Zakapturzony mężczyzna ukłonił się ironicznie, podając swoje imię i
pozycję. Jeśli mam być szczera to nigdy specjalnie nie przejmował się
formalnością. Nie lubił też podawać swego prawdziwego imienia, a gdyby
zależało to tylko i wyłącznie od niego, w dalszym ciągu wymyślałby nowe
na poczekaniu. Niestety, jako lider Borsuków musiał trochę zmienić swoje
zachowania i pozbyć się chociaż części dotychczasowych nawyków. Na jego
nieszczęście musiał też w małym stopniu ograniczyć złośliwości. Nie
żeby Lorkin był skończonym chamem, ale czasem znajdował się w takich
sytuacjach, które aż prosiły się o trafny komentarz. Całe szczęście,
Cleveland było królestwem krasnoludów, które nigdy nie słynęły z
nadmiernych uprzejmości. Dlatego też Yurgin Stonehead (który, swoją
drogą, też nigdy nie krył swych prawdziwych emocji i często mówił to, co
mu ślina na język przyniesie, nie dbając o zbędne cenzury), wybierając
go na lidera miał do niego tylko jedną prośbę- ograniczyć złośliwe
komentarze podczas narad i oficjalnych spotkań, czy też wielkich
przyjęć. Oczywiście, tylko wtedy, gdy odbywały się one w towarzystwie
członków pozostałych klanów, bądź osób nie będących krasnoludami, lub
obywatelami Cleveland. To dało się załatwić.
Mężczyzna podniósł się, przenosząc automatycznie ciężar ciała na prawą
nogę. Dach, na którym oboje stali przecież nie był równy, dlatego aby
uniknąć utraty równowagi żadne z nich nie mogło równomiernie rozkładać
swojego ciężaru na dwie kończyny. To chyba logiczne, nie?
-Mogę chociaż wiedzieć czym zasłużyłam sobie na takie… hm, „wytworne”
powitanie?- odezwała się Vanessa, przerywając tym samym dłuższą chwilę
ciszy, wiszącą w powietrzu. Schowała swój sztylet, a drugą ręką nasunęła
na głowę kaptur.- Czy może zwykłeś witać tak każdego napotkanego
nieznajomego?- aż nie sposób było przeoczyć tą odrobinę ironii, która
wdarła się do jej głosu.
Lorkin uśmiechnął się odrobinę, choć przez otaczające ich nocne niebo, oraz kaptur nie było tego dobrze widać.
-Nie, tylko liderów Słowików.- na tę uwagę Vanessa tylko wywróciła teatralnie oczami.
-A poważnie?
Mężczyzna westchnął i pokręcił głową z niedowierzaniem. Cisnęła mu się
na ustach pewna uwaga, choć rozsądek podpowiadał mu, że nie powinien
kierować jej (ani wszelkich innych złośliwych komentarzy) w stronę nowo poznanej. Nie tylko dlatego, że go pokonała i zapewne byłaby zdolna
zrobić to ponownie (choć, kto wie? Może gdyby Lorkin posłużył się magią
bojową koniec pojedynku byłby zupełnie inny?), ale głównie ze względu na
jej pozycję. Była taka sama, jak jego, co z kolei znaczyło, że jeszcze
przyjdzie im spotkać się ponownie. Może nawet w nie tak dalekiej
przyszłości. Poza tym Cleveland graniczy z Knowhere, można więc było
przypuszczać, że oboje nie unikną wspólnych narad między klanami. No i
lepiej nie robić sobie wrogów wśród liderów pozostałych grup. Ale z
drugiej strony… Yurgin sam mówił, że Gawron powinien ograniczyć złośliwe
uwagi tylko podczas ważnych zebrań. A przecież żadne z nich nie
znajdowało się w wielkiej, bogatej sali, tylko na dachu budynku. Wokół
nie było nikogo, a oboje liderzy wcale nie wyglądali na osoby o takiej
pozycji. Co więc miał do stracenia?
-Na granicy Ironwood grasują Krenshary. Przez chwilę obawiałem się, że
zawędrowały również w głąb Knowhere.- jego wzrok powędrował odrobinę
niżej, by móc spojrzeć nieznajomej w oczy.
Kobieta spiorunowała go ostrym spojrzeniem, dając mu tym samym do
zrozumienia, że nie jest zachwycona porównaniem jej do czworonożnego
potwora bez skóry na łbie.
-Nie mam zamiaru tego komentować.- mruknęła, celując palcem wskazującym w
Lorkina. Zakapturzony mężczyzna tylko wzruszył ramionami.
-Rób, jak uważasz.- podobała mu się reakcja Vanessy i przez chwilę miał
nadzieję, że uda mu się ją sprowokować. Tylko odrobinkę. Ness zdawała
się przejrzeć lidera Borsuków na wylot, gdyż powtórzyła:
-Nie skomentuję tego.
Lorkin uniósł jedną brew, starając się wyczytać coś z twarzy
rozmówczyni. Niestety, kaptur zasłaniał część jej twarzy, przez co nie
mógł dojrzeć jej oczu.
Gawron miał zamiar coś dodać, choć uniemożliwił mu to nagły krzyk,
dobiegający z okolicy. Oboje z Vanessą zareagowali w tym samym momencie.
Z niemalże identyczną precyzją dobiegli do skraju dachu i znaleźli się
na dole, zeskakując z jednego parapetu na drugi. Kiedy wylądowali na
dole dobyli obroni i zaczęli czujnie przyglądać się terenowi oraz
otaczającym ich kamiennym budynkom. Nawet jeśli Lorkin nie znał dobrze
nowej towarzyszki (jeśli tak można ją określić) to miał wrażenie, że
oboje są do siebie podobni. Dwa zakapturzone odludki, biegające pod
dachach, pod osłoną nocy.
Po ulicy, między domami przebiegł cień. A właściwie kilka cieni, Lorkin
oszacował, że było ich około pięciu. Spieszyli się. Krzyk który
wcześniej słyszał niewątpliwie należał do kobiety i dobiegał gdzieś
stąd. A tamta zgraja na pewno przed nikim nie uciekała, o nie. Ona coś
goniła. Coś, a może raczej kogoś? To trzeba było ustalić.
Pierwsza zareagowała Vanessa. Ruszyła przez siebie, cichej niż szept,
biegnąc wzdłuż uliczki. Lorkin syknął, choć zaraz się opamiętał i ruszył
za dziewczyną. W jednej chwili dwójka liderów biegła obok siebie,
najciszej jak było to możliwe. Zgraja nie wiedziała, że ktoś siedzi im
na ogonie, choć przecież zakapturzone postacie znajdowały się tak
blisko. Grupa skręciła gwałtownie, zatrzymując się za zakrętem. Zostali
zagonieni w ślepy zaułek, choć nie wiedzieli, że oni również są ścigani.
Bandyci widzieli tylko zabłąkaną kobietę. Ofiarę. Ich ofiarę. A całą
sytuację obserwowały dwie tajemnicze postacie.
-A dokąd to?- odezwał się jeden mężczyzna, najroślejszy ze zgrai.
Wystąpił na przód, podszedł do przerażonej kobiety, która kuliła się w
kącie. Biedaczka zdawała się wsuwać w kamienny mur, jakby próbowała
znaleźć w nim jakieś ukryte przejście. Drzwi, które pomogą jej uciec od
przestępców. Ale życie to nie bajka, tutaj nie ma ukrytych tuneli, ani
przejść w ścianach. Tutaj, jeśli nie potrafisz sobie poradzić samemu,
możesz tylko liczyć na czyjąś pomoc.
-Spieszno ci gdzie…- mężczyzna nie dokończył.
W tamtej chwili coś, a może raczej k t o ś uderzył do w tył głowy,
pozbawiając przytomności. Zamaskowany runął jak kłoda, jeszcze zanim
zdążył dobyć broni. Pozostali bandyci gwałtownie odwrócili się, a ich
zdziwione spojrzenia padły na dwie niepozorne postacie. Usta co
poniektórych „członków ekipy” zaraz wykrzywiły się w złośliwym grymasie.
To przecież były tylko dwie osoby, na ich czwórkę. To, że przez
przypadek udało im się ogłuszyć jednego z nich jeszcze o niczym nie
świadczyło.
-A wy czego tu szukacie, co?- odezwał się jeden z łotrów, dobierając zakrzywionego noża.- Zwady?!
Po twarzy Lorkina przebiegł cień uśmiechu, w którym bynajmniej nie było
ani odrobiny wesołości. Tacy naiwni, pomyślał. Nawet, jeśli jeden z nich
runął na pysk, wciąż są pewni siebie. Tacy naiwni i pewni siebie… zbyt
pewni.
Żadne z nich oczywiście nie odpowiedziało na pytanie szajki.
Zakapturzone postacie skoczyły ku przeciwnikom w tym samym momencie i
poruszali się niemal z identyczną precyzją. Właściwie to ciężko było
nazwać to walką. Bo grupa dryblasów, choć niewątpliwie silna,
liczniejsza i uzbrojona za nic nie poradziłaby sobie z dwójką liderów.
Może, gdyby mieli większą przewagę liczebną. Ale tak? Z czwórką Vanessa i
Lorkin poradzili sobie bez większego problemu, dlatego też tego
„zdarzenia” nie można było nawet nazwać starciem. Jeśli mam być szczera,
to Lorkin zdecydowanie bardziej przykładał się do wcześniejszego
pojedynku na dachu. Ogłuszenie przestępców i związanie ich nie okazało
się wielkim problemem. Jednak żadne z nich nie poznało przyczyny
dlaczego szajka napadła na bezbronną kobietę, głównie z dwóch powodów.
Po pierwsze- ciężko jest przesłuchiwać nieprzytomnych, a po drugie-
dziewczyna, którą uratowali uznała, że ucieknie z „miejsca zbrodni”, a
żadne z tej dwójki nie widziało konieczności w gonieniu i straszeniu
zwykłej obywatelki. Poza tym odpowiedni ludzie i tak wszystko wyciągną z
tej bandy, gdy tylko się ocknie, o to mogli być pewni.
Dwójka zakapturzonych Cieni schowała swoją broń, wiedząc że na dziś ich robota dobiegła końca. No, może prawie.
Jeden z bandytów, ten którego ogłuszyli na początku i zapomnieli
związać, podniósł się nagle i zamachnął w stronę najbliższej osoby.
Lorkin stał trochę dalej niż Van, gdyby podszedł o kilka kroków bliżej
zapewne również znalazłby się na celowniku. A oprych, choć z pewnością
nie był wyszkolony i do najbystrzejszych również nie należał, to z
takiej niewielkiej odległości, zamachując się bronią z pewnością mógł
zrobić krzywdę. Szkoda, że liderzy zdążyli wcześniej schować broń.
Przeciwnik zaatakował zbyt nagle i znajdował się za blisko, by któreś z
nich zdążyło dobyć oręża na czas.
Nie myśląc zbyt wiele, a działając bardziej pod wpływem nagłych impulsów
energii, Lorkin posłał w kierunku napastnika strumień magii. Nie
potrzeba było wiele czasu, by ten padł twarzą na siemię, jeszcze zanim
zdążył zaatakować jego nową towarzyszkę. Nawet nie trzeba było go
związywać, Gawron dobrze wiedział, że przez długi czas się nie
podniesie.
Zakapturzony mężczyzna syknął z niezadowolenia. A obiecał sobie już
dawno temu, że przenigdy nie użyje magii bojowej, a na pewno nie
przeciwko tak łatwemu przeciwnikowi. Właśnie złamał jedno ze swoich
najważniejszych postanowień, oraz zniszczył te wszystkie treningi, przez
które przyszło mu przejść, by odzwyczaić się od tych cholernych czarów.
Nie mówiąc nic, odwrócił się od Vanessy, nie rozmawiając z nią nawet o
tym co zrobić ze związanymi. Gwizdnął na Amorię, która do tej pory kryla
się w cieniu, a teraz posłusznie podbiegła do Lorkina. Zakapturzony
Gawron nie powiedział ani słowa. Oddalił się od miejsca zbrodni,
wtapiając się w cienie, spowijające uliczki i domy. W powietrzu czuć
było zapach bzu i agrestu.
Vanessa? Czytałam to kilka razy, ale dalej nie wiem o co w tym opku chodzi, wybacz *^*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz