piątek, 29 stycznia 2016

Od Vanessy (CD Lorkina) - Głos na szlaku

        Coś w Vanessie się zagotowało. Dziewczyna zagryzła mocno wewnętrzną stronę wargi i zacisnęła pięści w obawie, że zaraz wykipi. Mogła mieć tylko cichą nadzieję, że para jej z uszu nie pójdzie jak z czajnika. Trwało to jednak krótką chwilę. Nie daj się sprowokować, powtórzyła sobie w myślach zasadę, którą kierowała się całe życie jako złodziejka. Podstawy, dzięki którym takie chucherko było w stanie przeżyć w przestępczym świecie, pod tyranią przybranego, okrutnego brata. Nie wychylaj się. Nie zgrywaj bohatera. Zachowuj się tak, jak inni się tego po tobie spodziewają. I, przede wszystkim, nie okazuj przeciwnikowi irytacji.
  Cóż, Lorkin może i nie był jej faktycznym przeciwnikiem. Prawdziwy wróg czaił się za granicą gór, w niedostępnych częściach lasów oraz w ciemnych zaułkach wielkich miast. A mężczyzna na dodatek był liderem Borsuków, klanu sprawującego pieczę nad Clevelandem, czyli królestwie sąsiadującym z Knowhere. Co za tym idzie, Ibn'Lshad i Stonehead w każdej chwili mogą zechcieć, by Słowiki i Borsuki współpracowały przez jakiś czas. Jeśli więc w tej chwili wbije Lorkinowi sztylet w gardło, bądź ,,przypadkiem" zepchnie go z dachu, pociągnie to za sobą następstwa na skalę międzynarodową. Na to, niestety, pozwolić sobie nie mogła. Nie była już niewidzialna. Teraz większość Knowhere znała jej imię, a ona sama podlegała bezpośrednio rozkazom lorda.
  Pozostało jej jedynie rozluźnić się i najzwyczajniej urwać tą konwersację zanim przejdzie ona do rękoczynów.
  - Przynajmniej się nam droga nie będzie dłużyć, Lorek - powiedziała uśmiechając się lekko złośliwie przy nowo utworzonym przezwisku lidera. - Widzimy się przy bramie - podeszła do krawędzi dachu i zeskoczyła w dół, na wystającą z budynku belkę z zawieszoną latarnią. Gdy jej nogi z nienaturalną lekkością dotknęły drewna dziewczyna od razu przykucnęła i zawisła na na wyciągniętych rękach. Stąd mogła już bezproblemowo skoczyć, choć gdyby nie magia pewnie skręciłaby nogę na śliskim bruku. Ombre Zniknął z oczu Lorkina równie szybko, znajdując inną, bardziej odpowiednią dla psa drogę.
  Van wyprostowała się i najnormalniej w życiu ruszyła ulicą z dumnie uniesioną głową oraz laską pojedynkową w ręce. Zrzuciła kaptur, pamiętając o manierach wobec pary królewskiej. Po chwili dołączył do niej wilczarz idąc przy nodze jak świetnie wytresowany pies. Dziewczyna w tym momencie rzeczywiście wyglądała jak Vanessa Anello, lider Słowików, jakiego powinni widzieć w niej ludzie. I o to chodziło. Ludność Knowhere musiała widzieć, że sama liderka osobiście pilnuje bezpieczeństwa ich władcy podczas drogi do Ikramu. Symbol. Ale Nes dalej nie rozumiała czego. Może to po prostu było za trudne dla dziewczyny wychowanej na ulicy?
  Anello podeszła do osobiście pilnującej przygotowań lady Ibn'Lshad. Khajiitka widząc liderkę Słowików bez kaptura uśmiechnęła się jak dumna matka i skinęła głową w odpowiedzi na podobne pozdrowienie.
  - Wszystko przygotowane? - zapytała Vanessa.
  - Wszystko. Tylko oczywiście nie Thadi - Sera skrzywiła się oglądając w okna odległej twierdzy. - Lord czy nie, zawsze zbierał się gorzej niż baba.
  Van powstrzymała się od parsknięcia śmiechem. Było to dość nietaktowne, jeśli chodzi o osobę władcy. Lady Knowhere jednak nie zganiła jej za ten drobny uśmieszek, a nawet sama się uśmiechnęła.
  - A gdzie Swami? - zaciekawiła się Ness. Miała na myśli małego, pięcioletniego synka pary królewskiej. Jak do tej pory nie widziała go bez opieki lady Ibn'Lshad. Khajiitki bywają wyjątkowo nadopiekuńcze, niczym pumy chroniące swoje młode.
  - Jest z opiekunką - odpowiedziała i westchnęła. - Nie cierpię zostawiać go samego. Ach, i kazałam spakować ci suknię.
  - Suknię? - zdziwiła się Vanessa. Nie miała nic przeciwko ładnym strojom. Przeciwnie, nawet lubiła wyglądać jak kobieta. Było to miłe uczucie, gdy ludzie patrzyli na ciebie nie przez zakrwawiony sztylet w twojej dłoni, czy fakt, że właśnie pozbawiłaś przytomności dwa razy większego faceta. Ness w sukni czuła się zdecydowanie swobodniej niż jakakolwiek dziewczyna jej pokroju. Nie zdziwiłaby się, gdyby na balu jedynie ona wśród wszystkich żeńskich członkiń klanów odważyła się wyjść na środek sali. Ale decyzja Sery Ibn'Lshad dalej ją dziwiła.
  - I trochę biżuterii - dorzuciła khajiitka. - Twoją fryzurą zajmie się moja służka.
  - Pani, z całym szacunkiem, ale ja nie jadę tam by się bawić - zauważyła liderka Słowików. - Mam pilnować bezpieczeństwa pary królewskiej. W sukni będę...ograniczona.
  - Myślisz, że o tym nie wiem, dziecko? - kobieta uśmiechnęła się pobłażliwie. - Ale bal to bal. Wszyscy mają prawo się tam dobrze bawić, a ty już dawno nie miałaś okazji zatańczyć na prawdziwym przyjęciu przez tych wszystkich handlarzy opium. Mimo to rzeczywiście jesteś na służbie. Dlatego wybrałam tę czerwoną z długimi rękawami.
  Ness wszystko od razu się wyjaśniło. Miała kilka sukienek. Większość była najzwyklejsza w świecie. Dziewczyna jednak posiadała kilka specjalnie szytych kreacji. Wyglądały pięknie, a były zdecydowanie bardziej użyteczne niż pozostałe. Posiadały mniej ciężkich błyskotek, były więc nieco skromniejsze. W długich, rozszerzanych rękawach znajdowały się podszewki na sztylet. W tali zrobiono delikatne nacięcia dzięki którym strój nie krępował ruchów. Spódnica nie miała typowego kloszowatego kształtu, a raczej jego spłaszczony delikatnie odpowiednik, gdyż została uszyta z mniejszej warstwy halek i ze zdecydowanie lżejszych materiałów. Do tego zapewne Vanessa nie będzie musiała zakładać butów na obcasach, a pasujące ciemno czerwone płaskie pantofelki.
  - Patrzcie państwo! - powiedziała nagle z wyrzutem lady Ibn'Lshad. - Lord Knowhere postanowił zaszczycić nas swoją obecnością!
  Thadi Ibn'Lshad skrzywił się i położył lekko uszy. Nie lubił gdy żona tak donośnie go anonsowała, ale prawdopodobnie sobie na to zasłużył. Strażnikom szykującym wszystko do wyjazdu przez twarze przemknęły cienie uśmiechów, nikt jednak się nie odezwał. Wszyscy już widzieli podobną scenę i po prostu przywykli, że para królewska Knowhere mimo władzy jest jak każde typowe małżeństwo. I, mimo wszelkich oczekiwań, nie byli przez to traktowani z mniejszym szacunkiem. Przeciwnie. Zmęczony ,,poważnymi" władcami lud Knowhere chętnie przyjął taką odmianę. Chociaż ich władcy byli khajiitami, wydawali się zdecydowanie bardziej ludzcy niż ich poprzednicy.
  W końcu karawana ruszyła. Vanessa zdecydowała się ruszyć konno prawie na samym końcu. Ombre dreptał obok jej bułanego rumaka. Co jakiś czas jednak dla zachowania pozorów bez powodu szczekał w las, odbiegał znikając między drzewami po czym wracał i tarzał się w śniegu powarkując. Jak każdy normalny pies. Ness długo się cieszyć spokojem nie dano. Szybko zrównał z nią swojego konia lider Borsuków.
  - Proszę, kogo wiatr przywlókł - powiedziała na starcie. - A już myślałam, że się zanudzę przez całą drogę.
  Lorkin uśmiechnął się złośliwie.
  - Tak się stęskniłaś? - rzucił.
  - No właśnie chyba nie aż tak - odparła krótko Anello. - Rozmawiałeś z Ibn'Lshadem?
  - A jakżeby inaczej. Chyba jednak lepiej by wiedział o mojej obecności - stwierdził mężczyzna, choć bez większego entuzjazmu.
  - Ale się cieszysz na ten bal! - sarkazm włożony w to zdanie niemal wylewał się z ust Van.
  Lorkin jedynie rzucił jej spojrzenie typu ,,No co ty nie powiesz?" i na chwilę zamilkł, co wprawiło dziewczynę w wyjątkowo dobry nastrój.
  Nagle Ombre zatrzymał się i zaczął warczeć. Nikt nie zwrócił na to większej uwagi. W końcu w przekonaniu straży to tylko zwykły wilczarz, a psy warczą choćby na wiewiórkę. Ness początkowo też zbytnio to nie przejęło. Jednak jej towarzysz stanął na krawędzi drogi i nie zamierzał się ruszyć. Liderka Słowików zmarszczyła brwi zatrzymując konia. Lorkin widząc to zawrócił konia. Jadący za nimi strażnicy pomarudzili trochę wymijając ją i ruszyli dalej. Konwój nieco się oddalił. 
  - Ombre? Coś się stało? - zapytała dziewczyna.
  - Na drzewie, panienko - odpowiedział pies na tyle cicho, by jedynie wyczulone magią zmysły Van mogły to usłyszeć.
  Teraz ona też coś usłyszała.
  - Emmm...Vanesso? - Lorkin podniósł pytająco brew. - Obawiam się, że właśnie gadasz z psem.
  Wtedy naprzeciwko Ombre listowie zatrzęsło się i znieruchomiało.
  - Co do cholery... - teraz nawet lider Borsuków zauważył, że coś jest nie w porządku.
  Van zdjęła z pleców laskę pojedynkową. Wtedy niemal tuż koło jej ucha rozległ się dziewczęcy chichot. Natychmiast zamachnęła się za siebie laską, ale broń przeszyła jedynie powietrze. Dziewczyna mimo woli poczuła na plecach ciarki. Wtedy koń Lorkina szarpnął nagle za lejce i stanął na zadnich nogach. Mężczyzna, choć usilnie starał się go uspokoić, w końcu wylądował w śniegu. Kolejny śmiech. Tym razem Ness wydawało się, jakby dźwięk zaczynał się oddalać. Użyła magii na swoich zmysłach. Natychmiast stało się bardziej zimno niż w rzeczywistości. Dostrzegła jednak coś interesującego - na grubszym konarze drzewa po drugiej stronie drogi w śniegu na jej oczach odbił się ślad drobnej, ludzkiej stopy. Jej właściciel musiał być niewidzialny.
  - Pieprzone duchy - warknął Lorkin otrzepując się ze śniegu i przeklinając jeszcze kilkakrotnie.
  - To nie duch - Vanessa spięła wierzchowca i wjechała między drzewa.
  Wiem, jazda konna w lesie i to nie po wytyczonym szlaku to pomysł wręcz idiotyczny. Jednak Ness miała to szczęście, że tutaj mogła jechać spokojnym galopem. ,,Duchowi" chyba się nie spieszyło. Dziewczyna usłyszała identyczny, dziewczęcy chichot jeszcze kilkakrotnie. Gałęzie nieco przed nią poruszały się zrzucając śnieg, gdy właściciel głosu przebiegał tamtędy. Mimo tego, że Van nie mogła dostrzec jego, a raczej jej sylwetki, dokładnie wiedziała którędy się porusza. Nie mogła jednak dogonić ducha przez nierówny teren. W końcu trasa przed nią stała się nieco bardziej otwarta i wolna od korzeni. Dziewczyna przyspieszyła konia i chwyciła laskę nisko. Nadrobiła dystans, po czym zamachnęła się nad sobą. Srebrny dziób kruczej głowy na końcu laski zahaczył o coś i pociągnął w dół. Ness zwolniła i jej rumak zatrzymał się kilka metrów dalej. Usłyszała jednak, jak zaraz za jej koniem w śnieżną zaspę coś spadło z zaskoczonym okrzykiem.
  Liderka Słowików zsiadła z konia i podeszła w ubite od upadku miejsce. Wyglądało, jakby to co ubiło ślad już uciekło, jednak po chwili Vanessa usłyszała głuchy jęk świadczący, że ,,duch" dalej leży w śniegu. Nie minęła minuta, a w zaspie zmaterializowała się młoda dziewczyna w niebieskim kapturze. Wtedy Ness usłyszała stłumiony tętent kopyt i od strony szlaku pojawił się Lorkin. Mężczyzna zeskoczył z konia zanim ten się zatrzymał i dołączył do niej.
  - Co ci odbiło? - zapytał.
  - Złapałam twojego ducha - odpowiedziała z tryumfalnym uśmiechem Vanessa i wskazała ruchem ręki na leżącą w śniegu nieznajomą.

Amita? Lorkin? Pierwsze wrażenie jest zawsze najciekawsze x3

czwartek, 28 stycznia 2016

Od Revana (CD Thalii) - Voodoo i wróżby

        Revan zmierzył wróżkę wzrokiem. Jej wygląd jedynie utwierdził go w już dawno ustanowionych stwierdzeniach. Dalej ciekawiło go, dlaczego pospólstwo nazywa kobiety parające się tarotem ,,wróżkami". Przecież w większości są to stare baby lub wytatuowane dzikuski. Albo - jak widać - jeszcze większe dziwadła. Wedle jego pamięci termin ,,wróżka" oznaczał małe, bajkowe stworzonko, które opiekowało się księżniczkami i prowadziło zagubione książęta przez ciemne lasy ku zamkowi gdzie przetrzymywano jego ukochaną. Przynajmniej tak było w stereotypowych bajkach, których każdy się nasłuchał w dzieciństwie. I choć Re nie miał okazji słuchać ich zbyt długo zdecydowanie nie umiał porównać właścicielki namiotu do skrzydlatego elfika w różowej koronce. Jej wężowe kły również mu tego nie ułatwiały.
  Prześladowcę rozpoznawano głównie po jego stalowym, przeszywającym spojrzeniu. Teraz miał okazję po raz pierwszy w życiu poczuć się jak jego zleceniodawcy. Owa wróżka miała spojrzenie jak sztylety. Na dodatek wydawała się czytać w myślach, wiedzieć o tobie wszystko jedynie patrząc ci w oczy. Mimo to Szary się nie speszył (a przynajmniej tego nie pokazał) i bez skrupułów odwzajemnił sztyletujące spojrzenie kobiety. Ta widząc to uśmiechnęła się jadowicie. Było to wyjątkowo niepokojące.
  - Odłóż to, młoda damo - powiedziała odrywając w końcu wzrok od Nocnego Prześladowcy i przenosząc go na kurierkę.
  Chowlie wyszczerzyła się do nieznajomej i odłożyła trzymaną za plecami głowę na półkę.
  - A więc... - zaczęła wróżka uśmiechając się ponownie. Re nagle zastanowiło dlaczego jej język nie jest rozdwojony. - Czego tu szukacie, tajemniczy wędrowcy? Nie bójcie się tej lalki, korsarzu - tu zwróciła się nagle do Thalii, która nie mogła powstrzymać się od patrzenia przez ramię na upiorną kukiełkę. - Nie ma rączek, którymi by mogła trzymać nóż.
  Szarego ogarnęło nieprzyjemne przeczucie, że lalka straciła łapki ponieważ dowiedziała się, gdzie wróżka trzyma zastawę stołową. Szybko jednak odgonił od siebie głupie wymysły. Lalki nie ożywają. Nie ma takiej magii. Nawet nekromancja skupia się jedynie na trupach. Chociaż...Ile on właściwie wiedział o voodoo?
  - Oj, wierz mi, niewiele wiesz - mężczyźnie zjeżył się włos na głowie gdy usłyszał odpowiedź na zadane w myślach pytanie.
  Czarnoskóra kobieta dalej uśmiechała się niepokojąco. Chow i Sargent szybko pojęły, że to zdecydowanie nie jest zwykła wróżka.
  - Skoro już tu weszliście i przegrzebaliście moje rzeczy...- tu rzuciła oskarżycielskie spojrzenie zwłaszcza szatynce -...może zostaniecie tu na kilka minut? Tak dawno nie miałam tu gości.
  - Ciekawe dlaczego... - rzucił z przekąsem Revan. Skoro jego myśli nie są tu bezpieczne, to po co je tłumić?
  - Nie sądzę byśmy... - zaczęła Sargent, ale Chowlie od razu jej przerwała:
  - A ja chętnie posłucham wróżb!
  Szary i piratka spojrzeli na nią błagalnie. Kurierka jedynie wzruszyła ramionami i usiadła naprzeciwko wróżki.
  - No co? - powiedziała. - Ta miła pani twierdzi, że nie ma się czego bać. Chyba nie spękacie, co? - uśmiechnęła się zbójecko.
  To ostatecznie przekonało Szkwał do zajęcia drugiego krzesła. Prześladowca widząc, że nic tu nie zdziała, westchnął zrezygnowany i również usiadł. Wróżka ponownie upiornie się uśmiechnęła. Zaczęła tasować karty pokryte miniaturami i niezrozumiałymi symbolami.
  - A więc na pierwszy ogień idzie nasza szanowna kurierka - Chow nawet nie drgnęła powieka, gdy kobieta odgadła kim jest. Czarnoskóra jednym płynnym ruchem rozłożyła karty jednolitą stroną ku górze, po czym odwróciła niby przypadkowe trzy z nich. - Koń bez jeźdźca...Chyba znajdziesz sobie pupila.
  - Wypadałoby... - zamyśliła się szatynka.
  Kobieta zerknęła na następną kartę. Widniał na niej rysunek iglastego drzewa trafianego przez piorun.
  - Rozdarta sosna - wymamrotała wróżka. - Czeka cię ciężka decyzja. I ostatnia...Nabijana gwoździami pałka. To symbol konfliktów i bijatyk, których na pewno nie ominiesz.
  - To chyba oczywiste - Chowlie z lekkim rozczarowaniem wstała i zamieniła się na miejsca z Thalią.
  Piratka zarzuciła nogę na nogą i oparła łokcie na stole wyczekująco. Wróżka zebrała karty i przetasowała je jeszcze raz. Ponownie rozłożyła je na stole. Pierwszą kartę odwróciła od razu, bez zastanowienia - widniał na niej statek na morzu. Drugą po pewnym zastanowieniu. Na tej widoczny był rysunek ciemnej sylwetki z workiem na plecach. Nad trzecią kartą jej ręka wisiała niemal minutę, zanim kobieta niepewnie ją odwróciła. Rysunek na nim wyglądał jak rozstaje, a na dwóch osobnych drogach identyczne postacie.
  - Zobaczmy, co my tu mamy - wróżka zatarła ręce i położyła palec na miniaturze statku. - Tęsknisz za morzem, nieprawdaż? Wyczuwam jednak, że szybko na nie nie wrócisz. Druga...Złodziej. Ktoś ci coś skradł, ale odzyskanie twojej własności nie jest rzeczą pewną. Nie mogę orzec, czy w ogóle będziesz w stanie odnaleźć samego złodzieja. Trzecia natomiast...Czeka cię spotkanie z członkiem rodziny. Prawdopodobnie nigdy się nie widzieliście i choć jesteście do siebie podobni ruszyliście osobnymi ścieżkami.
  Sargent zmrużyła oczy. Szybko jednak przybrała swój zwykły uśmiech i wstała. Wskazała Szaremu zachęcającym gestem puste krzesło. Mężczyzna zwlókł się ze swojego miejsca odstępując jej krzesło i usiadł naprzeciwko czarnoskórej kobiety. Jej kły błysnęły w wyjątkowo paskudnym uśmiechu, co tylko upewniło Re, że jego przepowiednie będą wyjątkowo wyszukane. Zebrała talię, przetasowała, cały czas patrząc w jego stalowo szare oczy i rozłożyła karty. Odwróciła trzy karty, ale tym razem robiła to regularnie, każdą co pół minuty. Jakby wszystko miała dokładnie zaplanowane, lub chciała wywołać większy efekt.
  - Pierwsza karta - położyła palec wskazujący na pierwszym rysunku. Zakrwawiony sztylet. Jak dla Revana była to oczywista wróżba: - Masz krew na rękach, panie Prześladowco. W przeszłości...i w przyszłości - urwała oczekując reakcji.
  - Nic nowego - Revan wzruszył ramionami.
  Wróżka wskazała następną kartę. Ta wyglądała na bardziej skomplikowaną, chociaż przekaz dla mężczyzny był równie logiczny i zrozumiały. Na rysunku była szubienica. Przy dźwigni stał kat...ale pętla była pusta. Skazańca nie było.
  - Kroczysz po cienkiej granicy - powiedziała niemal szeptem czarnoskóra. - Jesteś nieuchwytny, niczym cień. Nikt nie umie cię pochwycić na długo...ale kat czeka. Uważaj, by ci się noga nie powinęła.
  - No to trochę poczeka - przerwał jej Nocny Prześladowca.
  Kobieta cmoknęła niezadowolona kręcąc głową. Sięgnęła ku trzeciej karcie. Był na niej miecz. Tego przesłania Re nie umiał sobie wyjaśnić. Zaciekawiła go i wróżka chyba to zauważyła, bo uśmiechnęła się jadowicie.
  - Król Mieczy - wyjaśniła z tryumfem. - Chłodna ocena sytuacji, pewny lęk, ale też walka z samym sobą lub z otoczeniem. Wyczuwam w twojej przeszłości sporo przemocy. Zarówno fizycznej, jak i psychicznej.
  Spojrzała na niego wyczekująco. Szary nie reagował. Mimowolnie się uśmiechnął, a rozbawienie widoczne w jego oczach przygasiło dobry humor wróżki. Szkwał podniosła pytająco brew. Chowlie też nie umknęło dziwne zachowanie Revana. Zaśmiał się lekko, a dźwięk ten potrafił przyprawić o ciarki. Nachylił się nieco do czarnoskórej kobiety.
  - W przyszłości też będzie go wiele, już ja tego dopilnuję - powiedział dalej rozbawiony i wstał. - To tyle?
  Wróżka zmrużyła oczy i ponownie zmierzyła go wzrokiem. Tym razem jednak jej spojrzenie nie było ciekawskie, tylko czysto wrogie. Zebrała karty w talię, co chyba znaczyło, że to koniec wróżenia na dzisiaj. Chowlie wstała zawiedziona, a jej papuga zagwizdała kilka razy. Thalia po raz ostatni popatrzyła w stronę wróżki i ruszyła śladem towarzyszki. Re natomiast skinął kobiecie głową i uniósł lekko kapelusz w pożegnalnym geście. Czarnoskóra kobieta prychnęła tylko i machnęła ręką by znikał jej z oczu.
  Mężczyzna uśmiechnął się po raz ostatni i opuścił namiot.

Thalia? Chow? Nawet ja nie wiem co mu odbiło, ale wyszło znośnie x3

W mdłym kwiatku, ziółku jednym i tym samem ma nieraz miejsce jad wespół z balsamem, co zmysły razi i to, co im sprzyja, bo jego zapach rzeźwi, a smak zabija

Imię: Amita (Można to zdrabniać ile dusza zapragnie. Głównie dlatego, że poza Ami lub Ita nic ciekawszego do głowy nie przychodzi)
Nazwisko: Nadała sobie własne - Ishwari. Prawdziwego chyba nie miała. Mieszkała długo w domu dziecka...i chyba nieźle dawała w dupę, skoro nikt jej nie chciał adoptować.
Przydomek: Poza niezbyt godnymi młodej damy wulgarnymi epitetami chyba się jeszcze żadnego specjalnego przezwiska nie dorobiła. W szkółce dla sierot koledzy nazywali ją złośliwie Kapturkiem, ale sama Amita zdecydowała się na lepiej brzmiące ,,Hood"
Wiek: 16 lat
Płeć: Kobieta
Rasa: Rakszasa - nieliczny, pradawny lud zza oceanu. W ojczyźnie Ami (której w życiu nie widziała)  przypisuje się im etykietkę sługów Yalunga, demona zniszczenia. Wiąże się ich także z wszelkimi odłamami czarnej magii. Postacie rakszasów pojawiają się w wielu religiach, choć pod innymi nazwami.
Rodzina: Chyba jej nie ma. Gdyby jakaś istniała, nie trafiłaby do sierocińca tysiące mil od swojego ojczystego kraju. No chyba, że nieodpowiedzialność odziedziczyła po rodzicach...to by sporo wyjaśniało.
Miłość: Ekhem! Cóż, jest tu kilka stanowczych czynników, które trzymają Amitę z dala od chłopaków i vice versa. Pierwsze: Amita jest...Amitą, to chyba może wiele wyjaśnić. Drugie: jej wiek - o ile jej rówieśniczki już się spieszą do zamążpójścia, Hood woli korzystać z młodości i wolności. Trzecie: zwykła straszyć zainteresowanych. Często robi to nawet specjalnie.
Aparycja: Amita wydaje się po prostu...mała. Nie tyle, że niska, co po prostu drobnej budowy, przez co na pierwszy rzut oka wszyscy ją biorą za dziecko (nie żeby jej to przeszkadzało). Nie da się jednak zauważyć, że posiada sylwetkę, którą można ująć słowem ,,atrakcyjna". Charakterystyczną cechą jest jej ubiór, a konkretnie błękitny kaptur od tuniki, który zdejmuje wyjątkowo rzadko. I to nie przez ,,anonimowość" czy coś w tym stylu. Po prostu go lubi i tyle, a poza tym dzięki temu ludzie w jej towarzystwie mogą się czuć niekomfortowo, co jej wyjątkowo odpowiada. Poza tym nosi zawsze ciasne bryczesy, wysokie sznurowane buty z miękką podeszwą, ową błękitną tunikę z kapturem, skórzany kaftan i nieznanego pochodzenia naszyjnik. Jest to najzwyklejsza łezka z wypolerowanego grafitu na długim rzemyku (Amita musi podwójnie owinąć go na szyi) z kilkunastoma drewnianymi paciorkami, malowanymi na biel, zieleń i czerń. Hood nie zna jego pochodzenia, podobno znaleziono ją z nim już przed żłobkiem. Na czole dziewczyny widnieje osobliwe znamię: błękitna gwiazda z trzema kropkami (dwie pomiędzy górnymi ramionami, jedna między dolną parą). Nie jest to tatuaż, tylko znak jej pochodzenia - wszyscy przedstawiciele rakszasa noszą podobne symbole. Ma duże, jasne, szarawo zielone oczy, które podkreśla mocnymi cieniami. Makijaż raczej nie ma na celu ładnie wyglądać, a raczej - we współpracy z kapturem - budzić w rozmówcy niepokój. Trudno rozmawia się z kimś, kogo twarz przez ciemne cienie do powiek niemal zlewa się z cieniem kaptura. Ma ciemnobrązowe włosy sięgające ramion, które zawsze zaplata w krótki, nieprzeszkadzający jej warkocz. Mimo tego wiele kudłów z niego wyłazi, przez co Amita wydaje się (mimo starań) nieuczesana. O ile Hood do tej pory wydaje się w miarę ludzka, sytuacja się zmienia, gdy ta się uśmiechnie (a bardzo lubi to robić). Kły dziewczyny są nieco dłuższe i ostrzejsze niż u zwykłego człowieka. Nie przywodzi to na myśl wampira...raczej wilka, czy dzikiego kota.
Zainteresowania: Ami stanowczą większość czasu spędza poza ,,terenami zabudowanymi". Nienawidzi nudy i ma tysiące sposobów by jej zaradzić. Zajmuje ją chociażby liczenie gwiazd, gapienie się w chmury czy choćby sama przebieżka. Lubi strzelać do celów z łuku...Bywa, że ruchomych i wrzeszczących. Ćwiczy przy tym swoje zdolności strzeleckie, a i zabawy przy tym może być sporo. A propos ruchomych celów, Hood UWIELBIA straszyć ludzi. Zwłaszcza po zmroku. Tu ma cały arsenał coraz ciekawszych pomysłów. Czasami najzwyklej w życiu poszczuje kogoś dzikimi zwierzętami, zetnie włos z głowy strzałą, albo będzie łazić za biedaczyskiem nucąc kołysanki w jej ojczystym języku (brzmiącym niczym szept demona). Niektórzy mówią, że ma bardzo ładny śmiech...spróbuj no nie dostać zawału gdy usłyszysz go nad uchem w środku lasu po północy. Ogólnie lubi śpiewać i nie wstydzi się to robić przy ludziach (całe szczęście rzeczywiście ma całkiem ładny głos). Wiersze i rymowanki też zna, ale specjalistką od literatury pięknej nie jest.
Charakter: Dziewczyna jest przede wszystkim wyjątkowo optymistyczną osobą. Na jej twarzy wiecznie widnieje uśmiech. Amita sama w sobie po prostu lubi szczerzyć ząbki (strasząc przy tym wszystkich swoim nieludzkim uzębieniem). Śmieje się aż drżą ściany, śpiewa, porusza się sprężystym, swobodnym krokiem. Gdy już jednak przestaje się uśmiechać...cóż, na pewno nie przez smutek. Zasmucenie jej jest chyba niemożliwe. Rozwścieczenie - jak najbardziej. Hood ma cierpliwość tylko do łuku i zwierząt, w przypadku wszystkiego innego szybko ją traci. Uważaj więc, by jej do siebie szybko nie zrazić. A gdy już do tego dojdzie dziewczyna nie spocznie póki ci nie uprzykrzy życia. Lubi się mścić, w ten czy inny sposób. Nigdy jednak nie zabiłaby w tym celu. Umie się pohamować przed bezsensownym mordem. Pod tym względem jest jak zwierzę: zabija z potrzeby, a nie z chęci. Mści się poprzez docinki i dowcipy. Osobom, których nie lubi wykręca numery znacznie częściej niż tym, które potrafi tolerować. Kocha zwierzęta - im dziksze, większe i bardziej zębate, tym lepiej. Bez wahania przytula się do węży mówiąc im, jakie są piękne. Gdyby nie jej zdolności, prawdopodobnie dawno temu padłaby trupem w paszczy niedźwiedzia. Szczerze nienawidzi ludzi znęcających się nad zwierzętami. Często spotkanego na drodze przypadkowego jeźdźca ocenia po stanie jego konia. Nie brzydzą ją jednak polowania. Taki jest porządek świata i nie wolno go zakłócać. Co innego, gdy ktoś poluje w sposób nieczysty, na przykład poprzez sidła. Dziewczyna wydaje się czasem brzmieć jak jakiś mistyk. Zdarza jej się mówić rzeczy, które zwykłemu człowiekowi wydają się pozbawione sensu, chociażby ocenianie ile istnień zginęło tej nocy po barwie wschodzącego słońca. Przypomina to atak jakiejś choroby: dziewczyna urywa w połowie zdania, nagle poważnieje (co w przypadku Amity jest niezwykle rzadkie), skupia wzrok na nieokreślonym punkcie przed nią i mówi owe niezrozumiałe rzeczy, czasem nawet w obcym języku. Po czym nagle jakby się otrząsa i wraca do przerwanego tematu jakby nigdy nic. Sama Hood wyjaśnia sobie, że to przez jej pochodzenie. W ogóle ma małego hopla na punkcie swoich korzeni. Zbiera wszelkie informacje na temat ludu rakszasa starając się uporządkować w jedno własną historię. Amita mimo swojej wredoty może być dobrą, oddaną przyjaciółką. (Bo jak tu takich postaci nie lubić? ^^)
Song Theme: Wild And Free - Harlin James & Paul Lewis
Miasto rodzinne: Pochodzi z kraju za oceanem. Ale nie wie którego i gdzie dokładnie leży. Wychowała się w sierocińcu w Dinalis.
Klan: Borsuki z Cleveland
Pozycja: Nowicjusz
Punkty pojedynku: 10
Profesja: Łucznik, Mag
Broń: Łuk (ma charakterystyczne błękitne brzechwy na strzałach), sztylet (jeśli dojdzie do walki wręcz), można też uznać, że wszystko co naturalne jest po jej stronie.
Umiejętności: Jest przede wszystkim świetną łuczniczką. Można powiedzieć, że żadna strzała z jej kołczanu się nie marnuje. Umie wytwarzać różnego rodzaju bomby dymne, a nawet ogłuszające. Jest to jeden z jej pilnie strzeżonych sekretów, który odkryła poszukując informacji o swojej rasie. Z nikim się ową recepturą nie podzieliła i nie zamierza tego robić. Co do umiejętności magicznych, Amita potrafi zapanować nad każdym naturalnym zwierzęciem i wykorzystać je do swoich celów. Nie potrafi jednak panować nad potworami, których natury nie umie zrozumieć, więc musi pozostać przy pumach, orłach, wilkach i niedźwiedziach. No, czasem wróblach (jeśli przeżyłeś atak wściekłego roju wróbli to wiesz, że nie ma się tutaj z czego śmiać). Jednak ulubioną umiejętnością Hood zdecydowanie jest stawanie się niewidzialnym. Dziewczyna potrafi dosłownie zniknąć na nawet piętnaście minut. Niestety razem z nią znikają rzeczy, które trzyma, więc straszenie przechodniów lewitującymi meblami odpada.
Towarzysz: Gdyby mogła zaadoptowałaby każde żywe stworzonko.
Wierzchowiec: To samo co w przypadku towarzyszy. Wszystkie są takie kochane, że albo przygarnęłaby każdego konia w Cleveland, albo żadnego. Zdecydowanie bardziej praktyczna jest ta druga opcja.
Nick na howrse: RedRidingHood

wtorek, 26 stycznia 2016

Od Veli (CD Alice)

        Najlepszy sen to ten zasłużony, gdy po długich godzinach nieustannej pracy w końcu padasz na łóżko i masz w głębokim poważaniu wszystko i wszystkich wokół. Wtedy też najbardziej ten sen doceniasz. Vela bardzo ceni sobie każdą minutę tego błogiego stanu, naprawdę. Tym bardziej, że nie musi w tedy słuchać tego okropnego, zgrzytliwego głosu...
- Vela! Jerkan kazał przekazać, że jeszcze trzy minuty i cię zabije- poinformował dziecięcy głosik.
Dziewczyna tylko owinęła się mocniej kocem i odwróciła plecami do drzwi mrucząc coś niezrozumiale. Rozległ się odgłos bosych, łuskowatych stóp zderzających się ze stopniami schodów. Po chwili dał się słyszeć głośny krzyk kogoś mocno niezadowolonego i posłaniec wrócił.
- Vela, Jerkan kazał przekazać, że jeszcze dwie minuty i cię zabije.
Przez chwilę panowała kompletna cisza. W końcu nieco poirytowana i zaspana reptilianka wydusiła z siebie coś niezbyt mądrego:
- Przekaż mu, że ja go zabiję jak się za minutę nie zamknie.
Mały, stojący w drzwiach jaszczurkowaty chłopiec, na oko dziesięciolatek, przestąpił z nogi na nogę.
- Nie będzie zachwycony.
Dziewczyna skrzywiła się siadając na łóżku. Rzuciła bratu niezbyt przytomne spojrzenie.
- Spójrz mi w oczy i zastanów się czy zależy mi na jego zadowoleniu.
- Nie muszę w nie patrzeć, by wiedzieć, że nie- mrukną i z pewnym ociąganiem ruszył w stronę schodów.
Tymczasem Vela dźwignęła się z łóżka i ziewając co parę sekund powędrowała ku szafie. Mebel był dość stary i podniszczony, a lewe drzwiczki wypadały z zawiasów. Wyciągnęła z wnętrza swoje ubrania wsłuchując się we wściekłe okrzyki Jerkana. Przebrała się tak szybko jak to było możliwe i spokojnym, powolnym krokiem ruszyła po schodach. Minęła na nich swojego brata , który najwyraźniej właśnie niósł dla niej poselstwo. Przechodząc obok wyszeptał trzy słowa ,,On-cię-zabije". Ta wzruszyła tylko ramionami i skupiła się na własnej twarzy. Zaraz zejdzie do knajpy, paru gości ze wczoraj pewnie jeszcze śpi na krzesłach. Być może ktoś przyszedł na śniadanie. Musi wyglądać sympatycznie. Nawet jeśli dzięki temu wzbogaci się Jerkan. Na parterze czekał ją mało przyjemny widok.
Ogromny mężczyzna. Mięśni na niedźwiedzich łapach miał prawie tylce co tłuszczu, czyli dużo. Krzywe, żółte zęby ,,lśniące" w dziwnym grymasie. Z tymi czerwonymi policzkami wyglądał jak pomidor. Poważnie, włosy na czubku jego głowy do złudzenia przypominały szypułkę. Małe, ciemne oczka złowrogo spoglądały na Velę.
- Wołałeś mnie?- spytała rzucając mu niewinne spojrzenie.
Nie odpowiedział od razu. Na razie niemal trząsł się z gniewu. Oboje dobrze wiedzieli, że teraz nie skleci żadnego normalnego zdania. Jaszczurka odczekała więc chwilę w milczeniu.
- Tak- warknął- Do roboty...Ale już!
- Się robi proszę pana- powiedziała Vela uśmiechając się promiennie- Niezwłocznie zajmę się swoimi obowiązkami.
Minęła go. Zmusiła się by po drodze ,,przypadkiem" nie przewrócić stojącego na barku piwa, najpewniej należącego do Jerkana. I co, że to ona musiałaby posprzątać?
Dawniej słuchanie tego spaślaka było dosyć łatwe. Nie miała innego wyboru. Albo tu, albo nigdzie. Potem nauczyła się walczyć i dołączyła do Słowików. Wtedy jej ego nieco urosło i słuchanie tej paskudy zrobiło się o wiele bardziej upokarzające. Zapytacie ,,Skoro miała lepszą robotę, to czemu nie odeszła?". No cóż, gdyby chodziło o nią o już dawno by to zrobiła, ale byli jeszcze oni. Jej rodzeństwo. Czworo wkurzających jaszczurek w wieku od dziesięciu do piętnastu lat. Rodzice nie potrafili dojść do porozumienia nawet w tak prostej sprawie jak podział dzieci. Vela poradziłaby sobie sama, zostało czworo, po dwa na łebka i rób ta co chce ta. Ale, nieee. Nawet nie znaleźli nikogo z rodziny, żeby tą bandę porozdawać, tylko poleźli każde w swoją stronę. Niente wielokrotnie próbowała wcisnąć komuś chociaż jednego brata lub siostrę, ale nikogo nie zdołała namówić. Najchętniej wywaliłaby ich na ulicę, ale trochę jej jeszcze sumienia zostało.
Jakby tego było mało parę tygodni temu została pełnoprawnym członkiem klanu. I weź teraz słuchaj tej beczki. Aż dziwne, że dotąd nie zorientował się kto robi u niego za kelnerkę. Ale, no cóż... Rzadko wychodził na miasto i nie za bardzo miał z kim rozmawiać, więc nawet o wojnie dowiedziałby się dopiero gdy zapukałaby do jego drzwi. Gdyby nie rodzeństwo wygarnęłaby Jerkanowi co o nim myśli i wyniosła się stąd. Ale, nie. Musi tu jeszcze trochę wytrzymać. Jeszcze rok, dwa i koniec. Całujcie mnie wszyscy w dupę.
Podeszła do lady i rozejrzała się po sali. Tu i ówdzie leżeli stali bywalcy, wiecznie na kacu. Poza tym było kilka pustych stolików i paru znudzonych, statystycznych obywateli. Kolejny dzień, którego wcale się nie chce.

No, i tak oto przechodzimy z poranka prosto do wieczora. Dlaczego? Bo nie ma tu czego opisywać. Przez prawie cały dzień Vela latała w te i z powrotem z tacką. Poza tym kilkakrotnie nadepnęła Jerkanowi na przysłowiowy odcisk. Tak, by wiedział, że nim gardzi, ale nie mógł jej z tego powodu wywalić. Tym bardziej, że kolejka na jej stanowisko była dość krótka. Podejrzewam z resztą, że gdyby to właściciel obsługiwał klientów, cały lokal miały o wiele gorszą sławę. W prawdzie, powiadało się, że kilka osób zostało skopanych przez kelnerkę, ale gdy patrzy się na Velę to raczej trudno w to uwierzyć.
- Jeszcze dwa kufle!- zawołał siedzący przy drzwiach chłopak.
Po chwili reptilianka przyniosła mu i jego koledze piwo. Kiedy już miała odejść drzwi otworzyły się za jej plecami i do budynku weszła jakaś dziewczyna. Usiadła gdzieś w kącie. Powracając za barek wiodła za nią wzrokiem nie mogąc powstrzymać się od wrażenia, że gdzieś już ja widziała. Wprawdzie widywała na ulicy wielu klientów, ale ta tutaj... ,,Aaaa... To chyba ta nowa." przypomniała sobie. Widziała ją parę dni temu w siedzibie klanu. Słowików nie jest wiele więc jaszczurka nie miała nic na usprawiedliwienie tego, że nie orientuje się w składzie klanu. Spojrzała na dziewczynę. Siedziała i obserwowała gości. Upewniwszy się, że żaden klient niczego nie potrzebuje, a Jerkan nie patrzy szybkim, ale cichym krokiem podeszła do stolika w kącie pomieszczenia i usiadła.
-Obserwujemy, co?
Dziewczyna spojrzała na nią marszcząc lekko brwi.
- Tak, a kto pyta?
- Vela Niente, do usług- reptilianka uśmiechnęła się. Jeszcze raz zerknęła w stronę barku i schodów na piętro. Na szczęście nigdzie nie zauważyła Jerkana.
Przez chwile jej rozmówczyni milczała, najwyraźniej usiłując coś sobie przypomnieć.
- Słowik, zgadza się?- Vela potaknęła- W knajpie?
Niente wzruszyła ramionami.
- Uwierz mi na słowo, że sprawia mi to wątpliwą przyjemność- mruknęła uśmiechając się słabo- A, ty? Jak się zwiesz? Bo tego jeszcze nie ustaliłyśmy.
- Alice- odparła dziewczyna i lekko uniosła brew spoglądając na coś ponad stołem.
Reptilianka skierowała wzrok w to samo miejsce i dostrzegała małe, łuskowate coś. Swojego brata.
- Jerkan kazał przekazać następującą wiadomość- zaczął zerkając z zaciekawieniem na nową znajomą siostry- ,,Wyszedłem na miasto. Masz zamknąć wcześniej. Nie chcę pożaru."
Dziewczyna zrobiła nieco wymowną minę opierając głowę na łokciu.
- A szkoda. Dawno niczego nie podpalałam. Aż korci, by coś wysadzić w powietrze- mruknęła po czym odprawiła go gestem dłoni.
Chłopiec uśmiechnął się wesoło i zaczął biegać po gospodzie informując wszystkich zgromadzonych, że zamykają. Z pomącą przybyłego rodzeństwa wytoczył z budynku tych bardziej upartych gości. Kiedy skończyli ustawili się w szeregu przed stolikiem przy którym siedziały Alice i Vela, zasalutowali i odbiegli. Reptilianka wstała od stołu i odetchnęła z ulgą.
- No. Przydałoby się chyba trochę pointegrować z członkiem klanu- powiedziała po czym zwróciła się ku nowej znajomej- Przebiorę się i pójdę trochę przejść... Umiesz się wspinać?

Alice? Sory, że tak długo to trwało i tak marnie wyszło ;-;

sobota, 23 stycznia 2016

Lepiej bez celu iść naprzód niż bez celu stać w miejscu, a już zgoła lepiej niż bez celu się cofać

Imię: Lena. Nie jest to co prawda pełne imię, ale lepiej jej o nie nie pytaj. Tylko niepotrzebnie ją do siebie zrazisz.
Nazwisko: Howlett
Przydomek: Niektórzy mieszkańcy Ironwood (przeważnie są to właściciele tawern, uroczy ludzie) nazywają ją nieco pieszczotliwie Łanią lub Jaskółką. Nie przeszkadzają jej te przezwiska, choć zależy to głównie od tonu głosu jakim posłuży się rozmówca. Starzy znajomi ze straży miejskiej wciąż nazywają ją Scout.
Wiek: 27 lat
Płeć: Kobieta
Rasa: Krasnolud
Rodzina: Rodzice, świętej pamięci, zostali już na zawsze w Sobe (bogowie jedni wiedzą, czy to nie ona ich do grobu wpędziła). Ma ośmiu braci: Hugina, Munina, Rokkina, Nubbeta, Lamberta, Pagana, Agnesa i Albusa. Większość dalej tkwi w Cleveland. Tylko Agnes para się kupiectwem i podróżuje.
Miłość: Lena jest...Ekhem, jakby to ująć żeby nie urazić? Samowystarczalna? Poza tym nie ma na co liczyć ze swojej rasy. Co to za krasnolud (nawet kobieta) który goli brodę?!
Aparycja: Scout, jak każdy krasnolud, olbrzymem nie jest - można jej przypisać może 130 cm wzrostu. Jest nieco krępej postury i posiada szerokie barki, więc gdyby nie brak brody z pewnością świetnie udawałaby mężczyznę. Ma lekko kanciastą szczękę i spłaszczony, szeroki nos (kolejna niezmienna przez płeć cecha u krasnoludów). Opaloną cerę znaczą liczne drobne piegi. Oczy podkreśla delikatnym makijażem (bo kto jej zabroni?), który przeważnie siedzi na jej twarzy kilka dni, jeśli nie tygodni, zanim go poprawi o ile w ogóle to zrobi. Lewy policzek przecina cienka, długa blizna, od ucha po podbródek. Rude włosy rozpuszczone sięgają jej ramion. I tak jak każdy dumny krasnolud zaplata swoją brodę, Lena zaplata swoje włosy. Jest w tym temacie prawdziwą mistrzynią: warkocz francuski, koszyk lub kilka cieńszych warkoczy po bokach głowy z tyłu spięte w kucyk. Nie akceptuje luźnych koków ani końskich ogonów (,,To najbardziej ludzka fryzura jaką można mieć"). A jeśli chodzi o brodę...Scout zawsze perfekcyjnie się goli, wbrew tradycji. Na co dzień nosi kolczugę i lekką zbroję zwiadowczą. Gdy trzeba się ubrać odświętnie, potrafi zrobić ustępstwo dla jakiejś haftowanej tuniki, ale zawsze od spódnic z halkami będzie wolała zwykłe spodnie. Z kolorów preferuje zieleń i brąz.
Zainteresowania: Lena dużo wolnego czasu spędza w lasach. Czy to polując, czy też po prostu ciesząc się pięknem przyrody. Lubi dla rozrywki trenować swoje zdolności strzeleckie. Jeśli gdzieś w okolicach Ironwood trafisz na porzuconą tarczę strzelecką lub przybitą do drzewa strzałą o brązowo białej lotce chusteczkę - wiesz komu ją oddać. Swoistą rozrywką jest także dla niej rozmowa...chociaż częściej odzywa się do zwierząt. Ulubioną rozrywką Scout są również gry karciane, planszowe, lub najzwyklejsze kości. Najłatwiej zaprosić ją do gry stawiając jako pulę następną kolejkę w tawernie. Tylko uważaj, byś tego nie pożałował. Trzeba też pamiętać jak mogą się skończyć konkursy na picie z krasnoludem (a i od takiej rywalizacji Leny łatwo nie odciągniesz).
Charakter: Pierwsze czego można się domyślić, to fakt, że Lena zdecydowanie nie jest typową damą, chociaż z niebiednej rodziny pochodzi. Jedyne na co sobie w tym temacie pozwala to makijaż (niezbyt perfekcyjny, ale jednak jest) i zaplatanie włosów. Ogólnie zachowuje się raczej jak mężczyzna: klnie jak szewc, siłuje się na rękę, wieczorami wypija kufel w tawernie (z tą różnicą, że ona rzeczywiście ograniczy się do jednego kufla, no chyba, że ktoś zechce się z nią założyć ile zniesie), podejmuje się męskich zawodów (dorabia w kuźni w Ironwood). Nie lubi być traktowana jak kobieta, zwłaszcza w tym złym tego pojęcia znaczeniu. Co poradzić? Wychowała się z ósemką starszych braci więc jest jaka jest. Mimo niskiego wzrostu jest niesamowicie pyskata i nierzadko ,,podskakuje" innym, nawet jeśli nie dosięga uszami łokcia rozmówcy. Ogólnie jest dość wesołą osóbką, choć nie okazuje tego zbyt wylewnie. Trudno jednak trafić na nią będącą w złym humorze. Trudno ją naprawdę wściec, ale jest to możliwe. A gdy już do tego dojdzie, trudno jej się opanować przed chwyceniem najbliżej leżącego ostrego przedmiotu lub dobycia łuku. Ma spory dystans do siebie. Gdy ktoś naśmiewa się z jej wzrostu, bądź braku brody, przyłącza się do tego, co często budzi zaskoczenie, a także niemały podziw dla krasnoludzicy. To głównie dzięki temu zjednała sobie wielu ludzkich przyjaciół. Trudno jej nie polubić - każdy znajdzie jakiś pretekst, by miło wspominać jej osobę. Chociażby złośliwość, cięty dowcip i sarkazm. W jej przypadku jest po prostu tak jak z psami i kucami - im mniejsze, tym bardziej złośliwe. Na dodatek jest wyjątkowo uparta. Ma skłonności do rzucania filozoficznymi tekstami. Zaskakujące, jak sprawnie przeplata je z dowcipami i docinkami.
Miasto rodzinne: Sobe
Klan: Wilki z Ironwood
Pozycja: Nowicjusz
Punkty pojedynku: 10
Profesja: Łucznik, Szermierz
Broń: Łuk (okuty metalem na końcach) dopasowany rozmiarem, krótki miecz i trójkątny sztylet (wypolerowany jak lustro)
Umiejętności: Lena to przede wszystkim niezwykle utalentowana łuczniczka. Jej łuk jest dla niej największym skarbem, a ten, kto się go odważy tknąć będzie miał problemy z nastawieniem palców dłoni. Jak to u każdych krasnoludów bywa, Scout mimo niskiego wzrostu jest niesamowicie silna. Nauczyła się wystarczająco władać mieczem, by przeżyć spotkanie z lepiej wyszkolonym szermierzem. Zna się na wszelkiego rodzaju broni i pancerzach. Jeśli ma odpowiednie narzędzia (chociażby ognisko, kowadło i młot) jest w stanie zreperować twój oręż na miejscu, co robi z niej wyjątkowo cennego znajomego. Świetnie się targuje. Potrafi grać na drewnianym flecie i - wbrew przekonaniom - robi to świetnie.
Towarzysz: Brak
Wierzchowiec: Brak. Na co ona wsiądzie? Na kozę?!
Nick na howrse: NyanCat^._.^~

Od Lorkina (CD Vanessy)

        Wzrok Lorkina padł na ciemnego wilczarza, który zaledwie wcześniej warczał w jego stronę… a właściwie to w stronę granatowej wadery, towarzyszącej liderowi Borsuków. Cóż, biorąc pod uwagę, że czworonogi były nikim więcej, jak zwierzętami, z daleka cała sytuacja, podobnie jak „uspokajanie” wilczarza przez Vanessę, zdawała się być rzeczą całkiem normalną. A przynajmniej na tyle codzienną, by szybko o niej zapomnieć, lub nawet i nie zwrócić na nią szczególnej uwagi. Należy jednak pamiętać, że towarzysze dwóch liderów nie należeli do najzwyklejszych zwierząt, tego (a przynajmniej jednego z nich) Lorkin mógł być pewien.
Mężczyzna usłyszał ciche szuranie, gdy Amoria machnęła kilka razy ogonem z zadowolenia. Nie miał pojęcia, co wadera przed chwilą powiedziała wilczarzowi. Co mogło go tak bardzo zdenerwować, a zarazem tak bardzo ucieszyć wilczycę? Miał zamiar później ją o to wypytać, teraz jedyną rzeczą, jaką mógłby ewentualnie zrobić, było snucie domysłów. Co prawda, gdyby tylko zechciał, mógłby dowiedzieć się wszystkiego od razu, właśnie w tym momencie. Posługiwanie się telepatią nie stanowiło żadnego wyzwania, nawet dla średnio wprawionych magów, jednak Gawron wolał z tym zaczekać. Nie żeby nie zżerała go ciekawość, ale rozmawianie myślami w czyimś towarzystwie wydawało się odrobinę nieuprzejme. Była to chyba jedyna z zasad, jaką ustalili między Amorią i której f a k t y c z n i e przestrzegali. Oczywiście w każdej regule znajdowały się wyjątki. W tym wypadku stanowiły je formalne spotkania i niepotrzebne narady. Zgromadzenia, które nie mają na celu wnieść niczego nowego, a sama twoja obecność nie jest tam zupełnie potrzebna, gdyż nawet zajmując pozycję członka klanu nie posiadasz prawa głosu. Niemniej, nie pojawienie się na takich uroczystościach byłoby oznaką drobnej zniewagi, tudzież lekceważenia poleceń i rozkazów wyżej postawionych. Dlatego też na każdym bezcelowym zebraniu Lorkin i Amoria rozmawiali ze sobą telepatycznie, nie przejmując się otaczającymi ich ludźmi. Z resztą, zazwyczaj gości było tak wielu, że żaden z nich nie zwracał nigdy uwagi na tajemniczego, zakapturzonego mężczyznę i ciemną, jak noc waderę. Nic więc nie stawało na przeszkodzie, by dwójka wymieniała się myślami, zadając sobie w głowie zagadki. Był to pomysł, na który wpadli stosunkowo niedawno, a który okazał się bardzo trafny. Rozpoczynając między sobą „walkę na łamigłówki” skupiali się na czymś interesującym, rywalizowali, a przy tym Lorkin wyglądał na skupionego, choć w rzeczywistości to nie na naradę zwracał uwagę, a na znalezienie rozwiązania. Niemniej, choć podczas podobnych okoliczności, dwójka kompanów łamała ustaloną przez siebie zasadę, był to tylko wyjątek, potwierdzający regułę. W towarzystwie (zwłaszcza tak nielicznym) nie rozmawiali myślami, chyba, że rozmówca był w rzeczywistości szpiegiem, bądź osobą o szpiegostwo podejrzaną. Vanessa jednak na pewno do przestępców nie należała, choć wokół niej również unosiła się aura tajemniczości.
-No dobra.- odparł mężczyzna po dłuższej chwili milczenia, po czym podniósł się na równe nogi. Zerknął jednym okiem na zakapturzoną kobietę, nie przestając jednak obserwować zamieszania, związanego z przygotowaniami do podróży w kierunku stolicy Ikramu.- Chyba powinniśmy się już zbierać.- stwierdził, oceniając szybko stan gotowości do wyprawy eskorty lorda Knowhere.
-My?- rzuciła podejrzliwie Vanessa, unosząc jedną brew do góry. Lorkin nie mógł się powstrzymać od tajemniczego, aczkolwiek odrobinę złośliwego uśmiechu.
-Ibn’Lshad, jadąc do Ikramu będzie musiał przejechać przez Cleveland. Nie sądzę bym był potrzebny krasnoludom podczas wyprawy, a nawet jeśli to przecież mogę dołączyć do Stonehead’a, kiedy tylko wasi ludzie przekroczą granicę.- mówiąc to, Gawron wzruszył ramionami, jakby rzucał tylko luźną propozycję, albo przedstawiał niedopracowany plan, który przed chwilą przyszedł mu do głowy. Z resztą, tak właśnie było. Do tej pory lider Borsuków nie zastanawiał się zbytnio nad tym w jaki sposób ma zamiar dotrzeć na Święto Tolerancji. Ale po co miał nad tym myśleć, skoro odpowiedź na pytanie pojawiła się sama?
-Masz coś przeciwko?- zwrócił się do Ness, unosząc odrobinę brwi. Nie było w tym pytaniu niczego złośliwego, ani prowokacyjnego… a przynajmniej Lorkin starał się, by nie brzmiało ono jak wyzwanie. W rzeczywistości bowiem większość słów, jakie wypowiadał, zdawały się być niezaprzeczalnym i jednoznacznym podwyższaniem autorytetu. Nawet, jeśli mężczyzna nieumyślnie sprawiał, ze brzmiały w ten sposób.
Zakapturzona kobieta zastanawiała się przez chwilę zanim udzieliła odpowiedzi. Lorkin nie mógł się zdecydować, czy Van zastanawiała się nad powagą tego pytania, czy może nad najbardziej uprzejmą formą odmowy (a może i nie uprzejmą?). Ciężko było spodziewać się jakiegokolwiek entuzjazmu z jej strony, zwłaszcza, że kilka chwil temu wilczarz dziewczyny warczał na Amorię, a zaledwie wcześniejszej nocy oboje toczyli ze sobą pojedynek na dachu. Mimo to, po jakimś czasie Van skinęła powoli głową.
-Zgoda… pod jednym warunkiem.- dodała, po chwili namysłu. Lorkin uniósł pytająco brew, przyglądając się liderce Słowików z lekkim pobłażaniem, jak dorosły, starający się zrozumieć upór trzylatka. Doprawdy ciężko jest przystawać na jakiekolwiek warunki, stawiane przez drobną, niższą o głowę dziewczynę. Tym bardziej, ciężko jest przystawać na warunki stawiane przez kogokolwiek, gdy jest się kimś pokroju Lorkina.
-Nie negocjujemy z terrorystami.- odparł, uśmiechając się niewinnie. Usłyszał w myślach cichy śmiech Amorii. Zerknął kątem oka na swoją towarzyszkę, która stała obok niego, machając z zadowolenia ogonem.
~Lorkin, to było bardzo niegrzeczne.- wadera odezwała się w głowie Gawrona oskarżycielskim, niemalże nauczycielskim tonem. Zaraz jednak dodała. ~Podobało mi się.
Mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo, słysząc uwagę wadery, choć nie odpowiedział jej w myślach. Nawet, jeśli korciło go, by w tym momencie zamienić kilka słów z czworonożną towarzyszką, wiedział, że ta rozmowa mogła jeszcze poczekać. W tamtym momencie istniały inne sprawy, które w przeciwieństwie do pogawędek z Amorią, wymagały natychmiastowego działania.
Chociażby jedną z nich był ciemny wilczarz, który ponownie zawarczał w ich stronę. Całe szczęście, tym razem Vanessa nie musiała powstrzymywać swego pupila przed rzuceniem się na granatową waderę, jednak samiec przyglądał się Amorii z lekko odsłoniętymi kłami, jakby przez cały czas rozważał jakim sposobem mógłby najbrutalniej skrócić jej żywot. Był to już drugi raz w tym dniu, kiedy Lorkin wyczuł rozbawienie, oraz ekscytację, silnie bijącą od swej towarzyszki. Nie miał więc najmniejszych wątpliwości, że samica znów prowokowała pobratymca. Był to również drugi raz w tym dniu, kiedy z trudem powstrzymywał się od rozmowy z waderą i dopytania się jak, a przede wszystkim d l a c z e g o ona wciąż prowokowała wilczarza.
-I kto tu jest terrorystą?- rzuciła złośliwie Vanessa, przyglądając się podejrzliwie Amorii.
Lorkin nie miał zamiaru pytać, ani nawet domyślać się w jaki sposób kobieta dowiedziała się o prawdziwej przyczynie agresywnego zachowania ciemnego wilczarza. Zamiast tego uśmiechnął się niewinnie, jakby próbował odsunąć wszelkie podejrzenia od siebie i czworonożnej towarzyszki. Oczywiście jego postawa tylko utwierdzała każdego w przekonaniu, że chłopak coś ukrywa i bynajmniej nie gra tutaj roli pozytywnego bohatera, ale Gawron był tego całkowicie świadomy. Właściwie, to między innymi dlatego zachowywał się w taki, a nie inny sposób.
-Dobre pytanie.- odparł, choć doskonale wiedział, że było to pytanie retoryczne, po czym, jakby od niechcenia wzruszył ramionami.- Jak chcesz możemy znaleźć na nie odpowiedź podczas drogi, co ty na to, Nessie?
Cóż, używając tego przezwiska, zwracając się do liderki Słowików, Lorkin prawdopodobnie popełnił jeden z największych błędów swego życia. Czy miał tego świadomość? Ciężko jednoznacznie stwierdzić. Niemniej, kiedy kobieta posłała mu ostre, rządne mordu spojrzenie, chłopak znów tylko uśmiechnął się tajemniczo, jakby dalej na przekór chciał udowodnić, że jest zupełnie niewinny. Przez pewien czas dwójka liderów prowadziła cichą wojnę na spojrzenia, a żadne z nich nie odezwało się ani słowem. W całej tej ciszy można było jednak domyślić się jednej rzeczy.
Zapowiadała się naprawdę długa podróż.

Van? Po prostu musiałam użyć tego przezwiska XD Tylko go nie bij…

sobota, 9 stycznia 2016

Od Thalii (CD Revana) - Przeszłość, przyszłość

        Macie świadomość tego, jak ogromną potęgą jest czas? Co więcej, ile moglibyście zdziałać, gdybyście tylko mogli go kontrolować? Oswojony, nawet w bardzo niewielkim stopniu, stanowiłby potężna broń, zdolną zmienić nie tylko wasze, ale również i cudze życie. I to nie tylko jedno! Pomyślcie o tym tylko i spróbujcie sobie wyobrazić moc, jaką byście dysponowali. Stalibyście się kimś więcej niż człowiekiem… nad-człowiekiem? Bogiem? Można wymyślić naprawdę wiele określeń, choć ostatecznie wszystkim chodzi przecież o to samo.
Dzięki zatrzymywaniu czasu moglibyście robić to, co dusza zapragnie. Nikt nie mógłby przyłapać was na gorącym uczynku, nikt nie miałby prawa wam niczego zabronić. Nawet jeśli, w razie niepowodzenia, zostalibyście przyłapani, to i tak nikt nie byłby w stanie was doścignąć, ani nawet uwodnić publicznie waszych win. Cofając się do przeszłości bylibyście zdolni zmienić bieg niefortunnych wydarzeń, które w diametralny sposób zmieniły wasze życie w piekło... Zaś zaglądając w przyszłość z łatwością pozbylibyście się niechcianych elementów swojego późniejszego życia. Moglibyście również mieć przez to wpływ na waszą obecną pozycję, majątek, przywileje… wszystko. Nie mielibyście wpływów tylko na siebie, czy na innych, poszczególnych ludzi. Jeśli tylko zdołalibyście odpowiednio wykorzystać podobny dar, moglibyście wpłynąć na całe państwa! Brak wojen między krainami, koniec kradzieży, morderstw i gwałtów, nigdy więcej nieurodzaju, ani biedoty. Możliwe, że nawet rozkwit miast i rozwój handlu… czyż nie byłoby wspaniale?
Cóż, gdyby Thalia dysponowała taką mocą, cofnęłaby się w czasie i zatłukła kapucynkę.
Dziewczyna szybko sięgnęła po kartkę, niemalże wyrywając ją z ręki zamaskowanego mężczyzny, po czym od razu schowała ją do jednej z kieszeni płaszcza, nie zadając sobie nawet trudu, by mruknąć proste „dziękuję”. Zupełnie, jakby tym zdecydowanym gestem miała zapobiec przez dostaniem się tych bazgrołów w „niepowołane ręce”. Aczkolwiek mogło się zdawać, że jeśli tym najbardziej niepowołanym, a mianowicie łapą Dexter’a, już kilka razy udało się do tej kartki dobrać, gorzej już być nie mogło. Cóż, z pewnością było w tym jakieś ziarnko prawdy… a może nawet i ogromny, niezliczony stos prawdomówny ziarnek.
Piratka pochwyciła, jak zwykle spokojne spojrzenie Prześladowcy, jednoznacznie mówiące „Jeszcze do tego wrócę”. W tym momencie nie potrafiła zmusić się do zamaskowania drobnego, złośliwego uśmiechu, tańczącego jej na ustach. Nie było w nim niczego wesołego, nawet jeśli na pierwszy rzut oka mógł się taki zdawać. Szkwał zerknęła w stronę zamaskowanego mężczyzny, posyłając mu w odpowiedzi spojrzenie, mówiące krótkie „Zobaczymy”. Wyglądało to trochę tak, jakby w ten sposób rzucała mu swego rodzaju wyzwanie, ostrzegając jednocześnie przeciwnika przed konsekwencjami jego przyjęcia. Coś takiego, o ile bez zarzutów działało na przypadkowych przechodniów, lub członków załogi pirackiej, na Szarym nie robiło najmniejszego wrażenia. Właściwie to nawet nie dał po sobie poznać, że dotarła do niego odpowiedź piratki i, jakby nigdy nic, znów wyciągnąć swój tomik z kieszeni, ponownie wracając do przerwanej lektury.
Właśnie w tym momencie Dexter, który stracił zainteresowanie „nowym kolegą” wrócił z powrotem na ramie Thalii, zeskakując z niego na tył siodła. Kruczowłosa zerknęła na kapucynkę, jak na małe, nierozumne dziecko, unosząc przy tym jedną brew.
-A ty gdzie się pakujesz, co?- zwróciła się do małpy, zupełnie, jakby ta była w stanie jej odpowiedzieć. Dexter podniósł tylko głowę, przyglądając się Szkwał swymi czarnymi oczami. Gdyby nie to, że w tych ślepiach odbijało się zło całego świata, można byłoby uznać go za nawet „urocze zwierzątko” (pomijając oczywiście jego paskudny charakter).
-Wiesz co? Powinnam dać ci tą kartkę do pożarcia i patrzeć jak się nią dławisz.- rzuciła małpce, uśmiechając się złowieszczo.- Wyrzuciłabym twoje zwłoki do rynsztoku i upozorowała wypadek, co ty na to?- zwierzak najwyraźniej wyczuł, że jego właścicielka nie mówiła poważnie (choć czasem była ku temu naprawdę bliska) dlatego, mimo ostrego tonu, nie specjalnie się tym wszystkim przejął. Bez konsekwencji pokazał Sargent język, po czym zadowolony z siebie, zachichotał złośliwie.
Ciemnowłosa pokiwała głową, po czym westchnęła ze zrezygnowaniem. Przestała zwracać uwagę na Dexter’a i skierowała wzrok przed siebie, wpatrując się w drogę, jaką mieli do pokonania. A przynajmniej chciała, by tak właśnie to wyglądało. W rzeczywistości obserwowała małpę katem oka, a gdy tylko zdała sobie sprawę z tego, że ta przestała ją obserwować, złapała kapucynkę za grzbiet. Małpa pisnęła zaskoczona
-Zdrajcy nie jeżdżą na gapę.- odparła, po czym powiesiła zwierzaka na jednej z niskich gałęzi drzewa, zwisających nad szlakiem. Szybko pogoniła konia, zrównując go z jadącą na przedzie Chow. Była z siebie bardzo zadowolona.
Oczywiście Thalia zdawała sobie sprawę z tego, że małpy świetnie odnajdują się na drzewach, ale przecież nie miała zamiaru go tutaj zostawiać (no bo jeśli znów trafi do więzienia, to kto ukradnie strażnikowi klucze do celi?). Zależało jej jedynie na chwilowym pozbyciu się zbędnego towaru, nawet jeśli wiedziała, że prędzej czy później ten chodzący koszmar znów ją nawiedzi. Ale cóż począć? Chcąc nie chcąc, byli na siebie z Dexter’em skazani. Ciekawe tylko, które z nich znosiło to gorzej?
Ciemnowłosa dziewczyna podjechała bliżej gońca, zrównując się z brunetką. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z jednej, dość istotnej rzeczy, na którą odpowiedź musiała znać… z resztą, nie tylko ona. Mężczyźnie z bandanką też zapewne przydałaby się owa wiedza. Szkwał nawet nie starała się ukryć zadziwiania, że Pan Szary nie dopytywał się o drogę. Bądź co bądź, sprawiał on wrażenie zdecydowanie bardziej odpowiedzialnego i na pewno nie ufał kurierce tak, jak piratka. A może Prześladowca znał cel podróży i dlatego do tej pory się nie odzywał?
-Chowlie, wcześniej nie miałam okazji zapytać o jedną rzecz.- odezwała się, rzucając jakby od niechcenia.- Dokąd ty nas w ogóle prowadzisz, co?- spytała się z uniesioną brwią. Pytanie zdawało się może trochę nie na miejscu, a już na pewno w niewłaściwym czasie. Na takie tematy powinno się dyskutować tuż przed podróżą, choć do tej pory nie było ku temu okazji. Nawet, jeśli wędrowali już drugi dzień. Schować się przed strażnikami, pokonać bandytów, znaleźć gospodę i wierzchowce… wszystko fajnie, ale co potem? Przecież nie mogli jechać tak w nieskończoność, nie na tym to polegało. Poza tym, czasem miło było znać cel podróży, a bez wątpienia to kurierka zmierzała ku jasno wyznaczonej ścieżce. Nawet, jeśli po drodze zboczą kilka, lub nawet i kilkanaście razy, cel wciąż będzie niezmienny.
Sokolica w odpowiedzi wyszczerzyła się złośliwie.
-Wy to macie refleks. Kto pyta się o cel wędrówki drugiego dnia?!- wybuchła śmiechem, przyglądając się to jednemu, to drugiemu kompanowi.- Zmierzamy do stolicy Ikramu, a konkretnie na Święto Tolerancji…- twarze Prześladowcy i Szkwał wykrzywiły się w grymasie niezadowolenia. Chyba żadne z nich nie było tym urzeczone, choć oboje mieli zapewne inne powody. Chow uśmiechnęła się przebiegle, widząc niezadowolenie towarzyszy. –Jak wam się nie podoba, to może wolelibyście zwiedzić Castelię? Portowe miasta są tam bardzo piękne!- na to akurat żadne z nich nie miało ochoty, a północnej i północno-zachodniej części Dal-virii oboje powinni unikać jak ognia. Przynajmniej przez jakiś czas.
Nocny Prześladowca zdawał się być mniej więcej usatysfakcjonowany z otrzymanej odpowiedzi, gdyż przestał przysłuchiwać się rozmowie i ponownie skupił uwagę na książce. Oczywiście, jak każdy wprawiony morderca nie odcinał się od świata, pozostawiając czujnym i skoncentrowanym na otoczeniu. Nawet, jeśli w tamtym momencie nie sprawiał takiego wrażenia. Sargent natomiast wzmianka o Święcie Tolerancji mówiła bardzo niewiele… właściwie to nic. Nigdy specjalnie nie interesowała się polityką, nie dochodziły też do niej słuchy o wszelkich uroczystościach. Nie, kiedy większość czasu spędzała na morzach.
-Czym jest to całe „święto tolerancji”? Grupowy uścisk i wymiana przepisów kulinarnych?- rzuciła kąśliwie, trochę od niechcenia. Chow posłała piratce zbójecki uśmiech, a ton głosu, jakim odpowiedziała wyraźnie dawał do zrozumienia, że ona również nie była zachwycona uroczystością.
-Ależ skąd! Wielki bal, na który przyjeżdża mnóstwo ważnych osób. Bogate pary, lśniące suknie, formalne rozmowy, tańce… chyba w Twoim stylu, nie?- rzuciła, posyłając Thalii złośliwe spojrzenie. Kruczowłosa tylko wywróciła oczami.
-Oczywiście! Tańce, suknie; to jest to, co korsarze kochają najbardziej!- ironia, jaką udało jej się włożyć w to zdanie, pod wpływem nadmiernej ilości zdawała się aż z niego wylewać.- Hm… myślisz, że dałoby się jakoś rozruszać to sztywne towarzystwo?- posłała kurierce zbójecki uśmiech, zerkając wymownie na pas z dopiętą szablą. W brązowych oczach Chow zatańczyły iskierki, choć zaraz pokręciła przecząco głową.
 -Jeśli zależy Ci na miejscu w klanie, lepiej niczego tam nie próbuj.- słysząc to, Thalia zaklęła cicho, wypowiadając na jednym wdechu całkiem sporą liczbę słów.- Uwierz mi, sama nie palę się na to święto. Ale mus to mus.
-I ty mówisz coś takiego?- zauważyła Szkwał, przyglądając się znajomej z niemałym zdziwieniem. Chow tylko wyszczerzyła się w odpowiedzi, choć w jej brązowych oczach znów zaczęły tańczyć zbójeckie iskierki.
-K*rrrrrwa mać!- zawołała papuga, zupełnie jakby podzielała zdanie piratki. Obie kobiety zaśmiały się krótko, zaś Ozzi podskoczył kilka razy na cieniutkich nóżkach, najwyraźniej zdając sobie sprawę z tego, że chwilowo znalazła się w centrum uwagi.
Sargent spojrzała się w górę, wciąż nie przestając się uśmiechać. Wiszące nad nimi niebo przybrało piękny, błękitny odcień, którego nie skalała żadna, nawet najdrobniejsza chmura. Zapowiadał się ciekawy dzień.

***


Właściwie to ciężko powiedzieć, które z nich wysunęło propozycję, by zajrzeć do namiotu. Był on naprawdę sporych rozmiarów, choć przez ciemne barwy i mnóstwo przedmiotów w środku nie sprawiał wrażenia przestronnego. Mimo wszystko, było w nim coś intrygującego. Sprawiał wrażenie, jakby chował w swym wnętrzu sekrety całego świata. Ciemny namiot okryty tajemnicą, oraz złą sławą. Zapewne po części miało to związek z czaszkami i wisiorkami z kości, jakie zawieszono przy wejściu, a także mnóstwem świeczek i zapalonych kadzideł, których dym nieco pogarszał widoczność, a intensywny zapach powoli drażnił nozdrza. Niemniej, żadne z Trzech Muszkieterów nie mogło przejechać obok obojętnie nie rzucając ciekawskiego spojrzenia, lub dwóch, w stronę tak osobliwego miejsca. Prędzej, czy później, któreś z nich musiało zaproponować, by do niego wejść, rozejrzeć się odrobinę i zobaczyć co jest w środku. Z czystej ciekawości. Naprawdę niecodziennie każdemu dane jest przypadkiem napotkać na swej drodze coś takiego.
Zaskakujący był jedynie fakt, że nikogo nie było w środku. W każdym bądź razie, nikogo żywego. Wewnątrz namiot przypominał obszerną salę do wróżenia. Na środku kręgu znajdował się stosunkowo niewielki, przykryty ciemnym obrusem stół. Dookoła poustawiane były szafy, szafki i półki, różnej wielkości, koloru i kształtu, choć większość z nich spełniała to samo zadanie. Na półkach aż roiło się od starych, zakurzonych ksiąg i książek, podejrzanych flakonów z różnokolorowymi płynami, kilkanaście ozdób z kości oraz od groma lalek.
Thalia znalazła pomiędzy książkami niewielką kukiełkę i aż wzdrygnęła się, widząc jej twarzy. Nigdy nie lubiła lalek, nie przepadała też za voodoo i wszelkimi dziwactwami, związanymi z odprawieniem rytuałów, lub wbijaniem szpilek w szmacianą podobiznę człowieka. Poza tym, maskotka, którą trzymała w ręku była naprawdę okropna. Wykonano ją w, zdawało by się, bardzo prosty sposób. Sprawiała skromne dzieło dziecięcej roboty, choć była niesamowicie realna i naprawdę do złudzenia przypominała człowieka. A raczej… no, powiedzmy istotę, która kiedyś mogła być podobna do ludzi. Podarte ubrania, rozprute kończyny, a na dodatek ten przeraźliwy, wykrzywiony uśmiech i oczy, świdrujące każdego na wylot. Dziewczyna odłożyła lalkę na miejsce, jeszcze raz przyglądając się jej uważnie, jakby chciała się upewnić, że kukiełka nie obserwuje ich z ukrycia.
-Coś z tym miejscem jest cholernie nie w porządku.- mruknęła, jakby do siebie. Piratka przyłapała się na tym, ze nie była w stanie całkowicie odwrócić się plecami do tamtej szmacianej lalki. Żałowała, że nie ukryła jej lepiej między stertami książek, choć nie miała zamiaru dotykać jej ponownie.
-Co ty gadasz?- odezwała się Chow, grzebiąc wśród półek. Po chwili wyciągnęła z nich coś, co przypominało… głowę. Ściętą głowę jakiejś starej kobiety. Kurierka przyglądała jej się krytycznie, trzymając znalezisko za szare włosy.- Cholernie nie w porządku dopiero będzie, jak to coś mrugnie.- rzuciła, uśmiechając się zbójecko. Zupełnie, jakby tylko na coś takiego czekała.
W tamtym momencie jedynie zamaskowany mężczyzna zachowywał się w miarę przyzwoicie. Przynajmniej, w odróżnieniu od dwóch kobiet, nie przeszukiwał on szuflad i nie grzebał wśród nie swoich rzeczy. Niemniej, jemu również owy namiot wydawał się podejrzany.
-Nie sądzę, by ruszanie tych rzeczy było dobrym pomysłem.- zwrócił się do towarzyszek, choć mówiąc to patrzył szczególnie na Chow. A raczej na sztuczną głowę, którą wciąż trzymała za włosy.- Tu wszędzie stoją zapalone świeczki, lepiej uważaj, by żadnej nie zrzucić.
-E, tam, bez nerwów.- goniec uśmiechnęła się złośliwie, bujając znalezisko raz w jedną, raz w drugą stronę, jak drobną huśtawkę.- Co takiego może się stać? Niczego nie podpalimy…
-„Podpalimy”?- mruknęła cicho Thalia, rozglądając się dookoła. Po chwili, jakby o czymś sobie przypomniała, zaczęła przeglądać po kolei wszystkie swoje kieszenie. W końcu udało jej się znaleźć to, czego tak usilnie szukała.
Kartka. Kawałek papieru, na którym zapisała wczoraj w nocy dwa wiersze. Ten sam, który dziś dostał się w łapy Dexter’a, czego skutki nie były najlepsze, przynajmniej nie dla piratki. Ciemnowłosa podeszła do jednej ze świec i bez chwili wahania nadstawiła kartkę tuż nad ogniem. Przez chwilę obserwowała, jak płomień powoli przemieszcza się po papierze, zlizując z niego kolejne zapisane fragmenty, a na koniec w całości je pochłaniając. Gdy papier ostatecznie zniknął wśród ognia, Sargent uśmiechnęła się tryumfalnie, niczym małe dziecko, które w swym mniemaniu dokonała przed chwilą niesamowitego czynu. Widząc to, Prześladowca pozwolił sobie na cień uśmiechu, choć pod zasłaniającą twarz bandanką nie było go widać. Thalia napotkała rozbawione spojrzenie mężczyzny, po czym machinalnie spiorunowała go ostrym, choć tryumfalnym wzrokiem, jednoznacznie mówiącym „I co? Już nie masz do czego wrócić?”. Szary jednak nie dał po sobie poznać, że wyłapał kolejne wyzwanie.
-Ciekawe do kogo to wszystko należy.- powiedział w końcu, jeszcze raz przyglądając się zakurzonym księgom.
Odpowiedź pojawiła się sama, choć żadne z nich nie miało pojęcia, kiedy nieznajoma kobieta usiadła przy stole. Obca uśmiechała się do każdego przebiegle, odsłaniając swoje nienaturalnie zaostrzone kły. Było w niej coś intrygującego, coś, co sprawiało, że od patrzenia się na nią włos jeżył się na karku. Ciemnoskóra przyglądała się przez chwilę każdemu z „gości”, nie mówiąc ani słowa. Najgorsze było w tym wszystkim to, że jedno jej spojrzenie metalicznych oczu zdawało się przewiercać na wylot. Zupełnie, jakby poznała Cię, zanim otworzyłeś usta i powiedziałeś cokolwiek o sobie.
-Witam.- odezwała się w końcu, choć jej głos bardziej przypominał węża, niż ludzką kobietę. Na dźwięk jej zimnych, prawie że „stalowych” słów, Thalia odskoczyła od kręgu świeczek. Piratka nie mogła jednak powstrzymać uśmiechu, gdy dostrzegła, jak Chow chowa za plecami sztuczną głowę, uśmiechając się niewinnie.

Chowlie? Revan? Co to byłoby za fantasy bez wróżenia z kości i kart tarota? x3

piątek, 1 stycznia 2016

Od Revana (CD Thalii) - Nie taki diabeł straszny...

        Ten poranek należał do chyba najprzyjemniejszych jakie Szary miał okazję mieć. Nie tylko dlatego, że spał w prawdziwym, wygodnym łóżku, po dobrej kolacji i to jeszcze nie jako nieproszony gość. Obawiał się stanu swojego snu przez towarzystwo piratki i kurierki - jak się okazało, niepotrzebnie. Zawsze miał lekki sen (jego zawód tego wymaga) i był zdolny obudzić się przy byle szeleście z miejsca dobierając sztyletu. To głównie z tego powodu wizja dzielenia pokoju z jego przymusowymi kompankami napawała go niepokojem o to, jak w ogóle będzie w stanie wstać z łóżka. Gdy więc niedługo po tym jak zgasił światło uchylił jedną powiekę na dźwięk otwieranego okna przeżył miłe zaskoczenie. Cóż, jedną gadułę mniej. Poszedł spać ponownie, jednak może jakąś godzinę później wstała Thalia. Przez jakiś czas siedziała w miejscu, a później (ku niemałemu zaskoczeniu Revana) wyciągnęła stary rulonik papieru i rysik, po czym coś tam na nim skrobała. Po pierwszej próbie była zapewne bliska wybuchnięcia śmiechem, tyle przynajmniej dało się wyczytać z jej twarzy. Po drugiej próbie była zdecydowanie bardziej zadowolona. Wtedy przez okno do pokoju wlazła...kapucynka. Zwierzak drażnił się ze Szkwał, która najwyraźniej była jego właścicielką. W końcu oddał jej kartkę, na której w ogóle Thalii nie zależało. Re był w stanie sobie wyobrazić co by się stało, gdyby chciała ją usilnie odzyskać. Psychologia odwrotna - niezwykle przydatne narzędzie w przypadku małych wredot, które sądzą, że są sprytniejsze od reszty świata.
  W końcu Pani Chaos postanowiła obudzić Chowlie rzucając w nią poduszką. Gdy się okazało, że po kurierce została jedynie zwinięta kołdra szybko doszła po otwartym oknie do wniosku, co się mogło z nią stać i ruszyła na poszukiwanie towarzyszki. A małpa dorwała się do jej rysika i porzuconej kartki.
  Revan odczekał jeszcze dla pewności dwie minuty i przeciągnął się wzdychając z zadowolenia. Kapucynka drgnęła zaskoczona patrząc na niego z przekrzywionym łebkiem. Mężczyzna spojrzał na niego pytająco.
  - No co? - rzucił. Małpa pokręciła główką jakby mówiła ,,A nic, nic. Leż sobie dalej", po czym kontynuowała zabawę. Znalezienie nowego zajęcia zajęło jej niewiele czasu - Thalia zostawiła swoje buty bez opieki.
  Szary patrzył na zwierzaka z pewnym rozbawieniem. Zastanawiał się równocześnie jakim cudem ta małpa jeszcze żyje, jeśli wyczynia takie numery Szkwał na okrągło. Chyba powinienem lepiej doceniać cierpliwość piratki, pomyślał.
  Tak więc mimo niedopatrzenia służby, Revan w pewnym sensie w końcu dostał sypialnię tylko dla siebie i po raz pierwszy od długiego czasu porządnie się wyspał.

* * *

        - ...Nie sposób jest zasnąć, gdy ktoś w środku nocy przeklina małpę i rzuca w łóżko poduszkami - powiedział Prześladowca patrząc wymownie na Thalię, która w końcu wygrała walkę z kapucynką o but i wyszczerzyła się do mężczyzny.
   Obie kobiety wróciły do pokoju dopiero rano, włażąc tą samą drogą, którą go opuściły, czyli przez okno. Gdy więc Trzech Muszkieterów się wyzbierało i zostawiło po sobie porządek (a przynajmniej Re o to zadbał) wszystko wyglądało tak, jakby nikt się przez noc stąd nie ruszał.
  - A co ze śniadaniem? - zapytała nagle Chow.
  - Ja już zdążyłem się rano wyślizgnąć do kuchni - Szary wzruszył ramionami. - Was mieli chyba...
  Wtedy jak na życzenie kurierki do drzwi ktoś zapukał i szparze między framugą pojawiła się wesoła twarzyczka Marry, prosząc na śniadanie. Revan nie mając nic do roboty usiadł do stołu ,,dla towarzystwa", ale nic nie jadł. Dziewczyny nie rozsiadywały się, na szczęście, długo. Gdy skończyły jeść służba posprzątała ze stołu brudne naczynia. Re od samego początku czuł się wyjątkowo niezręcznie. Został przyjęty w gości, spędził noc w skromnym, jednak nie byle jakim dworku, a służba sprzątała po nim po kolacji i śniadaniu. Nie pasowało mu to. Po prostu nie przywykł do takiego życia. Nie żył tak od czasu...kiedy ostatnio był w domu? Gdy skończył 7 lat? Życie zleceniowego mordercy nauczyło go nie tylko powstrzymywania się od zadawania zbędnych cierpień, brakiem zainteresowania co będzie, gdy zlikwiduje swój cel, czy braku zaufania do nowo poznanych osób. Nauczył się także empatii; wyrwany z rodzinnego dworu, jak ten tutaj, i zmuszony do życia wśród pospólstwa dzieciak zdał sobie sprawę, jak bardzo był rozpuszczony. Zmienił się. W zastraszającym tempie zapomniał jak to jest, gdy ktoś po tobie sprząta, gdy jesteś bezkarny i robisz co chcesz. Spał na siennikach wypchanych grochem, jadł tyle ile potrzebował, a nie ile chciał, nie lubił siedzieć bezczynnie. I takie życie lubił. Za nic nie zamieniłby go z powrotem.
  Powrót Marry przywrócił go do rzeczywistości.
  - Pan Herbig prosi państwa do drugiej stajni - powiedziała dygając z gracją, po czym udała się do kuchni.
  - No nareszcie! - rzuciła Thalia, nieco niestosownie okazując swoje zniecierpliwienie, ale co poradzić? Przyjmowanie pod dach pirata zawsze wiąże się z pewnymi niedociągnięciami.
  Razem z Szarym spojrzeli pytająco na Chow. Skoro służka nie miała za zadanie ich zaprowadzić do odpowiedniego budynku, wywnioskowali, że kurierka wie gdzie powinni być. I tak właśnie było. Chowlie z zadowoloną miną wstała od stołu z Ozzim pogwizdującym na jej ramieniu. Szkwał i Revan ruszyli jej śladem. Dexter, kapucynka Thalii, dogonił ich w korytarzu, gdy udało mu się otworzyć drzwi (ku wielkiemu niezadowoleniu piratki). Kurierka wydawała się świetnie znać drogę do stajni drugiej. Przynajmniej świadczył o tym jej pewny krok. Wyszli na zewnątrz głównym wejściem i ruszyli równą wydeptaną ścieżką w stronę kompleksu budynków stajennych.
  Stajnie były cztery. Były to piętrowe budynki z drewna z szeregiem okien po obu stronach - po jednym na każdy boks. Wszędzie uwijali się stajenni. Gdy weszli do środka, Re zauważył ustawione co kilka metrów drabiny. Spoglądając na górę dostrzegł iż nad każdym boksem znajdowała się identycznej szerokości półka, a na niej równo odmierzone porcje paszy i siano dla każdego zwierzęcia. Na tyłach znajdowała się siodlarnia.
  Chowlie rozglądnęła się i gdy zauważyła znajomego już im staruszka podeszła do niego witając się wesoło. Szary niezbyt zainteresowany rozmową między nimi podszedł do boksu, gdzie młody stajenny oporządzał jednego z obiecanych im koni. Pamiętał podane wczoraj imiona: Kasztanek, Siwek i Srokacz. Ten, wnioskując po umaszczeniu, był owym Srokaczem. Ogier był całkiem wysoki i masywny, zapewne mieszaniec z koniem pociągowym, chociaż Re nie był na tyle dobrze wyedukowany w hodowli koni, by móc to dokładnie ocenić. Miał elegancko wygiętą szyję i stał spokojnie, jakby siodłający go chłopak w ogóle nie istniał. W drugim boksie niewiele młodszy od Prześladowcy mężczyzna szarpał się z Kasztankiem. Był to smukły, młody i narwany rumak. Gryzł złośliwie założone mu wędzidło i próbował powstrzymać zmęczonego stajennego przed zarzuceniem mu na grzbiet kulbaki. Przestępował z nogi na nogę, odsuwając się co chwila o krok od zniecierpliwionego mężczyzny.
  - Może pomóc? - zaproponował nagle Szary, nie kryjąc rozbawienia.
  Stajenny spojrzał na niego zdziwiony, ale wzruszył ramionami w stylu ,,Jak chcesz, to próbuj". Re wszedł do boksu i wedle polecenia bardziej doświadczonego mężczyzny pociągał ogiera lekko za uzdę, a drugą ręką naciskał na jego łopatkę, gdy chciał się odsunąć. W końcu Kasztanek miał już zapięty popręg i z poczuciem porażki gryzł lejce. Stajenny z uśmiechem podziękował Revanowi za pomoc i Szary opuścił boks. Dopiero teraz zwrócił uwagę na obserwującą całe zajście Thalię.
  - Widzę, że masz doświadczenie z wrednymi zwierzakami - rzuciła złośliwie.
  - Powiedziała właścicielka kapucynki - odparował mężczyzna. Akurat wtedy ze strony małpy na ramieniu dziewczyny padł złośliwy, piskliwy chichot.
  Nie zdążyła odpowiedzieć, bo wtedy wtrąciła się Chow oznajmiając krótkie ,,Na koń!" ze znajomym łobuzerskim  błyskiem w oku. Revan nawet nie zdążył zauważyć kiedy pożegnała się z Gilbersgiem. Stajenni wyprowadzili konie. Chow z miejsca zdecydowała się na Kasztanka (ciągnie swój do swego?). Revan już miał przejąć wodze Srokacza, gdy uprzedziła go Thalia.
  - Szary pan, szary rumak - odparła na jego pytająco podniesioną brew.
  Mężczyzna nie zamierzając się kłócić niczym pięciolatek dosiadł Siwka. Wierzchowiec właściwie nie był czysto siwy, a ,,siwy w hreczkę", czy jak to się mówiło, czyli był niemal czysto biały w drobne szarawe plamki przypominające końską wersję piegów. Całe szczęście nie był tak narwany jak Kasztanek, ale za to wykazywał większe zainteresowanie światem niż Srokacz. Zanim ruszył zdołał obwąchać Revana i dopiero wtedy zdecydował się posłuchać polecenia.
  Herbig nie pojawił się w stajni, co Re w ogóle nie zaskoczyło. Pewnie był czymś zajęty i postanowił polegać na służbie oraz ufać, że jego goście nie zrobią nic głupiego. Patrząc na Chow Szary nie był zbytnio przekonany o rozsądku gospodarza. Sam na jego miejscu zbytnio nie ufałby kurierce, zwłaszcza, że on znał ją krótko, a pan Herbig najwyraźniej dłużej, powinien więc być świadom charakteru szatynki. Jednak mimo wszystko nic jej do głowy dziwnego nie wpadło i z tego chyba należało się cieszyć. Wyjechali z włości spokojnym stępem, dając się koniom rozgrzać i rozprostować nogi, po czym przyspieszyli do galopu. Gdy wjechali w las zwolnili z powrotem, by nie obrywać po głowach gałęziami, ani  nie musieć się martwić o to, czy któryś koń się wyrobi na nierównym gruncie.
  Nie gadali wiele. Sargent i Chowlie co chwila rzucały między sobą jakimiś tekstami, a Revan jadąc z tyłu zdecydował się wyciągnąć z kieszeni swój tomik. Jechali więc tak spokojnie, każdy zajęty czymś innym. I choć im czas mijał całkiem przyjemnie, Dexter musiał się najwyraźniej ogromnie nudzić. Przekrzykiwanie Ozziego nie zajęło jego uwagi na zbyt długo. A znudzona kapucynka pokroju Dextera to nic dobrego. Nagle przeskoczył z zadu Srokacza na szyję zaskoczonego Siwka. Revan ściągnął wodze, by wierzchowiec nie zerwał się do galopu i poklepał go uspokajająco. Dexter natomiast bezkarnie wlazł mu na ramię, jakby nigdy nic. Thalia obejrzała się i zmierzyła go groźnym wzrokiem.
  - No patrzcie państwo! - zawołała żartobliwie. - Wszyscy przeciwko mnie spiskują? Panie Szary! Ładnie to tak cudze zwierzaki przeciwko właścicielom nastawiać?
  - Cóż, ja go do chowania twoich butów nie namawiałem - odpowiedział niewinnie Szary, uśmiechając się pod bandaną.
  - Jak chcesz, to możesz go sobie wziąć - zaśmiała się piratka. - Problem w tym, że strasznie się do mnie przyczepił.
  - Bo najwyraźniej denerwowanie cię to świetna rozrywka - wtrąciła się Chowlie.
  Kobiety znowu zaczęły się ze sobą przekomarzać, a Re wrócił do swojej lektury. Pamiętając jednak tendencje Dextera do przywłaszczania sobie cudzych rzeczy pilnował siedzącą mu na ramieniu kapucynkę, by nie wpadło jej przypadkiem do głowy zabrać mu książkę. O dziwo małpa siedziała spokojnie. Patrzyła piętnaście minut na tomik w ręce mężczyzny, ale chyba nie miała zamiaru mu go zabierać. Coś jednak musiało jej zaskoczyć w głowie, kojarząc układ niezrozumiałego jej tekstu z tajemniczą kartką z poprzedniej nocy. Przeskoczyła z powrotem na konia jadącej z przodu Thalii, ale zanim ta cokolwiek zdążyła powiedzieć wyrwała jej z kieszeni rulonik. Sargent nie zdążyła zareagować i małpa wróciła na szyję Siwka. Dziewczyna zaklęła siarczyście.
  - Dexter, wracaj tutaj! - warknęła ściągając wodze Srokacza, by wyrównać się z Revanem. Kapucynka pokazała jej język. - ANI. MI. SIĘ. WAŻ - dodała twardo, gdy Dexter wyciągnął łapkę z trzymanym rulonikiem do Prześladowcy.
  Zaskoczony mężczyzna wsunął do kieszeni tomik i mimo ostrzegawczych protestów przyjął ,,prezent". Rozwinął rulonik podejrzanie zerkając to na Dextera, to na Sargent. Znajdował się na niej tekst...wiersz?! To dopiero go zaskoczyło. Nie mogąc się powstrzymać przeczytał go w myślach zaintrygowany. Były to właściwie dwa wiersze, pierwszy w sumie był jedynie zaczątkiem. Gdyby życie było lądem, a marzenia morzem...Hmmm...Interesujące. Revan nigdy w życiu nie podejrzewałby piratki o pisanie, a zwłaszcza romantyków. Drugi wiersz już bardziej do niej pasował. Budował napięcie, niepokój. Trzymał się w charakterze grozy, uczucia nadchodzącego zagrożenia. Ten również się mężczyźnie podobał. Kto by pomyślał?, stwierdził w duchu. Nie taki diabeł straszny, jak go malują. Nawet morski.
  Chowlie zainteresowana znaleziskiem kapucynki odwróciła się w siodle jadąc tyłem i wychylając się do przodu.
  - Co tam masz? - zapytała tonem ciekawskiego dziecka.
  Revan podchwycił spojrzenie Thalii. Dziewczyna piorunowała jego i Dextera wzrokiem (a ZWŁASZCZA Dextera). Gdyby spojrzenia mogły zabijać, małpa padłaby trupem. Jednak ku zaskoczeniu Sargent, Re pojednawczo zwinął kartkę z powrotem.
  - Nic interesującego - wzruszył ramionami.
  Chow zmrużyła oczy.
  - Coś kręcicie - powiedziała nieprzekonana.
  Odwróciła się w siodle i podjechała po drugiej stronie Siwka, po czym sięgnęła ręką chcąc zabrać Prześladowcy rulonik. Mężczyzna uprzedził ją i również wychylił się w bok, trzymając papier w wyprostowanej ręce. Szatynka wychyliła się jeszcze bardziej, opierając się już jedną ręką o łęk siodła Siwka, ale Revan miał przewagę wzrostu i za nic nie była w stanie wyrwać mu kartki. Warknęła sfrustrowana i dała za wygraną, z powrotem siadając w siodle.
  - Jeszcze kiedyś dorwę ten papier - rzuciła Szkwał niemal ostrzegawczo ze swoim zbójeckim uśmiechem.
  - Czyli przy następnym postoju go spalę - odparła dziewczyna tryumfalnie.
  Revan podał jej papier, a Dexter jakby zupełnie niezadowolony z jego reakcji przesiadł się z powrotem na ramię właścicielki. Szary rzucił jej spojrzenie w stylu ,,Jeszcze do tego wrócę" i wszyscy jakby zapomnieli już o sprawie.

Thalia? Chow, dasz jej dokończyć? Jestem niesamowicie ciekawa reakcji Szkwał x3

Od Thalii (CD Chowlie) - Zabijając czas

        Szkwał od dłuższego czasu nie mogła zasnąć. Dziewczyna leżała na łóżku, wpatrując się w ciemne plamy mroku. Gdy była młodsza, zawsze spędzała w ten sposób noce na morzach. Wpatrywała się w określone przedmioty w kwaterze, ponieważ im dłużej je obserwowała, tym mrok, jaki je otaczał stawał się bardziej żywy. Zdawało jej się, że podłoga dziwnie skrzypi, ktoś szepcze jej do ucha, cień na kształt potwora, porusza się w jej stronę, coraz bliżej i bliżej… Przy pierwszych dniach morskiego życia (to znaczy, od kiedy była małą pyskatą dziewczynką) nie lubiła patrzeć na poruszający się mrok. Trwało to jednak niedługo, gdyż nie minął tydzień, a mała piratka przyglądała się wszystkim cieniom ze złośliwym uśmiechem na ustach. Obserwowała wówczas coraz więcej przedmiotów, aby stworzyć nowe „demony”, nawiedzające statek. To właśnie dlatego jej dawna łajba nosiła nazwę Przeklętej Syreny. I chociaż teraz już dziewczyna nie widziała w mroku pokracznych stworów, to obserwowanie wszystkiego dookoła, gdy nie mogła zasnąć weszło jej w nawyk.
No dobrze, to nie jest tak, że kruczowłosa w ogóle nie spała. Należała do tej rzadkiej grupy ludzi, którzy zapadali w sen bardzo powoli, ale gdy w końcu im się udało nic nie mogło ich zbudzić. Chyba, że sami wstawali co najmniej kilkanaście razy w ciągu nocy. Niestety, po takiej nagłej pobudce kolejne próby zasypiania stawały się coraz trudniejsze. Najgorsze w tym wszystkim było jednak poczucie czasu. Piratka leżała tak na łóżku zapewne kilkanaście minut, ale zdawało jej się jakby od momentu, w którym otworzyła oczy minęły godziny. Niestety, za każdym razem, gdy zerkała za okno, niebo wciąż było w tym samym odcieniu, a zza horyzontu nie wychylił się nawet rąbek słońca.
-A chrzanić to…- mruknęła do siebie, przeciągając się leniwie.
Skoro nie mogła zasnąć to przynajmniej sobie posiedzi. Gdy tylko przetarła oczy, wstała z łóżka, a następnie usiadła na podłodze, opierając się o bok materacu. Podwinęła nogi prawie że pod brodę i oplotła je rękoma, zastanawiając się co może porobić przez najbliższe kilka godzin. Nuda, chwilowy brak towarzyszy do rozmów i słabe światło w postaci księżyca- pomysł nasunął się sam. Sargent wyjęła z którejś kieszeni pogięty kawałek czegoś, co można by nazwać papierem, a z innej malutki ołówek (choć bliżej było mu do kawałka rysika) i jakby nigdy nic, zaczęła pisać na nim to, co wpadło jej do głowy. Nikt właściwie nie nazwałby jej poetką. Gównie dlatego, że   n i e  b y ł a   poetką. Owszem, od czasu do czasu zdarzało jej się coś nabazgrać, ułożyć w głowie rym, czy dwa, jak każdemu, swoją drogą. Nie było w tym nic wielkiego. Już zdarzało jej się spędzać tak noce, powiedzmy więc, że się do tego przyzwyczaiła. Nawet jeśli napisze dwa zdania nie będzie się czuła tak, jakby nic nie robiła. Bądź co bądź, po to właśnie czyta się i pisze wiersze. Dobre, czy złe- pomagają oszukać czas. Kiedy skończyła, przymrużyła oczy, by móc cokolwiek odczytać.
Gdyby życie było lądem, a marzenia morzem, bądź rwącą rzeką,
Zabrałabym Cię w długi rejs, na Zachód, od świata daleko.

Po przeczytaniu tych bazgrołów tylko resztki zdrowego rozsądku powstrzymały ją od wybuchnięcia kpiącym śmiechem. Co to ma być, do jasnej cholery!?, pomyślała, uśmiechając się pod nosem. Wzięła ponownie ołówek do ręki, tym razem mając nadzieję na napisanie czegoś sensownego. Zajęło jej to znacznie dłużej, niż wcześniejsza praca, ale nie oszukujmy się, efekt był nieco lepszy.
W noc posępną i ponurą,
Gdy kruki na cmentarzach się zlatują,
Niebo, od niby krwi, czerwienią lśni.
Nocna Mara podchodzi do Twych drzwi (…)*
Przejrzała tekst od góry do dołu, po czym uśmiechnęła się tryumfalnie. Tak, ten był znacznie lepszy.
Dziewczyna nie zdążyła schować kartki do kieszeni, gdy usłyszała czyjeś kroki… małe łapy jakiegoś zwierzęcia. Odwróciła się gwałtownie, gdy wtem dostrzegła obok siebie Dexter’a. Kapucynkę, której nota bebe zawdzięczała (nie tylko ona, swoją drogą) życie i o której istnieniu po raz kolejny zapomniała. Ale czego innego można było spodziewać się po kimś takim jak Thalia? Zwłaszcza, że oboje z małpką nie darzyli siebie zbytnią sympatią i najchętniej każde z nich udusiłoby to drugie, a zwłoki wrzuciło do rynsztoku. Sargent już miała zaproponować kapucynce lekcję latania z trzeciego piętra, gdy ta bez ostrzeżenia dorwała się do notatek swej pani. Zanim piratka zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, Dexter już siedział zadowolony przy oknie, unosząc kartkę do góry. Jak nic miał zamiar ją podrzeć i choć Sargent, z przyzwyczajenia, już miała zacząć rzucać w niego obelgami, to niczego nie powiedziała. Siedziała w miejscu, marszcząc brwi. W sumie to nie zależało jej na tych kartkach, a małpa najwyraźniej to zauważyła, gdyż nagle straciła ochotę podarcia papieru. Mało tego, widząc, że ciemnowłosa wcale nie potrzebuje swych bazgrołów, podszedł do niej i „lojalnie” oddał w jej ręce.
-Wiesz dlaczego cię nienawidzę?- szepnęła w jego stronę. Co ciekawe, kapucynka przechyliła lekko głowę, jakby czekała na odpowiedź.- Bo jesteś wredniejszy ode mnie. A teraz spadaj stąd, ale to już.- Dexter uśmiechnął się złośliwie, po czym położył się na podłodze, tuż przy łóżku piratki.
-Jasne, ch*lerny gremlin.- mruknęła do siebie, choć już w tamtym momencie przestała zwracać większą uwagę na małpę. Dalej nie potrafiła znaleźć sobie zajęcia, dlatego też wpadła na inny, lepszy pomysł, niż marnowanie rysika. Wzięła jedną z poduszek, które leżały na jej łóżku i jakby nigdy nic, rzuciła w łóżko Chow, chcąc obudzić kurierkę. Poduszka trafiła idealnie w cel, ale… ale w miejscu, gdzie powinna leżeć kurierka znajdowała się kołdra i kolejne poduszki. Thalia przygryzła wargę. Gdzie ona się… no tak, okno, była to pierwsza myśl, jaka przyszła jej do głowy, podczas szybkiego rozglądania się po pokoju. Jak się potem okazało, myśl bardzo trafna.
Piratka, bez dłuższego namysłu rzuciła kartkę i rysik na łóżko (nie martwiła się tym, że małpa się do nich dobierze), podeszła do okna i skoczyła z niego na dach niższego budynku. W taki oto sposób już druga osoba opuściła kwaterę, rozpoczynając nocny bieg wśród budynków.

* * *

        Znalezienie kompanki okazało się znacznie prostsze, niż dziewczyna z początku przypuszczała. Kurierka, wylegując się na trawie i obserwując gwieździste niebo, gdy tylko zobaczyła nad sobą cień piratki, uśmiechnęła się łobuzersko.
-Nie zabrałaś ze sobą swojego koleżki?- wypaliła, szczerząc się zadowolona. W odpowiedzi Thalia pokazała jej środkowy palec, po czym obie parsknęły śmiechem.
Tak, chyba właśnie tego było jej potrzeba. Towarzystwa osoby, która nie bierze tego typu wyzwisk na poważnie, z którą zawsze można się pośmiać. Jeśli szatynka również miała dosyć sztywnych ludzi, obie trafiły na dobre towarzystwo.
-Cholera.- mruknęła piratka, kładąc się na trawie.- Pierwszy raz od tygodni mogę spać w tak luksusowym miejscu, a zamiast tego będę się wylegiwać na ziemi.- położyła ręce pod głowę i przymknęła oczy.
-Kwestia gustu.- odparła z uśmiechem kurierka (jakby przez cały czas nie posyłała każdemu zbójeckich uśmiechów), zakładając nogę na nogę. Co jakiś czas machała nią do rytmu wygwizdywanej przez nią melodii. Sargent co prawda znała wiele utworów, choć tego akurat za nic nie potrafiła z niczym sobie skojarzyć. Z resztą, równie dobrze Chow mogła wymyślić melodię na poczekaniu.
-To może teraz odpowiesz mi na pytanie?- odezwała się szatynka, posyłając towarzyszce przebiegły uśmieszek. Gdy zobaczyła zamyśloną minę piratki, próbującej rozszyfrować o jakie pytanie jej chodzi, dodała.- Co się stało ze statkiem i załogą?
Thalia zastanawiała się przez chwilę nad odpowiedzią, przyglądając się rozgwieżdżonemu niebu. Nie była w nastroju by o tym opowiadać. Nawet, jeśli powszechnie panowała opinia, że kapitanowie pirackich łajb nie przywiązują się do załogi, trzeba dodać, że Sargent była dość nietypowym przywódcą. Poza tym utrata Przeklętej Syreny była dużym ciosem. Niemniej, nie odczuwała potrzeby trzymania tej historii w tajemnicy… no, a przynajmniej jej większego fragmentu. Szczegóły wolała zachować dla siebie.
-Opowiem Ci następnym razem, zgoda?- odparła po chwili namysłu.- Jak będę w gorszym nastroju.- dodała zamyślona, choć zaraz na jej twarzy znów zagościł złośliwy uśmiech.- Jak zapomnę, to mi przypomnij. W odróżnieniu od niektórych, nie mam pamięci absolutnej.- Thalia zerknęła wymownie na szatynkę, która w odpowiedzi posłała jej zadowolony z siebie uśmiech.
-Trzymam Cię za słowo.- odparła Chowlie, również zakładając ręce za głowę.
Przez dłuższy czas leżały tak obie na trawie, nie mówiąc ani słowa. Cień przykrył im obu twarz, tak że było widać tylko błysk światła księżyca, odbijający się w oczach dziewczyn. Szkwał zerknęła na rozgwieżdżone niebo, wiszące nad nimi. Kiedyś, gdy była zdecydowanie młodsza, słyszała w portach opowieści, o ogromnym człowieku, który trzyma niebo na setkach sznurków, aby nie spadło ludziom na głowy. Czasem jednak zdarza mu się zasypiać i wypuszczać kilka z nich, przy czym zawsze towarzyszy temu przechodzący przez niebo grzmot. Całe szczęście, zawsze udaje mu się w ostatniej chwili złapać wszystkie sznurki, a dzięki temu ludzie są bezpieczni. Oczywiście była to tylko barwna opowieść, mit, który kiedyś mógł wyjaśniać ludziom zjawisko błyskawic. Mimo to, Sargent zaczęła się zastanawiać co by się stało, gdyby teraz wielkolud przysnął i nie zdążył złapać wszystkich sznurków na czas.
-Chowlie?- odezwała się, niepewnie, sprawdzając czy kurierka aby na pewno nie śpi.
-Hmm?
-Jak Twoim zdaniem wygląda Kraniec Świata?- zapytała po chwili wahania. Piratka zadało to pytanie tak spokojnym, rozmarzonym i jakże niepodobnym do niej głosem, że szatynka przez chwilę zaczęła się zastanawiać, czy kompanka mówi poważnie.
-Kraniec Świata?- powtórzyła, unosząc jedną brew do góry. W tamtym momencie Szkwał, jakby otrząsnęła się z transu i parsknęła śmiechem.
-Nie, już nie ważne. Zapomnij, że o to pytałam.- machnęła lekceważąco ręką i zamknęła oczy.

* * *

        Noc upłynęła dość spokojnie. Oby dwie, kurierka i piratka spędziły ją poza izbą, leżąc na trawie, pod gołym niebem. Przez chwilę rozmawiały, później zapadała między nimi cisza, zaraz przerywana przez którąś z nich. Rozmawiały do późna, choć żadna z nich nie spostrzegła kiedy zasnęła. Obudziły się dopiero wczesnym rankiem, kiedy to jasne promienie słońca przypomniały im, że powinny już wstawać. Po krótkim ociąganiu się, przeklinaniu rażących w oczy promieni i rozmyślaniach co by to było, gdyby mogły choć na chwilę „wyłączyć” słońce, wstały z trawy i ruszyły powolnym krokiem ku izbie. Nie spieszyło się im aż tak bardzo, do wyjazdu miały jeszcze dobre ponad dwie godziny.
Kiedy znalazły się tuż pod pokojem, obie weszły do niego, tak samo jak wyszły wcześniejszej nocy- przez okno, wspinając się wcześniej po dachach i gzymsach budynków.
-Ahoj, Kapitanie Hak!- rzuciła piratka, szczerząc się do zamaskowanego mężczyzny, jeszcze zanim całkowicie znalazła się w środku izby. Prześladowca powędrował za wzrokiem Sargent, skierowanym na broń, jaką przy sobie nosił, po czym wywrócił oczami. Najwyraźniej właśnie sobie przypomniał, że władcy mórz byli mistrzami nadawania napotkanym ludziom dziwnych przezwisk.
-A to już nie Pan Szary?- zapytał, jakby od niechcenia.
-A skądże! Dostaniesz wiele pseudonimów, żeby nie było nudno, poza ty… Dexter, cholera jasna!- warknęła w stronę kapucynki, gdy zorientowała się, że ta złośliwa bestia schowała jej buty (no tak, one w przeciwieństwie do kartki papieru były jej potrzebne). Pierwszy znalazła pod kołdrą, co oznaczało, że drugi jest zdecydowanie lepiej ukryty.
-Zaraz, zaraz- odezwała się nagle Chow, zwracając się do zamaskowanego mężczyzny, podczas gdy piratka siłowała się z kapucynką.- Chyba mi nie powiesz, że cały czas spałeś w tej masce? Ściągasz ty ją w ogóle?- mówiąc to, pokazała palcem na bandankę zawiązaną dookoła twarzy Prześladowcy.
-Rzadko.- wyznał obojętnie, wzruszając ramionami.- Choć w nocy ściąganie jej nie było potrzebne. Nie sposób jest zasnąć, gdy ktoś w środku nocy przeklina małpę i rzuca w łóżko poduszkami.- mówiąc to, zerknął wymownie w stronę Thalii, która (wygrawszy już walkę z Dexter’em i zdobywszy obuwie) wyszczerzyła się w odpowiedzi do pana Szarego.

Revan? Chow? Oddaję wam CD. Znów mi się popłynęło z opisami XD

*fragment Nocnej Mary mojego autorstwa. Teoretycznie te pierwsze bazgroły też są moje, choć (podobnie jak Thalia) oficjalnie się do nic nie przyznaję :P