Ulice pogrążone w mroku, który rozganiały nieliczne, palące się światła w
oknach. Nad Rei'em rozciągała się płachta nocnego nieba, na której,
niczym śnieg w bardzo mroźny dzień, migotały piękne gwiazdy. Idąc ulicą,
Rei zamyślił się odrobinę, błądząc po czeluściach swojego umysłu.
Odkopując najgorsze obawy. Chodź wieczór był tak piękny, on nie był w
stanie myśleć o nim. Rozsypane po niebie świecące gwiazdy, nie robiły na
Rei'u żadnego wrażenia. Coś nie dawało mu spokoju, coś o czym
zapomniał. Teraz, próbując sobie przypomnieć, co to właściwie było, nie
mógł. Nie potrafił rozbić ściany dzielącej, go i jego wspomnienie. Szedł
przed siebie, patrząc na nocne niebo, więc nie powinno nikogo dziwić,
że wpadł na drewniana belkę, podtrzymującą balkon jednego z budynków.
Oszołomiony namiętnym pocałunkiem z drewnianym filarem, cofnął się parę
kroków do tyłu i zamarł. Olśniło go, złapał się za głowę, nie zwracając
uwagi na ból.
- Cholera jasna gdzie ja zostawiłem łuk! - powiedział sam do siebie.
Szybko sprawdził pas, przy którym wisiał sztylet. Reimenth zdał sobie
sprawę, że zostawił łuk, w boksie tygrysa Margaret. Poradził sobie i bez
niego więc, można powiedzieć, że trud matki w nauczenia go sztuki
szermierki chodź, odrobinę się opłacił. Zawiał chłodny wiatr. Rei,
otrząsnął się i ruszył przed siebie, prosto do domu Dante, zapominając o
wcześniejszym zmartwieniu.
Nad ranem, Reimenh, wparował do pomieszczenia, gdzie była sypialnia
gościnna w której stacjonowała Margaret. Pewien, że zastanie tam
dziewczynę, która zwykła wstawać o świcie, wszedł bez pukania.
- Hej Margaret... eeee... - Jego oczom ukazał się obraz Margaret,
siedzącej okrakiem na Beatrice. Białowłosy poczuł gorąco na twarzy i
oblał się płomiennym rumieńcem.
- To nie tak jak myślisz - burknęła do niego, swoim lodowatym tonem.
On tylko cofnął się do drzwi, przeprosił i szybko wyszedł z pokoju. Ten
obraz wyrył w jego głowie ogromną dziurę. Nie wiedział zupełnie jak to
się stało. Chyba wolał nie wiedzieć. Próbował odgonić myśli, jednak nie
mógł wyrzucić tego obrazu. Przypomniał sobie o łuku który leżał w boksie
Ayami. Czemu niby ostawił tam broń? Nie myślał przecież, że będzie
musiał walczyć na balu. Poszedł więc do stajni siedziby orłów, wydłuży
sobie jednak odrobinę drogę. By zająć myśli, zagadał nawet blondynkę o
piwnych oczach, sprzedającą piękne kwiaty. W końcu, by sprawić radość
młodej dziewczynie, kupił dwie margaretki, o śnieżnobiałych płatkach.
Nie zwlekając dłużej. Udał się już w stronę celu swojego spaceru.
Rei uważnie przyglądał się Pięknej Florianie, która pokazała mu co
robi. Dla niego było to coś zupełnie nowego, z fascynacją przyglądał się
temu co robiła dziewczyna śledząc każdy jej ruch.
- Myślałam, że zaniedbywali tego konia. W mojej historii zajmowano
się nim o wiele lepiej...ale najwyraźniej ten koń nigdy nie był pod złą
opieką. Dlatego pieczęć nie umiała się przyjąć - wyjaśniła Flo.
- To co robisz... jest wspaniałe - odparł nie mogąc wyjść z podziwu. Dziewczyna zaśmiała się i lekko zarumieniła.
- Dzięki, nie wiele osób tak myśli.
- Dobrze, że prawie zawsze należę do tej mniejszości - zażartował
białowłosy. Pomógł wstać dziewczynie. Wydawało się, że nic nie może
pójść nie tak. - szkoda, że nie jest do końca dozwolona. - Flo
przytaknęła i rozejrzała się po stajni.
- Nikt nas nie zobaczy? - zapytała niepewnie.
- Spokojnie, najwyżej powiem, że jesteś tu ze mną - powiedział
białowłosy i uśmiechnął się czarująco. - wcale nie wyda się to
podejrzane, zabieranie tak pięknej kobiety do cuchnącej stajni - zaśmiał
się a a Floriana dołączyła do niego. Śmiali się tak chwilę, dopóki Flo
nie spojrzała w górę, mina jej zrzedła i odsunęła się od Rei'a kawałek.
Rei usłyszał stukot kopyt tuż za sobą, i ciepły oddech, na swoim karku.
- Nie chcę cię niepokoić ale ten koń za tobą wygląda jakby chciał cię
zabić... - ostrzegła elfka. Rei głośno przełknął ślinę. Podszedł bardzo
wolno do Flo i wyciągnął do niej rękę.
- Zaufaj mi... błagam... - Szepnął, dziewczyna chwilę się wahała,
spoglądając raz na chłopaka, raz na konia z nim. Cofnęła się krok do
tyłu, jednak złapała dłoń chłopaka, ten bez zbędnego tłumaczenia,
pociągną ją za sobą, biegnąc wzdłuż, boksów. Znów uciekali. Konie
zaczęły tupać i rżeć zaniepokojone nagłym ruchem. Chodź droga do wyjścia
nie była aż tak daleka. Stukot za nimi był coraz głośniejszy, co
oznaczało jedno, kłopoty. Kiedy wierzchowiec był tuż za nimi, białowłosy
wiedząc, że to niego koń obraz za cel, zatrzymał się. Gdyby nie pewna
osóbka, która trzymała go mocno za rękę, nie wciągnęła go na czas do
pustego boksu, został by najpewniej stratowany. Srokata klacz dobiegła
do wrót stajni i z całym impetem uderzyła o nie zadem, przez co się
otworzyły, z rozpędu odbiły od zewnętrznych ścian budynku i wróciły na
swoje miejsce zatrzaskując się.
- Dziękuję - powiedział oszołomiony i uśmiechnął się delikatnie patrząc na twarz kobiety.
- Nie ma za co - odpowiedziała dysząc ze zmęczenia.
- Uratowałaś mnie przed chwilą! Gdyby nie to, byłbym martwy albo
bardzo mocno poturbowany - odparł do dziewczyny, wsłuchując się przy
okazji w stukot kopyt, by ocenić gdzie znajduje się klacz, trudno było
to ocenić ponieważ, wokół panował chaos, rżenie koni, niespokojne
dreptanie w miejscu.
- No to powiedzmy, że jesteśmy kwita - zażartowała - a teraz już cicho.
srokata klacz, przekłusowała obok ich boksu. Cicho wymknęli się z
niego i znów zaczęli biec do, zamkniętych, ogromnych drzwi. Kiedy już
przy nich byli, okazało się, że zostały zatrzaśnięte na dobre.
- Co teraz? - zapytał się gdy łaciaty koń pędził już w ich stronę.
Flo uskoczyła w jedną stronę wpadając w stóg siana, Rei miał mniej
szczęścia, ponieważ upadł prosto na kamienne podłoże. Potwór w ciele
konia powoli począł się do niego zbliżać, parskając głośno. Nagle nie
wiadomo skąd Flo wytrzasnęła coś na wzór ,,łap'' przesunęła po posadzce,
Miecz który uderzył o kopyta łaciatej klaczy, odbijając się niedaleko
Rei'a. Białowłosy bez wahania rzucił się po miecz. Wstał, i wyciągnął
przed siebie miecz. ,,Kto trzyma miecz obok stogu siana?!'' - przebiegło
mu przez myśl chłopakowi który zostawił łuk i kołczan w boksie
zmiennokształtnej, ogromnej, czarnej pantery.
- Jak ty trzymasz gardę?! - krzyknęła do niego Flo, bardziej można by
powiedzieć, że troskliwie niż karcąco, podnosząc się z siana i usiłując
znaleźć coś w torbie, z której wyjęła poprzednią pieczęć.
- Nie wiem, tak?! Nie jestem szermierzem! - odkrzyknął jej i poprawił
odruchowo swoją postawę. Przypominając sobie jak jego matka zawsze
strofowała go, gdy ćwiczyła z nim postawę. Rei, zaczął się wycofywać,
klacz lustrowała uważnie każdy jego ruch i wyciągnięty w jej stronę
miecz.
- A kim niby jesteś?! - znów zawołała. - na balu walczyłeś mieczem!
- Tylko to było pod ręką! - po ostatnich słowach Rei'a srokata klacz
cofnęła się do tyłu lekko podskakując, przy okazji trącając Flo tak, że
ta upadła na ziemię, upuszczając torbę. Mężczyzna miał dość tego cyrku,
natarł na klepie a ono ruszyło na niego. Klacz bez problemów wytrąciła
mu z rąk miecz, jednak nie dążyła wyhamować i pobiegła aż do końca
alejki. Rei podbiegł do Flo która, wyraźnie czegoś szukała. Miecz
wylądował niedaleko niej. Chwycił za rękojeść i natarł na zasuwę w
drzwiach. Za pierwszym razem nic, za drugim również. Ciął na oślep
zasuwę i drzwi. W końcu, gdy wydawało mu się już, że zamknięcie się
chodź trochę obluzowało, odrzucił miecz, cofnął się pare kroków i natarł
na wrota. Zaskrzypiały a zasuwa obluzowała się i odblokowała. Odwrócił
się, w jego stronę pędziła wściekła łaciata klacz. Rei, postanowił
obrócić to na swoja korzyść. Poczekał chwilę, i w odpowiednim momencie
się odsunął. Koń wparował na wrota, otwierając drogę ucieczki. Rei,
przykucnął przy Flo która dalej czegoś szukała, w pośpiechu złapał ją
pod ramie i spróbował wymusić by się podniosła.
- Czekaj nie, ona gdzieś tu jest - powiedziała gorączkowo rozglądając
się i przesuwając pojedyncze źdźbła siana. Jednak białowłosy, nie miał
zamiaru teraz słuchać, chciał skorzystać z chwili gdy bestia była
zdezorientowana po uderzeniu.
- Nie mamy czasu! - Powiedział i wziął bez pytania Flo na ręce.
Postawił ja na ziemię dopiero wtedy gdy byli pięć metrów za stajnią.
Okazało się, że zebrało się parę gapiów niedaleko stajni.
- Tam została moja, jedna z ważniejszych pieczęci! - Jęknęła
sfrustrowana. Reimenth westchnął i odwrócił głowę w stronę klaczy, która
powoli wracała do siebie.
- Pójdę po niego, ale ty tu zostań nie chcę by tobie się coś stało -
powiedział zrezygnowany. Czemu ściągał na innych tyle nieszczęścia?
Czasami myślał, że to przypadek, po prostu akurat coś się wydarzyło nie z
powodu tego, że on był w pobliżu. Jednak ta myśl szybko została
zepchnięta na boczny tor i zastąpiona przekonaniem o tym, że pech to po
prostu jego drugie imię. Nie myśląc już dłużej, przy okazji wcale nie
myśląc, wpadł na powrót do stajni. Rzucił się na kolana koło stogu siana
i uważnie lustrował każdy szczegół. Był dość spostrzegawczy, szybko
zauważył gładko oszlifowany, jasnoszary kamień na sznurku. Chwycił
pieczęć, podniósł się i jak wpadł do stajni tak i wypadł. Prosto na
klacz Dante. Na swoje nieszczęście stracił równowagę i runął na ziemię.
Klacz nie czekała długo, stanęła na tylnych nogach rżąc przeraźliwie.
Białowłosy, zanim jego klatka piersiowa została zmiażdżona przez kopyta
klaczy, przeturlał się i wstał tak szybko jak mógł, i prawie wpadł na
Flo, która pewnie chciała pomóc. Klacz odwróciła się w ich stronę,
mężczyzna nagle zauważył, że kobieta, zamachnęła się swoim mieczem.
Przerażony otworzył szeroko oczy i szybko kucnął. Na szczęście, Floriana
nie miała nawet zamiaru uderzyć Rei'a tylko rozjuszoną klacz za nim.
Kobyle oberwało się płazem miecza, co ja trochę zdezorientowało. Tym
razem, to elfka chwyciła, dziecko nieszczęścia za rękę, zmuszając go do
podniesienia się i biegu za nią.
Chwilę zajęło im szukanie kryjówki, jednak nie potrzebnie, ponieważ ktoś schwytał klacz i ta nawet nie mogła ruszyć za nimi.
- Teraz to ja dziękuję - odetchnął chłopak stając w miejscu.
Zatrzymali się gdzieś na placu z ładnymi, bogato zdobionymi domami
mieszkalnymi. Flo uśmiechnęła się delikatnie.
- Już na pewno jesteśmy kwita - powiedziała. Mężczyzna nagle
przypomniał sobie o naszyjniku który mocno trzymał w zaciśniętej pięści.
Wytarł pieczęć o skrawek koszuli i zarzucił na szyje Flo.
- To chyba twoje.
- Oh... - Kobieta spojrzała na naszyjnik a potem na Reimenth'a,
obdarzając go delikatnym uśmiechem i błyszczącym spojrzeniem
hipnotyzujących oczu. Potem stało się coś, czego chyba nikt by się nie
spodziewał. Floriana przytuliła delikatnie Rei'a a ten po chwili
całkowitego zaskoczenia, odwzajemnił uścisk. Szybko jednak puścił Flo
która się od niego odsunęła.
- A to za co? - zagadnął uśmiechnięty i nadal mile zaskoczony takim obrotem sprawy.
- No, za wszystko, to moje podziękowanie - powiedziała trochę
speszona. Rei widząc jej reakcję zaśmiał się i tym razem on ją
przytulił, chcąc rozładować sytuacje. Pomyślał bowiem, że Flo czuje, że
się narzuca. Więc czemu nie pokazać, że to nic złego?
Razem zaczęli się śmiać.
- A tak właściwie, to naprawdę nie jesteś szermierzem? - podjęła nowy temat.
- Tak, moja profesja to zawodowe ściąganie kłopotów - zażartował.
Kiedy Kobieta miała coś odpowiedzieć, za plecami Reimenth'a rozbrzmiał
głośny krzyk wściekłej kobiety.
- Jak możesz się tu jeszcze pokazywać! Po tym jak zostawiłeś mnie
samą z dzieckiem! - Krzyczała kobieta. Uśmiech z twarzy Flo natychmiast
znikł. Widząc to Rei nawet nie chciał się odwracać, na twarzy Flo
zdziwienie zaczęło mieszać się ze złością. Po mimo oporu odwrócił się,
ujrzał dziewczynę o burzy kasztanowych loków, otaczających jej czerwona
ze złości twarz. Złote oczy, wierciły w nim dziurę, były przepełnione
nienawiścią.
- Przepraszam, musiała mnie pani z kimś pomylić... Jestem tu dopiero
od niedawna - próbował wytłumaczyć się chłopak, jednak na marne.
Dziewczyna zaczęła zmierzać w jego kierunku.
- Przestań łgać! - krzyknęła. Rei zauważył, że jej oczy są pełne łez,
jednak ta walczyła z nimi nie dając im ściec po policzkach. Mogła przez
to mieć rozmazany cały obraz. Była zrozpaczona i wściekła. Rei poczuł
się okropnie, na myśl od razu przyszedł mu jego ojciec, który to
zdradzał matkę przy każdej napotkanej okazji. Wziął za pewnik, że to
kolejna ofiara jego chorej żądzy.
- No przyjrzyj się mi! Może po prostu pomyliłaś mnie z moim ojcem! On
jest handlarzem, sprowadza różne towary... jedwab... imbir? -
dziewczyna była coraz bliżej, przyszło mu grać na zwłokę, zaczął
wykonywać dziwne ruchy rękoma jakby wskazywał towary. -jedwab? Jedwab?
Kurkuma? - Nagle dziewczyna zatrzymała się tuż przed nim zastygając na
moment.
- Zaraz... to nie... przepraszam... pomyliłam cię z kimś - mówiła
przez łzy, które ściekły po rumianych policzkach kobiety. Była już o dwa
kroki od Rei'a, chwilę stała przed nim, coraz więcej łez spływało po
jej policzkach. Białowłosego zaczęło coś zżerać od środka. Może własne
sumienie? Czuł się winny tej sytuacji. Już od małego był wściekły na
ojca, którego nie było w domu, potem gdy już łaskawie wrócił na dłużej,
matka chłopaka dowiedziała się o zdradach swojego męża, czytając jego
korespondencje. Teraz gdy widział dziewczynę, obudził się w nim mały
chłopiec, który chciał zalać się łzami i wypłakać w suknie matki, jednak
nie mógł, co prawda był wrażliwy... jednak nie mógł tego okazywać, taka
rola wiecznego żartownisia. Nie mógł płakać, to on miał osuszać łzy
innych. Podszedł wolno do dziewczyny i lekko poklepał ją po plecach. Ta
jednak bez wahania po prostu się do niego mocno przytuliła i zaczęła
wypłakiwać się w jego szarą koszulę. Rei odwrócił głowę w stronę Flo, ze
spojrzeniem psa, który błaga o pomoc. Ta o dziwo uśmiechnęła się lekko,
chyba rozumiejąc położenie chłopaka. ,,Gdyby teraz tak ponownie uciec
razem... na kawę'' - pomyślał. Wtedy z domu naprzeciwko wybiegła
pulchna kobieta, w średnim wieku. Podbiegła do Reimenth'a i oddzieliła
go od dziewczyny.
- Idź mi stąd ty chuliganie! Zostaw moja córkę łajdaku! - Zaczęła
wrzeszczeć i okładać Rei'a szmatą po białej czuprynie. Wycofał się
szybko, złapał Flo za rękę i pociągnął za sobą w bliżej nieokreślonym
kierunku.
To jak Flo, dasz porwać się na kawę?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz