piątek, 25 grudnia 2015

Od Revana - Bunt

        - Szybciej! - warknął strażnik i dla podkreślenia swoich słów popchnął Revana.
  Mężczyzna miał ręce skrępowane za plecami, toteż utrzymanie równowagi nie było zbyt łatwe. Mimo to udało mu się zrobić niezdarny krok i ponownie stanąć wyprostowany. Nie odpowiedział. Sierżanta to nieludzkie opanowanie zaczynało doprowadzać do szału. Nocny Prześladowca szedł wyprostowany, wprost emanując godnością i pogardą. Przechodnie widząc go szybko odwracali wzrok, nawet gdy ten był bezbronny i miał związane ręce.
  - Masz niezły tupet, by pojawiać się w Pheobe w przeddzień egzekucji - powiedział sierżant. - Mamy dobudować ci miejsce na stryczku?
  Więzień i na to nie odpowiedział. Sierżant wprost nie mógł się doczekać chwili, w której pozbawi go maski. Ciekawe, czy wtedy będzie zdolny zachować się tak jak teraz.
  - Ciekawy masz arsenał - zaczął chcąc rozdrażnić pojmanego. Przyglądał się po kolei każdej skonfiskowanej rzeczy. - Dwa sztylety, broń rasowego skrytobójcy. Hak? Chyba nie ma paskudniejszego oręża. I jak tym można do cholery walczyć? A to? Zakrwawiony drut do robótek? Kto by pomyślał...Co ty przy sobie jeszcze miałeś...książkę? - sierżant tak jak za pierwszym razem był zaskoczony znaleziskiem. Mały, drukowany tomik nie wyglądał na nic, co mógł nosić przy sobie zawodowy morderca. Ani spis nazwisk, ani opis miasta...
  Biedaczyna nie umie czytać, pomyślał z satysfakcją Revan. Wybacz, wersji z obrazkami nie było. Prześladowca już zastanawiał się jakby tu ukarać strażnika za dotykanie jego rzeczy. Tak, on był pewny, że uda mu się uciec. Nie wiedział jak, ale coś mu mówiło, że ten dzień nie jest tym, w którym pojmano Nocnego Prześladowcę.
  W końcu czwórka mężczyzn dotarła pod gmach więzienia. Co za paskudna ironia - ledwie kilka godzin wcześniej Re chciał tu przywlec Bonneta.
  - No rusz się! - kolejne niepotrzebne pchnięcie ,,przeprowadziło" Szarego przez próg.
  Sierżant już chciał się przywitać z kompanami na pierwszym posterunku, ale w holu nie było nikogo. Jedynie trzy puste krzesła wokół stolika, na którym leżała niedokończona partia w karty. Podrapał się po głowie i machnął ręką na prowadzących więźnia towarzyszy żeby szli za nim. Ruszyli w stronę cel.
  - To jaką kwaterę sobie zamawiasz? - rzucił złośliwie sierżant. - Wolisz z oknem czy wychodkiem?
  - Pojmaliście nie tego co trzeba - powtórzył po raz któryś Revan. - To nie ja jestem najgorszym mordercą w Pheobe.
  - Trup sir Bonneta temu przeczy. Po co w ogóle mordować tak wspaniałych obywateli?
  Prześladowca nie wytrzymał i zaśmiał się kpiąco. Strażników za nim ten nieprzyjemny odgłos przeraził, sierżant natomiast odwrócił głowę w kierunku więźnia, wyraźnie niezadowolony z kpin.
  - Jesteście ślepi - powiedział Revan, ale bez cienia żadnej wesołości. - Wśród szlachty trudno trafić na ,,wspaniałych obywateli". A tym bardziej nie był takowym wasz ukochany sir Bonnet.
  Sierżant posłał mu pełne wrogości spojrzenie. Re odczytał przekaz: ,,Nie kpij ze mnie, bo cienko zaśpiewasz".
  Minęli drugi posterunek. Też był pusty. Zaniepokojeni strażnicy sięgnęli po broń. Gdy zaczęli się zbliżać do bloku więziennego zaczęli słyszeć niepokojący hałas - mieszaninę krzyków (i bólu i tryumfu), rechotów i brzdęk tłuczonego szkła. Żołdacy przyspieszyli (a co za tym idzie, musiał przyspieszyć także Szary) i stanęli jak wryci w wejściu do sekcji więziennej.
  W środku panował istny chaos. Więźniowie jakimś cudem wydostali się ze swoich cel, a teraz - jako broń mając jedynie szkło z butelek - pozbywali się każdego żołdaka, który odważył się podjąć próbę stłumienia buntu. Sierżant stał jak kołek, podobnie jego towarzysze.
  Revan wykorzystał okazję i walnął w jednego ze strażników barkiem. Ten przewrócił się na swojego kompana o oboje padli na posadzkę. Mężczyzna już chciał uciec, gdy coś sobie uświadomił.
  Sierżant zniknął w tłumie. Razem z jego drogocennym hakiem.
  Re warknął z rezygnacją i wkroczył między walczących. Poruszał się z boku, nie chcąc wpaść w epicentrum buntu. Szukał wzrokiem sylwetki sierżanta, jednak żołdak jakby wyparował. Nagle tuż przed nim przeleciała butelka i roztrzaskała się na ścianie. Revan przyklęknął i udało mu się chwycić kawałek szkła w związane na plecach ręce. Chwilę operował ostrym przedmiotem na ślepo, aż w końcu sznur puścił. Szary roztarł przeguby i wpatrzył się się w motłoch. W życiu się tędy nie przedrę bez walki, pomyślał. Gdybym tylko miał swoją broń...
  Nagle sobie o czymś przypomniał. Pogrzebał w kieszeni pod połą kaftana, aż w końcu znalazł to czego szukał. Kastet. Żołdacy go nie znaleźli, spodziewali się, że broń skrytobójcy jest ukryta tylko w rękawach. Re uśmiechnął się z chorą satysfakcją. Kto powiedział, że broń mordercy ogranicza się do kilku sztyletów?
  Dalej poszło jak z płatka. Mało kto próbował go atakować - strażnicy mylili jego ubiór z mundurem, a buntownicy sądzili, że Re jest jednym z nich. Mężczyzna nie mógł wyjść z podziwu, jak bardzo można się uzależnić od wolności. Iście silny narkotyk, skoro dla jego odzyskania banda złodziei, bandytów i zabójców jest w stanie zebrać się pod jednym sztandarem. Pytanie tylko, kto ten sztandar trzyma? Re zauważył ją dopiero po kilku minutach. Thalia Sargent. Ciemnowłosa kobieta walczyła ze zbójeckim uśmiechem, nieco przerażającym gdyby jeszcze wziąć pod uwagę zakrwawiony kikut butelki w jej dłoni. Mógł to przewidzieć. Któż inny ma wprawę w dowodzeniu tak doborową załogą?
  Szary zdzielił jednego ze strażników kastetem, zostawiając mu krwawy ślad na skroni. Trzymał się blisko ściany, nie dając się wciągnąć w chaos panujący na środku dużej sali. I nareszcie zauważył znajomą twarz...
  Sierżant nie wyglądał najlepiej. Leżał wpół oparty o mur i kaszlał ciężko w zaciśniętą pięść. Z jego ust ciekły stróżki krwi. Gdy zauważył stojącego nad nim Revana próbował wstać, ale udało mu się jedynie wykrzywić twarz z bólu. Nocny Prześladowca podniósł go do pozycji stojącej i podtrzymując łokciem przez chwilę wpatrywał się w oczy sierżanta. Po czym ku jego wielkiemu zaskoczeniu wyjął mu z kieszeni swój tomik i nadziak oraz odebrał hak.
  - Na przyszłość lepiej nie dotykaj cudzych rzeczy - powiedział Revan, puścił żołdaka i zniknął mu z oczu.
  Zamaskowany mężczyzna zmierzał ku wyjściu tą samą drogą, którą tu trafił. Niestety epicentrum buntu przeniosło się ze środka sali na jej obrzeża. Jakiś strażnik zauważył go i zdając sobie sprawę, że Szary nie stoi po jego stronie pobiegł w jego kierunku z wyciągniętym mieczem. Revan dobył haka i wykonał piruet mijając atakującego bokiem. Ten poleciał do przodu. Wtedy Re przerzucił hak do prawej ręki, wbił go z zamachu w krtań strażnika i wyszarpnął pozostawiając mu szeroką wyrwę w gardle. Gdy żołdak upadł ktoś znienacka uderzył zamaskowanego w tył głowy. Ogłuszony morderca upadł na jedno kolano. Stojący nad nim strażnik już miał wbić jego plecy dwuręczny miecz, gdy nagle ktoś z boku przewalił go na ziemię i wbił kikut szklanej butelki prosto w oko. Przeciągły wrzask uświadomił Prześladowcy, że wciąż żyje.
  - Hej! Lepiej wstawaj jeśli chcesz pożyć! - usłyszał i odwrócił głowę.
  Nad stała Thalia Sargent we własnej osobie. Revan przyjął wyciągniętą dłoń i stanął na nogi.
  - Masz u mnie dług - rzuciła do niego kobieta z tym samym zbójeckim uśmiechem.
  Nagle z tłumu w ich stronę rzuciło się jeszcze trzech strażników, próbując otoczyć iskrę, która rozkrzesała ten bunt. Morderca i piratka - zupełnie jakby już wcześniej opracowywali tą taktykę - stanęli do siebie plecami. Thalia kopnęła leżącą butelkę w stronę głowy pierwszego z napastników. Trafiła i mężczyzna poleciał do tyłu z powrotem w tłum. W tym samym czasie Re wykonał obrót w stronę drugiego. W jego lewej dłoni jakby znikąd pojawił się nadziak i trzymany niczym nóż wbił się między żebra strażnika na wysokości mostka. Trzeci szybko skończył ze szkłem w krtani.
  Wtedy od strony Prześladowcy z tłumu wyszedł osiłek dzierżący oburącz ciężką halabardę. Wykonał szeroki zamach.
  - Padnij! - krzyknął Re. Thalia odskoczyła przed siebie i obróciła się przodem do atakującego. Revan natomiast skoczył do przodu, prosto na niego. Zanurkował pod świszczącą halabardą, przekoziołkował po podłodze i płynnie zerwał się na nogi. Ciężka broń pociągnęła halabardnika za sobą i stał teraz bokiem do Szarego, zupełnie odsłonięty. Morderca przerzucił hak z powrotem do lewej ręki po czym zamachnął się nim do góry. Zakrzywiony czubek wbił się w podgardle osiłka z taką siłą, że Revan aż poczuł jak uderzył w zęby i zahaczył się o żuchwę. Szarpnął przewalając osiłka, równocześnie wyrywając hak. Martwy halabardnik wylądował tuż pod nogami Thalii, która spojrzała na niego w lekkim szoku.
  - Jesteśmy kwita - usłyszała jedynie, a gdy podniosła głowę tajemniczego zamaskowanego jegomościa już nie było.

* * *

        Revan już drugi raz tego dnia biegł ulicą rozpychając przechodniów. Musiał wydostać się z miasta, jak najszybciej. Zbliżając się do obrzeży zauważył jakiegoś elfiego arystokratę zsiadającego z konia. Wskoczył na siodło wierzchowca i bez słowa popędził galopem odprowadzany przekleństwami właściciela rumaka.
  Wyjechał z miasta w byle jakim kierunku, chcąc jedynie szybko się oddalić. Nie wiedział ile tak jechał. Na pewno długo, bo zwolnił dopiero wtedy gdy zmęczony koń odmówił dalszego posłuszeństwa. Revan odetchnął i spojrzał na spieniony pysk wierzchowca.
  - Wybacz - powiedział klepiąc jabłkowitego ogiera po szyi. Zwierzę lepiło się od potu - Jakoś ci to wynagrodzę.
  Rumak prychnął jakby mu nie wierzył, ale w końcu ruszył stępem przed siebie. Jadąc Re rozmyślał nad swoją obecną sytuacją. Mało możliwe, by którykolwiek strażnik przeżył bunt. Jeśli więc wróci kiedyś do Phoebe po odpowiednio długim czasie, nie musi się obawiać rozpoznania wśród straży miejskiej. Nie mógł jednak liczyć na to samo ze strony mieszkańców miasta. Sted Green - człowiek, któremu pomógł odegrać się na Bonnecie za śmierć siostry - mógł już rozgadać, że arystokrata zginął z ręki Nocnego Prześladowcy. Tak jak wygadał to, zdrajca, strażnikom.
  Rozmyślania przerwała Szaremu jakaś rozmowa. Mężczyzna zmrużył oczy. Na szlaku przed nim zatrzymało się dwóch jeźdźców. Podjechał bliżej. Były to dwie kobiety: brunetka wyglądająca na kurierkę z papugą na ramieniu i...znajoma, ciemnowłosa piratka. Zauważyły go dopiero gdy jego koń zarżał na powitanie dwóm pobratymcom. Zatrzymał się jakieś trzy metry od nich. Thalia zmrużyła oczy, a jej towarzyszka zmierzyła przybysza nieufnym wzrokiem.
  - Uszanowanie, panno Sargent - Revan zdecydował się odezwać pierwszy. - Znowu na siebie wpadamy.
  Brunetka popatrzyła na Thalię zdziwiona.
  - Co to za koleś? - spytała.
  - Też chciałabym wiedzieć - odparła Sargent. - Skoro moje imię już znasz, to może sam się przedstawisz?
  - Po co ci moje imię? Skąd wiesz czy nie zmyślam? Poza tym w samym Ikramie może być dwudziestu o tym samym imieniu - powiedział morderca. - Ale skoro nalegasz, to możesz mi mówić Szary, chociaż na rubieżach Castelii...a teraz chyba także Ikramu, jestem szerzej znany jako Nocny Prześladowca.
  Zapadła krótka, napięta cisza. Thalia i Revan bez skrupułów patrzyli sobie w oczy, jakby próbowali coś z nich wyczytać o ich właścicielu.
  - Hej, a skąd się znacie? - zapytała nagle ciekawsko kurierka.
  - Z więzienia - odparła Thalia wymijająco. Chyba nie chciała zbyt wiele wspominać o buncie.
  - W sumie mogłam się tego spodziewać - dziewczyna z papugą uśmiechnęła się drapieżnie. - Chowlie, tak jakby co.
  Re skłonił lekko głowę, co w jego języku znaczyło tyle co ,,Miło poznać". Potem zwrócił się do piratki:
  - Przyznam, jestem pod wrażeniem. Poprowadziłaś - w pewnym sensie - całkiem zgraną zgraję morderców i bandytów ku wolności. I gdyby nie panujący w więzieniu chaos jutro oboje byśmy wisieli. Dziękuję.
  Thalia uśmiechnęła się jednym kącikiem ust.
  - Nie ma za co - odpowiedziała. - ,,Bo dzieło zniszczenia  W dobrej sprawie jest święte..."
  - ,,Jak dzieło tworzenia - dokończył Re. - Bóg wyrzekł słowo stań się, Bóg i zgiń wyrzecze.  Kiedy od ludzi wiara i wolność uciecze" *

Thalia? Chow? I mam swoją redutę ^^

* fragment ,,Reduty Ordona" Adama Mickiewicza

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz