Amita od zawsze kochała takie przyjęcia, zwłaszcza organizowane pod płaszczem sztandaru władzy. Na takie zabawy zawsze przychodzili sami bogacze i arystokracja, czyli osoby o ego tak rozdętym, że cudem zmieścili się wszyscy pod jednym dachem. Światopogląd takiego człowieka nie pozwala mu do umysłu, rozwalcowanego jak naleśnik pod kopułą czaszki, dopuścić wyobrażenia, że ktoś mógłby się dopuścić sprofanowania tak zacnej osobistości, którą jest on sam. Mówiąc dialektem ludzi - i nieludzi - pokroju Hood: błyszczący złotem cymbał nie spodziewa się ,,ataku". Staje sobie odsłonięty na środku sali, wyeksponowany jak droga biżuteria na wystawie u jubilera, oczekując zgromadzenia wokół siebie jak najwięcej ważnych, lub mniej ważnych ludzi. Co najlepsze, metody takiego bogatego dupka są zupełnie bezsensowne. Amita, jako specjalistka od ściągania na siebie uwagi, znała zdecydowanie bardziej pożyteczne metody, ale nie miała najmniejszego zamiaru uczyć ich niegodnych tego tłumoków. Głównie przez fakt, że gdy tylko zbliżała się do ,,ściągającego uwagę" jegomościa, nabywała przemożnej ochoty zerwania mu spodni po kolana - to na pewno pomogłoby zebrać gapiów.
Arystokracja od zawsze fascynowała Ishwari, oczywiście w ten niezdrowy i nie do końca zrozumiały sposób. Mieli wręcz fascynujący tok myślenia, każący im każdego dnia zakładać rano na powieki specjalne, magiczne klapki, dzięki którym nie widzieli żadnego ludzkiego nieszczęścia dopóki ich osobiście nie dotknęło. Nie wspominając o tym, że wyjątkowo poważnie wyznawali istnienie Pieniądza - najpaskudniejsza religia z jaką Hood się kiedykolwiek spotkała, a słyszała o wielu, jak o ludożercach pożerających wrogich wojowników, by posiąść ich siłę. Pieniądz był jednak bogiem o tyle potwornym, że potrafił wcielić w kręgi swoich wyznawców nawet umysły uważane za najtęższe. Mając za wyznawców zarówno elity uniwersytetów, jak i żebrzących na ulicy, szybko poszerzał swoje wpływy o kolejne, niczego nieświadome plemiona ludzkie. A jedyną doktryną wyznawców Pieniądza było wmawianie biednym ludziom, że ten oto metalowy krążek w ich ręku ma wartość zdolną wymierzeniu, a w niektórych krajach bywało nawet gorzej. Za oceanem, na przykład, wmawiali ci, że jedna mosiężna płytka ma większą wartość od drugiej, takiej samej mosiężnej płytki, bo widnieje na niej większy numerek niż na drugiej.
Szlachta miała jeszcze inną cechę, godną prawdziwych elit: własny język. Był to uniwersalny kod oparty na wspólnej mowie, niemal nie do odróżnienia od oficjalnego języka Dal-Virii. Prowadziło to do paradoksu, w którym rozmawiający ze sobą dwaj rodzeni dal-virczycy - rolnik i minister skarbu - rozumieli się tylko od jednej strony, bo minister siłą rzeczy też kiedyś mówił jak chłop, ale chłop w życiu nie słyszał podobnych słów. Niby język ten sam, a jednak tłumaczenia niektórych wyrazów były wręcz niesamowicie oczywiste i równocześnie nie do odgadnięcia. Przykładowo: ktoś pokazuje Amicie wychodek i pyta ,,Co to jest?". ,,Sracz" odpowiada Amita. Potem pyta o to samo bankiera. ,,Toaleta" odpowie tamten. I powiedzcie mi szczerze, kto by się kurna spodziewał, że szlachta nadała zwykłemu sraczowi jakąś wyspecjalizowaną nazwę?!
Wniosek był jeden: nie gadaj z bogaczami, jeśli nie znasz kodu.
Ishwari nagle poczuła głębokie poczucie niesprawiedliwości. To była sytuacja w stylu dziewczynki, która widzi jak rodzice dają jej zdolniejszej siostrze nową lalkę. Ona też by taką chciała mieć, ale rodzice zdecydowali się nie kupować drugiej lalki. Co więc robi Amita? Własną lalkę. Swój własny, niepowtarzalny kod! Też będzie oparty na wspólnej mowie, z domieszką dziwnych słów. Tym sposobem minister też nie będzie mógł zrozumieć rolnika i sprawiedliwości stanie się zadość.
Gdy już opracowała pierwsze zdanie siłą rzeczy musiała znaleźć sobie ofiarę, która w odpowiedzi na zadane pytanie jedynie spojrzy na nią niezrozumiale, tak jak ona do tej pory spoglądała na głupich bogaczy mówiących, że idą do toalety. Na początek musiał być to ktoś należący do szlachty siłą rzeczy, może niekoniecznie rodzony szlachcic, ale ktoś wychowany na normalnej mowie. W ten sposób oceni czy jej język daleko odbiega od wspólnego. Rozejrzała się więc po sali, wodząc spojrzeniem oceniającego łanię wilka, od jednej osoby do drugiej. Kobiety niemal od razu wykluczyło - z facetami było to o wiele bardziej zabawne. I tak wśród krzykliwych sukien i surdutów dostrzegła coś, co na ulicy raczej nie zwróciłoby żadnej uwagi: zwykła, prosta koszula i ciemnie spodnie. Usta Hood rozeszły się w zbójeckim uśmiechu, odsłaniając kocie kły, kiedy dziewczyna nagle rozpędziła się i wskoczyła niczego nie spodziewającemu się młodemu mężczyźnie na plecy, szepcząc konspiracyjnie do ucha:
- Złota ryba nie ma nogi? Zahacz o kotwicę wiatrem!
Jako, iż wszyscy doskonale wiemy jak wygląda ,,szept" w wykonaniu Amity, nie ciężko usprawiedliwić niebieskookiego, który najpierw skrzywił się i niemal natychmiast zrzucił z siebie dziewczynę, a dopiero potem zmarszczył brwi w zastanowieniu nad komunikatem. Najpierw jednak, jak każdy gwałtownie zaatakowany przez Ishwari człowiek, musiał dać upust emocjom:
- Wyjaśnisz mi jak to jest do jasnej cholery możliwe, że mówiąc coś na ucho narażasz na głuchotę, a mimo to wokół nikt inny tego nie słyszy? - warknął zirytowany.
- Wola ziemniaka - wzruszyła ramionami rakszasa. - Co nie boli toczy kole.
Mężczyzna zamrugał kilka razy, próbując zrozumieć treść wiadomości.
- Co przepraszam? - wypalił w końcu.
- Kod, głupcze! - odparła zadowolona Hood. - Arystokracja też taki ma!
- O co ci chodzi?
- No czy ty tego nie słyszysz?! - dziewczyna zatoczyła ręką po sali. - Oni wszyscy brzmią jak zza granicy! Czemu ja nie umiem sprawić, że ludzie mnie nie rozumieją? To niesprawiedliwe!
- Pocieszę cię, że teraz ci się udało - chłopak pokręcił palcem w uchu, jakby próbował przywrócić mu sprawność. - Ale równie dobrze można to zrobić po ludzku.
- Co nieludzkie, niech nieludzkim się ostanie - wyszczerzyła się dumnie, prezentując kiełki. Po chwili jednak jej mina zmieniła się diametralnie, gdy uświadomiła sobie pewien istotny fakt: - Czekaj, ja ciebie chyba nie znam.
- Też miałem to zauważyć - niebieskooki założył ręce na piersi, jakby wyczekując wyjaśnień. Jakby nie było, właśnie napadła go jakaś dzikuska i wydarła mu się do ucha klecąc przypadkowe słowa.
Dziewczyna ukłoniła się więc w pasie z rękoma wyprostowanymi w tył (chyba kogoś tym gwałtownym ruchem walnęła) i z jak najmniej niepokojącym uśmiechem powiedziała:
- Amita Ishwari, koszmar na zamówienie...swoje lub cudze - dodała po namyśle, prostując się.
- Matteo - odparł chłopak, po czym dodał z pewnym ociąganiem: - Miło poznać.
- No, to teraz mogę ci bezkarnie wskakiwać na plecy? - zapytała zupełnie naturalnym tonem Ishwari.
Teo zmarszczył brwi, nie za bardzo wiedząc jak na to odpowiedzieć. Zanim jednak się zebrał do wyjaśnień czym jest ,,przestrzeń osobista", po drugiej stronie sali trzasnęło szkło. Wśród odłamków okna i przerażonych pisków kobiet, do środka wpadł nieokreślonej rasy potwór, sycząc i warcząc. Było to coś jak liniejąca, szaro zielona hybryda jaszczurki z niedźwiedziem, tylko że większa od niedźwiedzia, nie wspominając już ile razy musiała przewyższać pod tym względem jaszczurkę. Z przeciwnego końca sali dotarł podobny ryk. Zanim jednak dziewczyna obejrzała się w tamtą stronę, Matteo chwycił ją w pasie i odsunął na bok. Chwilę potem w ścianę niemal wbił się Pan Niszczyciel Okien. Zaraz jednak uwolnił obsypany tynkiem pokraczny łeb i zwrócił paszczę w ich stronę. Zanim jednak skoczył w tym kierunku, wokół jego paszczy pojawiła się błękitna aura, zaciskając mu zęby. Bestia zaczęła się szarpać jak nieprzyzwyczajony do kagańca pies.
- Nie wiedziałam, że lady Ikramu lubi imprezy z cyrkowymi zwierzakami! - rzuciła przez hałas Hood.
- Ja też - przyznał z wysiłkiem Teo. Dopiero teraz Ami dostrzegła, że to on założył Niszczycielowi Okien ,,kaganiec" i najwyraźniej nie mógł tego robić cały czas.
- Trzymaj się! - rzuciła szybko Hood. - Skombinuję pomoc!
Po tych słowach wyparowała, zostawiając młodego maga z przekonaniem, że to chyba ostatni bal na jaki się wybrał.
To jak? Wielki, grupowy wątek! :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz