Ta… Pamiętam jak jeszcze podążałam wraz z moim mistrzem za granice
nieznanych nam dotąd terenów. Byłam już pełnoprawnym zwiadowcom, lecz
los nie uśmiechnął się do nas i do naszej specjalizacji… W czasie gdy ja
i mój były mistrz Halt, przemierzaliśmy nowe tereny, nasze królestwo
zostało zaatakowane. Gdy wróciliśmy do domu z wieściami, ujrzeliśmy
płonące domy, zwłoki ludzi na ulicach a wojska zostały starte na pył
przez wroga. Ród Aurelańczyków stanął pod znakiem zapytania. Niegdyś
najpotężniejsza kraina, padła w tedy na kolana, zupełnie nieprzygotowana
na nagły atak ze strony swoich „sojuszników”, którzy zdradzili nas, bo
chcieli władzy. Zwiadowcy powinni temu zapobiec… lecz niestety nie
zdążyli na czas… I królestwo stanęło w ogniu. Władcy uciekli wraz z
resztą wojsk i ludzi, którzy cudem uniknęli śmierci, poprzysięgając
zemstę!
Widząc co się dzieje, ja ze swoim mistrzem uciekliśmy na nieznane
tereny, daleko za granice ojczystych nam terenów. Musieliśmy jakoś
przetrwać! Dlatego przenieśliśmy się do krainy, gdzie zwiadowcy i nasza
kraina nie były znane nikomu i niczemu. Cały czas pozostając wierni
naszym władcom, ukryliśmy się i zaczęliśmy życie na nowo pamiętając, co
stało się z naszym domem. Przez lata gniew w nas wzrastał aż wszyscy
staliśmy się poniekąd zabójcami oprychów. Nasze zdolności jakie
posiadaliśmy dzięki szkoleniu na zwiadowców, sprawiało że bez trudu
radziliśmy sobie z takim zadaniami. Jednak… Gdy mój mistrz umarł i
zostałam sama daleko od reszty zwiadowców, którzy byli rozproszeni po
całym świecie… Pojęłam że teraz muszę zrobić wszystko, by przygotować
się na wojnę, która miała odbić nasz dom.
Dołączyłam do klanu Orłów i tak oto stałam się oprychem. Niegdyś honorowy zwiadowca, dziś rabuś, który pała rządzą zemsty!
Klęczałam właśnie na jednym z dachów i przyglądałam niemej ofierze,
którą śledziłam od dłuższego czasu… Badałam jej zachowanie, sposób
myślenia i reakcji. Przyznam że był to tajemniczy osobnik, który mnie
intrygował. Był to mężczyzna, który należał do innego klanu. Z tego co
udało mi się wywnioskować, ten osobnik także potrafił świetnie walczyć.
Na dodatek posiadał w pewien sposób „magię’ co sprawiało że nie będzie
łatwo go wykończyć… Przeklęłam w myślach. Jak mam go załatwić skoro
wyprawia takie sztuczki? – pomyślałam. To zlecenie będzie trudne albo i
nawet niewykonalne… Fakt gość miał swoje za uszami! Ale nie byłam pewna
czy mam go zlikwidować…
Muszę się jeszcze więcej dowiedzieć – stwierdziłam.
Zeskoczyłam z dachu cicho i niewidocznie dla innych, po czym ruszyłam w
kierunku mojego konia, który czekał na mnie w lesie. Na plecach miałam
łuk oraz strzały, a przy pasku sztylety. Na łydkach też miałam na
wszelki wypadek zapasowe. Szaro zielona peleryna sprawiała że maskowałam
się z każdym cieniem, głazem, ziemią, drzewem itp.
Podeszłam do swojego konia i pogłaskałam ja po miękkim pysku, a ta lekko
zarżała na powitanie. W tedy poczułam że ktoś się zbliża… Sonia też
dawała mi wyraźne znaki że ktoś obcy jest w pobliżu. Schowałam więc
konia w zaroślach a sam ukryłam się na drzewie, pośród gęstych zarośli.
Nakryłam się peleryną i znieruchomiałam. Byłam niewidoczna tak samo jak
mój koń, ciekawiło mnie kto lub co się zbliżało…
Słyszałam wyraźnie czyjeś kroki, po chwili wiedziałam już że to kroki
człowieka… a konkretniej mężczyzny. Nagle ujrzałam mój cel! Czyżbym nie
zachowała należytej ostrożności? Nie… Raczej nie. A więc co on tu robi? –
spytałam siew myślach. Nie poruszałam nawet oczami, bo wiedziałam że to
może spowodować że zdemaskuję swoja pozycję, gdyż odruchowo też głowa
lekko zmieni swoje położenie. Treningi Halta mnie na to przygotowały. W
ciszy i ukryciu obserwowałam i nasłuchiwałam. Zasadę jaką wpoił mi mój
mistrz była: Nigdy nie patrz tylko w jeden punkt! Obserwuj całe, gdyż
nigdy nie wiesz czy ktoś cię może zaatakować. Pamiętaj! Napastnik czy
ofiara nie zawsze są sami! Podczas gdy jeden odwraca twoją uwagę, drugi
może cię szukać”.
Ti'en Lao?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz