środa, 9 marca 2016

Od Hana - Do Ikramu

        - Tak po prostu do was podszedł? - dopytywał się z lekkim niedowierzaniem przełożony straży miejskiej.
  - Od tak - potwierdził jeden ze strażników.
  - I czego chciał? - zapytał jeszcze raz mężczyzna.
  - Widzieć się z liderem klanu Lwów.
  Sierżant wschodniej ćwiartki straży miejskiej Castelii wychylił się w bok, by jeszcze raz spojrzeć na stojącego kilka metrów dalej tajemniczego przybysza. Dość wysoki, postawny mężczyzna w niecodziennym stroju, z blizną na oku i licznymi podobnymi śladami na odsłoniętych częściach ramion. Nieznajomy z miejsca budził w nim nieufność, nawet jeśli jak do tej pory niewinnie oglądał strop i wyglądał przez okno, opierając się o ścianę. Wrażenie oraz chęć wyrzucenia go z miasta potęgowała informacja, którą podał na życzenie strażników...
  - I mówił, że skąd jest? - upewnił się sierżant.
  - Z Thanadeimu - potwierdził nieco lękliwie drugi żołdak.
  - Nie zgrywał się aby? - dowódca w odpowiedzi zyskał aż przesadne zaprzeczenie ruchem głowy.
  Jak do tej pory zza gór wyłaziło jedynie najgorsze robactwo. Stamtąd pochodziły krenshary, behiry, bandrochłapy, czy trewaty. Na wspomnienie tych ostatnich sierżant zadrżał i mimowolnie podrapał się po ramieniu. Spotkał się z demonami pustkowi tylko raz, ale już sam ich widok i cmentarne wycie głęboko zapada w pamięć. Z Thanadeimu przybywali także ludzie. Bywało, że stawali się oni większym niebezpieczeństwem niż cała tegoroczna plaga krensharów w Ironwood. Większość z nich to byli najzwyklejsi czarnoksiężnicy o wyjątkowo nieprzyjemnych zdolnościach. Trudno było stwierdzić, czy którykolwiek z nich naprawdę był człowiekiem. Sierżant stwierdził w końcu, że niepotrzebnie marnuje czas i samotnie podszedł do przybysza. Odchrząknął, niepotrzebnie co prawda, bo obcy odwrócił głowę w jego kierunku gdy tylko ruszył się z miejsca.
  - Jeśli można spytać - zaczął sierżant - jakie pana miano?
  - Han Istomin - odpowiedział bez namysłu mężczyzna.
  - W jakim celu zakłócacie pracę straży miejskiej?
  - Tylko zapytałem o drogę - Istomin wzruszył ramionami. - Już mówiłem: chciałbym się zobaczyć z niejakim Vintengardem Holvertem, liderem Lwów z Castelii. Powiedzcie mi gdzie go znajdę i będziecie mogli wrócić do swoich obowiązków, aczkolwiek w ogóle nie widzę sensu w przerywaniu ich z mojego powodu. Czy każdy przechodzień jest w ten sposób odpytywany?
  Tylko ci z Thanadeimu, przeszło dowódcy przez myśl, ale nie odważył się powiedzieć tego na głos. Coś w tym przybyszu, spokój w głosie czy może jakieś czary, coś sprawiało, że mężczyzna czuł na karku chłód. Było to uczucie aż niepokojąco podobnego do tego, co odczuwał wspominając atak trewatów. Zupełnie jakby rzekomy Han miał się zaraz zmienić w demona pustkowi i skoczyć mu do gardła. A jednak mężczyzna dalej stał w miejscu, opierając się beztrosko o ścianę z uniesioną w niemym zapytaniu brwią. Sierżant zapragnął nagle po prostu się go stąd pozbyć. Niech sobie idzie do tego krasnoluda i jemu głowę zawraca. Straż miejska miała już własne zmartwienia na głowie. Plątający się po Castelii thanadeimczyk to zadanie dla klanu. W końcu do czegoś te zbieraniny dziwolągów powstały.
  - Lidera nie ma w mieście - powiedział. - Wyjechał dziś rano razem z lordem Sorenem do Ikramu. Pewnie są jeszcze w drodze Dziś wieczór rozpoczynają się obchody święta tolerancji.
   Han kiwnął głową w podziękowaniu, po czym bez słowa ruszył do wyjścia. Sierżant podrapał się po głowie. Człowiek czy nie, na pewno coś z nim było nie w porządku.

* * *

        Wieża zamkowa wybiła dziesiąty dzwon. Było jeszcze wcześnie. Jeśli się pospieszy, zdąży dotrzeć do Ikramu przed północą. Bale tego pokroju kończyły się raczej około trzech godzin przed świtem. A nawet jeśli coś go zatrzyma i do Ikramu przybędzie dopiero nazajutrz, niewiele straci. Wróci ze świtą Sorena. Nie zamierzał siedzieć w murach Castelii i czekać na lidera Lwów. Nieufność straży miejskiej tylko go w tym przekonaniu upewniła.
  Frost ruszył w stronę stajni, którą mijał jeszcze godzinę temu. Dalej starał się poukładać sobie w głowie bieg ostatnich wydarzeń. I dalej nie mógł w to wszystko uwierzyć. Uciekł mu. Naprawdę mu uciekł. Wyrwał się spod duszącego wolę wpływu. Na dodatek uszedł z życiem. Cienie panującej nad nim do tej pory władzy rozpłynęły się niemal zupełnie. Był...wolny.
  A jednak czuł się jak w klatce.
  Po co on to wszystko robił? Zerwał się z jednej uwięzi tylko po to, by szukać drugiej? Dlaczego tak trudno przychodziło mu pogodzenie się z wolnością? Przecież wszyscy jej chcą. Każdy pragnie być wolnym, więc czemu on tego nie chciał? Całe życie na kolanach przed czarnoksiężnikami, lordami i niemal pół-bogami. Nigdy nie czuł się wolny. I nigdy nie będzie.
  A jednak...tym razem sprawa wyglądała inaczej. Wcześniej był przekazywany z rąk do rąk. Teraz sam wybierał jakiej sprawie będzie służył. A czyż wybór nie łączy się z wolnością?
  Dotarł do stajni. Minął kilka boksów z zaciekawieniem oglądając zadbane rumaki. W końcu zatrzymał się obok stanowiska. Było ono aktualnie zajmowane przez białą klacz z szarymi chrapami i rybim okiem. Młody stajenny właśnie rozczesywał jej grzywę. Gdy zauważył Istomina z miejsca odłożył grzebień i z uśmiechem zapytał w czym może pomóc.
  - Chciałbym kupić konia - odpowiedział mężczyzna, podejmując w ten sposób ostateczną decyzję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz