niedziela, 5 kwietnia 2015

Od Rodenta

Delikatnie pociągnąłem za wodzę. Oddaliliśmy się już znacznie od Knowhere,a przynamniej na tyle by zaprzestać mordowania koni. Przeszedłem do stępu i sięgnąłem do juki. Wyciągnąłem brązowy płaszcz z kapturem i narzuciłem na siebie. Położyłem ogon na zadzie ogiera tak by nie wystawał. Musiało to trochę dziwnie wyglądać, ale przynamniej zmniejszało prawdopodobieństwo rozpoznania. Zerknąłem na Reynę. Zdążyła już zrobić to samo, ale jak to ona...musiała nałożyć jakiś widoczny kolor. Był nim oczywiście ciemny błękit. Obejrzałem się przez lewe ramię już chyba po raz setny. Za nami nie jechał nikt, ani nic poza kilkoma kupieckimi wozami. Sami ich właściciele bacznie się rozglądali, najpewniej w poszukiwaniu potworów. Po rasie koni mogłem ocenić, że kierują się gdzieś na wschód. Może do Krios albo Cleveland'u. Jeśli tak to się im nie dziwię. Jeżeli na najbliższych paru zakrętach nie skręcą w lewo to będą zmuszeni do podróży w ciągłym strachu, błądząc wzrokiem po drzewach. Cała droga wiodłaby niebezpiecznie blisko granicy Thanadeimu.
Westchnąłem. I cały plan szlag trafił. Nie mam już do kąt wracać gdyby Orły mnie nie przyjęły. Usłyszałem ciche syknięcie. Spojrzałem na siostrę. Dała mi znak byśmy podjechali trochę do przodu. Gdy oddaliliśmy się nieco od kupców spytała:
- Dlaczego nie dołączyłeś do Słowików?
Przez chwilę milczałem wpatrując się w końską grzywę. Miałem swoje powody i nie wstydziłem się ich.
- Po pierwsze jest tam już dość wielu członków, a co za tym idzie- więcej osób niechętnych gadom naszego pokroju-powiedziałem to chyba nieco zbyt ostro.
Drażni mnie fakt, że tak wielu uważa nas za gorszych od siebie lub postrzega jako bandytów i oszustów.
- A drugi powód?- spytała przewracając oczami.
- A drugi to to, że Słowiki to ,,Słowiki z Knowhere"-podkreśliłem pełną nazwę klanu dosadnym tonem- W pewnym sensie zostałbym postawiony naprzeciw swych dawnych kolegów. Mój plan pierwotnie zakładał, że w razie niepowodzenia miałem tam wrócić, a w przypadku Słowików byłoby to dość trudne bo mogliby mnie rozpoznać.
Aż do zmroku nie odezwaliśmy się do siebie więcej niż kilkoma słowami. Przy najbliższej okazji skręciliśmy na południe rozdzielając się z nieszczęsnymi kupcami. W myśli życzyłem im bezpiecznej drogi choć wiedziałem, że to niemożliwe by przebyć taki dystans nie natykając się na potwory.
Po drodze napotkaliśmy niewielką gospodę ukrytą między drzewami. Wolałbym rozbić się obok niej. Budynek był bardziej przewidywalnym schronieniem i łatwo byłoby nas znaleźć. Każdy kto nie upił się jeszcze do nieprzytomności byłby w stanie łatwo nas opisać. ,,Dwoje reptilian, niebieskołuska kobieta i zielony mężczyzna". Głośno wypuściłem powietrze. Z drugiej strony jednak gospoda była o wiele bezpieczniejszym miejscem na nocleg.
Zajechaliśmy do niej dość późno, ale jako że wielu klientów nadal się gościło to obsługa nadal była na nogach. Za noc zapłaciła Reyna. Otrzymaliśmy, jakby ze złośliwości, chyba najmniejszy dwuosobowy pokój jaki może być. Wiem co mówię bo po drodze dwóch mężczyzn wchodziło do o wiele większego, a dwuosobowego pokoju. Miał jednak jedną dużą zaletę. Nie, nie to irytujące stare łóżko małżeńskie. Mam na myśli okno wychodzące na drogę. Przez dobre pięć minut siedziałem na stołku przy szybie nie odrywając wzroku od gościńca. Potem odwróciłem się ku siostrze. Stała i wpatrywała się niechętnie we wcześniej wspomniane łóżko. Ponownie zwróciłem się ku szybie.
- Będę spał na podłodze - rzuciłem nawet na nią nie patrząc.
- Nie- jej głos nie znosił sprzeciwu.
Rzuciłem jej przez ramię pytające spojrzenie.
- Ostatnio spałeś pod drzwiami.
Roześmiałem się. Chyba trochę za głośno bo po chwili rozległy się pukania o ścianę sygnalizujące o tym że przeszkadzam sąsiadom w zasłużonym odpoczynku.
- Zgoda, niech ci będzie- otarłem pysk przed ramieniem choć nic na nim nie było.
Wstałem ze stołka na którym się wcześniej usadowiłem i  rzuciłem się na łóżko. Jakby w zemście jak najmocniej by zatrzeszczały deski. Ułożyłem się na plecach wkładając sobie ręce za głowę. Reyna zabrała się za urządzanie sobie legowiska na podłodze.
- Jutro- stwierdziłem patrząc w sufit-powinniśmy dotrzeć do Nimph.
Odgłosy jej usilnej walki z pościelą naglę ucichły.
- Eeem...ale, że do mnie..? - wydusiła.
Przewróciłem się na bok by na nią spojrzeć. Zaciskała tylko wargi usilnie nie odrywając oczu od poduszki na podłodze.
- Co znowu?- spytałem.
Wyczułem silną dozę troski we własnym głosie, a to nie zdarzało się często. Nie doczekawszy się odpowiedzi powtórzyłem. Zwróciła ku mnie swoją mordkę. Dostrzegłem kilka łez na jej niebieskich policzkach.
- To co zwykle- odparła ponownie spuszczając głowę- To co zwykle...
Westchnąłem, sam też oklapłem. Moja mała siostrzyczka wiecznie kłóciła się z mężem. Tak, jest mężatką. To będzie już szósty raz. Pewnie znowu powiedziała mu prawdę i to całą. A on nie lubi żeby mu mówić co się o nim myśli. Większość sprzeczek kończyła się tym, że  na parę tygodni pakowała manatki i wynosiła się z domu.
Usiadłem, ukląkłem obok niej i objąłem prawą ręką.
-  W Ironwood na pewno znajdzie się dla ciebie miejsce. Wuj ci pomoże.
Podniosła na mnie wzrok. Popatrzyła na mnie znacząco.
- Może i się nie znam, ale ja nie widzę powodu dla którego miałabyś tam wracać. No chyba, że na rozwód. Nie mów mi że jeszcze o tym nie pomyślałaś.
Pokiwała głową i odsunęła mnie od siebie.
- Nic mi nie jest- wytarła twarz.
Zaśmiałem się cicho. To właśnie w niej lubiłem, nie trzeba jej było długo pocieszać. Była twarda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz