Teo nigdy nie lubił wielkich przyjęć. Za dużo było na nich ludzi wyrażających się wyjątkowo głośno na wszelkie dostępne tematy, pomimo faktu, że nie posiadali na ich temat żadnej wiedzy. Jak już zdążył się niejeden raz przekonać, ,,puste dzbanki tłuką się najgłośniej". Jedyną ulgą mogło być tylko zniesienie tej męki na spółkę z kimś równie niezadowolonym z sytuacji. Matteo daleko szukać nie musiał - wystarczyło jedno spojrzenie w stronę Dante, by zauważyć, że liderce Orłów wcale nie podoba się spędzanie wieczoru w dusznej sali balowej. Niestety, za każdym razem, gdy próbował jakoś się przecisnąć w stronę jasnowłosej dziewczyny znajdowało się coś chcące jeszcze bardziej uprzykrzyć mu wieczór. Głównie była to arystokracja, porywająca bogu ducha winną Rubkat w różne strony. Aż w końcu, gdy chłopak miał się już uwolnić od wariatki w błękitnym kapturku i zaprosić Dan do tańca zanim znowu ktoś ją zaczepi...
Modlitwy Teo po raz pierwszy w życiu zostały wysłuchane: pojawiła się porządna wymówka, by opuścić przyjęcie. Szkoda, że nic takiego nie przytrafiło mu się podczas POPRZEDNICH zabaw na których nie miał ŻADNYCH planów. Parszywe szczęście niebieskookiego maga musiało zsyłać małe stadko niezniszczalnych potworów akurat wtedy, gdy po latach oślego uporu i uprzedzeń zdecydował się bawić jak cała reszta zamiast podpierać ściany jak jakiś odludek.
Cóż, potraktujmy to jako jasny znak, że nie powinien postępować zgodnie z resztą.
Przejdźmy jednak do chwili, w której wściekła Dan miała już kompletnie dosyć niszczenia jej wieczoru. Bestie się rozmnożyły, ogień zaczynał szaleć, a wszyscy wydawali się już być solidnie wyczerpani. Kolejne stworzone przez Forrestera magiczne pęta prysły, nie stanowiąc dla potwora problemu. Rubkat starała się ciąć jak najmniej szkodliwie, co jedynie zwiększało jej frustrację.
- I na cholerę mi ten miecz, jeśli nie mogę niczego nim zaje*ać?! - wrzasnęła wściekła Beatrice, w jednym zdaniu wyrażając myśl dzieloną chyba przez wszystkich pozostałych na sali.
- To nie ma sensu - zgodził się Teo, dysząc z wysiłku. - Musi być na te potwory sposób...
- Malinowy czereśniak! - zawołało coś nagle obok niego.
Spojrzał w bok zaskoczony. W całym chaosie zapomniał o istnieniu małego demona szczycącego się imieniem Amita. Dziewczyna, tak jak podczas przyjęcia, pojawiła się znikąd, znowu krzycząc do ucha chłopaka słowa nie mające żadnego sensu. Tym razem jednak usłyszeli ją wszyscy obok. Obejrzeli się z tym samym zaskoczonym wyrazem na twarzach. Roześmiana (wbrew sytuacji) Ishwari szybko się poprawiła:
- Miałam na myśli ogień! - rzuciła Beatrice nasiąkniętą czymś szmatę.
Kobieta obejrzała się wgłąb sali, w stronę głównego wejścia. Faktycznie, kilka potworów już zajęło się ogniem, a trzy leżały już martwe. I nie wyglądało na to, by coś jeszcze miało z nich wyleźć. Beatrice uśmiechnęła się diabolicznie i owinęła miecz szmatą, umoczoną najpewniej w oliwie.
- DAN! - zawołała do unikającej ataków potwora liderki Orłów.
Dziewczyna prześlizgnęła się pod brzuchem potwora, zyskując kilka sekund na złapanie rzuconego jej mokrego strzępu z jakiejś firany. Nie pytała po co, po prostu zawinęła w niego ostrze miecza. Zanim Teo zdążył zapytać skąd wezmą ogień, broń zajęła się nim samoistnie. Obejrzał się wokół, z zaskoczeniem dostrzegając, że sytuacja powtórzyła się w przypadku każdego oręża pokrytego łatwopalnym materiałem. Płomienie wydawały się nie niszczyć metalu ani parzyć ich właścicieli, co wskazywało na ingerencję potężniejszego maga.
- Teo, miałabym prośbę! - zawołała Dante, w ostatniej chwili uchylając się pod pazurzastą łapą. - Mógłbyś tego gnoja unieruchomić?!
Matteo skinął głową i wyciągnął ręce w stronę bestii. Ostatni wysiłek, powtórzył sobie w myślach próbując zebrać choć trochę skupienia. Wtedy łapy stwora owinęły błękitne łańcuchy, przykuwając je do ziemi. Potwór stracił równowagę przez szarpnięcie, gdy gwałtownie uniósł przednią łapę. Upadł paskudnym pyskiem na posadzkę, a dziewczyny nie tracąc ani chwili cięły z dwóch stron w ustawioną jak pod katowski topór szyję. Łeb nie odpadł całkowicie - ciało, jakby nadal żywe, zdążyło się jeszcze podnieść na chwiejne łapy, ciągnąc za sobą głowę wiszącą ohydnie na kilku ścięgnach. Dopiero potem cielsko upadło, pozostając już w ostatecznym bezruchu.
Zapach przypalonego mięsa wkrótce wisiał już w powietrzu w całej sali. Mdlący odór zaczynał już przyprawiać o zawrót głowy. Gdy było już po wszystkim, zapadła nagła cisza. Ostatni kwik potwora ktoś urwał zamaszystym cięciem. A potem pozostały jedynie dźwięki skwierczącej skóry.
Matteo rozejrzał się po pobojowisku, opierając o ścianę między całymi oknami. Wszyscy chyba nie czuli się na siłach, by opuszczać salę. Tak jak stali, siadali na podłodze, pod ścianami i kolumnadą. Niektórzy, jak szatynka z papugą i piratka, nawet kładli się całkowicie na kafelkach, gapiąc bezmyślnie w sufit. Nikt nie miał ochoty wyjść na zewnątrz by dać znać, że jeszcze żyje. Przecież wtedy znowu będzie się od nich czegoś wymagać. Ludzie zaczną pytać i nie przestaną, chociaż żaden z uczestników walki nie znał konkretnych odpowiedzi. Teraz zasłużyli na chwilę wytchnienia. Potem mogą wrócić do żywych.
Dante, w obszarpanej sukni i wyjątkowo podłym nastroju, osunęła się po ścianie obok Teo i klapnęła na podłogę. Kilka razy lekko uderzyła potylicą w cegły, próbując jak pozostali zebrać się do kupy.
- Wisisz mi ten taniec - mruknęła do Borsuka tonem, jakby całe to zamieszanie z potworami było jego winą.
Chłopak parsknął śmiechem.
- Cokolwiek sobie pani zażyczy - odpowiedział z westchnieniem.
Dante? Krótko, ale chyba trzeba kończyć to przyjęcie :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz