Dziewczyna myślami powędrowała do złożonej broni jej torbie. Znała
tylko jedną osobę której zaufałaby na tyle by dać jej do rąk teleskopowy
wynalazek.
-Kij jest dość uniwersalnym rodzajem broni, jednak jest nieporęczny w
transporcie. Dlatego wymyśliłam taki patent teleskopowy na podstawie
budowy zwykłej lunety.- Wyjaśniła po krótce. Bo w końcu co jej szkodzi?
Nie jest to tajemnica jaką ciężko rozgryźć.
-Zaraz... Lunety nie działają automatycznie, tylko trzeba je rozsunąć
ręcznie. Co to za mechanizm?- Trafnie spostrzegła piratka. Chow
wyszczerzyła się zbójecko. To... już była tajemnica.
-No zobacz... Taka magia.- Szkwał zrozumiała, że takiej informacji już
nie dostanie. Żółty ptak na ramieniu właścicielki zatrzepotał
skrzydłami. Tak jak to zwykł witać się ze znajomymi. Sokolica zauważyła
to zachowanie i rozejrzała się.
-Witaj paniczu! Co cię znów tutaj sprowadza? Nasz pan z pewnością się
ucieszy.- Na pastwisku przez które skracali sobie drogę stał starszy
mężczyzna o przystrzyżonej siwej brodzie i słomkowym kapeluszu. Chow od
razu rozpoznała jednego z koniuszy w tej stadninie.
-Witaj Gilbersg!- Uśmiechnęła się szeroko do niego. -Pan w domostwie? Potrzebuję pomocy.
-Wczoraj przybył. Chodźcie zaprowadzę was i waszych przyjaciół
paniczu.- Machnął ręką i ruszył w dół stoku, do posiadłości. Goniec
bardzo lubiła tego staruszka, pracował na tych terenach od wielu lat,
znał wszystkie tutejsze konie od źrebaka. Dziewczyna nie znała lepszego
fachowca. A przy okazji milszego staruszka.
-”Paniczu”?- Zapytał nieco zdziwiony, a równocześnie rozbawiony Re.
-Nie wyprowadzaj go z błędu, to starszy człowiek, ledwo widzi i słyszy.
Gdybyś go uświadomił człowiek mógłby przeżyć szok.- Wyjaśniła z lekkim
uśmieszkiem,a jej towarzysze pokiwali ze zrozumieniem głowami. Doszli do
wejścia pokaźnej, ale nie przesadzonej w swojej wielkości willi.
Staruszek otworzył drzwi do strojnego wnętrza. Powoli weszli do środka.
Pierwszym co rzuciło się wszystkim w oczy stojący na środku pokoju,
wypchany… jednorożec…
-To, tutaj nie stało…- Chow patrzyła na kukłę z lekkim niesmakiem. Podobnie jak reszta „drużyny”.
-Zaraz przyprowadzę Pana Herbiga, a wy poczekajcie.- Gilbersg gestem
nakazał im czekać, sam zaś zniknął gdzieś między korytarzami.
Pozostawieni bez opieki podróżnicy od razu doskoczyli zaciekawieni do
jednorożca. Trzy pary rąk zaczęły wścipsko obłapywać wypchanego
zwierzaka. Ozzi który dotychczas siedział na ramieniu dziewczyny
postanowił przenieść się na am czubek rogu.
-Uciekaj stamtąd demonie!- Chow zamachała rękoma by przegonić ptaka.
Było jednak za późno… Pierzasty przyjaciel pozostawił po sobie biały
ślad na pysku konia.
-Ty głupi bydlaku! Nosz…
-K*rrrrwa mać!- Dokończył za właścicielkę. Wszyscy w nagłym ataku
paniki starali się zamaskować plamę, a Sokłó złapała winowajcę. W tym
właśnie momencie do pomieszczenia wszedł właściciel domu, a zaraz za nim
człapał znany już staruszek.
-Chow! Jak miło cię widzieć!- Zawołał brzuchaty hrabia rozkładając
ramiona w geście przywitania. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech nieco
zakłopotana. Zauważywszy że ściska w dłoni Ozziego wyrzuciła go gdzieś
za plecy, a sądząc po dźwięku trafił do jakiegoś metalowego naczynia.
-Witaj przyjacielu!- Mistrial nieco sztucznie i nader wylewnie
przywitała się z mężczyzną. Gdy jednak uścisnęli sobie dłonie, w sposób
zarezerwowany raczej dla mężczyzn, następnie poklepali się przyjacielsko
zdawało się że była już rozluźniona. Ale gdy nikt nie patrzył krótkim
machnięciem ręki pokazała Szaremu i Thali by zasłonili sobą pysk
jednorożca.
-Widzę że przyprowadziłaś do mnie przyjaciół.- Uśmiechnął się, jego
okrągła twarz wydawała się jeszcze bardziej napuchnięta gdy tak się
wykrzywiał. Mimo to wyglądał bardzo przyjaźnie. Chowlie jakoś zawsze ten
typ kojarzył się z hipopotamem, duży, gruby, mięciutki i milutki… i
śmierdzący…
-Mamy do ciebie prośbę.- Zaczęła bez ogródek
-Ależ oczywiście! Przyjaciele mojego przyjaciela, są moimi
przyjaciółmi.- Uścisnął dłonie obojga. Którzy jak się zdawało zrobili to
jedynie po to by dostać wierzchowce.
-Trzy konie, najlepsze jakie macie.
- Gilbersg! Przygotuj na jutro Kasztanka, Siwka i Srokacza.-
Zakomenderował swojemu podwładnemu, który posłusznie skinął głową i
wyszedł.
-Na jutro?- Odezwał się Szary, wyraźnie niezadowolony z takiej zwłoki.
-A jak! Zmierzcha, najecie się, wyśpicie a jeśli wola z samego rana
wyruszycie!- Wyszczerzył się ukazując pożółkłe zęby. -A skoro o tym
mowa. Marry!- Zaklaskał a z jednych z pobocznych drzwi wyszła młoda
pokojówka. -Zaprowadź moich gości do jadalni i przygotuj posiłek. Ja za moment też się tam stawię.- Owa Marry dygnęła i zwróciła się do tej
trójki.
-Proszę za mną.- Zdezorientowani bez piśnięcia ruszyli.
-No proszę… niezłe warunki paniczu. Zawsze tak panicz mieszka?- Thalia znalazła idealny moment by sobie poużywać.
-Nie panienko, nie przepadam za takimi luksusami, trochę mchu czy siana
mi wystarcza. Za to lubię się najeść, a uwierz mi pan Herbig lubi
dobrze zjeść.
-Widać.- Szary błysnął oczami, co mogło znaczyć, że lekko się uśmiechnął.
-A co on taki milutki?- Szkwał oparła się o ramię koleżanki.
-Ma u mnie mały dług i wie, że musi być milutki.- Chow uśmiechnęła się
jadowicie. Nikt nie pytał ale wszyscy zrozumieli, że mogą się wiele
spodziewać z tego domostwa.
Drzwi do pokoju jadalnego otworzyły się i pierwsze co wszyscy usłyszeli
to głośne „K*rwa mać!”, ale wyjątkowo nie z dzioba papugi a z ust
jednej z kucharek która starała się odpędzić ptaka od jedzenia które
nosiła do stołu. Papuga powtórzyła te słowa kilkukrotnie, jeszcze
bardziej drażniąc kobietę. Chow zagwizdała przeciągle. Ptaszek podniósł
paciorkowate oczka i z skrzekiem podleciał do niej, jak zwykle wtulając
się w szyję dziewczyny.
-Nie wiem jak ten demon tutaj wlazł, ale mam nadzieję że nie zrobił
zbytnich szkód.- Posłała kucharce nieco kpiący uśmiech. Zła kobieta
fuknęła i z wysoko zadartym nosem wyszła, a zaraz za nią młodsza Marry.
-I znów zostaliśmy sami.- Stwierdził Revan.
-Nie rozpędzaj się kolego, jeszcze ja tutaj jestem. Ale jak chcesz to
poproszę dla was o jedną komnatę.- Zaśmiał się goniec. W ostatniej
chwili uniknęła uszczypnięcia przez piratkę pod boki i złapała ją za
ręce.
-Co? Zazdrosna?- Thalia odwzajemniła wredny uśmieszek.
-Nie… Jak ja będę miała ochotę to poproszę Marry o towarzystwo.-
Oblizała dwuznacznie usta. Następnie obie się roześmiały głośno. Revan
jedynie westchnął głęboko kiwając głową. Wszyscy usiedli po jednej
stronie stołu i czekali. Chow przyglądała się towarzyszom. Oboje byli
ciekawymi postaciami. I oboje mogli być dla niej wywabieniem, lub
porażką w najbliższym czasie. To zależało jedynie od nich. Uśmiechnęła
się pod nosem.
-Los… to prawdziwy sk*rwiel…- Mruknęła niewyraźnie tak, że nikt nie
usłyszał. Wodząc palcem przy dziobie pierzastego przyjaciela myślała o
prawdziwości swojego stwierdzenia. Czarnowłosa, charyzmatyczna, piratka
pociągająca za sobą tłumy i cichy, działający w cieniu morderca, i ona.
Wszyscy diametralnie różni, a jednak w jakiś sposób podobni. I
śmiesznym zrządzeniem… ta trójka obdartusów, zdjętych siłą z szlaku
siedziało zdobnej sali czając na ucztę przed dalszą drogą. Uśmiechnęła
się raz jeszcze, czekała ją z pewnością niezła zabawa. Kolacja minęła
bez echa, gdy na stół przyniesiono właściwe dania i potrawy wszyscy byli
tak zajęci jedzeniem, że posiłek przebiegł bez zbędnych rozmów.
-Pokoje są już dla was przygotowane, a z pewnością jesteście zmęczeni.
Pozwolicie więc, że was zaprowadzę.- Oznajmił po skończeniu posiłku pan
domu, wstając od stołu. Jak się okazało przygotowane dla nich izby… to
była jedna izba. Pan Herbig oczywiście przeprosił za takową
niedogodność, ale nie miał wolnych pokoi ze względu na pożar jaki ich
ostatnio nawiedził. Dlatego też kazał dostawić dwa łóżka. Nikt jednak
nie narzekał. Każdy zajął miejsce dla siebie stawiając obok kaganek z
nikłym światełkiem. Herbig życzył dobrej nocy i zostawił ich samych.
Chow runęła na łóżko. Thalia też długo nie czekała, zrzucił buty i
wpakowała się pod pierzynę tak że ledwo było widać oczy. Tylko Re usiadł
na skraju swojego posłania i przenikliwie patrzył na kompanki.
-Czegoś nie rozumiem…- Westchnął w końcu przerywając ciszę. -Dlaczego
zjedliśmy właśnie wystawną kolacje, mamy opierunek w wielkiej willi a
nazajutrz dostaniemy trzy ogiery z nie najgorszej stadniny?- Piratka
również ciekawa odpowiedzi wysunęła głowę spod kołdry, a Chow uniosła
się na łokciu.
-Mówiłam przecie że nasz gospodarz ma co do mnie spore długi.- Wzruszyła obojętnie ramionami
-Tak, tyle już wiemy. Pytanie jest jednak dlaczego i dla naszej dwójki
takie przywileje skoro go nie znamy?- Drążył dalej przeszywając szatynkę
wzrokiem. Miał jedno z najbrzydziej przenikliwych spojrzeń z jakim
dziewczyna się w życiu spotkała. Ale nie pokazała tego po sobie, jedynie
obdarowała go jednym z swoich wredniackich uśmiechów.
-Za bardzo byście mnie spowalniali głodni, zmęczeni i bez wierzchowca.-
Odpowiedź była jednoznaczna „W dalszą podróż jedziemy razem, ale
prawdziwych tego pobudek na razie nie poznacie”. Chłopak przytaknął i
zdmuchnął ostatni płomień, pozostawiając izbę w niemal całkowitym mroku.
-Dobranoc…- Powiedziała jeszcze Chow w akompaniamencie skrzeku Ozziego.
Już po niedługim czasie zdawało jej się, że wszyscy w pokoju śpią.
Dziewczyna po cichu wstała tak delikatnie że zwinięta na posłaniu papuga
nie obudziła się. „Lunatyczka” złożyła jeszcze poduszkę tak by
wyglądało, że nadal tam leży. Gdy już wyglądało wszystko idealnie
uchyliła okno i wyskoczyła przez nie. Pierwsza noc po nowiu była
bezkreśnie ciemna, mimo całkowitego braku chmur. Ale takie zimne noce
jak ta były najpiękniejsze, bo gwiazdy rozbłyskujące na nieboskłonie
zdawały się być jeszcze jaśniejsze i liczniejsze. Wyglądało to jakby
komuś tam wysoko w górze wysypały się diamenciki cukru. Chow zwinnie
przeskakiwała po dachach by w końcu zeskoczyć na ziemię. Wciągnęła jak
najgłębiej w płuca chłodne, czyste powietrze i puściła się dzikim pędem
po pastwiskach płosząc przy okazji małe stado pasące się tam.
Wystraszone konie ruszyły galopem, a uśmiechnięta dziewczyna między
nimi. W końcu jednak zwolniła i zatrzymała się, obserwując jak
majestatycznie stworzenia biegną dalej bez opamiętania. Westchnęła i
opadła na trawę przyglądając się dokładniej miliardom światełek nad jej
głową. Znała całą mapę nieba, to dzięki niej nie raz odnalazła się w
wielu miejscach. Mimo to kochała na nią patrzeć. Nawet nie spostrzegła
kiedy podszedł do niej znajomy cień.
Thalia? A może Revan? Przyznam że nie wiedziałam jak skończyć XD
Ja teraz mogę napisać x3
OdpowiedzUsuńA ta już, jako pierwsza :D
UsuńTylko jeszcze na feniksach tylko mi napisz :P
Dobra, "dodać Feniksy do kolejnego bloga, na którym zalegam z opowiadaniami"- załatwione! ;p
UsuńTyle opek do napisania, a ja się tutaj pcham z Thalią, ale sza~ XD