Van obróciła się przed lustrem. Rozłożyła ręce na boki i spojrzała na swoje plecy w odbiciu. Przeciągnęła się, zamachnęła ręką...Wyglądało na to, że suknia jest idealna. Miała kolor ciemnej czerwieni, skromny krój z długimi rękawami (z myślą o chłodnych wieczorach) i spódnicę podszytą trzema warstwami czarnych, lekkich halek. Wykonana została (na specjalną prośbę Vanessy) z lekkich, nie utrudniających ruchu materiałów.
- I jak się podoba, lady Anello? - zapytał pomarszczony staruszek. Krawiec z zadowoleniem obserwował swoje dzieło na modelce.
- Proszę, niech pan mnie nie tytułuje - poprosiła Ness. Odwróciła się z powrotem do lustra. - Jest piękna...
- Pytałem panienkę o funkcjonalność - krawiec uśmiechnął się.
- Jest...wygodna - stwierdziła po namyśle. - Trochę mnie pije w talii...
Stojąca obok lustra Sera Ibn'Lshad zacmokała z niezadowoleniem. Wysoka khajiitka nadzorowała dobór stroju liderki Słowików. Leżący przy drzwiach Ombre obserwował pokój znudzony.
-Trzeba nanieść poprawki - powiedziała stanowczo lady Ibn'Lshad. - Panna Anello musi się czuć w tej sukni swobodnie. W końcu nie idzie na ten bal by potańczyć.
Dziewczyna spojrzała na nią z wdzięcznością. Krawiec jedynie pokiwał łysiejącą głową i pogonił swojego pomocnika do zapisywania dyktowanych miar. Vanessa tymczasem weszła do odgrodzonego pomieszczenia, przeznaczonego na przebieralnię i ubrała się z powrotem w swój codzienny strój. Gdy wyszła, pomocnik staruszka wziął od niej poskładaną suknię i udał się na zaplecze, gdzie krawiec rozmawiał z Serą - tym razem o jej stroju. Ness czując, że nie jest tu już nikomu potrzebna gwizdnęła na Ombre udając się do wyjścia. Wilczarz posłusznie ruszył za nią na ulicę.
Gdy tylko przekroczyła próg, naciągnęła na głowę kaptur i wmieszała się w tłum. Niedawno odkryła pewien nieprzyjemny fakt - mieszkańcy Knowhere zaczynali rozpoznawać w niej liderkę klanu Słowików. Na szczęście (póki co) tylko w stolicy. W mniejszych miastach nikt nie rozpoznawał kogoś ważnego w drobnej dziewczynie z laską pojedynkową i wielkim wilczarzem u boku. Trzeba jednak przyznać, że był to widok niecodzienny. Panienka drobna, a jednak budziła pewien respekt. Mało kto ją zaczepiał. Jeśli już ktoś taki się zdarzył, to zapewne nie przewyższał intelektem kurczaka.
Anello szła spokojnie ulicą trzymając laskę pojedynkową u boku. Nie podpierała się nią jak szlachcic rodzaju męskiego. Dla niej laska służyła tylko i wyłącznie jako broń, nie ozdoba. Co jakiś czas rzucała okiem w stronę Ombre. Po raz kolejny zadziwił ją jego talent aktorski. Dreptał wybijając łapami równy rytm i merdając ogonem, co jakiś czas szczeknął na jakiegoś konia lub parę wołów. Jednocześnie jednak - co Van dobrze wiedziała - pozostawał czujny, gotowy na jej rozkazy. Jakby wiecznie spodziewał się ataku. Czyli zupełnie jak jego właścicielka.
Dziewczyna nie zdążyła minąć głównej bramy, gdy do jej uszu dotarło głośne przekleństwo:
- **rrrwa mać!
Zatrzymała się zaskoczona. Głos nie przypominał ludzkiego. Także Ombre nastawił psich uszu.
- Co to było? - zapytała go Ness.
- Brzmiało jak jakiś ptak, panienko - odpowiedział wilczarz tak cicho, by tylko wyczulony słuch jego pani był zdolny go usłyszeć.
W tym momencie dotarła do niej głos strażnika (również będący wiązanką niecenzuralnych słów). Vanessa zbliżyła się do bramy, pod którą rozgrywała się jakaś awantura.
- Ha! Szanowny pan nie wierzył, że ma zmysły rottweilera, co? - dotarł do niej kpiący, żeński głos.
Van przystanęła między dwoma strażnikami. Trzeci wymachiwał nad sobą rękami starając się odgonić od małej, żółtej papugi. Metr od niego dumnie wyprostowana brunetka założyła ręce na piersi, spoglądając na to z kpiną i rozbawieniem.
- Co się tu dzieje? - zapytała. Strażnicy obok niej drgnęli zaskoczeni. Nie usłyszeli jej kroków.
Żołdak w końcu odgonił od siebie papugę. Zadowolony ptak przeklął po raz ostatni i wylądował na ramieniu brunetki. Mężczyzna zmierzył kobietę morderczym spojrzeniem i stając na baczność zwrócił się do Anello. Nieznajoma zerknęła ciekawsko na Vanessę. Co sprawiało, że tak niepozorna dziewczyna cieszy się takim szacunkiem? Nie mogła być nikim z królewskiej rodziny. W końcu na tronie zasiada khajiit. Więc kim, w takim razie...?
- Proszę wybaczyć, panno Anello - powiedział żołnierz prostując się. Efekt zepsuło kichnięcie, które nastąpiło po wypowiedzi. W powietrze wzleciało żółte piórko. Strażnik doprowadził się do porządku. - Byliśmy w trakcie wyprowadzania tej damy z miasta - słowo ,,dama" wycedził przez zęby.
- Dlaczego? - Ness założyła ręce na piersi.
- Próbowała wtargnąć...
- Przecież mówię, że jestem gońcem! - przerwała mu brunetka. - ,,Klan Orłów"? Nic wam to nie mówi? Mam wiadomość dla Lorda Ibn'Lshada - podniosła do góry opieczętowany zwój. Na laku widniał symbol Orłów z Ikramu.
Van wyprostowała się. Nic dziwnego, że nie chcieli jej przepuścić. Klany były dopiero początkującym konceptem. Ich pieczęcie nie były więc znane i zwykli strażnicy mogli uznać niosących je gońców za oszustów.
- Idzie ze mną - oświadczyła twardo liderka Słowików. - Zaprowadzę ją do Lorda Ibn'Lshada.
- Ale panno Ane...
- To autentyczna pieczęć - wyjaśniła krótko dziewczyna i skinęła głową do brunetki. Ta zadowolona z siebie mrugnęła do kipiącego ze złości żołnierza i ruszyła za Vanessą.
Chow? Wolę sama zacząć zanim mi zaczniesz mieszać x3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz