Tak jak od początku podejrzewała piratka, to całe napuszone,
snobistyczne, sztywne i niewyobrażalnie nudne, niczym przysłowiowy but,
Święto Tolerancji nabrało odrobiny sensu wraz z przybyciem szatynowej
kurierki. Cała sala, pełna najprzeróżniejszej arystokracji (albo też
„kolorowej tłuszczy”, jak to piratka zaczęła ich w myśli nazywać) nagle
ożyła, jakby za sprawą dotknięcia czarodziejskiej różdżki, której
funkcję w tym wypadku pełniło… stado przerośniętych chimer, które po
próbach potraktowania ich jakimkolwiek ostrzem, mnożyły się niczym
króliki na wiosnę? Nawet Thalia nie spodziewała się, że jej kompanka
przyprowadzi tutaj coś t a k i e g o na rozruszanie niezwykle sztywnej
atmosfery. Nie da się ukryć (choć dziewczyna musiała to przyznać z
bólem), że maszkary były w stanie spowodować większy chaos, niż ona i
kurierka mogły mieć w planach. Ba! Obserwując stado stworów,
taranujących i pożerających wszystko, co stanęło im na drodze, goniących
za panikującą tłuszczą, aż w końcu mnożących się po cięciu ich cielska
nawet byle sztyletem, dziewczyna zaczęła wątpić, czy zdołałyby z Chow
zrobić tutaj podobne zamieszanie nawet z pomocą Ozzi i Dexter’a, a
przecież to już oznaczało wkroczenie do akcji cięższej artylerii.
Jednak mimo wszystko, jak tylko zdążyła sobie poradzić z
przełknięciem nieprzyjemnego uczucia zazdrości i poszarpanej dumy,
bawiła się wręcz znakomicie! Szczerze powiedziawszy, gdyby ktoś
wcześniej uprzedził ją jakie atrakcje będą miały miejsce podczas balu,
przyszłaby na niego dużo wcześniej i to ze zdecydowanie lepszym
nastawieniem. Być może nawet nie narzekałaby po drodze na towarzystwo
tych bogatych gburów, bez krzty poczucia humoru. Być może, kto to wie?
Choć z drugiej strony, gdzie tu w tym wszystkim magia niespodzianki,
gdyby od samego początku wiedziała o ataku bestii? Element zaskoczenia
jest przecież kluczowym składnikiem udanego przedstawienia! W takim
razie, może to jednak i lepiej, że Chow zachowała coś takiego w
sekrecie? Choć, sądząc po minie, jaka wymalowała się na twarzy kurierki,
kiedy na salę balową wtłoczyły się olbrzymie cielska stworów, ona chyba
też nie planowała aż tak efektywnego wejścia smoka.
Właściwie to dziewczyna nie bawiła się tak dobrze od 310 roku, kiedy
to, zawitawszy do kolejnego, jeszcze niczego nieświadomego portu,
postanowiła się zabawić tak, jak to piraci zwykle mają w zwyczaju-
głośno, efektownie i w dodatku najczęściej z opłakanym skutkiem dla
drugiej strony. Jakby się nad tym przez chwilę zastanowić, był to
pierwszy i ostatni raz, kiedy Szkwał postawiła nogę na klasztornych
posadzkach. Przywdziawszy szaty mnicha (oczywiście, w pierwszej
kolejności pozbawiając jednego nieszczęśnika przytomności, a później
zamykając go związanego w ciemnej, przesiąkniętej stęchlizną piwnicy),
postanowiła odprawić mszę „po swojemu” przed tłumem wiernych. Pech
chciał, iż w mieście trwało wówczas jakieś lokalne święto, dlatego przed
masywnymi, bogato zdobionymi drzwiami kościoła zgromadziło się więcej
ludzi, niż zwykle, choć Thalii oczywiście nie specjalnie przeszkadzał
taki obrót rzeczy. Właściwie to była bardzo zadowolona, kiedy tak wiele
par uszu stało się świadkiem jej znakomitego występu, choć chyba tylko
ona doceniła genialność własnego żartu. Oczywiście, przedstawienie
diabli wzięli, kiedy co mądrzejsi mieszczanie, rozpoznawszy w
ekscentrycznej kobiecie z kapucynką na ramieniu piratkę, której
wizerunek widniał przy niejednej uliczce, a imię powtarzane było przez
niejedne usta, zdecydowali się o wszystkim zawiadomić straż. Z resztą,
prędzej czy później stróże prawa zostaliby wezwani przed kościół, nie
zależnie od tego, czy Thalia zdecydowałaby się ściągnąć przebranie
mnicha w środku mszy, czy postanowiłaby je zachować do końca ceremonii.
To, co mówiła i jak się zachowywała wywołało już wystarczająco dużą falę
krytyki, ale czego innego można się było spodziewać po morskim
bandycie, odprawiającym mszę, podczas jednego ze swoim lepszych dni?
Cóż, morał z tej historii taki, że dosłownie wszystkiego. I tak, jak
wspomniane przeze mnie grono wiernych i strażników, nie było na tyle
rozrywkowe, by docenić wybryk piratki, tak teraz również nikt poza
kurierką najwyraźniej nie potrafił docenić tak ciekawego obrotu zdarzeń.
No, może jedynie pogwizdujący wesoło Ozzi zdawał się być szczęśliwszy,
niż one dwie razem wzięte, ale trzeba przyznać, że mało kto jest w
stanie przebić przeklinającą papużkę nimfę w kwestii poczucia humoru.
- BUAHAHAHA! PŁOŃ! PŁOOOŃ!- wyrwało się piratce, kiedy płonący gobelin
dopadł ślepego potwora, bez skrupułów atakując w pierwszej kolejności
grzbiet bestii. Rozprzestrzenienie się ognia po całym cielsku było już
kwestią zaledwie kilku sekund, a pod wysoką temperaturą płomieni ugięły
się nawet twarde łuski chimery.
Nie da się ukryć, iż pokonanie jednego stwora, który miał czelność
odbierać piratce i kurierce zasłużony (i każe cenny!) tytuł źródła
niekontrolowanego chaosu i zniszczenia, było chyba najlepszym, co mogło
dzisiaj Szkwał spotkać. Dziewczyna czuła się, jakby wygrała pojedynek,
od którego zależało więcej, niż tylko jej życie. Zupełnie, jakby
zwyciężyła w grze, stawiając wszystko co miała, na jedną, niepozorną
kartę. Nawet, jeśli dookoła wciąż roiło się od mnożących się szkarad, to
jedno zwycięstwo było jak na wagę złota. „Jeden zero, szmato!”
Upajająca się sukcesem, nawet nie próbowała ukryć satysfakcji, jakiej
dostarczyło jej pozbycie się wroga. Być może entuzjastyczne uniesienie
rąk w górę było odrobinę przesadnym gestem, ale dziewczyna nie miała
sobie niczego do zarzucenia.
Dopiero w tym momencie zauważyła pełne dezaprobaty spojrzenie Revana,
który z niedowierzaniem kręcił głową, przyglądając się reakcji
czarnowłosej towarzyszki. Dziewczyna jedynie wzruszyła ramionami, jakby
nie rozumiała iście rodzicielskiej reakcji Szarego.
- No co? Zasłużył sobie, bezczelny gnój.- odparła tak oczywistym tonem,
jakby dalsze usprawiedliwianie nie miało najmniejszego sensu. Cóż, w
jej przypadku może faktycznie nie miało.
Piratka odwróciła głowę, ponownie przenosząc wzrok na wijącego się
potwora, bezskutecznie walczącego resztkami sił z liżącym go płomieniem.
Triumf zniknął z jej twarzy niemalże tak szybko, jak wcześniej się na
niej pojawił. Znaleźli sposób na pokonanie potworów, mogli zabić je w
znacznie łatwiejszy sposób, niż za pomocą zwykłej, białej broni, w
końcu, po tak długim wyczekiwaniu, Święto Tolerancji zaczęło robić się
ciekawe, Dexter znów się gdzieś zapodział, a przebrzydły potwór stanął w
płomieniach. Wszystko zdawało się być na swoim miejscu, a mimo to, coś
nie dawało brunetce spokoju. Miała wrażenie, że coś przegapiła,
przeoczyła, a może raczej- czegoś nie dostrzegła.
Burzowe oczy obrzuciły salę szybkim spojrzeniem, po czym po raz
kolejny padły na postać Prześladowcy. Tym razem jednak zatrzymały się na
nim zdecydowanie dłużej, wytrzeszczone, nie kryjąc zdziwienia.
Dziewczyna bezpardonowo wytknęła Revana palcem prawej dłoni,
rozdziawiając usta, niczym małe dziecko, powoli odkrywające nieznany
świat.
- Czy ty właśnie…- zaczęła, chyba jeszcze do końca nie wierząc swoim
oczom. Trzeba przyznać, to, co ujrzała w pierwszej chwili naprawdę
odebrało jej mowę. Nie minęła jednak sekunda, nim Thalia zdążyła się
opamiętać i powrócić do swojego normalnego sposobu bycia.- A niech to
waleń w mordę jeża kopnie! Panie Szary, ty masz t w a r z !-
wykrzyknęła, trudno powiedzieć, czy bardziej z podziwu, zaskoczenia,
ekscytacji, czy może wszystkiego jednocześnie.
I zanim Poursuivant zdążył zareagować, lub w jakikolwiek sposób
obronić się przed atakiem ze strony dziewczyny, morda Szkwał wyrosła tuż
przed nim i to w bardzo ostrym przybliżeniu.
- No po prostu oczom nie wierzę!- kobieta klasnęła w dłonie uradowana,
po czym bezceremonialnie dźgnęła towarzysza w policzek.- Że też
doczekałam się dnia, w którym Nocny Prześladowca ukarze światu swoją
szpetną mordę!- Przeklęta klasnęła raz jeszcze, po raz kolejny tykając
palcem oblicze Kapitana Haka, zupełnie, jakby mężczyzna był muzealnym
eksponatem, albo magicznym stworzeniem, którego nikt wcześniej na oczy
nie widział, a o którym pisały jedynie stare podania i wiekowe księgi.
Prześladowca najwyraźniej wyczerpał swój limit cierpliwości, czego
dowiódł głośnym westchnięciem i teatralnym wywróceniem oczu z irytacją.
Widząc to, Thalia na chwilę przestała dźgać przyjaciela, po czym posłała
mu zadowolony z siebie uśmiech.
- Oj, nie złość się tak, tylko żartowałam! Nie jesteś aż tak
szkaradny.- dokładnie w tym momencie kobieta, dla podkreślenia znaczenia
swoich słów, poklepała Szarego po lewym, przyozdobionym długą blizną
policzku.- No, powiedzmy, że jeszcze załapujesz się do kategorii
przeciętnych…- wyszczerzyła się po raz kolejny, śmiejąc się typowym,
chochlikowym „hi hi”.
Zupełnie, jakby to jej wcześniejsza wypowiedź, a nie bezceremonialne
dotykanie towarzysza po twarzy, była przyczyną irytacji Nocnego
Prześladowcy.
- Dobrze się bawisz?- Szary po raz kolejny spojrzał z niedowierzaniem
na piratkę, unosząc przy tym jedną brew. Szkwał zasalutowała w
odpowiedzi.
- Aye, aye, taje’s!- wykrzyknęła ironicznie, imitując ton, jakim
okrętowy majtek zwraca się do kapitana, bosmana, albo kogokolwiek,
wydającego mu rozkazy.- Ale tak między nami…- zaczęła, już nieco
poważniejszym tonem. Mimo wszystko, w dalszym ciągu nie przestała się
uśmiechać, co sprawiało, że jej wypowiedzi mogły zostać odebrane w
różnoraki sposób.- Wiesz, że pokazania twarzy bardzo ujmuje Ci
charakteru? Poważnie, nie rób tego więcej.
Revan najwyraźniej nie miał ochoty na kolejne, pirackie mądrości
dzisiejszego wieczoru, dlatego zdecydował się zbyć uwagę towarzyszki,
nim ta zdąży się rozkręcić na dobre, starając się przy okazji skupić na
tym, co działo się dookoła. A działo się bardzo dużo! Oczywiście,
podobnie, jak w przypadku poprzedniego opowiadania, to również nie
miałoby sensu, gdyby przedstawiona para bohaterów nie zaczęła się ze
sobą droczyć w samym środku niebezpieczeństwa.
- Hej, gołąbeczki!- głos Chow rozniósł się echem po przestronnej sali
balowej. Kurierka, wraz z nieznajomą, rogatą kobietą starały się
podpalić drugiego potwora, choć najwyraźniej wcale nie przeszkodziło to
tej pierwszej w częstowaniu dwóch pozostałych Muszkieterów kąśliwą
uwagą.- Nie czas teraz na ploteczki, może ruszycie tutaj swoje dupska i
pomożenie, co?!
Sargent w odpowiedzi parsknęła śmiechem, zaś mina Revana i jego
spojrzenie, pytające „Dlaczego ja?” jednoznacznie tłumaczyły, iż
mężczyzna najwyraźniej po raz kolejny stracił wiarę w ludzkość.
Mimo wszystko, przekomarzanie się i kłótnie mogły zaczekać, teraz
najważniejsze było pozbycie się stada wyrośniętych szkarad. A skoro
udało im się poznać sposób na zabicie bestii, nie dopuszczając do
mnożenia się ich w nieskończoność, warto było z niego skorzystać. I to
jak najszybciej.
- No, słyszałeś Panie Szary?- Sargent bezceremonialnie chwyciła
mężczyznę za rękaw kaftana, ciągnąć go za sobą.- Choć, musimy spalić
resztę tego ścierwa!- krzyknęła entuzjastycznie. Jej ton brzmiał tak,
jakby mówiła „to będzie kolejny wielki, wielki dzień!”.
Re? Pospiesz się no, robota czeka!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz