Jechałam właśnie do miasta, gdzie miałam dostarczyć tajne akta
człowiekowi, który mi za to miał zapłacić. Nie obchodziło mnie co było w
tych aktach, bo teraz liczyło się dla mnie tylko przetrwanie na
tutejszych terenach. Jechałam po lesie, omijając główną drogę tak jak
mnie wyszkolono. Kto wie czy komuś by nie strzeliło do łba żeby mnie
zaatakować? Czasy są niepewne, a ja miałam jak najszybciej dostarczyć
akta. Jechałam galopem, omijając drzewa, przez które, co jakiś czas
przebijały się promienie słońca. Był wczesny ranek, gdzieś około godziny
piątej trzydzieści… Niedługo wszystko miało się budzić do życia (miałam na myśli ludzi w mieście ). W końcu zaczęłam się zbliżać do Ergo,
więc wstrzymałam konia i schowałam go pomiędzy drzewami i gęstymi
zaroślami. Mocniej zarzuciłam na siebie kaptur i maskę, które mi
zasłaniały twarz. Ruszyłam dalej na piechotę, chcąc by nikt nie usłyszał
ciężkich końskich kopyt.
Sunąc ostrożnie z cienia w cień, nasłuchiwałam i obserwowałam. W końcu
zbliżyłam się na skraj miasta i stanęłam w ciemnej uliczce. Szarozielona
peleryna, kaptur i reszta moich ubrań, doskonale mnie maskowała. Stałam
w bez ruchu, sprawiając że wtopiłam się idealnie w cień rzucany przez
budynki. Moim celem było dotarcie do karczmy „pod łyską kobyłą”. Nazwa
dziwna i nie jeden raz się zastanawiałam, kto mógł nadać karczmie taką
dziwną nazwę… W każdym razie, miałam się dostać do środka i przekazać
akta. Ta jak myślałam! Karczmarz otwierał drzwi około szóstej
dwadzieścia, by móc już obsłużyć stałych „pijaczków”. Zaskakujące że
chciało im się wstawać tak wcześnie by móc tylko zaspokoić głód
alkoholowy… Gdy gospodarz tylko uchylił drzwi, od razu niemal biegiem,
weszło tam ze dwanaście osób. Rozejrzałam się jeszcze uważnie i ruszyłam
w stronę karczmy, cały czas skacząc z cienia w cień, pomiędzy skałami,
które w pewien sposób zdobiły to miasto. Moje buty nie wydawały żadnych
dźwięków. Sunęłam powoli i spokojnie aż w końcu weszłam do karczmy
niezauważalnie i schowałam się w cieniu jednego ze słupów, które
podtrzymywały całą konstrukcję i cierpliwie czekałam.
Miałam się stawić na godzinę szóstą czterdzieści. Miałam więc jeszcze
pięć minut w zapasie… Przyglądałam się pijaczkom, którzy pili i wydawali
pieniądze w najlepsze, podczas gdy karczmarz ścierał drewnianą ladę z
kurzu i rozlanych kropel piwa przez pijaczków. Była to prawie codzienny
rytuał, który niemal zawsze wykonywał w tej samej kolejności: Szósta
dwadzieścia otwiera karczmę, szósta trzydzieści wydaje piwa, szósta
trzydzieści pięć czyszczenie lady. Zdumiewające jak ludzie robią
wszystko niemal automatycznie, niewiedzą nawet o tym zbytnio. Te same
ruchy, te same słowa, te same odpowiedzi… Karczma nie była jakoś
specjalnie duża. Stało w niej około dwudziestu stołów z miejscami
siedzącymi, plus osiem krzesłem, przy głównym blacie, gdzie był
karczmarz. Całe pomieszczenie było dość ponure. Sufity popękane, okna z
kratami, ciężki drewniane drzwi z metalowymi łączeniami… Była już
godzina szósta czterdzieści jeden. Po chwili zobaczyłam jak jakiś
mężczyzna wchodzi do karczmy rozglądając się, jednak to nie był
człowiek, który czekał na tajne akta. Podszedł do lady karczmarza i
poprosił o coś do picia, po czym usiadł na końcu karczmy w rogu i nadal
wszystko obserwował. Przyznam że tajemniczy był to osobnik… Od razu było
po nim widać że jest dobry w walce. Jego postawa ciała, mowa ciała oraz
ubranie o tym świadczyły. Była już godzina siódma, a mężczyzna, który
miał odebrać akta ciągle się nie pojawiał. Zaczęłam odczuwać złość, gdyż
nie lubiłam gdy ktoś się spóźniał. Po chwili znowu ktoś wszedł do
środka. Tym razem to był mężczyzna, któremu miałam przekazać akta, a on
miał mi dać zapłatę. Rozejrzał się po całej karczmie lecz mnie nie
zauważył... Z reszta jak wszyscy w tej karczmie! Nagle na jego twarzy
pojawił się niespodziewany uśmiech a wzrok skierował na mężczyznę, który
siedział w kącie. Ten sam mężczyzna, który przed chwilą tam usiadł,
pijąc coś. Podszedł do mężczyzny, który nagle też lekko wykrzywił usta w
uśmiechu ale tylko odrobinę. Podali sobie ręce i się przywitali:
- Przyjacielu! Dawno Cię nie widziałem! – powiedział uradowany, ściskając dłoń mężczyzny.
- Witaj Haroldzie! Nie spodziewałem się Ciebie tutaj o tej porze – stwierdził.
- Tak… Bo widzisz… Jestem z kimś umówiony, lecz chyba ta osoba nie przyszła – powiedział ponuro.
- Może ta osoba się spóźni? Wiesz jak to jest… - powiedział i zaprosił go do spoczynku na krześle ruchem dłoni.
- No nie wiem… Miała tu być. – powiedział rozglądając się. – Nikogo tu nie widziałeś? Od kiedy tu jesteś? – spytał.
- Niedawno przyszedłem ale nikogo nie zobaczyłem – odparł. – Zaraz,
zaraz! Miała? To dziewczyna? W końcu się zabrałeś za szukaniem sobie
żony? – spytał rozbawiony.
- Nie szukam żadnej partnerki na życie! To co innego – powiedział cichszym już głosem.
Mężczyzna imieniem Harold, był wyraźnie zmartwiony. Postanowiłam się
ujawnić, bo szkoda mi było cennego czasu, a po za tym poirytowało mnie
to że nie dość facet się spóźnił, to jeszcze uważa że to ja się spóźnię…
W końcu się odezwałam z cienia, który mnie zasłaniał skutecznie, lecz
nadal postanowiłam nie wychodzić ze swojego ukrycia.
- Spóźniłeś się – powiedziałam poirytowanym tonem.
Obaj mężczyźni nagle zaczęli się rozglądać dookoła, próbując
zlokalizować źródło, skąd dobiegał mój głos, lecz nic tym nie wskórali.
- Jesteś tu Duchu? – spytał nagle Harold.
- Jaki duch? Odbija Ci czy co? – zapytał przyjaciela ze zmartwieniem w oczach.
Ten go tylko obdarzył piorunującym spojrzeniem na znak że nie zwariował i żeby na chwilę się uciszył, a ja powtórzyłam:
- Spóźniłeś się – powiedziałam znowu.
- Gdzie jesteś? Chcę Cię zobaczyć! – powiedział i nadal próbował mnie wypatrzeć.
Postanowiłam że czas wyjść z ukrycia. Powoli i spokojnie wyszłam z
cienia jednego ze słupów. Obaj mężczyźni byli wyraźnie zdziwieni, a w
ich oczach dostrzegłam niedowierzanie. Nastąpiła chwila ciszy więc
postanowiłam się znowu odezwać.
- Masz to na co się umawialiśmy? – spytałam.
- Tak! – powiedział nagle jakby się ocucił, po czym sięgnął po woreczek
przy pasie i wyciągnął rękę ku mnie. – oto twoja nagroda – powiedział.
- Nagroda? Zabrzmiało to tak jakbym była twoim piesiem na posyłki! –
warknęłam lodowatym tonem a w oczach pojawi się lód, choć on nie mógł
tego zobaczyć bo miałam kaptur na głowie i maskę na twarz, z której było
widać tylko oczy…
- Przepraszam! Nie chciałem! – powiedział szybko i dał mi woreczek z
pieniędzmi. A ja dałam mu tajne akta, które były zamknięte w brązowej
teczce.
Mężczyzna, który był „niby” przyjacielem Harolda, był wyraźnie zdziwiony
zaistniałą sytuacją. Patrzył to na mnie to na swojego przyjaciela w
milczeniu ze znakiem zapytania. P chwili wzrok nieznajomego mi mężczyzny
padł na moje ostrza, które były w małej torebeczce, która była
przypięta do mojego pasa. Na plecach miałam łuk i strzały, więc
mężczyzna zaczął bacznej mnie obserwować i spiął mięśnie. Spojrzałam na
niego. Czyżby ten mężczyzna, wiedział coś o posługiwaniu się bronią,
którą się posługiwałam? – pomyślałam.
Po chwili ciszy odezwałam się znowu i cedziłam z naciskiem wszystkie słowa.
- Następnym razem masz być punktualny albo twój żywot się skończy
szybciej niż myślisz! – wycedziłam i ruszyłam w stronę drzwi, lecz nie
głównych, tylko tylnych… Szybko zniknęłam w cieniu i przemknęłam obok
ludzi, którzy krzątali się na zapleczu, po czym wyszłam niezauważona i
poszłam w swoją stronę.
Ktoś chce dokończyć? Tylko mężczyznę bardzo jakiegoś proszę c;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz