Van wbrew wszelkim pozorom lubiła bale. Była to jakaś godzina, dwie, czasem trzy podczas których w końcu nikt nie gapił się w jej kierunku, bo miała zakrwawioną rączkę laski pojedynkowej, kurz na twarzy, czy prowadzonego niemal za ucho dwa razy większego bandytę za sobą. Jeśli już ktoś na takich zabawach zwracał na nią uwagę, to zdecydowanie na krócej niż na jakąkolwiek inną kobietę. Nie wyróżniała się zbytnio od reszty gości, tym bardziej przez fakt, że ubrana była w zdecydowanie skromniejszą od innych czerwoną suknię. Zdecydowała się też nie brać biżuterii, czego w sumie teraz nawet żałowała. Nawet ze zwykłej bransolety dało się zrobić chociaż kastet w razie potrzeby...
A tymczasem pozostała bezbronna, zamknięta razem z innymi bezbronnymi gośćmi z dwoma wściekłymi bestiami.
Ileż przekleństw przeszło jej przez myśl, trudno zliczyć. Nie dość, że zepsuto jej obiecany, przyjemny wieczór, to jeszcze nie mogła się nawet odegrać sprawcom całego zamieszania w żaden sposób. Bo co mogła zrobić? Rzucić się na potwora z obcasem w ręku? Musiała coś z tym zrobić...musiała odzyskać zostawioną w przedsionku broń. Nie tylko swoją - na przyjęciu przecież była masa osób, które byłyby w stanie wyjść z domu bez choćby sztyletu. Jakby nie było, w tłumie znajdowało się kilkunastu wojowników, zgromadzonych tu tylko przez obietnicę dołączenia do któregoś z klanów. Ale, jak wszyscy, zostali przed wejściem na salę dokładnie przeszukani i pozbawieni narzędzi pracy. W sumie..., pomyślała Ness, wiedząc już co powinna zrobić, Można to uznać za test sprawnościowy.
Rozejrzała się wokół, aż wyłapała wzrokiem pierwszą osobę, która zdecydowanie tu nie pasowała: ciemnowłosego chłopaka w lekkim, łuczniczym pancerzu.
- Hej! - zawołała w jego stronę.
Łucznik zwrócił głowę w jej kierunku. Machnęła ręką w stronę jednego z bocznych wyjść. Chłopak załapał aluzję i pobiegł za nią. Dziewczyna wślizgnęła się do środka rozglądając gorączkowo. Z tego co pamiętała, to tutaj trzymano skonfiskowane rzeczy. I tak też ku jej uldze było.
- Trochę zbyt rozrywkowy ten bal jak na Ikramskie standardy - głos z jej plecami musiał należeć do nieznajomego łucznika.
- Musisz mi pomóc rozdać reszcie broń - Anello zignorowała głupi komentarz, sięgając po swoje noże i laskę pojedynkową.
- Reszcie? - chłopak zarzucił na plecy, najwyraźniej swój, kołczan.
- Chyba nie ciężko poznać, kto tu przyjechał z przymusu - odparła Van, starając się przypomnieć sobie jakieś charakterystyczne osoby i jak wyglądał ich ekwipunek. - Masz tu znajomych? Wiesz czym kto tu walczy?
- To na pewno Revana - łucznik znalazł nóż i kastet, a po nim...hak i stalową igłę. Chyba lepiej będzie potem o to zapytać. - A tak w ogóle, to jestem Jin - dodał rozglądając się za innym charakterystycznym orężęm.
- Vanessa - odparła liderka Słowików. Dostrzegła dwa łuki i kołczany ze strzałami o różnych brzechwach. Błękitne na pewno należały do Amity (ciężko zapomnieć), a drugie chyba do przyjaciółki Lorkina, którą dzisiaj widziała.
Sięgnęła po nie, ale nagle coś walnęło ją w palce. Cofnęła się zdziwiona, gdy oba łuki samoistnie uniosły się w powietrze. Dopiero po chwili na ich miejscu zmaterializowała się Hood, zarzucając na plecy swój kołczan.
- Masz swoje rzeczy, moich nie ruszaj! - mała demonica wystawiła Van język.
- Nie mamy czasu na wygłupy - zrugała ją (bezsensownie, jak wiemy) starsza z kobiet i wcisnęła jej drugi sprzęt łuczniczy. - Znajdź tą rudą krasnoludzicę.
- Tą od Lorkina? - upewniła się Ishwari. Van kiwnęła głową. - Pewnie, co za problem odnaleźć jedną osobę w tłumie innych...
- Teraz się nieco przerzedziło... - zauważył Jin, wyglądając przez uchylone drzwi.
- O, wiem czyje to! - wypaliła nagle Hood chwytając marynarską szablę. Wcisnęła ją łucznikowi, zanim wyszedł. - Skoro już idziesz do Kapitana Haka, to rzuć to tej piratce.
- Jakiej piratce?
- Oj na pewno nie przegapisz! No leć, bo ich ci zeżre! - dziewczyna bezpardonowo wypchnęła go z pokoju.
Van biegała wzrokiem gorączkowo od jednej broni do drugiej. Kto tu jeszcze coś zostawił? Dante i Lorkin, pomyślała nagle, zauważając dwa miecze oparte o półkę na książki. Lider Borsuków miał też chyba przy obie sztylet, ale miecz teraz raczej bardziej się przyda. Kogo jeszcze dzisiaj widziała? Lao, dziwny typ w masce, nie miał przy sobie żadnej broni, tak samo Matteo, mag od Borsuków. Nie mogła sobie też przypomnieć żadnego oręża u boku Kernisniego, lidera Wilków. Cóż, pozostaje liczyć, że sobie poradzą.
- Dasz radę znaleźć Lorkina? - zapytała Vanessa podając Ishwari miecz lidera Borsuków (czuła się przy tym gorzej niż dorosły dający dziecku nożyczki).
- Spróbuję - rzuciła Ami szykując się już do wyjścia na zewnątrz. Wtedy jednak dostrzegła leżący na półce czarny łańcuch zakończony ostrzem przypominającym grot włóczni. Wzięła go do rąk i ze zbójeckim uśmiechem owinęła wokół pasa. - Jak po tym wszystkim nie znajdzie się właściciel, to chętnie to sobie zatrzymam - dodała, bardziej do siebie niż do Van i opuściła pomieszczenie korzystając z niewidzialności.
Anello już miała wychodzić, gdy nagle w drzwiach niemal wpadła na jasnobrodego krasnoluda. Lider Lwów, bo któż inny mógł to być, mruczał pod nosem nie do końca zrozumiałe słowa pod adresem niewyuczonych potworów. Grzecznie przeprosił Ness i minął ją kierując się po dwusieczny topór, dalej klecąc nieartykułowane zwroty, po czym wyszedł bez słowa. Liderka Słowików rzuciła ostatnie spojrzenie po półkach. Uznając, że chyba zrobiła wszystko co w jej mocy, wyszła z pokoju.
Sala była już nieźle poharatana, a z dwóch potworów zrobiły się cztery. Przybyło jedno wybite okno i wyłamane drzwi, ale póki co na kafelkach nie leżało jeszcze niczyje ciało, chociaż stwory goniły przerażonych arystokratów. Ness gwizdnęła przeciągle, licząc, że Ombre został w pobliżu i ruszyła biegiem do najbliższego zbiegowiska.
Jak chaos, to chaos. Wszyscy piszmy jak leci :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz