sobota, 11 kwietnia 2015

Profil Zulei

Imię: Zulei
Nazwisko: Lithium
Przydomek: Kania (ojciec ją tak nazywał gdy była młodsza, teraz to imię jest postrachem dróg Cleveland)
Wiek: 24 lata
Płeć: Kobieta
Rasa: Reptilian
Aparycja: Średniego wzrostu reptilianka o złotej łusce poznaczonej ciemniejszymi wzorami. Za uszami (a raczej "otworami słuchowymi") ma pierzastą kryzę. Przez nią była często wyśmiewana przez rówieśników i nazywana "Ptaszydłem", ponieważ u reptilian raczej rzadko występuje jakiekolwiek upierzenie. Atutem w jej wyglądzie są ciemne plamy na oczach: w półmroku widać tylko świecące punkciki, nawet za dnia trudno odczytać z jej oczu jakiekolwiek emocje. Zawsze ubiera się w stroje ręcznie uszyte z upolowanych zwierząt. Nigdy nie nosi obuwia. Nie jest jej potrzebne, bo skórę na stopach ma z natury grubą i odporną na trudy dróg. Na plecach nosi przewieszoną swoją ulubioną tarczę.
Charakter: Zulei wychowała się wykonując różnorakie zlecenia i podróżując bez celu po całej Dal-Virii, a nawet nieco dalej. Jest więc mistrzynią w wyciąganiu z ludzi informacji na własne potrzeby. Trudno ją wściec, jeszcze trudniej sprowokować do ataku. Łatwo przekonuje innych do swoich racji. Świetny strateg. Ma dobrą pamięć do imion, lecz do twarzy już gorszą. Przeważnie starych znajomych poznaje po głosie (dla niej każdy głos jest inny, jak odcisk palca). Nie ufa nieznajomym - podczas rozmów z takowymi trzyma dłoń na rękojeści miecza. Jednak gdy już zdobędziesz jej zaufanie na pozór surowa reptilianka okazuje się miłą towarzyszką podróży. Łatwo dogaduje się ze zwierzętami ("ma do nich rękę", jak to się mówi).
Miasto rodzinne: Yathis
Klan: Borsuki z Cleveland
Pozycja: Nowicjusz
Punkty pojedynku:10
Profesja: Szermierz, Tarczownik
Broń: chepesz (rodzaj miecza o końcu zagiętym w półksiężyc), tarcza nazwana przez Zulei "Gryf" (wykonana z żelaznego drzewa pomalowanego na metaliczny brąz, okuta w srebro, z emblematem gryfa)
Umiejętności: Zulei jest wyjątkowo wygimnastykowana. Potrafi wykonać serię sztuczek gimnastycznych od zaraz. Jest to przydatne podczas walki. Wygięcie ręki pod niemożliwym kątem nie tylko daje lepszy manewr, ale czasem po prostu zadziwia przeciwnika. Zulei ponadto świetnie...gwiżdże. Z nudów wygwizduje sobie zasłyszane melodie.
Towarzysz: Discordia. Zulei nadal nie doszła do tego jakiego jest gatunku. Ważne jest to, że jest szybsza i cichsza od konia, a na dodatek potrafi nieźle poturbować natarczywego wroga.
Nick na howrse: NyanCat^._.^~

Profil Esmiry

Imię: Esmira
Nazwisko: Shey
Przydomek: Jeździec smoków
Wiek: 24 lata
Płeć: kobieta
Rasa: Człowiek
Aparycja: Esmira ma niecałe 170 cm wzrostu i długie, blond włosy.Rzadko chodzi w sukniach,więc często można ją zobaczyć w lekkiej zbroi lub w maskujących ubraniach jak:ciemno-brązowa bluzka i czarne spodnie.Zawsze ma przy sobie łuk i parę żelaznych strzał.Gdy ma wysokie buty ma w nich sztylety.Również zawsze ma też sakiewkę,gdzie są gwiazdki do rzucania,jak potoczne są nazywane shurikeny. Posiada też blizny po nieudanym oswajaniu smoka.
Charakter: Esmira jest cichą i spokojną osobą.Unika zbędnych rozmów,ale gdy trzeba w sprawach służbowych potrafi tak zmanipulować osobę,by ona wyjawiła swoje wszystkie sekrety oraz wroga.Jej mistrz,sławny zwiadowca, Epaule de porc uczył ją cierpliwości,zwinności oraz skupienia jednej rzeczy,dlatego trudno ją wyprowadzić z równowagi.Całymi godzinami potrafi usiedzieć w jednej pozycji,by zostać niezauważonym.Lubi być samotna,ale jeśli ma z kimś usiedzieć to tylko z zaufanym przyjacielem lub ze swoim ulubionym zwierzakiem(jeśli można go nazwać zwierzakiem) Tibo.Jednak warto mieć ją za przyjaciela niż za wroga.
Miasto rodzinne: Esmira pochodzi zza granic Dal-Virii,lecz jeśli chcesz wiedzieć więcej to pochodzi z Araluen.
Klan: Orły z Ikramu
Pozycja: Nowicjusz
Punkty pojedynku: 10
Profesja: Łucznik.
Broń: Łuk refleksyjny, żelazne strzały, gwiazdki do rzucania, dwa sztylety.
Umiejętności: Esmira perfekcyjnie opanowała posługiwanie się łukiem oraz bezszelestne skradanie. Za łukiem po kolei idzie umiejętność posługiwania się sztyletami i szermierką.
Towarzysz: Tibo
[Znowu problemy ze zdjęciem -,- Klikamy TUTAJ]
Nick na Howrse: Klara2001

Profil Nieve

Imię: Nieve
Nazwisko: Vestuarios
Przydomek: Cisza – zawdzięcza go jednej ze swoich umiejętności ,którą jest bezszelestne poruszanie się bez względu na to w jakim otoczeniu się znajduje. 
Wiek: 19 lat
Płeć: Kobieta
Rasa: Elf 
Aparycja: Nieve jest szczupłą i smukłą elfką mierzącą 180 cm wzrostu. Na jej twarzy osadzona jest para ciemnych ,wręcz czarnych oczu. Jej kasztanowe włosy sięgają aż do talii ,jednak niekiedy pojedyncze ,znacznie krótsze kosmyki opadają jej na ramiona ,bądź na policzki. Jej mocną stroną na pewno nie jest siła fizyczna –posługując się bronią polega na swej zwinności i gibkości ciała.
Charakter : Nieve jest to przede wszystkim dziewczyna z głową w chmurach. Często popada w głębokie zamyślenie zapominając o otaczających ją postaciach czy świecie. Potrafi jednak doprowadzić się do porządku i skupić na najważniejszych ( bądź tych mniej ważnych ) rzeczach.Jest małomówna i niechętnie prowadzi z kimkolwiek jakąś błahą konwersację ,jeśli już trzeba o czymś porozmawiać -to od razu przejdź do konkretów. Bardzo ceni sobie szczerość i prawdomówność –nienawidzi osób skłonnych do oszustw oraz sztucznych wyrazów twarzy. 
Miasto rodzinne: pochodzi zza granic Dal Virii 
Klan: Orły z Ikramu 
Pozycja: Nowicjusz
Punkty pojedynku: 10
Profesja: Szermierz , Mag
Broń: Miecz oraz dwa noże( jeden jest większy ,drugi –mniejszy ).
Umiejętności : Bardzo dobrze idzie jej walka mieczem z kilkoma przeciwnikami ( np. podczas bitwy ) jednak czasem siła jej przeciwnika może wytrącić ją z równowagi .Z tego właśnie powodu zdarza jej się czasami użyć magii podczas pojedynków. Zna podstawowe zaklęcia –umie posługiwać się prostymi zaklęciami potrzebnymi w walce. Pomimo tego jednak preferuje zaklęcia leczące ,których zna o wiele więcej niż zaklęć ,,bitewnych ‘’.
Towarzysz: Ventisca
[Z nieznanych powodów nie mogę dodać zdjęcia, więc możecie je zobaczyć klikając TUTAJ]
Nick na howrse: Winter *

niedziela, 5 kwietnia 2015

Od Rodenta

Delikatnie pociągnąłem za wodzę. Oddaliliśmy się już znacznie od Knowhere,a przynamniej na tyle by zaprzestać mordowania koni. Przeszedłem do stępu i sięgnąłem do juki. Wyciągnąłem brązowy płaszcz z kapturem i narzuciłem na siebie. Położyłem ogon na zadzie ogiera tak by nie wystawał. Musiało to trochę dziwnie wyglądać, ale przynamniej zmniejszało prawdopodobieństwo rozpoznania. Zerknąłem na Reynę. Zdążyła już zrobić to samo, ale jak to ona...musiała nałożyć jakiś widoczny kolor. Był nim oczywiście ciemny błękit. Obejrzałem się przez lewe ramię już chyba po raz setny. Za nami nie jechał nikt, ani nic poza kilkoma kupieckimi wozami. Sami ich właściciele bacznie się rozglądali, najpewniej w poszukiwaniu potworów. Po rasie koni mogłem ocenić, że kierują się gdzieś na wschód. Może do Krios albo Cleveland'u. Jeśli tak to się im nie dziwię. Jeżeli na najbliższych paru zakrętach nie skręcą w lewo to będą zmuszeni do podróży w ciągłym strachu, błądząc wzrokiem po drzewach. Cała droga wiodłaby niebezpiecznie blisko granicy Thanadeimu.
Westchnąłem. I cały plan szlag trafił. Nie mam już do kąt wracać gdyby Orły mnie nie przyjęły. Usłyszałem ciche syknięcie. Spojrzałem na siostrę. Dała mi znak byśmy podjechali trochę do przodu. Gdy oddaliliśmy się nieco od kupców spytała:
- Dlaczego nie dołączyłeś do Słowików?
Przez chwilę milczałem wpatrując się w końską grzywę. Miałem swoje powody i nie wstydziłem się ich.
- Po pierwsze jest tam już dość wielu członków, a co za tym idzie- więcej osób niechętnych gadom naszego pokroju-powiedziałem to chyba nieco zbyt ostro.
Drażni mnie fakt, że tak wielu uważa nas za gorszych od siebie lub postrzega jako bandytów i oszustów.
- A drugi powód?- spytała przewracając oczami.
- A drugi to to, że Słowiki to ,,Słowiki z Knowhere"-podkreśliłem pełną nazwę klanu dosadnym tonem- W pewnym sensie zostałbym postawiony naprzeciw swych dawnych kolegów. Mój plan pierwotnie zakładał, że w razie niepowodzenia miałem tam wrócić, a w przypadku Słowików byłoby to dość trudne bo mogliby mnie rozpoznać.
Aż do zmroku nie odezwaliśmy się do siebie więcej niż kilkoma słowami. Przy najbliższej okazji skręciliśmy na południe rozdzielając się z nieszczęsnymi kupcami. W myśli życzyłem im bezpiecznej drogi choć wiedziałem, że to niemożliwe by przebyć taki dystans nie natykając się na potwory.
Po drodze napotkaliśmy niewielką gospodę ukrytą między drzewami. Wolałbym rozbić się obok niej. Budynek był bardziej przewidywalnym schronieniem i łatwo byłoby nas znaleźć. Każdy kto nie upił się jeszcze do nieprzytomności byłby w stanie łatwo nas opisać. ,,Dwoje reptilian, niebieskołuska kobieta i zielony mężczyzna". Głośno wypuściłem powietrze. Z drugiej strony jednak gospoda była o wiele bezpieczniejszym miejscem na nocleg.
Zajechaliśmy do niej dość późno, ale jako że wielu klientów nadal się gościło to obsługa nadal była na nogach. Za noc zapłaciła Reyna. Otrzymaliśmy, jakby ze złośliwości, chyba najmniejszy dwuosobowy pokój jaki może być. Wiem co mówię bo po drodze dwóch mężczyzn wchodziło do o wiele większego, a dwuosobowego pokoju. Miał jednak jedną dużą zaletę. Nie, nie to irytujące stare łóżko małżeńskie. Mam na myśli okno wychodzące na drogę. Przez dobre pięć minut siedziałem na stołku przy szybie nie odrywając wzroku od gościńca. Potem odwróciłem się ku siostrze. Stała i wpatrywała się niechętnie we wcześniej wspomniane łóżko. Ponownie zwróciłem się ku szybie.
- Będę spał na podłodze - rzuciłem nawet na nią nie patrząc.
- Nie- jej głos nie znosił sprzeciwu.
Rzuciłem jej przez ramię pytające spojrzenie.
- Ostatnio spałeś pod drzwiami.
Roześmiałem się. Chyba trochę za głośno bo po chwili rozległy się pukania o ścianę sygnalizujące o tym że przeszkadzam sąsiadom w zasłużonym odpoczynku.
- Zgoda, niech ci będzie- otarłem pysk przed ramieniem choć nic na nim nie było.
Wstałem ze stołka na którym się wcześniej usadowiłem i  rzuciłem się na łóżko. Jakby w zemście jak najmocniej by zatrzeszczały deski. Ułożyłem się na plecach wkładając sobie ręce za głowę. Reyna zabrała się za urządzanie sobie legowiska na podłodze.
- Jutro- stwierdziłem patrząc w sufit-powinniśmy dotrzeć do Nimph.
Odgłosy jej usilnej walki z pościelą naglę ucichły.
- Eeem...ale, że do mnie..? - wydusiła.
Przewróciłem się na bok by na nią spojrzeć. Zaciskała tylko wargi usilnie nie odrywając oczu od poduszki na podłodze.
- Co znowu?- spytałem.
Wyczułem silną dozę troski we własnym głosie, a to nie zdarzało się często. Nie doczekawszy się odpowiedzi powtórzyłem. Zwróciła ku mnie swoją mordkę. Dostrzegłem kilka łez na jej niebieskich policzkach.
- To co zwykle- odparła ponownie spuszczając głowę- To co zwykle...
Westchnąłem, sam też oklapłem. Moja mała siostrzyczka wiecznie kłóciła się z mężem. Tak, jest mężatką. To będzie już szósty raz. Pewnie znowu powiedziała mu prawdę i to całą. A on nie lubi żeby mu mówić co się o nim myśli. Większość sprzeczek kończyła się tym, że  na parę tygodni pakowała manatki i wynosiła się z domu.
Usiadłem, ukląkłem obok niej i objąłem prawą ręką.
-  W Ironwood na pewno znajdzie się dla ciebie miejsce. Wuj ci pomoże.
Podniosła na mnie wzrok. Popatrzyła na mnie znacząco.
- Może i się nie znam, ale ja nie widzę powodu dla którego miałabyś tam wracać. No chyba, że na rozwód. Nie mów mi że jeszcze o tym nie pomyślałaś.
Pokiwała głową i odsunęła mnie od siebie.
- Nic mi nie jest- wytarła twarz.
Zaśmiałem się cicho. To właśnie w niej lubiłem, nie trzeba jej było długo pocieszać. Była twarda.

środa, 1 kwietnia 2015

Od Ethana (CD Annabelle)

  Sam nie do końca wierzyłem w to, co powiedziała Annabelle.
  Dziewczyna wydęła wargi i prychnęła.
  - Zmęczona jestem. Nie mam siły się z tobą użerać - wyprostowała swoją poprzednią uwagę.
  Przewróciłem oczami. Również nie miałem ochoty na kłótnie. Jedyne o czym teraz marzyłem, to przestrzeń knowhere'skich pustkowi. Tylko ja, Wyrwij i mój łuk.
  Dotarliśmy do stajni gdzie czekał obiecany Annabelle koń i Wyrwij - oba ogiery osiodłane i gotowe do drogi.
  - No więc gdzie się teraz wybierasz? - spytałem mimochodem.
  - Do Knowhere. Ibn'Lshad chyba wystawił za te krenshary jakąś nagrodę, prawda? - odpowiedziała dziewczyna mocując jedną z broni do siodła.
  - Rzeczywiście. Weź sobie też moją część, jak chcesz.
  Annabelle spojrzała na mnie jakbym postradał zmysły.
  - Ty mówisz serio? - rzuciła.
  - Tak. Korona mi z głowy nie spadnie, jak odstąpię trochę złota - odparłem.
  Annabelle już nie zadawała więcej pytań. Uśmiechnąłem się do siebie. Nie weźmie, pomyślałem, duma jej na to nie pozwoli. Sam nie wziąłbym niczego co mi się nie należy. Nie ze względu na to, że nie zasłużyłem. Po prostu nie lubię zdawać się na cudzą łaskę i Annabelle zdecydowanie również tego nie nie znosi.
  Dziewczyna wyruszyła wcześniej. Rzuciła tylko "Do zobaczenia" swoim zwyczajowym tonem i odjechała, a za nią pobiegł wielce uradowany z opuszczenia miasta Asher. Gdy sam wskoczyłem na siodło zmieniłem zdanie i zamiast ruszyć do Knowhere wybrałem krótszą i przyjemniejszą drogę do Ariathe. Z tego co się orientowałem niedawno otwarto sezon łowiecki w tamtych okolicach. Poza tym robiło się późno i wypadałoby gdzieś przenocować. Ruszyłem więc kłusem przez miasto, a gdy tylko minąłem bramę Wyrwij sam rzucił się do galopu. Jadąc wzdłuż rzeki Arii nie skupiałem się zbytnio na drodze. Ufałem Wyrwijowi. Nie należał do głupich i wiedział, że jedzie się drogą, a nie rzeką. Oglądałem się na boki licząc, że w pobliżu omyłkowo pojawi się jakiś jeleń i będę miał co wymienić na kolację. Niestety po drodze nie trafiłem na nic. Dotarłem do Ariathe, gdzie ruszyłem stępem w stronę najbliższej tawerny.

Od Rodenta

Było już późno kiedy wędrowałem pustą, kamienną ulicą spowitą ciemnym całunem nocy. Na barkach czułem prawie że obcy ciężar. Od lat nie nosiłem śpiącej siostry. Chłeptała dwa razy szybciej ode mnie i dwa razy szybciej się spijała. Wślizgnąłem się do ciemnego zaułka, posadziłem Reynę i oparłem siostrę o mur. Przez chwilę macałem podłoże w poszukiwaniu włazu, a gdy go znalazłem podniosłem. Przejście które znalazłem pod spodem było ciasne, ale położone najbliżej. Powiodłem wzrokiem ku reptiliance. Głowa opadała jej luźno na prawe ramię. Żal było ją tam tak po prostu wrzucić, ale nie powinna mi mieć tego za złe. Powoli wsunąłem ją do środka, a kiedy nie mogłem jej już podtrzymywać- upuściłem. Na szczęście nie upadła ze zbyt dużej wysokości. Zamykając za sobą przejście wsunąłem się do korytarza.
 Niewtajemniczeni uważali to za zejście do ścieków, ale z rzeczywistości była to jedna z wielu dróg prowadzących do mojej podziemnej ojczyzny.
 Zarzuciłem sobie Reynę na ramie po czym do dotykając wolną ręką ściany powędrowałem ciemnym labiryntem. Sam porządnie się upiłem, jednak pod tym względem wdałem się w matkę. Rzadko kiedy się chwiała bądź bredziła. Natomiast ojciec robił to prawie zawsze. Niestety to właśnie po nim Reyna odziedziczyła zdolności zatracania koordynacji ruchowej w zastraszającym tempie. A z resztą nie byłbym w dużo lepszym stanie gdybym wypił tyle co ona.
 Kiedy tylko dotarłem do właściwych drzwi namacałem klamkę i wszedłem. Podczas całej podróży musiałem liczyć drzwi i zakręty albowiem w korytarzu nie było ani jednej pochodni. Położyłem ją na łóżku choć miałem przemożną ochotę rzucić nią. Nie zrobiłem tego bardziej z troski o mebel niż siostrzyczkę. Zawróciłem do drzwi, zamknąłem je i oparłem o nie. Po chwili osunąłem się na stary, brudny dywan i zapadłem w tak zwany sen.

 Jako że wieczorem nie udało mi się wybyć z miasta postanowiłem zrobić to rano. Pozbierałem manatki i położyłem przy drzwiach zanim Reyna obudziła się narzekając na ból głowy.
- Po to właśnie bogowie wymyślili kaca- powiedziałem nie odwracając się do niej- aby zniechęcić nas do pijaństwa-uśmiechnąłem się pod nosem- Do ciebie najwidoczniej nie dotarł ten przekaz.
 Prychnęła i wstała nadal lekko się chwiejąc. Przynajmniej już się nie zataczała. Kiedy wytaszczyłem ją z tawerny upierała się, że dojdzie sama, a po dwóch krokach wykonała piękny piruet i zanurkowała w kałuży.
 Uśmiechnąłem się na to wspomnienie.
- Co cię tak bawi?- usłyszałem nad głową rozdrażniony głos jaszczurki.
Spojrzałem w górę. Siedziałem przykucnięty, a ona patrzyła na mnie z góry.
- Nic. Zastanawiam się nad sensem istnienia- na mym pysku zawidniał szyderczy uśmieszek.
 Już, już miała mi dopiec kiedy, bez pukania, do pokoju wkroczył przedstawiony wam wcześniej kwartenon. Innymi słowy ćwierćelf. Roześmiał się spoglądając na trochę niemrawy wyraz twarzyczki mej siostrzyczki. Ta wydęła ,,wargi" i odwróciła się. Odeszła parę kroków po czym usiadła na łóżku udając, że nie słucha.
- Ładną masz dziewuszkę -powiedział wskazując ruchem głowy na Reynę.
Wstałem. Spojrzałem na niego.
- Zazdrościsz, co?- uśmiechnąłem się.
Chłopak przekrzywił głowę nie zmieniając wyrazu twarzy.
- Łuskowate jakoś mnie nie pociągają.
Roześmiałem się i poklepałem go po ramieniu.
- A teraz tak na poważnie- uspokoiłem się- To moja siostra jest.
Sikorka zamrugał kilkakrotnie po czym wzruszył ramionami i podał mi pomiętą kartkę.
- Lista zadań na dziś.
Westchnąłem patrząc na krótką notatkę. To psuło wszystkie moje plany. Nie mogłem zignorować Krasnala bo jeśli Orły mnie nie przyjmą to nie mam gdzie wracać. Do Reyny się nie właduję, a do wuja wstyd. Dodatkowo martwiła mnie wizja tego spotkania. Jako, że jestem jedną z dwóch zatrudnionych tu gadzin, a Mur nie grzeszył inteligencją, takie sprawy zostawiano mnie. A mianowicie interesów z najgorszą znaną mi branżą. Wstyd przyznać z kim ma układy mój chlebodawca. Już wolałbym dogadywać się z mordercą, zdrajcą stanu, nawet tępym wsiochem,ale z nierządnicą dyskutować nie będę.
 Podniosłem wzrok znad papieru i zmierzyłem Sikorkę wzrokiem. Jego oczy już nie płonęły radością. Nawet on miał niechęć do umów Krasnala, ale nigdy mu się nie postawił, a ja zamierzam i to w tym momencie. Mój gniew był na tyle silny, że nic nie musiałem mówić.
- Czy mam mu donieść o buncie?- spytał uśmiechając się ponownie.
Wyszczerzyłem się.
- Niezwłocznie- odparłem.
Chłopak wyszedł. Słyszałem jego kroki w korytarzu. Celowo szedł powoli. Chwyciłem manatki i wybiegłem. Po chwili do korytarza wpadła i Reyna. Dotykając dłonią ściany liczyłem, skręcałem, wymijałem kolegów z pracy.

 - Przepłacasz- usłyszałem szept nad uchem.
Miała rację, ale obecnie mi się speszyło, a te konie były naprawdę dobre. Ten mężczyzna znał się na swoim fachu. Z miejsca ocenił, że gdzieś mi śpieszno więc podwyższył cenę słusznie się domyślając, że nie zamieram tracić czasu na targowanie. Podałem mu sakiewkę złota i natychmiast władowałem się na gniadosza.

Od Annabelle (CD Ethana)

 Dobra... Spokojnie. Nie będę się kłócić. Asherowi nic nie będzie... tiaa. Jakbym to o niego się bała... Prędzej on wybije całą straż, niż ona jego. A potem będzie na mnie, bo on zrobi te swoje oczy... Ale dobra... Na razie muszę się skupić na tym, żeby się nie zgubić... Po niekończących się zakrętach, weszliśmy wreszcie do jakiejś sali. Była praktycznie pusta, jeśli nie liczyć jakiegoś gostka na tronie. No i dywanu biegnącego przez środek. Oczywiście, że koloru czerwonego. Na nasz widok wyprostował się i powiedział coś w stylu "Witajcie. W czym mogę pomóc?". W tym momencie się wyłączyłam. Ethan chyba opowiedział mu całą przygodę... A no właśnie, Ethan. Szczerze powiedziawszy, to nie spodziewałam się po nim, że zapoluje na Behira, i to tylko z tym swoim łukiem. Po za tym widać, że umie dobrze walczyć, nawet chyba lepiej ode mnie... Trzeba się poprawić... No w każdym razie powoli zaczynam go lubić... Ale w tej chwili po prostu chcę, żeby ta rozmowa się wreszcie skończyła i żebyśmy mogli wyjść z tego dusznego pomieszczenia. Czuję się jak w klatce. Nie mam pojęcia, jak ci wszyscy ludzie wytrzymują tu całe życie... Jak na złość ten cały lord wcale nie chciał skończyć tej rozmowy. Miał masę pytań, które doprowadzały mnie do szału. Jeszcze chwila i coś rozwalę... Naprawdę.
 - No dobrze... Skoro tak się sprawy mają, natychmiast zapewnię karawanom lepszą obronę. Wyślę też wiadomości do innych władców. Zapewne chcecie wrócić w spokoju do domu... Mogę wam podarować jednego z moich szybszych koni, powinniście wrócić przed zmierzchem. O karawanę się nie martwcie, zapewnię im bezpieczny powrót. No i bardzo dziękiję za informację...-lord wykonał jakiś tam gest, na co wyszliśmy z sali.
 - Serio chciało ci się z nim gadać?-zapytałam Ethana kiedy jakiś strażnik prowadził nas do wyjścia.
 - To miły człowiek. Po za tym nie wszyscy są takimi odludkami jak ty, co tylko by dogryzali...-przewrócił oczami.
 - Ja nie gryzę. Ale jeśli chcesz, to mogę poprosić Ashera, on bardzo chętnie to robi...-pokręcił tylko głową z lekkim uśmiechem.
 - No dobra, nieważne. Nie chce mi się z tobą kłócić...-co ja gadam... Niedobrze. Mnie nie chce się kłócić? Bardzo, bardzo źle.  Ethan popatrzył na mnie zdziwiony.
 - Coś ty powiedziała?-pfff... to nie był dobry pomysł...


Ethan? Przepraszam za długość... ale pisane na telefonie(przepraszam za wszelkie błędy x3), w dodatku jestem chora i niezbyt mam na cokolwiek siłę... No, ale jest xD Co z tego, że powinnam napisać lepiej... ;-;
Które to już będą przeprosiny? Nieważne, po prostu po raz kolejny przepraszam za moje obijanie się, ale ostatnio mam ostry zapieprz w szkole i liczę, że wszystko nadrobimy. Musimy się serio sprężyć, bo nam blog zastygnie na zawsze :(