Lao z zaciekawieniem zerknął na reakcję krasnoludzicy. Jak już się zdążył domyślić, kobieta miała do siebie spory dystans i urażenie jej czymkolwiek uchodziło za wyzwanie. Poza tym czuł chęć utarcia nosa temu lalusiowi. Nie obchodziło go, że jest liderem. W dupie miał, czy przegra ten pojedynek (co było przecież oczywiste). Po prostu choć raz chciał zobaczyć go bez irytującego, narcystycznego uśmieszku. I Lena go nie zawiodła: założyła ręce na piersi i uśmiechnęła się z politowaniem, chociaż nie żywiła do lidera klanu żadnych negatywnych uczuć.
- Mniejszych nie było? Będziecie mnie musieli podsadzać! - rzuciła z udawanym wyrzutem, uśmiechając się jakby nigdy nic.
Albus również się uśmiechnął.
- Jak sobie tylko pani życzy - odpowiedział i dosiadł swojego siwego rumaka.
Wbrew swoim słowom, Jaskółka jak widać nie miała żadnych problemów z usadowieniem się w siodle. Postawiła nogę w strzemieniu i podciągnęła się do góry z wprawą podobną bardziej komuś, kto spędził wiele czasu na wspinaczkach niż jeźdźcowi. Ti'enowi również sprowadzono konia. Skarogniady ogier rzeczywiście w porównaniu do smagłego, poruszającego się z gracją wierzchowca Albusa przedstawiał się dość żałośnie, nawet komuś tak nieobeznanemu z końmi jak Cienisty. Jednego był pewien - lider wilków robił sobie z niego jaja. I o ile poprzednim zachowaniem Świętoszka Lao nie przejął się w ogóle, to to przekraczało jego normę. Odgryzać brakiem szacunku za jeszcze większy jego brak to jedno, ale porównywanie do zbędnego bagażu?
Trudno. Dają to bierz, biją to uciekaj (albo oddaj - ta wersja zdecydowanie bardziej przypadała Cienistemu do gustu). Problem polegał w niezrozumiałej niechęci Lao do jazdy konnej. Jakoś zdecydowanie bardziej ufał własnym nogom i chętnie ruszyłby z resztą na nogach, albo wpakował się na jakiś wóz. No chyba, że i to przewidział Kernisni, ale takim geniuszem zła raczej nie był, by coś takiego przewidzieć. Ti'en usiadł w siodle i chwycił lejce, jakby nie za bardzo się orientując w temacie.
- Dobra, tylko bez wygłupów - rzucił do konia. Ogier prychnął wstrząsając łbem. Lao był niemal pewny, że chciał powiedzieć ,,Amator".
Jadąca nieco z przodu Lena nie kryła uśmiechu.
- Pierwszy raz w siodle? - rzuciła złośliwie.
- Nie przeginaj - mruknął jedynie, nie mając już siły na sprzeczki.
Z przodu dobiegł go stłumiony śmiech lidera Wilków.
- Co to ma znaczyć? - Albus wydawał się wyjątkowo nieusatysfakcjonowany.
- No nie pojedzie - powtórzył żołnierz znudzonym, zmęczonym głosem. - Koło ugrzęzło.
Kernisni przejechał sobie dłonią po twarzy i westchnął.
- No nic - powiedział w końcu. - Idę do lorda Denesle wyjaśnić co się stało. Zrobimy przymusowy postój.
Lena zsunęła się z kucyka, chwilę przebierając w powietrzu nogami. Ti'en zsiadł już chwilę temu, widząc co się święci. Nie mogąc się powstrzymać zarechotał, patrząc na próbę bezpiecznego lądowania na ziemi. Krasnoludzica zmarszczyła brwi, ale na jej twarz szybko wrócił typowy zbójecki uśmiech.
- Jak tam podróż, panie Lao? - zripostowała zgryźliwie.
Cienisty ucichł lekko, ale w jego oczach dało się rozpoznać, że pod maską dalej kwitnie identyczny uśmiech. Oparł się o drzewo przy drodze i spojrzał w kierunku widocznego już Ikramu. Tak blisko, a jednak daleko. Howlett klapnęła na pieniek obok i podążyła za wzrokiem mężczyzny. Westchnęła lekko sfrustrowana.
- Gdyby nie ten durny konwój... - zaczęła.
- Zgadzam się w zupełności - odparł Lao rozumiejąc jej tok myślenia.
- Dotarłabym tam spokojnie przez las i czekała jeszcze na was godzinę.
- Godzinę? Pfft! - prychnął lekko wyzywająco Ti'en. - Mi bardziej opłacałoby się po was wracać, bo nie miałbym nic do roboty.
Lena spojrzała na niego marszcząc brwi.
- Tak sądzisz? - odpowiedziała zakładając ręce na piersi. - Jestem pewna, że nie zdołałbyś dotrzeć do Ikramu pieszo i wrócić zanim naprawimy to koło.
Cienisty popatrzył kobiecie w oczy. Po chwili na twarzach obu zaczął powoli pojawiać się identyczny, zawadiacki uśmiech.
- Zakład? - rzucili równocześnie.
Lao szybko przekonał się, że wejścia do miasta bez torującego drogę konia obok było wielkim błędem. Święto Tolerancji ściągnęło do stolicy najgorszy przypadek ludzkiej masy na jaki trafił w całym swoim życiu. Trzeba przyznać, że do tej pory, przez całe 10 lat mieszkania w Dal-Virii, nigdy nie odwiedził żadnej stolicy. Bo po co? Wszystko co ciekawe działo się hen poza zasięgiem władzy. Dzisiejsze tłumy jedynie upewniły Ti'ena w swoim przekonaniu co do wielkich miast, wielkich imprez i urządzaniu wielkich imprez w wielkich miastach.
Zawiódł się nieco. Tu nie było nic ciekawego, a przynajmniej nic co miało by zaciekawić osobnika jego pokroju. Wzruszył ramionami i zawrócił w stronę głównej bramy. Nie stracił wiele czasu - wciąż ma szansę wygrać zakład ze Scout. Szczerze? Polubił ją. Miała dystans do siebie i umiała się każdemu odgryźć. Na dodatek zdecydowanie odstawała od powszechnie przyjętych standardów rasowych. Słowem: buntownik, a to w ludziach Lao cenił.
Nagle ogarnęło go dziwne uczucie. Jakby ktoś mu się przyglądał. Nie byłoby to nic dziwnego, w końcu wokół było pełno ludzi, a osoba jego pokroju zawsze budziła zainteresowanie. Jednak Ti'en potrafił odróżnić zwykły ciekawski wzrok znudzonego życiem chłopa od przewiercającego na wylot spojrzenia drapieżcy. Nie mogąc się powstrzymać odwrócił głowę i spojrzał w górę, na dachy. Ale tam nikogo nie było, czy też JUŻ nikogo nie było. Wzruszył ramionami, nie za bardzo przejęty. Chyba jestem przewrażliwiony, pomyślał idąc w stronę bram miasta.
Denerwujące uczucie nie wracało, toteż mężczyzna szybko o nim zapomniał. Szybko dotarł z powrotem do lasu. Szedł swobodnie, czując, że do wygrania zakładu ma jeszcze sporo czasu. Wtedy jednak instynkt ponownie go zaalarmował. Zatrzymał się na środku drogi, z lekka sfrustrowany. Wokół przecież nie było nikogo. Co do cholery się dzieje z jego głową?! Jednakże ta dbająca o przetrwanie część umysłu domagała się uspokojenia tego dziwnego odczucia. Każdy normalny w tym momencie wycofałby się i przeszedł przez las, szukając potencjalnego twórcę pseudo lęków. Ale Ti'en, w dupie mając każdego, kto zakłóca mu piękny dzień, po prostu stanął i krzyknął:
- DOBRA, PIEPRZONY DUCHU! WYŁAŹ JEŚLI TAM JESTEŚ I ZAŁATWIMY TO PO LUDZKU!
Oczywiście nie spodziewał się żadnej odpowiedzi. Zwłaszcza takiej, która przecina ze świstem powietrze kierując się w twoje czoło.
Lao zaklął zaskoczony i uskoczył w bok przed strzałą. Lądując w przyklęku prześledził tor lotu pocisku, ale dalej nie mógł dostrzec atakującego. Wtedy w końcu zauważył ledwie dostrzegalny ruch rąk napinających cięciwę. Zanim jednak ich właściciel zdążył cokolwiek zrobić znienacka za jego broń chwyciły inne ręce - Cienia. Widmowa sylwetka bezpardonowo wyrzuciła łucznika z krzaków na otwartą drogę. Teraz Cienisty mógł zobaczyć z kim ma do czynienia...a było to o prawie dekadę młodsza dziewczyna w szarozielonym stroju. Szybko zebrała się do kupy i posłała w jego stronę kolejną strzałę. Mężczyzna uniknął tego o włos i znów posłał do ataku Cień. Ten pojawił się za dziewczyną z zamiarem zadania jej prostego ciosu w twarz, jednak nieznajoma odwróciła się dobywając szerokiego noża i wbiła go widmu pod gardło. Ti'en aż syknął, ciesząc się jednak, że to nie on oberwał. Natychmiast zerwał się na nogi i wykonał pół obrót chcąc zadać napastniczce kopnięcie na wysokości mostka. Łuczniczka zdążyła i na to zareagować - chwyciła go za nogę i odepchnęła pozbawiając mężczyznę równowagi. Od razu doskoczyła do niego dociskając go kolanem do ziemi i uniosła nóż do ciosu.
- Ładne masz oczy - powiedział nagle Lao.
Dziewczyna zawahała się zdezorientowana. I tak sekunda prawdopodobnie uratowała Cienistemu życie. Odkopnął nieznajomą. Lżejsza dziewczyna wylądowała dobry metr dalej na plecach. Ti'en wstał natychmiast na nogi i przyjął gardę, gotowy do dalszej walki. Jego przeciwniczka wstała na klęczki sięgając po leżący na drodze łuk. Zanim jednak zdołała sięgnąć po strzałę obok jej stopy wbiła się inna...ze znajomymi biało brązowymi lotkami.
- Rzuć broń! - zawołała Scout stając na drodze po prawej Lao.
Łuczniczka wyprostowała się ani myśląc słuchać krasnoludzicy. Napięła cięciwę, o dziwo nie celując w Lenę, a w Cienistego. Uparła się czy co?, pomyślał zirytowany, nie puszczając gardy. Karwasze na przedramionach powinny być w stanie odbić pocisk...ale pewności nie miał. Z tak bliska jeszcze nikt do niego nie strzelał.
- Chyba przegrałeś zakład - zaczęła jakby nigdy nic Howlett. - Karawana ruszyła już do Ikramu.
- Jak widzisz coś mnie zatrzymało - Lao opuścił gardę i zwrócił się do nieznajomej. - Słuchaj, nie mam pojęcia kim jesteś, ani czemu chcesz mnie zabić, ale prawdopodobnie mnie z kimś pomyliłaś...
- To ciebie da się z kimś pomylić? - rzuciła złośliwie Lena.
- Też się zastanawiam - znikąd nagle pojawił się Albus.
Ti'en przewrócił oczami. Jeszcze jego tu brakowało. Lider Wilków bez lęku stanął między celującymi w siebie łuczniczkami, niczym zawodowy treser dzikich zwierząt.
- Panie Lao, obawiam się, że nie ma pan podejścia do kobiet - uśmiechnął się pobłażliwie Kernisni. - Na początek poprosiłbym obie panie o obniżenie broni miotającej. W takich warunkach naprawdę ciężko się rozmawia.
- A kim ty jesteś, żeby mi rozkazywać? - odezwała się w końcu nieznajoma.
- Albus Kernisni, lider klanu Wilków z Ironwood - uśmiechnął się cierpliwie.
Dziewczyna dalej mierzyła w pierś Cienistego. Mężczyzna już niemal czuł wywiercającą się w nim dziurę po pocisku. Lena uparcie nie zamierzała opuścić łuku, co, biorąc pod uwagę fakt, ze jest krasnoludem, było całkiem zrozumiałe. W końcu nieznajoma zwolniła powoli cięciwę i skierowała grot w dół.
- Kiara Amitaczi - przedstawiła się. - Klan Orłów.
- Orłów? - Albus uniósł pytająco brew i spojrzał na Lao. - Czyżbyś komuś podpadł, że szanowna pani Rubkat kazała cię zastrzelić?
- Nie dostałam zlecenia od Rubkat - sprostowała Kiara.
- W takim razie od kogo? - zaciekawił się Ti'en. Bądź co bądź, ktoś zapłacił za zabicie go.
- A czy to ważne? I tak już sporo czasu zmarnowaliśmy - lider wilków ruszył już w drogę powrotną. Scout niepewnie ruszyła za nim. - Najmocniej was przepraszam za przerwanie pojedynku. Prosiłbym jednak o nie strzelanie do pana Lao gdy jest pod moją jurysdykcją.
Ti'en posłał mu spojrzenie w stylu ,,Zaraz ci pie*dolnę", ale zaczekał chwilę. Miał do pogadania z panną Amitaczi. Dziewczyna po chwili szła już ze swoim koniem, mijając go bez większego zainteresowania. Cienisty ruszył za nią.
- Słuchaj wojownicza księżniczko - zaczął. - Chyba musisz mi coś wyjaśnić...
Kiara? Czekanie się opłaciło? :D
Końcówka mnie rozje*ała dokumentnie XD A ty Reddie mówiłaś, że nie masz poczucia humoru w opkach? :D
OdpowiedzUsuńNie ma to jak grupa wrednych sukin*ynów XD Jedno gorsze od drugiego :P
OdpowiedzUsuń