środa, 30 marca 2016

Od Revana (CD Chowlie) - Nowi i starzy znajomi

        Chowlie odeszła z wielkim hukiem i przeklinającą papugą, a stojący na placyku przy stajni morderca i piratka odprowadzali ją żądnym mordu wzrokiem. Revan spojrzał na Thalię, ale Sargent uprzedziła oczywiste pytanie:
  - Tak, ona zawsze taka była. A przynajmniej odkąd ją znam.
  - Tego się spodziewałem - westchnął Szary i pociągnął swojego siwego rumaka do stajni.
  Ikramskie stajnie najwyraźniej nie zmieniały się pod żadnym wpływem - gdziekolwiek by nie stały, jakkolwiek długo i do kogokolwiek by nie należały, były przestronne oraz świetnie zaopatrzone. Stajnie klanu Orłów nie były wyjątkiem. W końcu, co to za goniec nie szanujący konia? Te cudowne, malownicze zwierzęta dla ikramskich kurierów były niesamowicie ważne i cenne. Uwadze Re nie uszedł fakt, że boksy były w lepszym stanie niż domy najbiedniejszych mieszkańców mniejszych miast. Nie żeby coś miał do tutejszych władz, jednak w głębi serca trochę go to bolało, bo samemu nierzadko przyszło żyć w gorszych warunkach. Ale co on tam wie? Jest tylko płatnym mordercą.
  Stajenna z uśmiechem wskazała Revanowi i Thalii puste miejsca dla wierzchowców. Najwyraźniej ceniono sobie tutaj porządek także wśród koni. Prześladowca rzucił okiem na jeden z boksów. Zajmowała go srokata klacz. Wyglądała względnie normalnie...póki nie zobaczyła, że Re na nią patrzy. Jakby wyczuła, że jest obiektem zainteresowania i zakwiczała nienaturalnie, płosząc konie w boksach. Pracująca w stajni dziewczyna wyrwała z siana jakiś badyl i bezpardonowo trzepnęła klacz w nos.
  - Paszo won, Skata! - warknęła. - Ani mi się waż skubać! - zwróciła się z powrotem do Prześladowcy i Szkwał: - Wybaczcie, same z nią problemy. To kelpia.
  - Kelpia?! - piratka wydawała się ucieszyć. - No proszę! Nie tylko ja tu tęsknię za morzem, co, malutka? - powiedziała do rumaka, ale Skata tylko kłapnęła na nią zębami.
  - Ciągnie swój do swego - skomentował z lekką wesołością Revan, ale Sargent jedynie uśmiechnęła się podejrzanie.
  - Dobra - przerwała im stajenna. - Siwka poproszę tutaj, a drugiego do stanowiska, aż się jakiś boks zwolni.
  Szary wprowadził swojego podopiecznego do wskazanego boksu i uwiązał go do drewnianych krat. Ogier sapnął, jakby zasmucony. Mężczyzna nie mogąc się powstrzymać poklepał go po szyi pocieszająco.
  - Mi też się tu nie podoba, stary - powiedział.
  - Czy mi się przesłyszało, czy ty gadasz do konia? - usłyszał nieco zbyt głośne słowa Thalii ze stanowiska naprzeciwko linii boksów.
  - Podobno konie rozumieją ludzką mowę - odparował.
  - A jakże! - wtrąciła się wesoło stajenna nasypując paszy do żłobu nowego lokatora. - Nie tylko słowa rozumieją, ale i człowieka potrafią na wylot przejrzeć!
  Re uniósł jedną brew i spojrzał na siwka.
  - Jaja sobie robisz? - mruknął do konia. - Nawet ja tak nie umiem.
  Koń otrzepał się prychając, jakby mówił A co ja tam wiem?. Re uśmiechnął się i rozsiodłał zwierzę. Całkiem miła bestia. Może by go tak zatrzymać? Niegłupi pomysł. W końcu jako członek klanu Orłów będzie musiał obcować z wierzchowcami dosyć często. O ile go w ogóle tutaj przyjmą...cóż, jakby co, to wiedział w którym boksie czekał na niego bilet do wolności, gdyby sprawy przybrały najmniej korzystny obrót.
  Zawiesił siodło na furtce i już miał sięgnąć, by zdjąć ogłowie gdy nagle przed jego nosem coś śmignęło, po czym wbiło się w drewnianą ściankę. Stuknięcie wystraszyło nieco siwego ogiera, który zadreptał w miejscu niezadowolony. Revan spojrzał na drgający jeszcze pocisk. Lodowy sopel. Było to coś tak niespodziewanego w ciepłym klimacie Ikramu, że przywodziło mu na myśl tylko jedną osobę.
  - Spudłowałeś - powiedział głośno i dopiero wtedy odwrócił się w stronę przyjezdnego.
  Mag w błękitnej tunice uśmiechnął się lekko. W niczym się nie zmienił. Tak samo jak Re i - wnioskując ze słów Thalii - Chowlie, należał do grupy osób, które wbrew wszelkim prawom przemijania cały czas pozostawały takie same.
  - Skąd wiesz, że celowałem akurat w ciebie? - odparł Istomin.
  - Za dobrze cię znam, Tundra - Revan wrócił do przerwanego zajęcia.
  - Nie korzystam już z tego imienia - skrzywił się Han.
  - Lata świetności minęły? - rzucił zgryźliwie Prześladowca.
  - Raczej niewoli.
  - Jak zwał tak zwał - Szary ostatni raz poklepał rumaka po łopatce, położył ogłowie na siodle i wyszedł z boksu. - Czego szukasz w Ikramie?
  - Lidera Lwów - odparł bez ogródek mag. - Poza tym podobno szykuje się jakieś święto.
  - Taak, już widzę jak prosisz kogoś do tańca - w stalowych oczach Re zagościła nutka wesołości, świadcząca, że uśmiecha się pod maską.
  Han już miał rzucić jakąś ciętą ripostą, ale do rozmowy wtrąciła się Szkwał. Klepnęła Istomina w plecy, jakby znali się już od dawna i posłała im obu swój zwyczajowy uśmiech.
  - No proszę, jednak masz jakichś znajomych - powiedziała złośliwie do Revana. - Może przedstawisz?
  - A co ja jestem, herold? - mężczyzna założył ręce na piersi. - To nie niemowa, ani nikt ważny, by musieć go anonsować, nieprawdaż? - dodał patrząc już na Frosta.

Thalia? Han? Macie obiecane opo :P

Od Matteo (CD Dante)

        Teo natychmiast odrzucił kota na ziemię. Nie miał zamiaru robić tego tak gwałtownie, ale...jakby to ująć? Dawno nie miał kontaktu z gadającymi zwierzętami. Fireheart fuknął zasyczał oburzony, kładąc uszy po sobie. Zaciekawiona hałasem Dante obejrzała się i w ostatniej chwili powstrzymała od parsknięcia śmiechem.
  - Pierwszy raz widzisz gadającego kota? - zapytała z lekką dozą złośliwości.
  - Z pewnością jest to pierwszy kot, który każe mi coś zrobić - chłopak dalej nie odrywał wzroku od rudego kocura.
  Mówiłem ,,odstaw", nie ,,RZUĆ" - boczył się zwierzak. - Ludzie są tacy niekompetentni.
  Nazwanie przez kota ,,niekompetentnym". To dopiero było dla Mattea nowością. Westchnął tylko i zwrócił się z powrotem do liderki Orłów:
  - Daleko jeszcze do Ikramu?
  - Góra trzy godziny drogi - oceniła szybko dziewczyna i rzuciła magowi bułkę. - Szybko to zleciało.
  Posłane jej niemal mordercze spojrzenie dosadnie tłumaczyło jak bardzo Teo się z tym stwierdzeniem nie zgadzał.
  - Na święcie pojawią się inni liderzy? - zagaił, chcąc przerwać niezręczną ciszę.
  - Raczej tak - odparła Dan. - Pewnie będą robić za obstawę. Ikramowi nie grozi żadna wojna, nikt też nie ma powodu by napadać na zamek podczas balu, ale przezorny jest zawsze ubezpieczony.
  - Znasz ich?
  - Jak do tej pory z żadnym się nie widziałam. Tylko słyszałam. W Knowhere również wybrano kobietę, podobno młodą i dość...drobną.
  - Jakiś powód musieli mieć - zgadywał Matteo.
  - Jakiś na pewno - dziewczyna wzruszyła ramionami. - Lwami kieruje krasnolud, Wilkami i Borsukami człowiek...
  - To ostatnie akurat wiem - Teo uśmiechnął się lekko. - Bardzo mnie ciekawi jak Lorkin zamierza się wtopić w tłum gości. Krasnoludy go tolerują, ciekawe jak z elfami...
  - Wiesz, w końcu to ,,Święto Tolerancji", nieprawdaż? - zauważyła wesoło Dante.
  - Coś czuję, że dla wszystkich naszego pokroju będzie to jeden wielki test cierpliwości - parsknął śmiechem Forrester. - Teraz dopiero się przekonamy jak wszyscy jesteśmy ,,tolerancyjni".

        Gdy minęli bramy Ikramu, Teo nagle zrobiło się duszno. Nie miał lęku przed tłumami, wyzbył się go już dawno temu. Problem polegał na tym, że całkiem sporo czasu spędzał ostatnio na otwartej przestrzeni i nagłe wepchnięcie do zatłoczonego miasta było dość nieprzyjemnym szokiem. Zerkną kątem oka na liderkę Orłów. Najwyraźniej nie był w tym uczuciu osamotniony - mimo, iż Rubkat bywała w tym mieście wyjątkowo często również nie najlepiej odbierała taki tłok.
  - Widzę, że takie imprezy ściągają tłumy - rzucił Matteo.
  - Oj, żebyś się nie zdziwił - odpowiedziała równocześnie z wydechem Dante. - Grunt to dotrzeć do siedziby...
  Siedziba wydawała się jednak oddalać od naszych bohaterów z każdym wywalczonym w tłumie metrem. Zanim wjechali do miasta, Dan zapewniała, że to jakieś 15 minut spacerem. Gdy zaczęli się przedzierać przez ludzką masę zaokrągliła to do 30 minut. W końcu, po jakichś 45, rozsiodłali konie w stajni Orłów.

Dante? Wybacz czas i stan opa *^*

Od Chowlie (CD Thalii) - Ciężka głowa

        Wędrowny sokół nawet nie musiała bardziej się skupić by zapamiętać wszystko, nie tylko co usłyszała od towarzyszy ale również ich reakcje, zachowania a nawet tak pozornie nie istotne rzeczy jak układ oczu czy tępo oddechu. W rzeczywistości nie potrzebowała zadawać im takich pytań, wiedziała już wystarczająco na ich temat, chciała ich sprawdzić. Nie przyznała się do tego ale nawet teraz gdy doprowadziła ich do celu nie chciała się z nimi rozstawać. Nie na zawsze oczywiście. Potrzebowała tej dwójki, nawet jeśli nie zna ich za długo. Myśli jej powędrowały do torby gdzie miała już zbiór dziwnych przydasiek, jak przedmiot skradziony z nadmorskiej rezydencji, zakrwawiony słoiczek, kilka zwojów i masa schowanych w głowie informacji. Brakowało jej coraz mniej do celu.
  Piosenka Thalii skończyła się wraz z przemyśleniami gońca.
  -Nie śpiewałaś ze mną, aż nie mogę uwierzyć, że jakiejś piosenki możesz nie znać.- Spostrzegła piratka patrząc na towarzyszkę która jedynie się uśmiechnęła. Ledwo minęli mury miasta Chow miała nieprzyjemne przeczucie którego nie umiała się wyzbyć, więc starała się je ignorować.
  -Jesteście tutaj pierwszy raz?- Zapytała prowadząc konie coraz głębiej w miasto. Pytanie było czysto grzecznościowe bo znała doskonale odpowiedź.
  -Przelotnie.- Mruknął pod nosem Revan nie przestając przyglądać się mijanym postaciom, widać również czuł to co Chow.
  -Ja podobnie, choć wiem gdzie jest siedziba.- Odpowiedziała też brunetka.
  -Trudno nie wiedzieć, to jak jedna, wielka zawszona poczta psia mać. Większość tych parobków nawet nie wie czym jest prawdziwy zawód gońca, tylko noszą jakieś sprośne liściki jegomościów hrabiów do ich nałożnic.- Mimo że dziewczyna mówiła z niesmakiem o niektórych pracownikach, to jej ton nie zmieniał swojego wesołego i zawadiackiego wydźwięku. -Ale spokojnie, te listogony nawet nie mają przynależności do Orłów. I dobrze, bo później nikt ważniejszy nie odważyłby się przekazać nam jakiejkolwiek ważniejszej wiadomości.- Dodała po chwili.
  -Widzę że poważnie traktujesz to co robisz.- Wzrok mężczyzny nawet nie uraczył jej przelotnym spojrzeniem, tylko był wbity gdzieś tam w przestrzeń mimo że wyraźnie zwrócił się do rozmówcy. Chow przeciwnie, bezczelnie wgapiała się w niego niemal zaglądając mu w kieszenie, co delikatnie rozgniewało go.
  -Chcąc nie chcąc to właśnie posłańcy są kluczowi w polityce, od ich kompatybilności oraz chęci zależy czy kraj nie podupadnie. Zastanów się gdyby nikt nie był łącznikiem między klanami, miastami i królestwami nastąpiło by mnóstwo niedomówień, sporów a w efekcie wojny i anarchie.- I znów ton z jakim wygłaszała soją wypowiedź nie odpowiadał jej charakterowi. Mówiła to nie jak ciekawostkę, czy prawdę oczywistą, ale jak dobry żart. Przez co słowa nie zdawały się mieć odzwierciedlenia w przedstawicielce Orłów.
  -Nie mówiąc o tym, że nie masz lepszego informatora od posłańca...- Mruknął Szary pewny że dziewczyny go nie usłyszały, Thalia może i nie, bo była za nimi, ale Chow doskonale.
  -No i oczywiście to co was interesuje, czyli mnóstwo przywilejów w tym również nietykalność. Żyć nie umierać, kopsniesz się tylko raz na jakiś czas z listem a później masz wolne, co jak co ale wam przecież o to głównie chodzi.
  -Nie da się ukryć…- Przytaknął spokojnie.
  -O to tutaj!- Zawołała Thalia dumna z siebie że pierwsza dostrzegła kamienicę na końcu ulicy, duża, kolorowa z mnóstwem ludzi na samym rynku.
  -Więc witajcie w siedzibie, jeszcze kilka formalności i dostaniecie swój papierek.
  Przejechali przez bramę na dziedziniec gdzie znajdowały się stajnie, w końcu jak to goniec bez dobrego konia? Revan i Thalia zeskoczyli z siodeł przy czym piratce towarzyszyło ciche stęknięcie.
  -Co? Nie przyzwyczajona do kulbaki?- Uśmiechnęła się wrednie i pochyliła siodle nad stojącą już na ziemi dziewczyną.
  -Wiesz, jednak okręt jet trochę wygodniejszy.- Uśmiechnęła się niemrawo.
  -A ty nie zsiadasz?- Revan zadarł głowę by uraczyć szatynkę spojrzeniem zimnych oczu.
  -Więc tak… wchodzicie tymi drzwiami, idziecie na prawo, za kuchnią skręcacie w lewo, przy skrzyżowaniu znowu w lewo, jak na posadce będzie wzór z takim jakby wróblem to lekko trzecie drzwi po prawej, schody do góry, drugi korytarz, kręconymi na dół, przechodzicie do drugiego skrzydła po dwudziestu krokach od schodów skręcając dwa razy w lewo dochodzicie do krużganek, tam czwarte piętro, wschodnia ściana, drzwi z orzełkiem. Jak powiecie że ode mnie to wam ułatwi, resztę chyba potraficie sami sobie załatwić.- Wyszczerzyła się zbójecko widząc lekkie zakłopotanie na ich twarzach.
  -Zaraz drzwi, prawo, lewo, schody, CO K*RWA?!!- Zapiała Thalia starając się odtworzyć podaną przez towarzyszkę trasę, co jej zupełnie nie wyszło, a tylko sprowokowało Ozziego do zaskrzeczenia swoich jedynych słów po wielokroć.
  -Czy nie łatwiej by było gdybyś nas zaprowadziła?- Westchnął Prześladowca, również nie umiejąc za nic przypomnieć sobie całej trasy.
  -Oj… a ponoć dorośli jesteście… I co? Małe dzieci zgubią się w jednym domu? Ojojoj…- Za ciećkała się jakby mówiła faktycznie do dziecka. -Mam jedną sprawę do załatwienia, ktoś w środku z pewnością was zaprowadzi.- Powiedziała już konkretniej. -Tymczasem, do zobaczenia wieczorem.- Zerwała się do galopu i w pełnym pędzie pokonała bramę, gubiąc po drodze żółtą papugę i krzycząc jak szalona.
  -K*rrwa! K*rrwa! K*rrwa!- Hrabia leciał za nią nawołując głośno. Pozostała dwójka zastanawiała się kto zwraca na siebie więcej uwagi wulgarny ptak, czy jego ekscentryczna właścicielka.

        Do gospody pewnym krokiem weszła znana dobrze karczmarzowi postać, która już od progu wykrzyczała swoje zamówienie.
  -Panie ładny! Kufel korzennego i szarlotkę!- Gdy przysiadła się przy barze jej zamówienie już na nią czekało.
  -Przydałaby ci się kąpiel.- Mężczyzna ostentacyjnie zatkał nos. -Temu latającemu szczurowi z resztą też.- Gospodarz w rzeczywistości tylko się zgrywał bo właścicielkę jak i jej pupila darzył wielką sympatią, na dodatek miał nie jeden dług do spłacenia tej dziewczynie.
  -W sumie to całą tą twoją budę też można by wyczyścić z robactwa.- Rzuciła zgryźliwie.
  -Skończmy z uprzejmościami, powiedz lepiej czy w końcu nauczyłaś czegoś tego potworka?- Podrapał Ozziego pod dziobem.
  -Sam sprawdź, z pewnością masz jakieś fistaszki.- Faktycznie miał, wyciągnął kilka spod lady i pokazał ptakowi.
  -No dalej powiedź “Dzieńdobry”, no “dzieńdobry”- Pokazywał smakołyk z nadzieją na odzew zwierzaka i w końcu go dostał:
  -K*rrrrwa mać!
  -Ty mały ch*ju… żryj i mnie nie wkurzaj.- Dał mu orzeszka. -A może ty Sokole mi powiesz coś ciekawego? Czy też będziesz tylko przeklinać
  -Poopowiadam może przy następnej okazji, teraz muszę widzieć się z Mikerm
  -Nooo… Był tu niedawno, ledwie kilka godzin temu. Szukał cię, chyba nieźle zalazłaś mu za skórę co? Gdy tutaj był i pytał o ciebie przypominał trochę twoją papugę, może tylko dodawał od czasu do czasu wzmianki, że wydłubie ci oczy i wsadzi głęboko do…
  -Spokojnie, on i tak nie ma na to jaj, ale na pewno wspominał gdzie go znajdę.
  -Ależ oczywiście! mówił, żebym jak tylko cię spotkam, to mam przekazać, iż będzie na ciebie czekał w… w… w… w jak to było?- Udawał że się zastanawia, w tym momencie Chow poczuła jak głowa robi się coraz cięższa. Narkotyk, musiał być w piwie, wiedziała kto miałby ochotę ją tak uśpić. Teraz przynajmniej nie musiała długo czekać, ani się fatygować na spotkanie z starym “przyjacielem”, wiedziała że jak tylko otworzy oczy zobaczy się z nim.
  -Doliczam to do dług…- Wybełkotała po czym opadła na blat głośno chrapiąc. Zza zaplecza wyszedł wysoki, chudy blondyn i rzucił barmanowi kilka monet. A następnie rozkazał zabrać nieprzytomną dziewczynę dwóm osiłkom i bez słowa wyszli.

Revan? Teraz chyba ty hm?

wtorek, 15 marca 2016

Od Thalii (CD Revana) - Tajemnica mórz w jej oczach ze złota

         Piratka, jeszcze zanim pospieszyła konia, by zrównać z prowadzącym ich gońcem, rzuciła ostatnie spojrzenie w kierunku Ikramu. Z miejsca, w jakim się w przez chwilę znajdowali, mogła dokładnie obejrzeć miasto, choć właściwie to nie czuła potrzeby wdawania się w zbędne szczegóły. Pierwszym, co rzuciło jej się w oczy był ogromny zamek, właśnie w którym, jak mniemała, miał odbyć się bal z okazji święta tolerancji. Cóż, pomijając fakt, że Szkwał nie widziała najmniejszego sensu w wyprawianiu przyjęcia na cześć czegoś co jest jedynie niematerialnym poglądem i właściwie nigdy nie obchodziło ją kto jakiej jest rasy, z kim jest spokrewniony, ani jak się z tym czuje, to zwiedzenie zamku od środka mogło być całkiem ciekawym doświadczeniem.
  Od pałacu odbiegała jedna, główna droga, która zaraz rozgałęziała się na kilka mniejszych uliczek, ciągnących się wzdłuż budynków mieszkalnych, straganów, oraz wszelkich innych obiektów, których nie sposób było zidentyfikować po jednym spojrzeniu z oddali. Trudno było jednak nie dostrzec, iż budynki znajdujące się bliżej środka miasta, a tym samym bliżej pałacu, należały do tych zamożniejszych mieszkańców. W miarę, jak uliczka oddalała się od najważniejszej siedziby miasta, domy ciągnące się wzdłuż niej, były coraz biedniejsze. Nie był to jednak nietypowy widok- w taki oto sposób zbudowane było właściwie każde miasto, choć w większości z nich punktem, którego bliskość decydowała o zamożności był targ, bądź też główny plac. Właściwie tylko to wyróżniało stolicę, od zwykłych miast, poza tak oczywistym faktem, jak wielkość. Owszem, było tutaj ładnie, choć Ikram był po prostu stolicą krainy, taką, jak każda inna. Nie było tutaj na czym przez dłuższy czas zawiesić oka, gdyby nie fakt, iż tuż przy mieście rozciągał się szeroki pas morza, który niczym błękitna wstęga muskana przez wiatr, falował przy lądzie, co jakiś czas podmywając fragmenty graniczących z nim skał. Na ten widok Thalia uśmiechnęła się smętnie, choć w następnej sekundzie już śmiałą się z siebie w myślach za ten czyn. Gdyby była bohaterką powieści, powiedziałaby, że patrząc w stronę oceanu, czuła, jakby spienione wody wołały ją ku sobie. Ale przecież życie to nie bajka, nie wspominając już o tym, że tylko osoba mająca nierówno pod sufitem stworzyłaby ze Szkwał materiał na bohatera opowiadań. A przynajmniej tak to wyglądało z punktu widzenia piratki.
Nagle z tych dziwacznych rozmyślań wyrwało Thalię chrząknięcie Chow, które jednoznacznie sugerowało „chyba o czymś zapomniałaś”. Dziewczyna pospieszyła konia, zrównując z dwoma pozostałymi wierzchowcami, po czym obrzuciła kompankę badawczym spojrzeniem. Uniosła pytająco brew, choć na swej drodze napotkała tylko zbójecki uśmiech Chow.
  -No co?- rzuciła w stronę kurierki, nie domyślając się, że tym jednym i z pozoru niegroźnym pytaniem właśnie wydała na siebie wyrok śmierci. Dotarło to do niej chwilę później, gdy szatynka posłał jej przebiegłe spojrzenie, ozdobione w zadowolony z siebie uśmiech złodzieja, który obrobił największego bogacza w mieście, pod czujnym okiem jego ochrony, a ten nawet się nie zorientował.
  -Nasz zamaskowany koleżka przed chwilą ładnie nam wszystko wyśpiewał.- mówiąc to, wskazała na jadącego obok Prześladowcę. Thal domyśliła się, że specjalnie zaakcentowała słowo „wyśpiewał”, jakby ze znajomości miasta rodzinnego i wymyślonego nazwiska była w stanie ułożyć sobie w głowię biografię mężczyzny.- Coś mi się zdaję, że teraz twoja kolej.- wyjaśniła, wzruszając ramionami, jakby od niechcenia, choć dalej nie przestała się uśmiechać.
  Thalia wywróciła oczami.
  -A cóż takiego mam opowiadać? Kto jak kto, ale zdaje mi się, że ty wiesz już wszystko, co potrzebne.
  -Historia za historię brzmi uczciwie.- Nocny Prześladowca, ku zaskoczeniu Thalii, dołączył do rozmowy, zgadzając się z kurierką. Widok tek wydał się piratce nawet zabawny, biorąc pod uwagę, że jeszcze chwilę temu to Pan Szary znajdował się na jej miejscu.
  -I ty Brutusie przeciwko mnie?- odparła, z teatralnym oburzeniem zwracając się do zamaskowanego mężczyzny.
  -Brutusie?- powtórzył, jak echo Poursuivant, choć wyraźnie wyczuł w wypowiedzi Szkwał niejedną kpiącą nutę.
  -A więc..?- odezwała się Chowlie, poganiając towarzyszkę.
  -Wiesz co? Mogłam Cię wtedy wyrzucić za burtę, gdy jeszcze mogłam.- piratka, posłała gońcowi przebiegły uśmiech, który nijak miał się do jej obecnej sytuacji.
  -Mogłaś, ale przegapiłaś taką okazję.- odparowała dumnie kurierka, choć dalej przyglądała się Szkwał wyczekująco, i z niemalże chorobliwą satysfakcją. Thalia gwizdnęła przeciągle, po czym wywróciła oczami, nawet nie miała pojęcia który raz z kolei.
  -Niech będzie.- rzuciła w końcu, po czym uśmiechnęła się przebiegle, kontynuując.- Urodziłam się w dwieście dziewięćdziesiątym trzecim roku, w pewnym…
  -Jasna cholera.- mruknęła Chow, chwilę przed tym, gdy z dzioba jej papugi wydobyło się wszystkim dobrze znane „k*rrrwa mać”. W tamtym momencie Sargent przeszło przez myśl, że ta dwójka naprawdę nieźle się dobrała.- Jak dalej będziesz tak gadać, sama zacznę żałować, że nie wyrzuciłaś mnie wtedy za burtę.- dodała kurierka, uśmiechając się złośliwie. Bez problemu wyczuła podstęp piratki, choć wątpię by plan zanudzenia wszystkich na śmierć można było nazwać podstępem.
  Szary obserwował wszystko, jednak nie odezwał się ani słowem, być może zastanawiając się co takiego zdarzyło się wcześniej między jego dwoma towarzyszkami, skoro zaczęły sobie grozić wyrzuceniem drugiej za burtę. Choć Thalia, widząc jego minę kątem oka, raczej wątpiła, czy faktycznie chciał poznać odpowiedź.
  -Ale czekaj, skoro znam Twoje imię, wypytywanie nie będzie już takie dociekliwe…- szatynka mruknęła, jakby do siebie, zastanawiając się o co w takim razie może się zapytać piratki.- Pochodzenie? Miasto rodzinne?- rzuciła od niechcenie, najwyraźniej odrobinę zawiedziona, że nie ma pomysłów na lepsze pytanie.
  -Ocean.- odparła Szkwał, posyłając całemu światu pełen zadowolenia uśmiech. - Przeklęta Syrena- dodała szybko nazwę swego statku. Bo chociaż niedawno go straciła, to miała zamiar wszystko odzyskać. A kiedy, gdzie i w jaki sposób? Nad tym zastanowi się kiedy indziej.
  -Mogłam się tego spodziewać.- kurierka westchnęła, choć zaraz uśmiechnęła się złośliwie, jakby właśnie wpadła na genialny plan, który jak najskuteczniej umożliwi jej zepchnięcie na dno połowy znanego im świata.- Ale skoro już przy tym jesteśmy, chyba jesteś mi winna opowieść o tym co stało się z Twoim statkiem. Masz teraz świetną okazję.- odparła, krzyżując ręce na piersi ze zbójeckim uśmiechem na ustach.
  Szkwał odwzajemniła przebiegły uśmiech, choć po raz pierwszy w życiu zastanawiała się, czy, biorąc po uwagę okoliczności, aby na pewno jest on na miejscu. Niestety, skończyło się tylko na zastanawianiu się. Właściwie to nie miała nic przeciwko opowiedzeniu tej historii, ot zwykła opowieść, którą co poniektórzy mogliby nazwać zmyśloną bajką, ale to już inna kwestia. Tylko, że obecnie trójka jeźdźców znajdowała się w mieście, i to nie byle jakim, a wśród zwykłych gapiów i prostych obywateli, kryli się ludzie, których nie tylko ona nie chciała spotkać. Sądząc po spojrzeniu, jakie Prześladowca ukradkiem posłał mijanym przez nich strażnikom, on również nie miał ochoty na ponowne oglądanie celi. Podobnie było z Chowlie, bo chociaż kurierka oficjalnie nie należała do świata przestępców, Thalia znała ją na tyle, że mogłaby dać sobie rękę uciąć, iż ta dziewczyna w niejedne kłopoty już się wpakowała.
  -Nie wydaje mi się.- odparła po chwili, rozglądając się ukradkiem.- To chyba nie miejsce na opowieść o tym, jak pirat stracił piracki statek i piracką załogę.- odparła wymijająco, specjalnie powtarzając słowa „pirat”, by podkreślić co ma na myśli.
  -Niech Ci będzie.- kurierka po dłuższej chwili zastanowienia, machnęła ręką na znak zgody.
  Szkwał uśmiechnęła się zadowolona, gdyż właściwie przez tą plątaninę słów, ta dwójka nie dowiedziała się o niej niczego więcej, niż wiedzieli do tej pory. Nie miało to jednak nic wspólnego z jakże oklepanym tajeniem swej przyszłości z obawy przed reakcją innych, bądź dla samego ukrywania swojej historii. Myślę, że w przepadku Thalii miało to więcej wspólnego z czymś w rodzaju psychologii odwrotnej, przez którą nie chciała czegoś zdradzić tylko dlatego, że oczekiwano od niej odpowiedzi tu i teraz. Zawsze można jednak poczekać na tam i potem.
  Brunetka ruszyła przed siebie, popędzając srokatego wierzchowca. Gdyby ktoś przysłuchiwał się grupce wędrowców, wsłuchał się dokładniej i na chwilę wyrwał z codziennego pędu i zwykłego życia, mógłby dosłyszeć urywki nuconej przez piratkę melodii, która porwana przez wiatr, płynęła leniwie przez kręte i ciasne uliczkach Ikramu.

Żeglowaliśmy razem, przez fale, pod wiatr
Do krainy, gdzie morza szeleszczą
W dół krętej rzeki Rhine
Podążaliśmy za pieśnią…

Wyblakłe treści legend, opowieści mówiono nam
Próbowano nas wszystkich ostrzec, nim skończymy na dnie
Żeglarze nazywają ją Loreley
Hej, złodzieju! Ostrożnie nim za głosem wpadniesz…

A kiedy wiatry płakały, umierali mężowie
Fale kłaniały się Loreley, o której wciąż śpiewa morze…


Chowlie, teraz chyba Twoja kolej :3

środa, 9 marca 2016

Od Hana - Do Ikramu

        - Tak po prostu do was podszedł? - dopytywał się z lekkim niedowierzaniem przełożony straży miejskiej.
  - Od tak - potwierdził jeden ze strażników.
  - I czego chciał? - zapytał jeszcze raz mężczyzna.
  - Widzieć się z liderem klanu Lwów.
  Sierżant wschodniej ćwiartki straży miejskiej Castelii wychylił się w bok, by jeszcze raz spojrzeć na stojącego kilka metrów dalej tajemniczego przybysza. Dość wysoki, postawny mężczyzna w niecodziennym stroju, z blizną na oku i licznymi podobnymi śladami na odsłoniętych częściach ramion. Nieznajomy z miejsca budził w nim nieufność, nawet jeśli jak do tej pory niewinnie oglądał strop i wyglądał przez okno, opierając się o ścianę. Wrażenie oraz chęć wyrzucenia go z miasta potęgowała informacja, którą podał na życzenie strażników...
  - I mówił, że skąd jest? - upewnił się sierżant.
  - Z Thanadeimu - potwierdził nieco lękliwie drugi żołdak.
  - Nie zgrywał się aby? - dowódca w odpowiedzi zyskał aż przesadne zaprzeczenie ruchem głowy.
  Jak do tej pory zza gór wyłaziło jedynie najgorsze robactwo. Stamtąd pochodziły krenshary, behiry, bandrochłapy, czy trewaty. Na wspomnienie tych ostatnich sierżant zadrżał i mimowolnie podrapał się po ramieniu. Spotkał się z demonami pustkowi tylko raz, ale już sam ich widok i cmentarne wycie głęboko zapada w pamięć. Z Thanadeimu przybywali także ludzie. Bywało, że stawali się oni większym niebezpieczeństwem niż cała tegoroczna plaga krensharów w Ironwood. Większość z nich to byli najzwyklejsi czarnoksiężnicy o wyjątkowo nieprzyjemnych zdolnościach. Trudno było stwierdzić, czy którykolwiek z nich naprawdę był człowiekiem. Sierżant stwierdził w końcu, że niepotrzebnie marnuje czas i samotnie podszedł do przybysza. Odchrząknął, niepotrzebnie co prawda, bo obcy odwrócił głowę w jego kierunku gdy tylko ruszył się z miejsca.
  - Jeśli można spytać - zaczął sierżant - jakie pana miano?
  - Han Istomin - odpowiedział bez namysłu mężczyzna.
  - W jakim celu zakłócacie pracę straży miejskiej?
  - Tylko zapytałem o drogę - Istomin wzruszył ramionami. - Już mówiłem: chciałbym się zobaczyć z niejakim Vintengardem Holvertem, liderem Lwów z Castelii. Powiedzcie mi gdzie go znajdę i będziecie mogli wrócić do swoich obowiązków, aczkolwiek w ogóle nie widzę sensu w przerywaniu ich z mojego powodu. Czy każdy przechodzień jest w ten sposób odpytywany?
  Tylko ci z Thanadeimu, przeszło dowódcy przez myśl, ale nie odważył się powiedzieć tego na głos. Coś w tym przybyszu, spokój w głosie czy może jakieś czary, coś sprawiało, że mężczyzna czuł na karku chłód. Było to uczucie aż niepokojąco podobnego do tego, co odczuwał wspominając atak trewatów. Zupełnie jakby rzekomy Han miał się zaraz zmienić w demona pustkowi i skoczyć mu do gardła. A jednak mężczyzna dalej stał w miejscu, opierając się beztrosko o ścianę z uniesioną w niemym zapytaniu brwią. Sierżant zapragnął nagle po prostu się go stąd pozbyć. Niech sobie idzie do tego krasnoluda i jemu głowę zawraca. Straż miejska miała już własne zmartwienia na głowie. Plątający się po Castelii thanadeimczyk to zadanie dla klanu. W końcu do czegoś te zbieraniny dziwolągów powstały.
  - Lidera nie ma w mieście - powiedział. - Wyjechał dziś rano razem z lordem Sorenem do Ikramu. Pewnie są jeszcze w drodze Dziś wieczór rozpoczynają się obchody święta tolerancji.
   Han kiwnął głową w podziękowaniu, po czym bez słowa ruszył do wyjścia. Sierżant podrapał się po głowie. Człowiek czy nie, na pewno coś z nim było nie w porządku.

* * *

        Wieża zamkowa wybiła dziesiąty dzwon. Było jeszcze wcześnie. Jeśli się pospieszy, zdąży dotrzeć do Ikramu przed północą. Bale tego pokroju kończyły się raczej około trzech godzin przed świtem. A nawet jeśli coś go zatrzyma i do Ikramu przybędzie dopiero nazajutrz, niewiele straci. Wróci ze świtą Sorena. Nie zamierzał siedzieć w murach Castelii i czekać na lidera Lwów. Nieufność straży miejskiej tylko go w tym przekonaniu upewniła.
  Frost ruszył w stronę stajni, którą mijał jeszcze godzinę temu. Dalej starał się poukładać sobie w głowie bieg ostatnich wydarzeń. I dalej nie mógł w to wszystko uwierzyć. Uciekł mu. Naprawdę mu uciekł. Wyrwał się spod duszącego wolę wpływu. Na dodatek uszedł z życiem. Cienie panującej nad nim do tej pory władzy rozpłynęły się niemal zupełnie. Był...wolny.
  A jednak czuł się jak w klatce.
  Po co on to wszystko robił? Zerwał się z jednej uwięzi tylko po to, by szukać drugiej? Dlaczego tak trudno przychodziło mu pogodzenie się z wolnością? Przecież wszyscy jej chcą. Każdy pragnie być wolnym, więc czemu on tego nie chciał? Całe życie na kolanach przed czarnoksiężnikami, lordami i niemal pół-bogami. Nigdy nie czuł się wolny. I nigdy nie będzie.
  A jednak...tym razem sprawa wyglądała inaczej. Wcześniej był przekazywany z rąk do rąk. Teraz sam wybierał jakiej sprawie będzie służył. A czyż wybór nie łączy się z wolnością?
  Dotarł do stajni. Minął kilka boksów z zaciekawieniem oglądając zadbane rumaki. W końcu zatrzymał się obok stanowiska. Było ono aktualnie zajmowane przez białą klacz z szarymi chrapami i rybim okiem. Młody stajenny właśnie rozczesywał jej grzywę. Gdy zauważył Istomina z miejsca odłożył grzebień i z uśmiechem zapytał w czym może pomóc.
  - Chciałbym kupić konia - odpowiedział mężczyzna, podejmując w ten sposób ostateczną decyzję.

poniedziałek, 7 marca 2016

Swoboda i pogarda mają swoje granice. W końcu zawsze jest tak, że jest się czyimś narzędziem

Imię: Han
Nazwisko: Istomin. Nadał je sobie sam, gdyż wcześniej po prostu żadnego nazwiska nie posiadał.
Przydomek: Niegdyś używał imienia Tundra. Czasy te jednak minęły i mężczyzna nie chce mieć z nimi wiele wspólnego. Przyjął więc lepiej brzmiące (i jakże ,,oryginalne") przezwisko Frost.
Wiek: 30 lat
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Człowiek, chociaż po wszystkim co zrobił i przeszedł nie jest już tego tak pewny jak niegdyś.
Rodzina: Nie pamięta nikogo. Nieważne ile się stara, nie jest w stanie przywołać żadnego wspomnienia z dzieciństwa, poza wizjami żmudnych treningów.
Miłość: Ten aspekt jak do tej pory interesował go najmniej. Do tego jedynego pojedynku nigdy nie chciał przystąpić. Zawsze można próbować. Może ktoś trafi?
Aparycja: Han posiada około 170 cm wzrostu i sylwetkę typowego wojownika przyzwyczajonego do walki różnym orężem. Ma kwadratową szczękę i gęste, kruczoczarne włosy. Do jego cech szczególnych zdecydowanie należą oczy: lewe ma kolor głębokiego błękitu, natomiast prawe nie posiada tęczówki ani źrenicy. Zamiast tego posiada niebiesko białą barwę. Przecina je sięgająca od połowy policzka aż po włosy szeroka blizna, pomagająca częściowo domyślić się co też doprowadziło prawe oko do takiego stanu. Mimo to Han nie wydaje się mieć jakiekolwiek problemy z widzeniem. Nietypowy wygląd nie przeszkadza mu ani odrobinę, a nawet zdążył już polubić fakt, że zwykli ludzie schodzą mu z drogi i szepczą między sobą. Podobne wrażenie dają blizny na ramionach oraz jego strój. Należą do niego ciemno granatowy kaftan z wierzchu zakryty tuniką w kolorach błękitu, szeroki pas i luźne czarne spodnie. Do tego zdobione naramienniki, karwasze i wysokie, osłonione buty. Całość zdecydowanie daje wrażenie roboty ze wschodu, przez co Frost nierzadko jest mylony z przyjezdnym zza morza. Dopiero wyraźny akcent miejscowego rozmywa wątpliwości, chociaż ludzie dalej nie wierzą, że pochodzi stąd (słusznie zresztą, chociaż sami nie zdają sobie z tego sprawy). Kolejną szczególną cechą Hana jest zimno - mężczyzna tak często korzysta ze swoich mocy, że jego skóra jest wiecznie zimna, a w pobliżu maga temperatura powietrza wydaje się spadać o kilka stopni, zwłaszcza gdy jest wściekły.
Zainteresowania:  Frost większość swojego wolnego czasu stara się spędzać sam, nie ma jednak nic przeciwko towarzystwu jednej czy dwóch osób. Właściwie wydaje się nie mieć zainteresowań. Całe jego życie (a przynajmniej ta jego część, którą pamięta) było treningiem i walką, i nawet teraz wydaje się nie mieć dosyć ćwiczeń. Han należy do osób, które nie umieją siedzieć bezczynnie. Wiecznie szuka dla siebie jakiegoś pożytecznego zajęcia, zlecenia, jakiegokolwiek zadania wymagającego trochę wysiłku. Lubi udzielać innym lekcji. Jednego możesz być pewien: niezależnie od wieku czy płci, mężczyzna zawsze chętnie pomoże ci się podszkolić zarówno w magii jak i walce wręcz.
Charakter: Pierwsze wrażenie jakie daje Frost można opisać dwoma słowami: lodowa statuetka. Nadludzko spokojny, odzywa się krótko i na temat, choćbyś nie wiem co robił nawet powieka mu nie drgnie. Dopiero po dłuższej znajomości Han wydaje się nieco ,,topnieć" - częściej się odzywa, pokazuje więcej emocji i nie wydaje się już taki spięty. Tak, to słowo chyba idealnie opisuje stan mężczyzny przez większość czasu. Istomin zdaje się wiecznie oczekiwać, że ktoś go zaatakuje. Nie jest może nerwowy i nie reaguje na każdy gwałtowny ruch, trudno jednak nie zwrócić uwagi na to, że nawet idąc ulicą zerka ukradkiem w tył, nie omijając także bocznych uliczek. Ma to jedną oczywistą zaletę: zaskoczenie go jest rzeczywiście niezbyt proste, może też się skończyć siniakiem dla osoby próbującej mu zrobić ,,niespodziankę", ale umówmy się, że jeśli już chcesz go zajść od tyłu, to robisz to na własną odpowiedzialność. Sprowokowanie Hana do walki nie jest łatwe. Ma jednak słaby punkt: nie umie odmówić, gdy ktoś wprost go wyzywa do pojedynku. Frost jednak nawet w obliczu porażki nie pała do przeciwnika nienawiścią ani nie szuka zemsty. Tak samo jak potrafi wygrywać, umie również z honorem przegrać. Jego szacunek najłatwiej jest zdobyć właśnie przez potyczkę. Mężczyzna szanuje każdego o duszy wojownika. Ma też wyjątkowo dobrą pamięć do osób, z którymi przyszło mu walczyć. Lubi żyć z nimi w miarę przyjaznych stosunkach - dobrze mieć sojuszników w każdym królestwie. Jednak Han ma wyraźną granicę między słowami ,,sojusznik", a ,,przyjaciel". Tych pierwszych może mieć od groma, wystarczy mu jedynie świadomość, że ktoś nie dźgnie go nożem w plecy gdy się odwróci. Tym drugim zostać jest już zdecydowanie trudniej. Dla prawdziwego przyjaciela Frost jest gotów skoczyć w ogień, stawić się na każde wezwanie, poprzeć w  k a ż d e j  walce. Istominowi trudno przychodzi zapoznawanie się z innymi. Zawsze w jakiś sposób przegoni ochotnika lub choćby nieumyślnie da mu sygnał, by się do niego nie zbliżać. Na większych uroczystościach czy spotkaniach większość czasu podpiera ściany mając wszystkich na oku. Sam rzadko zaczyna z kimkolwiek rozmowy, chyba, że ma do przekazania jakąś formalną wiadomość. Wtedy jednak cała rozmowa wydaje się przyjmować wymiar formalny. Mężczyzna nie kwestionuje żadnych rozkazów. Jest to jedna z tych cech, których w sobie nienawidzi. Jakby służalczość i chęć wykonywania poleceń miał we krwi. To tak jak z nałogiem - gdy usilnie starasz się z tym skończyć, odkrywasz, jak bardzo ci tego brakuje. Jednego nie można mu zarzucić: ma świetne podejście do nauczania. Jest świetnym nauczycielem, chociaż z miejsca może wydawać się nieco surowy, a czasem wykorzystuje dość niekonwencjonalne metody nauki. Może nie potrafi udzielić rady w kwestiach nie dotyczących magii czy walki, ale jest dobrym słuchaczem i dotrzymuje tajemnic. Sam jednak nie mówi o sobie nic. Dotrzymuje obietnic, choćby wymagały nawet nieczystych zagrań i kłamstw.
Miasto rodzinne: Han nie pamięta skąd pochodzi. Większość swojego życia spędził w granicach Thanadeimu, robiąc rzeczy, których teraz niezmiernie żałuje.
Klan: Lwy z Castelii
Pozycja: Nowicjusz
Punkty pojedynku: 10
Profesja: Szermierz, Mag
Broń: Frost nie nosi przy sobie broni, gdyż w każdej chwili może sobie ją wytworzyć z lodu. Przeważnie jest to miecz, czasem sztylet. W jego dłoniach nawet zaostrzony sopel jest powodem do obaw.
Umiejętności: Istomin opanował do perfekcji magię lodu. Stąd wzięły się pseudonimy Tundra i Frost, jak zresztą można się domyślić. Potrafi wytworzyć z niego wszelakiego rodzaju konstrukcje. W ogniu walki ograniczają się one do wyrastających z ziemi kolców i barier, a czasem lodowego pancerza, gdyż Han nie ma możliwości odpowiednio się skupić. Jedynym wyjątkiem jest wspomniana już wcześniej broń. Z dłoni mężczyzny w każdej chwili może wyrosnąć lekko zakrzywiony półtora ręczny miecz lub inne ostrze. Mimo iż wytwarzane w czasie walki lodowe przeszkody nie są aż tak trwałe ani skomplikowane, świetnie spełniają swoją rolę. Han mistrzowsko łączy magię z walką wręcz. Może przymrozić przeciwnikowi ręce czy nogi. Jest w stanie sprawić, by ktoś całkowicie znieruchomiał nawet na kilka minut (wszystko zależy ile miał czasu na skupienie). Nawet bez magii potrafi sobie poradzić. Jak na swoją posturę, wojownik jest niesamowicie szybki. Ma świetny refleks i doskonale opanował tajniki walki bez użycia broni.
Towarzysz: Brak
Wierzchowiec: Brak
Nick na howrse: RedRidingHood

niedziela, 6 marca 2016

Od Ti'ena (CD Leny)

        Cienisty podrapał się po głowie i przeciągnął. Wstał przeciągając się, jakby był u siebie.
  - No to czego ode mnie chcecie? - zapytał.
  Lena posłała mu wymowne spojrzenie świadczące o wszechogarniającym ją zażenowaniu co do zachowania zamaskowanego mężczyzny.
  - Może byłby pan łaskaw się przedstawić? - zauważył jej białowłosy towarzysz.
  Ti'en nie widział powodu dla którego miałby się z czegokolwiek tłumaczyć przed młodszym od siebie pięknisiem. Jednak błagalny wzrok Jaskółki dał mu krótko do wiadomości, że najwyraźniej sporo od jego zadowolenia tutaj zależy. Przewrócił oczami (co zbytnio widoczne, na jego szczęście, nie było), po czym skinął lekko głową i odpowiedział:
  - Ti'en Lao. Adres zamieszkania też mam podać?
  - Skądże - mężczyzna uśmiechnął się lekko, po czym delikatnie odkłonił. - Albus Kernisni, lider klanu Wilków z Ironwood.
  - O chole*a, a ja jedynie imię podałem - skomentował Cienisty po czym wyciągnął rękę na przywitanie. Albus niepewnie nią potrząsnął.
  - No więc co pana tutaj sprowadza? - powiedział.
  - Chyba już mówiłem...
  - Mam na myśli ogółem Ironwood - sprecyzował lider.
  - Pan Lao planował zabrać się z nami do Ikramu - wtrąciła się Howlett.
  - No proszę - młodzieniec uniósł brwi. - Czyżby ściągało tam pana Święto Tolerancji?
  - Daruj tego ,,pana" - mruknął nieco niemiło Lao, po czym przystąpił do wyjaśnień: - Bardziej w tym balu interesują mnie jego goście. Ponoć zaproszono tam wszystkich liderów.
  - To prawda - przyznał Kernisni. - Chcesz się zaciągnąć?
  - Przemyślałem nieco sprawę i jestem już pewien swojego wyboru - Ti'en przeciągnął się i ziewnął na głos. - No, to kiedy ruszamy?

Albus? Lena? Wybaczcie długość, ale Nyan mnie z partyzanta zaatakowała, a Albus jeszcze nic nie pisał...;P

Od Revana (CD Chowlie) - Co chcesz wiedzieć?

        Re podniósł jedną brew w niemym zapytaniu. Przez całą drogę kurierka milczała (w przenośni, oczywiście), aż tu nagle chce czegoś się o nim dowiedzieć. A był niemal pewien, że wie o nim wszystko. W końcu wieści się roznoszą. Może nie z wiatrem, ale z takimi jak ona, którzy i tak niewiele w tyle zostają. I ku ironii to właśnie ludzie starający się jak najbardziej zachować anonimowość, zacierać każde ślady i podawać fałszywe nazwiska jako pierwsi trafiają na piedestał, pozbawieni masek. Szary z miejsca sądząc, że Chowlie nie będzie miała o co go pytać dał się jej zaskoczyć, a to zdecydowanie mu nie odpowiadało. Potwierdziło jedynie jego uprzednie przekonania, że nie istnieje coś takiego jak ,,przewidywalny goniec".
  Koniec końców, w pewnym stopniu miała rację. Ikram już blisko i zaraz będą służyć pod jednym sztandarem. Revan nie mógł szczerze przyznać, że ufa swoim kompanom. Nie byłby w stanie dać pannie Sargent stłuczonej butelki, nie wspominając o nożu, po czym opowiedzieć o sobie wszystko Mistral i mimo wszystko spać spokojnie. Jedyne czego chciał to porządne alibi, które pozwoli mu pojawiać się w większych miastach bez wzbudzania sensacji. Jeśli nie będzie w stanie zaufać swoim towarzyszom broni, ani tym bardziej liczyć na wzajemność, długo w klanie nie posiedzi.
  Westchnął więc jedynie i powiedział:
  - Czego więc o mnie nie wiesz?
  Pytanie, chodź dziwnie skonstruowane, wydawało się osiągnąć efekt. Re poczuł lekką satysfakcję widząc na twarzy Chow cień zaskoczenia.
  - I już? - odparła w końcu. - Od tak mi powiesz co chcę wiedzieć?
  - W moim stanie zdrowotnym dalszy opór nie ma sensu - wyjaśnił z lekką złośliwością w głosie.
  - W takim razie daj mi chwilę - Chowlie uniosła lekko palec wskazujący i zrobiła teatralnie przesadną minę mającą wyrazić powagę całej sytuacji. - To wiekopomna chwila, która prawdopodobnie więcej się nie powtórzy, dlatego wolę się namyślić nad pytaniem.
  Thalia parsknęła śmiechem. Re zerknął na nią kątem oka. Chociaż piratka udawała zupełną obojętność nie trudno było się domyślić, że także nastawia ucha. Prześladowca poczuł się jak podczas nieprzyjemnej partii szachów, w której dostał niekompletny zestaw figur. Nie zamierzał śpiewać jak u spowiednika. Wystarczy, że powie tyle ile wystarcza, by komuś względnie zaufać. Jak każdy miał swoje tajemnice i wolał ich z miejsca nie wygadać, zwłaszcza komuś kto jeździ po Dal-Virii wzdłuż i wszerz.
  - To może najpierw: skąd jesteś? - zapytała kurierka.
  - ,,Najpierw"? - Revan uniósł brew. - Mam się bać?
  - Więc? - nalegała brunetka.
  - Kiromi - odparł krótko Prześladowca.
  - No i to by wiele wyjaśniało - Chowlie uśmiechnęła się tryumfalnie. - Słyszałam, że na zachodzie Castelii lubiany nie jesteś, panie Nocny Prześladowco, ale teraz to przynajmniej jakiś konkret. A nazwisko?
  Szary zgromił ją spojrzeniem stalowo szarych oczu. Czy wszyscy jej pokroju muszą zaczynać od pytań względnie bezpiecznych, a już na drugiej pozycji ustawić zgoła gorsze? No trudno, zobowiązał się sam przed sobą, to i musi swojej decyzji sprostać. Problem polegał na tym, że nie miał nazwiska. Po prostu. Zawsze był Revanem, a przynajmniej tak to pamięta. Nie byłoby to nic dziwnego, większość przedstawicieli stanów niskich nie ma nazwisk rodowych, które można by przekazywać z ojca na syna. Dostają własne, wymyślone przez siebie czy znajomych. Były to głównie odwzorowania cech, coś, dzięki czemu właściciel był od razu rozpoznawany...a czemu by nie mogło służyć jako swoiste ostrzeżenie?
  - Poursuivant - odpowiedział pewnie.
  Chowlie powtórzyła to sobie bezgłośnie, jakby chciała się tego nauczyć na pamięć. Chwilę się zamyśliła po czym uśmiechnęła zbójecko.
  - W Kiromi nie mieszka żaden ród o takim tytule - wydedukowała. - Całkiem sprawnie ci idzie wymyślanie nazwisk na poczekaniu.
  - A to coś złego? - Re uśmiechnął się lekko. - Nazwisko i tak mi się przyda. To swego rodzaju przywilej móc wymyślić je sobie samemu.
  - Nawet jeśli brzmi ono ,,Prześladowca"? - wtrąciła się Sargent.
  - Lepiej, że sam siebie tak nazwałem, niż gdyby zrobił to ktoś inny - zauważył Szary.
  Nagle Chow ściągnęła wodze i stanęła w strzemionach. Uśmiechnęła się zadowolona z siebie i machnęła ręką.
  - Panie i panowie - zaczęła. - Oto Ikram!
  Stolica królestwa z ich pozycji wydawała się być na wyciągnięcie ręki. Rozległe miasto, jakby przyrośnięte do wybrzeży. Thalii na widok morza usta mimowolnie rozciągnęły się w lekko bolesnym uśmiechu. Stali tak przez jakieś dwie minuty. W końcu Revan wychylił się nieco do przodu i zmierzył wzrokiem najpierw Chow, a potem Szkwał. Odchrząknął i dziewczyny spojrzały w jego stronę.
  - A po co w ogóle się zatrzymaliśmy? - zapytał wprost.
  Razem z piratką spojrzeli na kurierkę. Mistral wzruszyła ramionami.
  - No co? - zdziwiła się. - Trzech wędrowców ze wzgórza obserwuje majestatyczne miasto, cel swojej długiej podróży, a ty nagle psujesz klimat. Myślałam, że lubicie takie poetyckie dyrdymały - brunetka ścisnęła konia łydkami i ruszyła przodem. Papuga zagwizdała i rzuciła swoje słynne hasło.
  Re rzucił pytające spojrzenie Sargent, ale kapitan jedynie wywróciła oczami i również pospieszyła konia.

Thalia? Chow? Wybacz Blue, ze kradnę ci CD, ale trzeba to wszystko popchnąć naprzód :P