Lord Knowhere oparł się ciężko o kamienną barierę. W dole, na okrągłym placu właśnie zakończono trening szermierki. Przyszli żołnierze rozeszli się, zmęczeni i zapewne głodni po prawie całodniowej robocie. Thadi westchnął przeciągle. Sam miał za sobą męczący dzień. Najchętniej wróciłby od zaraz do domu, spędził czas z żoną i synkiem.
Swami za tydzień kończy pięć lat, pomyślał.
Sera mnie zabije, jeśli nie spędzę z nim więcej czasu...
Serę poznał podczas nauk w Mithiremie. Mało khajiitów ma dostęp do tamtejszej akademii, ale im dwojgu udało się tam dostać. Żona Thadiego należy do osób upartych i mocno stąpających po ziemi, toteż niełatwo przyszłemu lordowi udało się ją do siebie przekonać. Pobrali się gdy oboje mieli po 23 lata. Rok później urodził się Swami, a następne dwie wiosny potem Thadi został nowym lordem Knowhere.
Thadiemu uwierał jeszcze jeden fakt: lider Słowików zapadł się jak kamień w wodę, a ktoś musi tu pilnować porządku. Ile może trwać przejazd do Castelii tam i z powrotem?
Z zamyślenia wyrwał Ibn'Lshada dziecięcy głos:
- Tatuś!
Lord szybko obejrzał się na bok i szeroko uśmiechnął. Ciemnoszary, mały khajiit dobiegł do niego i pozwolił podnieść się na ręce. Zielone oczy - po ojcu - błyskały ekscytacją. Matka chłopca pojawiła się odrobinę później. Uśmiechnęła się do męża i pocałowała go w policzek na powitanie.
- Swami nie chciał siedzieć w domu - wyjaśniła Sera Ibn'Lshad. - Uparł się, że chce cię widzieć.
- Taki z ciebie uparciuch, szkodniku, że nawet mamę z domu wygoniłeś? - droczył się Thadi na co dziecko uśmiechnęło się niewinnie i zachichotało.
- Zdecydowanie ma to po tobie - stwierdziła Sera.
- Po mnie? I kto to mówi - odparł lord.
Khajiitka uśmiechnęła się promiennie. Brakowało jej w domu męża równie bardzo, jak jemu jej i syna.
- Od kiedy to tyle czasu zajmuje przeliczanie zboża? - spytała złośliwie.
- Żyjemy w dość ciężkich czasach. Każdy kłos jest na wagę złota...Ale tym razem miałem więcej roboty. Karawany z Ironwood nie dotarły do nas.
- Wiesz już dlaczego?
- Niestety nie. Na dodatek nie ma kogoś, kto by to sprawdził.
- A Ethan?
- W Castelii.
- Inne Słowiki?
- Jeszcze nie ma żadnych chętnych.
Sera westchnęła ciężko.
- Czyli rozumiem, że nieprędko wrócisz do domu? - było to raczej stwierdzenie niż pytanie.
Thadi postawił Swamiego na ziemi i ujął Serę za dłonie.
- Naprawdę przepraszam. I ciebie, i Swamiego. Obiecuję, że postaram się poświęcać wam jak najwięcej czasu - uśmiechnął się przepraszająco.
Khajiitka ku uldze Ibn'Lshada również odpowiedziała uśmiechem. Słabszym, ale tyle wystarczyło.
- Chodź, Swami - powiedziała do synka i wzięła go za rękę. - Tatuś musi jeszcze popracować, ale zaraz wróci do domu.
Swami tylko burknął coś, że praca taty jest głupia, ale posłusznie odszedł z matką.
I Thadi znowu został sam.
Nie musiał jednak długo czekać na nowe zajęcie. Jego uwagę przykuły krzątaniny na placyku. Zaniepokojony zszedł po schodach na dół i przepchnął się przez tłum. Trójka strażników stała otoczona półokręgiem przez gapiów. Trzymali zakutego w kajdany chłopaka, na oko szesnastolatka.
- Uciąć mu ręce! - darł się tłum. - Złodziej pieprzony! Bandyta!
- Cisza! - krzyknął lord.
Gapie jakby dopiero teraz zauważyli obecność władcy. Żołdacy uspokoili się, a trzymany przez nich ,,bandyta" zbladł.
- Co tu się wyprawia? - spytał Ibn'Lshad jednego z żołnierzy.
- Panie, pojmaliśmy go przy granicy z Ironwood. Grzebał w resztach naszych karawan! Na pewno należy do tych bandytów, którzy na nie napadli...
- Wcale, że nie! - przerwał mu chłopak, za co oberwał rękawicą w twarz.
- Skąd wiecie, że to on? - spytał Thadi. - Macie jakieś dowody?
Z milczenia wywnioskował, że owe dowody nie mają tu prawa bytu. Westchnął i pomasował się dłonią po skroni.
Dlaczego to spotyka zawsze mnie?
- Co robiłeś przy karawanach? - zapytał w końcu chłopaka.
- Szukałem wszystkiego co przydatne - odpowiedział.
- Nie kłam! - warknął trzymający go strażnik i już miał ponownie zdzielić go rękawicą, ale powstrzymał się widząc uniesioną dłoń lorda.
- On nie kłamie - powiedział tylko Thadi. Strażnicy nie odważyli się z nim kłócić. Wiadome jest, że khajiici łatwiej wykrywają kłamstwa niż ludzie i spory nie dadzą żadnego efektu. Puścili więc chłopaka, który odchodząc podziękował kilka razy i odbiegł.
Lordowi jednak nie wszystko było w smak. Denerwował go fakt, że ludzie szukają sprawiedliwości na własną rękę łapiąc przypadkowych przechodniów z miejsca zdarzenia. Czas zainterweniować. Ktoś z klanów musi się tym zająć zanim dojdzie do publicznych, nielegalnych egzekucji.
Wrócił więc do swojego gabinetu i rozkazał wyznaczyć nagrodę za odkrycie i - ewentualnie - ukatrupienie osobników odpowiedzialnych za zdemolowanie karawan.
Kto odważy się podjąć wyzwanie?