niedziela, 24 kwietnia 2016

Od Lorkina (CD Amity i Ti'ena) - Jaskółki i wrony

Z dedykacją dla nieznanego nam z imienia anonima, który wiernie śledzi bloga i być może kiedyś dołączy do naszego grona :P

        Dwójka zakapturzonych liderów spojrzała jednocześnie na niską dziewczynę, która nie dość, że jeszcze dobre kilka minut temu zrobiła wokół niezłe zamieszanie, to teraz jakby nigdy nic oznajmiła, że jedzie razem z nimi i resztą tabunu z Knowhere. Wzrok liderów padł na Amitę, później na ich samych, jakby każde z nich szukało odpowiedzi u drugiego towarzysza, po czym na końcu znów zgodnie spojrzeli na nowopoznaną ‘kobietę-ducha’. Trwało to zaledwie chwilę, jednak przez grobową ciszę i zmieszanie, jakie nastało między nimi, zdawała się ona ciągnąć w nieskończoność.
  W końcu, pierwsza odezwała się Vanessa.
  - No nie wiem.- kobieta odpowiedziała w zamyśleniu.- Po co miałabyś z nami jechać?
  W szarawo-zielonych oczach Hood błysnęły zbójeckie ogniki, kiedy dziewczyna uśmiechnęła się po raz kolejny, nie omieszkując pochwalić się swoim nienaturalnie ostrym uzębieniem. Zarówno to, a także mocne cienie sprawiły, że Lorkin, przyglądając się nieznajomej z ledwo widocznym uśmiechem na ustach, pomyślał o czarnym, dzikim kocie. Ciekawe, czy nieznajoma również przynosiła pecha…
  - Jak to po co? Też pytanie!- dziewczyna odkrzyknęła, zupełnie, jakby jej rozmówcy stali nie jeden, a przynajmniej jedenaście metrów dalej.- A co innego mi pozostało do roboty?- wzruszyła ramionami w geście zrezygnowania.
  - Czy ja wiem…?- mężczyzna, który do tej pory nie zabierał zbyt wiele głosu, odezwał się, przykuwając tym samym spojrzenie dwóch par oczu.- O ile dobrze pamiętam, niecałą milę stąd znajduje się dość spora stajnia. Myślę, że jej właściciel nie miałby nic przeciwko, gdybyś i jemu spłoszyła konie.- Lorkin uśmiechnął się odrobinę złośliwie, choć za chwilę znów zaczął przyglądać się odległości, jaka dzieliła ich od reszty tabunu. Jeśli dalej będę poruszać się stępa, równie dobrze mogli zawrócić konie. W tym tempie dojechaliby do Ikramu co najmniej dobre kilka dni po święcie tolerancji.
  - Oh, naprawdę?!- Amita, udając zaskoczenie, niemalże pisnęła z radości. Zaraz jednak zbójecki uśmiech spełzł jej z ust, ustępując miejsca grymasowi rozczarowania.- Uważasz, że to moje jedyne zajęcie?
  Gawron zastanowił się chwilę nad odpowiedzią, szukając wzrokiem Amorii. Ostatni raz widział ją, jak biegła za nimi przez las, jednak musiała być gdzieś w pobliżu. Choć nie potrafił zlokalizować jej wzrokiem, czuł obecność wadery, co oznacza, że równie dobrze mogła wtopić się w ciemną gęstwinę zarośli, które hurtowo rosły przy drodze.
  - Równie dobrze możesz straszyć wieczorami dzieciaki, wracające samemu do domu i co rusz zajmować starcom miejsca siedzące… szczerze mówiąc mało mnie to obchodzi.
  Hood wydęła usta, wywracając oczami z rezygnacją.
  - Na barwniejsze opisy Cię nie stać?- rzuciła, unosząc odrobinę jedną brew.- Poza tym, co to za zabawa, jeśli straszy się konie bez jeźdźców?- dodała, jakby od niechcenia, choć nie sposób było przeoczyć złośliwego uśmiechu, który znów zatańczył na ustach dziewczyny.
  - Rzeczywiście, świetna zabawa.- wtrąciła się Vanessa, choć ton jej wypowiedzi wskazywał na coś zupełnie innego.
  Kobieta spojrzała jednak w stronę Gawrona, jakby wyczekując jego reakcji. Bądź co bądź, to on był tym, który miał wątpliwą przyjemność wylądować na ziemi, kiedy to spłoszony ogier zrzucił go ze swego grzbietu. I choć liderka Słowików nie znała zbyt długo brodatego (choć ciężko stwierdzić, czy takie określenie w stosunku do Lorkina nie jest trochę zbyt wyolbrzymione) mężczyzny, to na pewno zdążyła się już dowiedzieć, że nie jest on typem dłużnika, który tak po prostu odpuszcza innym złośliwości. Panienka Hood chyba również zdążyła się tego domyśleć, ponieważ, nie usłyszawszy żadnej sarkastycznej odpowiedzi z ust Wrony, zaczęła przyglądać się mężczyźnie badawczo. Wciąż jednak nie przestała się uśmiechać.
Mężczyzna bez słowa pogonił wierzchowca, zmuszając go do wolniejszego kłusa. To samo uczyniła Vanessa, być może dlatego, gdyż i ona zdała sobie sprawę z rosnącej odległości, jaka dzieliła ich od eskorty lorda Knowhere… Albo po prostu liczyła na to, że zgubią gdzieś po drodze znikającą dziewczynę. Na to drugie, jak się później okazało, nie mieli jednak najmniejszych szans.
  -Na razie mamy jeden zero!- rzuciła Amita, biegnąc z uśmiechem obok dwóch wierzchowców i dosiadających ich liderów. Wskazała palcem w stronę Lorkina, dając jasno do zrozumienia, że mówi o wcześniejszym incydencie ze spłoszonym koniem.
  Mężczyzna jednak dalej nic nie mówił. Jedynie zerknął na dziewczynę, oraz na ciemny kształt, biegnący w kilkumetrowej odległości od szlaku, po czym uśmiechnął się pod nosem. Drogę Hood, jeszcze zanim ta odwróciła wzrok od Lorkina, oraz przeniosła spojrzenie na drogę, lub choćby pod nogi, przecięła istota o czterech łapach i futrze w odcieniu cieni. Nim dziewczyna zdążyła zrobić unik, już leżała plackiem na ziemi i twarzą w śnieżnej zaspie. Oczywiście nie podciął jej kto inny, jak Amoria, która zaraz zaczęła chodzić wokół przewróconej, szczekając co jakiś czas wesoło. Gdyby zwierzęta miały bardziej rozwiniętą mimikę twarzy, powiedziałabym, że wadera wyglądała na bardzo zadowoloną i aż uśmiechała się dumnie, przyglądając się swemu „dziełu”.
  ~Wyrównałam rachunki.- w głowie Lorkina rozbrzmiał jakże znajomy głos.~ Nie musisz dziękować… wystarczy wielbić mnie na klęczkach.
  Mężczyzna parsknął cicho, przyglądając się z niedowierzaniem ciemno-fioletowej waderze. Najwyraźniej była dziś w wyjątkowo dobrym humorze, choć równie dobrze to właśnie możliwość wywrócenia kogoś sprawiła, że Amoria poczuła się znacznie lepiej.
  - No to teraz mamy remis.- mężczyzna walnął prosto z mostu, kiedy już zawrócił konia i zatrzymał się tuż obok merdającej ogonem wadery. Podobnie jak czworonóg, on również przyglądał się Amicie, nawet nie starając się kryć rozbawienia. Chyba nie muszę mówić, że takie zachowanie zdecydowanie nie przystało osobie, zajmującej taką pozycję, jak lider klanu, prawda? Choć przecież jeszcze zaledwie ostatniej nocy urządzili sobie z Vanessą mały pojedynek na dachu. Porównując do siebie te dwa wydarzenia, obecna sytuacja była chyba jednak nieco bardziej taktowna, choć i tak w żadnej sposób nikogo nie usprawiedliwiała. Mam jednak wrażenie, że wśród tej trzyosobowej kompanii nie było nikogo, kto o jakiekolwiek usprawiedliwienie miałby zamiar prosić.
  Zakapturzona dziewczyna zaczęła się śmiać, kaszląc na zmianę, jeszcze zanim całkowicie wygrzebała się ze śniegu. Policzki miała całe zarumienione od mrozu, jednak z jej ust ani na moment nie zszedł zbójecki uśmiech. Wyglądała na rozbawioną, lecz jednocześnie ostrzegała, że zaistniałe wydarzenie zdecydowanie nie było ostatnim, jakie mogło się wydarzyć, a ona w każdej chwili gotowa była odpłacić się z nawiązką. Lorkin jednak nie zwrócił na to większej uwagi, choć przekaz całkowicie do niego dotarł. Nie czuł potrzeby przejmowania się gówniarzami, niecałe dwa razy młodszymi od niego.
  - Panie i panowie, właśnie byliście świadkami kolejnego, ciepłego powitania w stylu Borsuków.- skomentowała złośliwie liderka Słowików, która, siłą rzeczy zmuszona do zatrzymania się i poczekania na resztę kompanów, przyglądała im się z kilkumetrowej odległości.- A teraz, skoro już skończyliście się bawić w śniegu, może wypadałoby dogonić resztę tabunu?
  Hood w odpowiedzi zasalutowała ironicznie, kiedy już skończyła otrzepywać ubranie z białego puchu. Trójka kompanów znów ruszyła bez słowa, choć zapewne część z nich miała co najmniej kilka rzeczy do powiedzenia.
  Lorkin znów spojrzał w dal. Poza gąszczem gęsto rosnących drzew i krzewów, oraz śnieżną kurtyną, przykrywającą większość elementów krajobrazu, nie dostrzegł przed nimi niczego. Kręta droga, jaką mieli go pokonania była pusta, choć biegnące po niej dwa, podłużne koryta wyraźnie sugerowały, że jeszcze całkiem niedawno coś tędy jechało. Mimo wszystko, po eskorcie lorda Knowhere nie było ani śladu.
  Zakapturzony mężczyzna zerknął przelotnie na dwa wierzchowce, poruszające się stępem po szlaku, oraz na młodą dziewczynę, przechadzającą się beztrosko niedaleko ich. Wywrócił bezradnie oczami, po czym bez słowa przechylił się w siodle, chwytając zaskoczoną Amitę, która zaraz usadowiła się za nim w siodle, posyłając całemu światu dumny uśmiech.
  -Będziemy się przez nią wlec, a w takim tempie do Ikramu dotrzemy po Święcie Tolerancji.- wyjaśnił szybko Gawron, kiedy napotkał niejednoznaczne spojrzenie Vanessy. Kobieta jednak nic nie powiedziała, tylko pogoniła swego wierzchowca.
  -A ty czego się szczerzysz, co?- mężczyzna zwrócił się do Amity, która bez przerwy wierciła się w siodle.
  -Bez powodu!- odparła radośnie i jakby na złość, uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Mężczyzna wywrócił oczami, nie wiadomo który już raz z rzędu.
  -W to akurat uwierzę.- mruknął pod nosem, po czym pogonił karego ogiera, doganiając liderkę Słowików.

***

        Choć tabun odjechał na tyle daleko, że przez pierwsze minuty jazdy znajdował się zupełnie poza zasięgiem wędrowców, w końcu udało im się dogonić eskortę lorda Knowhere. Z początku istniał nawet cień szansy, że nikt nie zauważył nieobecności dwójki liderów, jednak pojawienie się głośnej, szczerzącej do każdego kły Amity ostatecznie przekreśliło wszystkie, nawet najdrobniejsze nadzieje. Dalsza część podróży, o dziwo, minęła im zaskakująco spokojnie. Nawet w momencie, gdy na granicy z Ironwood napotkali eskortę samego Yurgina Stonehead’a, w skład której wchodziła niemała liczba krasnoludów (choć przez hałas, jaki ze sobą nieśli, zdawało się, że było ich co najmniej trzy razy więcej). Takim oto sposobem, dwa połączone tabuny dotarły w końcu do stolicy Ikramu, gdzie lordowie rozdzielili się z eskortą, zaś członkowie klanów, wraz z Amitą, również ruszyli swoją drogą.
  Ledwie zdążyli wjechać do miasta, a Hood już zaczęła rozglądać się na wszystkie strony, tu pokazując coś palcem, tam przy okazji komentując niejedno. Jedno było pewne, przez nią na ulicach na pewno zrobiło się znacznie głośniej. Aż dziwne, że nawet w taki dzień, jak ten, kiedy przez samo święto wszystkie kąty tętniły życiem, Amita sprawiała wrażenie, jakby to nie bal, a ona sama była duszą całego zamieszania i towarzyszącego mu gwaru. Zupełnie, jakby podczas jej nieobecności, stolica miała zmienić się w ciche miasto trupów.
  A przynajmniej takie wrażenie odniósł Lorkin, który miał wątpliwą przyjemność słyszeć aż zbyt wyraźnie każde słowo, wypowiedziane przez dziewczynę, siedzącą tuż za nim. Nie raz odniósł wrażenie, że Amita, zachwycając się wszystkim dookoła, specjalnie nachylała mu się do ucha, podnosząc przy tym głos co najmniej o kilka niepotrzebnych tonów.
  Trójka jeźdźców dotarła na miejsce jako ostatni przybysze, choć nic nie wskazywało na to, by bardzo się spóźnili. Duża część członków nie zdążyła jeszcze rozstać się ze swymi wierzchowcami, nie wspominając już o tym, że spora część osób wolała przyglądać się nieznanym twarzom, niż zrobić pierwszy krok w czyjąkolwiek stronę. Wyjątkiem okazała się właściwie tylko jedna postać, której udało się nawet przebić przez krzyki Amity.
  - NO NIECH MNIE DIABLI WEZMĄ!- wydarł się ktoś z tłumu.
  Lorkin nie musiał zastanawiać się dwa razy, nim domyślił się któż taki może być właścicielem głosu. Nawet, jeśli od razu nie zlokalizował wzrokiem krasnoludzicy, na jego twarzy od razu, niemalże machinalnie, pojawił się cień złośliwego uśmiechu, który stał się coraz bardziej widoczny, kiedy mężczyzna, zsiadając z konia, wreszcie dostrzegł aż zbyt dobrze znaną mu twarz.
  -Proszę, proszę…- odezwał się Lorkin, kiedy Jaskółka, wraz z tajemniczym, nieznanym mu jeszcze mężczyzną, podeszli bliżej.- Kogo moje piękne oczy widzą?- nie zdążył nawet skończyć zdania, a Lena już zaczęła przyglądać mu się badawczo, ze złośliwym uśmiechem na ustach.
  - No, z tymi pięknymi to nieźle przesadziłeś.- mówiąc to, położyła mu dobrodusznie rękę na ramieniu.- Dobrze, że wierzysz w siebie, Lorki, ale istnieją jakieś granice.- krasnoludzica uśmiechnęła się zadowolona, po czym, nie czekając na odpowiedź znajomego, zapytała.- Ile to już minęło od ostatniego spotkania, co?
  Gawron tylko wzruszył ramionami, odrobinę mrużąc oczy, jakby naprawdę zastanawiał się ile to czasu upłynęło, od kiedy ostatni raz widział się z Leną.
  - Czy ja wiem? Ponoć krasnoludy potrafią liczyć czas, patrząc po długości swej brody… ale, jak widzę, ktoś tutaj postanowił swoją zgolić.- zauważył, niby to zaciekawionym tonem, choć Jaskółka zbyt dobrze znała Wronę, by dać się na to złapać.
  - Ja przynajmniej mam co golić.- odparła, prostując się dumnie. Lorkin, już nie pierwszy raz poruszając z Howlett temat zarostu, parsknął śmiechem. Zdawałoby się, że oboje, sprzeczając się ze sobą w najlepsze, zupełnie zapomnieli o obecności pozostałych towarzyszy.
  Mężczyzna już otworzył usta, szybko układając w myślach ciętą ripostę, gdy nagle dotarł do niego znajome wycie, któremu towarzyszyło rżenie spłoszonego konia, wymieszane z serią przekleństw, które stajenny rzucał w stronę ciemnej wadery. Lena, pochwyciwszy spojrzenie znajomego, również odwróciła głowę w tamtą stronę, próbując zrozumieć co właściwie zaszło. Oboje szybko pojęli, że zaistniałe zamieszanie nie było warte zachodu. Wycie, a może i nawet sama obecność Amorii, musiała po prostu przestraszyć jednego z koni. Nic wielkiego, jednak Lena najwyraźniej nie mogła przegapić takiej okazji, do rzucenia kolejnej złośliwej uwagi.
  - Kto by pomyślał.- znów zwróciła się do Lorkina, kiedy zamieszanie przestało już być na tyle ciekawym widowiskiem.- Ciągle zadajesz się z bezpańskimi kundlami, a nawet nie nauczysz jej, jak należy postępować z końmi.- kobieta pokiwała powoli głową, udając rozczarowanie.- Zawiodłam się na Tobie, co tu dużo mówić.
  Teraz to Gawron uśmiechnął się podle.
  - A więc to wasza wspólna cecha. Nie tylko Amoria nie potrafi poradzić sobie z większymi wierzchowcami.- tutaj spojrzał wymownie na Jaskółkę.- Przyjechałaś do Ikramu na kozie, czy ktoś upchnął Cię do kieszeni swojego płaszcza?
  Przez krótką chwilę dwójka kompanów mierzyła się wzrokiem, jakby próbowała wypalić temu drugiemu dziurę w czole. Wokół nastała głucha i odrobinę niezręczna cisza, nawet jeśli dookoła wciąż trwały przygotowania do święta. Po chwili jednak oboje zgodnie wybuchli śmiechem, nie omieszkując przy okazji uścisnąć sobie dłoni i (jak to wśród krasnoludów bywa) sprzedać sobie (za pomocą pięści, oczywiście) po jednym „przyjacielskim uderzeniu”.
  Kto by pomyślał? Jeszcze nie rozpoczęto balu, a co poniektórzy już zdążyli wymienić ze sobą kilka złośliwych uwag… Święto Tolerancji ciekawie się zapowiadało, tego oboje mogli być pewni.

Lena, Vanessa? Ti’en, Amita? No patrzcie tylko, jedno opko, a tyle postaci odblokowałam XD 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz