czwartek, 24 grudnia 2015

Od Revana - Pojmany...?

        Phoebe było niesamowicie spokojnym miastem. Poza hałaśliwym centrum, była to istna oaza spokoju. Revan nie mógł się powtrzymać przed wybraniem okrężnej drogi do placu targowego. Spacerował spokojnie niemal pustą suchą drogą. Pogranicza Phoebe nie posiadały brukowanych alejek jak bogatsze dzielnice. Nie było tu też kamienic, a drewniane, parterowe domki. Mimo już zimowej pory, dzięki ciepłemu klimatowi wybrzeży Ikramu było tu ciepło i przyjemnie. Kobiety rozmawiały ze sobą wieszając pranie, mężczyzn nie było widać (zapewne pracowali w polu lub w warsztatach kowalskich), przed Szarym co chwila przebiegały śmiejące się dzieci. Tym, co rzucało się w oczy Revana najbardziej, była różnorodność rasowa mieszkańców obrzeży: elfki, ludzkie kobiety i kilka khajiitek. Dzieci tak samo były mieszanką różnych społeczności. I wszyscy żyli tu bez kłótni, w tolerancji i przyjaźni. Nikt nawet nie zwrócił uwagi na idącego samotnie mężczyznę w skórzanym stroju oraz twarzy ukrytej pod bandaną i cieniem kapelusza.
  Krajobraz był tak swojski, że przypomniał Revanowi rodzinne strony w Kiromi. Takie same domy, takie same drogi, pola błyszczące w południowym słońcu, ludzie nie widzący różnic rasowych. Jednak całe porównanie prysło razem z poczuciem błogości, gdy uświadomił sobie jedną zasadniczą różnicę...
  Gdyby pojawił się teraz w Kiromi, z miejsca by wisiał.
  Otrząsnąwszy się z resztek złudnego rozluźnienia skierował już swoje kroki w kierunku miasta. Wziął wdech i spojrzał na wyrwaną kartkę z notatnika. Była na nim lista nazwisk: Alice Green, Sierra Puento, Caroline Vega i jeszcze osiem innych. Co je łączyło? Wszystkie nazwiska należały do kobiet w przedziale wiekowym od 17 do 22 lat, wszystkie one zaginęły w tajemniczych okolicznościach i wszystkie nie żyją - ich ciała były identycznie poturbowane i posiniaczone, porzucone w dokach, ciemnych zaułkach, czasem na cmentarzach. I, wedle informacji Szarego, wszystkie przed zaginięciem miały do czynienia z arystokratą o nazwisku Bonnet.
  Tak, współczesny przestępczy świat Dal-Virii nie ograniczał się do siatek handlarzy opium. Gdy liderzy klanów wyłapywali przemytników, niektórzy zajmowali się brudniejszą robotą. Re dowiedział się o tych tajemniczych zniknięciach względnie niedawno. Pewien chłopaczyna, którego siostrę dwa tygodnie temu znaleziono martwą, poprowadził własne śledztwo w tej sprawie. Gdy wszystkie tropy sprowadziły się do bogatego szlachcica, obiecał osławionemu na rubieżach Castelii Nocnemu Prześladowcy sowitą nagrodę za zajęcie się Bonnetem.
  I to właśnie było obecnym celem Revana.  Przełożył nadziak do lewego rękawa, w prawym ukrył sztylet. Hak wisiał swobodnie u jego boku, odstraszając gęstniejących razem ze zmniejszającą się odległością do centrum przechodniów. Mało kto odważył się popatrzeć na niego dłużej.
  Re wszedł na plac targowy, wmieszany w tłum potencjalnych nabywców wszelkich dóbr. Rozglądał się samymi oczami, nie poruszając głową, wyłapując kątem oka wszystkich arystokratów. W końcu zauważył Bonneta - grubszy mężczyzna po czterdziestce zajęty był rozmową z kimś jak widać ważnym. Szary przystanął przy stoisku, udając, że namyśla się nad kupnem karpia. Gdy zobaczył, że jego cel odchodzi w stronę miasta, ruszył spokojnym krokiem za nim. Gdy był tuż za jego plecami chwycił go pod lewe przedramię i położył lewą dłoń na plecy mężczyzny.
  - Co to ma...?! - zaczął, ale umilkł czując przez materiał płaszcza czubek sztyletu na kręgosłupie.
  Re nic nie mówił. Bonnet rozumiejąc aluzję nie odzywał się i dawał mu zaprowadzić dalej od targu. Kierował się w stronę posterunku straży. Nie miał ochoty na kolejny mord. Zmusi go do gadania przed sierżantem i problem z głowy. Ale najpierw...trochę satysfakcji.
  - Czego chcesz? - syknął do Szarego. - Pieniędzy? Dam ci ile zechcesz, tylko proszę...
  - Alice Green - odpowiedział Prześladowca swoim nienaturalnie spokojnym tonem, tak niepasującym do jego osoby. - Znasz to nazwisko?
  Bonnet zbladł.
  - Nie mam pojęcia o czym...
  - Dwa tygodnie temu jej ciało odnaleziono półnagie tu, w Pheobe. Do zaginięcia doszło w Mithiremie - perorował dalej Revan. - W podobnych okolicznościach zniknęła i zginęła Sierra Puento, miesiąc temu.
  Bonnetowi spłynęła po karku stróżka potu. Już nie wiedział co go bardziej przerażało: nóż przy plecach, kojący głos zabójcy, czy fakt jak wiele wie. Zaczął panikować.
  - Słuchaj, jeśli któraś z nich... - zaczął, a Re parsknął paskudnym śmiechem.
  - Nie znałem żadnej z tych kobiet, przysyła mnie krewny jednej z nich - wyjaśnił. - Ale miło, że sam się przyznałeś.
  - J-ja zrobię wszystko! Przysięgam! - jąkał się arystokrata. - Zapłacę! Ile chcesz!
  Szarego coś szarpnęło. Jego zdeformowane poczucie moralności nagle się odezwało. Miał wrodzony wstręt do wyżej urodzonych, ale szczerze nienawidził tych, którzy potrafili wycenić cudze życie w złocie. Przepraszam - m y ś l e l i  że potrafią je wycenić. I nagle Re zmienił zdanie. Późniejsze słowa Bonneta tylko wbiły ostatni gwóźdź do trumny:
  - Daję słowo! Obiecuję, przysięgam, że już nikt nigdy przeze mnie nie ucierpi!
  Revan zatrzymał się. Bonnet poczuł, że nacisk czubku sztyletu zelżał. Westchnął z ulgi.
  - Przyjmuję twoją obietnicę - powiedział nagle Prześladowca. - Więcej, pomogę ci ją dotrzymać.
  Reszta wydarzyła się zbyt szybko, by ktoś mógł zwrócić na to uwagę. Re szarpnięciem dłoni wysunął z rękawa nadziak i wbił go do połowy długości w szyję Bonneta.
  - Teraz na pewno nikogo więcej nie skrzywdzisz - wyszeptał, po czym wyrwał nadziak, który ponownie zniknął w jego rękawie.
  Revan puścił Bonneta i ruszył dalej ulicą naturalnym, beztroskim krokiem. Arystokrata nawet nie zdążył niczego poczuć. Stał jak kołek na środku ulicy. Ludzie mijali go zabiegani. Bezwiednie sięgnął ku gardłu, starł krew i spojrzał tępo na swoje palce, jakby niedowierzał co się stało. Zaraz po tym nogi się pod nim ugięły i padł na bruk bez życia.
  Jakaś kobieta wrzasnęła. Ale Revan był już dwie ulice dalej.

* * *

        Sted Green czekał w bocznej uliczce. Co chwilę wyglądał niecierpliwie zza róg kamienicy. Gdzie on jest? Czy to powinno tyle trwać? Przecież to mistrz w swoim fachu, a przynajmniej tak słyszał...
  - Czego się tak boisz?
  Chłopak obrócił się przerażony i spojrzał w stalowo szare oczy Nocnego Prześladowcy. Ten uniósł pytająco brew.
  - J-ja...- wyjąkał Sted. - Czekałem na pana...
  - I myślisz, że osoba mojego pokroju będzie poruszać się głównymi ulicami? - w bezbarwnym głosie zamaskowanego dało się tym razem słyszeć nutę ironii.
  - Nieważne - burknął chłopak. - Co z Bonnetem?
  - Martwy - odpowiedział bez emocji Prześladowca.
  Steda przeszedł dreszcz. Niby wiedział kogo zatrudnił, jednak dopiero teraz zdał sobie z tego naprawdę sprawę.
  - A-a-ale jak to?! - palnął tonem, który się Revanowi zdecydowanie nie spodobał. - Nie taka była umowa. Miałeś go zmusić do gadania, pogrążyć przed strażą miejską! Żeby sąd wymierzył...
  - MÓJ wymiar sprawiedliwości jest zdecydowanie bardziej skuteczny - przerwał mu mężczyzna. - Spójrz prawdzie w oczy, chłopie: Bonnet jako arystokrata nie odpowiada przed nikim. Sypnie złotem i nawet lord zapomni o całej sprawie. Czasem jedyne co działa na szlachciców, to nóż i dobra precyzja.
  Sted uspokoił się. Coś w melodyjnym głosie okrytego złą sławą Castelijczyka kazało mu wierzyć w jego słowa. Westchnął, oparł się o ścianę i wyjął z kieszeni mały medalion, zapewne śmiertelnie poturbowanej siostry. Wiedziony skrywaną cały czas troską chwycił chłopaka za ramię i potrząsnął nim, by spojrzał mu w oczy.
  - To już koniec - powiedział, niby tym samym, a jednak zupełnie zmienionym tonem. - Twoja siostra, Alice, może spoczywać w pokoju. Tak jak wszystkie pozostałe ofiary działań Bonneta. Cieszę się, że zwróciłeś się z tą sprawą akurat do mnie. Bóg jedyny wie, do czego mógłby się posunąć ktoś inny.
  Sted pokiwał głową. Sięgnął do pasa po sakiewkę z obiecanym wynagrodzeniem, ale Revan pokręcił przecząco głową:
  - Zachowaj pieniądze. Nienawidzę ludzi, którzy wyceniają cudze życie.
  Chłopak ponownie pokornie pokiwał głową. Nocny Prześladowca uchylił lekko kapelusza w pożegnalnym geście i odszedł, znikając w cieniu bocznej uliczki.

* * *

        Na placu w centrum szykowano szubienicę.
  Revan z ciekawości zatrzymał się przyglądając pracy robotników, podobnie jak kilku przechodniów. Zwykle stryczek stawiano na jakieś dwa, najpóźniej jeden dzień przed egzekucją. Taki symbol, tylko Re dalej nie mógł się domyślić czego.
  - Kogo będą wieszać? - zapytał jedną z przekupek z koszem pod pachą.
  - Podobno pojmali pirata - powiedziała z przejęciem. - Jakiegoś Karla Torgent...Pewnie jakiś typek z południa.
  - Bzdury! - wtrąciła się nagle druga. - Żaden Torgent, tylko SARGENT. To zdecydowanie nazwisko ze wschodu. Ciekawe, czy przystojny...
  - Hympf! - parsknął przechodzący obok robotnik z deską pod pachą. - To panie są homoseksualne? Jaka szkoda...
  - Skąd ten wniosek? - oburzyła się jedna z przekupek.
  - Stąd, że Thalia Sargent jest KOBIETĄ. Widziałem jak ją prowadzili. Choć z początku uznałem ją za mężczyznę...
  Revan niezauważenie wycofał się z dyskusji na temat płci. To co usłyszał już mu wystarczyło. Thalia Sargent...Tak, słyszał o niej. Samozwańcza kapitan ,,Przeklętej Syreny", okrętu skradzionego z królewskiego portu, osławiona na wschodnich morzach. Pojmanie jej wyjaśniło dlaczego każdy mijany przez Szarego strażnik nawet nie raczył go krzywym spojrzeniem. Normalnie jego obecność nawet największemu maruderowi przypominała, że jest stróżem prawa. Natomiast ikramscy żołdacy w Phoebe wydawali się nienaturalnie beztroscy.
  Co poradzisz? Dla Revana było to nawet lepiej. Sprawa Bonneta szybko zapadnie się pod ziemię, oczywiście o ile Re nie będzie się wychylać przez jakiś czas. Wszystko szło według tego samego planu co zwykle: rozpoznanie terenu, przygotowanie, zlikwidowanie celu i (zależnie od tego, czy pozbył się kogoś dyskretnie czy widowiskowo) ewentualna ucieczka oraz zniknięcie za kurtyną.
  I wszystko byłby tak jak zwykle...gdyby nie to, co wydarzyło się potem.
  - Hej, ty!
  Revan leniwie obejrzał się za siebie. Najwyraźniej nie wszyscy strażnicy się rozleniwili. Ciekawe, który biedak zalazł komuś za skórę...
  Żołdak wskazywał palcem. W niego.
  - Zostajesz aresztowany za morderstwo sir Armanda Bonneta! - sierżant (miał odznakę na zbroi) potrząsnął groźnie kuszą. Jego dwaj pachołkowie mierzyli w jego pierś. Komunikat był jednoznaczny...
  Cholera jasna!, zaklął w myślach i z miejsca skoczył w bok za przejeżdżający wóz. W ostatniej chwili - bełty świsnęły złowrogo tuż za nim. Revan wbiegł w wąską uliczkę rozpychając niekulturalnie tłum. Strażnicy poruszali się wolniej. Szary skręcił w alejkę i wspiął się sprawnie na dach po piramidce ze skrzyń. Biegnąc po dachu wciąż słyszał przekleństwa sierżanta straży miejskiej. Ale teraz mógł znacznie przyspieszyć, podczas gdy żołdacy dalej przedzierali się na dole między przechodniami. Teraz miał okazję porozmyślać nad tym, co poszło źle. Nie zacierał śladów, bo nawet ich nie zostawił (poza trupem Bonneta, oczywiście). Po broni nie mogli go zidentyfikować, bo nikt w mieście nie wiedział, że akurat on ma w rękawie nadziak. Ba! Nikt nie wiedział o nim nic, nikt nie mógł zwrócić uwagi...Przecież wszystko przygotował.
  Dotarła do niego jedyna możliwa opcja. Sted, ty pieprzony zdrajco! Niepotrzebnie mu ufał. Już nie popełni takiego błędu. Każdy człowiek jest pusty, niewdzięczny. Pomógł chłopakowi, a on go wydał. Co na tym zyska? Pieniądze? To było najbardziej logiczne wyjaśnienie. Gdy chodzi o złoto, ludziom nie da się ufać. Brzdęk przeklętego metalu potrafi najbardziej honorowego chłopa zmienić w oszusta, złodzieja, hazardzistę...
  Mordercę.
  Ta chwila rozterki wiele Revana kosztowała. Nieuważnie postawił nogę na obluzowanej dachówce, która w najmniej odpowiednim momencie postanowiła opuścić swoje stanowisko. Szary stracił równowagę i wyrżnął grzbietem w dach. Nie był spadzisty, ale krótki, więc zjazd ku ulicy nie dał mężczyźnie szans na wyhamowanie. Re ledwo zdążył złapać się ręką za rynnę. Zawisnął na chwilę nad ulicą, jednak najwyraźniej wszystko dziś było w zmowie przeciwko niemu - rynna odczepiła się od dachu, a szarpnięcie zrzuciło Revana w dół. Rąbnął boleśnie w bruk. Przed oczami miał mroczki. Zaskoczeni przechodnie rozstąpili się patrząc ciekawsko na rozwój wydarzeń. Szary stęknął i sięgnął ręką ku potylicy. Niebo przysłoniły mu trzy męskie sylwetki w zbrojach. Obraz mu się wyostrzył. Był teraz w stanie zauważyć wyjątkowo paskudny uśmiech na twarzy sierżanta.
  - Towarzysze - powiedział do swoich kompanów. - Zapamiętajcie tę chwilę. Oto dzień, w którym został pojmany ,,nieuchwytny" Nocny Prześladowca!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz