środa, 25 listopada 2015

Od Vanessy (CD Chowlie) - Lustrzane odbicie

        Ness parsknęła cicho śmiechem patrząc na pysk Ombre wyrażający całkowitą dezaprobatę dla pomysłów żółtej ptaszyny. Chow spojrzała na nią z wesołym zdziwieniem.
  - To ty jednak potrafisz się uśmiechnąć, co? - rzuciła i pociągnęła łyk z kufla.
  - Tylko kilku osobach - odpowiedziała, nie tracąc uśmiechu. Zsunęła z głowy kaptur i odrzuciła denerwujące włosy do tyłu, rozsiewając wokół siebie charakterystyczny dla niej delikatny zapach bzu i agrestu.
  Karczmarz zauważył obecność liderki Słowików i z miejsca - jak zwykle - zaproponował coś do picia, a Van - również jak zwykle - grzecznie odmówiła.
  - Nie odpowiedziałaś mi - zauważył nagle towarzysząca dziewczynie brunetka. - Co liderkę klanu tutaj sprowadza?
  - Sama nie wiem - wzruszyła ramionami. - Zawsze tutaj przychodzę. To jedyna spokojna i kulturalna karczma w mieście. Właściciel tej gospody często mi pomagał, jeszcze zanim Ibn'Lshad zrobił ze mnie przywódczynię Słowików. To taka...rekompensata.
  - Jakoś nie widzę, żebyś cokolwiek zamawiała - mruknęła z szelmowskim uśmiechem Chow.
  - Są inne formy spłaty długu - Ness uśmiechnęła się kątem ust.
  - Na przykład?
  Jakby w odpowiedzi obok rozległa się jakaś awantura. Spity facet przepchnął swojego towarzysza przez pół odległości do baru w nagłym, niewyjaśnionym wybuchu agresji. Jak się można było spodziewać, popchnięty nie chciał mu zostać dłużny. Vanessa zdjęła z pleców laskę pojedynkową i skinęła głową mężczyźnie za barem, że wszystkim się zajmie sama.
  - Rozstrzygam spory - odpowiedziała na poprzednie pytanie Chowlie i ruszyła do dwóch gości.
  Pierwszy właśnie chwycił za pustą butelkę na stole z zamiarem roztrzaskania jej na głowie drugiego. Dziewczyna wykorzystując nieco mocy zwiększyła swoją siłę i chwyciła go za nadgarstek zanim to zrobił. Ten zamachnął się na nią ślepo. Ness obróciła się w miejscu równocześnie unikając ciosu i wykręcając rękę pijanego faceta. Natychmiast odskoczyła. Mężczyzna stracił zainteresowanie zaatakowanym towarzyszem, który rozsądnie postanowił nie mieszać się między nich.
  - Czego dziewucho?! - wydarł się pijak mierząc ją wzrokiem i lekko niedowierzając jak taka drobna osoba może mieć tyle siły.
  - Kultury trochę. Chyba pan nadużył gościnności gospodarza - powiedziała spokojnie, nie chcąc przechodzić do niepotrzebnych rękoczynów.
  - Mam w dupie tą twoją kulturę, laleczko. Spieprzaj stąd zanim...
  W tym momencie popełnił zasadniczy błąd. Zanim skończył zdanie, srebrny kruk zatoczył półkole poziomo i uderzył w brzuch zapitego mężczyzny. Sapnął i kolejny cios spadł na jego plecy. Leżał na ziemi stękając gdy Van chwyciła go za nogę powlokła do drzwi i wywaliła trzymając go za kołnierz. Spity zrozumiał aluzję. Zebrał się do kupy i powłóczył w dół ulicy.
  Vanessę powitały okrzyki aprobaty. Najgłośniej darła się Chow i jej papuga.
  - Piękne przedstawienie! - powiedziała żartobliwie brunetka. - Hej, a ty gdzie?
  - Na zewnątrz - mruknęła jedynie Ness i gwizdnęła na Ombre. Nagle w karczmie zrobiło się dla niej jakoś zbyt duszno.

        Siedziała na pochyłym dachu, nie przejmując się dojmującym mrozem. Obok niej usiadł czarny wilczarz. Z jej ust unosiła się mgiełka. Dziewczyna objęła kolana ramionami kuląc się pod czarną kurtką, z kapturem nasuniętym niemal na oczy. Nagle na jej rękawiczkę spadło coś białego. Podniosła głowę do góry. Śnieg. Biały puch zaczynał opadać z ciemnego nieba, zakrytego przez chmury.
  - Tak szybko? - zdziwił się Ombre.
  - Najwyraźniej w tym roku zima będzie cięższa - powiedziała beznamiętnie Van, wracając do swojej skulonej pozycji. - Biedni ludzie. Wielu nie zdążyło zebrać zbiorów na zimę.
  - To jeszcze nie zima, panienko - zauważył wilczarz. - Śnieg nie zdąży zmrozić zboża.
  - Obyś miał rację - odparła dziewczyna wpatrując się tępo w ciemną plamę na dachu po drugiej stronie ulicy.
  Plama drgnęła.
  Ness podniosła głowę i zamrugała kilka razy. Przywidziało jej się? Niemożliwe, przecież znowu się poruszył. I ponownie zamarł. Cień siedzący na dachówkach, jak wrona.
  - Panienko? - Ombre zawarczał ostrzegawczo.
  Ta jednak go nie słuchała. Wpatrywała się czujnie w skuloną sylwetkę po drugiej stronie ulicy. Nie wiedzieć czemu doskonale wiedziała co ma w tej chwili zrobić...
  Powoli wstała nie odrywając wzroku od cienia naprzeciwko. Ten również się podniósł. W identycznym tempie, w tym samym czasie. Niczym lustrzane odbicie Van. Ruszyła kilka kroków po dachu, cały czas patrząc w bok. Ombre coś do niej mówił. Nie słuchała go. Cień poruszał się równo z nią. Przyspieszyli w tym samym czasie. Wkrótce już pędzili na złamanie karku przed siebie, przeskakując z dachu na dach, omijając przybudówki, po barierkach balkonów i parapetach. Cały czas pilnowali ten drugi cień po drugiej stronie ulicy, cały czas nie mogli się wyprzedzić. Żadne nie było pod tym względem lepsze niż drugie. Aż w końcu cień na chwile zniknął z oczu Ness. Dziewczyna wypadła na płaski dach, otoczony naprzeciw niej i z lewej innymi budynkami.
  Zatrzymała się tu. Coś jej mówiło, że ma tu zostać. Niemal wyczuwała też cudzą obecność. Kolejny test, co?, pomyślała. No dobrze, niech ci będzie. Jeśli to jedyny sposób, by cię wyrwać z mroku...
  Wyostrzyła swoje zmysły. W twarz uderzył ją chłód, do uszu dotarły rozmowy z mieszkania obok, mroki stały się bardziej przejrzyste, z tawerny po drugiej stronie ulicy docierały do niej mieszanki zapachów. skupiła się na obrębie dachu, na którym stała. Zdjęła z pleców laskę pojedynkową i odrzuciła ją. Cień ją widział, wiedziała to. I też nie dobywał żadnej broni. Nie widziała tego. Po prostu wiedziała, że tego nie zrobi, bo ona też nie zamierzała.
  Atak nadszedł z tyłu.
  Przeciwnik próbował ją pochwycić. Wymknęła mu się o włos. Zdziwiło ją to. Do tej pory nikomu nie udało się zajść jej od tyłu. Odwróciła się. Teraz go widziała i on także mógł przyjrzeć się jej. Oboje mieli twarze ukryte w cieniach kaptura. Przeciwnik ubrany był w płaszcz i czarny kaftan. Krążyli chwilę. Pierwsza zaatakowała Van. Zaskoczyła nieco mężczyznę i udało jej się kopnąć go w bok. Musiało mu to dać do zrozumienia, by jej nie lekceważyć ze względu na posturę. Następny atak wyprowadził on. Uderzył pięścią z gardy prosto w jej głowę. Zablokowała go - ręka mężczyzny ześlizgnęła się po jej zagiętym ramieniu. Zaraz po tym nastąpił kolejny cios. Uchyliła się do tyłu, nieludzko utrzymując równowagę, i wyprostowała się od razu kontratakując z wyprostowanej ręki. Wykonał unik przechylając się w bok. Wykonała więc kolejne uderzenie po łuku, drugą ręką, prosto na głowę przeciwnika. Zablokował jej dłoń gardą.
  Pojedynek był długi, bo szanse były wyrównane. Oboje równocześnie jednak zaczynali się męczyć. Blokowanie ciosów i zadawanie ich było coraz trudniejsze. Byli jednak równo uparci - każde czekało, aż to drugie się podda. W końcu Van udało się znaleźć sposobność do zakończenia zbyt równego pojedynku. Zrobiła unik, obracając się i stając bokiem do przeciwnika, po czym kopnęła go w zgięcie kolana. Mężczyźnie ugięła się noga. Dziewczyna dla dopełnienia dzieła przetoczyła się po jego plecach, pozbawiając go równowagi. Ukląkł na jedno kolano i już chciał się zerwać z powrotem...gdy nagle zobaczył pod swoją niesioną brodą ostrze sztyletu. Vanessa stała nad nim dysząc. Podczas walki spadł jej z głowy kaptur. Rozpuszczone włosy rozwiały ponownie zapach bzu i agrestu.
  To oznaczało, że pojedynek skończony.
  - Gratulacje - powiedziała. - Nikomu nie udało się tak długo ze mną wytrzymać w pojedynku.
  - Vice versa - odparł nieznajomy i dziewczyna dojrzała jego uśmiech.
  Schowała broń i cofnęła się o krok. Mężczyzna wstał. Był wyższy niż ona, co raczej nie było wielkim wyzwaniem. Mimo to gdy tak stali naprzeciw siebie wyprostowani z założonymi rękoma, Ness ponownie doznała wrażenia jakby patrzyła w lustro. Na męską wersję samej siebie.
  - Mogę wiedzieć z kim mam do czynienia? - zapytał nagle nieznajomy. - Ludzi zdolnych mnie pokonać mógłbym policzyć na palcach jednej ręki.
  - I vice versa - dziewczyna powtórzyła jego słowa. Po namyśle stwierdziła, że nic nie szkodzi się przedstawić. W mieście i tak ją znają. Wolała, by mężczyzna poznał jej imię osobiście od właścicielki: - Vanessa, liderka Słowików.
  Parsknął śmiechem.
  - To by dużo wyjaśniało - powiedział po czym ukłonił się ironicznie. - Lorkin, lider Borsuków.

Lorkin? Masz swój wyścig po dachach. I nie, nie skończą jak Ezio i Rosa XD

Amoria

Imię: Amoria
Gatunek/Rasa: Teoretycznie jest to zwykła wilczyca, choć praktycznie posiada kilka cech i umiejętności, które różnią ją od swych pobratymców.
Wiek: 5 lat (choć o ile Lorkin dobrze pamięta, od momentu, w którym ją znalazł jej wygląd ani trochę się nie zmienił. Zupełnie, jakby wadera się nie starzała…)
Opis: To całkiem spora wadera, która wzrostem odrobinę przewyższa normalnego wilka. Ma wspaniałe, wyjątkowo długie łapy, które umożliwiają jej wielogodzinne biegi, nawet po stromych zboczach i górach. Jej futro ma dość niezwykły kolor. Nie jest to głęboka czerń, ale ciemne barwy wymieszane z fioletem i granatem, przez co od razu można poznać, że Amoria nie jest zwykłą wilczycą. Poza tym jej blado-złote oczy zdają się spoglądać na wszystko wokół z zaciekawieniem, ale i inteligencją. Wystarczy spojrzeć się w jej ślepia, a już ma się wrażenie, jakby chciała przekazać ci pewną wiadomość. Mimo wszystko samica nie umie mówić… a przynajmniej nie na głos. Dzięki kilku zaklęciom, jakie rzucił na swą towarzyszkę Lorkin, Amoria potrafi posługiwać się telepatią. Nie rozmawia jednak z wieloma osobami i najczęściej odzywa się tylko i wyłącznie w głowie swego pana. Wadera na pierwszy rzut oka wydaje się spokojnym i ułożonym stworzeniem. Rzeczywiście, najczęściej leży przy właścicielu i, niby to z nudów, przygląda się otoczeniu. W rzeczywistości jednak obserwuje wszystko dokładnie i zawsze pozostaje czujna. Jest bardzo nieufna w stosunku do innych, a przez to, że kiedyś ludzie bardzo ją skrzywdzili, zwykła odpowiadać na wszelkie ruchy i niepewne zachowania agresją. Jest gotowa zaatakować każdego, nie ważne kim by ta osoba była. Jeśli tylko uzna, że nie może mieć jej za przyjaciela, jest w stanie posunąć się bardzo daleko (czasem nawet i za daleko). Jedyną osobą, której ufa to Lorkin. Zwykła podążać wszędzie u jego boku, nigdy nie odstępując go na krok. W stosunku do Gawrona zachowuje się zupełnie inaczej. Jest śmiała, żywiołowa i bywa całkiem zadziorna. Nawet jeśli każdego nieznajomego od razu traktuje wrogo, to po prostu potrzebuje trochę czasu by móc komuś zaufać, nic więcej.
Właściciel: Lorkin

Ja tylko chcę Cię ostrzec. Miej się na baczności. Tam, gdzie jest bóstwo, zwykle są i rzesze diabłów

Imię: Lorkin
Nazwisko: Sam tłumaczy, że nigdy takowego nie posiadał, choć tak naprawdę rodzina pozbawiła go nazwiska. Jednak, jeśli mam być szczera, to Lorkin uważa, że nigdy nie było mu ono do niczego potrzebne i nie specjalnie przejmuje się tym, co go spotkało.
Przydomek: Bracia nazywali go „Greywaren’em” (cokolwiek miałoby to znaczyć). Powszechnie przyjęło się przezwisko Gawron lub Wrona (czasem i Wrona Szara, choć Lorkin nie widzi potrzeby by specjalnie je wydłużać).
Wiek: 26 lat
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Człowiek, a przynajmniej częściowo. Choć część jego rodziny jest krasnoludami, to w ogóle tego po nim nie widać.
Rodzina: Ma trzech braci, choć tylko z najmłodszym Thrain’em utrzymuje kontakt. Reszta rodziny mieszka daleko, poza granicami Dal-virii.
Miłość: Szuka, nie szuka…? Jest typem samotnika i raczej woli kryć się w cieniu, ale kto wie? Może znajdzie się druga taka osoba.
Aparycja: To raczej mężczyzna średniego wzrostu. Ma dobrze zbudowaną i całkiem umięśnioną sylwetkę (efekty treningów i ćwiczeń szermierki w czasie wolnym), ale też bez przesady. Chyba widać, że nie jest jakąś chodzącą góra mięśni, nie? Właściwie ani po jego budowie, ani też rysach twarzy (po wzroście też nie…) nie widać, że połowa jego rodziny to krasnoludy, choć nigdy specjalnie się tym nie przejmował. Właściwie to jedyna rzecz, jaką odziedziczył po tej części krewnych to ciemne, lekko falowane i sięgające ramion włosy, które tak bardzo go denerwują. Jeśli chodzi o ubiór, to zdecydowanie preferuje czarne, ewentualnie ciemnozielone odcienie. Warto też dodać, że niemal zawsze skrywa twarz w cieniach kaptura, zwłaszcza wśród nieznajomych. To właśnie dlatego na pierwszy rzut oka wydaje się bardzo tajemniczą i niebezpieczną osobą.
Zainteresowania: Właściwie nie ma tutaj zbyt wiele do opisywania. Większość jego „zainteresowań” wiąże się z czynnościami, jakie wykonuje na co dzień. Nie ma to jednak nic wspólnego z brakiem wolnego czasu, ani pracoholizmem. On po prostu taki jest, koniec kropka. Gdy nie jest niczym zajęty, lubi ćwiczyć szermierkę, bądź studiować i uczyć się nowych zaklęć. Ma jednak małą pasję: sztuka. Zdarza mu się napisać własny wiersz, bądź ułożyć krótką powieść. Wszystko zapisuje w swym skórzanym brulionie i biada temu, kto odważy się go zabrać, lub chociaż otworzyć bez pozwolenia. Jest też całkiem niezłym tancerzem, choć za samym tańcem raczej średnio przepada.
Charakter: Lorkin jest raczej typem samotnika. Zdecydowanie lepiej czuje się wędrując samotnie pod osłoną nocy, mając nad sobą rozgwieżdżone niebo, niż z hordą głośnych kompanów u boku. Woli trzymać się w cieniu, niż stać w centrum uwagi. Nie ma to jednak nic wspólnego z aspołecznością, po prostu zbyt wielkie towarzystwo go krępuje i sprawia, że czuje się trochę niezręcznie. Na pierwszy rzut oka wydaje się bardzo skryty i właściwie nieprzenikniony. Choć ciężko jest stwierdzić, czy Gawron faktycznie jest tak nieprzewidywalny i skryty, za jakiego jest uznawany. Raczej specjalnie „utworzył” wokół siebie tą aurę tajemniczości. Wie, że przez to co poniektórzy bez przerwy zerkają na niego nieufnie, obawiając się każdej jego reakcji. Wśród nieznajomych stara się wyglądać groźnie i poważnie, ale w myślach śmieje się z tego, jak ludzie koło niego reagują na błysk ostrza w jego dłoni. Lorkin stara się nie ukazywać zbędnych emocji. Owszem, zdarza mu się wyrazić swe zdziwienie, czy rozbawienie, ale woli nie ukazywać strachu, zdenerwowania, czy też tak bardzo zgubnego zauroczenia (całe szczęście, nie ma zamiaru go doświadczać). Posiada dość specyficzne poczucie humoru, choć niekiedy jego dziwne podejście do niektórych spraw potrafi rozbawić, czy też zaskoczyć. Często nazywa siebie „synem sarkazmu i ironii” o czym wiele osób miało wątpliwą przyjemność się przekonać (sami również zaczęli go tak nazywać). Jego zaletą, ale również największą wadą jest szczerość. Potrafi obrazić każdego z kamienną twarzą, jakby nie widział w tym niczego złego. Choć to nie tak, że Lorkin zawsze mówi prawdę. W razie potrzeby potrafi kłamać jak z nut, choć jeśli chce komuś dogryźć, to zazwyczaj mówi to, co myśli bez niepotrzebnego owijania w bawełnę. Lubi się droczyć, a już zwłaszcza z paniami. Nie jest może zbyt wielkim awanturnikiem, ale od czasu do czasu lubi się pokłócić, lub wszcząć jakąś bójkę. Umie grać na cudzych uczuciach, wie jak zmusić kogoś do mówienia bez potrzeby używania siły. Zazwyczaj nie ufa nowopoznanym, a obcych traktuje, jak kule u nogi. Nie jest ani zbyt uczuciowy, ani eleganci. Nie znosi formalności, ani sztucznych uśmiechów, dlatego też w jego towarzystwie lepiej nie liczyć na grzecznościowe odpowiedzi. Mimo wszystko, da się go tolerować, a nawet polubić. Choć przyznam, że trzeba się przygotować na wszelkie docinki i sarkastyczne uwagi, jakie jest w stanie skierować.. właściwie do każdego.
Song Theme: When Winter Comes - Miracle of Sound (jest to też wskazówka do głosu) //  Heaven Loves a Fire - Laoud
Miasto rodzinne: Carvahall
Klan: Borsuki z Cleveland
Pozycja: Lider
Punkty pojedynku: 25
Profesja: Mag, Szermierz
Broń: Choć Lorkin jest dobrze wyszkolonym magiem, to nie da się ukryć, iż preferuje posługiwanie się tak zwaną „bronią białą”. Do jego ulubionych narzędzi można zaliczyć jednoręczny miecz, który odziedziczył po zmarłym ojcu. Oczywiście nie obca jest mu magia bojowa, oraz uzdrowicielska, a z tej ostatniej czasem korzysta podczas wszelkich potyczek. Nawet nie po to, by być sprawniejszym i silniejszym od przeciwnika, przeważnie by zrobić mu na złość. Zawsze nosi u pasa niewielki sztylet, tak na wszelki wypadek, gdyby musiał rozstać się z mieczem (magii bojowej używa tylko w konieczności).
Umiejętności:
~Dobrze walczy, zarówno bronią, jak i wręcz.
~Zna się na magii, nie tylko leczniczej. W dużej mierze to dzięki swym umiejętnością i talentowi magicznemu zyskał pozycję Lidera. Co ciekawe, do rzucania zaklęć nie potrzebuje wypowiadania na głos różnych formułek, czy też korzystania z przedmiotów, takich jak różdżka. Wystarczy, że o czymś pomyśli.
~Bardzo dobrze jeździ konno, choć decyduje się na to tylko w razie konieczności. Najbardziej lubi poruszać się pieszo, wśród drzew, lub po dachach budynków. Najlepiej pod osłoną nocy, kiedy nikt nie jest w stanie go dostrzec.
~Jak już wcześniej wspomniałam, od czasu do czasu lubi pisać krótkie wiersze i całkiem dobrze tańczy. Choć, jeśli mam być szczera, nigdy specjalnie nie opanował wyniosłej, dworskiej etykiety, przez co czasem zdarzało mu się wpadać w niezłe tarapaty i sprzeczki z osobami wysoko postawionymi (podczas tych kłótni nauczył się nieźle negocjować i walczyć o swoje, nie tylko mieczem).
~Nie każdy o tym wie, ale Lorkin jest świetnym psychologiem. Ma gadane, to trzeba przyznać i potrafi być naprawdę przekonujący. Często powtarza, że niektórzy mają w zwyczaju mówić mu o różnych rzeczach, jeśli „ładnie poprosi”. Nauczył się przekonywać innych bez używania przemocy, choć jeśli trzeba, jest w stanie się do tego posunąć.
Towarzysz: Amoria
Wierzchowiec: Brak, a przynajmniej na razie.
Nick na howrse: Annabeth

poniedziałek, 23 listopada 2015

Squirt

Imię: Squirt
Gatunek/Rasa: Jastrząb
Wiek: Coś około 6 lat
Opis: Nie jest to żadne niesamowicie oryginalne zwierzę. Najzwyklejszy ptak drapieżny, o szarych piórach (połyskujących gdzieniegdzie błękitem, co jednak dodaje mu nieco nienormalności) na grzbiecie i białych z czarnymi cętkami na brzuchu. Na prawej łapce ma białą obrączkę (dla pewności, by z żadnym innym ptakiem go nie pomylić). Jest świetnie przeszkolony. Nie siedzi jednak przy swoim właścicielu - plącze się gdzie chce w oddaleniu do kilkuset metrów. Wraca przeważnie gdy jest głodny, albo gdy się go zawoła. Jego głównym atutem jest szybkość i niezwykła inteligencja.
Właściciel: Matteo Forester

Możemy zacząć i przeżyć życie zupełnie inaczej, ale ostatecznie wszyscy skończymy podobnie

Imię: Vela
Nazwisko: Niente
Przydomek: Póki co nie ma.
Wiek: 19 lat
Płeć: Kobieta
Rasa: Reptilian
Rodzina: Rodzice żyją, ale już dawno się rozeszli. Ma dość liczne rodzeństwo, niestety, na utrzymaniu.
Miłość: Wybaczcie mili państwo, ale Vela właśnie usiłuje udusić faceta który uszczypnął ją w tyłek. Gdyby mogła pewnie powiedziałaby, że nie ma czasu na takie rzeczy. Są to jednak wyłącznie domysły autorki.
Aparycja: Nie jest zbyt wysoka, ma coś ponad metr siedemdziesiąt. Chuda i raczej drobna gadzina z dość cienkimi, małymi łuskami. Przez duże (właściwie to ogromne), brązowe oczy i łagodne rysy sprawia wrażenie delikatnej, uroczej panienki. Nie jest to jednak prawda, o czym przekonacie się w jednym z poniższych punkcików. Kiedy nie zajmuje się sprawami związanymi z klanem zazwyczaj nosi pomarańczową koszulę w szkocką kratkę, brązową kamizelkę i spódnicę sięgającą trochę ponad kolana. Wtedy to dopiero wygląda niewinnie. Gdy w końcu uda się jej wyrwać w świat niemal zawsze zakłada czarny płaszcz z kapturem, który spina szerokim, jasnoszarym pasem w talli by nie rozlatywał się i nie uprzykrzał jej życia. Do tego jakieś wygodne, ciemne, zwykle ciemnoszare, spodnie. Jakie ma buciki? Ciągle kupuje nowe, bo nieustannie rozwala je w taki czy inny sposób. Czasem ma już tego dosyć i idzie przez świat boso.
Zainteresowania: Co Vela robi w wolnym czasie? Mało go ma, ale gdy już znajdzie go trochę dla siebie... Łazi po dachach lub biega gdzie popadnie. Nie lubi śpiewać ani tańczyć (choć niektórzy twierdzą, że potrafi), ale chętnie patrzy jak inni to robią. Przeważnie jednak po prostu rzuca się na łóżko i ma wywalone na cały świat.
Charakter: Zacznijmy może od tego, że to świetna aktorka. Kiedy czerpie z tego zysk będzie się uśmiechać i udawać, że wcale nie przeszkadza jej nieświeży oddech rozmówcy. Ale niech no ją jakiś facet tyknie gdzie nie powinien, to go na miejscu udusi. Stara się być tolerancyjna, ale czasem zdarza się jej ocenić kogoś po wyglądzie, ale nigdy po rasie. Nie znosi być do czegoś zmuszana, ani traktowana jak bezbronna dziewczynka, ale potrafi nad sobą zapanować i to wykorzystać. Pomimo iż jej rasa uchodzi za głupią, ona zawsze była przekonana, że to dotyczy głównie mężczyzn, na co zna mnóstwo dowodów. Vela ma łeb na karku. Inaczej pewnie już dawno padłaby z głodu, podobnie jak i jej rodzeństwo. To odważna dziewczyna, ma ambicje i zawsze stawia sobie wysoką poprzeczkę (co biorąc pod uwagę jej słabość do wspinaczki często przypłaca zdrowiem). Jak zachowuje się w towarzystwie? Jest raczej sympatyczna, nie trudno znaleźć z nią wspólny język. Dogada się niemal z każdym, jakim podłym draniem by nie był. Łatwo zaskarbia sobie sympatię innych. Nie znaczy to jednak, że nie potrafi być sarkastyczna, lubi się czasem posprzeczać. Dla osoby na której jej zależy jest gotowa zrobić niemalże wszystko. Dla przyjaciół jest niemiłosiernie szczera, no chyba, że chodzi o sprawy zawodowe czy osobiste. Nie znosi się zwierzać ze swoich problemów. To samodzielna dziewczyna, która woli radzić sobie sama z własnymi sprawami, nawet gdy coś ją przerasta. Świetnie to jednak ukrywa. Większość znajomych uważa ją za osobę dość wesołą i zrównoważoną. A przynajmniej do puki komuś nie przyłoży. Denerwuje się dość łatwo, ale regularnie się na czymś wyładowuje i głównie dzięki temu znosi wszelkie obrazy, niesprawiedliwości (a przynajmniej te na które nie ma wpływu) i inne rzeczy wkurzające. Z paroma wyjątkami oczywiście. Tak czy inaczej gdy ktoś przeważy szalę, zazwyczaj traci zęby.
Miasto rodzinne: Nimph
Klan: Słowiki z Knowhere
Pozycja: Pełnoprawny członek
Punkty pojedynku: 15
Profesja: Tancerz ostrzy
Broń: Kilka prostych sztyletów, pięści i dwa tasaki (tasaków jest wiele więc wskażę jakie mam na myśli [KLIK])
Umiejętności: Jak nie trudno się domyślić z jednego z punktów wyżej Vela dobrze się wspina. Potrafi też się całkiem nieźle skradać, co przy jej profecji jest bardzo przydatne. Wprawnie posługuje się dwoma tasakami jednocześnie i świetnie rzuca nożami bądź sztyletami. Walka wręcz jej niestraszna, tym bardziej, że przy takiej masie unikanie ciosów bywa dziecinnie proste.
Towarzysz:
Wierzchowiec:
Nick na howrse: Margo5

Skata

Imię: Skata a znaczy to nie mniej ni więcej tylko sroka.
Gatunek/Rasa: kelpie
Wiek: jakieś 15 może 20 lat ,kelpie długo żyją
Opis: Skata to duża proporcjonalnie zbudowana klacz o zdrowej sierści jest biała z wyjątkiem łat na zadzie i czarnych skarpetek przynajmniej z nieco wystającymi żebrami jest naprawdę piękna do czasu....kiedy zgłodnieje ,wścieknie się lub coś ją niepokoi natychmiast ujawnia swoją prawdziwą postać, krwiożerczej bestii o głodnych czerwonych oczach ,połyskującym w słońcu pomarańczowo ,jak rybie łuski ,żylastym ciele i ostrych rekinich kłach które w końskiej postaci doskonale ukrywa.Jeszcze inaczej wygląda kiedy zanurzy się w morzu,ale nie jest to wcale sympatyczny widok dlatego oszczędzę wam jego opisu.
Mimo wielu lat przebywania wśród ludzi Skata wciąż jest na wpół dzika a przez to bardzo niebezpieczna, nie słucha nikogo prócz Dante i jej kota z którym dogaduje się zadziwiająco dobrze (nie zjadła go do tej pory i nie skrzywdziła celowo ) bywa wredna i humorzasta do tego jest uparta jak osioł .Bardzo inteligentna i sprytna.Przed pojmaniem była dumną przywódczynią stada , to że jest zniewolona straszliwie ją irytuje często gryzie konie i inne zwierzęta po to by sprawdzić czy staną do walki (a może robi to z czystej złośliwości).Mimo ,że jest przywiązana do swojej właścicielki nie przeszkadza jej to w nienawidzeniu jej ,kiedy stoi gdzieś spętana knuje plany ucieczki i zemsty które nigdy nie dochodzą do skutku coś ją powstrzymuje , to samo co zmusiło ją do powrotu do Dante gdy uwolniła się od jej matki, coś więcej niż przywiązanie.
Jak wszystkie kelpie Skata potrafi się przekształcić z potwora w zwykłego konia i na odwrót. Jest szybka (jak twierdzi Dante to najszybszy kelpie jaki kiedykolwiek stąpał po ziemiach Dal Virii) i wytrzymała , co pozwala jej pokonywać długie trasy niemal bez odpoczynku ,potrafi skutecznie bronić się za pomocą kłów i kopyt jak i zadawać dotkliwe rany.
Właściciel: Dante Rubkat

sobota, 21 listopada 2015

Od Mattea (CD Dante) - Kelpie, kot i Orzeł

        Jego rękę przeszył krótki ból.
  Matteo zerwał się do pozycji siedzącej. Wokół palców jego dłoni migotała błękitna aura, gotowa uderzyć w napastnika fala mocy. Ale napastnika nie było. Natomiast na krześle obok siennika siedział jastrząb, Squirt, niewinnie przekrzywiając łebek. Teo półwarknął z dezaprobatą i padł jak długi z powrotem na siennik.
  - Jeszcze pięć minut... - mruknął zasłaniając oczy przedramieniem.
  Czasami żałował, że tak dobrze wytresował Squirta. Pełnił rolę osobistego strażnika Mattea, gdy ten spał lub był zbyt skupiony na pracy. Do pakietu dołączony był jeszcze budzik - codziennie, gdy niebieskooki zbyt długo spał, Squirt miał go budzić. W ten czy inny sposób. Najgorszy w tym wszystkim był fakt, że ptak nie znał słowa ,,nie".
  Toteż ponownie dziabnął swojego pana w rękę. Teo syknął i spojrzał na niego karcąco. Odpowiedziało mu to samo niewinne spojrzenie: No co? Przecież kazałeś.
  Chłopak westchnął i podniósł się. Gdy wyjrzał za okno stwierdził, że rzeczywiście pospał odrobinę za długo. Trzeba było nie zrywać nocy, pomyślał patrząc oskarżycielsko na wystający z plecaka podróżnego Bestiariusz Dal-Virii. Nie marudząc już więcej ubrał się, wypuścił Squirta na zewnątrz przez okno i zszedł na dół, do gospody, pozostawiając swój pokój w takim stanie, w jakim go zastał.
  Pomieszczenie było niemal puste. Tylko kilku podróżnych jadło w spokoju śniadanie. Teo poszedł w ich ślady zaraz po tym, jak poprosił człowieka za barem o przygotowanie jego konia (dorzucając przy tym drobny napiwek za fatygę). Tawerny mają to do siebie, że zgromadzają największe tłumy wieczorami. Po szybkim posiłku zapłacił i pożegnał gospodarza. po wyjściu na ulicę Loturii przeszedł kilka kroków w stronę stajni...
  Wtedy do jego uszu dotarł koński pisk. Przyspieszył kroku. Przed stajnią czekał (wedle jego życzenia) ogier, którego niedawno kupił w Fonet. Szarpał za postronek jak opętany. Matteo podszedł do niego przemawiając spokojnie. Położył jedną rękę na pysku zwierzęcia, drugą gładził go po szyi. Pamiętał jeszcze stajnie jego rodziców w Yathis (obecnie puste) i nauki ojca o jeździectwie. Nigdy się tym zbytnio nie interesował, to jego brat miał bzika na punkcie koni. Umiał jednak pracować ze zwierzętami. Zupełnie nie rozumiał zachowania rumaka. Koń dalej był niespokojny. Ma rozwarte ze strachu oczy i wyrywał się jakby chciał...spojrzeć na swój zad. Teo zaniepokojony przeszedł pod szyją zwierzęcia, nie odejmując dłoni, i spojrzał obejrzał drugą stronę ogiera. Na jego zadzie znajdował się spory, półokrągły głęboki ślad po ugryzieniu. Zdębiał. Konie się gryzą, to normalne, ale jeszcze nigdy nie widział, by któryś zrobił to do krwi i na dodatek wyrwał mały ochłap mięsa. Stał przez chwilę z boku, zupełnie nie rozumiejąc jak do tego mogło dojść.
  Odpowiedź pojawiła się sama. Do uszu chłopaka dotarł stukot kopyt. Obejrzał się w lewo. Obok stajni zatrzymał się dziwny, jakby wychudzony wierzchowiec...z zakrwawionym pyskiem. Kelpie? Teraz wydawało się to oczywistym rozwiązaniem. Teo jednak nigdy by na to nie wpadł, głównie przez irracjonalność całego zajścia. Koń wodny sam nie mógł tu trafić. Żaden nie pojawiłby się w mieście, chyba, że przyprowadzony siłą. Tylko jaki idiota jeździ na...
  Nie dokończył myśli. Na zwierzęciu na oklep jechała wysoka dziewczyna o bladej cerze i długich, białych włosach, z przodu zaplecionych w cienkie warkoczyki. Za nią siedział rudy kocur. Dziewczyna była widocznie zawstydzona całą sytuacją. Chłopak w końcu zamrugał i oderwał od niej wzrok.
  - Twój koń chyba próbował pozbawić mnie wierzchowca - powiedział w końcu zakładając ręce na piersi.
  Dziewczyna zarumieniła się.
  - Najmocniej przepraszam - zsiadła z konia. Była identycznego wzrostu co Matteo. - Pewnie zgłodniała...
  Teo podniósł pytająco brew.
  - Zgłodniała? - powtórzył.
  - Ja... - zaczęła niepewnie nieznajoma. - Mogę załatwić ci nowego konia. Mam tu znajomości...Wiem, że głupio pytać, ale...spieszy ci się gdzieś?
  - Nie - uspokoił ją chłopak. - Jadę z Clevelandu do Mithiremu. Muszę coś zwrócić do tamtejszej biblioteki.
  Tym razem to dziewczyna spojrzała nań pytająco.
  - Czekaj, mieszkasz w Cleveland i pożyczasz książki z Mithiremu? Nie macie tam bibliotek?
  - To nie tak - chłopak nie mógł powstrzymać uśmiechu. - Właściwie to sporo czasu spędzam właśnie w tamtejszej bibliotece. Pomagałem akurat znajomemu sortować księgi na jednym z regałów i trafiliśmy na tom podpisany jako własność uniwersytetu w Mithiremie. A jako jedyny członek klanu Borsuków nie miałem akurat nic do roboty więc się zgłosiłem na ochotnika.
  Dziewczyna zmarszczyła brwi.
  - Czyli też zostałeś zwerbowany? Jestem liderką klanu Orłów.
  - To zaszczyt poznać - Teo skłonił lekko głowę w akcie grzecznościowym. - Matteo Forester.
  - Dante Rubkat - dziewczyna odpowiedziała uśmiechem i podobnym, chociaż bardziej niechlujnym dygnięciem. - To może załatwmy lepiej sprawę z tym koniem.
  Matteo kiwnął głową i ruszył za liderką Orłów.

Dante? Mało nowego wniosłam, ale zawsze coś :)

Od Dante

        Przez szparę w zamkniętych okiennicach do pokoju wdarł się pojedynczy promień słońca , potem dołączyły do niego kolejne pasma rozjaśniając panujący w pomieszczeniu mrok i podświetlając wirujące w zadymionym powietrzu drobinki kurzu.W koncie leżał przywalony stosem kocy siennik.Na niskim stołku kawałek dalej stał talerz z resztkami kolacji porzuconej w pośpiechu poprzedniego dnia.Po zakurzonej podłodze przebiegła szara mysz, drobne łapki cicho stukały o deski.Chwilę później dotarła do stołka i zaczęła wspinać się po jednej z jego nóg z całej siły wbijając drobne pazurki w wysuszone drewno.Jej mały nosek podrygiwał szaleńczo , w nozdrza uderzył ją silny zapach nieświeżego sera, w zasadzie nie przepadała za nim specjalnie jednak odurzająca woń pożywienia w połączeniu ze straszliwym głodem sprawiało ,ze resztki jawiły jej się jako coś wspaniałego.Dotarła wreszcie do talerza. Usiadła na jego brzegu i potarła drobnymi łapkami wąsy, kolacja była na wyciągnięcie ręki ....wtedy coś usłyszała.Mysz zamarła w bezruchu kilka centymetrów od sera. Dźwięk powtórzył się, potem drzwi zadrżały we framudze. Mysz pośpiesznie schwyciła kawałek sera i rzuciła się ze stołka w dół ...na najeżoną drzazgami podłogę.Z nieprzyjemnym plaśnięciem wylądowała na brzuchu, drzwi jęknęły żałośnie i zakołysały się na nadwyrężonych zawiasach.Mysz zupełnie zapomniała o jedzeniu które zdobyła z takim trudem, prędko pomknęła w kierunku siennika po czym wczołgała się pod niego, do ukrytej pod deskami skrytki pełnej słodko pachnących owiniętych papierem paczek.
Tym razem zawiasy nie wytrzymały, drzwi runęły z hukiem na podłogę.Do środka wkroczyła wysoka kobieta z twarzą zaczerwienioną od wysiłku.
-Co jak co ale drzwi to akurat porządne zrobili-powiedziała jakby do siebie.
-Miiiaaau.-stwierdził kot ocierając się barkiem o framugę.
Kobieta odgarnęła spocone mlecznobiałe włosy z twarzy i rozejrzała się po pomieszczeniu.Usłyszała na schodach za sobą kroki kogoś kto starła się iść cicho powodując przy tym jeszcze więcej hałasu.Reka kobiety instynktownie powędrowała do rękojeści miecza, na jej usta przywędrował kpiący uśmieszek.Gdy tylko głowa mężczyzny wychyliła się nad podłogę kobieta wyciągnęła miecz.Rosły mężczyzna przystanął zdziwiony, grymas samozadowolenia natychmiast spełzł z jego twarzy zastąpiony przez całkowite zdziwienie
Szybka jednak opanował się i wszedł na górę po schodach.Jasnowłosa postąpiła parę kroków w bok rozluźniając mięśnie ramion , jednoczenie cały czas nie spuszczając wzroku z przeciwnika.Gdy rzucił się na nią z zamiarem przygwożdżenia kobiety do podłogi ta odsunęła się pozwalając by uderzył w ścianę.Zamroczony podniósł się z podłogi marszcząc krzaczaste brwi.Dante, bo tak miała na imię jasnowłosa kobieta, nie czekała aż przeciwnik odzyska ostrość widzenia.Podskoczyła do niego i wymierzyła mu cios pięścią w podbródek,trafiła bezbłędnie, mężczyzna nieprzytomny zwalił się na podłogę.Dante wytarła ręce o spodnie i wróciła do pomieszczenia.Chwile zajęło jej przeszukanie pokoju.Wreszcie po odciągnięciu na bok siennika i usunięci dwóch luźnych desek jej oczom ukazała się skrytka wypełniona paczkami o charakterystycznym zapachu.Opium. Wzięła jedną z nich i schowała do uwieszonej przy pasie sakwy.
-Fireheart idziemy-powiedziała i wyszła
Kocur potruchtał za nią głośno tupiąc i pomrukując pod nosem.
Szara mysz skryta wśród paczek opium odetchnęła z ulgą.


Oddała przemytnika w ręce komendanta straży miejskiej w Lotorii , przekazała również informacje które zebrała na temat siatki przemytników w tej części Ikramu. Wszystko udało się bez większych problemów jednak ilość procedur i to całe wypełnianie dokumentów straszliwie ją zirytowało.Kiedy wreszcie opuściła komendę, była wściekła głodna i zmęczona.Naprawdę jedyne czego teraz chciała to walnąć się do łózka i spać aż do południa następnego dnia.Ceny w karczmie wzrosły od poprzedniego dnia o połowę a zwykła opłata za zapewnienie wyżywienia jej klaczy pochłonęła prawie wszystkie pieniądze jakie zabrała ze sobą z domu.W stajni okazało się ,że jej siodło się ,,zgubiło'' Dante wątpiła ,ze może być gorzej.A potem kiedy sprzeczała się ze stajennym Skata wraz z uczepionym jej grzywy rudym kotem niepostrzeżenie opuściła boks. Kobieta całkowicie pochłonięta kłótnią spostrzegła brak kelpie dopiero gdy ta zaatakowała przywiązanego przed stajnią ogiera. Koń wydał z siebie dziki przerażony kwik na co Skata przeżuwając kawał mięsa wyrwany z jego zadu odpowiedziała wysokim wwiercającym się w uszy rżeniem charakterystycznym dla wszystkich koni wodnych, najeżony do granic możliwości kot zawtórował jej wściekłym sykiem. Dante w jednej chwili znalazła się miedzy klaczą a jej ofiarą, nie czekając aż reszta ludzi przed zajazdem dojdzie co się stało wsiadła na grzbiet swojego wierzchowca i wyjechała z podwórca na ulicę. Miała ochotę popędzić przed siebie nie oglądając się w tył, uciec przed odpowiedzialnością. Ale nie tak powinna postępować liderka Orłów. Zawróciła konia i podprowadziła go z powrotem do zajazdu, do cholery jest przecież liderką Orłów i musi brać odpowiedzialność za siebie i swoje zwierzaki. Postarała się przybrać minę w stylu ,,to nie ja ,koń poniósł'' i wjechała na podwórzec karczmy. Natychmiast spostrzegła stojącego przy ugryzionym ogierze młodego przystojnego mężczyznę ,jak się domyślała jego właściciela. Ich spojrzenia spotkały się.
- Maau - zamiauczał Fireheart siedzący na zadzie klaczy Dante doskonale rozumiała co chciał powiedzieć i całkowicie się z nim zgadzała, ,,przerąbane''

Tajemniczy właścicielu konia?

Od Thalii - Pochwycona

        Dwaj mężczyźni zbliżyli się do piratki. Mieli na sobie czyste, ozdobne i eleganckie mundury… zbyt eleganckie. Takie przynajmniej było zdanie Thalii. Obaj żołnierze dzierżyli w rękach broń, choć nie była ona im do niczego potrzebna. Gdyby byli doświadczeni i wprawieni w walce, mogliby pochwycić Sargent ani razu nie sięgając po narzędzia. Znalazła się w sytuacji bez wyjścia, co tu dużo mówić. Może gdyby nie zlekceważyła przeciwnika i, przede wszystkim, nie ufała za bardzo swym umiejętnościom i czymś, co kobieta nazywała „pirackim instynktem” wiedziałaby, że nie powinna podejmować się tak ryzykownej misji. Była sama. Gdyby miała u swego boku załogę… jej dawną kompanię, wtedy bez problemu dali by wszystkim radę. Niestety, od jakiegoś czasu pozostała sama sobie i najwyraźniej aż za często o tym zapominała. Jedyny towarzysz z jej starej bandy, jaki dalej pozostał przy niej to małpa… ale ta cholera Dexter też gdzieś się ulotnił. A jeszcze przed chwilą był tutaj, na jej ramieniu. Ale cóż począć? Tyle planów w życiu się jej udało… w końcu musiał nadejść dzień, który skończyłby się dla niej porażką. Szkoda tylko, że jej nazwisko było aż nadto znane i budziło w ludziach (a zwłaszcza strażnikach) nienawiść.
Jednak Przeklęta miała swój honor i nie miała zamiaru zostać złapana. Nawet jeśli przegrała i nie miała przy sobie broni. Nawet, jeśli znalazła się w ślepym zaułku, sytuacji bez wyjścia. Przed nią stali dwaj mężczyźni, obaj uzbrojeni. Każdy z nich patrzył na ciemnowłosą z nienawiścią w oczach, dlatego też Thalia postanowiła to wykorzystać. Nie miała zamiaru uciekać, o nie. Właśnie tego się po niej spodziewają. Jedyna rzecz, jaka jej pozostała to troszkę się z nimi podroczyć.
Zarówno nazwisko, jak i wizerunek Thalii od dłuższego czasu wisiał na prawie że każdym zaułku portowych miast. Kobieta nie wiedziała, jak wygląda to w innych regionach, ale tak sprawa przedstawiała się w Castelii. Żołnierze bardzo chcieli ją pochwycić, chwalić się i opowiadać, że chociaż ta oszustka walczyła do końca, stawiała się i przy każdej okazji próbowała uciec, oni nie dali za wygraną i pochwycili piratkę. Najwspanialszą rzeczą, jaką mogła zrobić przed stryczkiem, było więc odebranie żołnierzom satysfakcji, jaką miał dostarczyć im pościg. W jaki sposób? Chociażby dobrowolnie oddać się w ich ręce i zachowywać się tak, jakby robiła im łaskę.
-Wy naprawdę trzymacie jeszcze te badyle?- wskazała na połyskujące szable przeciwników.- Och, błagam was! Nie widzicie, że jestem bezbronna? A za mną jest co? Ściana!- odwróciła się, wykonując przy tym gwałtowny ruch ręką.
Mężczyźni uskoczyli odrobinę, mocniej ściskając swe ostrza. Thalia obrzuciła ich zniesmaczonym spojrzeniem, unosząc jedną brew w górę. Przecież była bez broni… a ci nadal się jej obawiali? Poważnie?!
Łajzy - pomyślała, przyglądając się im uważnie.- Nic nie warte, lądowe ścierwa.
-Hej, noż k*rwa mać, przecież do was mówię, nie?! Jestem w ś l e p y m z a u ł k u ! Mówi wam to coś?- obaj mężczyźni popatrzyli się po sobie trochę niepewnie, po czym ruszyli w stronę Thalii.
Dwa kroki, trzeci, czwarty, pią… nie. Stanęli. Nie widzieć czemu dalej się jej obawiali, a mimo to puszyli się, nosząc dumnie te swoje kolorowe mundury. Nie widzieć czemu, ale ta sytuacja wydała jej się strasznie zabawna.
-Ściana. Noż k*rwa ściana! Cegły! Za mną jest wielki mur z pie****onych kamieni! Czy ja naprawdę muszę wam mówić, co macie robić?- ponieważ żołnierze w żaden sposób nie zareagowali na jej słowa (ciężko powiedzieć, czy ze strachu… raczej ze zdziwienia i skołowania), Thalia postanowiła sama do nich podejść, wyciągając oby dwie ręce przed siebie.
Jeden z żołnierzy uniósł brwi w geście niezrozumienia, ale drugi szybko (no dobra, po tych wszystkich wskazówkach zareagował całkiem… eh, mniej kiepsko od towarzysza) złapał ręce piratki i skuł je kajdankami. Ta „błyskawiczna” reakcja żołnierzy bardzo rozbawiła Thalię i choć była na przegranej pozycji (pocieszał ją jedynie fakt, że poniekąd z własnej woli) to dalej nie przestawała się uśmiechać. A w tym uśmiechu kryła się przebiegłość, dzikość, ale i ogromna pewność siebie. Grymas, który mówił wszystkim wokół „ja i tak wygram”.
-Jestem pod wrażeniem.- zaczęła, a podziw w jej głosie był tak teatralny i sarkastyczny, że aż nie dało się wziąć go na poważnie.- A więc wiecie do czego służą kajdanki. Och, nawet mnie skuliście! Zapewne liczycie na medal?- mężczyźni nie odpowiedzieli.
Zamiast tego każdy z nich stanął obok piratki, po przeciwnej stronie i chwycił ją za ramię. Właściwie to Sargent specjalnie rozluźniła ręce, ponieważ wiedziała, że w głębi ci dwaj żołnierze gotowali się ze złości. Tylko jakby tu jeszcze bardziej ich pogrążyć…
-A teraz pójdziesz z nami.- oświadczył jeden z nich i choć starał się mówić władczo i pewnie siebie, to głos nadal mu trochę drżał. To właśnie dzięki temu Przeklęta wiedziała, że nie musi traktować ich poważnie.
-Zmusisz mnie?- spytała się, odwracając głowę w stronę żołnierza.
Posłała mu przy tym jeden ze swych najupiorniejszych uśmiechów. Dała im tym do zrozumienia za kogo ich ma. Pokazała również jak bardzo są bezsilni i żałośni, nawet jeśli ich „jeniec” (którego nawet nie potrafili sami pochwycić) nie ma broni. Czy może istnieć wspanialsza zabawa przed pójściem na stryczek? Oczywiście, że nie! W tamtym momencie Sargent bawiła się wręcz doskonale, a potem miało być jeszcze lepiej…
Dwaj żołnierze chyba powoli tracili do niej cierpliwość, ponieważ złapali Thalię pod ramię i ruszyli przed siebie. Dziewczyna nie stawiała żadnego oporu, ale zamiast tego odmówiła maszerowania. Uwiesiła się na mężczyznach, jakby byli jej starymi kompanami, a nie ludźmi, który wtrącą ją do więzienia. I choć obaj nie mieli siły jej nieść, to Sargent nie miała najmniejszego zamiaru ułatwić im pracy i jedyna rzecz, na jaką było ją stać, to szuranie butami po chodniku.
Szli tak przez pewien czas w zupełnej ciszy. Raz tylko czarnowłosa zadała jednemu z żołnierzy pytanie co sądzi o dzisiejszej pogodzie (zrobił się cały czerwony ze złości), ale potem dała sobie spokój i porzuciła wszelkie próby nawiązania z nimi jakiegokolwiek kontaktu.
Kiedy dotarli pod drewniane drzwi, dwaj inni żołnierze, stojący najwyraźniej na warcie, obrzucili zdziwionym spojrzeniem dwójkę pajaców, niezdolnych nawet zaciągnąć więźnia o własnych nogach, po czym pospiesznie odwrócili wzrok. Thalia z grzeczności pokazała im środkowy palec, ale najwyraźniej nie zrobiło to na nich zbyt wielkiego wrażenia. Czyżby takie wydarzenia były dla nich chlebem powszednim? To znaczyło tylko tyle, że Sargent będzie musiała się bardziej postarać.
Już w pierwszych chwilach, gdy tylko znaleźli się w ciemnym pomieszczeniu dziewczyna poczuła na sobie czyjeś spojrzenie. Ciężkie, władcze i nie do zniesienia.
Znajdowała się w czymś, co odrobinę przypominało piwnicę. Choć było tutaj wiele pomieszczeń z kratami, to bardzo niewiele z nich było wypełnione ludźmi. Czyżby znalazła się w jakimś specjalnym więzieniu? Gość honorowy!
Uśmiechnęła się ironicznie na tą myśl i spojrzała w górę, w oczy człowieka, który ją obserwował. Mężczyzna był znacznie starszy od niej i również miał na sobie mundur, podobny do tych jakie nosiły te dwa głąby. Z tym że jego był bardziej ozdobny, co dało do zrozumienia piratce, że ma przed sobą trochę ważniejszą osobistość. Ale nie aż tak ważną. Człowiek nie miał żadnych odznak, ani niczego, co wskazywałoby na to, że zajmuje jakąś znaczącą pozycję. Najpewniej był jakimś zastępcą dowódcy jednego z malutkich, zależnych od kogoś oddziałów. A może i był zastępcą, zastępcy? Thalia nie miała bladego pojęcia jak to wszystko działa. Nie znała się na polityce, choć nie powiem, by bardzo jej to przeszkadzało.
-Proszę, proszę. Thalia Sargent.- zaczął mężczyzna, patrząc jej w oczy. Było w nich coś jadowitego, choć piratka nie miała zamiaru odwracać wzroku.- Twoje imię jest tutaj dobrze znane, masz tego świadomość?
-Być może.- odparła i zapewne wzruszyłaby ramionami, gdyby nie to, że tamci żołnierze dalej ją trzymali.- Cieszę się, że ktoś mnie zna. Ale jak właściwie ty się nazywasz?- spiorunowała nieznajomego ostrym spojrzeniem. Jeden z żołnierzy kaszlnął jednoznacznie w dłoń. Tego typu zagrania najwyraźniej ani trochę nie podobały się obcemu, ale jego pewna siebie postawa mówiła Thalii, że był na coś takiego przygotowany.
-Masz pojęcie, że to już koniec, prawda? Wiesz co czeka cię później?- oczywiście, że wiedziała.
Syknęła i zaklęła cicho. Ten pacan dobrze wiedział, że jest tego świadoma, a mimo to chciał, by powiedziała to wszystko na głos. Niekiepskie zagranie, choć trzeba było znacznie więcej by złamać tą piratkę. Obraza raczej dodawała jej siły.
-Jasne… kratki, wyrok, kratki, stryczek.- wyrecytowała formułkę, a raczej kolejność wydarzeń, jakie ją czekają. Mężczyzna uniósł jedną brew, udając zaskoczenie.
-A więc ten zwyczaj nie jest ci obcy, co?
-Zdecydowanie nie.- uśmiechnęła się diabolicznie.- Choć nikomu nie udało się go dokończyć.
-Zadbam o to, byś tym razem była świadkiem zakończenia.- skończył, a dziewczyna zauważyła, że końce ust nieznajomego uniosły się do góry.
Mężczyzna odwrócił się od niej i najwyraźniej miał zamiar odejść, kiedy nagle zwrócił się w jej stronę i z całej siły uderzył w twarz. Dziewczyna skrzywiła się z niesmakiem, ale nie powiedziała niczego. Nieznajomy wwiercał jej dziurę w brzuchu swym ostrym spojrzeniem, ale po raz drugi nie miała zamiaru spóźnić wzroku. Nawet jeśli ten drań bardzo tego chciał, tym bardziej nie miała zamiaru się poddać. Patrzyła na obcego, jakby rzucała mu wyzwanie. Myślała tylko o tym, że jeszcze się zemści.
-Fajne buty.- odparła ironicznie, a nieznajomy tylko zaśmiał się zimno, po czym uderzył ją raz drugi. Tym razem trochę słabiej.
Thalia poczuła metaliczny smak krwi w ustach. Była przygotowana na kolejne uderzenie, ale temu w mundurze najwyraźniej już wystarczyło. Dlatego też skorzystała z okazji i napluła mu na zbyt czyste buty mieszaniną krwi i śliny.
Czekała na reakcję obcego, ale ten zamiast znów ją uderzyć po prostu zwrócił się do pozostałych żołnierzy.
-Wrzućcie to za kratki.- Sargent zmrużyła oczy, tak że wyglądały teraz jak dwie wąskie szparki. Bicie jej to jedno, ale nazywanie „czymś” to zdecydowanie za wiele.
Ku zdziwieniu dziewczyny, dwaj żołnierze nie wykonali od razu rozkazu. Znów odniosła wrażenie, że dalej się jej obawiali. W każdym bądź razie, bardziej niż tego aroganta z oplutymi butami. Zapamiętała ten fakt.
Poczuła, jak dwaj mężczyźni mocno chwytają ją za ramiona, po czym wrzucili, jak śmiecia do jednej z cel. Zanim zdążyła się podnieść, usłyszała trzask metalu i dźwięk zamykanej kłódki. Już nie pierwszy raz przyszło jej siedzieć w więzieniu i czekać na wyrok. Nie miała jednak najmniejszego zamiaru zawisnąć wśród sióstr i braci. A skoro już wcześniej udało jej się uciec zza kratek, miała już w tym niemałą wprawę. Musiała tylko poczekać na stosowny moment.

CDN

Od Chowlie (CD Vanessy) - Pieśń o ,,zmyślonej" krainie

        -Pozwolisz że, zostanę z lordem bez towarzystwa innych uszu?- Pytanie było skierowane zarówno do Vanessy jak i samego Ibn'Lshada. Mężczyzna skinął głową dając znak by pozostawić ich samych i upewnić się że nikt nie podsłuchuje. Drzwi zatrzasnęły się, a Chow spokoju mogła przekazać jeszcze jedną wiadomość. Papuga sfrunęła z ramienia i przysiadła na parapecie okna, jak gdyby stała na czatach.
-Wiesz co to jest, prawda?- Szatynka położyła na biurku małe zawiniątko. Lord podniósł na nią wzrok, najwyraźniej nie rozumiejąc jeszcze o co może chodzić. Po chwili jednak jego wyraz twarzy diametralnie się zmienił, oczy otworzyły się szerzej, usta również. Dziewczyna uśmiechnęła się szelmowsko.
-No właśnie... tego będzie dotyczyła następna wiadomość...

~*~

Gallia est omnis divisa in partes tres
Quarum unam incolunt Belgae aliam Aquitani
Tertiam qui ipsorum lingua Celtae nostra Galli appellantur
Ave Caesar morituri te salutant!"

Nad Europą twardy krok legionów grzmi
Nieunikniony wróży koniec republiki
Gniją wzgórza galijskie w pomieszanej krwi
A Juliusz Cezar pisze swoje pamiętniki

"Gallia est omnis divisa in partes tres
Quarum unam incolunt Belgae aliam Aquitani
Tertiam qui ipsorum lingua Celtae nostra Galli appellantur
Ave Caesar morituri te salutant!"

Pozwól Cezarze gdy zdobędziemy cały świat
Gwałcić rabować sycić wszelkie pożądania
Proste prośby żołnierzy te same są od lat
A Juliusz Cezar milcząc zabaw nie zabrania

"Gallia est omnis divisa in partes tres
Quarum unam incolunt Belgae aliam Aquitani
Tertiam qui ipsorum lingua Celtae nostra Galli appellantur
Ave Caesar morituri te salutant!"

Cywilizuje podbite narody nowy ład
Rosną krzyże przy drogach od Renu do Nilu
Skargą krzykiem i płaczem rozbrzmiewa cały świat
A Juliusz Cezar ćwiczy lapidarność stylu!

"Gallia est omnis divisa in partes tres
Quarum unam incolunt Belgae aliam Aquitani
Tertiam qui ipsorum lingua Celtae nostra Galli appellantur
Ave Caesar morituri te salutant!"


Gdy tylko dziewczyna skończyła pieśń sala rozgorzała głośnymi wiwatami. Wykonawczyni ukłoniła się jeszcze i pociągnęła długi łyk piwa.
-A oto była opowieść zza dalekich gór i wierzcie mi lub nie, ale to historia prawdziwa!- Zawołał po raz ostatni i zeskoczyła ze stołu. Karczmarny jazgot wciąż nie ustawał.
-No powsinogo, nie wiem czym, ani gdzie jest ten twój kraj i ta twoja Europa, którą zapewne sobie wymyśliłaś. Ale posłuch miałaś... Kolejka dla ciebie! Na mój koszt!- Uradowany większym zainteresowaniem w swojej gospodzie karczmarz podał Sokolicy jeszcze jeden pełny kufel piwa korzennego. Dziewczyna uśmiechnęła się widząc swoją "złotą nagrodę".
-Szybko zniknęłaś.- Obok dosiadła się już poznana niedawno liderka słowików. -Co oficjalny goniec robi takiej spelunie?
-Bawi się, pije, opowiada i słucha. Gońcem jestem tylko w przerwach. A teraz uznałam, że miło będzie spędzić noc z opierunkiem i wypocząć przed następną podróżą. A co panią tutejszego klanu tutaj ściąga?- Vanessa już miała odpowiedzieć, ale uwagę jej zwrócił nagły warkot swojego towarzysza.
-K*rrrrwa mać!- Zawołał Ozzi, a obie kobiety spojrzały na tę parkę. Ogromny wilczarz siedział z obonem papugi w pysku a w jego oczach była niema prośba "Zabierz to ode mnie...". Ptak natomiast bujała się co jakiś czas trzepocząc skrzydłami i nieustannie klął, choć momentami nie dało się odróżnić jego ulubionych bluźnierstw o zwykłego darcia dzioba.
-Wypluj go.- Zakomenderowała Ness, a pies wypluł pierzastego z pogardą. Hrabia pokulał się po ziemi zaklął, otrzepał się, ponownie usiadł na głowie nowego kolegi i zaczął dziobać mu uszy. Co wywołało u Chow falę przyziemnego śmiechu. Ombre znów warknął rozzłoszczony i zdawało się że zaraz przegryzie ptaka na pół, ale ta irytująca istota z skrzekiem odskoczyła przed potężnymi szczękami.
-K*rrrrwa mać!- Zawołał raz jeszcze siadając tym razem na ramieniu właścicielki.

Ness? Piosenka długa, ale jakoś miałam na nią ochotę :D

Dexter

Imię: Dexter
Gatunek/Rasa: Małpa kapucynka
Wiek: A kto by liczył ile lat ma głupia małpa?! Myślicie, że Thalia nie ma ciekawszych rzeczy na głowie? No, ale napisać coś jednak trzeba… powiedzmy więc, że około 4 lat.
Opis: Dexter to po prostu demon wcielony, nic dodać nic ująć. Poważnie. Wystarczy tylko spojrzeć w jego czarne oczy, by od razu dostrzec ukryte w nich zło i koszmary świata. Poza tym, gdyby małpy mogły się uśmiechać, na jego mordce bez przerwy tańczyłby jakiś złośliwy grymas. Ma zwyczaj wcinania się każdemu w słowo (wydając przy tym dziwne piski, bądź po prostu denerwując innych swoją osobą), lub przeszkadzania przy każdej możliwej okazji. Jego ulubione zajęcie? Granie na nerwach… nie tylko obcych, swoją właścicielkę również uwielbia denerwować, choć Thalia jest chyba jedyną osobą, której kiedykolwiek byłby w stanie pomóc, bądź chociaż w drobnym stopniu ograniczyć w stosunku do niej złośliwości (a to już jednak coś…). Dexter kocha zabierać innym wszelkie cenne drobiazgi, a zdarzały się również przypadki, że kradł obcym jedzenie sprzed nosa. Thalia zawsze wiedziała, że to inteligentna bestia i faktycznie, kapucynka jest bardzo bystra, choć nigdy nie wykorzystuje swego sprytu w dobrych celach. Po prostu psoci, denerwuje i sieje chaos. Właściwie to Thalia nigdy nie przepadała za Dexterem, z resztą z wzajemnością. Sargent dostała tą małpę od swojego przyjaciele, a zarazem pierwszego oficera na jej dawnym statku „Przeklętej Syrenie”. Tak więc, choć oboje szczerze się nienawidzą, a przy pierwszej lepszej okazji najchętniej porzuciliby swego towarzysza, to w pewnym sensie są na siebie skazani.
Właściciel: Thalia Sargent

Fireheart

Imię: Fireheart zdrobniale po prostu Fire , zwany również darmozjadem i zasrańcem
Gatunek/Rasa: Kot leśny
Wiek: 5 lat (jego pobratymcy spokojnie dożywają 30)
Opis: Kocur wielkości średniego psa.Ma gęste ognisto rude futro i zielone jak młode liście mądre oczy.Fireheart ma tendencje do pakowania się w kłopoty , jest bardzo inteligentny i waleczny lojalny wobec Dante , tylko jej zdanie coś dla niego znaczy,jednocześnie jest niezależny i samodzielny.Lubi słuchać ballad i wygrzewać się na słońcu , od czasu do czasu porozmawiać z napotkanymi ludźmi o sensie życia (a ,że nie rozumieją co do nich mówi to ich problem) , doskonale za to dogaduje się ze swoją właścicielką.Jest sprawnym łowcą chociaż słynny koci krok nie jest jego mocną stroną, kiedy biegnie brzmi to jakby galopował koń (czy całe stado).Lubi drażnić się z psami i jeździć na grzbiecie konia , granie w kapsle do późna to jego pasja.
Właściciel: Dante Rubkat

Wyobraźcie sobie tę ciszę, gdyby wszyscy mówili tylko tyle, ile wiedzą

Imię: Matteo (tak krótkie, że zdrabnianie go chyba nie ma sensu. Jeśli już musisz, to możesz używać zdrobnienia Teo)
Nazwisko: Forester
Przydomek: Krasnoludy, z którymi widuje się na co dzień, złośliwie nazywają go ,,Besserwisser", czyli ,,mądrala". Nie obraża się o to. Już nawet do tego przydomka przywykł. Innych pseudonimów nie posiada. Albo jest za mało kreatywny, by sobie jakiś wymyślić, albo jest mu on najzwyczajniej w życiu zbędny.
Wiek: 24 lata
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Człowiek (ma w sobie kilka cech, które sprawiają, że ludzie w to wątpią)
Rodzina: Dawno nie był w domu. Od siostry, Nachtigall, listownie dowiedział się, że większość rodu Foresterów wyjechała za granicę Dal-Virii, gdyż uznali to państwo za zbyt niebezpiecznie.
Miłość: W tej sprawie nie obejmuje żadnego stanowiska. Ani nie szuka nachalnie ,,miłości swojego życia", ani znowu nie jest nie wierzącym w nią pesymistą. Ma o tym (i wielu innych rzeczach) jedno zdanie: ,,Pożyjemy, zobaczymy".
Aparycja: Matteo jest dość wysokim młodzieńcem. U większości (zwłaszcza u kobiet) uwagę pierwsze przyciągają oczy. Mają barwę jasnego błękitu. Nie sprawiają jednak wrażenia lodowatych, a wręcz przeciwnie - są ciepłe i pogodne. Równocześnie po nich da się najprędzej rozpoznać, że masz do czynienia z inteligentnym człowiekiem (więc powiedzenie, że ,,oczy są zwierciadłem duszy" pasuje do Teo jak ulał). Ma opaloną skórę, co jest cechą nietypową dla osobników jego pokroju (czyt. ,,innych uczonych"). Włosy są koloru hebanu, kędzierzawe i wiecznie nieułożone. Ma kwadratową szczękę i lekko zapadłe policzki. Na co dzień ubiera się najzwyklej jak się tylko da: biała pomięta koszula, długie spodnie i skórzane buty. Dla potrzeby może przypasać swój miecz lub ubrać się jakoś mniej ,,niechlujnie" ale jakoś rzadko widzi ku temu powody.
Zainteresowania: Większość zainteresowań Mattea ogranicza się do poszerzania swojej wiedzy. W wolnym czasie dużo czyta. Najczęściej sięga po dzienniki z wypraw, tomiki z zagadnieniami filozofii, mitologie (jest prawdziwą skarbnicą wiedzy na temat wszelakich bóstw i obyczajów religijnych), a nawet po tomy zawierające manewry wojskowe i administrację. Ma też małego bzika na punkcie ptaków. Lubi je tresować, nieważne, czy to wrona, sójka, sroka, jastrząb czy zwykły gołąb. Wręcz ubóstwia zwłaszcza ptaki drapieżne. Często zwierzaki zapamiętują go jako dyspozytor darmowego żarcia i zlatują się na jego balkon. A on oczywiście nie umie im odmówić. Jego prawdziwą naturę da się zobaczyć chyba tylko w towarzystwie pięciu różnych pierzastych przyjaciół.
Charakter: Pierwsze co daje się u niego zauważyć to stoicki spokój - niebo może na ziemię runąć, a on dalej będzie stał z założonymi rękami. Nie wynika to z egoizmu, choć niektórzy mogą to tak odbierać. Matteo po prostu zanim podejmie się jakiegokolwiek działania musi się nad tym zastanowić chwilę lub dwie, ocenić sytuację i podjąć odpowiednie ku temu kroki. Sam nie zaczyna rozmowy, póki nie będzie widział w tym większego sensu. Wobec wszelkich spraw podchodzi z identycznym nastawieniem: cierpliwie czeka i obserwuje, jak się wszystko potoczy. Nigdy nie pcha się na siłę w towarzystwo. Nie ma też większego sensu wciągania go w grupę - jeśli będzie chciał pogadać, sam podejdzie. Trzyma się z dala od grupek większych niż trzy osoby. Dlatego też na spotkaniach zarządzonych przez lidera przez większość czasu ,,podpiera ścianę". Nie jest ponurakiem. Przeciwnie. Uśmiecha się nawet często. Wachlarz uśmiechów ma jednak szeroki: od delikatnych szczerych po ironiczne i pełne samozadowolenia, które - podczas rozmowy, zwłaszcza w przypadkach, gdy nie jesteś w dobrych relacjach z Teo - powinny wzbudzić w tobie podejrzenia. Nigdy jednak nie uśmiecha się złośliwie. Rzadko się też zgrywa. Zwłaszcza jeśli chodzi o sprawy poważne. Lubi słowne potyczki. Czasami korzysta z nich aby sprawdzić nowo poznaną osobę. Dla niego pierwsze wrażenie nie jest może najważniejsze, jednak ma pewne znaczenie. Przywykł już do oceniania ludzi nie po wyglądzie, a pierwszej przeprowadzonej rozmowie. Matteo nie ma nic przeciwko zawieraniu nowych znajomości. Czasem dobrze znać kilka nazwisk więcej. Ogranicza się do kilku zaufanych przyjaciół, wobec których zachowuje się nieco mniej oschle niż do reszty.
Miasto rodzinne: Yathis
Klan: Borsuki z Cleveland
Pozycja: Nowicjusz
Punkty pojedynku: 10
Profesja: Mag, Szermierz
Broń: Jednoręczny miecz o wąskiej głowni oraz najbliższe otoczenie, własna wiedza i umiejętności.
Umiejętności: Teo ma niesamowitą pamięć. Wszystko co wyczyta zapada się w nią i zostaje na zawsze. Sprawnie też swoją wiedzę wykorzystuje w najmniej spodziewanych okolicznościach. W pewnych sytuacjach nawet najbardziej absurdalne wiadomości znajdują użytek. Nauczył się władać mieczem, nie jest w tym jednak mistrzem oraz za tym zbytnio nie przepada (gdyby nie siostra i wymogi ojca pewnie nigdy by nie chwycił za broń). Całe szczęście ma jeszcze talent magiczny. Ogranicza się on jedynie do wpływających na otoczenie impulsów i telekinezy. Magia daje mu też pewną czystość myślenia. Dzięki temu lepiej niż inni panuje nad własnym umysłem, szybko i jasno ocenia sytuację po czym znajduje najlepsze rozwiązanie.
Towarzysz: Squirt
Wierzchowiec: Brak
Nick na howrse: NyanCat^._.^~

środa, 18 listopada 2015

Od Vanessy (CD Chowlie) - Orzeł z papugą na ramieniu

        Van chwilę z ciekawością oglądała tego pierzastego demona. Słyszała już o śmiesznych, kolorowych ptakach mieszkających nad brzegami Ikramu i części Castelii. Nigdy jednak nie wierzyła, by jakiś ptak mógł mówić. Tu miała przed sobą żywy dowód na to, że umieją. Ozzi wydawał się jednak mieć niezbyt bogate słownictwo.
  - Gadający ptak, też mi coś - burknął Ombre niesłyszalnie. - Gdybym ja się głośniej odezwał...
  Ness zgromiła go szybko wzrokiem w obawie, że mogłoby mu coś takiego rzeczywiście do łba strzelić. Wilczarz ucichł tuląc lekko uszy i pochylając głowę. Wtedy Chowlie zwróciła większą uwagę na psa.
  - Twój? - zapytała.
  Vanessa pokiwała głową. Czuła się przy tej dziewczynie nieco bardziej spokojnie.
  - Też nie jesteś wielbicielką pudli, co? - brunetka uśmiechnęła się. - Jak się wabi?
  - Ombre - odparła liderka Słowików. - Ale on przeklinać nie umie, chociaż to mogłoby być całkiem zabawne...
  - Cóż, jeśli panienka tego sobie... - dziewczyna niby przypadkiem stuknęła laską tuż obok łapy wilczarza. Dało mu to wyraźnie do zrozumienia, co o tym pomyśle sądzi.
  Chow zaśmiała się. Mijający je przechodnie obejrzeli się za sobą, na co Van dyskretnie zaciągnęła mocniej kaptur.
  - Wiesz, to by miało całkiem dobre zastosowanie w boju - powiedziała brunetka. - Wpuścisz takiego za wały wroga, ten zamiast ujadać zaczyna śpiewać ludzkim głosem, przeciwnicy dębieją, a tymczasem można ich zaskoczyć od tyłu!
  Ness uśmiechnęła się lekko.
  - Na pewno kiedyś podsunę ten pomysł lordowi Ibn'Lshadowi - zaproponowała. - A propos, mogę zobaczyć tą arcyważną wiadomość do lorda?
  Chowlie nie wahała się. Nie musiała się dodatkowo upewniać, że jej niska towarzyszka rzeczywiście jest tym za kogo się podaje. Nawet przypadkowo mijani drogą strażnicy prostowali się i pozdrawiali dziewczynę skinieniem głowy. Raczej więc tego zwoju nie podrze ani nie ukradnie, prawda? Podała jej owinięty złotą wstęgą pergamin. Van podniosła go na wysokość oczu, przyglądając się emblematowi widocznemu na laku. Przedstawiał lecącego orła - symbol Ikramu oraz klanu Orłów.
  - Kogo niesie?! - krzyknął ktoś nagle.
  Dziewczyny aż podskoczyły w miejscu, a Anello odruchowo sięgnęła ku rękojeści sztyletu. Chow spojrzała na jej reakcję zdziwiona. Właściciel głosu - nadgorliwy strażnik - mierzył to w jedną, to w drugą swoją włócznią. Wzięła głęboki oddech i uspokoiła szybko bijące serce. Wyprostowała się dumnie. Tymczasem drugi ze strażników trzepnął towarzysza w tył głowy otwartą dłonią. Hełm pierwszego nieco bardziej zsunął mu się na oczy.
  - Zgłupiałeś, Sven?! - skarcił go. - To panna Anello we własnej osobie! Przecież opisywałem ci jak wygląda! - teraz zwrócił się do liderki Słowików. - Pani wybaczy, kolega przyjechał tu zaledwie wczoraj z Clevelandu.
  Vanessa zdjęła kaptur i westchnęła cicho.
  - Nic się nie stało - odpowiedziała. - Prowadzę posłańca do lorda Ibn'Lshada - wyjaśniła i kiwnęła głową w stronę brunetki z papugą.
  - Oczywiście. Lord jest obecnie w trakcie spotkania z marszałkiem Rokirinem - strażnik odstąpił na bok przepuszczając dziewczyny.
  Van poprowadziła Chow prostym korytarzem do głównej sali. Goniec gwizdnęła patrząc na salę, co z chęcią powtórzył Ozzi. Ness nie podzielała jej zachwytu. Ot, zwykła sala z takimi samymi jak w reszcie ,,pałacu" kamiennymi ścianami, tylko nieco bardziej wystrojona. Nie miała wielkiego, łukowatego sklepienia jak w Castelijskiej czy Ikramskiej twierdzy, a zwykły sufit. Wystrój ograniczał się do kilku gobelinów na ścianach, długiego stołu przed nieco bardziej ozdobnym niż reszta krześle i stojących w rogach kandelabrów. Drzwi do gabinetu lorda, na lewo od tronu, były otwarte, a na posadzkę padał z nich trójkątny snob światła. Gabinet nie posiadał okien, dlatego Thadi Ibn'Lshad postarał się w nim o lepsze oświetlenie. Ness i Chow stanęły w drzwiach niezauważone, przez chwilę słuchając rozmowy toczonej między burym khajiitem, a siwym krasnoludem.
  - Dalej nie popieram twojego wyboru, wasza wysokość - mówił butnie marszałek Rokirin i Ness już się domyśliła o kim była cała rozmowa. Znowu.
  - Jeszcze się do niej przekonasz - upierał się khajiit, Thadi Ibn'Lshad. - Chyba nie widziałeś jej jeszcze w akcji...
  Anello stanęła tuż za marszałkiem, nie wydając żadnego dźwięku. Lord zauważył ją, ale nie informował o tym towarzysza. Na jego kocich wargach zaczął się formować złośliwy uśmiech.
  - Nie, ale słyszałem opisy - odparł Rokirin zaplatając ręce na piersi zasłoniętej przez brodę. - Jest impulsywna, niestabilna emocjonalnie, nie ma skrupułów, a nade wszystko to jeszcze dzie...
  Dziewczyna odchrząknęła. Krasnolud odwrócił się gwałtownie i spojrzał w górę na twarz liderki Słowików. Na jego twarzy zagościł ten sam grymas, co zawsze, gdy miał z nią do czynienia.
  - Mnie też miło cię widzieć, panie Rokirin - Van dygnęła niedbale, po czym już o wiele poważniej zwróciła się do lorda Ibn'Lshada. - Panie, przyszła wiadomość z Ikramu.
  Khajiit zastrzygł uszami i wziął podany zwój. Złamał pieczęć i przez kilka minut czytał w skupieniu. W końcu uśmiechnął się.
  - Wygląda na to, że idea Savala weszła w życie - powiedział zadowolony do Rokirina. Pewnie się o coś założyli, pomyślała Vanessa. - Tamir i Tinuviel wybrali już swoich liderów.
  - Ale Stonehead i sam Soren jeszcze tego nie zrobili, khajiicie - Rokirin uśmiechnął się złośliwie.
  Tak, stwierdziła Ness. Na pewno się założyli.
  - Panno Anello - Thadi zwrócił jej uwagę. - Bal został przeniesiony do stolicy Ikramu. Chyba nie jest to dla ciebie wielki problem?
  Wzruszyła ramionami. Nigdy nie była w Ikramie. Jednak tak czy siak, będzie musiała pojechać na ten bal, nawet gdyby miał się odbyć na księżycu. Dostała wyraźne zadanie - chronić lorda Knowhere. Wszyscy inni liderzy też będą musieli tam wystąpić.
  Khajiit uznał tą odpowiedź za wystarczającą. Pożegnał dziewczynę, i ta ruszyła z powrotem do sali głównej. Chwo czekała w drzwiach pomieszczenia i udała się za Vanessą do wyjścia.

Chow? Zostawiam ci pole do popisu (mam głupie uczucie, że tego pożałuję)

Od Chowlie (CD Vanessy) - Pierzaste przekleństwa

        -Stój! Stój do jasnej ch*lery mówię! Stój! Nosz...
-K*rrra mać~!- Dokończyła za mężczyznę papuga kołująca nad uciekającą, śmiejącą się w głos właścicielką.
-Zobaczysz jeszcze, że kiedyś przegniesz i mocno tego pożałujesz!- Zawołał po raz ostatni za uciekinierką. Która niewiele sobie robiła z gróźb chłopaka, który zdyszany zatrzymał się na korytarzu klnąc jeszcze chwilę. Szatynka miała już wybiec na ostatnią prostą gdy na drogę wyskoczyli jej strażnicy pewni, że uda im się ją zatrzymać. Ona jednak z kocią zwinnością zawróciła tuż przed nimi gotowa pobiec w przeciwnym kierunku, tam jednak też czekała niespodzianka w postaci kolejnej grupki strażników. Wykonała jeszcze jeden obrót nisko na nogach a następnie wyskoczyła przez okno, rozbijając cienką szybkę z szpadu*. Wypadła na podwórze, dopadła do stojącego na dziedzińcu ogierka, wskoczyła mu na grzbiet, całkiem na oklep i pogalopowała daleko przed siebie. Gdy nadmorska twierdza zniknęła za drzewami. Dziewczyna ściągnęła wodze i przeszła do kłusa a następnie stępa. Sięgnęła do torby sprawdzając czy wszystko ma i uśmiechnęła się jadowicie. W Ikram miała od dawna przygotowany grunt. Teraz tylko czekały ją krótkie odwiedziny w stolicy i znów czas na słodką włóczęgę. Ale nie stolicy Ikram, tylko do Knowhere. Teraz to ją interesowało.

Kilku wartowników drzemało "pilnując" bramy miasta. Prawie nikt nawet nie zbliżał się do wejścia, dlatego też nie reagowali na nic. Nawet jeśli kto przechodził był to zwykły kupiec, nawet nie wart ich uwagi. Wśród tych nielicznych podróżnych przemknęła również niepozorna dziewczyna. I zapewne nikt nie zwróciłby na nią uwagi gdyby nie pewien jakże milutki ptaszek...
-K*rrrwa! K*rrwa! K*rwa!- Rozleniwieni żołnierze podnieśli głowy na żółtą papużkę, która postanowiła w tym momencie podarować im pewien śmierdzący prezent. Następne dwa słowa zawołali chórkiem wraz z zwierzakiem. Który dumny z siebie wylądował na ramieniu dziewczyny. Ta klepnęła się z plaśnięciem czoło równocześnie zaśmiała się.
-Twój ten czort?- warknął przez zaciśnięte zęby. -Kim jesteś? Dlaczego tu jesteś? Podaj dokumenty.- Rozzłoszczony i upokorzony mężczyzna chciał teraz utruć dziewczynie, by choć trochę sobie odbić. Drugi, bardziej obdarowany przez nimfę miał chyba inny pomysł na wynagrodzenie sobie publicznego znieważenia i sięgnął po miecz. Nieznajoma jednak nie pozwoliła mu nawet do połowy dobyć ostrza jak został zamaszyście kopnięty. Zbroja zadźwięczała, mężczyzna udeży o ścianę i z jęciem osunął się na ziemię.
-Wybacz kolego, ale w przeciwieństwie do ciebie, ja jestem nietykalna jak przystało na gońca.- Wyszczerzyła się złośliwie. A jej pierzasty przyjaciel zaczął kołować nad nowymi kolegami. Nie trało długo jak sytuacją zainteresowała się jakaś kobieta na której widok wszyscy żołdacy stali niemal na baczność. Odchodząc brązowooka nie mogła się powstrzymać by nie wysłać im tryjumfalnego mrugnięcia.
-Na przyszłość radzę tobie nie drażnić takich ludzi jak tamci, mimo że posiadają mundury, to zwykłe łapserdaki. Niestety prawo tutaj ciąż nie jest tak ważne jak by się chciało, nie bez powodu zwą to ciemnym krajem.- Rzuciła kobieta niby to mimochodem, nawet nie zerkając na nieznajomą.
-E tam, ta kupka piór już nie raz większych problemów mi przysporzyła.- Machnęła lekceważąco ręką. -A tak w ogóle to z kim mam przyjemność?- Chow dorównała kroku dziewczynie niższej o ponad głowę. Kobieta wymieniła przelotne spojrzenie z swoim wilczarzem.
- Nazywam się Vanessa Anello i jestem liderem tutejszego klanu.- Chowlie gwizdnęła głośno z aprobatą, co chętnie powtórzył Ozzi.
-No proszę... A więc pani słowików? Miło mi poznać jestem Chowlie, a ten żółty diabeł to Hrabia Ozyrusus Ozbornusus Gilmaster pierwszy Mistral.- Zwierzak na dźwięk swojego imienia zagwizdał i za kiwał się na krótkich nóżkach. Ness natomiast podniosła wzrok na dziewczynę z niemałym dziwieniem, na co Chow wyszczerzyła się zadowolona, że ożywiła jakoś towarzyszkę.
-Jak? Ty wymyśliłaś to imię? Na dodatek, on ma dłuższe miano od ciebie.- Z powątpiewaniem wodziła wzrokiem od szatynki do papugi. Podobnie z resztą tak jak jej pies.
-Hrabia Ozyrusus Ozbornusus Gilmaster pierwszy Mistral, jednak Ozzi jest o wiele łatwiej zapamiętać. Sama tak go nazwałam. Uznałam że demon z piekieł zasługuje na przyzwoite miano.- Zaśmiała się w czym zawtórował jej Ozzi z swoim występem.
-K*rrrrwa mać~!

Van? wiem że niewiele nowego wniosłam, ale zawsze coś

 *Szpad - To surowiec który używano zamiast szyb, gdy jeszcze nie było szkła (przypis autora)

Pecunia non olet

W formie Białego Piekła
Imię: Albus
Nazwisko: Kernisni
Przydomek: Zazwyczaj jest nazywany Świętoszkiem, choć czasem i Białym piekłem.
Wiek: 25 lat
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Dość osobliwy rodzaj wilkołaka, choć też nie do końca.
Rodzina: Był jedynakiem, matka zmarła przy porodzie a ojca wykończyła choroba.
Miłość: Oficjalnego związku nigdy nie stworzy, w końcu zakonnik ma celibat. Albus jednak robi częste skoki w bok i ma całe wianuszki nieoficjalnych kochanek.
Aparycja: Wysoki i dobrze zbudowany młodzieniec o kryształowych oczach i uwodzicielskim spojrzeniu. Nieskazitelne rysy twarzy, mocno zarysowana szczęka i policzki. Naprawdę nieliczne kobiety są stanie mu odmówić. Zawsze nosi eleganckie stroje z długimi rękawami, z prostej przyczyny. Otóż jego ciało, a w szczególności ramiona są pokryte niezliczoną ilością blizn, które często są wynikiem samookaleczenia. Ale nie, nie robi on tego bo życie jest okrutne, robi tak by zyskać większą moc.
Zainteresowania: Ulubionym zajęciem jest obserwowanie otoczenia oraz rozmyślanie o względnie nieistotnych rzeczach. Jeszcze może liczenie pieniędzy i knowanie jak je dostać. Nie pogardzi też dobrą lekturą czy towarzystwem.
Charakter: Albus to wyrafinowany, uprzejmy kobieciarz, który służy gildi nie tylko jako przywódca, ale również jako oszust i złodziejaszek, który przy użyciu różnych przebrań jest w stanie dostać wszystko to, czego potrzebuje. Jest znany jak człowiek, który potrafi załatwić wszystko. Organizuje sprzęt, pozycje i poufne informacje używając różnych oszustw. Dzięki swojej umiejętności oszukiwania żyje na wysokim poziomie, w luksusowych apartamentach, nosząc drogie odzienia. Świętoszek jest delikatnym członkiem Wilków i z reguły stara się unikać konfliktów. Jego zainteresowania zmierzają w kierunku bardziej kulturalnych aspektów, takich jak czytanie ksiąg, udział w ważnych wydarzeniach czy degustacja wina. Na ogół unika walki wręcz, ale gdy zachodzi taka potrzeba, pokazuje, że wcale taki słaby jak by się wydawać mogło nie jest.
Miasto rodzinne: Ironwood
Klan: Wilki z Ironwood
Pozycja: Lider
Punkty pojedynku: 25
Profesja: Mag
Broń: Jedyna broń jaką posiada to magia, kły i pazury.
Umiejętności: Zna wiele zaklęć, które w większość wiążą się ściśle z ogniem, tę dziedzinę magi upodobał sobie najbardziej, jest też ona mu najbliższa z innego względu. Otóż przy sprzyjających okolicznościach zamienia się on w tak zwane Białe Piekło czyli przerażającego demonicznego ogara, wielkości konia. Albus może przybrać tę formę tylko gdy straci dużą ilość krwi, to cena a równocześnie kara za władzę tym nad tym ciałem. Niestety nie zawsze udaje się zapanować nad wilkiem ponieaż to tak jakby zwierze było dodatkowym bytem, w nim który nie zawsze ma ochotę słuchać co się do niego mówi, wtedy najlepiej uciekać. Właśnie z tego powodu właśnie stara się używać tej umiejętności tylko w ostateczności. Posiada również wysokie wykształcenie i włada wieloma językami. Ponadto jest świetnym manipulatorem i aktorem.
Towarzysz: Woli towarzystwo pięknych pań.
Wierzchowiec: -
Nick na howrse: Ursa

Wygrywa nie ten który nie upada, lecz ten który szybko się podnosi

Imię: Dante
Nazwisko: Rubkat
Przydomek: Duch morza
Wiek: 21 lat
Płeć: Kobieta
Rasa: Człowiek, przynajmniej w większości
Rodzina: Ojca widziała tylko kilka razy w życiu o ile wie wciąż ,żyje i ma się dobrze, jej matka była w połowie elfem zmarła po tym jak stratował ją jej własny koń , ma jeszcze brata ale nie widziała go już od dawna.
Miłość: A proszę bardzo.
Aparycja: Dante jest dość wysoka i dobrze zbudowana a przy tym bardzo urodziwa. Sięgające pasa białe włosy zwykle związuje w koński ogon a z pozostałe nad czołem krótsze pasma zaplata w warkoczyki.Jej cera jest rumiana , gładka i blada przez większą część roku (nie licząc lata kiedy to wygląda jak gotowany rak). Dante często się rumieni co często jej błędnie interpretowane przez młodych mężczyzn którzy nie wiedzieć czemu wysiadują pod oknami jej domu ,jej usta wyglądają jak stworzone do całowania (spróbuj się do niej dobrać a stracisz ręce nogi i nie tylko)a morsko-zielone oczy miotają błyskawice z pod długich rzęs. Pamiątką po elfich przodkach są spiczaste uszy i zgrabne dłonie.Na jej ciele próżno będziesz doszukiwał się blizn Dante lubi tłumaczyć to tym ,że jest zbyt dobra by ją zranić (co po części jest prawdą) ale prawda jest taka ,ze jej rany szybko się goją a powstałe blizny znikają bez śladu w ciągu kilku tygodni.Co do ubrania to obowiązkowym elementem jej stroju jest pas i dwuręczny miecz oraz skórzane buty do jazdy konnej.Przeważnie chodzi w luźnych granatowych spodniach i tunice tego samego koloru, oraz skórzanym napierśniku.W sukniach nie chodzi i prędzej zapuści wąsy niż jakąkolwiek założy.
Zainteresowania: W wolnym czasie Dante rozrzuca włosy na wiatr i cwałuje po łąkach ,klifach i polach...oczywiście chciałaby żeby to tak wyglądało bo w rzeczywistości większość swojego czasu poświęca na opiekę nad swoimi zwierzakami i końmi ciotki (ale to brzmi dużo mniej romantycznie). Przez resztę czasu który ma dla siebie szlifuje swoje i taki już zabójcze umiejętności , czyta książki ewentualnie wychodzi powłóczyć się po ulicach żeby posłuchać wędrownych bajarzy albo zobaczyć czy może komuś dokopać.
Charakter: Dante to odważna i inteligentna osoba ,jest towarzyska i wygadana ,urodzony przywódca,nie była by sobą gdyby nie odpowiedziała na zaczepki jakimś złośliwym komentarzem.Ceni sobie kreatywności i indywidualność. Lubi rozśmieszać swoje towarzystwo opowieściami z pogranicza prawdziwego życia i fantazji ,ma skłonności do mitomanii ,jeśli zajdzie taka potrzeba stanie się świetną aktorką i wręcz idealnym kłamcą.Gdy wymaga tego sytuacja potrafi zachować absolutną powagę.Jest stała w poglądach i uczuciach zawsze lojalna wobec swoich przyjaciół za którymi jest gotowa skoczyć w ogień.Nie lubi narażać życia innych ,zwłaszcza kiedy są to osoby nieznane jej zbyt dobrze ,a skoro przy obcych jesteśmy,Dante już w dzieciństwie nauczyła się ,że ,,kto zaufał ten frajer'' tak więc zaufanie ludziom przychodzi jej trudno, choć szczyci się tym ze na pierwszy rzut oka potrafi trafnie ocenić człowieka.Uparta i energiczna i chwilami wydawać się może ,że zapadłą na ciężki przypadek ADHD. Jest szlachetna wierna i odpowiedzialna , jednak wszystkie jej zalety są równoważone przez jeszcze liczniejsze wady.Jest próżna i pyskata ,czasami wykorzystuje swój spryt tylko po to żeby wykpić się od obowiązków czy uniknąć odpowiedzialności (stara się z tym walczyć ze zmiennym skutkiem).Po śmierci matki musiała szybko dorosnąć , teraz po tych wszystkich latach rekompensuje sobie stracone dzieciństwo ,niedojrzałym wręcz dziecinnym zachowaniem.Czasami oczekuje od ludzi czegoś ponad ich siły tylko dlatego ,że wydaje jej się ,że skoro ona może to zrobić to inni tym bardziej.Mimo wszystko lepiej być jej przyjacielem niż wrogiem.
Miasto rodzinne: Wychowywała się w małej wiosce na północ od Ikramu.
Klan: Orły z Ikramu
Pozycja: Lider
Punkty pojedynku: 26
Profesja: Szermierz, Łucznik
Broń: Posiada dwuręczny miecz ,który pieszczotliwie nazywa Iskierką , cisowy łuk którym posługiwał się jeszcze jej pradziadek oraz sporą kolekcję sztyletów różnej wielkości, no i to tyle bo obawiam się ,że wszystko co jest pod ręką się nie liczy.
Umiejętności: Jest doskonałym jeźdźcem i po mistrzowsku posługuje się mieczem szablą i sztyletami z łuku i kuszy strzela nie gorzej a świadkowie zeznają ,że wręcz walczy jak szatan.Swego czasu uczyła się władać magią jednak z powodu nie tyle braku umiejętności co zwykłego lenistwa dziś pamięta tylko kilka drobnych zaklęć.Potrafi pływać i nurkować oraz skakać z klifów do morza nie łamiąc sobie przy tym karku (co patrząc na wielkość skarp jest sporym osiągnięciem)
Towarzysz: Ma mnóstwo różnych zwierzaków ale jedyny który stale jej towarzyszy to jej kocur Fireheart.
Wierzchowiec: kelpie Skata
Nick na howrse: agora

Od Rei'a - Ciekawość

        Czasami zastanawiam się czy ona robi to specjalnie. Patrzy się na mnie lodowatym wzrokiem pełnym rozczarowania. Nie rozumiem o co jej chodzi. Była taka od kąt matka przyprowadziła ją do naszego domku. Pamiętam to jak dziś, Powiedziała wtedy: ,,Od dziś to twoja młodsza siostrzyczka Rei, opiekuj się nią.'' Od tamtej chwili byłem skazany na tą dziewuchę... To były najszczęśliwsze lata mojego życia. Po mimo jej zimnej postawy, razem uczyliśmy się z mamą szermierki i strzelania z łuku. Potem mama odkryła jej zdolności do robienia czary-mary. Wyjechała potem na polowanie i już nie wróciła. Zaczęliśmy podróżować z Moonlight, pewnego razu nawet wyjechaliśmy poza ojczyznę. Piękne wspomnienia. Ułożyłem się wygodnie na grzbiecie Ayami. Tyle pięknych miejsc odwiedziliśmy, tyle wspaniałych osób poznaliśmy. Mi najbardziej zapadł w pamięć połykacz ognia.
-Rei- Odezwała się w końcu Moonlight, ostrym i pewnym tonem który rozerwał płótno ciszy, na której zapisywałem moje przemyślenia. Przypomniała mi się pewna poskramiaczka zwierząt. Jej kocie szmaragdowe oczy, śliczna twarzyczka i duże, okrągłe, przepiękne....- Rei!!
-Oczy! Oczy! Chodziło mi o oczy!- Poderwałem się wręcz do pionu. Spojrzałem przerażony na Moonlight. Po jej spojrzeniu zrozumiałem jednak, że nie chodzi o to.
-Czy ty mnie słuchasz? -Poprawiła torby przy siodle Snow. Niekiedy przerażały mnie jego ogromne kły, był małym kociakiem kiedy przyszedł z Moonlight do naszego domu. Ayami pojawiła się dużo później ale był jeden taki kot...- Rei!
-Yyyy... Tak, słucham cię- poprawiłem się lekko na grzbiecie Ayami Uśmiechnąłem się krzywo- A co mówiłaś?
-Idioto...- Moonlight potarł skronie i się uśmiechnęła. Zaśmiałem się. Zmierzaliśmy prosto do Ikramu. Podobno stamtąd wywodzą się najlepsi łucznicy i poeci. Chciałbym jeszcze trochę się podszkolić z łucznictwa. To królestwo musi być cudowne. Moonlight, bardzo chciała tam pojechać ze względu na poprawę umiejętności leczenia. Ja chciałbym jednak zobaczyć czy tamtejsze konie przegonią moją ukochaną Ayami! Każdy się dziwi, że chodź jesteśmy podróżnikami jesteśmy tak dobrze wykształceni. Nie powiem schlebia mi to. Pamiętam jak pewnego razu zabraliśmy się z wędrownym cyrkiem aż za ocean.
-Hej! Moonlight pamiętasz jak mówiłaś do mnie braciszku? Powiedz tak jeszcze raz!
-A idź z tym panie...- zaśmiała się. Miała taki prześliczny uśmiech.
-Wiesz, mam kolejne pytanie- Powiedziałem zmieszany. Uśmiechnęła się. Zawsze się uśmiechała gdy tak mówiłem.
-Więc pytaj..
-Przebyliśmy tak długą drogę... Ale po co? Niby odkrywamy świat. Chyba tak naprawdę szukamy siebie... i naszego miejsca. Poznajemy nasz charaktery, stajemy się bardziej tolerancyjni. Wchłaniamy wiedzę nieświadomie, tak jak i wszystkie inne, dobre wartości. Podróże kształcą. Formują nas jak morze kawałki szkła i kamyczki. Szlifuje i nadaje kształt.
-Chyba sam już sobie na to odpowiedziałeś- Powiedziała i zaczęła grzebać coś w torbie,
-Umm, nie... chciałem zapytać się czy my... uciekamy przed... miłością?
-No to teraz dowaliłeś...- Zaśmiała się.
-Spójrz... Czy tak nie jest? Zakochałaś się? Bo ja nie. Jeszcze ani razu... -Zauważyłem, że Moonlight usnęła. Mocno przytulona do szyi Snow. Postanowiłem jej nie budzić i tak lada moment będziemy w Ikranie.

Ktoś dokończy?

Snow

Imię: Snow
Gatunek/Rasa: Wielki tygrys ,,przywrócony'' do życia przez matkę Moonlight
Wiek: 21 lat
Opis: Wolniejszy od konia. Zwinny. Doskonały przyjaciel i obrońca. Często przynosi Moonlight upolowaną zwierzynę.
Właściciel: Moonlight Fallse

Nie sprawiłeś by był posłuszny, ty nauczyłeś go kochać przez co go osłabiłeś

Imię: Margaret
Nazwisko: Oxope
Przydomek: Nie posiada.
Wiek: 18 lat
Płeć: Kobieta
Rasa: Pół Elf
Miłość: Uczucia przemijają.
Rodzina:
  -Wszyscy poumierali gdy skończyła sześć wiosen.
  -Ma przybranego brata Reimenth'a.
Aparycja: Jej figura przypomina klepsydrę, jest jedną z wyższych dziewcząt, jednak nie lubi swojego wzrostu, uważa bowiem, że gdyby była wzrostu swojego przyszywanego brata, budziłaby podziw i grozę. Ta jednak mierzy sobie zaledwie około stu siedemdziesięciu centymetrów. Jest wysportowana i chuda. Nie jest zbyt silna, siłę jednak nadrabia, zwinnością i szybkością. Jej wątłe ciało, jest bardzo giętkie, ma niezwykłe poczucie równowagi, bardziej wyostrzone od innych. Na lewym przedramieniu widnieje blizna w kształcie śnieżynki. Jest ona swego rodzaju pieczą, i pamiątką po klątwie, bowiem jej matka poprosiła niezwykłe istoty o podarowanie jej córce, umiejętności i mocy, tak ogromnej, że jednym zaklęciem potrafiła by powalić całą armię, za wielkie rzeczy kosztowne rzeczy, trzeba drogo płacić, czasem i życiem. Jednak, na marne zginęła jej cała rodzina, ponieważ Margaret nie ma pojęcia jak używać swojej mocy. Powracając do opisu, dziewczyna posiada również małe przebarwienie na szyi i parę blizn na prawej ręce. Nigdy nie zwraca za bardzo uwagi na swój wygląd, jej włosy są rozczochrane i często poplątane, często wiąże je w koński ogon albo gruby warkocz. Jej włosy są długie, sięgają mniej więcej do pasa, mają kolor ciemnej czekolady. Na twarzy często widnieje czerwony rumieniec, który mylnie jest brany za zawstydzenie. Posiada piegi, jednak nie są tak widoczne, i nie jest ich tak wiele, za to widnieją na przedramionach, ramionach i części czoła. Ma drobny mały nosek, duże różowe pełne usta. Jej tęczówki są koloru czekolady, jednak widoczne są turkusowe oraz pomarańczowe plamki rozsiane po całym oku, wydaje sie jakby ktoś rozlał trzy kolory farb na jej tęczówce. Ma gęste rzęsy i nierówne brwi, jedna z nich jest ostrzej zakończona i ma końcówkę uniesioną bardziej do góry. Jej skór
Zainteresowania: Trenuje szermierkę. Czyta bardzo dużo książek, gdyby mogła, przesiedziała by nad książką cały dzień, jak i nie wieczór. Próbuje swoich sił i umiejętności w poskramianiu dzikich bestii. Jej z jedną głównych zainteresowań jest, magia. Zaklęcia oraz uroki szczególnie jeśli są one powiązane z żywiołem wody, a konkretnie w postaci stałej, krótko mówiąc, magia dotycząca lodu. Jednak nie chce zawężać swoich horyzontów, czyta o innych rodzajach magii, oraz próbuje ją poskromić.
Charakter: Zacznijmy od tego, że Margaret nie jest miłą osobą. Jest to ziębła młoda dziewczyna która na wszystko patrzy krytycznym okiem. Nie potrafi się podporządkować, jeśli już musi to próbuje znaleźć lukę w prawie gdzie mogła by poruszać się trochę pewniej. Margaret, jest jak morze, nie wiesz co wyrzuci na brzeg, czy bursztyny czy może jakieś oceaniczne śmieci. Łatwo ulega sugestią, często nie wiadomo jak się zachowa, czasem wywołasz u niej uśmiech (co najczęściej jest niewykonalne dla nowo poznanych osób), a czasem po prostu jakaś ogromna bryła lodu dociśnie cie do ziemi. Oczywiście w przenośni, ponieważ Margaret nie używa magii gdy tego nie potrzebuje, ani wtedy gdy jej wygodnie. Jest zdyscyplinowana i dokładna, można by powiedzieć, że jest idealistą. Zwraca uwagę na każdy szczegół, chce robić wszystko doskonale, perfekcyjnie. Krytykę traktuje bardzo poważnie, jednak nie odróżnia krytyki od zwykłego obrzucenia błotem. Wydaje się być twarda i nieustępliwa, wymagająca i surowa, jednak przy bliższym poznaniu okazuje się, że tak naprawdę jest bardzo delikatna, łatwo ją urazić. Swoje uczucia ukrywa pod maską obojętności, jednak można poznać po niektórych gestach, że zraniło się tą bryłę lodu. Czasem poprawia delikatnie grzywkę, tak by móc częścią dłoni sprawdzić czy czasem nie płacze, splata ręce z tyłu. Czasami przenosi ciężar ciała na lewą nogę, a prawą lekko wysuwa w bok chcąc uciec. Zranić ją można, uważając, że nie posiada uczuć, twierdząc, że jest zbyt delikatna by podołać niektórym z wyzwań. Kiedy zaś zlekceważy się ją jako przeciwnika, bez zastanowienia wszczyna bójkę, w szale nie zwraca uwagi na precyzję zadawanych ciosów, lecz na uniki, nie ustąpi dopóki ona lub jej przeciwnik nie padną martwi, albo jej przeciwnik zrozumie swój błąd. Nie jest jednak tak do końca zimnym głazem, ma w sobie iskierkę ciepła i dobroci, uwielbi zwierzęta oraz ludzi którzy wokół tryskają energią i dobrą aurą, po części dlatego też, bo sama tego nie potrafi. Odpowiedzialna i poważna, zawsze stara się budzić wizerunek odważnej i potężnej osoby. Nie mówi często, dużo myśli, lubi słuchać wypowiedzi innych. Jej decyzje zazwyczaj są przewidziane, zazwyczaj obraca je na swoją korzyść (chyba, że akurat to w kłopoty wplątany jest jej przybrany brat Reimenth, co ciekawe tylko do niego zwraca się zdrabniając jego imię). Jest niczym kameleon, z łatwością dopasowuje się do danego otoczenia, ma wyostrzony zmysł orientacji. Lubi przebywać w nowym otoczeniu, nie czuję potrzeby by zostać kiedyś gdzieś na stałe. Zwykle emocje dusi w sobie, te smutne, jak i te dobre i ciepłe, rzadko więc wypływając na zewnątrz, twardej maski.
Miasto rodzinne: Castelia. Wychowała się przy jeziorze Królewskim.
Klan: Borsuki z Cleveland
Pozycja: Nowicjusz
Punkty pojedynku: 10
Profesja: Mag, Szermierz
Broń: Lekki poręczny miecz oraz pastorał Shirama. Na drzewcu pastorału są wyryte runy, poprawiające umiejętności dziewczyny.
Umiejętności: Dobrze włada mieczem, niestety gorzej jest z walką w ręcz. Specjalizuje się w unikach i drobnych atakach, które polegają na grawitacji i nie tym jak mocno się uderzy, lecz jak by, powalić przeciwnika na ziemię, albo wytrącić mu broń z ręki. Zna większość zaklęć leczenia i większość zaklęć obronnych (z żywiołu wody/lodu) Połowę zaklęć atakujących (Woda/lód, Powietrze). Jedno silne zaklęcie które używa w ostateczności, bowiem wycieńcza ją całkowicie i pozbawia sił witalnych, Margaret często po rzuceniu tego zaklęcia choruje na anemie i jest podatna na drobne infekcje. Zaklęcie polega na przeniesieniu ran z jednego ciała, na jej. Jest to trudne zaklęcie, użyła go tylko dwa razy przy czym za drugim razem, nie udało się jej.
Towarzysz: Ogromny tygrys, z kłami niczym szable - Snow
Wierzchowiec: Snow
Nick na howrse: Paula02