piątek, 23 grudnia 2016

Od Beatrice

        Beatrice dotarła do jedynej zwyczajnej części miasta, jakim był port. W mieście tym pojawiła się pierwszy raz w swoim życiu, a Ikram już z daleka wydawał się imponujący. Gdy zeszła z platformy niemal znikła w tłumie zróżnicowanych przechodniów, jednak najgorsze miała dopiero przed sobą. Wyrwała się z tłumu tłoczących się osobników. Przeszła z portu na główną ulicę miasta - o mało nie dostając oczopląsu. Wszechobecne jaskrawe kolory, serpentyny zawieszone na sznurkach przywiązanych pomiędzy budynkami. Mnóstwo świecidełek i innych z dupy światełek. Mogła by także, śmiało powiedzieć, że na tej ulicy zobaczyła wszystkie rasy, które opanowały Dar-Viriie. Uśmiechnięci i rozpromienieni przechodnie, nie zwracali uwagi na stojącą sztywno, zdezorientowaną dziewczynę.
  - Dante mówiła co innego... - mruknęła z oburzeniem. Beatrice nie była przygotowana na cały ten chaos, który tu panował. Wszystkiego i wszystkich było zdecydowanie za dużo. Po chwili wahania, postanowiła ruszyć się z miejsca. Zgrabnie omijała roześmianych przechodniów, szukając wzrokiem jakiegoś budynku, który był by odcięty od tego rabanu, był by miejscem ustronnym dla zdezorientowanej dziewczyny. Chciała usiąść na chwilę i poukładać swoje rozrzucone myśli. Jej logiczne i uporządkowane myślenie wyjechało na wakacje, pozostawiając Beatrice i jej głupi tok myślenia, samej sobie.
  Rubkat wspominała w liście, w którym wysłała do Beatrice, o jakimś balu organizowanym z powodu święta Tolerancji. Wniosek nasuwał się sam i nie potrzebował jakieś specjalnej pomocy, w przeciwieństwie do zagubionej Beatrice. Dziewczyna specjalnie odczekała dość długi okres czasu, zanim przybyła do Ikramu, żywiła cichą nadzieje, że gdy już się tu znajdzie, będzie już dawno po balu i uroczystościach. Ale jak to zawsze w jej życiu, wszystko diabli wzięli! Święto Tolerancji i bal odbywa się akurat wtedy gdy ona przybyła do miasta. Cóż za złośliwy zbieg okoliczności, prawda? Beatrice nie widziało się wybrać się na takowy. W dość specyficzny sposób, wyróżniała by się z, pomiędzy nadętymi pychą kobietami, obwieszonymi kosztownościami niczym półka w sklepie jubilerskim. Dziewczyna, przyodziana była w zbroje i miała przy sobie, swoje dwa miecze. Nawet nie przystoi ukazać się na balu, mając przy sobie broń. Zresztą, była brudna i teraz nie myślała o niczym innym jak o kąpieli w ciepłej wodzie.
  Cudem wyrwała się z tłumu i skierowała się w stronę, zauważonego przez nią budynku. Szyld nad drzwiami głosił: ''Pod Łabędziem''. Dość szykowna nazwa, dla takiego lokalu, który prezentował się dość negatywnie. Otworzyła drzwi i stanęła na progu, oglądając jego wnętrze. Wyjątkowo obskurne, a po chwili doszedł do niej zapach piwa i dym papierosowy. Tego drugiego szczerze nie znosiła, jednak nie chciała dalej przepychać się przez tłumy, by szukać innej knajpy. Przy niektórych stolikach siedziało, parę typów z pod ciemnej gwiazdy. Nie zwrócili szczególnej uwagi na wchodzącą do baru Beatrice. Spojrzeli na nią szybko i tak samo szybko wrócili do swoich bezcelowych zajęć przy stole. Dziewczyna tak samo obojętnie nastawiona była, jak oni do niej. Wolnych krokiem przeszła przez knajpkę, ostatecznie siadając przy barze.
* * *
        Nie zaczęła nawet czwartego kufla piwa, gdy usłyszała basowy głos mężczyzny.
  - Ty przebrzydły psie! Oszukałeś mnie! - ryknął wysoki, przy tuszy mężczyzna, gwałtownie podrywając się z miejsca, przewracając przy tym krzesło. Beatrice zmierzyła go znużonym wzrokiem. Był naprawdę ogromny, jednak jeszcze coś ogromnego przykuło jej uwagę. Wielki czerwony nochal, typowego alkoholika. Wywołało to u dziewczyny śmiech, który postarała się zdusić.
  - Zgłupiałeś pan?! - zaczął się bronić dużo szczuplejszy mężczyzna. Podniósł on ręce do góry, jakby chciał dać gestami do zrozumienia, że to nie on.
  - Widziałem gnido, że to ty! Franco przebrzydła oddawaj moje pieniądze, bo ci kości połamie! - krzyczał ogromny mężczyzna. Beatrice zdążyła mu wymyślić jakże idealną ksywkę, a konkretnie został on dla niej: ''biedną poszkodowaną beczułką''. Mężczyzna, który dostał jakże wyjątkową nazwę, rzucił stołem a karty, w które grali rozleciały się dookoła nich.
  - Richard, opamiętaj się! - osądzony nadal próbował się bronić i cofnął się o krok, o mało się nie potykając o swoje własne nogi.
  - Wiedziałem co z ciebie za gnój Lish! - wrzeszczała beczułka. Beatrice zaciekawiona rozwojem wydarzeń, nadal oglądała spektakl. Richard strzelił w mordę Lish'owi a ten nie mając żadnych szans, padł jak długi na kamienną posadzkę. Złapał się za nos, z którego zaczęła cieknąć powoli krew.
  - Złamałeś mi nos palancie! - oburzył się leżący mężczyzna choć można to było porównać do śmiesznego bulgotania. Mężczyzna opierał się na łokciu i próbował się odczołgać najdalej jak to tylko możliwe od jego byłego towarzysza.
  - Za chwilę połamie ci coś więcej! - ryknął i ruszył w stronę tamtego mężczyzny.
  Beatrice z wyraźnymi nerwami, odłożyła piwo.
  - Nawet piwa nie można wypić w świętym spokoju... - mruknęła pod nosem, już zdenerwowana. Wstała szybko i rzuciła krzesłem w plecy olbrzyma, cudem było by nie trafienie. Nastąpiła chwila ciszy. Mężczyzna odwrócił się i wlepił wściekły wzrok na dziewczynie. Powoli wyciągając miecz, mówiła równie melancholijnie.
  - Drodzy panowie... proszę o łaskawe zaprzestanie bójki i niszczenia tego zacnego lokalu... I daj ta mi się w spokoju napić piwa!
  Nie trzeba tłumaczyć co było dalej: latające ciała, krzesła i rozróba na cały lokal. Zabawa i aktywne spędzenie czasu - gwarantowane!
* * *
        Ostatecznie skończyło się na tym, że została jako pierwsza perfidnie wyrzucona z lokalu (pewnie dla tego, że była najlżejsza). Bitka pewnie trwała dalej, tylko bez Beatrice.
  Leżała na plecach dzierżąc niebezpieczną broń, jaką była biedna urwana noga od krzesła. Tak sobie leżąc wypowiadała się wyjątkowo bogato i na poziomie typowego kmiecia, który zamiast przecinków używa bluzgów i innych zaiste interesujących określeń. Nad jej poobijaną mordką pojawiła się twarz obcego jej mężczyzny. Wydawał się choć w jakieś minimalnej mierze normalny. Biało włosy uśmiechnął się do leżącej plackiem Beatrice po czym podał jej dłoń, by pomóc jej wstać. Wstała i od razu tego pożałowała. Odczuła okrutne kłucie w okolicach krzyża i ból z tyłu głowy, gdzie aktualnie tworzył się pokaźny guz. Na ramieniu miała dłoń brązowowłosej dziewczyny o zimnym spojrzeniu, który właśnie ją przewertował.
  - Ekhem... przepraszam - rzuciła oschle i puściła Beatrice, pozbawiając ją oparcia. Dziewczyna zachwiała się to do przodu a to znowu do tyłu, próbując znaleźć równowagę. Pomógł jej w tym białowłosy mężczyzna.
  - Witaj!Jestem Rei a to moja młodsza siostra Margaret - powiedział szybko, zdecydowanie za szybko dla oszołomionej Beatrice. - A ty? Jak się nazywasz?- Dziewczyna zmierzyła go nie przytomnym wzrokiem.
  - Gówno cię to obcho... - nie zdążyła dokończyć, gdyż znowu się zachwiała, ten jednak nadal ją podtrzymywał. - Beatrice - wycedziła z siebie.
  - Reimenth, zostaw ją i chodźmy już do Dante... spóźnimy się - znowu ten zimny ton głosu i pełne wyrzutu spojrzenie, skierowało się na brunetkę, którą podtrzymywał białowłosy. Ten wydawał się totalnie ignorować swoją siostrę i jej słowa.
  - Czekaj... Dante powiedziałaś? O Dante Rubkat ci chodzi? Znam ją, szukam jej - powiedziała Beatrice, lekko ożywiona tą informacją. Margaret kiwnęła tylko głową, potwierdzając to.
  - Ej, Beatrice! - krzyknął Rei, a dziewczyna posłała mu pełne mordu spojrzenie. Jeszcze raz krzyknie jej prosto do ucha, to osobiście odetnie mu głowę. - Idziesz z nami na bal? - zapytał zaciekawiony i podekscytowany.
  - Nie
  - No dobra jak chcesz - puścił ją jednocześnie - bo my jeszcze idziemy do Dante więc wiesz...
  Tu ją złapał. Nie musiał czekać, gdyż zrównała się z nimi i ruszyła wraz z dwójką, najwyraźniej, rodzeństwa.
* * *
        Gdy przekroczyli próg domostwa Dante, Liderki Orłów, ona czekała już na nich. Przywitała Rei'a i Margaret a jej wzrok zatrzymał się na Beatrice. Zmierzyły się wzrokiem i na ustach obu pań pojawił się uśmiech. Wpadły w sobie w ramiona, pomijając fakt, że dusiły siebie nawzajem. Nie widziały się dobre parę lat a to było ich pierwsze spotkanie od tego czasu. Wymieniły parę szybkich słów i innych z dupy zwrotów grzecznościowych, po czym cała czwórka ruszyła szykować się na bal.
  Upragniona kąpiel w końcu została przygotowana dla Beatrice i jej dzisiejsze marzenie zostało spełnione. Niestety... czekała na nią okrutna wiadomość. Jej zbroja i ciuchy znikły, zostały zastąpione suknią balową. Dziewczyna dosłownie, zdębiała na jej widok. Długa, powłóczysta suknia czekała tylko na jej ciało. Miała jasny, subtelny beżowy kolor. Na jej końcach, były doczepiane kokardy ozdobne, tego samego koloru. Biała koronka o ślicznym wzorze także ozdabiała brzegi sukni. Ramiona i plecy były odkryte, a jej przeszło przez myśl, jak to będzie się trzymało? Z bólem serca założyła suknię. Nie upięła włosów i nawet nie łaska było poprawić ust szminką. Wystarczającą męką były buty na obcasach i ciężka suknia, krępowało jej ruchy w dziewięćdziesięciu dziewięciu koma dziewięciu procentach ruchy. Dołączyła do Margaret i Dante, które także się przygotowywały. Została poproszona przez białowłosą o zapięcie gorsetu... zdecydowanie przesadziła.

Rei? Boshe, nie bij, wybacz i oszczędź ;_;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz