Gdyby ktoś z miejsca ostrzegł Ti'ena, że w środku przyjęcia do sali wskoczy potwór, przyszedłby tutaj zdecydowanie wcześniej, zdecydowanie lepiej przygotowany i ze zdecydowanie lepszym nastrojem. Tymczasem jednak szedł na zabawę zgoła spóźniony, powłócząc nogami jak uczeń w poniedziałkowy ranek. Ulice skąpane już były w mroku, a równie rozentuzjazmowani jak on latarnicy łazili od jednego słupa do drugiego, zapalając światła za pomocą długich tyczek. Wyraz ich twarzy i tęskne spojrzenia w stronę łuny światła nad dachami, pochodzącej zapewne z sali balowej, lepiej niż słowa wyrażały ich dogłębne rozczarowanie. Prawdą było, iż na Święto Tolerancji zaproszony był każdy. Prawdą było też, że nie wszyscy mieli w tym czasie wolne.
Brak światła nie przeszkadzał Lao. Za to jego Cień nie był usatysfakcjonowany. Za każdym razem gdy próbował się zmaterializować obok swojego pana, drobniutka struga światła z której korzystał umykała i ponownie opadał na ziemię, zbyt słaby by móc być widocznym. Ti'en śledził jego poczynania kątem oka. Niejeden raz przeszło mu przez myśl, czy nie powinien dać Cieniowi więcej mocy. Wtedy jednak przypominał sobie pierwsze lata jego oswajania i odpędzał od siebie ten pomysł. Cień nie był mu zawsze całkowicie posłuszny. Tuż po ożywieniu okazał się tworem chaotycznym, lekko zagubionym i skonfundowanym. Nie ma czego mu tutaj zarzucać - była to naturalna reakcja obronna, podobna do sytuacji, w której zwierzę wychowywane przez całe życie w klatce nagle zostaje z niej wypuszczone. Oczywistym jest, że najpierw rzuca się na tych, którzy najbardziej je drażnili, stukając kijami o stalowe pręty. Cień myślał początkowo w ten sam sposób. Poczuł się silniejszy mając połowicznie materialną formę i zamachnął się w pierwszej kolejności na Ti'ena. Mag przez cały rok musiał żyć w przekonaniu, że jego własny cień chce go udusić, aż w końcu pokazał mu kto tak naprawdę jest panem. I chociaż w chwili obecnej Cień stał się dla mężczyzny niemal bratem, wizja dawania mu choćby odrobinę większej mocy dalej go niepokoiła. Może lepiej będzie pozostać przy takim stanie rzeczy. Stwór już i tak był wystarczająco silną pomocą w walce, nie potrzebował niczego więcej. A poza tym Ti'en korzystał z magii ostatni raz dobre dziesięć lat temu. Pewnie już wyszedł z wprawy.
W końcu Cienisty wyszedł za róg na mały placyk przed salą balową. Tutaj chodnik był już bardziej równomiernie oświetlony przez wiszące za wielkimi oknami kandelabry, dając Cieniowi okazję do materializacji. Przeciągnął się zadowolony z braku uwiązania do stóp Ti'ena. Wojownik tymczasem zatrzymał się z założonymi rękoma, patrząc przez kilka minut w ciszy na świetlne refleksy. Jego ciemniejsza kopia obejrzała się to na niego, to na mury sali balowej, po czym pytająco wskazała w ich kierunku ręką.
- Za chwilę - odpowiedział Lao. - Nie mam najmniejszej ochoty siedzieć tam dłużej niż powinienem.
Cień założył ręce na piersi kręcąc głową z dezaprobatą.
- Hej, liderka Słowików do następnego ranka nam nie ucieknie - mag wzruszył ramionami. - A wypatrzenie jej w tłumie chyba nie będzie takie trudne.
Oczywiście mając na myśli pannę Anello przed oczami miał obraz drobnej kruczowłosej damy w czarnej kurtce i płaszczu z laską pojedynkową w ręce oraz sztyletem przy pasie. Miał tę drobną dozę nadziei, że nie przepada za sukienkami i pozostanie na zabawie tylko w formie przyzwoitki. W przeciwnym wypadku odnalezienie jednej dziewczyny wśród morza falban i ozdobnych tunik faktycznie będzie stanowiło jakieś wyzwanie. Pozostawało liczyć, że jednak tak nie było.
Raz kozie śmierć, pomyślał stawiając pierwszy krok w stronę nieuchronnego i nagle podwójne drzwi sali otworzyły się z hukiem, wypuszczając chmarę przerażonej arystokracji. Tłum niczym uciekające bydło tratował na ślepo wszystko na swojej drodze. Ti'en odsunął się na bok zaskoczony, nic nie rozumiejąc. Cień nie był tak szybki i dosłownie zginął pod nogami ludzi, spływając po ziemi z powrotem jako niematerialny, niezadowolony byt.
- BEZ PANIKI, LUDZIE! DOPROWADŹCIE SIĘ DO ŁADU! - do uszu mężczyzny dotarł znajomy głos.
Rozejrzał się w poszukiwaniu rudej czupryny. Lena stała obok wejścia, najwyraźniej przeprowadzając akcję ratunkową. Krasnoludzica nie miała na sobie swojego lekkiego pancerza, tylko haftowaną zieloną tunikę i proste spodnie. Mimo to przez pierś przebiegał jej pas kołczanu, a w ręku trzymała łuk. Kilku pierzastych strzał już brakowało.
Ti'en podbiegł do niej licząc na jakieś konkretne wyjaśnienie. Kobieta zobaczyła go i na chwilę na jej twarz powrócił stary, złośliwy uśmieszek.
- No proszę, jednak jesteś - powiedziała. - Zaskakujące, że zjawiasz się akurat gdy coś się dzieje...
- A CO dokładnie się dzieje? - uściślił mężczyzna.
- Lepiej sam tam wejdź i zobacz. Opisywanie nie ma sensu - pokręciła głową z westchnieniem. Po chwili jeszcze dodała: - Znajdź Lorkina i Anello. Ja się zajmę tą strachliwą tłuszczą.
Lao uniósł jedną brew, ale nie pytał więcej. Wspiął się po ostatnich stopniach, z trudem przepychając między ludźmi. W końcu przekroczył próg sali balowej...
Coś ciężkiego, przywodzącego na myśl jedynie ciężką kłodę, trafiło go w brzuch, popychając na ścianę. Mężczyzna sapnął uderzając w cegły i osunął się na ziemię. Chwycił się za potylicę rozglądając wokół. Co to, do cholery, było? Odpowiedź pojawiła się szybko - ogon świsnął tuż nad jego głową, zostawiając wyrwę w murze. Ti'en odsunął się na bok i stanął na nogi, obserwując dziwnego potwora. Bestia rozmiarami dorównywała niedźwiedziowi, miała jednak liniejącą sierść spomiędzy której wystawały łuski i o wiele dłuższy ogon. Przywodził na myśl mniejszą, zwinniejszą wersję bandrochłapa z pająkowato rozstawionymi łapami. Cienisty musiał oberwać zupełnie przypadkiem - zwierzę zajęte było ściganiem lidera Borsuków z mieczem w dłoni i drobnej kobiety w czerwonej sukni...liderki Słowików. W sumie to nawet lepiej, pomyślał, biegnąc jej pomóc. W tym stroju ciężko byłoby ją znaleźć na parkiecie.
Vanessa radziła sobie zaskakująco dobrze mimo sukienki. W rękach dzierżyła parę sztyletów, którymi cięła gdzie tylko popadnie, przemykając między nogami potwora, przeskakując mu przez grzbiet i unikając ogona. Podobnie Lorkin, chociaż jego broń była zdolna wyrządzić znacznie większe szkody. Wszystko wyglądało jakby raczej odwracali uwagę, a nie próbowali pokonać potwora.
W końcu zirytowana bestia zaszarżowała na czekającą w przyklęku pod ścianą Vanessę. Kobieta odturlała się na bok, pozwalając potworowi wbić się z impetem w parapet wysokiego okna. Szkło pękło i odłamki posypały się w dół. Anello w ostatniej chwili została odciągnięta na bok przez ożywiony Cień. Lorkin i Ti'en podbiegli do niej, korzystając póki zwierzę było lekko ogłuszone.
- Nic ci nie jest? - rzucił Lorkin.
Dziewczyna pokręciła przecząco głową łapiąc oddech.
- Dzięki - wydusiła w stronę Lao, a Cień podniósł ręce oburzony.
- Co tu się dzieje? - zapytał w końcu Cienisty.
- Przestańcie zadawać głupie pytania! - warknęła zirytowana liderka Słowików. - Musimy się tego stąd pozbyć...
Mężczyzna omiótł wzrokiem salę. Dopiero teraz dostrzegł, że w głębi pomieszczenia rozgrywało się kilka podobnych scen. Kilka okien było rozbitych, gdzieniegdzie walały się po podłodze strzępy z rozerwanych sukien, a mozaika na środku sali była zrujnowana przez pazury.
- Dużo mnie ominęło? - rzucił do Lorkina.
Brodacz uśmiechnął się krzywo.
- Wieczorek poetycki i lord Stonehead wyzywający jakiegoś wielmożę od obszczymura. Poza tym chyba nic ciekawego - odpowiedział.
- Czyli zabawa dopiero się zaczęła... - Lao uśmiechnął się pod maską, obserwując jak potwór mozolnie podnosi się na nogi z niezadowolonym sykiem.
Van? Lorkin? Trzeba coś wymyślić :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz