Deski pokładowe skrzypiały pod naciskiem przechodzących w tę i we wte zapracowanych marynarzy. Fale z chlupotem uderzały o kadłub, wprawiając okręt w kołysanie. W ładowni przyjemny, miejscami ostrawy zapach wschodnich przypraw mieszał się z wonią smoły, którą uszczelniano belki przed wodą. Mdlące połączenie i monotonny ruch łajby w normalnych warunkach przyprawiłyby Jina o zawroty głowy. Ale chłopak był zbyt podekscytowany, by zwrócić na cokolwiek uwagę.
Kitsune obracał przed oczami swoją najnowszą i zarazem najcenniejszą zdobycz. Jadeitowy tygrys. Pilnie strzeżony totem frakcji Tora, mający większą wartość sentymentalną niż w złocie. Do niedawna stojący w kaplicy Tygrysa, stał się symbolem nieugiętej woli jego wychowanków, czymś nieosiągalnym, wspaniałym...
A teraz leżącym w dłoni złodzieja.
Jiantou właśnie sprawił, że straciła tą swoją niesamowitą wartość, pozbawiając przy tym dumy strzegących kaplicy zadufanych Tora. Teraz była to tylko niewielka figurka szczerzącego kły tygrysa w siadzie, ale za to jaka wspaniała. Poprzecinany ciemniejszymi żyłkami zielony kamień nie posiadał nigdzie łączeń, co świadczyło, że wyrzeźbiono go z jednolitego odłamku jadeitu. Pręgi układały się z nienaturalną symetrią na pysku i grzbiecie zamarłego w ostrzegawczym warkocie zwierzęcia. Jedynie para oczu została wykonana z białych opali. Tygrys nie posiadał źrenic, przez co Jina naszło wrażenie, że do stworzenia figurki pozował prawdziwy mistyczny Tora - widmowy strażnik swojej frakcji. Złodziej Kitsune poczuł nagle dreszcze na plecach. Nagle poczuł się, jakby tygrys wielkości niedźwiedzia dyszał mu w kark żądając zwrócenia własności jego frakcji.
Chłopak wziął głęboki oddech. Podwinął lekko rękaw i dotknął na szczęście tatuażu lisa na przedramieniu, zwalczając, jakby nie było, jeden przesąd drugim.
- Kitsune dba o swoich - powiedział do siebie. Znów popatrzył w opalizujące białe oczy figurki. - A ty, Tora, możesz się wypchać.
Wtedy na pokładzie rozległ się okrzyk. Statek zbliżał się do lądu.
Jin przekradł się szybko za piramidkę ze skrzynek, chowając jadeitowego tygrysa do sakwy przy pasie. Nasunął na głowę kaptur, usta i nos zakrył bandaną. Jak się można domyślić, nie był jednym z planowanych podróżnych na statku. Po skradnięciu figurki zakradł się do portu i ukrył w ładowni statku mającego rano wyruszać do stolicy Ikramu w Dal-Virii. Mieli zaopatrywać jakieś wielkie święto - idealna okazja, by zniknąć w tłumie.
Po półgodzinie statek przybił do portu. Jiantou odczekał w bezruchu. Słyszał, jak tragarze zbliżają się do kratownicy nad ładownią. Przemknął w cieniu w stronę drabiny i wspiął się po niej, zatrzymując tuż pod klapą. Odczekał chwilę aż większość mogących zagrozić niechcianemu pasażerowi osiłków zbierze się przy drewnianej kracie. Usłyszał drewniany szum odsuwanej kratownicy i gdy jeden z marynarzy zeskoczył na dół, odrzucił klapę i wyskoczył na zewnątrz. Przebiegł szybko przez pokład słysząc kilka okrzyków ze strony majtków, ale nie zamierzał odpowiadać na żadne ich pytanie. Przesadził balustradę burty i lądując przetoczył się po deskach molo, by złagodzić upadek. Natychmiast zerwał się na nogi i już chwilę potem zniknął między ludźmi. A obecnym na statku pozostało jedynie drapać się po głowach w niemym zdziwieniu.
Jinowi zajęło piętnaście minut, by w końcu się zatrzymać. Nawet nie zwrócił uwagi, że dostał się na dach jakiegoś budynku. Odetchnął głęboko rozglądając się w nagłym szoku. Ikram. Naprawdę tu był. Wrócił do domu po ośmiu latach nieobecności. Zaśmiał się nie mogąc zbyt wiele z siebie wydusić. W końcu w nagłym przypływie emocji krzyknął radośnie. Nie obchodziło go, ile osób na dole to usłyszy. Zapewne żadna - gwar na dole go zagłuszy, ponadto był wysoko, a mało kto patrzy w górę w tych czasach.
Zresztą, kogo obchodzi opinia publiczna? Był w swojej ojczyźnie...
Tylko to się teraz liczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz