Słońce powoli kierowało się ku horyzontowi, barwiąc niebo kolorami fioletu i czerwieni. Kremowo-pomarańczowe obłoki leniwie płynęły po bezkresnym nieboskłonie, co jakiś czas przykrywając źródło światła. Mimo wszystko, dalej było dość jasno, a pomijając późniejszą porę, zupełnie nie dawało się odczuć, iż obecny dzień dobiegał końca… nawet wręcz przeciwnie! Zdawało się, jakby ostatnie kilka godzin miało płynąć przez wieki. Bez pośpiechu, leniwie, a mimo to przed siebie… zupełnie, jak te chmury nad nimi.
Przez pusty szlak wędrowały trzy, z daleka zupełnie niepozorne postacie. Mężczyzna i dwie kobiety szli przez siebie, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. No bo kto mógł wiedzieć, że kryli się przed strażnikami? Któż by się spodziewał, że zaledwie kilkadziesiąt metrów stąd, w krzakach zostawili trupy? Poharatane, zimne ludzkie ciała, dzieło czyjejś niezwykle precyzyjnej roboty… ich roboty. Nie, z daleka wszystko wyglądało zupełnie normalnie. W kolorowym świetle zachodu, na tle różowego nieba każdy wygląda niewinnie. Dopiero z bliska dało się wyczuć tą dziwną aurę, jaka otaczała całą trójkę i dodatkowo każde z osobna.
Wysoka, kruczowłosa dziewczyna, choć w dużej mierze była tylko człowiekiem, do złudzenia przypominała demona. Była definicją sztormu, niespokojnych i zdradliwych wód oceanu, oraz białej jak kości morskiej piany, która niczym paszcza wodnego potwora, pożera tonące statki. W burzowych oczach iskrzyło się pragnienie… pragnienie wolności, za którą była gotowa oddać wszystko, co miała.
Szatynka natomiast szła swobodnie przed siebie, pogwizdując wesoło. Wyglądała na beztroską, niczym nie przejmująca się dziewczynę. Jednak mało kto wiedział, że za szerokim wachlarzem zbójeckich uśmiechów i uśmieszków, kryła się osoba pociągająca za wiele sznurków w tej krainie. Mało kto zdawał sobie sprawę z tego, że był po części tylko i wyłącznie jej marionetką.
Z kolei wysoki, ubrany na szaro mężczyzna, z bandanką owiniętą dookoła twarzy zdawał się być istną oazą spokoju, a zarazem wcieleniem brutalności. Był chodzącą tajemnicą- stanowił niebezpieczną zagadkę, oraz klucz do jej rozwiązania.
Ciężko powiedzieć, które z nich było gorsze, któremu ciężej i najmniej rozsądnie byłoby zaufać. Tylko szaleniec mógł wpaść na tak śmiały pomysł, jak pchnięcie całej trójki ku sobie i sprawienie, że będą razem wędrować w stronę jednego celu.
W każdym bądź razie, takie wrażenie odniosła Thalia, przyglądając się to jednemu towarzyszowi, to drugiemu, to drodze, jaką mieli przed sobą.
-Cholera.- mruknęła trochę głośniej, niż zamierzała.- Jesteśmy jak parodia trzech pieprzonych muszkieterów.- uśmiechnęła się złośliwie.
Chow zawtórowała jej śmiechem, a z dzioba Ozzi wydobyło się skrzekliwe, dobrze wszystkim znane przekleństwo.
-Jeden za wszystkich..!- zaczęła ironicznie szatynka i, uśmiechając się zbójecko, z przesadnym oddaniem uniosła do góry niewielki nóż. Uwadze Thalii nie umknęło, iż wśród srebrnego błysku stali połyskiwały małe, karminowe plamki.
Trzeba pamiętać, by później wyczyścić ostrza, pomyślała.
-… Wszyscy za jednego!- pochwyciła sarkastyczny okrzyk towarzyszki, z równie zbójeckim uśmiechem na ustach.
Ku jej wielkiemu zaskoczeniu, do pary uniesionych noży dołączył jeszcze trzeci. Obie kobiety spojrzały się w bok na zamaskowaną postać. Chow posłała mężczyźnie pełen zadowolenia złośliwy uśmiech, przy którym ostre i przenikliwe spojrzenie Thalii, taksującej obcego było zdecydowanie mniej widoczne. I bardzo dobrze. Mimo to, obie mu nie ufały, nawet jeśli każda okazywała to na swój dziwaczny sposób. Z resztą, nie było w tym niczego dziwnego, on również nie darzył ich zaufaniem, nie miał ku temu powodów. Wszystko przypominało swego rodzaju grę- niebezpieczny pojedynek, w którym wszelkie ataki maskowano złośliwymi uśmiechami i ostrymi spojrzeniami. A zasady…? Każdy wymyślał własne- na poczekaniu, nie konsultując się z pozostałymi. Jeśli tak przedstawiała się ich znajomość, to faktycznie trójka wędrowców była naprawdę słabą parodią trzech, bezgranicznie ufających sobie muszkieterów.
Kiedy Szkwał uświadomiła sobie ten, zdawałoby się teraz, oczywisty fakt, uśmiechnęła się jadowicie. Jedna z reguł właśnie wpadła jej do głowy.
-A więc…- zwróciła się do zamaskowanego mężczyzny, tonem, jakim zwykła rzucać wyzwania.- Kim pan w rzeczywistości jest, panie… Szary?- To ostatnie słowo specjalnie zaakcentowała tak, by nieznajomy wiedział, że wyłapała zasady jego gry. Zmrużyła oczy, wytrzymując jego ostre spojrzenie.
-Co dokładnie masz na myśli, panno Sargent?- Prześladowca zadał pytanie w taki sposób, jakby jednocześnie ostrzegał rozmówcę przed konsekwencją udzielenia na nie odpowiedzi.
Kruczowłosa piratka uśmiechnęła się złośliwie, jakby do siebie. Miała dziwne wrażenie, że tasuje karty do jego gry.
-Osoby z hakiem w jednej ręce i książką z balladami w drugiej mogę policzyć na palcach jednej dłoni. Morderca czytający wiersze, czy poeta mordujący w ciemnych uliczkach?- spojrzenie zamaskowanego mężczyzny stało się jeszcze ostrzejsze. Zupełnie, jakby miało przedziurawić gardło piratki i uniemożliwić jej dalsze mówienie. Bezskutecznie.
Thalia wytrzymała zimny wzrok mężczyzny, nawet jeśli kuł ją niemiłosiernie, niczym tysiące malutkich igiełek, powoli wbijających się pod skórę.
- Przecież za coś musiałeś znaleźć się w więzieniu, mam rację, panie Szary?- dokończyła, posyłając Nocnemu Prześladowcy tryumfalne spojrzenie.
Katem oka Sargent dostrzegła złośliwy uśmiech Chowlie. W jej brązowych oczach tańczyły iskierki rozbawienia, ale i zrozumienia, gdy przypatrywała się tej wymianie zdań. Z każdym następnym słowem, padającym z ust piratki, jej zbójecki uśmiech robił się coraz szerszy, a spojrzenie ostrzejsze. Zupełnie, jakby czekała, aż ktoś poruszy ten temat. Co z kolei znaczyło… czyżby kurierka wiedziała kim w rzeczywistości był tajemniczy mężczyzna?
Revan? Chow? Przekazuję wam pałeczkę, zanim utopię was, lejąc tą wodę *^*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz