- Trolle? Tak blisko miasta? - zdziwiłem się.
- Też mi to nie pasuje - odparła Annabelle i wyciągnęła się na krześle.
- Nic się nie trzyma kupy...Trolle nie opuszczały granicy Thanadeimu od...150 lat? W każdym bądź razie na tyle długo, że nawet nie wpisano ich do listy stworów występujących w Dal-Virii - zastanowiłem się. - No cóż, przynajmniej wiemy co się stało z towarami. Ale to nadal nie wyjaśnia co atakuje karawany. Trolle są na to zdecydowanie za głupie.
- I się nie dowiemy dopóki sami nie zobaczymy granicy - skwitowała Annabelle. - Oby nie było tam więcej trolli. Łatwo je załatwić, ale jeśli będzie ich więcej to mogą znacznie utrudnić zadanie. A poza tym nie chce mi się marnować czasu i siły na te bydlaki.
- Zgadzam się z tobą. Szkoda strzał...
- I noży.
Biały tygrys rozsiadł się na środku pokoju i zajął jedzeniem cuchnącego mięsa.
- Emmm...To twój zwierzak? - spytałem.
- Tak. Asher chyba ci nie przeszkadza, co? - Annabelle wyszczerzyła się złośliwie.
- Skądże. Dzięki niemu przynajmniej wiem, kto przez następny miesiąc będzie czyścił podłogi.
- Ha-ha, przezabawne - dziewczyna ziewnęła, lub po prostu chciała zmienić temat. - To chyba dzisiaj jednak zostanę na noc. Są tu jakieś sypialnie?
- Schodami na górę - odparłem. - Zajmij sobie wolny pokój.
Annabelle gwizdnęła na Ashera i ruszyła po drewnianych schodach na piętro. Tygrys wziął do pyska swoją zdobycz i pobiegł za swoją panią. To teraz już wiem, dlaczego wolę konie, pomyślałem i wróciłem do książki.
Z samego rana, kiedy jeszcze było ciemno udałem się do stajni, by przygotować Wyrwija do drogi. Koń wyczuł ode mnie zapach tygrysa i parsknął niezadowolony.
- Wiem, wiem - powiedziałem zniecierpliwiony. - Przestań marudzić i stój spokojnie.
Pół godziny później zaprowadziłem ogiera pod bramę, gdzie czekały już trzy wielkie zadaszone plandeką wozy z towarami do Ironwood. Woźniców było sześciu (czyżby ,,na wszelki wypadek"?). Wszyscy zajęci byli pakowaniem wypełnionych skrzyń, kufrów i worów. Pomagała im piątka żołdaków, których konie już czekały uwiązane do bram. Zostawiłem Wyrwija luzem i sam pomagałem sprawdzić stan wozów. Tym razem Ibn'Lshad nie pozwolił na fuszerkę. Konwój przypominał bardziej przewóz złota i diamentów niż przypraw i broni. Annabelle zjawiła się parę minut później prowadząc za uzdę karą klacz również przygotowaną do drogi.
- Zaspałaś? - rzuciłem.
- Nie. Wracam z przejażdżki - odparła. Asher przybiegł zaraz po niej powodując małe zamieszanie wśród żołnierzy.
Gdy ruszyliśmy słońce zdążyło już wstać. Jechałem na przedzie obok Annabelle i strażnika, który najwyraźniej pełnił rolę przewodnika. Za nami ciągnęła się kolumna trzech wozów, a pozostali żołdacy rozłożyli się po dwóch po bokach kolumny. Do Knowhere nawet o tej godzinie ciągnęła masa ludzi. Przeszła obok nas grupa kobiet o dość...niewystarczająco ciepłych strojach na taką porę roku. Uśmiechały się zalotnie i machały do woźniców i straży. Ci oczywiście uśmiechali się do nich i komentowali ich ubiór. Annabelle wyprostowała się dumnie w siodle i zmierzyła panny wyniosłym spojrzeniem.
- Phi! Zupełnie bez godności - prychnęła.
- Myślisz, że to jest ostateczny brak godności? - odparłem. - Ci wszyscy mężczyźni, którzy z nami jadą są żonaci.
Annabelle parsknęła śmiechem.
- Wygląda na to, że tylko my mamy tutaj głowy na karku - stwierdziła obserwując woźnicę, który zagapiony na dekolt jednej z przekupek prawie zjechał z drogi.
- Tym bardziej musimy się pilnować - odpowiedziałem.
Annabelle? Miłej podróży :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz