardzo zadowolona, kiedy tak wiele par uszu stało się świadkiem jej znakomitego występu, choć chyba tylko ona doceniła genialność własnego żartu. Oczywiście, przedstawienie diabli wzięli, kiedy co mądrzejsi mieszczanie, rozpoznawszy w ekscentrycznej kobiecie z kapucynką na ramieniu piratkę, której wizerunek widniał przy niejednej uliczce, a imię powtarzane było przez niejedne usta, zdecydowali się o wszystkim zawiadomić straż. Z resztą, prędzej czy później stróże prawa zostaliby wezwani przed kościół, nie zależnie od tego, czy Thalia zdecydowałaby się ściągnąć przebranie mnicha w środku mszy, czy postanowiłaby je zachować do końca ceremonii. To, co mówiła i jak się zachowywała wywołało już wystarczająco dużą falę krytyki, ale czego innego można się było spodziewać po morskim bandycie, odprawiającym mszę, podczas jednego ze swoim lepszych dni? Cóż, morał z tej historii taki, że dosłownie wszystkiego. I tak, jak wspomniane przeze mnie grono wiernych i strażników, nie było na tyle rozrywkowe, by docenić wybryk piratki, tak teraz również nikt poza kurierką najwyraźniej nie potrafił docenić tak ciekawego obrotu zdarzeń. No, może jedynie pogwizdujący wesoło Ozzi zdawał się być szczęśliwszy, niż one dwie razem wzięte, ale trzeba przyznać, że mało kto jest w stanie przebić przeklinającą papużkę nimfę w kwestii poczucia humoru.
  - BUAHAHAHA! PŁOŃ! PŁOOOŃ!- wyrwało się piratce, kiedy płonący gobelin dopadł ślepego potwora, bez skrupułów atakując w pierwszej kolejności grzbiet bestii. Rozprzestrzenienie się ognia po całym cielsku było już kwestią zaledwie kilku sekund, a pod wysoką temperaturą płomieni ugięły się nawet twarde łuski chimery.
  Nie da się ukryć, iż pokonanie jednego stwora, który miał czelność odbierać piratce i kurierce zasłużony (i każe cenny!) tytuł źródła niekontrolowanego chaosu i zniszczenia, było chyba najlepszym, co mogło dzisiaj Szkwał spotkać. Dziewczyna czuła się, jakby wygrała pojedynek, od którego zależało więcej, niż tylko jej życie. Zupełnie, jakby zwyciężyła w grze, stawiając wszystko co miała, na jedną, niepozorną kartę. Nawet, jeśli dookoła wciąż roiło się od mnożących się szkarad, to jedno zwycięstwo było jak na wagę złota. „Jeden zero, szmato!”
  Upajająca się sukcesem, nawet nie próbowała ukryć satysfakcji, jakiej dostarczyło jej pozbycie się wroga. Być może entuzjastyczne uniesienie rąk w górę było odrobinę przesadnym gestem, ale dziewczyna nie miała sobie niczego do zarzucenia.
  Dopiero w tym momencie zauważyła pełne dezaprobaty spojrzenie Revana, który z niedowierzaniem kręcił głową, przyglądając się reakcji czarnowłosej towarzyszki. Dziewczyna jedynie wzruszyła ramionami, jakby nie rozumiała iście rodzicielskiej reakcji Szarego.
  - No co? Zasłużył sobie, bezczelny gnój.- odparła tak oczywistym tonem, jakby dalsze usprawiedliwianie nie miało najmniejszego sensu. Cóż, w jej przypadku może faktycznie nie miało.
Piratka odwróciła głowę, ponownie przenosząc wzrok na wijącego się potwora, bezskutecznie walczącego resztkami sił z liżącym go płomieniem.
  Triumf zniknął z jej twarzy niemalże tak szybko, jak wcześniej się na niej pojawił. Znaleźli sposób na pokonanie potworów, mogli zabić je w znacznie łatwiejszy sposób, niż za pomocą zwykłej, białej broni, w końcu, po tak długim wyczekiwaniu, Święto Tolerancji zaczęło robić się ciekawe, Dexter znów się gdzieś zapodział, a przebrzydły potwór stanął w płomieniach. Wszystko zdawało się być na swoim miejscu, a mimo to, coś nie dawało brunetce spokoju. Miała wrażenie, że coś przegapiła, przeoczyła, a może raczej- czegoś nie dostrzegła.
  Burzowe oczy obrzuciły salę szybkim spojrzeniem, po czym po raz kolejny padły na postać Prześladowcy. Tym razem jednak zatrzymały się na nim zdecydowanie dłużej, wytrzeszczone, nie kryjąc zdziwienia. Dziewczyna bezpardonowo wytknęła Revana palcem prawej dłoni, rozdziawiając usta, niczym małe dziecko, powoli odkrywające nieznany świat.
  - Czy ty właśnie…- zaczęła, chyba jeszcze do końca nie wierząc swoim oczom. Trzeba przyznać, to, co ujrzała w pierwszej chwili naprawdę odebrało jej mowę. Nie minęła jednak sekunda, nim Thalia zdążyła się opamiętać i powrócić do swojego normalnego sposobu bycia.- A niech to waleń w mordę jeża kopnie! Panie Szary, ty masz   t w a r z !- wykrzyknęła, trudno powiedzieć, czy bardziej z podziwu, zaskoczenia, ekscytacji, czy może wszystkiego jednocześnie.
  I zanim Poursuivant zdążył zareagować, lub w jakikolwiek sposób obronić się przed atakiem ze strony dziewczyny, morda Szkwał wyrosła tuż przed nim i to w bardzo ostrym przybliżeniu.
  - No po prostu oczom nie wierzę!- kobieta klasnęła w dłonie uradowana, po czym bezceremonialnie dźgnęła towarzysza w policzek.- Że też doczekałam się dnia, w którym Nocny Prześladowca ukarze światu swoją szpetną mordę!- Przeklęta klasnęła raz jeszcze, po raz kolejny tykając palcem oblicze Kapitana Haka, zupełnie, jakby mężczyzna był muzealnym eksponatem, albo magicznym stworzeniem, którego nikt wcześniej na oczy nie widział, a o którym pisały jedynie stare podania i wiekowe księgi.
  Prześladowca najwyraźniej wyczerpał swój limit cierpliwości, czego dowiódł głośnym westchnięciem i teatralnym wywróceniem oczu z irytacją. Widząc to, Thalia na chwilę przestała dźgać przyjaciela, po czym posłała mu zadowolony z siebie uśmiech.
  - Oj, nie złość się tak, tylko żartowałam! Nie jesteś aż tak szkaradny.- dokładnie w tym momencie kobieta, dla podkreślenia znaczenia swoich słów, poklepała Szarego po lewym, przyozdobionym długą blizną policzku.- No, powiedzmy, że jeszcze załapujesz się do kategorii przeciętnych…- wyszczerzyła się po raz kolejny, śmiejąc się typowym, chochlikowym „hi hi”.
  Zupełnie, jakby to jej wcześniejsza wypowiedź, a nie bezceremonialne dotykanie towarzysza po twarzy, była przyczyną irytacji Nocnego Prześladowcy.
  - Dobrze się bawisz?- Szary po raz kolejny spojrzał z niedowierzaniem na piratkę, unosząc przy tym jedną brew. Szkwał zasalutowała w odpowiedzi.
  - Aye, aye, taje’s!- wykrzyknęła ironicznie, imitując ton, jakim okrętowy majtek zwraca się do kapitana, bosmana, albo kogokolwiek, wydającego mu rozkazy.- Ale tak między nami…- zaczęła, już nieco poważniejszym tonem. Mimo wszystko, w dalszym ciągu nie przestała się uśmiechać, co sprawiało, że jej wypowiedzi mogły zostać odebrane w różnoraki sposób.- Wiesz, że pokazania twarzy bardzo ujmuje Ci charakteru? Poważnie, nie rób tego więcej.
  Revan najwyraźniej nie miał ochoty na kolejne, pirackie mądrości dzisiejszego wieczoru, dlatego zdecydował się zbyć uwagę towarzyszki, nim ta zdąży się rozkręcić na dobre, starając się przy okazji skupić na tym, co działo się dookoła. A działo się bardzo dużo! Oczywiście, podobnie, jak w przypadku poprzedniego opowiadania, to również nie miałoby sensu, gdyby przedstawiona para bohaterów nie zaczęła się ze sobą droczyć w samym środku niebezpieczeństwa.
  - Hej, gołąbeczki!- głos Chow rozniósł się echem po przestronnej sali balowej. Kurierka, wraz z nieznajomą, rogatą kobietą starały się podpalić drugiego potwora, choć najwyraźniej wcale nie przeszkodziło to tej pierwszej w częstowaniu dwóch pozostałych Muszkieterów kąśliwą uwagą.- Nie czas teraz na ploteczki, może ruszycie tutaj swoje dupska i pomożenie, co?!
  Sargent w odpowiedzi parsknęła śmiechem, zaś mina Revana i jego spojrzenie, pytające „Dlaczego ja?” jednoznacznie tłumaczyły, iż mężczyzna najwyraźniej po raz kolejny stracił wiarę w ludzkość.
Mimo wszystko, przekomarzanie się i kłótnie mogły zaczekać, teraz najważniejsze było pozbycie się stada wyrośniętych szkarad. A skoro udało im się poznać sposób na zabicie bestii, nie dopuszczając do mnożenia się ich w nieskończoność, warto było z niego skorzystać. I to jak najszybciej.
  - No, słyszałeś Panie Szary?- Sargent bezceremonialnie chwyciła mężczyznę za rękaw kaftana, ciągnąć go za sobą.- Choć, musimy spalić resztę tego ścierwa!- krzyknęła entuzjastycznie. Jej ton brzmiał tak, jakby mówiła „to będzie kolejny wielki, wielki dzień!”.

Re? Pospiesz się no, robota czeka!

piątek, 23 grudnia 2016

Od Revana (CD Flo) - A mówili ,,nie baw się ogniem"...

        To zdecydowanie wykracza poza moje kompetencje, myślał Re starając się nie spaść z wierzgającej bestii. Nie do tego szkolił się całe życie. Arystokrata? Herszt? Seryjny morderca? Pestka. Póki miał do czynienia z człowiekiem żadne wyzwanie nie wydawało się Nocnemu Prześladowcy niemożliwe do wykonania. I nagle w środku balu, tuż po jego poetyckim pojedynku z piratką, pojawia się Chow i bestie godne uwiecznienia w dziełach Lovecrafta. Swoją drogą, ciekawe, że to akurat po pojawieniu się Chowlie cały bal poświęcony wieloletniej idei międzyrasowej tolerancji poszedł w niepamięć w przeciągu jednej minuty. Revan już wcześniej miewał wrażenie, że nie docenił kurierki, ale to przebiło wszelkie jego oczekiwania.
  Wbity w kark hak zdążył już przejść na wylot i z każdą chwilą do umysłu Szarego coraz bardziej dobijała się przerażająca wizja pękającej skóry. Upadek w takiej chwili byłby chyba największym i jednocześnie ostatnim w jego krótkim życiu. Całe szczęście (albo i nieszczęście, patrząc po ilości potworów na sali) dziwadła miały niesamowicie grubą i wytrzymałą skórę. Ciekawe czy dałoby się z tego zrobić porządny kaftan? Odzież powstrzymująca bełty, to by było coś...
  Profesjonalnych lekcji jazdy może i nigdy nie miał, ale lata jeżdżenia wszerz i wzdłuż Dal-Virii zrobiły z Revana całkiem dobrego jeźdźca, chociaż w życiu nie spodziewałby się, że te umiejętności przydadzą mu się w pokonywaniu potworów. Zupełnie jak w siodle. Łatwizna, powtarzał sobie w myślach, próbując wychylić się do przodu po swój rzucony wcześniej nóż i przy okazji nie złamać karku na kafelkach. Nie miał najmniejszej ochoty zakończyć swojej kariery w klanie Orłów tu i teraz, a już na pewno nie w tak idiotyczny sposób. W końcu dosięgnął rękojeści.
  - To chyba moje! - rzucił ujmując mocno broń, wyszarpując ją przy kolejnym wierzgnięciu z satysfakcjonującym cmoknięciem rozcinanego ciała, które (nie żeby się temu kiedykolwiek przysłuchiwał) brzmiało wyjątkowo paskudnie i nienaturalnie. I hurra, odzyskał nóż...tylko co teraz? Jego plan właściwie nie zakładał sukcesu, o ile w ogóle jakikolwiek ,,plan" kiedykolwiek istniał.
  Z braku lepszych pomysłów, po prostu wbił go w drugie oko.
  Reakcja była natychmiastowa. Ryk boleści był jak wbite w uszy kolce, chwilowo ogłuszając mężczyznę. W ostatniej chwili zdołał wyrwać swój hak i zeskoczyć, zanim bestia w ostatecznej próbie ukarania szaro brązowego szkodnika rzuciła się desperacko na ziemię. Revan przekoziołkował po ziemi, od razu stając na nogach. No, przynajmniej lądowanie mu wyszło.
  - Ha, łatwizna - rzucił do siebie bez entuzjazmu, otrzepując ubranie.
  Stojąca obok rogata elfka obserwowała cierpiącego potwora. Szary z ubolewaniem zauważył, że koniec końców nie odzyskał swojego noża - broń dalej tkwiła w paskudzie, ale po drugiej stronie głowy. Pyrrusowe zwycięstwo. Po chwili dobiegły do nich Thalia i Chow, obie zdyszane...i nieludzko uradowane.
  - Ej! - rzuciła Szkwał do nieznajomej. - Pierwsze tu byłyśmy. Nie kradnij zabawy - mimo raczej negatywnego przekazu, widniejący na twarzy piratki uśmiech przeinaczył komunikat w przyjazną złośliwość.
  - Ktoś tu się nie umie dzielić - dorzuciła szatynka, równie uradowana. Na jej ramieniu wylądował Ozzi, głośno zwiastując swojego przybycie znanym całej trójce hasłem.
  - Dobra, potem dogadacie się kto kogo okradł - wtrącił się Prześladowca. - Najpierw trzeba unieszkodliwić tą gnidę zanim wstanie...
  - TE gnidy - poprawiła go kurierka, wskazując kciukiem w stronę końca sali.
  Pobojowisko wyglądało jeszcze gorzej niż kilka minut temu. Revan mógłby przysiąc, że gdy siedział na grzbiecie potwora, kandelabr jeszcze wisiał na swoim miejscu, a gobeliny nie płonęły. Jedna z bestii, z którą chyba walczyła Dante, leżała martwa, rozcięta włócznią, a w jej miejsce jakimś niewyjaśnionym cudem pojawiły się trzy nowe, głodne i w pełni sił stwory. Szary na chwilę stracił wiarę w swoje pojęcie matematyki. Obejrzał się w stronę drzwi - liderka Słowików, lider Borsuków i jakiś trzeci typ walczyli z jednym potworem. Drugi zwijał się już bardziej z wściekłości niż bólu tuż przed nim. A trzeci był martwy...
  - Skąd tu się do cholery wzięła kolejna trójka? - wypowiedział na głos dokończenie myśli.
  - Cud natury - odparła Chowlie.
  - A na serio? - wtrąciła elfka, wcale niezadowolona z takiego przebiegu sytuacji.
  - Rozcięte paskudy dają więcej paskud - wyjaśniła Thalia, domyślając się co się wydarzyło.
  - A mniejsze paskudy dadzą ich jeszcze więcej. Tak więc nie tniemy - podsumowała Chow.
  Revan przejechał sobie dłonią po twarzy, dając w jednym westchnieniu frustracji upust wszystkich tłumionych od ataku potworów emocji. Najpierw musi walczyć z czymś, czego właściwie nie znał i nie mógł podejść żadnym ze znanych sobie sposobów, a potem dowiaduje się, że i tak go nie pokonają. Nie tylko jemu się to nie podobało. Thalia po prostu warknęła tupiąc z całej siły, po prostu czysto wściekła.
  - Jak mam coś zabić nie tnąc tego na kawałki?! - wyrzuciła z siebie.
  Prześladowca patrzył na drugiego z teraz już pięciu potworów. Łuskowaty brzydal porośnięty szorstką, rzadką sierścią wił się po podłodze, dalej przeżywając utratę wzroku. Chaotyczne ruchy w połączeniu z jękami boleści przypominały Revanowi sytuację sprzed kilku lat, gdy na szlaku przez Ironwood podpiął się do karawany kupców, a nocą napadł ich krenshar. Młody był i pewnie by go bez trudu usiekła sama dwójka woźniców, ale nikt mu nie chciał robić krzywdy. Potwór był jednak głodny i pewny siebie...i chyba nie wiedział jak działa ogień. Szorstka sierść zajęła się jak ognisko od rzuconej przez przestraszonego pachołka pochodni. Potworowi zostało tylko wić się w boleści...
  Potwór. Szorstka sierść. Ogień. To przecież oczywiste!
  - Chowlie, musimy go podpalić - powiedział szybko. Zwierzę zaczęło się już podnosić na łapy.
  - Co proszę? - odparła kurierka.
  - Po ogniu nie zostaje ślad. Nie rozetnie go, więc się nie rozmnoży.
  - Jak z czarownicami! - wtrąciła się Thal z szatańskim uśmiechem.
  - Od kiedy to czarownice rozmnażają się po rozcięciu na pół? - rzucił Prześladowca, nie mogąc się powstrzymać.
  Potwór skoczył w ich kierunku, rozdzielając grupę. Oczywiście Szkwał i Szarego los musiał rzucić w jednym kierunku, zmuszając ich do współpracy. W końcu to opowiadanie nie miałoby sensu bez choćby jednej słownej przepychanki z ich strony.
  - Nie łap mnie za słowa, panie poeto - zagroziła mu palcem, z niepokojącym uśmiechem sięgając po płonący gobelin. - Ale w sumie to by śmiesznie wyglądało. Wyobraź sobie minę łowcy czarownic, któremu trafiłby się taki przypadek. Mógłbyś? Ja mam zajęte ręce - skinęła głową w stronę maszkary, która zdecydowała się iść za Chowlie i rogatą dziewczyną.
  Mężczyzna obsunął bandanę i zagwizdał głośno na dwóch palcach. Ślepemu potworowi wibrujący dźwięk wkręcił się nieprzyjemnie w uszy. Obrócił się wściekły, ślizgając po posadzce i zaszarżował ślepo. Szary zagwizdał jeszcze kilka razy, by nie stracić zainteresowania bestii, po czym uskoczył w niemalże ostatniej chwili. Sargent czekała przygotowana trzymając zerwany gobelin za niepłonącą część.
  - Ole! - zakrzyknęła zarzucając ciężką tkaninę na ślepego potwora, równocześnie odsuwając się na bok eleganckim piruetem.
  Bestia biegła dalej. Przez ślepotą nie było dla niej różnicy w trzymaniu czegokolwiek na łbie. Za późno jednak zorientowała się, że nie powinno jej być tak ciepło. Droga tkanina paliła się łatwo, a sierść, ku uciesze piratki i mordercy, jeszcze lepiej. Stwór zaczął się rzucać po podłodze w bezsensownej walce. Łuski poddawały się pod temperaturą i odpadały, pozwalając płomieniom dostać się do skóry. Wkrótce niemal cały grzbiet bestii zajął się ogniem.
  - BUAHAHAHA! PŁOŃ! PŁOOOŃ! - wyrzuciła z siebie Thalia z nieludzką satysfakcją, unosząc ręce do góry. Urwała gdy ujrzała pytający wyraz twarzy Revana, dalej bez bandany. Mężczyzna pokręcił głową z dezaprobatą. Dziewczyna wzruszyła ramionami. - No co? Zasłużył sobie, bezczelny gnój.

Thalia? Pozostali? :3

Od Dante - Tango potworów

        Zanim okna sali wyleciały z ram zasypując gości deszczem potłuczonego szkła Dante naprawdę miała nadzieję, że to będzie udany wieczór.Nie żeby jakoś specjalnie przepadała za tego typu imprezami.Wszędzie przepych, szampańska zabawa i zaczerwienione twarze pucułowatych arystokratów.Ciężkie sznury klejnotów na wątłych szyjach szlachetnie urodzonych dam, lśniące rodowe sygnety na palcach spoconych dłoni ściskających jej dłonie.Nie pamiętała twarzy tych wszystkich mężczyzn, zwykle gdy zgodziła się już z kimkolwiek tańczyć była już mocno nietrzeźwa.Jaskrawe barwy kosztownych sukni, szkarłat i zieleń kontrastujące z bladymi twarzami dworskich panien dławionych przez związane jak najciaśniej gorsety.Ale czego to człowiek nie zrobi żeby być pięknym? Dante była do tego stwierdzenia nastawiona raczej jak pies do jeża i trudno było jej sobie wyobrazić siebie w takiej sytuacji. Podobne świętu tolerancji bale były dla niej wątpliwą atrakcją.Skrywała twarz pod maską sztucznego uśmiechu numer cztery  a kiedy wydawało jej się, że nikt nie patrzy mierzyła arystokratów spojrzeniem zarezerwowanym dla potworów i usypanej w zlewie góry brudnych naczyń. Jedynym pocieszeniem były wino i przygotowane dla gości przekąski którymi to częstowała się nadmiernie.
  Tylko, że tym razem miało być inaczej.Tym razem naprawdę chciała dobrze się bawić, miała zamiar zatańczyć. I to nie z byle kim! Postarała się nawet wyglądać ładnie. Co prawda już bo niecałym kwadransie od zmienia swojego standardowego stroju na elegancką błękitną suknię zaczynała żałować swojej decyzji.Nie była przyzwyczajona do chodzenia w butach na obcasie, ciężki materiał sukni krępował ruchy a gorset uniemożliwiał wzięcie głębszego oddechu.. ale przynajmniej była piękna, a czego to człowiek nie zrobi...
  Nie wierzyła własnym oczom patrząc na swoje odbicie w trzymanym w ręku kieliszku.Miała złe przeczucia. Tylko, że póki co wszystko szło jak najlepiej. Orkiestra wygrywała jakąś skoczną melodię a przedstawiciele wszystkich ras Pięciu Królestw wirowali na parkiecie w kreacjach we wszystkich kolorach tęczy. Dante dostrzegła w barwnym tłumie niebieskookiego maga z borsuków. Matteo, rozmawiał drobną brunetką ze swojego klanu ale również ją zauważył .Uśmiechnął się do niej. Było by idealnie, gdyby nie to, że ... no właśnie.
  Kiedy dwie zaślinione bestię wpadły na parkiet, spojrzała na nie z wyrzutem. Pociągnęła długi łyk wina i zerknęła zrezygnowana w kierunku bruneta, ponownie spojrzała na kieliszek. Zerknęła na potwora, potem znów na resztę trunku w kieliszku. Mateo znikł w tłumie oszołomionych gości.Dante zakręciła resztą płynu w kieliszku.
  A gdyby tak urżnąć się do nieprzytomności -pomyślała z rozmarzeniem- i udawać,że to wszystko nie moja sprawa? Tylko, że cholera ... Jestem w końcu liderem orłów!
  Opróżniła kieliszek jednym haustem, zupełnie nie jak dama i rzuciła nim w najbliższego potwora. Naczynie odbiło się od jego pokrytego łuskami łba, nie czyniąc mu najmniejszej krzywdy. Potwór łypnął na białowłosą przekrwionym ślepiem i zrobił krok w jej kierunku.
  Sięgnęła po miecz. Pod palcami poczuła jedynie chłodny materiał sukni. Zaklęła szpetnie.Odwróciła się na pięcie i zaczęła przedzierać się przez stado przerażonych gości. Rozglądała się za czymś co mogło by nadać się na broń.Żałowała ,że nie przykładała się bardziej do nauki zaklęć. Chimera wierzgnęła wyrzucając w powietrze odłamki posadzki, w okół jej karku zabłysły magiczne sznury tworząc coś w rodzaju kagańca. To do akcji wkroczył Mateo. Zyskała więc jeszcze chwilę na znalezienie oręża. Zerwała ze ściany gobelin i wyciągnęła metalowy pręt na którym był zawieszony.Nastąpiła na rąbek swojej sukni i nieomal się przewróciła, trzasnął rozdzierany materiał.
  -Głupia kieca!- zawarczała dziewczyna oddzierając materiał na wysokości kolan.
  Miała mroczki przed oczami i ciężko jej było oddychać. Dzierżąc w dłoni metalowy drąg i pomstując w myślach na własną głupotę zmierzała w kierunku bestii, której magiczne okowy zaczynały właśnie słabnąć.
  Zanim pokraka zdążyła się na dobre wyswobodzić Dante wskoczyła jej na kark. Z całej siły zdzieliła maszkarę po szpetnym łbie. Zwierzę wierzgnęło a kaganiec znikł w rozbłysku białego światła. Białowłosa nie zdołała utrzymać równowagi i mało elegancko klapnęła na jego grzbiecie obijając sobie siedzenie. Krzywiąc się z bólu zacisnęła palce na wyrastającej z pomiędzy łusek szorstkiej sierści i cudem nie została zrzucona. Stwór rzucał się po sali jak dziki rumak , niemal tratując gości. Dante ściskając go mocno udami wspinała się w kierunku jego głowy. Poszarpane łuskami dłonie krwawiły a każdy szaleńczy skok jej wierzchowca sprawiał, że żołądek podchodził jej do gardła. Z drugiej strony ujeżdżanie potworów nie było dla niej żadną nowością.
  Sprawnym ruchem przełożyła pręt pod gardłem maszkary i mocno przyciągnęła do siebie. Bestia zacharczała ale nie zatrzymała się. Dante ścisnęła jeszcze mocniej prawie miażdżąc potworowi krtań. Stwór błyskał wściekle białkami oczu i toczył pianę z pyska. Rzęził nie mogąc wziąć oddechu.Podobnie z resztą jak ona. Jej płuca gwałtownie domagały się powietrza ale gorset zdawał się jeszcze zaciskać. Pociemniało jej przed oczami a potwór wyczuwając niemoc przeciwnika gwałtownym ruchem wytrącił jej pręt z rąk. Omal nie wylądowała na ziemi. Kątem oka zobaczyła białowłosego chłopaka szarżującego niezgrabnie na potwora z nagim mieczem. Świat zawirował. Dante zaczynała tracić przytomność.Potwór zaryczał triumfalnie i uniósł się na tylnych łapach by odeprzeć desperacki atak członka klanu wilków. Dziewczyna z trudem zaczerpnęła oddech ścisnęła łuskowaty kark udami. Znów nie miała broni!Potwór opadł na cztery łapy i złapał Reia . Chłopak wrzasnął i ciął na oślep mieczem. Klinga ześlizgnęła się po pancernym łbie stwora. Na twarzy szermierza zakrzepł wyraz śmiertelnego przerażenia.Potwór podrzucił go pod samo sklepienie sali . Wygiął szyje i otworzył pełną kłów paszczę. Serce Dante na chwilę przestało bić. Jeszcze moment i młody Wilk skończy jako przekąska hybrydy na jej oczach. Musiała coś zrobić...
Dante zsunęła ze stopy but. Zacisnęła zęby i zamachnęła się na ślepie potwora, które znalazło się akurat w zasięgu jej ręki. Obcas zagłębił się w gałce ocznej stwora. Trysnęła krew.Potwór wydał z siebie przeszywający wrzask. Rei wylądował na tuż za Dante. Zaskoczony upadkiem wypuścił całe powietrze z płuc i ześlizgnął się na podłogę po nodze potwora.Dziewczyna wyszarpnęła but z oka potwora i używając obu rąk wbiła obcas w oko stwora. Silski od krwi trzewik wyślizgnął jej się z rąk.Oszalały z bólu potwór przewracał okiem chlapiąc tryskającą podziurawionego ślepia. Tkwiący w oczodole but przysparzał mu ogromnego cierpienia.
  Rei właśnie stanął chwiejnie na nogi. Ledwo uniknął zdeptania przez wściekłą chimerę. Całkiem trzeźwo spojrzał na szarpiącą się z potworem Dante i na miecz którego nie wypuścił z dłoni nawet na moment.
  -Rubkat!- krzyknął wyrzucając ostrze w powietrze
  Białowłosa obróciła się gwałtownie nieomal nie przypłacając tego upadkiem. Chwyciła broń.
  Uniosła miecz i właśnie miała opuścić go pozbawiając bestie głowy ...
  -Nie! Dante! - wrzasnęła Chowlie z głębi sali gdzie drugi potwór walczył z obcą rogatą elficą -NIE!
  Dziewczyna zawahała się , miecz prawie wyślizgnął się z jej mokrych od krwi dłoni.
  -Co ...O CHOLE...
  Nie zdołała dokończyć. Potwór uskoczył przed spadającym kryształowym żyrandolem. Szkło i lód rozsypały się po podłodze z hukiem który mógłby towarzyszyć pękającemu na pół słońcu. W następnej chwili Dante grzmotnęła o ścianę za przewróconym stołem. Runęła na podłogę bezwładnie jak szmaciana lalka.Wzrok zamglił jej się z bólu.
  Musiała na chwilę stracić przytomność po kiedy otworzyła oczy potwór z którym walczyła leżał bez życia przebity włócznią. Wróg nie został jednak pokonany, zastąpiły go trzy kolejne monstra, o ile to możliwe jeszcze bardziej szpetne od poprzedniego.
  Dante czuła w ustach metaliczny smak. Upadając najwidoczniej ugryzła się w język.Nie popisała się dzisiaj, może i nie uciekła ani nie przeleżała akcji pod stołem zalana w trupa ale stracenie przytomności w połowie walki nie było tym czego wszyscy oczekiwali od lidera. Oddychając płytko podniosła się do pozycji siedzącej.Sala balowa zataczała się jak portowy pijaczyna.Znów nie mogła złapać oddechu. Oparła rozpalony policzek na przyjemnie chłodnym murze.W jej głowie szalał miniaturowy sztorm, krew szumiała i burzyła się niemal zagłuszając otoczenie. Świat rozmywał się w mozaikę kolorowych plam. Dusiła się.Lodowata fala strachu zalała jej umysł.Z trudem sięgnęła ręką za plecy. Przez materiał sukni szarpnęła wiązanie gorsetu.Beatrice odwaliła porządną robotę, sznur nie odpuścił ani o milimetr. Dante splunęła krwią.Walka o oddech przychodziła jej z coraz większym trudem.
  Na prawo od niej jedna z chimer, oślepiona i ranna, zatoczyła się na stół. Naczynia wylądowały na podłodze.
  -Wybite okno? Jakoś zniosę. Podłogi? Okej. Moja nowa kiecka? Przeżyje. -wyliczała Beatrice podnosząc się z podłogi. - ALE TEJ GORZAŁY TO WAM NIE WYBACZĘ!- wrzasnęła wściekle rzucając do walki.
  Ten krzyk był ostatnim co Dante usłyszała zanim wszystko znów pochłonęła ciemność.

         Czyjaś ciepła dłoń dotknęła policzka nieprzytomnej dziewczyny.Dante ocknęła się gwałtownie łapiąc oddech.Spostrzegła parę zmartwionych błękitnych oczu przypatrujących się jej uważnie. Serce zatrzepotało jej gwałtownie.
  -Przestraszyłaś mnie- Odezwał się cicho Matteo- przez chwilę naprawdę myślałem...
  Dante sapnęła cicho i skrzywiła się.Ścianami sali wstrząsnął ryk.Oczy białowłosej rozszerzyły się ze strachu.
  Brunet obejrzał się przez ramię i zasyczał przez zęby.Dante ścisnęła jego ramię palcami zesztywniałej dłoni.
  -Musisz...- zachrypiała... gorset...
  Wciągnęła powietrze ze świstem i przymknęła oczy.
  -Czy to jest jakaś niemoralna propozycja? - Mag uśmiechnął się krzywo
  Bardzo śmieszne, nie widzisz cholero, że tracimy czas? - Dante przewróciła oczami i poczerwieniała ze złości, nie mogła powiedzieć tego na głos ale jej spojrzenie mówiło wystarczająco wiele.Szarpnęła taśmę którą zawiązany był gorset.W oczach bruneta rozbłysła iskierka zrozumienia.Wydobył sztylet i sprawnie przeciął sznurowanie gorsetu.
  Dante łapczywie wciągnęła powietrze.Poderwała się i natychmiast tego pożałowała.Upadłaby gdyby Teo jej nie podtrzymał. Spojrzała na niego z wdzięcznością.
  - Jeśli komuś piśniesz chodź słówko o tym- wycedziła przez zęby tonem zupełnie niezgodnym z łagodnym wyrazem jej oczu.- Ukatrupię na miejscu.
  Miała już dość upokorzeń jak na jeden dzień. Krokiem tak pewnym jak to tylko możliwe idąc boso wśród tłuczonego szkła wyszła zza osłony stołu.Potwory które w krótkim czasie zdołały jakimś cudem rozmnożyć  się pląsały radośnie siejąc spustoszenie. Przez wybite okna było widać doskonale panoramę miasta.Ozdobne gobeliny dawniej zdobiące ściany sali balowej stanęły w płomieniach. Za szczątkami potrzaskanej kolumnady kryła się grupka przerażonych gości. Wśród tego chaosu uwijali się przedstawiciele klanów. Mimo przewagi liczebnej przeciwników bestie wydawały się mieć doskonale.Pogrom był oczywistym dowodem na to, że kolejny raz zawiodła.Ojciec wypominał jej ,że do niczego się nie nadaje przy każdym spotkaniu.Była jego pomyłką, przypadkiem. Matteo podszedł i położył jej dłoń na ramieniu, jak nic chciał ją zachęcić do powrotu w bezpieczne miejsce.Może jej ojciec miał słuszność...Podniosła głowę.A jednak zawsze potrafiła udowodnić, że nie ma racji.Zrobi to i tym razem. Koniec upokorzeń.
  Posłała potworom nienawistne spojrzenie.Z sukienką postrzępioną i oddartą na wysokości kolan rozwichrzonymi,zlepionymi krwią włosami Dante stanowiła uosobienie furii.
  Wyciągnęła dłoń do stojącego obok Matteo. Mag uniósł brew zdziwiony.
  -Zatańczymy?


Matteo? Obiecywałeś tej pani taniec to teraz masz :P

Od Ti'ena - Zabawa dopiero się zaczęła

        Gdyby ktoś z miejsca ostrzegł Ti'ena, że w środku przyjęcia do sali wskoczy potwór, przyszedłby tutaj zdecydowanie wcześniej, zdecydowanie lepiej przygotowany i ze zdecydowanie lepszym nastrojem. Tymczasem jednak szedł na zabawę zgoła spóźniony, powłócząc nogami jak uczeń w poniedziałkowy ranek. Ulice skąpane już były w mroku, a równie rozentuzjazmowani jak on latarnicy łazili od jednego słupa do drugiego, zapalając światła za pomocą długich tyczek. Wyraz ich twarzy i tęskne spojrzenia w stronę łuny światła nad dachami, pochodzącej zapewne z sali balowej, lepiej niż słowa wyrażały ich dogłębne rozczarowanie. Prawdą było, iż na Święto Tolerancji zaproszony był każdy. Prawdą było też, że nie wszyscy mieli w tym czasie wolne.
  Brak światła nie przeszkadzał Lao. Za to jego Cień nie był usatysfakcjonowany. Za każdym razem gdy próbował się zmaterializować obok swojego pana, drobniutka struga światła z której korzystał umykała i ponownie opadał na ziemię, zbyt słaby by móc być widocznym. Ti'en śledził jego poczynania kątem oka. Niejeden raz przeszło mu przez myśl, czy nie powinien dać Cieniowi więcej mocy. Wtedy jednak przypominał sobie pierwsze lata jego oswajania i odpędzał od siebie ten pomysł. Cień nie był mu zawsze całkowicie posłuszny. Tuż po ożywieniu okazał się tworem chaotycznym, lekko zagubionym i skonfundowanym. Nie ma czego mu tutaj zarzucać - była to naturalna reakcja obronna, podobna do sytuacji, w której zwierzę wychowywane przez całe życie w klatce nagle zostaje z niej wypuszczone. Oczywistym jest, że najpierw rzuca się na tych, którzy najbardziej je drażnili, stukając kijami o stalowe pręty. Cień myślał początkowo w ten sam sposób. Poczuł się silniejszy mając połowicznie materialną formę i zamachnął się w pierwszej kolejności na Ti'ena. Mag przez cały rok musiał żyć w przekonaniu, że jego własny cień chce go udusić, aż w końcu pokazał mu kto tak naprawdę jest panem. I chociaż w chwili obecnej Cień stał się dla mężczyzny niemal bratem, wizja dawania mu choćby odrobinę większej mocy dalej go niepokoiła. Może lepiej będzie pozostać przy takim stanie rzeczy. Stwór już i tak był wystarczająco silną pomocą w walce, nie potrzebował niczego więcej. A poza tym Ti'en korzystał z magii ostatni raz dobre dziesięć lat temu. Pewnie już wyszedł z wprawy.
  W końcu Cienisty wyszedł za róg na mały placyk przed salą balową. Tutaj chodnik był już bardziej równomiernie oświetlony przez wiszące za wielkimi oknami kandelabry, dając Cieniowi okazję do materializacji. Przeciągnął się zadowolony z braku uwiązania do stóp Ti'ena. Wojownik tymczasem zatrzymał się z założonymi rękoma, patrząc przez kilka minut w ciszy na świetlne refleksy. Jego ciemniejsza kopia obejrzała się to na niego, to na mury sali balowej, po czym pytająco wskazała w ich kierunku ręką.
  - Za chwilę - odpowiedział Lao. - Nie mam najmniejszej ochoty siedzieć tam dłużej niż powinienem.
  Cień założył ręce na piersi kręcąc głową z dezaprobatą.
  - Hej, liderka Słowików do następnego ranka nam nie ucieknie - mag wzruszył ramionami. - A wypatrzenie jej w tłumie chyba nie będzie takie trudne.
  Oczywiście mając na myśli pannę Anello przed oczami miał obraz drobnej kruczowłosej damy w  czarnej kurtce i płaszczu z laską pojedynkową w ręce oraz sztyletem przy pasie. Miał tę drobną dozę nadziei, że nie przepada za sukienkami i pozostanie na zabawie tylko w formie przyzwoitki. W przeciwnym wypadku odnalezienie jednej dziewczyny wśród morza falban i ozdobnych tunik faktycznie będzie stanowiło jakieś wyzwanie. Pozostawało liczyć, że jednak tak nie było.
  Raz kozie śmierć, pomyślał stawiając pierwszy krok w stronę nieuchronnego i nagle podwójne drzwi sali otworzyły się z hukiem, wypuszczając chmarę przerażonej arystokracji. Tłum niczym uciekające bydło tratował na ślepo wszystko na swojej drodze. Ti'en odsunął się na bok zaskoczony, nic nie rozumiejąc. Cień nie był tak szybki i dosłownie zginął pod nogami ludzi, spływając po ziemi z powrotem jako niematerialny, niezadowolony byt.
  - BEZ PANIKI, LUDZIE! DOPROWADŹCIE SIĘ DO ŁADU! - do uszu mężczyzny dotarł znajomy głos.
  Rozejrzał się w poszukiwaniu rudej czupryny. Lena stała obok wejścia, najwyraźniej przeprowadzając akcję ratunkową. Krasnoludzica nie miała na sobie swojego lekkiego pancerza, tylko haftowaną zieloną tunikę i proste spodnie. Mimo to przez pierś przebiegał jej pas kołczanu, a w ręku trzymała łuk. Kilku pierzastych strzał już brakowało.
  Ti'en podbiegł do niej licząc na jakieś konkretne wyjaśnienie. Kobieta zobaczyła go i na chwilę na jej twarz powrócił stary, złośliwy uśmieszek.
  - No proszę, jednak jesteś - powiedziała. - Zaskakujące, że zjawiasz się akurat gdy coś się dzieje...
  - A CO dokładnie się dzieje? - uściślił mężczyzna.
  - Lepiej sam tam wejdź i zobacz. Opisywanie nie ma sensu - pokręciła głową z westchnieniem. Po chwili jeszcze dodała: - Znajdź Lorkina i Anello. Ja się zajmę tą strachliwą tłuszczą.
  Lao uniósł jedną brew, ale nie pytał więcej. Wspiął się po ostatnich stopniach, z trudem przepychając między ludźmi. W końcu przekroczył próg sali balowej...
  Coś ciężkiego, przywodzącego na myśl jedynie ciężką kłodę, trafiło go w brzuch, popychając na ścianę. Mężczyzna sapnął uderzając w cegły i osunął się na ziemię. Chwycił się za potylicę rozglądając wokół. Co to, do cholery, było? Odpowiedź pojawiła się szybko - ogon świsnął tuż nad jego głową, zostawiając wyrwę w murze. Ti'en odsunął się na bok i stanął na nogi, obserwując dziwnego potwora. Bestia rozmiarami dorównywała niedźwiedziowi, miała jednak liniejącą sierść spomiędzy której wystawały łuski i o wiele dłuższy ogon. Przywodził na myśl mniejszą, zwinniejszą wersję bandrochłapa z pająkowato rozstawionymi łapami. Cienisty musiał oberwać zupełnie przypadkiem - zwierzę zajęte było ściganiem lidera Borsuków z mieczem w dłoni i drobnej kobiety w czerwonej sukni...liderki Słowików. W sumie to nawet lepiej, pomyślał, biegnąc jej pomóc. W tym stroju ciężko byłoby ją znaleźć na parkiecie.
  Vanessa radziła sobie zaskakująco dobrze mimo sukienki. W rękach dzierżyła parę sztyletów, którymi cięła gdzie tylko popadnie, przemykając między nogami potwora, przeskakując mu przez grzbiet i unikając ogona. Podobnie Lorkin, chociaż jego broń była zdolna wyrządzić znacznie większe szkody. Wszystko wyglądało jakby raczej odwracali uwagę, a nie próbowali pokonać potwora.
  W końcu zirytowana bestia zaszarżowała na czekającą w przyklęku pod ścianą Vanessę. Kobieta odturlała się na bok, pozwalając potworowi wbić się z impetem w parapet wysokiego okna. Szkło pękło i odłamki posypały się w dół. Anello w ostatniej chwili została odciągnięta na bok przez ożywiony Cień. Lorkin i Ti'en podbiegli do niej, korzystając póki zwierzę było lekko ogłuszone.
  - Nic ci nie jest? - rzucił Lorkin.
  Dziewczyna pokręciła przecząco głową łapiąc oddech.
  - Dzięki - wydusiła w stronę Lao, a Cień podniósł ręce oburzony.
  - Co tu się dzieje? - zapytał w końcu Cienisty.
  - Przestańcie zadawać głupie pytania! - warknęła zirytowana liderka Słowików. - Musimy się tego stąd pozbyć...
  Mężczyzna omiótł wzrokiem salę. Dopiero teraz dostrzegł, że w głębi pomieszczenia rozgrywało się kilka podobnych scen. Kilka okien było rozbitych, gdzieniegdzie walały się po podłodze strzępy z rozerwanych sukien, a mozaika na środku sali była zrujnowana przez pazury.
  - Dużo mnie ominęło? - rzucił do Lorkina.
  Brodacz uśmiechnął się krzywo.
  - Wieczorek poetycki i lord Stonehead wyzywający jakiegoś wielmożę od obszczymura. Poza tym chyba nic ciekawego - odpowiedział.
  - Czyli zabawa dopiero się zaczęła... - Lao uśmiechnął się pod maską, obserwując jak potwór mozolnie podnosi się na nogi z niezadowolonym sykiem.

Van? Lorkin? Trzeba coś wymyślić :P

Od Beatrice

        Beatrice dotarła do jedynej zwyczajnej części miasta, jakim był port. W mieście tym pojawiła się pierwszy raz w swoim życiu, a Ikram już z daleka wydawał się imponujący. Gdy zeszła z platformy niemal znikła w tłumie zróżnicowanych przechodniów, jednak najgorsze miała dopiero przed sobą. Wyrwała się z tłumu tłoczących się osobników. Przeszła z portu na główną ulicę miasta - o mało nie dostając oczopląsu. Wszechobecne jaskrawe kolory, serpentyny zawieszone na sznurkach przywiązanych pomiędzy budynkami. Mnóstwo świecidełek i innych z dupy światełek. Mogła by także, śmiało powiedzieć, że na tej ulicy zobaczyła wszystkie rasy, które opanowały Dar-Viriie. Uśmiechnięci i rozpromienieni przechodnie, nie zwracali uwagi na stojącą sztywno, zdezorientowaną dziewczynę.
  - Dante mówiła co innego... - mruknęła z oburzeniem. Beatrice nie była przygotowana na cały ten chaos, który tu panował. Wszystkiego i wszystkich było zdecydowanie za dużo. Po chwili wahania, postanowiła ruszyć się z miejsca. Zgrabnie omijała roześmianych przechodniów, szukając wzrokiem jakiegoś budynku, który był by odcięty od tego rabanu, był by miejscem ustronnym dla zdezorientowanej dziewczyny. Chciała usiąść na chwilę i poukładać swoje rozrzucone myśli. Jej logiczne i uporządkowane myślenie wyjechało na wakacje, pozostawiając Beatrice i jej głupi tok myślenia, samej sobie.
  Rubkat wspominała w liście, w którym wysłała do Beatrice, o jakimś balu organizowanym z powodu święta Tolerancji. Wniosek nasuwał się sam i nie potrzebował jakieś specjalnej pomocy, w przeciwieństwie do zagubionej Beatrice. Dziewczyna specjalnie odczekała dość długi okres czasu, zanim przybyła do Ikramu, żywiła cichą nadzieje, że gdy już się tu znajdzie, będzie już dawno po balu i uroczystościach. Ale jak to zawsze w jej życiu, wszystko diabli wzięli! Święto Tolerancji i bal odbywa się akurat wtedy gdy ona przybyła do miasta. Cóż za złośliwy zbieg okoliczności, prawda? Beatrice nie widziało się wybrać się na takowy. W dość specyficzny sposób, wyróżniała by się z, pomiędzy nadętymi pychą kobietami, obwieszonymi kosztownościami niczym półka w sklepie jubilerskim. Dziewczyna, przyodziana była w zbroje i miała przy sobie, swoje dwa miecze. Nawet nie przystoi ukazać się na balu, mając przy sobie broń. Zresztą, była brudna i teraz nie myślała o niczym innym jak o kąpieli w ciepłej wodzie.
  Cudem wyrwała się z tłumu i skierowała się w stronę, zauważonego przez nią budynku. Szyld nad drzwiami głosił: ''Pod Łabędziem''. Dość szykowna nazwa, dla takiego lokalu, który prezentował się dość negatywnie. Otworzyła drzwi i stanęła na progu, oglądając jego wnętrze. Wyjątkowo obskurne, a po chwili doszedł do niej zapach piwa i dym papierosowy. Tego drugiego szczerze nie znosiła, jednak nie chciała dalej przepychać się przez tłumy, by szukać innej knajpy. Przy niektórych stolikach siedziało, parę typów z pod ciemnej gwiazdy. Nie zwrócili szczególnej uwagi na wchodzącą do baru Beatrice. Spojrzeli na nią szybko i tak samo szybko wrócili do swoich bezcelowych zajęć przy stole. Dziewczyna tak samo obojętnie nastawiona była, jak oni do niej. Wolnych krokiem przeszła przez knajpkę, ostatecznie siadając przy barze.
* * *
        Nie zaczęła nawet czwartego kufla piwa, gdy usłyszała basowy głos mężczyzny.
  - Ty przebrzydły psie! Oszukałeś mnie! - ryknął wysoki, przy tuszy mężczyzna, gwałtownie podrywając się z miejsca, przewracając przy tym krzesło. Beatrice zmierzyła go znużonym wzrokiem. Był naprawdę ogromny, jednak jeszcze coś ogromnego przykuło jej uwagę. Wielki czerwony nochal, typowego alkoholika. Wywołało to u dziewczyny śmiech, który postarała się zdusić.
  - Zgłupiałeś pan?! - zaczął się bronić dużo szczuplejszy mężczyzna. Podniósł on ręce do góry, jakby chciał dać gestami do zrozumienia, że to nie on.
  - Widziałem gnido, że to ty! Franco przebrzydła oddawaj moje pieniądze, bo ci kości połamie! - krzyczał ogromny mężczyzna. Beatrice zdążyła mu wymyślić jakże idealną ksywkę, a konkretnie został on dla niej: ''biedną poszkodowaną beczułką''. Mężczyzna, który dostał jakże wyjątkową nazwę, rzucił stołem a karty, w które grali rozleciały się dookoła nich.
  - Richard, opamiętaj się! - osądzony nadal próbował się bronić i cofnął się o krok, o mało się nie potykając o swoje własne nogi.
  - Wiedziałem co z ciebie za gnój Lish! - wrzeszczała beczułka. Beatrice zaciekawiona rozwojem wydarzeń, nadal oglądała spektakl. Richard strzelił w mordę Lish'owi a ten nie mając żadnych szans, padł jak długi na kamienną posadzkę. Złapał się za nos, z którego zaczęła cieknąć powoli krew.
  - Złamałeś mi nos palancie! - oburzył się leżący mężczyzna choć można to było porównać do śmiesznego bulgotania. Mężczyzna opierał się na łokciu i próbował się odczołgać najdalej jak to tylko możliwe od jego byłego towarzysza.
  - Za chwilę połamie ci coś więcej! - ryknął i ruszył w stronę tamtego mężczyzny.
  Beatrice z wyraźnymi nerwami, odłożyła piwo.
  - Nawet piwa nie można wypić w świętym spokoju... - mruknęła pod nosem, już zdenerwowana. Wstała szybko i rzuciła krzesłem w plecy olbrzyma, cudem było by nie trafienie. Nastąpiła chwila ciszy. Mężczyzna odwrócił się i wlepił wściekły wzrok na dziewczynie. Powoli wyciągając miecz, mówiła równie melancholijnie.
  - Drodzy panowie... proszę o łaskawe zaprzestanie bójki i niszczenia tego zacnego lokalu... I daj ta mi się w spokoju napić piwa!
  Nie trzeba tłumaczyć co było dalej: latające ciała, krzesła i rozróba na cały lokal. Zabawa i aktywne spędzenie czasu - gwarantowane!
* * *
        Ostatecznie skończyło się na tym, że została jako pierwsza perfidnie wyrzucona z lokalu (pewnie dla tego, że była najlżejsza). Bitka pewnie trwała dalej, tylko bez Beatrice.
  Leżała na plecach dzierżąc niebezpieczną broń, jaką była biedna urwana noga od krzesła. Tak sobie leżąc wypowiadała się wyjątkowo bogato i na poziomie typowego kmiecia, który zamiast przecinków używa bluzgów i innych zaiste interesujących określeń. Nad jej poobijaną mordką pojawiła się twarz obcego jej mężczyzny. Wydawał się choć w jakieś minimalnej mierze normalny. Biało włosy uśmiechnął się do leżącej plackiem Beatrice po czym podał jej dłoń, by pomóc jej wstać. Wstała i od razu tego pożałowała. Odczuła okrutne kłucie w okolicach krzyża i ból z tyłu głowy, gdzie aktualnie tworzył się pokaźny guz. Na ramieniu miała dłoń brązowowłosej dziewczyny o zimnym spojrzeniu, który właśnie ją przewertował.
  - Ekhem... przepraszam - rzuciła oschle i puściła Beatrice, pozbawiając ją oparcia. Dziewczyna zachwiała się to do przodu a to znowu do tyłu, próbując znaleźć równowagę. Pomógł jej w tym białowłosy mężczyzna.
  - Witaj!Jestem Rei a to moja młodsza siostra Margaret - powiedział szybko, zdecydowanie za szybko dla oszołomionej Beatrice. - A ty? Jak się nazywasz?- Dziewczyna zmierzyła go nie przytomnym wzrokiem.
  - Gówno cię to obcho... - nie zdążyła dokończyć, gdyż znowu się zachwiała, ten jednak nadal ją podtrzymywał. - Beatrice - wycedziła z siebie.
  - Reimenth, zostaw ją i chodźmy już do Dante... spóźnimy się - znowu ten zimny ton głosu i pełne wyrzutu spojrzenie, skierowało się na brunetkę, którą podtrzymywał białowłosy. Ten wydawał się totalnie ignorować swoją siostrę i jej słowa.
  - Czekaj... Dante powiedziałaś? O Dante Rubkat ci chodzi? Znam ją, szukam jej - powiedziała Beatrice, lekko ożywiona tą informacją. Margaret kiwnęła tylko głową, potwierdzając to.
  - Ej, Beatrice! - krzyknął Rei, a dziewczyna posłała mu pełne mordu spojrzenie. Jeszcze raz krzyknie jej prosto do ucha, to osobiście odetnie mu głowę. - Idziesz z nami na bal? - zapytał zaciekawiony i podekscytowany.
  - Nie
  - No dobra jak chcesz - puścił ją jednocześnie - bo my jeszcze idziemy do Dante więc wiesz...
  Tu ją złapał. Nie musiał czekać, gdyż zrównała się z nimi i ruszyła wraz z dwójką, najwyraźniej, rodzeństwa.
* * *
        Gdy przekroczyli próg domostwa Dante, Liderki Orłów, ona czekała już na nich. Przywitała Rei'a i Margaret a jej wzrok zatrzymał się na Beatrice. Zmierzyły się wzrokiem i na ustach obu pań pojawił się uśmiech. Wpadły w sobie w ramiona, pomijając fakt, że dusiły siebie nawzajem. Nie widziały się dobre parę lat a to było ich pierwsze spotkanie od tego czasu. Wymieniły parę szybkich słów i innych z dupy zwrotów grzecznościowych, po czym cała czwórka ruszyła szykować się na bal.
  Upragniona kąpiel w końcu została przygotowana dla Beatrice i jej dzisiejsze marzenie zostało spełnione. Niestety... czekała na nią okrutna wiadomość. Jej zbroja i ciuchy znikły, zostały zastąpione suknią balową. Dziewczyna dosłownie, zdębiała na jej widok. Długa, powłóczysta suknia czekała tylko na jej ciało. Miała jasny, subtelny beżowy kolor. Na jej końcach, były doczepiane kokardy ozdobne, tego samego koloru. Biała koronka o ślicznym wzorze także ozdabiała brzegi sukni. Ramiona i plecy były odkryte, a jej przeszło przez myśl, jak to będzie się trzymało? Z bólem serca założyła suknię. Nie upięła włosów i nawet nie łaska było poprawić ust szminką. Wystarczającą męką były buty na obcasach i ciężka suknia, krępowało jej ruchy w dziewięćdziesięciu dziewięciu koma dziewięciu procentach ruchy. Dołączyła do Margaret i Dante, które także się przygotowywały. Została poproszona przez białowłosą o zapięcie gorsetu... zdecydowanie przesadziła.

Rei? Boshe, nie bij, wybacz i oszczędź ;_;

Świat się zmienia, słońce zachodzi, a wódka się kończy

Imię: Beatrice
Nazwisko: W każdym mieście jest inne, jednak prawdziwe to Algat
Przydomek: Zmora Nocna
Wiek: Będzie z 19 przeżytych wiosen, więc jest w kwiecie wieku. Cała młodość przed nią! (no i problemy z tym związane).
Płeć: Kobieta
Rasa: Najwięcej to ona ma z człowieka, lecz jej szpiczaste uszy nie pozostawiają złudzeń.
Rodzina: Przybyła do Dal-Virii, w poszukiwaniu swojej ciotki, która podobno kiedyś przybyła do Ikramu. Jej rodzice, wąchają kwiatki od dołu, przeszło trzy lata. A jedyną osobą, znaną jej osobą jest ciotka Arami. Wszyscy z jej najbliższej rodziny była chociaż w większości ludźmi, jednak jej dziadek od strony ojca był elfem, co pewnie tłumaczy wygląd jej uszu.
Miłość: Jak mniemam to taki wirus, tak?
Aparycja: Beatrice na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym specjalnym. Ot co, zwykła kobieta przyodziana w zbroje, cóż w tym dziwnego? No nic, ale opiszmy ją tu jak każą.
  Dziewczyna jest wzrostu przeciętnego, gdyż mierzy sobie z około 165 cm. Posiadaczka wyjątkowej zgrabnej, szczupłej sylwetki. Natura pożałowała jej jednak tego i owego, dlatego biustem nie ma co się chwalić. Trzeba jednak przyznać, że tyłek to ma naprawdę boski. Nie jest jakaś chuderlawa, która składa się z samych kości i skóry. Tłuszcz, zamiast się gromadzić tam gdzie Beatrice pragnie (o biuście tu mowa, nie dajmy się oszukać), idzie raczej w partie dolne, czyli uda. Powoduje to, że ma troszkę więcej ciałka, co przyciąga wzrok płci mniej pięknej. Na brzuchu, można dostrzec lekko zarysowane mięśnie. Ramiona umięśnione, mięśnie wyćwiczone i umocnione, nie dajmy się zwieść, wcale nie są tak delikatne jak wyglądają. Nogi, także są wyćwiczone, a gdy napnie mięśnie, widać ich dokładny zarys. Odznacza się dzięki temu, wyjątkową szybkością i zwinnością, jednak do wytrzymałości jej daleko. Zajmijmy się teraz jej twarzyczką. Ma delikatne rysy twarzy, jednak kości policzkowe są leciutko podkreślone. Usta pełne, lekko zaróżowione jakby stworzone do całowania, co na ten temat ich posiadaczka ma odmienne całkowicie zdanie. Jej nosek, nie jest za mały ani nie jest za duży, dla niej jest wręcz idealny. Uszy, mimo tego, że jest człowiekiem są szpiczaste niczym u rodowitego elfa, co chyba powoduje tylko to, że jej dziadek od strony ojca był elfem. Piwne oczy z lekkim odcieniem zielonego, są wyjątkowo bystre i obserwują otoczenie nie zwykle uważnie. Jej śniada cera, ładnie kontrastuje z brązowymi włosami, które sięgają trochę dalej niż za łopatki. Są one wiecznie rozczochrane, dlatego, że Beatrice zrezygnowała z ciągłych prób ich ujarzmienia
Zainteresowania: Cóż, jednym z takich popularnych sposobów spędzania wolnego czasu to głównie, spędzanie czasu w jakiś knajpach i rozwalanie wszystkiego krzesłem, ewentualnie czyjąś głową.
Charakter: Uparta gnida jak osioł, trzeba to na wstępie zaznaczyć. Jak sobie coś ubzdura, to nie ma przebacz - tak ma być. Jej zdanie jest święte i nikt (oprócz jej samej rzecz jasna) nie ma prawa go podważać. Uważa się za siódmy cud świata, więc do skromności i pokory ułożonej panienki, dzieli ją kawał drogi. Wydaje jej się, że wszystko jest banalnie proste, więc czemu wszyscy dookoła się zamartwiają? Jak ona to często mawia gdy jest podpita: ''Dlaczego ludzie nie myślą? Bo nie są mną, proste.''. Dla dziewczyny cały świat jest banalnie prosty, więc czemu inni wiecznie zabiegani nie potrafią spojrzeć na to z perspektywy Beatrice? Jak każdy nie doskonały człowiek (choć ona uważa się za idealną), popełnia błędy (których, jak ona uważa, nie popełnia i jest to dla niej nie pojęte), niestety jest to dla niej nie zrozumiałe - bo przecież, ona błędów nie popełnia. A jakakolwiek próba korekty jej zachowania, kończy się wyjątkowo długim monologiem, jak to ona jest doskonała. Nie znosi przegrywać. Nie potrafi pogodzić się z jakąkolwiek porażką czy przegraną, więc jest zdolna do sięgnąć po wszelakie sposoby, byle by wygrać. Jest uważana za zarozumiałą żmiję, uważa, że ona wie wszystko najlepiej i nie potrafi pogodzić się z myślą, że ktoś wie więcej od niej. Mimo tego, odzywa się wyjątkowo rzadko i robi to tylko w sytuacjach, które wydają się dla niej odpowiednie i najwięcej zdziałają. Ludzie mawiają jaka to jest wyrachowana w swoim działaniu, oczywiście w złym znaczeniu tego słowa. Mimo tych wielu cech, odznacza się odwagą, może i nawet heroiczną. Nabyła wyjątkowej umiejętności przezwyciężana strachu. Mimo lęku, który przezwycięża, potrafi racjonalnie myśleć i podejmować przemyślane decyzje. W swoich wypowiedziach uwielbia dodawać szczyptę ironii co wychodzi jej naprawdę dobrze.
  Beatrice jest wyjątkowo przebiegła i zmyślna, co idzie w parze z doskonałymi uzdolnieniami szermierskimi. Swój spryt wykorzystuje do celów egoistycznych i samolubnych. Jednak jej delikatne dłonie, potrafią zapracować na posiłek każdego dnia. Po chwili dopiero słyszy wrzaski przechodnia, który kilka sekund temu został niechybnie okradziony, co sprawia jej wyjątkowo dużo radochy.
  Dla obcych ludzi, ukazuje się jako wyjątkowo chłodna i nie ufna. Nie może sobie pozwolić na pierwszy lepszy kontakt z dopiero co poznaną osobą. Trudno się do niej zbliżyć jak i na odwrót.
Przed dłuższą znajomością, musi wybadać grunt na którym stoi. Jednak wiedz, że jeżeli uzna cię za godnego towarzysza, zyskasz, denerwującą co prawda, przyjaciółkę i dobrego kompana.
Jednak może, spróbujmy znaleźć parę dobrych cech u Beatrice. Człowiek nie może składać się tylko z samych wad... Pozytywnych cech jest naprawdę nie wiele, lecz dobrze jeżeli zostaną ujawnione. Beatrice okazuje się bardzo bystrą i zaradną osobą, która potrafi znaleźć wyjście z każdej sytuacji - nawet tej najbardziej beznadziejnej. Kiedy trzeba, potrafi być wyjątkowo błyskotliwa i urocza, jednak musi wymagać tego sytuacja. Właśnie! Beatrice jest jak kameleon - dostosowuje się do zaistniałej sytuacji, potrafiąc ukryć swój przebrzydły charakter.Więc podsumowując - wyjątkowo mściwa i zawzięta z niej osóbka.
Miasto rodzinne: Pochodzi za granic Dal-Virii
Klan: Borsuki z Cleveland
Pozycja: Nowicjusz
Punkty pojedynku: 10
Profesja: Szermierz i Awanturnik
Broń: Przy sobie, zawsze ma dwa obosieczne miecze, idealne by kogoś przeciąć na dwie połowy. Jednak kto jej zabroni rzucać w innych krzesłem jeżeli akurat to ma pod ręką? A nuż kogoś krzesłem pokona?
Umiejętności: Doskonali umiejętność posługiwania się dwoma mieczami - czyli głównie szermierka. Jednakże potrafi zrobić dobry użytek z każdego przedmiotu(krzesła!), który ma pod ręką. Jej rodzaje ataków dzielą się na dwa sposoby. Pierwszy, polega na szybkich, lecz niestety płytkich cięciach mieczami i zwinnymi ruchami - dzięki temu długo potrafi utrzymywać się na nogach, lecz dłużej będzie się męczyła z przeciwnikiem - z tej metody korzysta najczęściej. Druga, polega głównie na sile. Silnie napiera na przeciwnika. Uderzenia mieczem muszą być wystarczająco mocne, a rany głębokie by przeciwnik poległ jak najszybciej. Sposób ten szybko ją męczy, dlatego rzadko z niego korzysta. Co do magii, jej magiczną sztuczką jest umiejętność wypicia tyle gorzały co dwójka rosłych mężczyzn, zachowując przy tym trzeźwy umysł, aż sama jest pod wrażeniem swoich sztuczek ''magicznych''. (Po prostu ma twardy łeb i tyle).
Towarzysz: ''Sama się świetnie bawię''
Wierzchowiec: Radzi sobie, bez dodatkowej mordy do wykarmienia.
Nick na howrse: Natka2222

poniedziałek, 19 grudnia 2016

Od Flo - Kolejna para rąk

        - Nie ukradłam tego obrazu.
  Zdanie to wybiło się już w mózgu Flo. Dziewczyna powtórzyła to już po raz enty tego wieczoru, a trójka upartych pałacowych strażników nie chciała jej w to uwierzyć. Kapitan, wysoki elf o włosach koloru blondu, przejechał sobie dłonią po twarzy, wyraźnie zmęczony gadaniem z rzekomą włamywaczką. Siedział w tym pokoju już przeszło godzinę, próbując przymusić kobietę do przyznania się do winy. Problem polegał na tym, że Oszustka tak naprawdę nie czuła się winna. Działała w słusznej sprawie.
  - Znowu zataczamy koło - powiedział wyczerpany psychicznie kapitan. - Teraz znowu powtórzysz, że zabrałaś ,,Czarnego łabędzia" by, cytuję, ,,Oddać go właścicielowi"...
  - Ależ to szczera prawda - oburzyła się kobieta. - Możecie się zapytać mistrza De Luvre, potwierdzi wam, że ma dość tego obrazu. A poza tym koniec końców znaleźliście kopię i zabraliście mi oryginał.
  A to ostatnie akurat prawdą nie było. Plan Flo zakładał wejście na Święto Tolerancji, co trudne nie było - każdy był zaproszony. Potem miała przekraść się do korytarza na piętrze sali balowej, podmienić ,,Czarnego łabędzia" na kopię i uciec. Tak przynajmniej zgadywali strażnicy. Kapitan przed nią wciąż trzymał w jednym ręku kopię obrazu, oczywiście nieidealną - jakiś zaproszony koneser zauważył, że tytułowemu łabędziowi na tle białego księżyca wystają z głowy trzy pióra zamiast czterech. Wiedźmę złapano przy wyjściu i zabrano obraz...jednakże nikt nie zauważył podczas odwieszania, że w rogu na tyle obrazu pojawiła się cienka, niebieska pieczątka. Gdyby ją zdrapać paznokciem, oczom ukazałby się jedynie nieudany szkic tego samego autora. De Luvre oddał go Florianie na jej prośbę, a dziewczyna sporządziła odpowiednią pieczęć, według której to właśnie ten szkic przeszło dziesięć lat temu stał się dziełem mistrza. Odbiła Fałszerstwo na ramie z podmienionym szkicem i tenże obraz wzięła ze sobą do drzwi. Po drodze zostawiła za donicą ten prawdziwy oryginał, który De Luvre pewnie już osobiście, bezpiecznie wyniósł, podczas gdy ona odwróciła uwagę strażników udając, że wynosi dzieło sztuki.
  Misterny i poplątany plan, ale zadziałał - malarz odzyskał swój obraz, a kapitan straży jest przekonany, że ma złodziejkę. Nawet jeśli wrzucą ją do aresztu, miała przygotowaną drogę ucieczki (drewniany więzienny talerz i rylec w postaci wygiętego widelca w zupełności jej wystarczą). A obraz Flo będzie wisiał na ścianie w miejscu oryginalnego, dalej ciesząc oko publiczności, póki ktoś przypadkiem nie uszkodzi pieczęci z tyły ramy co raczej nie groziło przez następne kilkadziesiąt lat. Tak więc wszyscy byli szczęśliwi.
  - Posłuchaj, nie mam ochoty przechodzić przez to po raz dziesiąty tego wieczoru - powtórzył znudzony kapitan. - Za drzwiami trwa bal, a mnie przyszło przesłuchiwać złodziejkę. Myślisz, że świetnie się bawię?
  - Mi tam się podoba - uśmiechnęła się złośliwie Oszustka.
  Mężczyzna warknął z frustracji. Jeden z pozostałych strażników mimowolnie parsknął śmiechem. W końcu blondyn wziął głęboki oddech dla uspokojenia nerwów.
  - No nic, trzeba będzie chyba poprosić o pomoc pannę Rubkat - powiedział, kierując te słowa do pozostałych, chociaż wciąż patrzył na Flo. Kobieta patrzyła mu prosto w oczy, dalej bezczelnie się uśmiechając.
  Drugi ze strażników uznał słowa kapitana za rozkaz i ruszył do drzwi. Zanim jednak zdążył nacisnąć klamkę jedno skrzydło otworzyło się z hukiem i do środka wpadł jeden z gości, mężczyzna w ozdobnym surducie. Gdy otrząsnął się z szoku zerwał się na nogi i zasłonił zdziwionym młodzieńcem.
  - Zabierzcie to ode mnie! - jęczał. - Pomóżcie!
  Dopiero teraz wszyscy dostrzegli ślad po pazurach na plecach przerażonego lorda. Kapitan czym prędzej wyjrzał na zewnątrz. W jego oczach pojawiło się coś na wzór strachu.
  - Cholera jasna! - wyrwało mu się. Opanował się szybko i wskazał w stronę czegoś w sali. Do uszu Flo dotarł jakiś ryk nieznanego jej wielkiego zwierzęcia. - Chłopcy, biegiem wyprowadzajcie gości z sali! Musimy zapanować nad tym chaosem!
  Strażnicy wybiegli. Dowódca już chciał iść za nimi, ale powstrzymało go grzeczne chrząknięcie za plecami. Obejrzał się na siedząca na krześle szarowłosą, rogatą dziewczynę. Ta z uśmiechem wyciągnęła przed siebie związane ręce. Mężczyzna przewrócił oczami i z westchnieniem rozciął prowizoryczne kajdanki. Koniec końców nie był w stanie zostawić kogokolwiek związanego w niebezpiecznej sytuacji.
  - Tylko marsz do drzwi. Nie masz tu teraz czego szukać - ostrzegł ją surowo.
  Flo kiwnęła głową potakująco, zabrała swoje rzeczy i wybiegła na zewnątrz zadowolona. Najwyraźniej los się do niej dzisiaj uśmiechnął i nawet nie będzie zmuszona dłubać widelcem w talerzach...
  Jej samozadowolenia prysnęło, gdy zobaczyła co naprawdę wydarzyło się na sali balowej.
  W wielkim prostokątnym pomieszczeniu, gdzie jeszcze przed chwilą tańczyli ludzie i grała muzyka, szalała trójka łuskowatych bestii rozmiarów niedźwiedzi. Oszustka zamarła jak słup soli. Spodziewała się zobaczyć tu bandytów napadających gości czy inne ,,typowe" przykłady psucia zabawy bogaczom, ale to wyszło ponad miarę. Drzwi balkonowe były dokumentnie rozwalone, dwa okna wybite, a kafelki w niektórych miejscach oderwane, przeryte pazurami. Bestie nie atakowały już gości - wszystkie zajęte były walką. Każdego dręczyły małe grupki ludzi, którzy najwyraźniej nie przyszli na to przyjęcie dla tańców. Dziewczyna szukała wzrokiem ofiar, ale chyba jeszcze nikt nie zginął. Potrąciło ją kilku przerażonych mężczyzn, z czego jeden z nich miał nieprzyjemnie poranione ramię. Floriana otrząsnęła się z szoku i pod wpływem impulsu zdecydowała, że chyba jednak zabawi tu trochę dłużej.
  Wyciągnęła spod tuniki naszyjnik. Spojrzała na wyryte na jego spodzie symbole i na swój miecz, biorąc głęboki oddech.
  - No przecież nie ucieknę jak przerażona sierotka - powiedziała do siebie przekonująco, po czym odchyliła kołnierz odsłaniając obojczyk, przycisnęła mają pieczęć do skóry i przekręciła.
  Na miejscu kamienia został okrągły, lekko wypukły symbol składający się z trzech nałożonych na siebie okręgów i drobnych run, przypominający pieczątkę z laku nakładaną na dokumenty. Od symbolu rozeszły się pod skórą niebieskie żyłki, znikając po chwili i wspomnienia Flo uległy zniekształceniu. Nagle wpadły jej do głowy wspomnienia ze szkoły miecza, do której - rzekomo - uczęszczała podczas nauk w Castelii, a w ręce wstąpiła siła wprawionego szermierza. Floriana ze Szkoły Miecza wzięła ostatni wdech i pewna siebie pobiegła pomóc.
  Ruszyła do najbliższego z potworów. Bestia ścigała dwie kobiety - zwinną, najwyraźniej uradowaną całą sytuacją szatynkę (z papugą?) i kruczowłosą, z miejsca bardziej przypominającą faceta, uzbrojoną w szablę. Dopiero teraz Oszustka zauważyła, że potwór ma w jednym oku wbity do połowy długości nóż.
  - DALEJ CWANIAKU! - wydzierała się szatynka. - JAK CHCESZ SIĘ NAJEŚĆ TO MUSISZ POBIEGAĆ!
  - PRÓBOWAŁEŚ KIEDYŚ OWOCÓW MORZA?! - dodała druga, skręcając gwałtownie. Stwór odruchowo ruszył za nią, kierowany słuchem przez brak oka.
  - EJ! JA JESTEM LEPSZA! - nie zgodziła się druga, ściągając ogłupiałego zwierzaka w swoją stronę.
  - KŁÓCIŁABYM SIĘ! - odparła czarna.
  Flo patrzyła jak głupia jak obie nieznajome igrają z potworem. Stała w pozycji szermierczej, gotowa zaatakować, ale potwór wydawał się w ogóle jej nie dostrzegać. Normalnie raczej by jej ten fakt nie przeszkadzał, ale bojowa wersja Floriany-wojowniczki nie lubiła być ignorowana. Zadzwoniła sztychem miecza o posadzkę. Reakcja była natychmiastowa - potwór wyhamował i obejrzał się w jej stronę. Gonitwa za tamtymi dwoma musiała go już znudzić, bo bez większych oporów ruszył w kierunku trzeciej możliwej kolacji. Wiedźma uśmiechnęła się pod nosem i pobiegła w stronę kolumnady z boku sali. Przebiegła między kolumnami chowając się za jedną z nich, a gdy tylko bestia wystawiła łeb ciachnęła ja na ukos pokracznego pyska i od razu uskoczyła przed wściekłym kłapnięciem zębami.
  Wtedy znikąd na grzbiet potwora wskoczył szczupły mężczyzna w brązowo szarym stroju, z twarzą ukrytą w cieniu kapelusza. Odwrócił uwagę potwora wbijając mu w kark hak, dając dziewczynie czas na cofnięcie się do tyłu. Zwierzę wierzgało wściekle próbując go zrzucić.
  - To chyba moje! - rzucił mężczyzna chwytając wolną ręką wystającą z oka rękojeść noża. Wyrwał ostrze, po czym bez większych ceregieli wbił je w drugie, całkowicie oślepiając potwora.
  Ryk rozdarł powietrze, brzmiąc wściekłością nawet w płucach walczących. Nieznajomy wyczuwając groźbę spadnięcia wyrwał swój hak i zeskoczył na ziemię, przetaczając się po kafelkach i wprawnie zrywając do razu na nogi. Stanął obok Flo otrzepując kaftan.
  - Ha, łatwizna... - mruknął do siebie, ale jakoś nie za bardzo przekonany do tych słów.
  Potwór miotał się po podłodze drapiąc oczy, na jakiś czas unieszkodliwiony. Tymczasem dwie kobiety, które Oszustka zauważyła na początku dobiegły na miejsce zdarzenia.
  - Ej! - rzuciła czarna, najwyraźniej do rogatej. - Pierwsze tu byłyśmy. Nie kradnij zabawy.
  - Ktoś tu się nie umie dzielić - burknęła szatynka zdmuchując z oka kosmyk włosów. Mimo obrażonego tonu na jej wargach widniał niepokojący uśmiech.
  - KURRRR*A MAĆ! - zaskrzeczała żółta papużka lądując na jej ramieniu.
  - Dobra, potem się dogadacie kto kogo okradł! - wtrącił się mężczyzna. - Najpierw trzeba unieszkodliwić tą gnidę zanim wstanie...

To kto dalej? :P

Kłamcom zaiste zarzucić można wszystko. Wszystko, byle nie brak wyobraźni

Imię: W pełnej wersji Floriana Dolores, ale kobieta ani za pierwszym, ani za drugim zbytnio nie przepada. Skrót ,,Flo" brzmi zdecydowanie ładniej i mniej oficjalnie, więc tak też woli być nazywana przez innych, póki nie są wymagane żadne formalne zachowania.
Nazwisko: La Noire
Przydomek: U siebie nazywana jest po prostu Wiedźmą lub Oszustką, ale dawno przestała się tym przejmować. Ba, od dobrych paru lat traktuje to bardziej jako przyjacielskie dogryzanie, nawet jeżeli używający tego słowa człowiek wcale nie ma na myśli niczego miłego. Zwykła już nawet używać tego jako pseudonimu.
Wiek: 25 lat (i proszę nie słuchać przesądnych tumanów przypisujących jej kilka wieków i nie pytać się głupio czy pamięta czasy Sześciu Królestw)
Płeć: Kobieta
Rasa: Wedle wszelkich wskazań elf...ciężko tylko stwierdzić dlaczego wyrosły jej rogi.
Rodzina: Rodzice mieszkają sobie spokojnie nad morzem w Ikramie. Nie poinformowali jej tylko gdzie i po jaką cholerę się wyprowadzali, zostawiając jej na głowie puste, zdecydowanie zbyt duże domostwo. Najwyraźniej nie chcą być przez nikogo odwiedzani.
Miłość: Przeżyła dzieciństwo i młodość jak każda typowa mieszkanka Dal-Virii, więc przyszło jej już przeżywać chwilowe zauroczenia i raz nawet głębsze uczucie...jednostronne, niestety. W swoim obecnym wieku kwestię poważnego związku traktuje z przymrużeniem oka. Jakby nie było, w dzisiejszych czasach wyjście za mąż w jej wieku to jednak problem.
Aparycja: Ma dobry metr siedemdziesiąt wzrostu, co nie powinno dziwić - w końcu jest pełnokrwistą elfką. Nie jest jednak tyczkowata. Szczupła, owszem, ale nie przypomina kształtem płaskiej belki stropowej. Logicznym jest, że ściąga na siebie uwagę, a wnioskuje to ciekawskimi spojrzeniami mężczyzn i kobiecymi prychnięciami, czasem niemalże z zazdrości. Dzięki elfiej krwi Floriana posiada dodatkowo delikatną urodę i charakterystyczne dla rasy szpiczaste uszy. Nie używa ton makijażu, a mimo to jej twarz wydaje się zawsze świeża i idealna (efekt uboczny częstego stosowania na sobie różnych pieczęci - na każdej zapisany jest właśnie taki, a nie inny wizerunek). Ma jasnoszare obcięte na krótko włosy, wydające się być niemal w strzępach. Brwi i rzęsy również mają jasny odcień. Ubiera się raczej bardziej wygodnie niż ładnie, chociaż nie pogardzi ładnym wzorem na tunice (brązowej, białej, czarnej lub szarej) czy prostych spodniach do konnej jazdy. Przy pasie nosi swój niezastąpiony miecz. Na szyi nosi swoją najmniejszą i najczęściej używaną pieczęć: oszlifowany kamień z wyrytymi na spodzie drobnymi, misternymi wzorami. I póki co opis Flo mógłby podejść pod każdą typową przedstawicielkę elfiej rasy...przejdźmy więc do sedna, a mianowicie pary szarobrązowych, wygiętych do wewnątrz ROGÓW. Pojawiły się u niej jako małe guzki nad uszami gdy miała jakieś siedem lat, a widoczne stały się gdy skończyła wiosen piętnaście. Jak się można domyślić, szybko stało się to obiektem żartów ludzkich rówieśników i odrazy u dorosłych, a zwłaszcza elfów. Gdy jeszcze bardziej urosły, zakrywanie ich stało się już bezsensowne. Całe szczęście przestały rosnąć przed pięcioma laty. Wbrew pozorom nie są ciężkie i da się z nimi normalnie żyć. Drugim co ściąga cudzą uwagę są oczy elfki. Mają one żywą, żółtopomarańczową barwę. Wydają się mienić jak w kalejdoskopie, przygasać i rozpalać, co razem z kolorem przywodzi na myśl płomienie. I to w tym pozytywnym znaczeniu, jak ciepło domowego kominka.
Zainteresowania: Flo jest zawodową rzeźbiarką - ukończyła Castelijską Akademię Sztuki, tak jak chciała tego jej matka. Długi czas szukała dobrego zastosowania dla swojego daru (widok ładnych figurek w ogrodzie mało ją satysfakcjonował), aż poznała sztukę tworzenia magicznych pieczęci. Od tamtej pory - czyli od około dziewięciu lat - doskonali się w tej sztuce, zajmując nią każdy zakamarek swojego umysłu, upychając ją w każdą wolną chwilę. Całe szczęście pieczęcie nie są wielkie i może nosić którąś niedokończoną przy sobie w torbie razem z rylcem. Lubi też literaturę - dobra książka z kubkiem herbaty nigdy nikomu nie zaszkodziła.
Charakter: ,,Oczy są zwierciadłem duszy" - tak powtarzała matka małej Florianki, gdy dziecko pytało się dlaczego jej oczka mają inny kolor niż rodziców. A dusza elfki faktycznie wydaje się być żywym płomieniem, przejawiając się w jej zachowaniu. Flo jest właściwie zupełnie jak rozpalone w lesie ognisko. Jest wyjątkowo ciepłą i pomocną osobą. Kobieta nie lubi siedzieć w towarzystwie cichych, zamkniętych w sobie ludzi. Nie obchodzi ją ile przeszli, co takiego potwornego zrobili, tylko stara się zasiać w nich odrobinę swojej typowej pogody ducha. Nigdy nikogo nie zmusza do zwierzeń, co właściwie jest jej chyba największą zaletą. Na jej ustach przez większość czasu tańczy delikatny, pogodny uśmiech. Sama często żartuje - z siebie, z sytuacji, z przypadkowych przechodniów, byle tylko mocno kogoś nie urazić. Nie jest wstydliwa i nie obawia się obcych. Możesz być arystokratą, rabusiem, płatnym mordercą, a ona nawet o tym wiedząc będzie uważać cię za normalnego człowieka, bez zarówno lęku...jak i szacunku. Dopóki się czymś nie wykażesz (złym lub dobrym), będzie traktować cię na równi ze sobą, bez wzgląd na stereotypy. Tak jak owo ognisko w ciemnościach z początku opisu, Flo z własnej natury przywykła ściągać na siebie cudzą uwagę. Spowodowane jest to głównie wyglądem, a najczęściej gapią się na nią właśnie mężczyźni, a kobiety mruczą coś nosem średnio zadowolone. Nie żeby się tym przejmowała - kobieta ma niebywały dystans do siebie. Cokolwiek jej powiesz, albo spłynie po niej jak po kaczce, albo obróci dowcip na swoją korzyść. Gdy ktoś wytyka jej wadę, dziewczyna się z tym w zupełności zgadza, a nawet zaczyna wyliczać inne swoje typowe problemy. Bez trudu możesz się więc od niej samej dowiedzieć, że kłamie bez mrugnięcia okiem (przezwisko Oszustka nie wzięło się znikąd), jest zbyt pedantyczna i za bardzo przejmuje się porządkiem wokół siebie, zdarza jej się wywyższać, często bywa czysto złośliwa, oraz że jest niechlujną wieśniaczką. Chociaż to ostatnie faktycznie jest kłamstwem.  Wiedźma w obliczu ważnej osobistości czy sytuacji, okazuje się doskonale znać savoir vivre, jakby została wychowana na dworze królewskim. Czasem wydaje się wręcz zbyt sztywna i niektórzy doradzają jej czasem ,,zgarbić się" na kilka minut, bo zamieni się w drewniany kołek. Ale skoro umie się zachowywać jak drewniany dworski polityk, umie równie dobrze kłamać jak on. Nie jest nieszczera przez cały czas. Gdy wymaga tego sytuacja po prostu ,,nagina prawdę", a jej zdolności magiczne wręcz się na tym opierają. Oskarżanie ją o oszustwa zaczęło się już mijać z celem, bo Flo jedynie odpowie ci, że taki ma już niestety zawód.
Song Theme: Anyone Can Fly - The Spiritual Machines
Miasto rodzinne: Rutthen, ale sporą część swojego życia wiąże jednak z Castelią. W rodzimych okolicach ma reputację czarownicy i nie zdziwiłaby się, gdyby usłyszała, że straszą nią dzieci.
Klan: Lwy z Castelii
Pozycja: Nowicjusz
Punkty pojedynku: 10
Profesja: Szermierz, Mag
Broń: Wąski obusieczny miecz z mocno hartowanej stali - ciężki nie jest, ale nie kruszy się ani nie szczerbi nawet w starciu z mocniejszą bronią. Oczywiście bez pieczęci, każda broń jest właściwie dla Flo bezużyteczna.
Umiejętności: Ludzie przypisują owianej złą sławą Oszustce znajomość wielu sztuk, ale tak naprawdę jedynym prawdziwym talentem Floriany jest...kłamstwo. Oczywiście nie to mówione, bo słowami może jedynie zapobiec walce, a nie ją wygrać. Flo podczas nauki w Castelii szkoliła się u nietypowego rzeźbiarza. Mężczyzna parał się sztuką ze wschodu, popularnie nazywaną ,,Fałszerstwem", mylnie kojarzonym jako odłam czarnej magii (której elfka nawet kijem by nie tknęła). Polegała ona na tworzeniu pieczęci zdolnych zmienić wygląd, właściwości, a nawet osobowość. Nie zmieniają samego przedmiotu czy istoty żywej, a raczej wpływają na jego historię, zmieniając niektóre fakty, by wpłynąć na jego obecny stan. Stworzenie pieczęci wymaga zapisania historii w jakimś tworzywie w formie kręgów drobnych run. Po przyłożeniu jej do powierzchni bądź skóry i przekręceniu o 180 stopni, Fałszerstwo zmienia historię, czyniąc przedmioty silniejszymi lub słabszymi, zmieniając bogacza w żebraka, a durnego chłopa w polityka. Cała sztuka polega na jak najbardziej prawdopodobnemu przedstawieniu alternatywnej historii, w innym wypadku czar się nie przyjmie i zniknie po krótkim czasie. Fałszerstwo można cofnąć poprzez oderwanie pozostałego po pieczęci śladu, przypominającego granatowy lak. Flo zawsze nosi przy sobie najbardziej pożyteczne pieczęci, potrafi też w krótkim czasie stworzyć nowe. Najlepszym materiałem do tego jest wapień (lekki i łatwy do obróbki), ale równie dobrze może się nadać glina czy drewno, chociaż efekty będą zdecydowanie gorsze przez trudność w utrzymaniu odpowiedniego kształtu. Tak właśnie dziewczyna jest w stanie uciec z celi (,,przekonując" stalowy zamek, że jest bardzo wysłużony) lub z nudów naprawić skrzypiące łóżko (według nowej historii bardzo zadbane i pielęgnowane). Ulubioną pieczęcią Wiedźmy jest oczywiście jej naszyjnik, pozwalający jej po nałożeniu stać się mistrzynią we władaniu bronią białą. I bez tego wystarczająco sobie radzi z mieczem, ale w poważnych, prawdziwych starciach z lepszym przeciwnikiem od którego zależy jej życie, woli jednak ,,oszukiwać".
Towarzysz: Brak
Wierzchowiec: Brak
Nick na howrse: RedRidingHood