niedziela, 15 listopada 2015

Od Vanessy - Cień w mroku

        Ciemna postać przebiegła po pochyłości dachu, nie wydając żadnego dźwięku. Niczym cień. Przysiadła na krawędzi, w cieniu dobudówki. Niewidoczna dla podejrzanej trójki rosłych mężczyzn w uliczce poniżej. Cień wzmocnił swoje zmysły. Chłód nocy stał się jeszcze bardziej dotkliwszy, każdy podmuch wiatru wyczuwalny na policzkach. Dzięki temu jednak także umiała przebić wzrokiem przed poranne mgły oraz usłyszeć cichą rozmowę zebranych, a jej umysł szybciej łączył wątki. Z miejsca wydali jej się podejrzani. Przygarbione sylwetki, nerwowość, cicha rozmowa. Przypuszczenia potwierdziły wyniesione z tawerny obite płótnem skrzynie. Nie mogła wyczuć znajomego zapachu - nawet jej wzmocniony węch miał ograniczenia. Skupiła się więc na rozmowie:
  - To wszystko? - zapytał pierwszy.
  - Tylko tyle dowieźliśmy - drugi próbował się usprawiedliwiać. Wyraźnie obawiał się swojego rozmówcy. - Granice z Ironwood są pilnie strzeżone przez napady krensharów...
  - Chcesz mi powiedzieć, że wpadliście przez PRZYPADEK?
  - Nie! Skądże! Naszego towarzysza przechwycono. Jechał kilka minut przed nami. Widzieliśmy jak za zakrętem go przeszukiwali i w ostatniej chwili zjechaliśmy w las. Udało nam się wymknąć.
  Pierwszy (uznała go za przywódcę szajki) westchnął i zakrył twarz dłonią w namyśle.
  - Ile wiózł? - spytał w końcu.
  - Dwie.
  - Tyle dobrze. Przynajmniej nie stracę aż tyle koron. Ale oboje musicie to odpracować - położył dłoń na skrzyniach. - Z samego rana dociera do mnie dostawa z Thanadeimu. - dwa oprychy wzdrygnęły się słysząc ta nazwę. - Zostaniecie w mieście i znikniecie stąd z tym wieczorem na barce. Dopłyniecie Korrią aż do Thasii. Tam kanały nie są tak pilnie strzeżone.
  Oprychy pokiwały głowami. Siedząca na dachu dziewczyna zamyśliła się. Jeśli rzeczywiście mają w tych skrzynkach opium...jakim cudem sprowadzają je z Thanadeimu? Ness mieszka w Knowhere od dziecka i zna wszystkie jego szlaki. Nigdy nie trafiła na żaden prowadzący bezpiecznie przez góry. Chyba, że znaleźli Wyłom, w którym nie zalęgły się potwory, co było mało możliwe. Gdyby jednak do tego doszło...Knowhere znalazło by się w wielkich opałach. Należałoby szybko wysłać ludzi, by zabezpieczyli Wyłom. Będę musiała wypytać o to Ombre, gdy znajdę trochę czasu, pomyślała. Miała wrażenie, że jej wilczarz jest bardziej związany z Szóstym Królestwem niż może się to wydawać. Póki co miała jednak bardziej przyziemny problem...
  Kolejną bandę handlarzy opium, którymi trzeba się zająć.
  Zsunęła się po przeciwnej stronie dachu na ziemię. Przed upadkiem (dla pewności) użyła swoich mocy, by zachować równowagę i wzmocnić swoje kości. Zwichnięcie kostki w takim momencie byłoby hańbą na całe życie. Bezgłośne zakradła się wokół budynku i przystanęła za rogiem ukryta w mgle i cieniu. Przygotowała laskę pojedynkową. Ibn'Lshad chciał postawić wszystkich odpowiedzialnych za nielegalny handel narkotykiem przed sądem. Van oficjalnie preferowała inny rodzaj sprawiedliwości. Skuteczny i wymierzany na miejscu. Ale nie chciała zbędnych kłopotów. Rozkaz to rozkaz.
  Nie słuchała dalszej konwersacji obecnych. Zakradła się do nich. W duchu dziękowała mgłom za ich obecność, oraz położeniu księżyca za cień. Na dodatek przy tylnych drzwiach tawerny wisiała pochodnia, oślepiając trójkę handlarzy. Widzieli wszystko tylko w jej obrębie. Vanessa musiała przygasić swoje zmysły, by jej nie oślepiła. Pierwszy, szef, stał tyłem do niej i wydawał się najbardziej problematyczny. Pozostała dwójka nie zauważała jej w mroku.
  Przywódca bandy zdążył usłyszeć ostrzegawczy świst. Odwrócił się ku własnej zgubie. Srebrny kruk zamiast trafić w potylicę, trzepnął go w twarz wybijając ząb i łamiąc nos z siłą spotęgowaną magią. Mężczyzna upadł nieprzytomny. Oprychy patrzyły z osłupieniem na stojącą za nim niską, z pozoru niegroźną dziewczynę. Zareagowała pierwsza. Przeskoczyła nad ciałem i obróciła się na jednej nodze równocześnie wykonując zamach laską. Uderzyła drugiego w czoło. Zatoczył się do tyłu, a tymczasem Van poszła za ciosem i wykonując półobrót w przeciwnym kierunku walnęła trzeciego w brzuch. Drugi wściekły zaszedł ją od tyłu...choć ,,zaszedł" to nieodpowiednie słowo. Zaszarżował z bojowym okrzykiem. Dziewczyna dźgnęła go tępym końcem kija w mostek, nawet się nie odwracając, a zaraz po tym zamachem z góry pozbawiła przytomności trzeciego, który miał podobny zamiar co towarzysz. Dziewczyna odwróciła się po raz ostatni zamachując na łeb schylonego ostatniego z obecnych. Mężczyzna w końcu upadł. Zaskakujące, pomyślała patrząc na pobojowisko. Im mniej mają w głowach, tym więcej ciosów na nie przyjmują. Chwyciła laskę za figurkę u jej końca, czując jakąś śliską ciecz na palcach. Spojrzała na swoją dłoń. Krew. Zapewne z nosa tego ,,nieszczęśnika".
  Podeszła do skrzyń przekraczając nad jednym z ciał. Zerwała płótno. Tak jak się spodziewała, ujrzała płócienne woreczki wypchane ziołami podłego pochodzenia. Zapach potwierdził, że było to opium. Zakryła skrzynię i rozejrzała się po alejce.
  - Ombre? - powiedziała. Nie musiała robić tego głośno. On i tak ją usłyszy.
  - Tak, panienko?
  Czarny wilczarz pojawił się u jej boku jakby wyrósł spod ziemi.
  - Idziemy do kapitana straży - zakomenderowała dziewczyna i ruszyła w dół ulicy przechodząc wielkimi krokami nad dwoma nieprzytomnymi oprychami.
  Pies spojrzał powątpiewająco na bandziorów, ale ruszył za panią.
  - Sądzisz, że nie obudzą się za wcześnie, panienko? - powiedział.
  - Jestem tego pewna. Chociaż jeden upierdliwiec wyjątkowo długo nie chciał zasnąć. Dlatego wolę sprowadzić strażników od razu. Skonfiskują opium, a ich zamkną.
  - Tak, panienko.
  Przez chwilę szli w milczeniu. Ombre dreptał u boku Vanessy. Nie musieli się już kryć, więc łażenie po dachach nie było konieczne.
  - Ombre? - zapytała nagle Van. - Wydaje mi się, że o czymś zapomniałam...
  - Słucham, panienko.
  - Czy mam umówione jutro jakieś spotkanie? - pies cały czas towarzyszył dziewczynie i pamiętał o wszystkim, co ona mogła zapomnieć.
  - Nie, panienko. - uspokoił ją Ombre. - Dopiero pojutrze. Lady Ibn'Lshad chciała panienkę zabrać do krawca po suknię. Panienka zdąży dotrzeć do Knowhere i odpocząć od handlarzy opium.
  Nie jestem zmęczona, upierała się sama przed sobą. Ale...dwie godzinki snu to chyba nie taki zły pomysł. Od kilku dni była na nogach. Dzięki swojej mocy oszukiwała własny organizm upewniając go, że wcale nie jest wyczerpany. Drzemka chyba nikomu jeszcze nie zaszkodziła...o ile coś go w nocy nie zaatakuje, ale to szczegół.
  A póki co należało znaleźć handlarzom nielegalnych towarów wygodne cele, a następnego dnia dorwać ta barkę na Korrii. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, za jej tropem uda się wytropić kolejną szajkę, tym razem w Castelii. Ness westchnęła w duchu. Ta sprawa nie będzie jej już dotyczyła. Przez to durne mierzenie sukienek nie będzie mogła dalej tropić bandytów. A poza tym wszystko nielegalne, co dzieje się w Castelii, według prawa jest robotą dla Lwów. O ile Lord Soren znalazł im lidera. Z tego co wiedziała Van, do tej pory jest jedynym liderem oraz jedynym członkiem jakiegokolwiek klanu. Jako liderka Słowików miała za zadanie - poza tropieniem złoczyńców, potworów i wymierzaniem sprawiedliwości - chronić lorda Knowhere. A Lord Ibn'Lshad został razem z żoną zaproszony na wielki bal w Castelii, stolicy Dal-Virii, z okazji jakiegoś święta tolerancji. Ness nie miała pojęcia czego dokładnie to święto dotyczy. Liczył się dla niej jedynie fakt, że będzie musiała być tam obecna. A Sera - Lady Knowhere - nie będzie tolerować stroju codziennego Vanessy na przyjęciu tak wielkiej wagi (nawet gdy jej mąż próbował ją przekonać, że to nic złego). Stąd też ta wizyta u krawca. Van dawno nie musiała zakładać żadnej sukni. Może będzie to całkiem miła odmiana? Ciągłe ściganie siatki handlowej zaczynało ją już nużyć...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz