Poranek... był ciężki, choć już gorsze pamiętała. Mimo to wyraźnie
wczorajszego wieczorku wypiła o jeden czy dwa kufle za dużo, zaśpiewała o
jedną czy dwie pieśni za dużo, oraz przesiedziała o jedną czy dwie
godziny za długo... Mimo to nie chciała marnować swojego cennego,
wolnego czau. Teraz chciała wskoczyć na grzbiet rumaka i pogaloopować w
strone gór, w końcu tylko dlatego przyjęła tamto zlecenie. Oczywiście
nie licząc jej "dodatkowego" poselstwa.
-Kur...- Wydarł się Ozzi, ale rzucony w papugę skórzany but szybko ukrucił ten demoniczny wrzask.
-Do jasnej ch*lery! Już ne śpię! Budzisz mnie chyba od świtu!- Warknęła
ziewając głośno i przeciągając się. Po prawdzie świt już dawno
przespała, nie przeszkadzało jej to jednak jakoś znacznie. Szybko
pozbierał swój skromny dobytek, ubrała się, zabrała buta i wyszła. Żółty
ptaszek gwizdnął lecąc za nią. Nie zdziwiło ją gdy za barem nikogo nie
zastała. W końcu takie miejsca żyją tylko wieczorami, a w dzień nie ma
tutaj żywej duszy. Dzieczyna ziewnęła raz jeszcze i wyszła. Papuga na
ramieniu dziewczyny zatrzepotała się i wyskrzeczała swoje ukochane
słowa. Właścicielka nie uciszyła jej tym razem, a jedynie uśmiechnęła
się i wygwizdała króciutką melodyjkę. Ozzi szybko złapał zabawę i zaczął
powtarzać te dźwięki kiwając się na swoich krótkich nóżkach. Chow
zachichotała i ruszyła w stronę ryneczku. Musiała znaleźć dobrego konia,
w końcu daleka drogają czekała, a kolejne informacje same się nie
zaniosą, ale to może później. Władcy od dawna ulegali jej nawet nie
będąc tego świadomym. Nikt by nie pomyślał, że jakiś tam posłaniec
będzie w stanie wpływać na losy krajów. A to wcale nie takie trudne,
starczy dokładać własne informacje, trochę kłamstwa oraz własnych
sugestii między wierszami, a królowie ulegają jak małe dzieci.
Balansowała cały czas na krawędzi. Wiele lat monarchowie bawili się nią
jak kukiełką, a teraz? Role się odwróciły. Chow udało się wreszcie
trafić na targowisko. Burczało jej w brzuchu, na dodatek potrzebowała
wierzchowca. Zaraz do jej nozdrzy doszedł słodki zapach jedzenia. Na
skraju rynku stały ogromne gary pełne pyszności. Na ten widok aż jej
zaburczało w brzuchu. Papuga musiała być równie głodna, co jej pani bo
zfruneła na patelnie z prażonymi ziarnami słonecznika. Ptak jednak nie
przemyślał swojej decyzji. Patelnia była gorąca, więc ledwo musnął
łapkami jej krawędź Ozzi podskoczył i wpadł... Prosto do kadzi z
winem... Chow uderzyła się w czoło, nie dość, że głupi i krzykliwy
zwierz teraz będzie jeszcze pijany.
-Tylko tego mi...- Westchnęła, ale przerwał jej głosik Nimfy już wyraźnie zmieniony od alkoholu.
-K*rrrrwa~! hik...
-Brakowało...- Dokończyła z westchnieniem. Rozejrzała się czy aby na
pewno nikt na nią nie zwraca uwagi. Gdy jeszcze upewniła się, że
właścicielka straganu zajęta jest, czym innym przewiesiła się przez stół
by wyłowić swojego pupila.
-Chodź tu ty przeklęty...- Warknęła nie mogąc złapać śliskiej i wiecznie wiercącej się papugi.
-Hej, co ty robisz?!- Usłyszała złowróżbny głos. To z pewnością
właścicielka ją zauważyła i szła w jej stronę. Przewiesiła się Jeszce
mocniej przez blat, tak, że już jej stopy nie miały kontaktu z podłożem.
W ostatniej chwili pochwyciła żółtego ptaka i uskoczyła przed tasakiem
gospodyni.
-Złodziej! Pijak! Jak ci nie wstyd?!- Wydarła się unosząc rękę do
kolejnego zamachu. Chow nawet nie próbowała wyjaśniać. Pochwyciła
serwetkę ze stołu, rzuciła ją na twarz kucharki i jednym susem
zeskoczyła ze stołu tuż nad jej głową. Przebiegła przez cały stragan, po
drodze chwytając jednak, co nieco do jedzenia. Skoro już i tak nazwano
ją złodziejem, co jej szkodzi? Na dodatek chroni ją prawo.
-Łapać! Łapać złodzieja!- Znów zawołała kobieta. Chow przemierzyła
kolejnym długim susem stół z garnkiem gulaszu. Garnek był jednak nieco
za wysoki jednak, bo jego zawartość wylądowała na klepisku. Nadal nie
zatrzymując sie ani na moment przebiegła przez cały plac kierując się do
stadniny. Po drodze nie obyło się sie bez przeszkód rzecz jasna. Tłum
krzyczał i popiskiwał ustępując drogi jej oraz jej pogoni w postaci
kucharki i kilki jej kuchcików. Już miała wyjść na ostatnią prostą, gdy
drogę zagrodził jej jeden z tutejszych strażników zaalarmowany krzykiem
kobiety za nią. O dziwo był to ten sam co poprzedniego dnia został
"obdarowany" przez Ozziego. Ustawił się na jej drodze z szeroko
rozpostartymi ramionami i nogami pewien, że wpadnie wprost na niego.
Przeliczył się jednak. Dziewczyna zwinęła się w kłębek i prześlizgnęła
sie między jego nogami po drodze nie omieszkując wyciągnąć sztyletu i
zranić go w łydkę. Tak na wszelki wypadek by nie mógł pobiec dalej. Na
jej szczęście, gdy wpadła do stajni koniuszy wyprowadzał osiodłanego,
karego ogiera. Chow wskoczyła na grzbiet wierzchowca machając papierem
gońca przed nosem chłopaka.
-Rekwiruje.- Rzuciła i pognała wierzchowca dzikim galopem. Teraz miała
pewność, że jej nie złapią szczególnie gdy koniuszy powie kim jest.
Szkoda jedynie, że nie widziała ich twarzy. Gdy tylko brama zniknęła w
oddali a ona znalazła się na szlaku wstrzymała konia. Zwierzak którego
schowała w torbie tak by się gdzieś pijany nie zapodział, choć w sumie
mugłby to zrobić, wychylił łepek by zacytować dwa słowa.
-K*rrrwa mać...
-Dokładnie, przez ciebie tylko to mogłabym mówić.- Zachichotała
dziewczyna i wyjęła skradzione jedzenie. Ciepłe jeszcze bułeczki, nieco
szynki i sera. Pijany ptak wyfrunął niepewnie z torby by usiąść na swoim
ulubionym miejscu i żebrać o okruszki, co jakiś czas pogwizdując. Chow
pałaszowała ze smakiem swój posiłek dzieląc się z towarzyszem. I
śpiewając piosenkę, jaką rozpoznała w nuceniu zwierzaka.
Wszystko wolno! Hulaj dusza!
Do niczego się nie zmuszaj!
Niczym się nie przejmuj za nic!
Nie wyznaczaj sobie granic!
I nie próbuj nic zrozumieć,
Nie pochodzi - mieć - od umieć.
Możesz wierzyć, lub nie wierzyć,
Nic od tego nie zależy.
Nie wyznaczaj sobie zadań.
Kto się nie wspiął - ten nie spada,
A kto pragnie być na szczycie -
Będzie spadał całe życie.
Nie stać cię na luksus troski,
Jesteś wszakże dziełem boskim,
No, a Boga przecież nie ma,
Więc to tyle na ten temat.
Wszystkie mody, wszystkie style
Równie piękne są - i tyle.
(Lub, jak chcesz, równie szkaradne -
Konsekwencje tego żadne).
Zachwyt tyle wart, co wzgarda,
Stryczek tyle, co kokarda,
Prawda tyle, co jej brak,
Smaku brak - tyle co smak.
Bo to o to w końcu chodzi
By niczego nie dowodzić.
Nie wykuwać tarcz utopii
I nie kruszyć o nie kopii.
Nie planować i nie marzyć.
Co się zdarzy - to się zdarzy;
Nie znać dobra ani zła:
To jest gra - i tylko gra!
Ktoś się wzburza, że tak nie jest?
Niech się wzburza! - Ty się śmiejesz!
Nie daj wzburzać się ni wzruszać:
Wszystko wolno! Hulaj dusza!
- Oj, nie wolno rzeczy wielu,
Kiedy celem jest brak celu....
-Zwłaszcza, jeśli duszy nie ma. I to wszystko na ten temat.- Dokończył
piosenkę inny głos. Chow obróciła głowę przełykając ostatni kęs, tak by
spojrzeć na zbliżającego się jeźdźca.
Ktoś chętny?
*link do oryginału piosenki (tak wiem, że śpiewa ją mężczyzna. Musicie
sobie wyobrazić damski głos :P)
[LINK]
Mogę dokończyć jako Thalia? ^^
OdpowiedzUsuńAleż kończ! Jak taka wola? Będzie spotkanie po... nie wiem jakim, ale jakimś czasie XD
OdpowiedzUsuńUznajmy, że... pół roku? Bo w sumie Chow się nie zestarzała, także więcej być nie może XD
UsuńMożna bez uwzględniania dokładnej daty XD
UsuńNo pewnie, kto by tam pamiętał ile czasu minęło! :D
UsuńA już na pewno nie ktoś taki jak one XD
"Czas? Ach tak, już wiem! Kiedy ktoś coś mówił, ale jak to się liczyło..."
UsuńE, tam! Szczęśliwi czasu nie liczą XD
UsuńOd razu widać że optymistki :P
OdpowiedzUsuńObliczanie czasu... Ja nawet miesięcy po kolei nie znam 0-0
OdpowiedzUsuńCzym są te całe "miesiące"? #-#
UsuńTo bardzo dziwna jednostka czasu... otóż latem gdy mamy wolne mija niesamowicie szybko, resztę roku natomiast można pomylić miesiące z latami. Widzisz... dlatego nie ufam czasowi on kłamie i dlatego go się nie liczy... on żyje własnym życiem...
Usuń