poniedziałek, 13 lutego 2017

Od Revana (CD Thalii) - A nazwiemy cię...

        Thalia bezpardonowo pociągnęła go za sobą za rękaw. Z boku musiało to przypominać dwójkę dzieci, gdzie jedno znalazło coś fascynującego i chciało to jak najszybciej pokazać drugiemu. W końcu piratka puściła Szarego i popędziła pomóc Chow. Revan pobiegł w drugą stronę, widząc ostatnią żywą z mniejszych bestii. Dziecinnie proste rozwiązanie okazywało się naprawdę łatwo kończyć piekielne przyjęcie - kątem oka Prześladowca widział jak dwie bestie samoistnie stają w płomieniach. Uznał to za działanie czarów, kierując się jedną ze swoich życiowych dewiz: ,,Jeśli nie wiesz co się wokół ciebie dzieje, to sprawka magii".
  Ostatnia z bestii próbowała wspiąć się po ścianie na galeryjkę na piętrze, rycząc złowróżbnie. Cała była naszpikowana strzałami o trzech różnych brzechwach. Tych w brązowo-białe paski i błękitnych nie poznawał, ale żółte lotki wydały się Revanowi znajome. I faktycznie, gdy uniósł wzrok wyżej dostrzegł stojącego na górze Jina, opierającego jedną nogę na barierce i próbującego ustrzelić potwora w oczy.
  - Manquer! - zawołał w jego stronę, starając się zwrócić uwagę łucznika. Całe szczęście bestia się jego głosem nie przejęła.
  - Coś ci już o ty przezwisku mówiłem! - przypomniał mu Jiantou, nie patrząc w jego stronę.
  - Znajdź lampy oliwne i skrawki szmat! - kontynuował Re ignorując przytyk.
  - Jestem trochę zajęty... - zauważył Lis. - Może ta młoda w kapturze da radę?
  - JA MIAŁABYM NIE DAĆ RADY?!
  Szary aż odsunął się w bok, gdy z niczego znajoma złodziejka haków wydarła mu się prosto do ucha. Błękitny kapturek widząc jego reakcję uśmiechnął się od ucha do ucha. Prześladowca nie umiał jej zrozumieć. Nie potrafił ogarnąć tak ogromnej plątaniny bezmyślnego chaosu i żądzy zniszczenia drzemiącej w tak ograniczonym, drobnym ciele (a pamiętajmy, że całkiem sporo czasu przyjdzie mu spędzić w towarzystwie Thalii i Chow). Mała Niszczycielka Światów nawet w środku walki widziała sens w zakradaniu się za plecy innych i wykręcania im drobnych numerów, jak choćby próby ogłuszenia. Był święcie przekonany, że w trakcie całego zamieszania zdążyła popodkładać nogi większości obecnych, bez względu na fakt, że walczyli tu o życie.
  - Na piętrze na pewno mają oliwę - rzucił krótko Revan, chcąc jak najszybciej dać temu tworowi szatana jakieś konkretne zajęcie.
  - Aye aye! - Hood zasalutowała i ponownie rozmyła się w powietrzu. Jej diaboliczny uśmiech pozostawił w mężczyźnie całkiem sporo wątpliwości. Jakby nie było, pokazał AMICIE gdzie ma szukać ŁATWOPALNYCH substancji...
  Obejrzał się w stronę pozostałych. Sytuacja w chwili obecnej nie wydawała się już tak tragiczna. A gdy wszyscy dostali już trochę nasączonych oliwą szmat, przedstawienie zaczęło zbliżać się ku końcowi.
  Plus tego wszystkiego był jeden: Szary nareszcie miał porządny powód, by nienawidzić większych przyjęć. Co z tego, że w przyszłości pewnie i tak nikt mu w to nie uwierzy...

* * *

        Siwy ogier (no dobra, w szarawą cętkę na zadzie) parsknął lekko, trącając nosem siano. Nie zainteresował się dźwiękami kroków, w końcu dzisiejszego ranka w stajni działo się naprawdę dużo. Ludzie biegali w te i z powrotem, cały czas o czymś gadając. Ale co go to miało obchodzić? Zawsze gadali, gadają i gadać będą. Taki ludzki urok. A czasem gadali nawet do zwierząt. Stajenni robili tak właściwie codziennie. Dziwne. Takie z tych ludzi gaduły, a lepszym znajdują rozmowę z koniem niż z drugim człowiekiem.
  Gdy jednak siwy usłyszał, że czyjeś nogi zatrzymują się przed jego boksem, uniósł ciekawie łeb. O drzwi oparł się luźno ten sam szczupły mężczyzna, który go tu przyprowadził. Zarżał na powitanie. Revan uśmiechnął się lekko, gdy zwierzak przystawił łeb do kraty.
  - Cześć pierdoło - powiedział gładząc rumaka po chrapach.
  Koń oczywiście się nie obraził. Jakkolwiek go nie nazwano, zrobiono to przyjemnym tonem. Czyli nikt go nie próbował obrazić. Obrócił się w miejscu, przyciskając w stronę Szarego szyję. Jak już chcesz mnie podrapać, to zrób to tutaj, wydawał się mówić.
  - Wiesz, że nie mam co z tobą zrobić? - kontynuował mężczyzna, spełniając nieme życzenie wierzchowca.
  Siwek prychnął i tupnął przednią nogą. Czyli ten człowiek też nie chce gadać z innymi ze swojego gatunku? Niech mu będzie. Przynajmniej w końcu ktoś go podrapał po szyi.
  - Z tego co wiem, nie jesteś mój. I zaskakująco mało się tym przejmuję.
  Ja również, zdawał się mówić zwierzak, otrząsając łeb.
  - Dante wspominała, że w związku z posłanniczym charakterem klanu, przyda mi się wierzchowiec - Re poklepał konia po łopatce. - Żadnych lepszych kandydatów w pobliżu nie widzę.
  Ogier aż spojrzał w jego kierunku z uniesionymi na sztorc uszami. Zrozumiał? Ze strachem czy radością?
  - Tak, paskudo - powiedział już zdecydowany Prześladowca. - Oto zostałeś koniem klanu Orłów.
  - Ojojoj, to w takim razie trzeba mu przyznać nadobniejsze imię...
  Thalia (bo któż by inny?) położyła mu z powagą rękę na ramieniu, jakby diagnozowała poważną chorobę.
  - ,,Paskuda" mi wystarcza - stwierdził Re unosząc jedną brew.
  - TOBIE, samolubie jeden - oburzyła się piratka. - Całe życie na morzu spędziłam, a wiem więcej o koniach niż szczur lądowy. Doprawdy, albo to ja mam powód do dumy, albo ty do wstydu.
  - To może ,,Cholera"? - zaproponował mężczyzna, specjalnie próbując zirytować Szkwał.
  - Albo przejdźmy od razu do ,,Dżumy" - odparła złośliwie kobieta.
  Revan udał zastanowienie, po czym pokręcił głową.
  - Nie - odpowiedział z pełnym przekonaniem w głosie. - Oba brzmią jak dla klaczy. Wyjątkowo paskudnej i złośliwej - zaakcentował, patrząc znacząco w stronę Thalii.
  Sztorm uśmiechnęła się tylko zbójecko.
  - Oj, niejedno imię nosiłam, każde z równą dumą - oparła się o boks, patrząc w stronę bezimiennego, póki co niczyjego konia. Jakby nie było, własność mogło mu nadać tylko imię.
  Szary pogładził zwierzę po długim pysku. W oczach rumaka błyszczała inteligencja, podobna jak u tresowanego psa. Ale Re jakoś od zawsze bardziej wolał konie od psów. Chociaż po prawdzie oba gatunki od stuleci wydawały się na równi człowieka słuchać. I rozumieć.
  - Cóż tobie imię moje powie? Umrze jak smutny poszum fali - zacytował Prześladowca w zastanowieniu, bardziej do siebie niż do kogoś. - Co plunie w brzeg i zmilknie w dali...
  - ...jak nocą głuchą dźwięk w dąbrowie - dokończyła Thal. - Często bawisz się w rymowanki. Cholera jasna, mam nadzieję, że to nie zaraźliwe...
  - Wnioskując po fakcie, że dokończyłaś, to śmiem stwierdzić, że jednak jest - w oczach Revana błysnęła wesołość. - Ale nie martw się, uzupełnianie przypadkowych wersetów to tylko pierwszy objaw, jeszcze o niczym nie świadczy.
  - Tak, jasne - zgodziła się Sargent. - W stadium zaawansowanym zacznę gadać wierszami jak potłuczona. Czyli zupełnie jak ty.
  Wtedy Szaremu coś zaświtało. Zmrużył oczy, wpatrując się w siwka. Przypadkowy werset...
  - Werset - powtórzył myśl jak echo. Poklepał ogiera po szyi. - Panie i panowie, znaleźliśmy paskudzie imię.

Thalia? Jakieś zupełnie zbędne i kreatywne komentarze? :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz