To nie była najprzyjemniejsza noc, jaką spędziła poza pokładem statku,
choć bywało gorzej. Nawet, jeśli od kilku dni siedziała za kratkami, a
do jedzenia dostawała tyle co nic, to przynajmniej miała dach nad głową i
towarzyszy do rozmów. Tak, w celach obok również przesiadywali ludzie,
choć wśród nich nie było ani jednej kobiety. Przez te kilka dni
kompanami Thalii byli złodzieje, buntownicy, piraci, oraz osoby, które
skazano za popełnienie morderstwa, bądź też nieudaną egzekucję… innymi
słowy- wszystko było po staremu. Z tym, że znajdowała się na stałym
lądzie, a słony wiatr nie wiał jej prosto w twarz. Nie słyszała też
szumu morza, ani śpiewu syren. Nawet jeśli była na lądzie tylko
kilkanaście dni to już zdążyła stęsknić się za wzburzonymi wodami, choć
przecież tyle razy je przeklinała. A na domiar złego piratka dobrze
wiedziała, że minie naprawdę dużo czasu, zanim wróci do dawnego życia.
Poza tym… nie miała do czego wracać. Jej okręt „Przeklęta Syrena”
podobnie jak załoga… ich po prostu już nie ma. Nie chodzi o to, że
umarli, że ją opuścili, czy zdradzili. To była bardzo trudna wyprawa,
która musiała tak się skończyć.
Jak myślicie, co jest na końcu świata? Przepaść? Otchłań? Ogromny wir
wodny? Powiem wam co oni widzieli- wodospad. Ale to nie byle jaki,
zdawał się nie mieć końca… poniekąd była o prawda. Spadająca woda
wpływała do ogromnego, granatowego oceanu. Sam fakt, że statek, a tym
bardziej oni przeżyli ten upadek był cudem, choć to co ujrzeli później
było jeszcze bardziej nieprawdopodobne. Tysiące nieodkrytych wód i wysp.
Świat, w którym słońce nigdy nie zachodzi, a wiatr nie przestaje wiać w
żagle. To była przepiękna kraina, choć dało się w niej wyczuć coś
innego. Był w niej zarówno strach, jak i piękno, radość i rozpacz,
tajemnica, oraz jej rozwiązanie… ta kraina nie należała do nich. Do
nikogo, kogo można spotkać w tym świecie. Bo to był inny świat, za
krańcem naszego. Kraina umarłych? Ciężko powiedzieć, choć na pewno
rządziła się innymi prawami i siłami, niż te, które są nam znane. Załoga
Thalii została pochwycona przez kogoś, kto sprawował tam władzę. Jedyna
istota, dumny stwór z krańców świata. Brzmi wspaniale, choć w
rzeczywistości wyprawa zakończyła się katastrofą. Kamraci Sargent
zostali uwięzieni, najpewniej już na zawsze, a „Przeklęta Syrena”
została zamknięta w butelce… dosłownie. Czary? Ciężko stwierdzić,
piratka wiedziała jedynie tyle, że gdy otworzyła oczy znalazła się w
Dal-virii. Bez okrętu, bez załogi, bez wszystkiego co miała… i to
jeszcze z małpą na ramieniu. Tym diabłem, który tak bardzo denerwował ją
przez te wszystkie lata. Dexter należał do jej pierwszego oficera,
Gibbsa i właściwie to był jedyny powód, dla którego zdecydowała się go
nie utopić. To, może powody były dwa. Zwierzak był potwornie
inteligentny i czasem naprawdę się przydawał.
To nie była najprzyjemniejsza noc, jaką przyszło jej spędzić w ciągu
ostatnich dni… a może i tygodni? Właściwie to w ogóle nie spała. Myślała
o tym co miało miejsce zaledwie dwa dni temu. Proces sądowy. Gdyby nie
fakt, że skazano ją na stryczek to może nawet uśmiechnęłaby się odrobinę
na wspomnienie owego wydarzenia, a szczególnie na myśl o zarzutach… a
także mina sędziego, gdy dowiedział się o wszystkim była równie
bezcenna, co reakcja tłumu na jej wulgarne i bynajmniej nie uprzejme
odpowiedzi. Cóż, ciężko powiedzieć, czy to również i za jej brak
wychowania przyspieszono proces, ale na pewno Thalia jakoś się do tego
przyczyniła. Nic dziwnego, że sędzia stracił cierpliwość, choć o
szczegółach opowiem wam kiedy indziej. Przy… stosownym momencie.
Ciemnowłosa dziewczyna gwałtownie obróciła głowę, gdy dotarł do niej
dźwięk, na tyle jej znany, by nie pomylić go z żadnym innym. Szuranie
małych łap, chichot i… dźwięczenie kluczy. Piratka uśmiechnęła się
tryumfalnie, gdy tylko zobaczyła postać przy drzwiach od jej celi. Nawet
jeśli nienawidzili siebie nawzajem, to bywały takie dni, kiedy byli
gotowi współpracować.
-No, jesteś wreszcie. Dlaczego tak długo, hę? Ty wiesz, że pierwszy raz
siedziałam aż do procesu!- to ostatnie powiedziała raczej z ekscytacją i
rozbawieniem, niż złością, czy brakiem aprobaty.
Dexter tylko wygiął swe wargi w dziwnym uśmiechu, odsłaniając ostre kły.
Małpa wydała charakterystyczny dla siebie chichot, a następnie wspięła
się po kratach, wsadzając jeden z wielu kluczy do zamka.
-TO jest ten twój plan?- odezwał się mężczyzna siedzący w celi
naprzeciwko. Miał chyba na imię Un, Dun, albo jakoś podobnie.- Małpa?
Piratka wyszczerzyła się demonicznie w jego stronę, kiwając głową.
-Nawet nie wiesz ile zaraz będziesz jej zawdzięczać.- odparła
przekonana. Uznała, że jeśli Dexter ukradł strażnikom klucze, po to by
ją uwolnić (nawet nie pytajcie się ile trzeba było go trenować), to
równie dobrze ona mogła wypuścić na wolność bandytów z którymi dzieliła
te lochy. Nie miała nic do stracenia, a mogła jedynie zyskać widok
rozwścieczonych min strażników. I jeszcze tego ważniejszego oficera,
któremu pierwszego dnia napluła na buty… ooo tak, temu to w
szczególności się oberwie. Uderzył ją kilka razy, a to przecież nie może
ujść mu płazem.
Niech sobie nie myli szumowina jeden., pomyślała Thalia.
Nagle kraty stuknęły, a Dexter uśmiechnął się złowieszczo i wydał z
siebie tryumfalny pisk. Gdy małpa zdjęła kłódkę cała reszta była już
dziecinnie prosta. Piratka parsknęła śmiechem, wspominając w między
czasie coś o ślepych żołnierzach, chwaląc przy okazji kapucynkę.
Złodzieje z pozostałych cel nie kryli zaskoczenia, wplatając kilka
przekleństw w słowa podzięki, gdy piratka otwierała po kolei każdą z
cel.
-To co, zgodnie z planem?- spytał się któryś z mężczyzn. Tak, każdy
siedział tutaj dostatecznie długo, że razem zdolni byli obmyślić solidny
plan, który powinien się sprawdzić.
-A masz lepszy pomysł?- wtrącił się inny. To pytanie zapoczątkowało
dyskusję na szeroką skalę, w końcu kilkunastu bandytów to nie jakaś tam
mała grupka. Na pewno zostaną zauważeni, dlatego nie widzieli
najmniejszego sensu w ukrywaniu się i skradaniu. Trzeba było zaatakować.
Był tylko jeden, mały problem…
-Tylko skąd weźmiemy broń?- rzucił młodzian z przepaską na oku. Pytanie
zakończyło dyskusje, a wszystkie zbiry, jak jeden mąż spojrzały na
Thalię. Usta dziewczyny wykrzywiły się w zbójeckim grymasie.
-Proste pytanie, prosta odpowiedź.- odparła po chwili, podchodząc do
jednego ze stołów. Znajdowały się na nim jakieś papiery, świecie oraz…
butelki, mnóstwo butelek. Sargent wzięła jedną z nich do ręki, po czym
rozbiła o kamienną ścianę. Szkło pokruszyło się i z trzaskiem spadło na
ziemię, tłucząc się na mniejsze kawałki. W dłoni trzymała teraz na wpół
rozbitą butelkę… ostre narzędzie. Było ich kilkunastu złoczyńców, każdy
wprawiony w ranieniu, oszukiwaniu, mordowaniu. W dodatku mieli ze sobą
cennego sprzymierzeńca, jakim było zaskoczenie.
-Jeszcze jakieś pytania!?- piratka krzyknęła odrobinę za głośno. Ktoś
mógł ich usłyszeć… choć nie, to i tak nie miało w tej chwili większego
znaczenia. Zaraz więzienie rozniosło się echem tłuczonego szkła i
okrzyków bojowych. Widząc to wszystko dziewczyna uśmiechnęła się
złowieszczo, ale i tryumfalnie. W jej ciemnych oczach tańczyły ogniki
szaleństwa. Gwizdnęła na Dextera, a kiedy ten wspiął się jej po łydce i
usiadł na ramieniu, piratka podniosła swoją „broń” do ręki. Zawtórowali
jej pozostali bandyci, wydając z siebie zgodny okrzyk.
-NO TO ZA MNĄ!
Jedno jest pewne. Sądząc po minach strażników, jeszcze nigdy w życiu nie
widzieli czegoś takiego. Szkoda tylko, że ostre szkło było ostatnią
rzeczą, jaką przyszło im zapamiętać.
* * *
Słońce chyliło się ku horyzontowi, jakby chciało by owy dzień jak
najszybciej dobiegł końca. Jemu chyba nie za bardzo spodobało się
dzisiejsze „powstanie” więźniów, nawet jeśli minęło od niego dobre kilka
godzin. W tym czasie Thalia zdążyła wybiec z miasta i zrekwirować
pierwszego lepszego konia, by móc jak najszybciej opuścić okolice
Phoebe. Właściwie to już dawno temu straciła z oczu malejące rysy domów i
miasta, nie tylko tego jednego. Nie pojawiała się jednak w gościńcach,
nawet nie miała zamiaru zrobić sobie przerwy. Nie miała pojęcia ile
czasu minie zanim ktoś wyśle za nią pogoń… nie widziała czy w ogóle
będzie to miało miejsce, chyba że ktoś był świadkiem owego powstania i
uciekł żywy. Na wszelki wypadek wolała jednak być ostrożna. Dlatego też
poganiała wierzchowca od dłuższego czasu, a gdy ogier nie miał już siły,
piratka zeskakiwała z siodła i biegła przed siebie, ciągnąc za sobą
gniadosza. Tak wyglądały ostatnie godziny ucieczki. Jak najdalej od
Phoebe, byle dalej od Castelii. Potem mogła odetchnąć z ulgą, choć przed
nią jeszcze kilka godzin biegu i jazdy. Wzdychając, wskoczyła po raz
kolejny na grzbiet wierzchowca i zmusiła go do szybszej jazdy. Niestety,
gniadosz był już tak wykończony, że jedyna rzecz, na jaką się zdobył to
szybszy stęp, ewentualnie wolniejszy kłus. No nic, trzeba było to
znieść. Z resztą, przydałby im się odpoczynek od biegu, chociaż na
chwilę.
Wtem, do uszu piratki dotarła pewna melodia. Znała ją bardzo dobrze, a
słowa piosenki tylko bardziej utwierdziły ją w swym przekonaniu. Przed
nią, na koniu jechała dziewczyna, której sylwetka wydała się Thalii
dziwnie znajoma. Głos też rozpoznała, choć nie była do końca pewna, czy
tylko jej się nie zdawało…
Podjechała do nieznajomej, niespodziewanie kończąc piosenkę. Brunetka
obróciła się w jej stronę, przełykając ostatni kęs. Jej twarz z początku
wyrażała zainteresowanie osobą, która znała ową melodię i dokończyła
słowa. Potem pojawiło się zdziwienie, a zaraz po nim ekscytacja, której
towarzyszył rozradowany, zbójecki uśmiech.
-Proszę, proszę…- odezwała się brunetka, nie przestając się uśmiechać.- Kogo moje piękne oczy widzą?
-No, z tymi pięknymi to przesadziłaś.- Thalia palnęła bez zastanowienia,
po czym zaśmiała się szczerze rada, że widzi dawną towarzyszkę.- Ile to
minęło, Chow?
Brunetka tylko zagwizdała przeciągle, wymigując się od dokładnej
odpowiedzi. Nie mniej, ten gest znaczył dla obu tyle, że od ich
ostatniego spotkanie upłynęło dobre kilka miesięcy. Przez ten czas
naprawdę wiele zdążyło się zmienić, choć piratka była wielce uradowana,
że Chowlie jeszcze ją pamięta. Tym bardziej, że potrzebowała teraz
czyjejś pomocy, a zawsze wolała prosić o nią znajomych.
-Szmat czasu.- kobieta machnęła ręką.- Co tam słychać na morzach? No i… o
cho*era!- przerwała, zerkając na wycieńczonego wierzchowca piratki,
który najwyraźniej ledwo trzymał się na nogach. Jeśli mam być szczera to
Thalia nigdy nie interesowała się końmi, nie miała też aż tak wielkiej
wprawy w obchodzeniu się z tymi zwierzętami. W przeciwieństwie do Chow,
która była dla piratki prawdziwym ekspertem. Nic więc dziwnego, że
zareagowała tak na wycieńczonego wierzchowca. Niemniej, jego jeździec
nie wyglądał lepiej.
-Długa historia.- ciemnowłosa odparła wymownie, choć wiedziała, że
prędzej czy później i tak opowie o wszystkim Chowlie.- Powiedzmy, że
musiałam szybko uciekać z Phoebe w wyniku… zamieszek.
Brunetka posłała Thalii pełen zrozumienia zbójecki uśmiech, po czym zwróciła się do towarzyszki.
-Rozumiem, że nie miałaś z tym nic wspólnego?- rzuciła ironicznie.- Nasłali na Ciebie kogoś?
-Dobre pytanie.- Sargent wzruszyła ramionami.- Na wszelki wypadek
wolałam uważać.- dodała spokojnie, jakby kilka godzin temu z jej rąk nie
zginęło tylu strażników.- Dalej jesteś gońcem, prawda?- zmieniła nagle
temat. Nie lubiła tego robić, w obecnej chwili była to dla niej naprawdę
ważna informacja.
-Acha.- Mistral potaknęła głową. Nastała chwila ciszy, którą przerwała kolejna, trafna z resztą uwaga gońca.- A pytasz się bo…?
Szkwał uśmiechnęła się z wymuszeniem, kręcąc z niedowierzania głową. Nie
sądziła, że kiedykolwiek będzie musiała się zniżać do czegoś takiego,
ale najwyraźniej nie było wyjścia. Miała nadzieję, że nikt nie widział
jej wśród bandytów, ale na wszelki wypadek wolała być ostrożna. W każdym
bądź razie jedyna rzecz, jakiej w tej chwili potrzebowała to dowód…
immunitet.
-Potrzebuję papierów, jakiegoś świstka, dowodu. Legalnej roboty.-
wyznała w końcu, a słowo „legalna” wycedziła przez zęby, jakby było
najgorszą trucizną. Nie podobał się jej taki obrót spraw. Nigdy nie
lubiła polityki, ani manier, dlatego też nie chciała mieć niczego
wspólnego z lądem. Jak na ironię, nie dość że musiała na nim zostać, to
jeszcze poszukać legalnego zawodu, który w razie czego byłby jej deską
ratunkową. Poza tym, jeśli miała kogokolwiek prosić o pomoc, to tylko
Chow.- Załatwiłabyś mi wśród was miejsce?
Chowlie? Spotkanie po latach :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz