Coś w Vanessie się zagotowało. Dziewczyna zagryzła mocno wewnętrzną stronę wargi i zacisnęła pięści w obawie, że zaraz wykipi. Mogła mieć tylko cichą nadzieję, że para jej z uszu nie pójdzie jak z czajnika. Trwało to jednak krótką chwilę. Nie daj się sprowokować, powtórzyła sobie w myślach zasadę, którą kierowała się całe życie jako złodziejka. Podstawy, dzięki którym takie chucherko było w stanie przeżyć w przestępczym świecie, pod tyranią przybranego, okrutnego brata. Nie wychylaj się. Nie zgrywaj bohatera. Zachowuj się tak, jak inni się tego po tobie spodziewają. I, przede wszystkim, nie okazuj przeciwnikowi irytacji.
Cóż, Lorkin może i nie był jej faktycznym przeciwnikiem. Prawdziwy wróg czaił się za granicą gór, w niedostępnych częściach lasów oraz w ciemnych zaułkach wielkich miast. A mężczyzna na dodatek był liderem Borsuków, klanu sprawującego pieczę nad Clevelandem, czyli królestwie sąsiadującym z Knowhere. Co za tym idzie, Ibn'Lshad i Stonehead w każdej chwili mogą zechcieć, by Słowiki i Borsuki współpracowały przez jakiś czas. Jeśli więc w tej chwili wbije Lorkinowi sztylet w gardło, bądź ,,przypadkiem" zepchnie go z dachu, pociągnie to za sobą następstwa na skalę międzynarodową. Na to, niestety, pozwolić sobie nie mogła. Nie była już niewidzialna. Teraz większość Knowhere znała jej imię, a ona sama podlegała bezpośrednio rozkazom lorda.
Pozostało jej jedynie rozluźnić się i najzwyczajniej urwać tą konwersację zanim przejdzie ona do rękoczynów.
- Przynajmniej się nam droga nie będzie dłużyć, Lorek - powiedziała uśmiechając się lekko złośliwie przy nowo utworzonym przezwisku lidera. - Widzimy się przy bramie - podeszła do krawędzi dachu i zeskoczyła w dół, na wystającą z budynku belkę z zawieszoną latarnią. Gdy jej nogi z nienaturalną lekkością dotknęły drewna dziewczyna od razu przykucnęła i zawisła na na wyciągniętych rękach. Stąd mogła już bezproblemowo skoczyć, choć gdyby nie magia pewnie skręciłaby nogę na śliskim bruku. Ombre Zniknął z oczu Lorkina równie szybko, znajdując inną, bardziej odpowiednią dla psa drogę.
Van wyprostowała się i najnormalniej w życiu ruszyła ulicą z dumnie uniesioną głową oraz laską pojedynkową w ręce. Zrzuciła kaptur, pamiętając o manierach wobec pary królewskiej. Po chwili dołączył do niej wilczarz idąc przy nodze jak świetnie wytresowany pies. Dziewczyna w tym momencie rzeczywiście wyglądała jak Vanessa Anello, lider Słowików, jakiego powinni widzieć w niej ludzie. I o to chodziło. Ludność Knowhere musiała widzieć, że sama liderka osobiście pilnuje bezpieczeństwa ich władcy podczas drogi do Ikramu. Symbol. Ale Nes dalej nie rozumiała czego. Może to po prostu było za trudne dla dziewczyny wychowanej na ulicy?
Anello podeszła do osobiście pilnującej przygotowań lady Ibn'Lshad. Khajiitka widząc liderkę Słowików bez kaptura uśmiechnęła się jak dumna matka i skinęła głową w odpowiedzi na podobne pozdrowienie.
- Wszystko przygotowane? - zapytała Vanessa.
- Wszystko. Tylko oczywiście nie Thadi - Sera skrzywiła się oglądając w okna odległej twierdzy. - Lord czy nie, zawsze zbierał się gorzej niż baba.
Van powstrzymała się od parsknięcia śmiechem. Było to dość nietaktowne, jeśli chodzi o osobę władcy. Lady Knowhere jednak nie zganiła jej za ten drobny uśmieszek, a nawet sama się uśmiechnęła.
- A gdzie Swami? - zaciekawiła się Ness. Miała na myśli małego, pięcioletniego synka pary królewskiej. Jak do tej pory nie widziała go bez opieki lady Ibn'Lshad. Khajiitki bywają wyjątkowo nadopiekuńcze, niczym pumy chroniące swoje młode.
- Jest z opiekunką - odpowiedziała i westchnęła. - Nie cierpię zostawiać go samego. Ach, i kazałam spakować ci suknię.
- Suknię? - zdziwiła się Vanessa. Nie miała nic przeciwko ładnym strojom. Przeciwnie, nawet lubiła wyglądać jak kobieta. Było to miłe uczucie, gdy ludzie patrzyli na ciebie nie przez zakrwawiony sztylet w twojej dłoni, czy fakt, że właśnie pozbawiłaś przytomności dwa razy większego faceta. Ness w sukni czuła się zdecydowanie swobodniej niż jakakolwiek dziewczyna jej pokroju. Nie zdziwiłaby się, gdyby na balu jedynie ona wśród wszystkich żeńskich członkiń klanów odważyła się wyjść na środek sali. Ale decyzja Sery Ibn'Lshad dalej ją dziwiła.
- I trochę biżuterii - dorzuciła khajiitka. - Twoją fryzurą zajmie się moja służka.
- Pani, z całym szacunkiem, ale ja nie jadę tam by się bawić - zauważyła liderka Słowików. - Mam pilnować bezpieczeństwa pary królewskiej. W sukni będę...ograniczona.
- Myślisz, że o tym nie wiem, dziecko? - kobieta uśmiechnęła się pobłażliwie. - Ale bal to bal. Wszyscy mają prawo się tam dobrze bawić, a ty już dawno nie miałaś okazji zatańczyć na prawdziwym przyjęciu przez tych wszystkich handlarzy opium. Mimo to rzeczywiście jesteś na służbie. Dlatego wybrałam tę czerwoną z długimi rękawami.
Ness wszystko od razu się wyjaśniło. Miała kilka sukienek. Większość była najzwyklejsza w świecie. Dziewczyna jednak posiadała kilka specjalnie szytych kreacji. Wyglądały pięknie, a były zdecydowanie bardziej użyteczne niż pozostałe. Posiadały mniej ciężkich błyskotek, były więc nieco skromniejsze. W długich, rozszerzanych rękawach znajdowały się podszewki na sztylet. W tali zrobiono delikatne nacięcia dzięki którym strój nie krępował ruchów. Spódnica nie miała typowego kloszowatego kształtu, a raczej jego spłaszczony delikatnie odpowiednik, gdyż została uszyta z mniejszej warstwy halek i ze zdecydowanie lżejszych materiałów. Do tego zapewne Vanessa nie będzie musiała zakładać butów na obcasach, a pasujące ciemno czerwone płaskie pantofelki.
- Patrzcie państwo! - powiedziała nagle z wyrzutem lady Ibn'Lshad. - Lord Knowhere postanowił zaszczycić nas swoją obecnością!
Thadi Ibn'Lshad skrzywił się i położył lekko uszy. Nie lubił gdy żona tak donośnie go anonsowała, ale prawdopodobnie sobie na to zasłużył. Strażnikom szykującym wszystko do wyjazdu przez twarze przemknęły cienie uśmiechów, nikt jednak się nie odezwał. Wszyscy już widzieli podobną scenę i po prostu przywykli, że para królewska Knowhere mimo władzy jest jak każde typowe małżeństwo. I, mimo wszelkich oczekiwań, nie byli przez to traktowani z mniejszym szacunkiem. Przeciwnie. Zmęczony ,,poważnymi" władcami lud Knowhere chętnie przyjął taką odmianę. Chociaż ich władcy byli khajiitami, wydawali się zdecydowanie bardziej ludzcy niż ich poprzednicy.
W końcu karawana ruszyła. Vanessa zdecydowała się ruszyć konno prawie na samym końcu. Ombre dreptał obok jej bułanego rumaka. Co jakiś czas jednak dla zachowania pozorów bez powodu szczekał w las, odbiegał znikając między drzewami po czym wracał i tarzał się w śniegu powarkując. Jak każdy normalny pies. Ness długo się cieszyć spokojem nie dano. Szybko zrównał z nią swojego konia lider Borsuków.
- Proszę, kogo wiatr przywlókł - powiedziała na starcie. - A już myślałam, że się zanudzę przez całą drogę.
Lorkin uśmiechnął się złośliwie.
- Tak się stęskniłaś? - rzucił.
- No właśnie chyba nie aż tak - odparła krótko Anello. - Rozmawiałeś z Ibn'Lshadem?
- A jakżeby inaczej. Chyba jednak lepiej by wiedział o mojej obecności - stwierdził mężczyzna, choć bez większego entuzjazmu.
- Ale się cieszysz na ten bal! - sarkazm włożony w to zdanie niemal wylewał się z ust Van.
Lorkin jedynie rzucił jej spojrzenie typu ,,No co ty nie powiesz?" i na chwilę zamilkł, co wprawiło dziewczynę w wyjątkowo dobry nastrój.
Nagle Ombre zatrzymał się i zaczął warczeć. Nikt nie zwrócił na to większej uwagi. W końcu w przekonaniu straży to tylko zwykły wilczarz, a psy warczą choćby na wiewiórkę. Ness początkowo też zbytnio to nie przejęło. Jednak jej towarzysz stanął na krawędzi drogi i nie zamierzał się ruszyć. Liderka Słowików zmarszczyła brwi zatrzymując konia. Lorkin widząc to zawrócił konia. Jadący za nimi strażnicy pomarudzili trochę wymijając ją i ruszyli dalej. Konwój nieco się oddalił.
- Ombre? Coś się stało? - zapytała dziewczyna.
- Na drzewie, panienko - odpowiedział pies na tyle cicho, by jedynie wyczulone magią zmysły Van mogły to usłyszeć.
Teraz ona też coś usłyszała.
- Emmm...Vanesso? - Lorkin podniósł pytająco brew. - Obawiam się, że właśnie gadasz z psem.
Wtedy naprzeciwko Ombre listowie zatrzęsło się i znieruchomiało.
- Co do cholery... - teraz nawet lider Borsuków zauważył, że coś jest nie w porządku.
Van zdjęła z pleców laskę pojedynkową. Wtedy niemal tuż koło jej ucha rozległ się dziewczęcy chichot. Natychmiast zamachnęła się za siebie laską, ale broń przeszyła jedynie powietrze. Dziewczyna mimo woli poczuła na plecach ciarki. Wtedy koń Lorkina szarpnął nagle za lejce i stanął na zadnich nogach. Mężczyzna, choć usilnie starał się go uspokoić, w końcu wylądował w śniegu. Kolejny śmiech. Tym razem Ness wydawało się, jakby dźwięk zaczynał się oddalać. Użyła magii na swoich zmysłach. Natychmiast stało się bardziej zimno niż w rzeczywistości. Dostrzegła jednak coś interesującego - na grubszym konarze drzewa po drugiej stronie drogi w śniegu na jej oczach odbił się ślad drobnej, ludzkiej stopy. Jej właściciel musiał być niewidzialny.
- Pieprzone duchy - warknął Lorkin otrzepując się ze śniegu i przeklinając jeszcze kilkakrotnie.
- To nie duch - Vanessa spięła wierzchowca i wjechała między drzewa.
Wiem, jazda konna w lesie i to nie po wytyczonym szlaku to pomysł wręcz idiotyczny. Jednak Ness miała to szczęście, że tutaj mogła jechać spokojnym galopem. ,,Duchowi" chyba się nie spieszyło. Dziewczyna usłyszała identyczny, dziewczęcy chichot jeszcze kilkakrotnie. Gałęzie nieco przed nią poruszały się zrzucając śnieg, gdy właściciel głosu przebiegał tamtędy. Mimo tego, że Van nie mogła dostrzec jego, a raczej jej sylwetki, dokładnie wiedziała którędy się porusza. Nie mogła jednak dogonić ducha przez nierówny teren. W końcu trasa przed nią stała się nieco bardziej otwarta i wolna od korzeni. Dziewczyna przyspieszyła konia i chwyciła laskę nisko. Nadrobiła dystans, po czym zamachnęła się nad sobą. Srebrny dziób kruczej głowy na końcu laski zahaczył o coś i pociągnął w dół. Ness zwolniła i jej rumak zatrzymał się kilka metrów dalej. Usłyszała jednak, jak zaraz za jej koniem w śnieżną zaspę coś spadło z zaskoczonym okrzykiem.
Liderka Słowików zsiadła z konia i podeszła w ubite od upadku miejsce. Wyglądało, jakby to co ubiło ślad już uciekło, jednak po chwili Vanessa usłyszała głuchy jęk świadczący, że ,,duch" dalej leży w śniegu. Nie minęła minuta, a w zaspie zmaterializowała się młoda dziewczyna w niebieskim kapturze. Wtedy Ness usłyszała stłumiony tętent kopyt i od strony szlaku pojawił się Lorkin. Mężczyzna zeskoczył z konia zanim ten się zatrzymał i dołączył do niej.
- Co ci odbiło? - zapytał.
- Złapałam twojego ducha - odpowiedziała z tryumfalnym uśmiechem Vanessa i wskazała ruchem ręki na leżącą w śniegu nieznajomą.
Amita? Lorkin? Pierwsze wrażenie jest zawsze najciekawsze x3
"Bal, to bal, a ty już dawno nie miałaś okazji zatańczyć" ( ͡° ͜ʖ ͡°)
OdpowiedzUsuńA teraz tak na poważnie XD Świetne opko! No i cieszę się, że nie opisałaś wierzchowca Lorkina (alias Lorka), to będę miała co robić w CD Amity ^^ A tak w ogóle to witam nową-starą członkinię, choć to chyba nie pod tym postem powinnam pisać :P
Lać wodę to i maści wierzchowca można XD I tak, Ness będzie tańczyć, niech cię o to głowa nie boli x3
UsuńNie boli, nie boli, ale to aż się prosiło o komentarz, więc machnąć jeden musiałam XD A lać wodę trzeba w oryginalny sposób, a maść konia wydaje się wręcz idealnym pretekstem x3
UsuńNyan, genialnie użyłaś Amity w opku XD Lepiej już zajmę się myśleniem nad CD. Hmmm...Co by tu teraz wykręcić? >3
OdpowiedzUsuń