Re mimowolnie spojrzał z powrotem na ośmionogiego ogiera. Tym razem przyszło mu to z trudem, gdyż wokół brutalnie (i prostacko) unieruchomionego zwierzęcia powoli zaczynał się zbierać tłum. Bestia zarżała wyzywająco, jakby wyśmiewała tchórzliwych ludzi. Szaremu wydawało się, że słyszy dumny, władczy głos, mogący należeć do jakiegoś lorda. No dalej, dwunogi! Teraz chojraczycie, ale co będzie, gdy się uwolnię? Rozwiążcie mnie i stańcie do równej walki! Łatwo się śmiać ze związanego, co?!
Jakkolwiek wspaniale by nie brzmiał, przywodziło mu to na myśl tylko i wyłącznie żałosnego skazańca w celi, ukrywającego rozpacz i beznadzieję gromkimi, obraźliwymi okrzykami pod adresem oprawców. A ci się śmiali z więźnia, jakby był nieświadomy tego co go czeka. O ile cały targ nawet najemnego mordercę potrafił napawać obrzydzeniem, o tyle widok tak wspaniałej istoty upokorzonej w tak bardzo ludzki sposób już nawet nie bolał, co budził wściekłość. Revan nigdy po sobie nie okazywał podobnego uczucia i tym razem nie było inaczej. Nie znaczyło to jednak, że los ośmionogiego był mu obojętny. W końcu dlaczego pomimo strachu patrzymy z pewnym uwielbieniem na smoki i inne bestie? Dlaczego nazwano klany po dzikich zwierzętach i po co umieszczamy je na godłach? Niektóre stworzenia po prostu rodzą się z majestatem, siłą...i wolnością. A zazdrosny człowiek chcąc udowodnić swoją władzę zdecydował się je tej wolności pozbawić. To była kropla, która przelała czarę cierpliwości. Ktoś musiał zakończyć ten cyrk...
I Revan miał bardzo nieprzyjemne wrażenie, że będzie to wymagało wykorzystania brutalnej siły uosobionego, niekontrolowanego chaosu: Thalii. Mimo tego dalej wcale odpowiedzialnym za to wszystko łotrom nie współczuł. (A powinien, dodała w myślach autorka zaraz po postawieniu kropki.)
- Jeśli liczysz, że powiem teraz ,,Masz rację” to śnij dalej. - odpowiedział w końcu Prześladowca, Sargent nie musiała jednak długo się zastanawiać, by wyłapać w tym twierdzącą odpowiedź na swoją propozycję.
- Świetnie! - zatarła diabolicznie dłonie (a gest ten aż zaskakująco do niej Revanowi pasował). - To jaki mamy plan?
Mężczyzna powoli obrócił w jej stronę głowę, wyrobionym już zwyczajem podnosząc jedną brew w jawnym powątpiewaniu.
- No co? - zapytała z wyrzutem kobieta.
- Wiesz, z reguły gdy ktoś mi proponuje udział w jakimś przedsięwzięciu, zgadzam się zakładając, że pomysłodawca ma jakiś plan. - zauważył.
- I czego ty ode mnie oczekujesz? Jestem piratem! - Szkwał wskazała na siebie obiema rękami, jakby udzieliła właśnie najbardziej oczywistej odpowiedzi pod słońcem. - Chyba już to dzisiaj uzgodniliśmy.
- Najwyraźniej mam więcej wiary w twój intelekt niż ty sama... - mruknął na wpół do siebie Szary z westchnieniem zrezygnowania. Po chwili ponownie zwrócił się do towarzyszki: - Ujmę to inaczej: jak się do tego zabierzemy?
- Szczerze to część mnie nie spodziewała się, że sprawy zajdą do tego właśnie punktu, w którym zadajesz jakieś pytania. - Thalia uśmiechnęła się niewinnie (a ten gest do niej znowu nie pasował w ogóle). - Zakładałam improwizację kończącą się naszym sukcesem.
- Godny pochwały optymizm...
Tłumek wokół zaczynał się coraz bardziej zagęszczać. Revan i Thalia nie byli już w stanie patrzeć na rumaka inaczej niż ponad ramionami innych zwiedzających targ. Re jak mało kto znał zasady rządzące wzbieraniem zainteresowania przypadkowej publiczności i szybko zdał sobie sprawę, że coś zaraz ma się tutaj wydarzyć. Sztorm również zwróciła na to uwagę, próbując ocenić z jakim typem widowni mają tym razem do czynienia. Wokół nich nie było ani jednej kobiety, a sami faceci, z czego stanowcza większość rozmawiała między sobą, co jakiś czas ważąc w dłoniach własne sakwy. Jedno wszyscy mieli wspólne: uśmiech, którego przekaz Revan rozpoznał bezbłędnie - w ten sposób uśmiechali się tylko ludzie przekonani, że zaraz kogoś wykiwają i zgarną sporą wygraną.
Aukcjonerzy, pomyślał. Cudownie.
- Chyba nie mamy całego dnia... - rzucił do Thalii ostrzegawczo.
- Podzielisz się jeszcze jakimś błyskotliwym spostrzeżeniem, Kapitanie Hak? - odparła złośliwie piratka. Bez dłuższego namysłu pogładziła rękojeść szabli. - A skoro zeszliśmy do tematu haków...jak oceniasz szansę dwójki awanturników przeciwko bandzie handlarzy?
- Biorąc pod uwagę fakt, iż mówimy tu o CZARNORYNKOWYCH handlarzach, powinniśmy się spodziewać wszystkiego.
- Co masz na myśli?
- Ich zawód tkwi w tej samej niszy co mój i twój. Gdybym wyzwał cię na pojedynek, zaufałabyś mi, że będę walczył uczciwie?
- Sugerujesz coś, czy to tylko czczy przykład? - kobieta błysnęła zębami w krótkim, zbójeckim uśmiechu, zapewne wyobrażając sobie na ile sposobów mogłaby się w takiej sytuacji odegrać na Szarym. Gdy w odpowiedzi otrzymała jedynie wywrócenie oczami, wróciła do rzeczywistości. - Niech ci będzie. Boisz się wzniecać burdę? A może wykułeś w ciągu nocy surowy kodeks Orłów zabraniający dobrej zabawy?
- Zaskoczę cię, ale bliższa prawdy jest pierwsza opcja. - odpowiedział spokojnie Revan. - Jestem skrytobójcą, nie radzę sobie najlepiej w walkach jeden na trzech. Wbrew wszelkim pogłoskom jestem jak najbardziej ,,do unieszkodliwienia”. Jeśli zatłucze mnie banda rozeźlonych ochroniarzy wynajętych przez jeszcze bardziej złych uczestników aukcji, z kim potem będziesz się kłócić?
- I tak chodzi o dobre wrażenie na Dante, prawda?
Re westchnął przeciągle, udzielając zadowolonej Thalii bezsprzecznego potwierdzenia.
- Rozpędzenie zbiegowiska stalą na pewno nie jest godne pochwały. - zgodził się Poursuivant. Obok nich stanął jakiś kupiec, toteż dalsze słowa wypowiedział ciszej. - I narobiło by nam więcej roboty, jeśli faktycznie Orły lub Wilki zainteresują się zlikwidowaniem problemu u korzenia: organizatorzy rozbiegliby się na wszystkie strony świata i przeczekali burzę. Podsumowując: nie zaczynajmy bójki, póki tylko nie jest to konieczne.
- Ale jest opcja, że BĘDZIE konieczne? - w tonie Sargent niemal dało się usłyszeć proszącą nutę godną niecierpliwego dziecka.
Znając ciebie? Niewątpliwie, pomyślał mężczyzna, ale wolał nie wypowiadać tego na głos w obawie przed oczywistymi konsekwencjami.
- Kupców można pokonać na wiele sposobów nie wymagających niepotrzebnej krwi. - kontynuował, ignorując pytanie Szkwał. - Wykorzystamy ich własną broń...
- Spryt. - odgadła Thal.
- I pieniądze. - uzupełnił Re.
Tym razem to on został obdarzony niedowierzającym uniesieniem brwi.
- Czekaj, pogubiłam się. - Sargent pokręciła głową. - Jeden: nie mamy pieniędzy. Dwa: to chyba legalne.
- Jeden: wiem. Dwa: Biorąc pod uwagę miejsce i okoliczności, to całkowicie nielegalne. Nie musisz się martwić o swoją kryształową reputację.
- Planujesz licytować konia bez pieniędzy?
- Z całego zebranego towarzystwa tylko my wiemy, że moja rodzinna fortuna, którą za chwilę w razie czego zamierzam się pochwalić na forum publicznym, jest tylko mitem. Amatorskie aukcje mają ten mankament, że licytować może każdy, nawet całkowicie spłukany chłop, bo o pieniądze pytają dopiero po fakcie. - wyjaśnił. - Tu niestety muszę uwierzyć, że dzięki tobie nie dojdzie do sytuacji, w której faktycznie będę musiał chwalić się zawartością sakiewki.
- W skrócie: ty ich zajmujesz, ja uwalniam konia. - skwitowała kruczowłosa, śledząc już wzrokiem wchodzącego na drewniane podium mężczyznę w średnim wieku.
- W założeniu. Jedna porada: załatw to tak, by nikt się nie domyślał, że chodzi właśnie o tę aukcję. - dodał szybko Re. - Zrób to, co wychodzi ci najlepiej: chaos.
Na ustach kobiety zatańczył uśmiech tak złowrogi, że Prześladowca niemal pożałował swojej decyzji. Już miała ruszyć w stronę najbliższych namiotów, gdy nagle zawahała się wpół kroku.
- Licytacja to za mało czasu. - zauważyła, dobierając szybko słowa. Tymczasem facet na mównicy zaczynał już swoją wstępną przemowę. Czas zaczynał sypać się przez palce. - To zawsze kwestia kilku minut, nie kilkunastu...
- Nie zamierzam go przecież kupować. - uspokoił ją Revan, jednym uchem już słuchając zachwalającego towar sprzedawcę. - Będę u d a w a ł, że to robię.
- Nie pojmuję różnicy między tym, a wcześniejszymi założeniami.
- Zaufaj mi. - wzrok mordercy utkwiony był w podium. Mężczyzna wyczekiwał odpowiedniej chwili.
- Dopiero co...
- PRZEPRASZAM BARDZO! - zawołał nagle Re, zwracając na siebie uwagę wszystkich wokół.
Thalia zaklęła pod nosem i w ostatniej chwili umknęła w bok. Wydostała się niezauważenie z tłumu, po czym ruszyła w stronę pobliskich namiotów, które - jak miała nadzieję - należały do ludzi odpowiedzialnych za przetrzymywanie ośmionogiego konia. Teraz już nie miała innego wyboru jak wziąć się do roboty. Nawet jeśli to zdanie w życiu nie przeszłoby jej przez gardło...musiała Szaremu zaufać.
Tymczasem wokół jej towarzysza utworzyło się trochę pustego miejsca, jakby był kroplą oleju w wodzie. Sprzedający urwał swój monolog i także zerknął na szczupłego zamaskowanego mężczyznę w brązowo szarym stroju. Był zarówno zniesmaczony przerywaniem jego przygotowywanej cały ranek mowy, jak i autentycznie ciekawy o co też mogło chodzić. Zawsze to jakaś odmiana dla rutynowej aukcji.
- Słucham szanownego pana. - odpowiedział na tyle głośno, by słyszeli go wszyscy, nie tylko Revan. - Cóż też pana trapi?
- Pchły. - odpowiedział krótko Szary.
- Co proszę? - mężczyzna zamrugał z konsternacją. Takiej odpowiedzi się nie spodziewał.
- Czy. Ten ogier. Nie jest. ZAPCHLONY. - Prześladowca odezwał się tym razem głośniej, akcentując odpowiednie części zdania niczym urażony szlachcic. - Nie będę kupował hodowli pasożytów.
Kilku innych kupców obejrzało się podejrzliwie w stronę uwiązanego ogiera. Mimowolnie zdecydowali się trochę odsunąć, chociaż już z takiej odległości nie groziło im złapanie żadnego skórnego pasożyta.
- Z całym szacunkiem, ale pan chyba nie ma zielonego pojęcia o koniach. Z tego co mi wiadomo, konie nie mają PCHEŁ. - wyjaśnił aukcjoner, lekko zirytowany powodem przerywania prezentacji towaru.
- No dobrze, tu mnie pan ma: w kwestii koni jestem zielony. - przyznał się Poursuivant zakładając ręce na piersi. - Ale mam pewne pojęcie o pasożytach, zwłaszcza istot popularnie i błędnie nazywanych ,,magicznymi”. Jeśli nie rozumie pan zagrożenia wynikającego z jednego zapchlonego czy zawszonego zwierzaka wprowadzonego między inne, chyba nie mamy o czym gadać.
- Sugerujesz, że sprzedaję towar gorszej jakości?
- Sugeruję, że ten akurat koń może nie być najlepszej jakości. - Revan zaczął gestykulować jedną ręką, doskonale imitując człowieka, który wie o czym mówi...czyli, innymi słowy, doskonale kłamiąc. - To jakiś zaklasyfikowany gatunek, czy po prostu wynaturzony koń o ośmiu nogach?
- Co ma pan na myśli? - zapytał sprzedawca. Zaraz pokręcił jeszcze głową, dodając: - I kim pan w ogóle do cholery jest, by dyktować mi jakiekolwiek warunki?
- Kadmen Torque, herbu Czerwonego Jastrzębia, zaprzysiężony herold Pana Białych Piasków. - odpowiedział bez chwili wahania Re, po czym wrócił do tematu zanim ktokolwiek zaczął szukać w pamięci któregokolwiek z wymienionych przez niego tytułów: - Ośmionogi koń to doprawdy niesamowite stworzenie, przyznaję bez bicia. Jednakże martwi mnie, iż nie powstało ono drogą naturalną, a pod wpływem eksperymentu, czy też - nie dajcie bogowie - przypadku. Spójrzmy wszakże ileż to dzisiaj jest monstr wychodzących spod rąk szalonych alchemików. Zwierzę wyhodowane w niewoli jest wybrakowane, nie wspominając o tym, iż Pan Białych Piasków brzydzi się magią i alchemią.
- Zaraz temu twojemu Panu... - mruknął mężczyzna do siebie, ale urwał, z trwogą dostrzegając, że szanowny domniemany Kadmen Torque zyskał spore poparcie wokół siebie. Niedoszli licytujący z każdym argumentem robili się coraz bardziej podejrzliwi, aż w końcu również zaczęli domagać się odpowiedzi na zadane przez szarego herolda pytanie. - NIECH WAM BĘDZIE, psiakrew. Pójdę to sprawdzić... - powiedział w końcu i zszedł z podium, udając się w stronę jakiegoś faceta przyglądającego się aukcji niedaleko, najprawdopodobniej obecnego właściciela niesamowitego konia.
Revan założył ręce na piersi w niemym oburzeniu, nie wychodząc ze swojej roli. To szło aż zaskakująco gładko. Wręcz podejrzanie gładko. Wytykanie ludziom błędów i odnajdywanie dziur w całym nigdy nie wydawało mu się niczym trudnym, niemniej dalej dręczyło go wrażenie, że zaraz coś pójdzie nie tak.
Wtedy kątem oka dostrzegł przemykającą między namiotami wysoką postać, kierującą się w tym samym kierunku co wcześniej Thalia. Była to dosłownie chwila, mgnienie nie poparte żadnym dźwiękiem, jednak Szary był przekonany, że jego umysł niebezpodstawnie przywiódł mu na myśl spotkaną już wcześniej kobietę w białej masce. Mimowolnie poczuł lekki niepokój. Co wiedział o Shi? Nie przypominała żadnej innej kobiety jaką kiedykolwiek poznał. Nie lubiła handlu żywym towarem prawdopodobnie mocniej od niego. Miała broń i motyw. Nie miał pojęcia, do czego mogła być zdolna. Mogła właśnie ruszyć, by kogoś najnormalniej zabić. Mogła też chcieć zrobić coś więcej. I w ten sposób mogła stanowić zagrożenie dla powodzenia obecnego zadania Prześladowcy i Szkwał.
Czy Re właśnie nieumyślnie wywalczył trochę czasu także jej?
Shi, kimkolwiek jesteś, nie rób głupot, poprosił w myślach, na wszelki wypadek już opracowując plan awaryjny.
Thal? Daję to akurat tobie także na prośbę Red :P
sobota, 24 czerwca 2017
sobota, 6 maja 2017
Od Thalii (CD Revana) - Kapitan Hak, Mała Syrenka i legenda o ośmionogim ogierze
Ludzie nigdy nie należeli ani do najbardziej tolerancyjny, ani
szczególnie inteligentnych istot, nawet jeśli jakimś cudem udało im się
znaleźć na szczycie hierarchii tego świata. Owszem, nauczyli się budować
domy, wierze i pałace, okiełznali zwierzęta, zapanowali nad lądami i
morzami, ale wszczynali również wojny bez większego powodu, łamali
postanowienia świeżo zawartych rozejmów, wybierali swoich przywódców, w
pierwszej kolejności stawiając drzewo genealogiczne i dziedzictwo krwi
ponad charyzmę i rozwagę, marzyli o potędze, pozwalającej rozstawiać
wszystko i wszystkich po kątach, chociaż sami znajdowali się pod wpływem
niewielkich, bitych przez siebie samych monet i to od samego początku
ich wynalezienia. Wszyscy od zawsze mieli nie po kolei w głowie, a
jednak tylko Ci, którzy odważyli się to pokazać zostawali odsunięci od
reszty społeczeństwa, nawet jeśli w głowach pozostałych mieszkańców
przez cały ten czas dźwięczała jedna, wspólna myśl: "to również jestem
ja". A skoro poruszyliśmy już temat wynalazków, myślę, że inteligencję,
niezwykłą tolerancję, ale przede wszystkim geniusz gatunku ludzkiego
genialnie ukazuje niezwykły sposób, za pomocą którego mieszkańcy miast i
wsi pozbywali się rosnącej plagi w postaci czarownic, topiąc podejrzane
i niewinne kobiety w dziurawych, przepuszczających mnóstwo wody i
wpuszczających do środka niemałą ilość powietrza beczkach, zakładając,
że jedynym logicznym wyjaśnieniem dlaczego oskarżonej udało się przeżyć
podtapianie było zawieranie kontaktów z diabłem, co z marszu groziło
całopaleniem. Szkoda tylko, że nikt nie brał odpowiedzialności za te
kobiety, które jako "nie-czarownice" wyzionęły ducha, topiąc się w tych
mniej dziurawych beczkach wody...
Właściwie trudno jednoznacznie stwierdzić skąd w głowie Szkwał pojawiła się historia o topieniu czarownic, skoro jedynym wspólnym elementem "tortury", jakiej poddano jedną z magicznych istot przytrzymywanych na tym nielegalnym, ale jakże ekscentrycznym i interesującym targu, była obecność beczki. Ogromnej beczki, po brzegi wypełnionej słodką, rzeczną wodą. Klatka, w której trzymano bestię, rodem wyjętą z baśni i żeglarskich opowieści była zanurzona do połowy, tak, że górna, bardzo często określana jako "ludzka" część morskiego zwierzęcia wystawała ponad taflę wody.
Piratka przyglądała się potworowi, nie starając się ukryć odrazy, narastającej stopniowo z każą mijaną minutą.
Bestia (chociaż w tym momencie zdecydowanie bliżej jej było do ludzkiej dziewczyny, po części dlatego, że mętna woda niemal całkowicie przykrywała rybi ogon, a po części również dlatego, że ani razu nie rzuciła się łakomie na stojącego najbliżej człowieka) również wpatrywała się w szare, pirackie oczy swoimi pustymi, jak morskie głębie, śliskimi ślepiami ryby, nawet raz przy tym nie mrugając. Sargent nie potrafiła opisać jak bardzo nie było jej szkoda uwięzionej syreny, chociaż potwór tak samo jak ona tęsknił za śpiewem burzliwego oceanu. Tak samo jak ona, został pozbawiony swojego domu i uwięziony na lądzie w klatce, która stanowiła jedynie nędzną imitację tego, co obie miały kiedyś. I podobnie jak syrena straciła swoje dawne życie, pozostając (najprawdopodobniej na zawsze) więźniem stałego kontynentu za sprawą gatunku, którego przedstawicielka obecnie się w nią wpatrywała, tak również Thalia Sargent straciła swoje dawne życie między innymi za sprawą ohydnych kreatur, których przedstawicielkę obserwowała już od co najmniej kilkunastu minut.
Mierzyły się wzrokiem do momentu, w którym Szkwał już nie mogła na nią patrzeć.
Będę z wami całkowicie szczera. Dziewczyna nie spodziewała się ujrzeć tych istot po raz kolejny, a już na pewno nie za tego życia. O ironio, fakt, że utknęła na lądzie powinien stanowić swego rodzaju gwarancję, że już nigdy przenigdy nie będzie musiała oglądać tych przerośniętych pół-śledzi na oczy, zaś los najwyraźniej postanowił sobie z niej zadrwić i to w jeden z najokrutniejszych sposobów- podstawiając piratce jednego z jej demonów tuż pod sam czubek nosa.
Oczywiście, Thalia nie byłaby Thalią, gdyby dosłownie kilka sekund po zostawieniu syreny w swojej klatce-beczce nie spotkała czegoś, co błyskawicznie przywróciło jej dobry humor... albo właściwie powinnam powiedzieć, przywróciło jej ekscytację tym miejscem i sprawiło, że już właściwie zapomniała o podstępnej, morskiej kreaturze.
- Czy można wiedzieć, gdzie mnie właściwie ciągniesz?- odezwał się Szary, którego (po raz kolejny w ciągu ostatnich kilku dni) piratka ciągnęła za sobą za rękaw, prowadząc go przez labirynt klatek, stoisk, straganów i namiotów.
Wszystko to- nie tylko sam targ magicznych istot, ale właściwie już samo spowite iluzją, niedostępne dla nieproszonych gości i niemile widzianych par oczu miejsce zdawało się być wyjęte z innego świata. Zupełnie, jakby Prześladowca i Szkwał, podążając za tajemniczą mapą, trafili nagle do zupełnie innej krainy. Baśniowej opowieści, rozwijającej się w cudzej głowie.
- Nie gadaj, tylko chodź szybciej. Zaraz zobaczysz!- słowa Thalii najwyraźniej ani trochę nie zaspokoiły ciekawości mężczyzny, Nie wydały się też szczególnie zachęcające, ponieważ dwójka Muszkieterów nie przedzierała się przez labirynt stoisk ani odrobinę szybciej.
- Nie chcę niczego sugerować, ale uważam, że powinnaś poważnie popracować nad byciem bardziej przekonującą.- zauważył Revan, ni to specjalnie złośliwym, ni to specjalnie nauczycielskim tonem.- Czy to w taki sposób kierowałaś załogą piratów? Ciągnęłaś ich wszystkich za rękaw?
Piratka roześmiała się, próbując wyobrazić sobie podobną scenę, jednak jakaś część jej umysłu w dalszym ciągu skutecznie uniemożliwiała pokazywanie prawowitej właścicielce, a tym bardziej przekształcanie wspomnień związanych z morskim życiem kobiety. Teraz jednak nie miało to większego znaczenia. Ba! Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że w tamtej chwili nie było to w ogóle istotne, ponieważ głowa brunetki już z łatwością dała się pochłonąć całkiem innej rzeczywistości.
- A myślałeś. że w jaki sposób zapanowałam nad więziennym buntem?- odparła Sargent, szczerząc się w stronę Revana z zadowoleniem.- A oto i mój skarb!- piratka stanęła obok Prześladowcy podekscytowana, prezentując mu gestem rodem wyjętym z występów teatralnych... konia.
Wysokiego i dobrze zbudowanego ogiera o ośmiu nogach. Każdą z kończyn przywiązano mocnymi linami do drewnianej belki, wysokiej na około pięć stóp, co, patrząc na gwałtowne ruchy uwiązanego wierzchowca nie sprawiało wrażenia przesadnego dbania o ostrożność.
"Przywiązaliśmy mu nogi..." - w głowie kobiety zabrzmiał męski głos, który udało jej się przypadkiem podsłuchać w Ikramskim porcie jeszcze kilka dni temu. " W s z y s t k i e nogi?"- Doskonale pamiętała tamtą rozmowę, chociaż wówczas nie wydawała jej się niczym istotnym. Ot co, dwójka niczym nie wyróżniających się mężczyzn rozmawiała o interesach... teraz jednak wiedziała, czego owa transakcja dotyczyła. "Teraz bestyjka już się nam nie wymknie! Będziecie mogli jej dosiąść bez problemu!"
Na usta piratki wkradł się złośliwy uśmieszek chochlika. To się jeszcze okaże, panowie... Dziewczyna odwróciła się w stronę stojącego obok Nocnego Prześladowcy. Z kolei mężczyzna, napotkawszy spojrzenie kompanki sprawiał wrażenie, jakby już wiedział czego powinien się spodziewać po kilku najbliższych minutach.
- Nie ma takiej opcji.- odparł, jeszcze zanim Thalia zdążyła chociażby otworzyć usta.- Na Twoim miejscu nie robił bym tutaj zamieszania...
- A ja myślę. że właśnie powinniśmy je zrobić!- nie był to raczej zbyt trafny argument, zwłaszcza, że padł z ust osoby, która zdawała się być wręcz stworzona do siania chaosu i zamętu.- Obejrzyj się, Re! Spójrz tylko co znajduje się dookoła. Jesteśmy na targu magicznych zwierząt!- dodała z niezdrowo przesadzonym entuzjazmem, który sprawił, że Prześladowca skrzywił się z niesmakiem.
- Mam poważne wątpliwości co do tego, czy postrzegamy to miejsce w taki sam sposób...
A owe wątpliwości na pewno nie były bezpodstawne. Piratka nie miała pojęcia jak silna była, ani gdzie miała swoje źródło odraza, jaką mężczyzna żywił do wszelkiego rodzaju handlu żywymi istotami. Nie była też w stanie go zrozumieć, nawet jeśli jej samej wiele lat temu, będąc jeszcze niczego nieświadomym dzieckiem, przyszło służyć pod czarną chorągwią pirackiej łajby nie do końca z własnej woli. Zdarzało jej się wówczas widywać targi niewolników, nie raz była też świadkiem wymiany ludzi za towar i towaru za ludzi, oraz zaciągania długów i zakładów przez piratów, którzy w zastaw oddawali niekoniecznie swoje życie. Oczywiście, nie oznacza to, że niewolnictwo było jej całkowicie obojętne, jednak podobnie jak sztormy, stanowiło pewną rutynę morskiego życia, która chociaż nieraz potrafiła je obrzydzić, zesłać śmierć i nieszczęście, była swego rodzaju prawem i odwiecznym, nieodłącznym bytem.
- Też pytanie! To nasz skarb, widzisz?- dziewczyna po raz kolejny machnęła Revanowi prowizoryczną mapą tuż przed nosem.- A ty jak je postrzegasz?
- Jak zamach na wolność.- odparł mężczyzna spokojnie i niezwykle poważnie, dobierając słowa z niezwykłą rozwagą.- Czy ty naprawdę nie widzisz, że to miejsce niczym się nie różni od targu niewolników?
- Oczywiście, że widzę! Ale, ponieważ jesteś tutaj szpiegiem od Orłów, klany i tak się o tym miejscu dowiedzą... zamieszania nie unikniemy.- Thalia wzruszyła ramionami.- Rozejrzyj się raz jeszcze. To miejsce jest tak nieuporządkowane... chaos, syf i cierpienie! Według mojej niefachowej opinii, odrobina zamieszania im nie zaszkodzi.- kobieta dodała, mrugając porozumiewawczo w stronę Prześladowcy, który z każą minutą sprawiał wrażenie coraz mniej zachwyconego słowami towarzyszki.- A skoro jesteś...
- Jeśli ściągnęłaś mnie tutaj, licząc na pomoc w sianiu chaosu...- Revan przerwał Sargent w połowie zdania, dodając złośliwie- że też sama nie umiesz sobie z tym poradzić. To nie licz na zbyt wiele.
- Za kogo ty mnie masz? Przecież w życiu bym Cię do czegoś takiego nie zmuszała.- uśmiech, jaki bez przerwy tańczył na ustach piratki zdecydowanie nie dodawał jej słowom wiarygodności.- Ale pomyślałam, że skoro tak bardzo boli Cię niewolnictwo, a mi zaś potrzebny jest wierzchowiec, nadający się do pracy w klanie gońców, to pomożesz mi uwolnić konika. Co ty na to?
Revan? No chyba jej nie odmówisz x3
Właściwie trudno jednoznacznie stwierdzić skąd w głowie Szkwał pojawiła się historia o topieniu czarownic, skoro jedynym wspólnym elementem "tortury", jakiej poddano jedną z magicznych istot przytrzymywanych na tym nielegalnym, ale jakże ekscentrycznym i interesującym targu, była obecność beczki. Ogromnej beczki, po brzegi wypełnionej słodką, rzeczną wodą. Klatka, w której trzymano bestię, rodem wyjętą z baśni i żeglarskich opowieści była zanurzona do połowy, tak, że górna, bardzo często określana jako "ludzka" część morskiego zwierzęcia wystawała ponad taflę wody.
Piratka przyglądała się potworowi, nie starając się ukryć odrazy, narastającej stopniowo z każą mijaną minutą.
Bestia (chociaż w tym momencie zdecydowanie bliżej jej było do ludzkiej dziewczyny, po części dlatego, że mętna woda niemal całkowicie przykrywała rybi ogon, a po części również dlatego, że ani razu nie rzuciła się łakomie na stojącego najbliżej człowieka) również wpatrywała się w szare, pirackie oczy swoimi pustymi, jak morskie głębie, śliskimi ślepiami ryby, nawet raz przy tym nie mrugając. Sargent nie potrafiła opisać jak bardzo nie było jej szkoda uwięzionej syreny, chociaż potwór tak samo jak ona tęsknił za śpiewem burzliwego oceanu. Tak samo jak ona, został pozbawiony swojego domu i uwięziony na lądzie w klatce, która stanowiła jedynie nędzną imitację tego, co obie miały kiedyś. I podobnie jak syrena straciła swoje dawne życie, pozostając (najprawdopodobniej na zawsze) więźniem stałego kontynentu za sprawą gatunku, którego przedstawicielka obecnie się w nią wpatrywała, tak również Thalia Sargent straciła swoje dawne życie między innymi za sprawą ohydnych kreatur, których przedstawicielkę obserwowała już od co najmniej kilkunastu minut.
Mierzyły się wzrokiem do momentu, w którym Szkwał już nie mogła na nią patrzeć.
Będę z wami całkowicie szczera. Dziewczyna nie spodziewała się ujrzeć tych istot po raz kolejny, a już na pewno nie za tego życia. O ironio, fakt, że utknęła na lądzie powinien stanowić swego rodzaju gwarancję, że już nigdy przenigdy nie będzie musiała oglądać tych przerośniętych pół-śledzi na oczy, zaś los najwyraźniej postanowił sobie z niej zadrwić i to w jeden z najokrutniejszych sposobów- podstawiając piratce jednego z jej demonów tuż pod sam czubek nosa.
Oczywiście, Thalia nie byłaby Thalią, gdyby dosłownie kilka sekund po zostawieniu syreny w swojej klatce-beczce nie spotkała czegoś, co błyskawicznie przywróciło jej dobry humor... albo właściwie powinnam powiedzieć, przywróciło jej ekscytację tym miejscem i sprawiło, że już właściwie zapomniała o podstępnej, morskiej kreaturze.
- Czy można wiedzieć, gdzie mnie właściwie ciągniesz?- odezwał się Szary, którego (po raz kolejny w ciągu ostatnich kilku dni) piratka ciągnęła za sobą za rękaw, prowadząc go przez labirynt klatek, stoisk, straganów i namiotów.
Wszystko to- nie tylko sam targ magicznych istot, ale właściwie już samo spowite iluzją, niedostępne dla nieproszonych gości i niemile widzianych par oczu miejsce zdawało się być wyjęte z innego świata. Zupełnie, jakby Prześladowca i Szkwał, podążając za tajemniczą mapą, trafili nagle do zupełnie innej krainy. Baśniowej opowieści, rozwijającej się w cudzej głowie.
- Nie gadaj, tylko chodź szybciej. Zaraz zobaczysz!- słowa Thalii najwyraźniej ani trochę nie zaspokoiły ciekawości mężczyzny, Nie wydały się też szczególnie zachęcające, ponieważ dwójka Muszkieterów nie przedzierała się przez labirynt stoisk ani odrobinę szybciej.
- Nie chcę niczego sugerować, ale uważam, że powinnaś poważnie popracować nad byciem bardziej przekonującą.- zauważył Revan, ni to specjalnie złośliwym, ni to specjalnie nauczycielskim tonem.- Czy to w taki sposób kierowałaś załogą piratów? Ciągnęłaś ich wszystkich za rękaw?
Piratka roześmiała się, próbując wyobrazić sobie podobną scenę, jednak jakaś część jej umysłu w dalszym ciągu skutecznie uniemożliwiała pokazywanie prawowitej właścicielce, a tym bardziej przekształcanie wspomnień związanych z morskim życiem kobiety. Teraz jednak nie miało to większego znaczenia. Ba! Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że w tamtej chwili nie było to w ogóle istotne, ponieważ głowa brunetki już z łatwością dała się pochłonąć całkiem innej rzeczywistości.
- A myślałeś. że w jaki sposób zapanowałam nad więziennym buntem?- odparła Sargent, szczerząc się w stronę Revana z zadowoleniem.- A oto i mój skarb!- piratka stanęła obok Prześladowcy podekscytowana, prezentując mu gestem rodem wyjętym z występów teatralnych... konia.
Wysokiego i dobrze zbudowanego ogiera o ośmiu nogach. Każdą z kończyn przywiązano mocnymi linami do drewnianej belki, wysokiej na około pięć stóp, co, patrząc na gwałtowne ruchy uwiązanego wierzchowca nie sprawiało wrażenia przesadnego dbania o ostrożność.
"Przywiązaliśmy mu nogi..." - w głowie kobiety zabrzmiał męski głos, który udało jej się przypadkiem podsłuchać w Ikramskim porcie jeszcze kilka dni temu. " W s z y s t k i e nogi?"- Doskonale pamiętała tamtą rozmowę, chociaż wówczas nie wydawała jej się niczym istotnym. Ot co, dwójka niczym nie wyróżniających się mężczyzn rozmawiała o interesach... teraz jednak wiedziała, czego owa transakcja dotyczyła. "Teraz bestyjka już się nam nie wymknie! Będziecie mogli jej dosiąść bez problemu!"
Na usta piratki wkradł się złośliwy uśmieszek chochlika. To się jeszcze okaże, panowie... Dziewczyna odwróciła się w stronę stojącego obok Nocnego Prześladowcy. Z kolei mężczyzna, napotkawszy spojrzenie kompanki sprawiał wrażenie, jakby już wiedział czego powinien się spodziewać po kilku najbliższych minutach.
- Nie ma takiej opcji.- odparł, jeszcze zanim Thalia zdążyła chociażby otworzyć usta.- Na Twoim miejscu nie robił bym tutaj zamieszania...
- A ja myślę. że właśnie powinniśmy je zrobić!- nie był to raczej zbyt trafny argument, zwłaszcza, że padł z ust osoby, która zdawała się być wręcz stworzona do siania chaosu i zamętu.- Obejrzyj się, Re! Spójrz tylko co znajduje się dookoła. Jesteśmy na targu magicznych zwierząt!- dodała z niezdrowo przesadzonym entuzjazmem, który sprawił, że Prześladowca skrzywił się z niesmakiem.
- Mam poważne wątpliwości co do tego, czy postrzegamy to miejsce w taki sam sposób...
A owe wątpliwości na pewno nie były bezpodstawne. Piratka nie miała pojęcia jak silna była, ani gdzie miała swoje źródło odraza, jaką mężczyzna żywił do wszelkiego rodzaju handlu żywymi istotami. Nie była też w stanie go zrozumieć, nawet jeśli jej samej wiele lat temu, będąc jeszcze niczego nieświadomym dzieckiem, przyszło służyć pod czarną chorągwią pirackiej łajby nie do końca z własnej woli. Zdarzało jej się wówczas widywać targi niewolników, nie raz była też świadkiem wymiany ludzi za towar i towaru za ludzi, oraz zaciągania długów i zakładów przez piratów, którzy w zastaw oddawali niekoniecznie swoje życie. Oczywiście, nie oznacza to, że niewolnictwo było jej całkowicie obojętne, jednak podobnie jak sztormy, stanowiło pewną rutynę morskiego życia, która chociaż nieraz potrafiła je obrzydzić, zesłać śmierć i nieszczęście, była swego rodzaju prawem i odwiecznym, nieodłącznym bytem.
- Też pytanie! To nasz skarb, widzisz?- dziewczyna po raz kolejny machnęła Revanowi prowizoryczną mapą tuż przed nosem.- A ty jak je postrzegasz?
- Jak zamach na wolność.- odparł mężczyzna spokojnie i niezwykle poważnie, dobierając słowa z niezwykłą rozwagą.- Czy ty naprawdę nie widzisz, że to miejsce niczym się nie różni od targu niewolników?
- Oczywiście, że widzę! Ale, ponieważ jesteś tutaj szpiegiem od Orłów, klany i tak się o tym miejscu dowiedzą... zamieszania nie unikniemy.- Thalia wzruszyła ramionami.- Rozejrzyj się raz jeszcze. To miejsce jest tak nieuporządkowane... chaos, syf i cierpienie! Według mojej niefachowej opinii, odrobina zamieszania im nie zaszkodzi.- kobieta dodała, mrugając porozumiewawczo w stronę Prześladowcy, który z każą minutą sprawiał wrażenie coraz mniej zachwyconego słowami towarzyszki.- A skoro jesteś...
- Jeśli ściągnęłaś mnie tutaj, licząc na pomoc w sianiu chaosu...- Revan przerwał Sargent w połowie zdania, dodając złośliwie- że też sama nie umiesz sobie z tym poradzić. To nie licz na zbyt wiele.
- Za kogo ty mnie masz? Przecież w życiu bym Cię do czegoś takiego nie zmuszała.- uśmiech, jaki bez przerwy tańczył na ustach piratki zdecydowanie nie dodawał jej słowom wiarygodności.- Ale pomyślałam, że skoro tak bardzo boli Cię niewolnictwo, a mi zaś potrzebny jest wierzchowiec, nadający się do pracy w klanie gońców, to pomożesz mi uwolnić konika. Co ty na to?
Revan? No chyba jej nie odmówisz x3
czwartek, 16 marca 2017
Od Revana (CD Thalii) - Same niespodzianki
Nawet nie zamierzam rozpisywać się na temat tego co czuł Szary wylewając wodę z butów. Był to rodzaj dogłębnego zażenowania, charakterystycznego czynowi tak głupiemu i dziecinnemu, że po prostu brakowało słów. Toteż Re siedząc na brzegu w wilgotnej koszuli i wykręcając przemokniętą bandanę nie potrafił się wysilić na żaden inteligentny komentarz mogący w pełni oddać to, co właśnie miał na myśli. Tym bardziej, że nie zwykł korzystać z kolokwialnego zasobnika zwrotów przysłowiowego szewca.
Thalia natomiast, niesamowicie dumna z siebie, stała oparta o drzewo z zadowoloną miną, jakby osiągnęła coś niemożliwego. Mogła mieć w tym odrobinę racji - liczbę osób zdolnych do zepchnięcia słynnego Nocnego Prześladowcy do rzeki dało się policzyć na palcach jednej ręki. Szkwał nie dość, że miała na tyle odwagi by wykręcić podobny numer seryjnemu mordercy, to jeszcze nie zamierzała tak szybko odpuścić.
- Co tam, Panie Szary? - zapytała. - Żadnej inteligentnej riposty? Nie spróbujesz zrobić mi wodę z mózgu w akcie zemsty?
Revan ze stoickim spokojem zarzucił od biedy wysuszony kaftan i zawiązał z powrotem bandanę, zanim zdecydował się odpowiedzieć:
- Skoro już zeszliśmy do poziomu iście dziecinnego, to wybacz, ale nie jestem cudotwórcą - nie stworzę wody z czegoś, co u piratów podobno nie istnieje.
Sargent parsknęła śmiechem, zupełnie niewzruszona. Bo i jak miała się zdenerwować o tak głupią uwagę? Podobnymi dogryzają sobie dzieciaki na podwórku, jedyną różnicą pozostawało właściwie nieco bardziej elokwentne revanowskie słownictwo.
- Szczerze, to ten widok był jak najbardziej wart całej tej dziecinady - na ustach piratki zatańczył zbójecki uśmiech. - Niech no tylko Chow o tym usłyszy...
- Doskonały pomysł! - wypalił nagle Prześladowca wstając. Kobieta zamrugała niezrozumiale, zaskoczona tym niespodziewanym entuzjazmem w głosie. - Ale najpierw pochwalimy się jej twoim wierszem.
- Hej hej hej! - zaprotestowała, nie tracąc jednak dobrego humoru. - Zapomniałeś o istotnym szczególe: kartka spłonęła.
- A co to za problem? - Re uniósł jedną brew i zacytował: - Gdyby życie było lądem, a marzenia morzem, bądź rwącą rzeką, Zabrałabym Cię w długi rejs, na Zachód, od świata daleko. Tak to szło?
Kobieta zmrużyła oczy w wyraźnym komunikacie ,,Jeszcze ci mało?". Ale Revan po prostu nie mógł się powstrzymać przed kontynuowaniem tego tematu, póki tylko miał przewagę.
- Wiesz co? Mi też chyba bardziej pasuje jednak ten drugi... - zaczął niewinnie. - W noc posępną i ponurą, Gdy kruki na cmentarzach się zlatują, Niebo, od niby krwi, czerwienią lśni. Nocna Mara podchodzi do Twych drzwi...Trochę mało rytmicznie, ale i tak całkiem nieźle jak na początek.
- Rozpowiadaj sobie ile chcesz. I tak nikt ci w to nie uwierzy bez tej przeklętej kartki - stwierdziła Szkwał ze wzruszeniem ramion.
- Więc mówisz, że zrzucenie z pomostu postrachu zachodniej Castelii brzmi bardziej realnie niż pirat piszący wiersze? - głos mężczyzny wręcz ociekał sarkazmem.
Mimo to jednak sam się nad tym stwierdzeniem zastanowił. Oba wydarzenia wydawały mu się nierealne, z oczywistych powodów. Jego, wedle reputacji, nie dało się podejść, nie wspominając, że pseudonim Revana sam w sobie budził strach w podmiejskich okolicach i ciężko stwierdzić, czy ktokolwiek odważyłby się zrobić coś równie głupiego. Natomiast Thalię Sargent, wilka morskiego również szczycącego się niejaką sławą (za coś strażnicy musieli chcieć ją powiesić), nie dało się podejrzewać o takie ,,pierdoły" jak zafascynowanie poezją. Pewnie rzeczy po prostu nie chodziły w parze, a jednak pomimo tego Nocny Prześladowca pozwolił się zaskoczyć, a Szkwał okraść przez kapucynkę. Nie ma co, morderca i pirat nawzajem udowodnili sobie co jest ich wspólną największą słabością: nieuwaga.
Tak więc ponownie dziwną, niewypowiedzianą umową oboje zdecydowali się zapomnieć o tym temacie. Skoro Re się nie wygadał, Thal też tego nie zrobi (w co liczył mimo pewnych wątpliwości). A jeśli któreś puści parę z ust, drugie będzie miało solidny argument do rewanżu. Na razie jednak Sargent pojednawczo podała Revanowi uratowany przed wodą tomik z wierszami i ruszyli w stronę koni.
- To jak? Skoro już przeschłeś, to jedziemy się temu przyjrzeć? - kobieta kiwnęła głową w stronę dziwnej kępy drzew.
- Lepiej zostawmy konie gdzieś niedaleko i przejdźmy się pieszo - zaproponował Szary. - Mam przeczucie, że to nie będzie to czego się spodziewasz.
- A czego TY się tam spodziewasz?
- Czegoś tak nieoczywistego, że w pierwszej kolejności pewnie stracę wiarę we własne pojęcie o magii. O ile takowe kiedykolwiek istniało.
Nie istniało.
To, co ukazało się oczom dwójki muszkieterów po przejściu przez magiczną barierę, przebiło wszelkie ich oczekiwania. To nie był zwykły skarb. To nie były wozy pełne złota i drogich kamieni. To nie była przykrywka dla obozu bandytów czy jakichś rewolucjonistów kryjących się przed władzą. Ostatecznie spodziewać mogli się choćby i gigantycznej bestii uwiązanej łańcuchami. Ale to nawet nie było to...
Bestii było więcej.
Siedziały w klatkach, przywiązane do drzew, czasem w wykopanych dołach. Niektóre były na tyle potulne, że chodziły wolno, dając się głaskać przechodzącym ludziom. Wyglądały różnie: od paskudnych i wrednych mieszanek drapieżników, po łagodne, przypominające zmutowane domowe pupilki. Siedzący pod namiotami i na wozach handlarze podejrzanego sortu zachwalali głośno czego to ich zwierzaki nie potrafią, a pozostali odwiedzający, w stanowczej większości mężczyźni, podchodzili zaciekawieni i oglądali. Nie było to więc nic innego, jak targ. Oczywiście całkowicie nielegalny, biorąc pod uwagę typ sprzedawanych ,,towarów". Przez ruch nikt nie zauważył przybycia Szarego i Szkwał, co było dwójce Orłów jak najbardziej na rękę.
- Thalio, jeśli kiedykolwiek zacznę się wymądrzać w kwestii magii - powiedział z pełnym przekonaniem Prześladowca - masz pełne prawo zdzielić mnie w łeb.
Kobieta uśmiechnęła się z aż nieludzką satysfakcją.
- Zdajesz sobie sprawę, że ci tego nie zapomnę? - zauważyła.
- Owszem. W innym wypadku zachowałbym to dla siebie - odpowiedział.
Z braku lepszych pomysłów ruszyli przed siebie, by chociaż trochę wmieszać się w tłum. Re nagle strasznie zaciążyła świadomość bycia członkiem klanu Orłów. Niby nie był już na terenie Ikramu, ale miał przeczucie, że Dante i tak nie przepuściłaby okazji, by się temu miejscu przyjrzeć z bliska. Nie wspominając o niewątpliwym obowiązku poinformowaniu o nielegalnym handlu samych Wilków, de facto pilnujących Ironwood. Jeszcze bardziej cisnęła go myśl, że nikt wokół nie zdawał sobie sprawy z niebywałej okazji do zepsucia wszystkim tu obecnym interesów jaką właśnie uzyskał nowy członek Orłów.
- A więc to jest ten twój skarb... - spojrzał podejrzanie na dwugłowego węża zaklinanego przez jakiegoś klarnecistę. - Zadowolona? - zerknął na towarzyszkę.
- Nawet nie wiesz jak - Thalia jak dziecko zatrzymywała się przy każdym mijanym zwierzaku. - To jest genialne! Nie miałam pojęcia, że na lądzie jest coś ciekawszego od krensharów czy bandrochłapów.
- Skoro już zobaczyliśmy o co tu biega, to może zróbmy w tył zwrot...
- Jaja sobie robisz Re? Widzisz ile tego tutaj jest?! - kobieta zamachnęła się na oślep ręką, prawie uderzając jakiegoś gościa w twarz. - No nie mów mi, że nic ci się tutaj nie rzuciło w oczy.
- Nie jestem fanem handlu CZYMKOLWIEK żywym - stwierdził odprowadzając wzrokiem jakiegoś wyjątkowo zmęczonego dwugłowego psa, ciągniętego za obrożę przez swojego nowego właściciela.
- Panie Szary, pomyśl o tym jak o zwykłym targu. Mamy chwilę spokoju to z niej korzystajmy! - Sargent popchnęła go zachęcająco naprzód. - Idź coś pooglądać i widzimy się za jakiś czas, co ty na to?
Mężczyzna obrócił się z zamiarem wyliczenia Thalii rzeczy, które mu się w tym zamyśle w zupełności nie podobają, ale piratki już nie było. Przeklinając w myślach ruszył więc w byle jakim kierunku, starając się szukać jakichkolwiek plusów w całej tej sytuacji. Widok zamkniętych w klatkach zwierząt może nie budził w nim przesadnych reakcji, czy niesamowitego oburzenia. Lekko go to po prostu przybijało na duchu, jak każdego posiadającego chociaż odrobinę empatii. Nawet ta odrobina zmuszała cię do pytania samego siebie ,,Dlaczego nie może być inaczej?". Westchnął mijając kojec z nieokreślonego gatunku gryzącymi się młodymi. Reakcją każdego zwykłego mieszczanina byłby zapewne sceptyczny komentarz o tym, czego to ludzie nie robią dla pieniędzy. Sam Re nie przywykł do korzystania z podobnego określenia. Jakby nie było, wspomnienie nazwy jego zawodu powodowało identyczną reakcję, zaraz po prostytutkach i lichwiarzach.
Mijał właśnie żółty namiot, gdy coś przykuło jego uwagę. Na stole stały porozkładane klatki z mniejszymi zwierzętami. Jakiś zębaty kanarek, śpiąca jaszczurka...i łasica, która patrzyła prosto w jego stronę z żywym, niemalże ludzkim zainteresowaniem. Mężczyzna podszedł do kramu i przyklęknął na ziemi, chcąc przyjrzeć się dziwnemu zwierzakowi. Niby wyglądał najnormalniej ze wszystkich, a to właśnie przez to wydawał się niezwykły. Skąd wśród potworów normalna łasica? Musiała mieć w sobie coś niezwykłego. Revan widział to już w tym podejrzanym błysku inteligencji w oczach. Wąsy łasicy zadrgały gdy wyciągnęła nosek przez kraty w jego kierunku, próbując wybadać zapach Szarego.
- Czym ty jesteś? - mruknął do siebie Prześladowca.
Przystawił do krat dłoń w rękawicy. Zwierzę powąchało jego palce i cofnęło się do tyłu z potężnym kichnięciem. Równocześnie, ku wielkiemu zaskoczeniu mężczyzny, zmieniło swoją postać. Na miejscu łasicy siedział...szczur. Gryzoń obmył sobie pyszczek łapkami, drapiąc się po nosie.
Wtedy ktoś za plecami Revana zaśmiał się cicho, od czego aż przeszły mu po plecach ciarki. To ktoś za nim stał? Od kiedy? Obejrzał się przez ramię w górę. I ponownie tego dnia ujrzał coś, czego spodziewał się najmniej: wysoką kobietę w wystrzępionym stroju z długim drzewcem jakiejś nietypowej włóczni w ręce i drewnianą maską na twarzy. Spod kapelusza wystawał kosmyk czarnych włosów. Przez wąskie otwory białej maski nie dało się dostrzec nawet oczu. Nieznajoma jakby zupełnie ignorując obecność Szarego podeszła do stolika i pochyliła się nad klatką szczuro-łasicy, zafascynowana zwierzakiem. Nagle za nimi przeszedł jakiś facet niosący aż boleśnie skamlące pudło. Kobieta obejrzała się za nim gwałtownie, mimowolnie zaciskając palce na broni.
- Też ci się tutaj nie podoba? - rzucił Prześladowca, bawiąc się przez kraty z towarzyskim szczurem.
W odpowiedzi dostał jedynie westchnienie, gdy nieznajoma przyklękła na ziemi obok niego, patrząc na gryzonia. Nie odezwała się ani słowem.
- Zgaduję, że nie jesteś tu przypadkiem - kontynuował niewzruszenie. Skoro potrafi się dogadać z koniem (który wydobyć z siebie głosu w ogóle nie umie) to rozmowa z nie odzywającym się człowiekiem nie powinna być tak trudna.
Popatrzyła na niego przekrzywiając głowę z ciekawością.
- Jakaś krucjata? Czy po prostu nie lubisz handlu zwierzętami? - wstał zakładając ręce na piersi.
Uniosła dwa palce. Czyli to drugie. Mężczyznę nagle podkusiło, by podpuścić ją do wydania z siebie głosu. Skoro umie się śmiać, to znaczy, że nie jest niemową. Na coś w końcu będzie musiała odpowiedzieć.
- Jak masz na imię? - zapytał wprost. Tu nie mogła się wywinąć.
Ku jego zdziwieniu, jednak mogła. Bowiem zamiast odpowiedzieć wykonała dłońmi trzy proste gesty. Dopiero po chwili je skojarzył z czymś oczywistym: migowy. Jego zdolności pod tym względem zdążyły już zerdzewieć, ale całe szczęście imię było krótkie i łatwe do odczytania...
- ,,Shi"? - powtórzył.
Kobieta zaklaskała w ręce uradowana. Najwyraźniej rzadko kiedy mogła się z kimś porozumieć migowym.
- SZARY! - wydarł się ktoś nagle, chwytając go za ramię i odciągając w tłum. - MUSISZ TO ZOBACZYĆ!
Nie trzeba długo myśleć, by odgadnąć, że to Thalia jak zwykle pojawiała się w najmniej odpowiedniej ku temu chwili. Obejrzał się w stronę nieznajomej. Shi tylko zaśmiała się machając mu dłonią na pożegnanie i zniknęła między namiotami. Revanowi pozostało pójść za rozemocjonowaną Szkwał. W sumie to ciekawiło go nawet jakie ,,lądowe bydle" byłoby w stanie wywołać w niej taką reakcję...
Thal? Wybacz czas, miało być tydzień temu xP
Thalia natomiast, niesamowicie dumna z siebie, stała oparta o drzewo z zadowoloną miną, jakby osiągnęła coś niemożliwego. Mogła mieć w tym odrobinę racji - liczbę osób zdolnych do zepchnięcia słynnego Nocnego Prześladowcy do rzeki dało się policzyć na palcach jednej ręki. Szkwał nie dość, że miała na tyle odwagi by wykręcić podobny numer seryjnemu mordercy, to jeszcze nie zamierzała tak szybko odpuścić.
- Co tam, Panie Szary? - zapytała. - Żadnej inteligentnej riposty? Nie spróbujesz zrobić mi wodę z mózgu w akcie zemsty?
Revan ze stoickim spokojem zarzucił od biedy wysuszony kaftan i zawiązał z powrotem bandanę, zanim zdecydował się odpowiedzieć:
- Skoro już zeszliśmy do poziomu iście dziecinnego, to wybacz, ale nie jestem cudotwórcą - nie stworzę wody z czegoś, co u piratów podobno nie istnieje.
Sargent parsknęła śmiechem, zupełnie niewzruszona. Bo i jak miała się zdenerwować o tak głupią uwagę? Podobnymi dogryzają sobie dzieciaki na podwórku, jedyną różnicą pozostawało właściwie nieco bardziej elokwentne revanowskie słownictwo.
- Szczerze, to ten widok był jak najbardziej wart całej tej dziecinady - na ustach piratki zatańczył zbójecki uśmiech. - Niech no tylko Chow o tym usłyszy...
- Doskonały pomysł! - wypalił nagle Prześladowca wstając. Kobieta zamrugała niezrozumiale, zaskoczona tym niespodziewanym entuzjazmem w głosie. - Ale najpierw pochwalimy się jej twoim wierszem.
- Hej hej hej! - zaprotestowała, nie tracąc jednak dobrego humoru. - Zapomniałeś o istotnym szczególe: kartka spłonęła.
- A co to za problem? - Re uniósł jedną brew i zacytował: - Gdyby życie było lądem, a marzenia morzem, bądź rwącą rzeką, Zabrałabym Cię w długi rejs, na Zachód, od świata daleko. Tak to szło?
Kobieta zmrużyła oczy w wyraźnym komunikacie ,,Jeszcze ci mało?". Ale Revan po prostu nie mógł się powstrzymać przed kontynuowaniem tego tematu, póki tylko miał przewagę.
- Wiesz co? Mi też chyba bardziej pasuje jednak ten drugi... - zaczął niewinnie. - W noc posępną i ponurą, Gdy kruki na cmentarzach się zlatują, Niebo, od niby krwi, czerwienią lśni. Nocna Mara podchodzi do Twych drzwi...Trochę mało rytmicznie, ale i tak całkiem nieźle jak na początek.
- Rozpowiadaj sobie ile chcesz. I tak nikt ci w to nie uwierzy bez tej przeklętej kartki - stwierdziła Szkwał ze wzruszeniem ramion.
- Więc mówisz, że zrzucenie z pomostu postrachu zachodniej Castelii brzmi bardziej realnie niż pirat piszący wiersze? - głos mężczyzny wręcz ociekał sarkazmem.
Mimo to jednak sam się nad tym stwierdzeniem zastanowił. Oba wydarzenia wydawały mu się nierealne, z oczywistych powodów. Jego, wedle reputacji, nie dało się podejść, nie wspominając, że pseudonim Revana sam w sobie budził strach w podmiejskich okolicach i ciężko stwierdzić, czy ktokolwiek odważyłby się zrobić coś równie głupiego. Natomiast Thalię Sargent, wilka morskiego również szczycącego się niejaką sławą (za coś strażnicy musieli chcieć ją powiesić), nie dało się podejrzewać o takie ,,pierdoły" jak zafascynowanie poezją. Pewnie rzeczy po prostu nie chodziły w parze, a jednak pomimo tego Nocny Prześladowca pozwolił się zaskoczyć, a Szkwał okraść przez kapucynkę. Nie ma co, morderca i pirat nawzajem udowodnili sobie co jest ich wspólną największą słabością: nieuwaga.
Tak więc ponownie dziwną, niewypowiedzianą umową oboje zdecydowali się zapomnieć o tym temacie. Skoro Re się nie wygadał, Thal też tego nie zrobi (w co liczył mimo pewnych wątpliwości). A jeśli któreś puści parę z ust, drugie będzie miało solidny argument do rewanżu. Na razie jednak Sargent pojednawczo podała Revanowi uratowany przed wodą tomik z wierszami i ruszyli w stronę koni.
- To jak? Skoro już przeschłeś, to jedziemy się temu przyjrzeć? - kobieta kiwnęła głową w stronę dziwnej kępy drzew.
- Lepiej zostawmy konie gdzieś niedaleko i przejdźmy się pieszo - zaproponował Szary. - Mam przeczucie, że to nie będzie to czego się spodziewasz.
- A czego TY się tam spodziewasz?
- Czegoś tak nieoczywistego, że w pierwszej kolejności pewnie stracę wiarę we własne pojęcie o magii. O ile takowe kiedykolwiek istniało.
Nie istniało.
To, co ukazało się oczom dwójki muszkieterów po przejściu przez magiczną barierę, przebiło wszelkie ich oczekiwania. To nie był zwykły skarb. To nie były wozy pełne złota i drogich kamieni. To nie była przykrywka dla obozu bandytów czy jakichś rewolucjonistów kryjących się przed władzą. Ostatecznie spodziewać mogli się choćby i gigantycznej bestii uwiązanej łańcuchami. Ale to nawet nie było to...
Bestii było więcej.
Siedziały w klatkach, przywiązane do drzew, czasem w wykopanych dołach. Niektóre były na tyle potulne, że chodziły wolno, dając się głaskać przechodzącym ludziom. Wyglądały różnie: od paskudnych i wrednych mieszanek drapieżników, po łagodne, przypominające zmutowane domowe pupilki. Siedzący pod namiotami i na wozach handlarze podejrzanego sortu zachwalali głośno czego to ich zwierzaki nie potrafią, a pozostali odwiedzający, w stanowczej większości mężczyźni, podchodzili zaciekawieni i oglądali. Nie było to więc nic innego, jak targ. Oczywiście całkowicie nielegalny, biorąc pod uwagę typ sprzedawanych ,,towarów". Przez ruch nikt nie zauważył przybycia Szarego i Szkwał, co było dwójce Orłów jak najbardziej na rękę.
- Thalio, jeśli kiedykolwiek zacznę się wymądrzać w kwestii magii - powiedział z pełnym przekonaniem Prześladowca - masz pełne prawo zdzielić mnie w łeb.
Kobieta uśmiechnęła się z aż nieludzką satysfakcją.
- Zdajesz sobie sprawę, że ci tego nie zapomnę? - zauważyła.
- Owszem. W innym wypadku zachowałbym to dla siebie - odpowiedział.
Z braku lepszych pomysłów ruszyli przed siebie, by chociaż trochę wmieszać się w tłum. Re nagle strasznie zaciążyła świadomość bycia członkiem klanu Orłów. Niby nie był już na terenie Ikramu, ale miał przeczucie, że Dante i tak nie przepuściłaby okazji, by się temu miejscu przyjrzeć z bliska. Nie wspominając o niewątpliwym obowiązku poinformowaniu o nielegalnym handlu samych Wilków, de facto pilnujących Ironwood. Jeszcze bardziej cisnęła go myśl, że nikt wokół nie zdawał sobie sprawy z niebywałej okazji do zepsucia wszystkim tu obecnym interesów jaką właśnie uzyskał nowy członek Orłów.
- A więc to jest ten twój skarb... - spojrzał podejrzanie na dwugłowego węża zaklinanego przez jakiegoś klarnecistę. - Zadowolona? - zerknął na towarzyszkę.
- Nawet nie wiesz jak - Thalia jak dziecko zatrzymywała się przy każdym mijanym zwierzaku. - To jest genialne! Nie miałam pojęcia, że na lądzie jest coś ciekawszego od krensharów czy bandrochłapów.
- Skoro już zobaczyliśmy o co tu biega, to może zróbmy w tył zwrot...
- Jaja sobie robisz Re? Widzisz ile tego tutaj jest?! - kobieta zamachnęła się na oślep ręką, prawie uderzając jakiegoś gościa w twarz. - No nie mów mi, że nic ci się tutaj nie rzuciło w oczy.
- Nie jestem fanem handlu CZYMKOLWIEK żywym - stwierdził odprowadzając wzrokiem jakiegoś wyjątkowo zmęczonego dwugłowego psa, ciągniętego za obrożę przez swojego nowego właściciela.
- Panie Szary, pomyśl o tym jak o zwykłym targu. Mamy chwilę spokoju to z niej korzystajmy! - Sargent popchnęła go zachęcająco naprzód. - Idź coś pooglądać i widzimy się za jakiś czas, co ty na to?
Mężczyzna obrócił się z zamiarem wyliczenia Thalii rzeczy, które mu się w tym zamyśle w zupełności nie podobają, ale piratki już nie było. Przeklinając w myślach ruszył więc w byle jakim kierunku, starając się szukać jakichkolwiek plusów w całej tej sytuacji. Widok zamkniętych w klatkach zwierząt może nie budził w nim przesadnych reakcji, czy niesamowitego oburzenia. Lekko go to po prostu przybijało na duchu, jak każdego posiadającego chociaż odrobinę empatii. Nawet ta odrobina zmuszała cię do pytania samego siebie ,,Dlaczego nie może być inaczej?". Westchnął mijając kojec z nieokreślonego gatunku gryzącymi się młodymi. Reakcją każdego zwykłego mieszczanina byłby zapewne sceptyczny komentarz o tym, czego to ludzie nie robią dla pieniędzy. Sam Re nie przywykł do korzystania z podobnego określenia. Jakby nie było, wspomnienie nazwy jego zawodu powodowało identyczną reakcję, zaraz po prostytutkach i lichwiarzach.
Mijał właśnie żółty namiot, gdy coś przykuło jego uwagę. Na stole stały porozkładane klatki z mniejszymi zwierzętami. Jakiś zębaty kanarek, śpiąca jaszczurka...i łasica, która patrzyła prosto w jego stronę z żywym, niemalże ludzkim zainteresowaniem. Mężczyzna podszedł do kramu i przyklęknął na ziemi, chcąc przyjrzeć się dziwnemu zwierzakowi. Niby wyglądał najnormalniej ze wszystkich, a to właśnie przez to wydawał się niezwykły. Skąd wśród potworów normalna łasica? Musiała mieć w sobie coś niezwykłego. Revan widział to już w tym podejrzanym błysku inteligencji w oczach. Wąsy łasicy zadrgały gdy wyciągnęła nosek przez kraty w jego kierunku, próbując wybadać zapach Szarego.
- Czym ty jesteś? - mruknął do siebie Prześladowca.
Przystawił do krat dłoń w rękawicy. Zwierzę powąchało jego palce i cofnęło się do tyłu z potężnym kichnięciem. Równocześnie, ku wielkiemu zaskoczeniu mężczyzny, zmieniło swoją postać. Na miejscu łasicy siedział...szczur. Gryzoń obmył sobie pyszczek łapkami, drapiąc się po nosie.
Wtedy ktoś za plecami Revana zaśmiał się cicho, od czego aż przeszły mu po plecach ciarki. To ktoś za nim stał? Od kiedy? Obejrzał się przez ramię w górę. I ponownie tego dnia ujrzał coś, czego spodziewał się najmniej: wysoką kobietę w wystrzępionym stroju z długim drzewcem jakiejś nietypowej włóczni w ręce i drewnianą maską na twarzy. Spod kapelusza wystawał kosmyk czarnych włosów. Przez wąskie otwory białej maski nie dało się dostrzec nawet oczu. Nieznajoma jakby zupełnie ignorując obecność Szarego podeszła do stolika i pochyliła się nad klatką szczuro-łasicy, zafascynowana zwierzakiem. Nagle za nimi przeszedł jakiś facet niosący aż boleśnie skamlące pudło. Kobieta obejrzała się za nim gwałtownie, mimowolnie zaciskając palce na broni.
- Też ci się tutaj nie podoba? - rzucił Prześladowca, bawiąc się przez kraty z towarzyskim szczurem.
W odpowiedzi dostał jedynie westchnienie, gdy nieznajoma przyklękła na ziemi obok niego, patrząc na gryzonia. Nie odezwała się ani słowem.
- Zgaduję, że nie jesteś tu przypadkiem - kontynuował niewzruszenie. Skoro potrafi się dogadać z koniem (który wydobyć z siebie głosu w ogóle nie umie) to rozmowa z nie odzywającym się człowiekiem nie powinna być tak trudna.
Popatrzyła na niego przekrzywiając głowę z ciekawością.
- Jakaś krucjata? Czy po prostu nie lubisz handlu zwierzętami? - wstał zakładając ręce na piersi.
Uniosła dwa palce. Czyli to drugie. Mężczyznę nagle podkusiło, by podpuścić ją do wydania z siebie głosu. Skoro umie się śmiać, to znaczy, że nie jest niemową. Na coś w końcu będzie musiała odpowiedzieć.
- Jak masz na imię? - zapytał wprost. Tu nie mogła się wywinąć.
Ku jego zdziwieniu, jednak mogła. Bowiem zamiast odpowiedzieć wykonała dłońmi trzy proste gesty. Dopiero po chwili je skojarzył z czymś oczywistym: migowy. Jego zdolności pod tym względem zdążyły już zerdzewieć, ale całe szczęście imię było krótkie i łatwe do odczytania...
- ,,Shi"? - powtórzył.
Kobieta zaklaskała w ręce uradowana. Najwyraźniej rzadko kiedy mogła się z kimś porozumieć migowym.
- SZARY! - wydarł się ktoś nagle, chwytając go za ramię i odciągając w tłum. - MUSISZ TO ZOBACZYĆ!
Nie trzeba długo myśleć, by odgadnąć, że to Thalia jak zwykle pojawiała się w najmniej odpowiedniej ku temu chwili. Obejrzał się w stronę nieznajomej. Shi tylko zaśmiała się machając mu dłonią na pożegnanie i zniknęła między namiotami. Revanowi pozostało pójść za rozemocjonowaną Szkwał. W sumie to ciekawiło go nawet jakie ,,lądowe bydle" byłoby w stanie wywołać w niej taką reakcję...
Thal? Wybacz czas, miało być tydzień temu xP
poniedziałek, 13 marca 2017
Od Margaret (CD Beatrice) - Na kaca, najlepiej nie trzeźwieć
Niewyraźne plamy i kształty. Wszystko widziane jakby za mgły. Margaret
stała przed domem. Domem z ciemnego drewna, z werandą i pięknym
ogródkiem. Nie był to jej dom, wokół latały i migotały jasne światełka.
Czyjś głos, jakaś kobieta, krzyczała. Krzyk przeszył na wylot głowę Mag
sprawiając jej przeraźliwy ból. Zakryła dłońmi uszy, jednak na marne.
Nagle wszystko zaczęło się plątać w kolorach pomarańczy i jasnej żółci.
Wszystko zaczął trawić ogień. Poczuła dotyk na swym ramieniu, odwróciła
się i zobaczyła mężczyznę. Jego twarz była niewyraźna, jednak Margaret
dobrze ją znała i pamiętała. Mężczyzna był przerażony, mówił coś do niej
ale ona nie mogła tego usłyszeć. Przerażona z sercem na ramieniu, które
biło jak oszalałe, rozglądała się przerażona. Nagle, z niewyraźnych
rozmazanych kształtów wyłoniła się kobieta. Kobieta niskiego wzrostu o
ciemnych, wręcz czarnych oczach, garbowanym nosie i wąskich
krwistoczerwonych ustach, po ramionach spływały proste rude włosy, po
bokach wystawały srebrne skrzydełka, wielkości dłoni. Kobieta była
raczej dość smukłej postury, ubrana w białą szatę przyłożyła szponiasty
palec wskazujący do ust. Uśmiechnęła się a Margaret zaczęła powoli
odzyskiwać przytomność.
Ciepło, przytulnie i pachnąco. Gdyby nie ból głowy, Margaret czuła by się lepiej niż zazwyczaj. Leżała z zamkniętymi oczyma już od ponad pół godziny, usilnie walcząc z bólem głowy i brakiem pamięci z poprzedniego wieczoru. Pamiętała bowiem walkę z potworami, potem wszystko zaczęło się jej rozmazywać a w głowie rozbrzmiewał z niewiadomych powodów dźwięk gry na dudach w połączeniu z melodią skrzypiec. postanowiła, że najpierw na spokojnie wszystko sobie poukłada, dopiero potem spróbuje otworzyć oczy i zrozumieć gdzie jest. Na razie z jej wniosków wynikało, że leży w łóżku. Miała dziwne przeczucie, że coś jest mocno nie tak. Właściwie, to było odczucie co do dalszych losów. Po dłuższej chwili zrozumiała, że raczej nic sobie nie przypomni, zrezygnowana uniosła powieki. Przed sobą, zobaczyła, kobietę - Beatrice - przyjaciółkę Dante. Margaret, na początku chłodno podeszła do sytuacji, chciała sprawdzić jak Beatrice zareaguje. Dziewczyna musiała sprawdzić najgorszą wersję zdarzeń. Wymuszając na sobie płacz, wyobraziła sobie, najbardziej wstydliwy moment. Czerwona, zła i lekko przestraszona schowała twarz w kołdrę.
- Proszę powiedz, że tu do niczego nie doszło – pisnęła wcale nie podobnie do siebie. Dziewczyna zdziwiona lekko się uśmiechnęła i odpowiedziała:
- Hej, kochanie – Powiedziała. Margaret zamarła, przeszedł ją dreszcz. Jednak nagle, kobieta zaczęła się śmiać. Zanosiła się śmiechem, a Margaret wydawało się, że ktoś zdzielił ją płazem miecza po łbie. Szybko poderwała się do góry i usiadła na Beatrice zasłaniając jej usta dłonią.
- Dobra, dobra. Świetny zabawny żart, tylko proszę nie tak głośno… - Powiedziała rozkazująco, jednak w jej głosie dało się usłyszeć błaganie. Puściła kobietę i usiadła obok. Westchnęła i złapała się za głowę. Nagle drzwi otworzyły się z impetem a do pokoju wparował Rei.
- Hej Margaret... eeee... - Zatrzymał się na środku pokoju, patrząc przerażonym wzrokiem na siostrę. Białowłosy oblał się płomiennym rumieńcem.
- To nie tak jak myślisz - burknęła do niego, swoim lodowatym tonem. On tylko cofnął się do drzwi, przeprosił i szybko wyszedł z pokoju. Dziewczyna, westchnęła ciężko i spuściła głowę w dół. Miała już stanowczo dość, chodź dopiero co wstała. Szczerze, chciała by już opuścić to miejsce.
- No ładnie zabalowałaś - zaśmiała się Beatrice zupełnie ignorując to, że przed chwilą wpadł tu Rei. Margaret zalała fala zażenowania która idealnie komponowała się z bólem głowy. Dziewczyna była nieźle potłuczona, jednak bez wahania poderwała się do góry i szybko doskoczyła do torby z jej rzeczami, leżące w koncie pokoju. Wyjęła granatową tunikę, ozdobny sznureczek i duże portki.
- Przepraszam, co się właściwie wczoraj stało? - zapytała łagodni, odwrócona plecami do Beatrice i zaczęła się przebierać.
- No więc, po tym jak stwory padły trupem, musiałam oddać przysługę przyjaciółce, ty mi pomogłaś. Zagrałyśmy, ja na dudach ty na skrzypcach, niezły koncert. Jednak potem wpadła straż i musieliśmy wynieść się z lokalu, więc poszłyśmy do gospody! Tam stoczyłam niezwykłą potyczkę z jakimś gburem, odnosząc zwycięstwo! Ty też się do tego po części przyczyniłaś - zaczęła opowiadać a Margaret coraz bardziej zastanawiała się, nad tym jak by się zabić by ukrócić swoje męki. Śmierć oszczędziła by jej wstydu, jednak nie była by właściwym rozwiązaniem, Margaret uważała bowiem za niezwykłe tchórzostwo, odbieranie sobie życia.
- No dobrze... skoro wyszłyśmy stamtąd to co było dalej? - Dopytywała z dozą ciekawości i obawy, jednocześnie związując woje włosy w koński ogon, ozdobnym sznurkiem.
- Parę nieszczęśliwych wypadków - przyznała Beatrice i lekko wzruszyła ramionami.
Głowa Margaret nadal bolała i nie zanosiło się na to by chciała przestać. Jednak Margaret, co gorsza, nie mogła pozbyć się uczucia wstydu. Była zła na siebie, zła to mało powiedziane, była wściekła, ciskała groźnym spojrzeniem we wszystkich i w wszystko. Jedynym wyjątkiem była brązowowłosa.
- Cóż... może jednak nie chce wiedzieć - rzuciła. Zabrzmiało to oschle i chłodno, chociaż Margaret wcale nie chciała by tak to zabrzmiało. Westchnęła ciężko i ukryła twarz w dłoniach.
- Musisz się trochę ogarnąć. Idź do łaźni a ja zrobię nam herbaty - oznajmiła Beatrice zupełnie nie zrażona oschłym tonem kobiety. Przeciągnęła się jeszcze i wyszła z łóżka, zostawiając je w zupełnym chaosie. Wyminęła Margaret i wyszła.
Wchodząc do pomieszczenia, do Margaret dotarł przyjemny zapach świeżo zaparzonej herbaty. Przy stole siedziała Beatrice z kubkiem parującej cieczy w dłoniach Na przeciwko niej, na stole również stało naczynie z herbatą. Margaret znużona bólem głowy podeszła do stołu i usiadła na drewnianym krześle. Oparła łokcie o blat stołu, splotła ze sobą dłonie i oparła się o nie czołem. Westchnęła głęboko i przymknęła oczy. Obok niej parował gorący płyn, przed nią zaś chichotała rozbawiona stanem towarzyszki. W głowie Mag kotłowały się myśli, nie dając jej ani chwili wytchnienia.
- No ładnie, twój kochaś zobaczył w dość dwuznacznej sytuacji... - zachichotała wymachując kubkiem i przy okazji rozlewając odrobinę herbaty. Margaret na początku spojrzała na nią, była zdziwiona przez co wyglądała bardzo głupkowata. Musiała dokładnie jeszcze rz ułożyć sobie to zdanie w głowię by dotrzeć do jego sensu. Zaczerwieniła się (chyba po raz pierwszy w życiu, do tego nie po pijaku) i wlepiła wzrok w kobietę. Złośliwy uśmiech tańczył na jej pąsowych ustach.
- To nie jest mój... - zebrała myśli, nie wiedziała właściwie jak sformułować zdanie, była za bardzo zaskoczona. - To mój brat!!! - Ryknęła na kobietę, uderzyła dłońmi w stół wstając z krzesła z takim impetem, że mebel przewrócił się i wywołał wielki huk. Kobieta jednak się tylko zaśmiała. Jednak szyderczy śmiech wcale nie zraził Margaret, Mag była wręcz w szoku, że ta nie dała się wyprowadzić z równowagi.
- Nie wyglądacie na rodzeństwo - odparła, wskazując oskarżycielsko kubkiem na Margaret. Ta wzdrygnęła się lekko.
- Nie masz czucia w dłoniach? - Zapytała spoglądając w głąb kubka na parującą ciecz. Naczynie przecież musiało być gorące.
- Może... - spojrzała na wolną dłoń, po czym wróciła wzrokiem na Mag. - Nie zmieniaj tematu.
- Nie wyglądamy jak rodzeństwo, bo jestem jego przybraną siostrą - Przyznała, podniosła krzesło i usiadła z powrotem przy stole. Spojrzała na gliniane naczynie.
- No właśnie... więc, może macie jakiś romans? - Kobieta uniosła brwi do góry i pochyliła się w stronę Margaret z szeroko otwartymi oczyma, w których czekoladowe tęczówki błyszczały ciekawością. Mag wykrzywiła twarz w grymasie niezadowolenia. Po co miała to mówić? Nie lubiła wścibskich ludzi... w ogóle nie lubiła ludzi... właściwie co ona lubi? W tej chwili Margaret zdała sobie sprawę, że chciała postrzegać ludzi jako książki które czytała, opowiadały swoja historię, nie pytały, nie potrzebowały uwagi a gdy już skończyło się czytać, można było ją odłożyć na półkę by pokrył ją kurz, lub sprzedać na jakimś bazarze. Mag od zawsze wymagała tego od nowo poznanych osób, ze swoim bratem rozmawiała tylko wtedy gdy potrzebowała zaspokoić potrzebę przynależenia do społeczności. Wszystkich traktowała rzeczowo, nie chciała zajmować sobie przecież głowy niepotrzebnymi sprawami. Westchnęła cicho i uśmiechnęła się nerwowo.
- Nie, właściwie to nie utrzymuję z nikim bliższych kontaktów... - warknęła. Beatrice, zdziwiona takim obrotem sprawy, na chwilę skamieniała, bowiem Margaret już zdążyła przysłonić się maską zimnej postaci której na niczym nie zależy. Odsunęła się i usiadła na krześle odrobinę zaskoczona nagłym oschłym tonem Mag. Rzeczywiście, dziewczyna przypomniawszy sobie czemu nie nawiązuje kontaktów z innymi oddzieliła emocje od mowy.
- Nikogo nie kochasz? Kochałaś? Z naciskiem na czas przeszły. - zapytała niepewnie Beatrice, czując, że grunt który do tej pory miała pod stopami, był jedynie iluzją spowodowaną alkoholem.
- Nie. - westchnęła Margaret. Zauważyła niepewność dziewczyny więc spróbowała się uśmiechnąć, w końcu nie pragnęła jej odstraszyć, w końcu nawiązała z kimś nić porozumienia. Dziewczynie słabo wychodziło uśmiechanie się. Unosząc jeden kącik ust do góry wydęła dolną wargę i uniosła policzki do góry. Wyglądało to przekomicznie, na co Beatrice parsknęła śmiechem.
- Nawet mamy? - zapytała z trudem opanowując śmiech.
- Nie wiem, moje wspomnienia o rodzicach zniknęły w dniu sześciu lat. Potem, nie byłam w stanie obdarzyć nikogo tym uczuciem - westchnęła.
- Czyli, że co? Jesteś zimna i skostniała z własnego wyboru? - uśmiechnęła się pogardliwie Beatrice biorąc łyk herbaty. Mag, jeszcze raz spróbowała się lekko uśmiechnąć, można by powiedzieć, że tym razem wyglądało to trochę lepiej.
- Cóż, miłość jest tylko kolejnym uciążliwym obowiązkiem. Zaczynasz martwić się o kogoś, troszczysz się o niego. Musisz być gotowy na zawód, na stratę. Liczyć się z uczuciami innej osoby. Nie potrzebnie zaprzątasz sobie tym kimś głowę. Nawet miłość do zwierząt jest okropnie bolesna. Przywiązujesz się do kogoś a on po czasie znika, zostawiając po sobie gorycz. Cóż jednak się dziwić... To tak jakby drzewo miało człowieka. Co do ludzi... Zaczynasz powoli przejmować tylko tą osobą, nie jesteś już tylko dla siebie ale dla kogoś innego. Co innego otrzymywać miłość, ciepłą i niezwykłą. Ktoś się tobą interesuje, zajmuje i troszczy się o ciebie nie żądając nic w zamian - Niezgrabny uśmiech Margaret przemienił się w bardziej pogardliwy. Spojrzała na kobietę, która zamarła patrząc się ze zdziwieniem w Mag.
- Jesteś cholerną egoistką! - krzyknęła - Podoba mi się to. Nie jesteś wcale taka zła nawet na trzeźwo.
- No, cóż - Margaret wzruszyła ramionami - tak też bywa w życiu, równowagę trzeba w przyrodzie zachować - przyznała. Po czym... zaśmiała się, co zdziwiło nawet nią samą. Pierwszy raz rozmawiało jej się z kimś tak dobrze (wykluczając Reimenth'a rzecz jasna). Zaczęła powoli przyzwyczajać do obecności Beatrice i przekonywać się do poznawania kogoś.
- Jednak, czekaj Reimenth ile ma lat?
- Dwadzieścia pięć - odpowiedziała bez zastanowienia Margaret i upiła łyk herbaty, która teraz była przyjemnie ciepła.
- Czy o nie powinien być już dawno żonaty? Ej czy ty czasem nie trzymasz go wyłącznie dla siebie? - Uniosła brwi do góry i spojrzała oskarżycielsko na Margaret, która, o dziwo, poczuła lekki wstyd. Nie musiała jej tego przecież wyjaśniać, jednak skoro już rozmawiają.
- Tak... można by powiedzieć, że skutecznie zniechęcam dziewczęta które pragną jego atencji... W końcu, jeśli znajdzie kogoś kogo będzie kochać, przestanie interesować się mą...
- Taaa, w sumie racja. Wiesz tylko, że tak jakby wtedy kiedy spiłaś się na balu. - Mówiła Beatrice z chytrym uśmiechem a w jej oczach był widoczny błysk zadowolenia. Margaret piła powoli herbatę. - Tooo, on właściwie uciekł z taką jedną - wyznała Beatrice, a Margaret wypluła zaskoczona napój, słysząc słowa Beatrice, przy okazji opluwając i ją.
- CO?! NIE! - Zerwała się na równe nogi - GDZIE ON JEST?! - Krzyknęła zirytowana.
- A co ja jestem jego matką? Nie wiem!
- Eh... Skoro już tu z tobą jestem... To może mogłabyś mi pomóc go szukać? - zaproponowała Margaret wahając się, nigdy w sumie nie utrzymywała dłuższej interakcji.
- Nie - odparła krótko Beatrice. Mag nic nie odpowiadając, odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi. Gdy miała już wychodzić z pomieszczenia usłyszała jeszcze raz głos Beatrice i jej słowa:
- Dobra, czekaj idę. Może być zabawnie.
Beatrice? Przepraszam, że tak długo czekałaś, no i przepraszam za to, że moje opowiadanie w sumie nic nie wnosi.
Ciepło, przytulnie i pachnąco. Gdyby nie ból głowy, Margaret czuła by się lepiej niż zazwyczaj. Leżała z zamkniętymi oczyma już od ponad pół godziny, usilnie walcząc z bólem głowy i brakiem pamięci z poprzedniego wieczoru. Pamiętała bowiem walkę z potworami, potem wszystko zaczęło się jej rozmazywać a w głowie rozbrzmiewał z niewiadomych powodów dźwięk gry na dudach w połączeniu z melodią skrzypiec. postanowiła, że najpierw na spokojnie wszystko sobie poukłada, dopiero potem spróbuje otworzyć oczy i zrozumieć gdzie jest. Na razie z jej wniosków wynikało, że leży w łóżku. Miała dziwne przeczucie, że coś jest mocno nie tak. Właściwie, to było odczucie co do dalszych losów. Po dłuższej chwili zrozumiała, że raczej nic sobie nie przypomni, zrezygnowana uniosła powieki. Przed sobą, zobaczyła, kobietę - Beatrice - przyjaciółkę Dante. Margaret, na początku chłodno podeszła do sytuacji, chciała sprawdzić jak Beatrice zareaguje. Dziewczyna musiała sprawdzić najgorszą wersję zdarzeń. Wymuszając na sobie płacz, wyobraziła sobie, najbardziej wstydliwy moment. Czerwona, zła i lekko przestraszona schowała twarz w kołdrę.
- Proszę powiedz, że tu do niczego nie doszło – pisnęła wcale nie podobnie do siebie. Dziewczyna zdziwiona lekko się uśmiechnęła i odpowiedziała:
- Hej, kochanie – Powiedziała. Margaret zamarła, przeszedł ją dreszcz. Jednak nagle, kobieta zaczęła się śmiać. Zanosiła się śmiechem, a Margaret wydawało się, że ktoś zdzielił ją płazem miecza po łbie. Szybko poderwała się do góry i usiadła na Beatrice zasłaniając jej usta dłonią.
- Dobra, dobra. Świetny zabawny żart, tylko proszę nie tak głośno… - Powiedziała rozkazująco, jednak w jej głosie dało się usłyszeć błaganie. Puściła kobietę i usiadła obok. Westchnęła i złapała się za głowę. Nagle drzwi otworzyły się z impetem a do pokoju wparował Rei.
- Hej Margaret... eeee... - Zatrzymał się na środku pokoju, patrząc przerażonym wzrokiem na siostrę. Białowłosy oblał się płomiennym rumieńcem.
- To nie tak jak myślisz - burknęła do niego, swoim lodowatym tonem. On tylko cofnął się do drzwi, przeprosił i szybko wyszedł z pokoju. Dziewczyna, westchnęła ciężko i spuściła głowę w dół. Miała już stanowczo dość, chodź dopiero co wstała. Szczerze, chciała by już opuścić to miejsce.
- No ładnie zabalowałaś - zaśmiała się Beatrice zupełnie ignorując to, że przed chwilą wpadł tu Rei. Margaret zalała fala zażenowania która idealnie komponowała się z bólem głowy. Dziewczyna była nieźle potłuczona, jednak bez wahania poderwała się do góry i szybko doskoczyła do torby z jej rzeczami, leżące w koncie pokoju. Wyjęła granatową tunikę, ozdobny sznureczek i duże portki.
- Przepraszam, co się właściwie wczoraj stało? - zapytała łagodni, odwrócona plecami do Beatrice i zaczęła się przebierać.
- No więc, po tym jak stwory padły trupem, musiałam oddać przysługę przyjaciółce, ty mi pomogłaś. Zagrałyśmy, ja na dudach ty na skrzypcach, niezły koncert. Jednak potem wpadła straż i musieliśmy wynieść się z lokalu, więc poszłyśmy do gospody! Tam stoczyłam niezwykłą potyczkę z jakimś gburem, odnosząc zwycięstwo! Ty też się do tego po części przyczyniłaś - zaczęła opowiadać a Margaret coraz bardziej zastanawiała się, nad tym jak by się zabić by ukrócić swoje męki. Śmierć oszczędziła by jej wstydu, jednak nie była by właściwym rozwiązaniem, Margaret uważała bowiem za niezwykłe tchórzostwo, odbieranie sobie życia.
- No dobrze... skoro wyszłyśmy stamtąd to co było dalej? - Dopytywała z dozą ciekawości i obawy, jednocześnie związując woje włosy w koński ogon, ozdobnym sznurkiem.
- Parę nieszczęśliwych wypadków - przyznała Beatrice i lekko wzruszyła ramionami.
Głowa Margaret nadal bolała i nie zanosiło się na to by chciała przestać. Jednak Margaret, co gorsza, nie mogła pozbyć się uczucia wstydu. Była zła na siebie, zła to mało powiedziane, była wściekła, ciskała groźnym spojrzeniem we wszystkich i w wszystko. Jedynym wyjątkiem była brązowowłosa.
- Cóż... może jednak nie chce wiedzieć - rzuciła. Zabrzmiało to oschle i chłodno, chociaż Margaret wcale nie chciała by tak to zabrzmiało. Westchnęła ciężko i ukryła twarz w dłoniach.
- Musisz się trochę ogarnąć. Idź do łaźni a ja zrobię nam herbaty - oznajmiła Beatrice zupełnie nie zrażona oschłym tonem kobiety. Przeciągnęła się jeszcze i wyszła z łóżka, zostawiając je w zupełnym chaosie. Wyminęła Margaret i wyszła.
Wchodząc do pomieszczenia, do Margaret dotarł przyjemny zapach świeżo zaparzonej herbaty. Przy stole siedziała Beatrice z kubkiem parującej cieczy w dłoniach Na przeciwko niej, na stole również stało naczynie z herbatą. Margaret znużona bólem głowy podeszła do stołu i usiadła na drewnianym krześle. Oparła łokcie o blat stołu, splotła ze sobą dłonie i oparła się o nie czołem. Westchnęła głęboko i przymknęła oczy. Obok niej parował gorący płyn, przed nią zaś chichotała rozbawiona stanem towarzyszki. W głowie Mag kotłowały się myśli, nie dając jej ani chwili wytchnienia.
- No ładnie, twój kochaś zobaczył w dość dwuznacznej sytuacji... - zachichotała wymachując kubkiem i przy okazji rozlewając odrobinę herbaty. Margaret na początku spojrzała na nią, była zdziwiona przez co wyglądała bardzo głupkowata. Musiała dokładnie jeszcze rz ułożyć sobie to zdanie w głowię by dotrzeć do jego sensu. Zaczerwieniła się (chyba po raz pierwszy w życiu, do tego nie po pijaku) i wlepiła wzrok w kobietę. Złośliwy uśmiech tańczył na jej pąsowych ustach.
- To nie jest mój... - zebrała myśli, nie wiedziała właściwie jak sformułować zdanie, była za bardzo zaskoczona. - To mój brat!!! - Ryknęła na kobietę, uderzyła dłońmi w stół wstając z krzesła z takim impetem, że mebel przewrócił się i wywołał wielki huk. Kobieta jednak się tylko zaśmiała. Jednak szyderczy śmiech wcale nie zraził Margaret, Mag była wręcz w szoku, że ta nie dała się wyprowadzić z równowagi.
- Nie wyglądacie na rodzeństwo - odparła, wskazując oskarżycielsko kubkiem na Margaret. Ta wzdrygnęła się lekko.
- Nie masz czucia w dłoniach? - Zapytała spoglądając w głąb kubka na parującą ciecz. Naczynie przecież musiało być gorące.
- Może... - spojrzała na wolną dłoń, po czym wróciła wzrokiem na Mag. - Nie zmieniaj tematu.
- Nie wyglądamy jak rodzeństwo, bo jestem jego przybraną siostrą - Przyznała, podniosła krzesło i usiadła z powrotem przy stole. Spojrzała na gliniane naczynie.
- No właśnie... więc, może macie jakiś romans? - Kobieta uniosła brwi do góry i pochyliła się w stronę Margaret z szeroko otwartymi oczyma, w których czekoladowe tęczówki błyszczały ciekawością. Mag wykrzywiła twarz w grymasie niezadowolenia. Po co miała to mówić? Nie lubiła wścibskich ludzi... w ogóle nie lubiła ludzi... właściwie co ona lubi? W tej chwili Margaret zdała sobie sprawę, że chciała postrzegać ludzi jako książki które czytała, opowiadały swoja historię, nie pytały, nie potrzebowały uwagi a gdy już skończyło się czytać, można było ją odłożyć na półkę by pokrył ją kurz, lub sprzedać na jakimś bazarze. Mag od zawsze wymagała tego od nowo poznanych osób, ze swoim bratem rozmawiała tylko wtedy gdy potrzebowała zaspokoić potrzebę przynależenia do społeczności. Wszystkich traktowała rzeczowo, nie chciała zajmować sobie przecież głowy niepotrzebnymi sprawami. Westchnęła cicho i uśmiechnęła się nerwowo.
- Nie, właściwie to nie utrzymuję z nikim bliższych kontaktów... - warknęła. Beatrice, zdziwiona takim obrotem sprawy, na chwilę skamieniała, bowiem Margaret już zdążyła przysłonić się maską zimnej postaci której na niczym nie zależy. Odsunęła się i usiadła na krześle odrobinę zaskoczona nagłym oschłym tonem Mag. Rzeczywiście, dziewczyna przypomniawszy sobie czemu nie nawiązuje kontaktów z innymi oddzieliła emocje od mowy.
- Nikogo nie kochasz? Kochałaś? Z naciskiem na czas przeszły. - zapytała niepewnie Beatrice, czując, że grunt który do tej pory miała pod stopami, był jedynie iluzją spowodowaną alkoholem.
- Nie. - westchnęła Margaret. Zauważyła niepewność dziewczyny więc spróbowała się uśmiechnąć, w końcu nie pragnęła jej odstraszyć, w końcu nawiązała z kimś nić porozumienia. Dziewczynie słabo wychodziło uśmiechanie się. Unosząc jeden kącik ust do góry wydęła dolną wargę i uniosła policzki do góry. Wyglądało to przekomicznie, na co Beatrice parsknęła śmiechem.
- Nawet mamy? - zapytała z trudem opanowując śmiech.
- Nie wiem, moje wspomnienia o rodzicach zniknęły w dniu sześciu lat. Potem, nie byłam w stanie obdarzyć nikogo tym uczuciem - westchnęła.
- Czyli, że co? Jesteś zimna i skostniała z własnego wyboru? - uśmiechnęła się pogardliwie Beatrice biorąc łyk herbaty. Mag, jeszcze raz spróbowała się lekko uśmiechnąć, można by powiedzieć, że tym razem wyglądało to trochę lepiej.
- Cóż, miłość jest tylko kolejnym uciążliwym obowiązkiem. Zaczynasz martwić się o kogoś, troszczysz się o niego. Musisz być gotowy na zawód, na stratę. Liczyć się z uczuciami innej osoby. Nie potrzebnie zaprzątasz sobie tym kimś głowę. Nawet miłość do zwierząt jest okropnie bolesna. Przywiązujesz się do kogoś a on po czasie znika, zostawiając po sobie gorycz. Cóż jednak się dziwić... To tak jakby drzewo miało człowieka. Co do ludzi... Zaczynasz powoli przejmować tylko tą osobą, nie jesteś już tylko dla siebie ale dla kogoś innego. Co innego otrzymywać miłość, ciepłą i niezwykłą. Ktoś się tobą interesuje, zajmuje i troszczy się o ciebie nie żądając nic w zamian - Niezgrabny uśmiech Margaret przemienił się w bardziej pogardliwy. Spojrzała na kobietę, która zamarła patrząc się ze zdziwieniem w Mag.
- Jesteś cholerną egoistką! - krzyknęła - Podoba mi się to. Nie jesteś wcale taka zła nawet na trzeźwo.
- No, cóż - Margaret wzruszyła ramionami - tak też bywa w życiu, równowagę trzeba w przyrodzie zachować - przyznała. Po czym... zaśmiała się, co zdziwiło nawet nią samą. Pierwszy raz rozmawiało jej się z kimś tak dobrze (wykluczając Reimenth'a rzecz jasna). Zaczęła powoli przyzwyczajać do obecności Beatrice i przekonywać się do poznawania kogoś.
- Jednak, czekaj Reimenth ile ma lat?
- Dwadzieścia pięć - odpowiedziała bez zastanowienia Margaret i upiła łyk herbaty, która teraz była przyjemnie ciepła.
- Czy o nie powinien być już dawno żonaty? Ej czy ty czasem nie trzymasz go wyłącznie dla siebie? - Uniosła brwi do góry i spojrzała oskarżycielsko na Margaret, która, o dziwo, poczuła lekki wstyd. Nie musiała jej tego przecież wyjaśniać, jednak skoro już rozmawiają.
- Tak... można by powiedzieć, że skutecznie zniechęcam dziewczęta które pragną jego atencji... W końcu, jeśli znajdzie kogoś kogo będzie kochać, przestanie interesować się mą...
- Taaa, w sumie racja. Wiesz tylko, że tak jakby wtedy kiedy spiłaś się na balu. - Mówiła Beatrice z chytrym uśmiechem a w jej oczach był widoczny błysk zadowolenia. Margaret piła powoli herbatę. - Tooo, on właściwie uciekł z taką jedną - wyznała Beatrice, a Margaret wypluła zaskoczona napój, słysząc słowa Beatrice, przy okazji opluwając i ją.
- CO?! NIE! - Zerwała się na równe nogi - GDZIE ON JEST?! - Krzyknęła zirytowana.
- A co ja jestem jego matką? Nie wiem!
- Eh... Skoro już tu z tobą jestem... To może mogłabyś mi pomóc go szukać? - zaproponowała Margaret wahając się, nigdy w sumie nie utrzymywała dłuższej interakcji.
- Nie - odparła krótko Beatrice. Mag nic nie odpowiadając, odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi. Gdy miała już wychodzić z pomieszczenia usłyszała jeszcze raz głos Beatrice i jej słowa:
- Dobra, czekaj idę. Może być zabawnie.
Beatrice? Przepraszam, że tak długo czekałaś, no i przepraszam za to, że moje opowiadanie w sumie nic nie wnosi.
piątek, 3 marca 2017
Od Thalii (CD Revana) - Hej ho do wody, szczurze lądowy!
Sargent zmrużyła oczy, cały czas wpatrując się w Prześladowcę w
milczeniu. Zmusiła się nawet do ponownego odwrócenia się plecami do
kierunku jazdy, tak, żeby w miarę swobodnie móc wdać się w kolejną
dyskusję. Trudno bowiem sobie wyobrazić, żeby po usłyszeniu tego
jednego, niby niewinnego zdania dziewczyna mogła tak po prostu puścić je
mimo uszu. Nie, sądząc po złośliwym zadowoleniu Szarego i morderczym
spojrzeniu piratki, konflikt najwyraźniej był nieunikniony, choć moment
jego wybuchu na razie pozostawał tajemnicą. Coś się jednak szykowało i
to z całą pewnością, aczkolwiek póki co dalsza „rozmowa” przypominała
raczej milczący pojedynek na mierzenie się wzrokiem. Już po raz drugi
dzisiejszego dnia, Szkwał nie była pewna co właściwie powinna
odpowiedzieć, a taki stan (jak można się domyśleć, występujący u ludzi
jej pokroju niezwykle rzadko) był dla niej więcej, niż niezwykle
irytujący.
To było zdecydowanie gorsze, niż wskoczenie po krwawej bijatyce do słonej, morskiej wody i zdecydowanie bardziej uciążliwe, niż głód i pragnienie, doskwierające pośród bezludnych fal oceanów. To było trudniejsze, niż wyścig z czasem, kiedy w okrętowe żagle nie dmucha nawet najlżejszy zefir.
Będę z wami szczera. Po raz ostatni czuła się bardzo podobnie, kiedy okazało się, że z całej, kilkunastoosobowej załogi, została jej tylko wściekła małpa. Wiedziała doskonale co c h c e i co p o w i n n a zrobić, nie była jedynie pewna j a k .
Sargent po chwili uśmiechnęła się do Revana. W tym geście nie było niczego miłego.
- Ojojoj, zagalopowałeś się złotko, za daleko… za daleko…- odparła w końcu, pobłażliwym, nauczycielskim tonem, jasno i wyraźnie dającym do zrozumienia, że mężczyzna najwyraźniej przegapił jedną z cenniejszych życiowych lekcji.
Oba wierzchowce przerwały chód, kiedy dziewczyna gwałtownie zatrzymała srokatego ogiera, co nie było zbyt mądrym posunięciem, zważywszy na pozycję, w jakiej zdecydowała się podróżować. Cóż, grunt, że wymusiła zatrzymanie się na podążającym za nimi Wersecie.
- Wiesz co się stanie- kontynuowała dziewczyna, ani na moment nie spuszczając wzroku z mężczyzny w bandance. On również, ku wielkiemu zadowoleniu jej silnego ducha rywalizacji, nie miał zamiaru odpuszczać.- kiedy spotkasz na drodze niebezpiecznie wkurzonego pirata?
Szary przybrał zamyśloną pozycję. Ze złożoną w pięść dłonią, podłożoną pod brodę, wyglądał jakby faktycznie zastanawiał się nad zadanym pytaniem, analizując w głowie każdą z możliwych odpowiedzi. Wreszcie wzruszył ramionami z udawanym zrezygnowaniem.
- Bonum quaestio… jeszcze nigdy nie przyszło mi się z takowym zetknąć.- i chociaż zarówno bandanka, jak i cień rzucany przez kapelusz pozwalały na zobaczenie jedynie fragmentu twarzy Prześladowcy, tworząc tym samym neutralną, pozbawioną widocznych emocji maskę, to jego rozbawione, w tym momencie, oczy mówiły same za siebie.
Piratka pokręciła głową z niedowierzaniem, dając jednocześnie srokaczowi znak, że postój właśnie się skończył i trzeba ponownie ruszać w stronę Dos, oddalonej jeszcze o zaledwie kilka minut drogi. Dziewczyna zaśmiała się w taki sposób, w jaki może śmiać się jedynie osoba rozbawiona, a jednocześnie wyjątkowo wkurzona.
- Masz szczęście, Panie Szary, że nie jedziemy na jednym koniu.- właśnie w tym momencie odzyskała z powrotem swój zbójecki uśmiech.- Bo g w a r a n t u j ę Ci, że już od dawna leżałbyś gdzieś w krzakach z gębą pełną chwastów.- ledwie wypowiedziała te słowa, a już przed oczami pokazał jej się obrazek. Wizja odjeżdżającej ze śmiechem piratki i biegnącego za koniem Revana. Cóż, nie da się jednak ukryć, że taki scenariusz był tak samo zadowalający, co nierealny.
I chociaż ta część rozmowy sprawiała wrażenie właściwie nie tyle uciętej, co po prostu zakończonej, Nocny Prześladowca, podobnie, jak wcześniej piratka, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż zdecydowanie nie trafił na towarzysza, który zwykł właśnie w taki sposób kończyć dyskusje. Nie mówiąc już o pozostawianiu niedokończonych spraw, bez jakiejkolwiek chęci późniejszego rewanżu. Bo nawet jeśli ich dziwna gra wyglądała na chwilowo zakończoną, spojrzenie piratki jasno i wyraźnie dawało do zrozumienia, że jeszcze się zemści. A jak i kiedy? Cóż, to właśnie na braku konkretnego planu i improwizacji polegała cała zabawa.
- Nie wiem jak ty, ale ja tu niczego nie widzę.- zauważyła Sargent, całkiem trafnie z resztą, kiedy zaledwie kilka minut później oboje dotarli nad brzeg Dos.
Dwójka Muszkieterów ruszyła przed siebie, w kierunku przeciwnym, niż ten wyznaczony przez zaskakująco słaby prąd rzeki. Dziewczyna rozglądała się dookoła, podczas gdy zdecydowanie bardziej obeznany w topografii kontynentu Prześladowca wpatrywał się w mapę, usilnie próbując doszukać się w niej kolejnych wytycznych. Niestety, rysunek nie został jedynie sporządzony niezwykle niezdarnie, ale najwyraźniej również w pośpiechu, ponieważ nie zaznaczono na nim konkretnego celu wyprawy.
Sargent co jakiś czas zerkała mordercy przez ramię (nie szczędząc przy tym ilustracji ani słowa krytyki), jakby w nadziei na pojawienie się na niej ogromnego, czerwonego znaku ‘x’, ewentualnie niewielkich rysunków stóp, tudzież strzałek, prowadzących prosto do celu. Niestety, ponieważ do tej pory żadna z takowych rzeczy nie pojawiła się znikąd na tajemniczym świstku, dziewczyna za każdym razem powracała do obserwowania otaczającego ich terenu.
- Jeśli spodziewałaś się skrzyni pełnej skarbów, zostawionej tuż przy rzece, to niestety muszę cię zmartwić. Chyba nie na tym polega chowanie tajemnic.- Szary nawet nie musiał odrywać wzroku od mapy, żeby bez trudu domyślić się reakcji Thalii. Co jedynie oznaczało, że albo oboje stali się zbyt przewidywalni, albo spędzali ze sobą zdecydowanie za dużo czasu i szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, która z dwóch opcji wydawała się bardziej niepokojąca.
- Wniosek jest taki.- Revan złożył z powrotem mapę, ostatecznie decydując, iż dalsze wpatrywanie się w nakreślone linie zdecydowanie mija się z celem.- Albo natrafiliśmy na nic innego, jak na zwykłą mapę, albo ktoś bardzo chciał, żeby rysunek wyglądał wyjątkowo zwyczajnie. Zazwyczaj to te najprostsze i niepozorne kryjówki, chowają w sobie największe tajemnice.
- Do prawdy?- piratka posłała Prześladowcy przebiegłe spojrzenie.- Ile t a j e m n i c zakopałeś, Panie Szary, że wypowiadasz się tak fachowych tonem?- specjalnie zaakcentowane słowo „tajemnic”, wyraźnie wskazywało na odniesienie się do specjalizacji Nocnego Prześladowcy.
Poursuivant wytrzymał spojrzenie kompanki.
- Wystarczająco dużo, żeby odróżnić profesjonalistę, od amatora.- odparł zdecydowanie spokojniej, niż zakładały oczekiwania piratki.
Sargent nie zdobyła się na bardziej kreatywną odpowiedź, niż pokiwanie głową i wymamrotanie po nosem przeciągłego „yyyyhyyyyyymmmmmmmm…”.
Takim oto sposobem zawędrowali na drewniany pomost, przeznaczony do łowienia ryb przez tutejszych mieszkańców. Właściwie to stanęli na nim bez większego celu, jednak w sytuacji, w której nie dość, że żadne z nich nie wiedziało czego szukają, ale także nie miało pojęcia gdzie konkretnie mają się za tym czymś rozglądać, miejsce chyba nie robiło specjalnej różnicy. Oczywiście, póki znajdowało się ono w zasięgu kilku hektarów terenu, do którego Muszkieterowie zawęzili poszukiwania.
Wschodzące słońce odbijało się od powierzchni rzeki, nadając wodzie srebrnawego połysku. Piratka odwróciła wzrok od tafli, skupiając go na czymś, co nie raziło jej po oczach. Niedaleko przed nimi rozciągał się gęsty las, który na żywo prezentował się zdecydowanie okazalej, niż na kradzionej mapie. Wcześniej Sargent była zbyt przyzwyczajona do fal i otwartego oceanu, a aż do tej pory zbyt skupiona na tęsknocie za niespokojnymi sztormami, żeby dostrzec jakiekolwiek uroki lądu. Oczywiście, w dalszym ciągu byle rzeczka nie była w stanie równać się z niekończącymi się morzami, zaś widok lasu był niczym w porównaniu z widokiem pojedynczych, niewielkich wysp, jakie załoga czasami mijała, podczas długich wypraw, jednak nie da się ukryć, że okolica była na swój sposób urokliwa.
Sargent zmrużyła oczy, przyglądając się rozłożystym drzewom. Coś jej tutaj nie pasowało… nie w całym lesie, ale w jego fragmencie- tym najbardziej widocznym, wysuniętym na przód.
Szkwał uśmiechnęła się tryumfalnie, szturchając stojącego obok Prześladowcę.
- Panie Szary? Czy mówiąc o profesjonalizmie, miałeś może na myśli iluzję?- napotkawszy pytające spojrzenie kompana, dziewczyna wskazała palcem las.- Chociaż przyznaję, jest trochę wadliwa, skoro te tutaj nie rzucają cienia.
Dwójka poszukiwaczy przeszła niemalże na sam skraj pomostu, żeby móc wyraźniej przyjrzeć się drzewom, znajdującym się po drugiej stronie Dos. Faktycznie, część z nich nie rzucała cienia, chociaż pozostała część lasu nie miała z tym najmniejszego problemu. Zwłaszcza, przy wschodzącym słońcu.
- Po co ktoś miałby zadawać sobie tyle trudu, żeby tworzyć iluzję takich rozmiarów?- Revan zadał to pytanie raczej sobie samemu, nie oczekując konkretnej odpowiedzi, chociaż ta była aż zbyt oczywista.
- To chyba jasne. Nasz ukryty skarb musi być naprawdę ogromny… patrz, smok!- Szkwał podskoczyła, jak oparzona, pokazując Revanowi pustą przestrzeń błękitnego nieba.
Niestety, do mężczyzny odrobinę zbyt późno dotarła absurdalność wypowiedzi piratki. Kiedy tylko, wbrew wszelkiej logice spojrzał się w górę, na punkt wskazywany przez brunetkę, poczuł na plecach ręce, które bez większego wysiłku zepchnęły go z drewnianego pomostu, prostu do rzeki.
- A t o za czytanie cudzych rzeczy!- Sargent zdążyła wykrzyczeć, jeszcze zanim sylwetka Prześladowcy całkowicie zniknęła pod taflą wody.
Oczywiście, zdarzeniu towarzyszył nagły wybuch wesołości Thalii, przypominający raczej dziecięce rozbawienie, niż złowieszczy rechot nikczemnika. Dziewczyna zwijała się ze śmiechu, trzymając się obiema rękami za brzuch, zupełnie, jakby ten mógł jej uciec w każdej chwili. Kiedy Re wypłynął na powierzchnię, łapiąc oddech, miał nad sobą już nieco spokojniejszą, choć w dalszym ciągu niezwykle zadowoloną z siebie twarz Thalii. Dziewczyna przestała zwijać się na deskach pomostu, choć ogniki w jej oczach, niby buchające płomienie pośród szarego szturmu, ani przez chwilę nie przestały się tlić.
- Oho, nie lubimy wody, co? Szczurku lądowy?- Sargent była chyba jedynym piratem, który nie tylko potrafił zdrobniać kpiący tytuł, nadany ludziom z kontynentu przez żeglarzy, ale wypowiedziała go z tak teatralnie nieszczerą czułością, która w odpowiednim kontekście mogłaby urazić bardziej, niż wyzwiska.- Przynajmniej umiesz pływać.
Panie Szary? Jak zemsta, to zemsta ^^
To było zdecydowanie gorsze, niż wskoczenie po krwawej bijatyce do słonej, morskiej wody i zdecydowanie bardziej uciążliwe, niż głód i pragnienie, doskwierające pośród bezludnych fal oceanów. To było trudniejsze, niż wyścig z czasem, kiedy w okrętowe żagle nie dmucha nawet najlżejszy zefir.
Będę z wami szczera. Po raz ostatni czuła się bardzo podobnie, kiedy okazało się, że z całej, kilkunastoosobowej załogi, została jej tylko wściekła małpa. Wiedziała doskonale co c h c e i co p o w i n n a zrobić, nie była jedynie pewna j a k .
Sargent po chwili uśmiechnęła się do Revana. W tym geście nie było niczego miłego.
- Ojojoj, zagalopowałeś się złotko, za daleko… za daleko…- odparła w końcu, pobłażliwym, nauczycielskim tonem, jasno i wyraźnie dającym do zrozumienia, że mężczyzna najwyraźniej przegapił jedną z cenniejszych życiowych lekcji.
Oba wierzchowce przerwały chód, kiedy dziewczyna gwałtownie zatrzymała srokatego ogiera, co nie było zbyt mądrym posunięciem, zważywszy na pozycję, w jakiej zdecydowała się podróżować. Cóż, grunt, że wymusiła zatrzymanie się na podążającym za nimi Wersecie.
- Wiesz co się stanie- kontynuowała dziewczyna, ani na moment nie spuszczając wzroku z mężczyzny w bandance. On również, ku wielkiemu zadowoleniu jej silnego ducha rywalizacji, nie miał zamiaru odpuszczać.- kiedy spotkasz na drodze niebezpiecznie wkurzonego pirata?
Szary przybrał zamyśloną pozycję. Ze złożoną w pięść dłonią, podłożoną pod brodę, wyglądał jakby faktycznie zastanawiał się nad zadanym pytaniem, analizując w głowie każdą z możliwych odpowiedzi. Wreszcie wzruszył ramionami z udawanym zrezygnowaniem.
- Bonum quaestio… jeszcze nigdy nie przyszło mi się z takowym zetknąć.- i chociaż zarówno bandanka, jak i cień rzucany przez kapelusz pozwalały na zobaczenie jedynie fragmentu twarzy Prześladowcy, tworząc tym samym neutralną, pozbawioną widocznych emocji maskę, to jego rozbawione, w tym momencie, oczy mówiły same za siebie.
Piratka pokręciła głową z niedowierzaniem, dając jednocześnie srokaczowi znak, że postój właśnie się skończył i trzeba ponownie ruszać w stronę Dos, oddalonej jeszcze o zaledwie kilka minut drogi. Dziewczyna zaśmiała się w taki sposób, w jaki może śmiać się jedynie osoba rozbawiona, a jednocześnie wyjątkowo wkurzona.
- Masz szczęście, Panie Szary, że nie jedziemy na jednym koniu.- właśnie w tym momencie odzyskała z powrotem swój zbójecki uśmiech.- Bo g w a r a n t u j ę Ci, że już od dawna leżałbyś gdzieś w krzakach z gębą pełną chwastów.- ledwie wypowiedziała te słowa, a już przed oczami pokazał jej się obrazek. Wizja odjeżdżającej ze śmiechem piratki i biegnącego za koniem Revana. Cóż, nie da się jednak ukryć, że taki scenariusz był tak samo zadowalający, co nierealny.
I chociaż ta część rozmowy sprawiała wrażenie właściwie nie tyle uciętej, co po prostu zakończonej, Nocny Prześladowca, podobnie, jak wcześniej piratka, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż zdecydowanie nie trafił na towarzysza, który zwykł właśnie w taki sposób kończyć dyskusje. Nie mówiąc już o pozostawianiu niedokończonych spraw, bez jakiejkolwiek chęci późniejszego rewanżu. Bo nawet jeśli ich dziwna gra wyglądała na chwilowo zakończoną, spojrzenie piratki jasno i wyraźnie dawało do zrozumienia, że jeszcze się zemści. A jak i kiedy? Cóż, to właśnie na braku konkretnego planu i improwizacji polegała cała zabawa.
- Nie wiem jak ty, ale ja tu niczego nie widzę.- zauważyła Sargent, całkiem trafnie z resztą, kiedy zaledwie kilka minut później oboje dotarli nad brzeg Dos.
Dwójka Muszkieterów ruszyła przed siebie, w kierunku przeciwnym, niż ten wyznaczony przez zaskakująco słaby prąd rzeki. Dziewczyna rozglądała się dookoła, podczas gdy zdecydowanie bardziej obeznany w topografii kontynentu Prześladowca wpatrywał się w mapę, usilnie próbując doszukać się w niej kolejnych wytycznych. Niestety, rysunek nie został jedynie sporządzony niezwykle niezdarnie, ale najwyraźniej również w pośpiechu, ponieważ nie zaznaczono na nim konkretnego celu wyprawy.
Sargent co jakiś czas zerkała mordercy przez ramię (nie szczędząc przy tym ilustracji ani słowa krytyki), jakby w nadziei na pojawienie się na niej ogromnego, czerwonego znaku ‘x’, ewentualnie niewielkich rysunków stóp, tudzież strzałek, prowadzących prosto do celu. Niestety, ponieważ do tej pory żadna z takowych rzeczy nie pojawiła się znikąd na tajemniczym świstku, dziewczyna za każdym razem powracała do obserwowania otaczającego ich terenu.
- Jeśli spodziewałaś się skrzyni pełnej skarbów, zostawionej tuż przy rzece, to niestety muszę cię zmartwić. Chyba nie na tym polega chowanie tajemnic.- Szary nawet nie musiał odrywać wzroku od mapy, żeby bez trudu domyślić się reakcji Thalii. Co jedynie oznaczało, że albo oboje stali się zbyt przewidywalni, albo spędzali ze sobą zdecydowanie za dużo czasu i szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, która z dwóch opcji wydawała się bardziej niepokojąca.
- Wniosek jest taki.- Revan złożył z powrotem mapę, ostatecznie decydując, iż dalsze wpatrywanie się w nakreślone linie zdecydowanie mija się z celem.- Albo natrafiliśmy na nic innego, jak na zwykłą mapę, albo ktoś bardzo chciał, żeby rysunek wyglądał wyjątkowo zwyczajnie. Zazwyczaj to te najprostsze i niepozorne kryjówki, chowają w sobie największe tajemnice.
- Do prawdy?- piratka posłała Prześladowcy przebiegłe spojrzenie.- Ile t a j e m n i c zakopałeś, Panie Szary, że wypowiadasz się tak fachowych tonem?- specjalnie zaakcentowane słowo „tajemnic”, wyraźnie wskazywało na odniesienie się do specjalizacji Nocnego Prześladowcy.
Poursuivant wytrzymał spojrzenie kompanki.
- Wystarczająco dużo, żeby odróżnić profesjonalistę, od amatora.- odparł zdecydowanie spokojniej, niż zakładały oczekiwania piratki.
Sargent nie zdobyła się na bardziej kreatywną odpowiedź, niż pokiwanie głową i wymamrotanie po nosem przeciągłego „yyyyhyyyyyymmmmmmmm…”.
Takim oto sposobem zawędrowali na drewniany pomost, przeznaczony do łowienia ryb przez tutejszych mieszkańców. Właściwie to stanęli na nim bez większego celu, jednak w sytuacji, w której nie dość, że żadne z nich nie wiedziało czego szukają, ale także nie miało pojęcia gdzie konkretnie mają się za tym czymś rozglądać, miejsce chyba nie robiło specjalnej różnicy. Oczywiście, póki znajdowało się ono w zasięgu kilku hektarów terenu, do którego Muszkieterowie zawęzili poszukiwania.
Wschodzące słońce odbijało się od powierzchni rzeki, nadając wodzie srebrnawego połysku. Piratka odwróciła wzrok od tafli, skupiając go na czymś, co nie raziło jej po oczach. Niedaleko przed nimi rozciągał się gęsty las, który na żywo prezentował się zdecydowanie okazalej, niż na kradzionej mapie. Wcześniej Sargent była zbyt przyzwyczajona do fal i otwartego oceanu, a aż do tej pory zbyt skupiona na tęsknocie za niespokojnymi sztormami, żeby dostrzec jakiekolwiek uroki lądu. Oczywiście, w dalszym ciągu byle rzeczka nie była w stanie równać się z niekończącymi się morzami, zaś widok lasu był niczym w porównaniu z widokiem pojedynczych, niewielkich wysp, jakie załoga czasami mijała, podczas długich wypraw, jednak nie da się ukryć, że okolica była na swój sposób urokliwa.
Sargent zmrużyła oczy, przyglądając się rozłożystym drzewom. Coś jej tutaj nie pasowało… nie w całym lesie, ale w jego fragmencie- tym najbardziej widocznym, wysuniętym na przód.
Szkwał uśmiechnęła się tryumfalnie, szturchając stojącego obok Prześladowcę.
- Panie Szary? Czy mówiąc o profesjonalizmie, miałeś może na myśli iluzję?- napotkawszy pytające spojrzenie kompana, dziewczyna wskazała palcem las.- Chociaż przyznaję, jest trochę wadliwa, skoro te tutaj nie rzucają cienia.
Dwójka poszukiwaczy przeszła niemalże na sam skraj pomostu, żeby móc wyraźniej przyjrzeć się drzewom, znajdującym się po drugiej stronie Dos. Faktycznie, część z nich nie rzucała cienia, chociaż pozostała część lasu nie miała z tym najmniejszego problemu. Zwłaszcza, przy wschodzącym słońcu.
- Po co ktoś miałby zadawać sobie tyle trudu, żeby tworzyć iluzję takich rozmiarów?- Revan zadał to pytanie raczej sobie samemu, nie oczekując konkretnej odpowiedzi, chociaż ta była aż zbyt oczywista.
- To chyba jasne. Nasz ukryty skarb musi być naprawdę ogromny… patrz, smok!- Szkwał podskoczyła, jak oparzona, pokazując Revanowi pustą przestrzeń błękitnego nieba.
Niestety, do mężczyzny odrobinę zbyt późno dotarła absurdalność wypowiedzi piratki. Kiedy tylko, wbrew wszelkiej logice spojrzał się w górę, na punkt wskazywany przez brunetkę, poczuł na plecach ręce, które bez większego wysiłku zepchnęły go z drewnianego pomostu, prostu do rzeki.
- A t o za czytanie cudzych rzeczy!- Sargent zdążyła wykrzyczeć, jeszcze zanim sylwetka Prześladowcy całkowicie zniknęła pod taflą wody.
Oczywiście, zdarzeniu towarzyszył nagły wybuch wesołości Thalii, przypominający raczej dziecięce rozbawienie, niż złowieszczy rechot nikczemnika. Dziewczyna zwijała się ze śmiechu, trzymając się obiema rękami za brzuch, zupełnie, jakby ten mógł jej uciec w każdej chwili. Kiedy Re wypłynął na powierzchnię, łapiąc oddech, miał nad sobą już nieco spokojniejszą, choć w dalszym ciągu niezwykle zadowoloną z siebie twarz Thalii. Dziewczyna przestała zwijać się na deskach pomostu, choć ogniki w jej oczach, niby buchające płomienie pośród szarego szturmu, ani przez chwilę nie przestały się tlić.
- Oho, nie lubimy wody, co? Szczurku lądowy?- Sargent była chyba jedynym piratem, który nie tylko potrafił zdrobniać kpiący tytuł, nadany ludziom z kontynentu przez żeglarzy, ale wypowiedziała go z tak teatralnie nieszczerą czułością, która w odpowiednim kontekście mogłaby urazić bardziej, niż wyzwiska.- Przynajmniej umiesz pływać.
Panie Szary? Jak zemsta, to zemsta ^^
czwartek, 2 marca 2017
Od Cichej - Za honor, dla skruchy
,,Nie ma nieodpowiedniego oręża w nieodpowiedniej sytuacji" - tak brzmiała dewiza nauczycieli Shi, gdy pierwszego dnia miała wybrać swoją broń, która będzie jej towarzyszyć całe życie. Starszyzna kasty żartobliwie mówiła, że zmiana broni jest jak zmiana żony: niby możesz to robić, ale prędzej zranisz siebie niż przeciwnika. Nie wspominając już o tym, że przez zbyt częste zmiany ludzie mogą zacząć się na ciebie dziwnie patrzeć. Shi wybrała naginatę i przez następne lata tkwiła na polu treningowym z bambusową tyczką, gdy wszystkie inne dzieciaki tłukły się drewnianymi katanami i straszyły gołębie sztucznymi sai. Mistrzowie od zawsze powtarzali, że wybór pierwszej broni ma kluczowe znaczenie, bo bierze w nim udział intuicja. Ci którzy polegali na sile, wybierali miecz, sprycie - łuk, zaskoczeniu - sai. Na naginatę nie patrzył nikt, ale po tylu latach wprawy Cicha znała prawdę: to była broń łącząca wszystkie te cechy. Była silna i nieprzewidywalna, a przy tym zupełnie niepozorna. Może to dlatego właśnie ona trafiła do Dal-Virii, a nie żaden z jej rówieśników? Pewnym było, że ta wiedza nie pozwalała jej nigdy czuć niepewności co do swojego wyboru...
A już zwłaszcza teraz, gdy jej i jej przeciwnikowi nie dano żadnej innej broni. Los stał po jej stronie.
Gdy na środek piaszczystego wybiegu dla koni (obecnie pustego, nie licząc dwójki zawodników) rzucono dwa drewniane kije, młody mężczyzna zaśmiał się gromko, uważając to za jakiś dowcip. Zresztą, nie tylko on - połowa gapiów parsknęła śmiechem. Gdy jednak człowiek wybrany na sędzię pokręcił przecząco głową, uciecha publiczności stała się jeszcze większa, a uśmiech blondyna zbladł.
- Poważnie? - zapytał, starając się ignorować złośliwe przytyki sąsiadów. - Mamy się okładać kijami?
Brodacz odpowiedzialny za reguły pojedynku jedynie wzruszył ramionami. Nie mógł dawać tak narwanemu młodzikowi miecza tylko dlatego, bo jakaś cudzoziemka rzekomo go obraziła. Nie chciał przelewu krwi, ani jego, ani nieznajomej, a przy okazji lekko utarł mu nosa. Jak taki z niego rycerzyk, to niech się nauczy pokory.
Młodzieniec spojrzał na swoją przeciwniczkę. Odrobinę wyższa od niego kobieta nie wyglądała na tak bardzo jak on przejętą całą to sytuacją. Może to były tylko pozory, a pod drewnianą maską kryły się prawdziwe emocje? Ale nie, jej ruchy zdradzały co innego. Stała wyprostowana, lekko przekrzywiła głowę przypatrując się to jemu, to sędziemu. Ręce trzymała za plecami, jak jakiś wysoko urodzony, chociaż ubiór na nic takowego nie wskazywał. I te bezczelnie uradowane oczy na białej masce. Sędzia wystąpił na środek pola i dał znak do zabrania broni. Blondyn podniósł nieszczęsny kij, przyglądając mu się ze wstrętem. Jego przeciwniczka wprawnie wsunęła stopę idealnie pod środek drzewca i podrzuciła laskę do góry, chwytając ją w otwartą dłoń, zupełnie jakby uchylanie się było poniżej jej godności. Dopiero po namyśle stwierdziła, że chyba nie wypada się tak popisywać.
Żar przedpołudniowego słońca lał się z nieba, jakby jakieś złośliwe bóstwo przewidziało, że dzisiejszy dzień ktoś sobie wybierze na pojedynek. Jednak zagrodę przewidziano dla zwierząt, toteż otaczało ją kilka drzew, rzucających rozległe cienie porozdzierane siatką plam światła. Brodacz odchrząknął i ogłosił publiczności:
- Jesteśmy dzisiaj świadkami pojedynku pomiędzy naszym współplemieńcem - wskazał na młodzika - Owenem Brentsonem, a... - urwał patrząc niepewnie na nieznajomą - ...Bezimienną przyjezdną. Za starą dal-virską tradycją, niech wyzywający poda powód, dla którego wyzwany stoi przed nim w szczerym polu, ażeby walce nie przyświecała bezmyślność.
Owen uśmiechnął się pod nosem. Tu miał przewagę - publiczność już go znała i lubiła. Jeśli odpowiednio dobierze słowa, będą szczuć jego przeciwniczkę przez cały czas trwania pojedynku, znacznie ją rozpraszając. Wskazał oskarżycielsko na Shi.
- Ta kobieta - zaczął - odważyła się oskarżyć mnie o uczestnictwo w czarnorynkowym handlu istotami żywymi.
Gapie spojrzeli równocześnie w stronę Cichej. Ta jedynie przechyliła głowę. Oskarżyć? Chciała tylko go zapytać o miejsce, nie zarzucić udział w żadnym przedsięwzięciu. Pokazanie kartki z czytelnym podpisem wyżej wymienionego od dzisiaj wiąże się z obrazą? Ciekawa sprawa - przejął go bardziej wyimaginowany powód niż fakt, że Śmiejąca w ogóle nie powinna być w posiadaniu tego dokumentu. Zamkniętego w jego biurku. Na klucz. Ludzie są doprawdy dziwni.
- Z tegoż powodu żądam pojedynku o swój honor oraz dla widoku skruchy wyzwanego - blondyn niemal wyrecytował te słowa z pamięci. Pewnie takie rzeczy to jednak częste widowiska w tej okolicy.
Sędzia spojrzał w stronę Cichej, raczej nie spodziewając się, by cudzoziemiec znał tradycyjną formułę. Kobieta jednak doskonale wiedziała co ma odpowiedzieć, ale - oczywiście - nie zamierzała tego zrobić. I miała ku temu więcej niż jeden, oczywisty przecież, powód. Dlatego tylko skinęła głową na znak, że zgadza się z celem pojedynku. Brodacz usunął się więc na stronę.
- Tak więc zaczynamy - rozporządził. - Do skruchy wyzwanego...albo wyzywającego - dodał, rzucając narwanemu młodzikowi znaczące spojrzenie.
Dwoje walczących zaczęło powoli krążyć po jakby wytyczonym wcześniej okręgu. Shi, bokiem trzymając gardę gotową do obrony, obserwowała postawę przeciwnika. Owen trzymał kij zdecydowanie za nisko, bardziej jakby korzystał z buławy. Zdecydowanie nie miał doświadczenia do takiego typu broni, nie mniej jednak szanse wyrównywała konstrukcja tyczek - dla Cichej były zdecydowanie zbyt krótkie, nie wspominając, że nikt nie myślał o ich wyważeniu. W końcu dla ludzi pokroju Owena to były tylko kije, a każdym kijem okłada się tak samo. Włóczykij przyzwyczajona do wagi swojej naginaty mogła mieć z tym większe problemy. Trzymała gardę wzniesioną ku górze, spodziewając się po niedoświadczonym młodziku wysokiego zamachu. Nie zamierzała atakować pierwsza, a Owen najwyraźniej stracił nieco pewności widząc wprawne ruchy przeciwniczki. Mogli tak się kręcić w nieskończoność, a Cicha miała zdecydowanie lepsze rzeczy do roboty niż poniżanie zbyt dumnych młokosów. Chciała to załatwić szybko. Tak więc zatoczyła w piasku trzymaną na przedzie prawą stopą idealne półkole, wyprostowała się trzymając kij jedną ręką za plecami, wyciągnęła lewą dłoń do przodu...
I zgięła wyzywająco palce.
Prowokacyjny gest podziałał jak płachta na byka. Mężczyzna rozpędził się robiąc zamach od boku, na wysokość barku. Kobieta zamiast osłaniać się zrobiła coś czego się zupełnie nie spodziewał - zanurkowała tuż pod drzewcem. Broń nie znajdując żadnego celu leciała dalej, ciągnąc za sobą blondyna, który ledwo utrzymał równowagę. Wtedy jednak jego przeciwniczka prostując się z powrotem za nim wykonała obrót i kij z impetem uderzył w plecy młodzieńca. Niezdarnie uratował się przed upadkiem. Do jego uszu dotarły chichoty kilku osób na widowni. Nie pozwolił się jednak rozproszyć. Stanął ponownie w postawie bojowej, nie zamierzając dać się tak drugi raz podpuścić. Palce Cichej zadrobiły na drzewcu. Wyskoczyła nagle do przodu, wyrzucając trzymaną jedną ręką broń do przodu, jakby chciała dźgnąć przeciwnika w pierś. Owen nie mając pojęcia jak zablokować coś takiego zrobił unik w bok. Koniec kija minąłby jego mostek o cal, gdyby Shi w ostatniej chwili nie chwyciłaby oręża oburącz i zamiast tego znowu zamierzyła się na jego grzbiet. Zaskoczony obrócił się blokując cios, ale Śmiejąca natychmiast wykonała piruet ,,tnąc" ukosem od dołu. Uderzenie w żebra odepchnęło blondyna na bok i wytrąciło mu powietrze z płuc. Ktoś odważył się głośniej zaśmiać, nie wspominając, że na obliczu sędziego widniał wyraźny uśmiech już od pierwszego udanego ciosu nieznajomej.
Chłopak zaczynał tracić cierpliwość. Rzucił się naprzód z bojowym okrzykiem i zamachnął się trochę wyżej niż przewidywał regulamin. Cicha blokowała pełne furii ataki, czekając aż Owen się zmęczy. Gdy któreś z jego zamachnięć w końcu było zbyt słabe, odepchnęła kij gardą, ponownie wytrącając młodziaka z równowagi, po czym podcięła mu od tyłu nogi na wysokości kostek. Upadł na plecy, gapiąc się chwilę bezmyślnie w niebo, dopóki nie przysłonił mu go cień cudzoziemki. Przekrzywiła głowę, jakby pytając się czy aby na pewno chce to dalej ciągnąć i wyciągnęła do niego rękę w geście pomocy. Ten jednak odtrącił ją ze zirytowanym warknięciem i sam się podniósł. Cicha przyglądała mu się niezrozumiale, jak ponownie przyjmuje bojową pozycję, tym razem chwytając kij nieco szerzej, jakby próbując ją imitować. Wzruszyła ramionami i dla urozmaicenia zaatakowała pierwsza, robiąc szeroki zamach z góry. Owen obronił się, nie spodziewając się jednak takiej siły. Sekundę później jego przeciwniczka rozpoczęła serię szybkich dźgnięć na wysokości brzucha. Blondyn unikał i próbował parować, ale Shi dostrzegając jak unosi gardę w ułamku sekundy zmieniała kierunki ciosów. W końcu młodzik odskoczył do tyłu chcąc chwilę odsapnąć, by po chwili po prostu zaszarżować jak z włócznią. Włóczykij usunęła się delikatnie w bok, pozwalając drzewcu ześlizgnąć się po jej broni i w odpowiednim momencie odepchnęła nacierającego. Gdy ten zatoczył się próbując ustać na nogach, na jego bark z góry padł ukośnym ciosem kij. Uderzenie okazało się ostatecznym - przygwożdżony i wytrącony z równowagi mężczyzna upadł z sapnięciem na czworaki, upuszczając drzewce. Rozległy się wiwaty. Sędzia widząc, że publiczność wybrała już zwycięzcę, zdecydował się zakończyć męki biednego Owena i ogłosił wszem i wobec, że Bezimienna podołała wyzwaniu.
Gapie się rozeszli, a przygnieciony wstydem Owen dalej siedział na klęczkach w piachu. Westchnął głęboko zastanawiając się jak bardzo ucierpiała na tym jego reputacja. Gdy podniósł głowę zobaczył stojącą przed nim nieznajomą w białej masce. Nie miała już w rękach drewnianego kija, tylko cienki, długi oręż przypominający ikramską lancę. Patrzyła na niego jakby wyczekująco.
- Co znowu? - warknął chłopak, podnosząc się na nogi. - Mam ci się kajać? Przepraszać?
Kobieta bez słowa wyciągnęła spod płaszcza kartkę papieru, podejrzanie przypominającą jakąś umowę handlową. Co więcej, na dole widniał podpis Owena Brentsona.
- No dobra, przyznaję się - powiedział. - Handluję tymi małymi potworkami na czarno. Zadowolona? Co ci to niby daje?
Pokazała mu kolejny papier. Na tym nadrukowana była mapa Dal-Virii. Cicha trzymając obie kartki w jednej dłoni wskazywała palcem to na jedną, to na drugą. Szczególnie na słowa ,,dobijmy targu" i granice Ironwood. Blondyn zmrużył oczy, dopiero po chwili pojmując, że miała na myśli tylko słowo ,,targ" i konkretne miejsce na mapie w okolicach rzeki Dos. Domyślił się już o co chodziło. Nie miał pojęcia, czemu dziwna kobieta chciała maczać palce w tego typu interesach, ale chyba był jej coś winien, skoro pokonała go w, jakby nie było, uczciwej walce.
- To...tutaj - powiedział niepewnie, pokazując miejsce gdzie Dos wpadała do Io. - Z dala od szlaków. Poznasz po dźwiękach.
Cicha ukłoniła się z wolną ręką zaciśniętą w pięść na wysokości serca (chłopak uznał to za podziękowanie) i po namyśle uścisnęła mu po męsku dłoń, jak prawdziwy rycerz gratulujący przeciwnikowi pojedynku. Po tym odwróciła się i odeszła bez słowa, zostawiając pokonanego Owena samego z własnymi myślami.
Oddalając się od wioski spojrzała jeszcze raz na mapę. Dostała co chciała, może nie takimi metodami jak zwykle, ale nie zamierzała narzekać. Ważne były dla niej efekty, nie środki...chociaż gdyby miała wybór, nie marnowałaby swojego czasu na niepotrzebne bijatyki. Pokręciła niedowierzająco głową, myśląc ile to głupich ludzi bije się o sprawy, które można by spokojnie rozwiązać bez użycia miecza.
Ludzka pycha wciąż pozostawała dla niej kwestią niepojętą.
A już zwłaszcza teraz, gdy jej i jej przeciwnikowi nie dano żadnej innej broni. Los stał po jej stronie.
Gdy na środek piaszczystego wybiegu dla koni (obecnie pustego, nie licząc dwójki zawodników) rzucono dwa drewniane kije, młody mężczyzna zaśmiał się gromko, uważając to za jakiś dowcip. Zresztą, nie tylko on - połowa gapiów parsknęła śmiechem. Gdy jednak człowiek wybrany na sędzię pokręcił przecząco głową, uciecha publiczności stała się jeszcze większa, a uśmiech blondyna zbladł.
- Poważnie? - zapytał, starając się ignorować złośliwe przytyki sąsiadów. - Mamy się okładać kijami?
Brodacz odpowiedzialny za reguły pojedynku jedynie wzruszył ramionami. Nie mógł dawać tak narwanemu młodzikowi miecza tylko dlatego, bo jakaś cudzoziemka rzekomo go obraziła. Nie chciał przelewu krwi, ani jego, ani nieznajomej, a przy okazji lekko utarł mu nosa. Jak taki z niego rycerzyk, to niech się nauczy pokory.
Młodzieniec spojrzał na swoją przeciwniczkę. Odrobinę wyższa od niego kobieta nie wyglądała na tak bardzo jak on przejętą całą to sytuacją. Może to były tylko pozory, a pod drewnianą maską kryły się prawdziwe emocje? Ale nie, jej ruchy zdradzały co innego. Stała wyprostowana, lekko przekrzywiła głowę przypatrując się to jemu, to sędziemu. Ręce trzymała za plecami, jak jakiś wysoko urodzony, chociaż ubiór na nic takowego nie wskazywał. I te bezczelnie uradowane oczy na białej masce. Sędzia wystąpił na środek pola i dał znak do zabrania broni. Blondyn podniósł nieszczęsny kij, przyglądając mu się ze wstrętem. Jego przeciwniczka wprawnie wsunęła stopę idealnie pod środek drzewca i podrzuciła laskę do góry, chwytając ją w otwartą dłoń, zupełnie jakby uchylanie się było poniżej jej godności. Dopiero po namyśle stwierdziła, że chyba nie wypada się tak popisywać.
Żar przedpołudniowego słońca lał się z nieba, jakby jakieś złośliwe bóstwo przewidziało, że dzisiejszy dzień ktoś sobie wybierze na pojedynek. Jednak zagrodę przewidziano dla zwierząt, toteż otaczało ją kilka drzew, rzucających rozległe cienie porozdzierane siatką plam światła. Brodacz odchrząknął i ogłosił publiczności:
- Jesteśmy dzisiaj świadkami pojedynku pomiędzy naszym współplemieńcem - wskazał na młodzika - Owenem Brentsonem, a... - urwał patrząc niepewnie na nieznajomą - ...Bezimienną przyjezdną. Za starą dal-virską tradycją, niech wyzywający poda powód, dla którego wyzwany stoi przed nim w szczerym polu, ażeby walce nie przyświecała bezmyślność.
Owen uśmiechnął się pod nosem. Tu miał przewagę - publiczność już go znała i lubiła. Jeśli odpowiednio dobierze słowa, będą szczuć jego przeciwniczkę przez cały czas trwania pojedynku, znacznie ją rozpraszając. Wskazał oskarżycielsko na Shi.
- Ta kobieta - zaczął - odważyła się oskarżyć mnie o uczestnictwo w czarnorynkowym handlu istotami żywymi.
Gapie spojrzeli równocześnie w stronę Cichej. Ta jedynie przechyliła głowę. Oskarżyć? Chciała tylko go zapytać o miejsce, nie zarzucić udział w żadnym przedsięwzięciu. Pokazanie kartki z czytelnym podpisem wyżej wymienionego od dzisiaj wiąże się z obrazą? Ciekawa sprawa - przejął go bardziej wyimaginowany powód niż fakt, że Śmiejąca w ogóle nie powinna być w posiadaniu tego dokumentu. Zamkniętego w jego biurku. Na klucz. Ludzie są doprawdy dziwni.
- Z tegoż powodu żądam pojedynku o swój honor oraz dla widoku skruchy wyzwanego - blondyn niemal wyrecytował te słowa z pamięci. Pewnie takie rzeczy to jednak częste widowiska w tej okolicy.
Sędzia spojrzał w stronę Cichej, raczej nie spodziewając się, by cudzoziemiec znał tradycyjną formułę. Kobieta jednak doskonale wiedziała co ma odpowiedzieć, ale - oczywiście - nie zamierzała tego zrobić. I miała ku temu więcej niż jeden, oczywisty przecież, powód. Dlatego tylko skinęła głową na znak, że zgadza się z celem pojedynku. Brodacz usunął się więc na stronę.
- Tak więc zaczynamy - rozporządził. - Do skruchy wyzwanego...albo wyzywającego - dodał, rzucając narwanemu młodzikowi znaczące spojrzenie.
Dwoje walczących zaczęło powoli krążyć po jakby wytyczonym wcześniej okręgu. Shi, bokiem trzymając gardę gotową do obrony, obserwowała postawę przeciwnika. Owen trzymał kij zdecydowanie za nisko, bardziej jakby korzystał z buławy. Zdecydowanie nie miał doświadczenia do takiego typu broni, nie mniej jednak szanse wyrównywała konstrukcja tyczek - dla Cichej były zdecydowanie zbyt krótkie, nie wspominając, że nikt nie myślał o ich wyważeniu. W końcu dla ludzi pokroju Owena to były tylko kije, a każdym kijem okłada się tak samo. Włóczykij przyzwyczajona do wagi swojej naginaty mogła mieć z tym większe problemy. Trzymała gardę wzniesioną ku górze, spodziewając się po niedoświadczonym młodziku wysokiego zamachu. Nie zamierzała atakować pierwsza, a Owen najwyraźniej stracił nieco pewności widząc wprawne ruchy przeciwniczki. Mogli tak się kręcić w nieskończoność, a Cicha miała zdecydowanie lepsze rzeczy do roboty niż poniżanie zbyt dumnych młokosów. Chciała to załatwić szybko. Tak więc zatoczyła w piasku trzymaną na przedzie prawą stopą idealne półkole, wyprostowała się trzymając kij jedną ręką za plecami, wyciągnęła lewą dłoń do przodu...
I zgięła wyzywająco palce.
Prowokacyjny gest podziałał jak płachta na byka. Mężczyzna rozpędził się robiąc zamach od boku, na wysokość barku. Kobieta zamiast osłaniać się zrobiła coś czego się zupełnie nie spodziewał - zanurkowała tuż pod drzewcem. Broń nie znajdując żadnego celu leciała dalej, ciągnąc za sobą blondyna, który ledwo utrzymał równowagę. Wtedy jednak jego przeciwniczka prostując się z powrotem za nim wykonała obrót i kij z impetem uderzył w plecy młodzieńca. Niezdarnie uratował się przed upadkiem. Do jego uszu dotarły chichoty kilku osób na widowni. Nie pozwolił się jednak rozproszyć. Stanął ponownie w postawie bojowej, nie zamierzając dać się tak drugi raz podpuścić. Palce Cichej zadrobiły na drzewcu. Wyskoczyła nagle do przodu, wyrzucając trzymaną jedną ręką broń do przodu, jakby chciała dźgnąć przeciwnika w pierś. Owen nie mając pojęcia jak zablokować coś takiego zrobił unik w bok. Koniec kija minąłby jego mostek o cal, gdyby Shi w ostatniej chwili nie chwyciłaby oręża oburącz i zamiast tego znowu zamierzyła się na jego grzbiet. Zaskoczony obrócił się blokując cios, ale Śmiejąca natychmiast wykonała piruet ,,tnąc" ukosem od dołu. Uderzenie w żebra odepchnęło blondyna na bok i wytrąciło mu powietrze z płuc. Ktoś odważył się głośniej zaśmiać, nie wspominając, że na obliczu sędziego widniał wyraźny uśmiech już od pierwszego udanego ciosu nieznajomej.
Chłopak zaczynał tracić cierpliwość. Rzucił się naprzód z bojowym okrzykiem i zamachnął się trochę wyżej niż przewidywał regulamin. Cicha blokowała pełne furii ataki, czekając aż Owen się zmęczy. Gdy któreś z jego zamachnięć w końcu było zbyt słabe, odepchnęła kij gardą, ponownie wytrącając młodziaka z równowagi, po czym podcięła mu od tyłu nogi na wysokości kostek. Upadł na plecy, gapiąc się chwilę bezmyślnie w niebo, dopóki nie przysłonił mu go cień cudzoziemki. Przekrzywiła głowę, jakby pytając się czy aby na pewno chce to dalej ciągnąć i wyciągnęła do niego rękę w geście pomocy. Ten jednak odtrącił ją ze zirytowanym warknięciem i sam się podniósł. Cicha przyglądała mu się niezrozumiale, jak ponownie przyjmuje bojową pozycję, tym razem chwytając kij nieco szerzej, jakby próbując ją imitować. Wzruszyła ramionami i dla urozmaicenia zaatakowała pierwsza, robiąc szeroki zamach z góry. Owen obronił się, nie spodziewając się jednak takiej siły. Sekundę później jego przeciwniczka rozpoczęła serię szybkich dźgnięć na wysokości brzucha. Blondyn unikał i próbował parować, ale Shi dostrzegając jak unosi gardę w ułamku sekundy zmieniała kierunki ciosów. W końcu młodzik odskoczył do tyłu chcąc chwilę odsapnąć, by po chwili po prostu zaszarżować jak z włócznią. Włóczykij usunęła się delikatnie w bok, pozwalając drzewcu ześlizgnąć się po jej broni i w odpowiednim momencie odepchnęła nacierającego. Gdy ten zatoczył się próbując ustać na nogach, na jego bark z góry padł ukośnym ciosem kij. Uderzenie okazało się ostatecznym - przygwożdżony i wytrącony z równowagi mężczyzna upadł z sapnięciem na czworaki, upuszczając drzewce. Rozległy się wiwaty. Sędzia widząc, że publiczność wybrała już zwycięzcę, zdecydował się zakończyć męki biednego Owena i ogłosił wszem i wobec, że Bezimienna podołała wyzwaniu.
Gapie się rozeszli, a przygnieciony wstydem Owen dalej siedział na klęczkach w piachu. Westchnął głęboko zastanawiając się jak bardzo ucierpiała na tym jego reputacja. Gdy podniósł głowę zobaczył stojącą przed nim nieznajomą w białej masce. Nie miała już w rękach drewnianego kija, tylko cienki, długi oręż przypominający ikramską lancę. Patrzyła na niego jakby wyczekująco.
- Co znowu? - warknął chłopak, podnosząc się na nogi. - Mam ci się kajać? Przepraszać?
Kobieta bez słowa wyciągnęła spod płaszcza kartkę papieru, podejrzanie przypominającą jakąś umowę handlową. Co więcej, na dole widniał podpis Owena Brentsona.
- No dobra, przyznaję się - powiedział. - Handluję tymi małymi potworkami na czarno. Zadowolona? Co ci to niby daje?
Pokazała mu kolejny papier. Na tym nadrukowana była mapa Dal-Virii. Cicha trzymając obie kartki w jednej dłoni wskazywała palcem to na jedną, to na drugą. Szczególnie na słowa ,,dobijmy targu" i granice Ironwood. Blondyn zmrużył oczy, dopiero po chwili pojmując, że miała na myśli tylko słowo ,,targ" i konkretne miejsce na mapie w okolicach rzeki Dos. Domyślił się już o co chodziło. Nie miał pojęcia, czemu dziwna kobieta chciała maczać palce w tego typu interesach, ale chyba był jej coś winien, skoro pokonała go w, jakby nie było, uczciwej walce.
- To...tutaj - powiedział niepewnie, pokazując miejsce gdzie Dos wpadała do Io. - Z dala od szlaków. Poznasz po dźwiękach.
Cicha ukłoniła się z wolną ręką zaciśniętą w pięść na wysokości serca (chłopak uznał to za podziękowanie) i po namyśle uścisnęła mu po męsku dłoń, jak prawdziwy rycerz gratulujący przeciwnikowi pojedynku. Po tym odwróciła się i odeszła bez słowa, zostawiając pokonanego Owena samego z własnymi myślami.
Oddalając się od wioski spojrzała jeszcze raz na mapę. Dostała co chciała, może nie takimi metodami jak zwykle, ale nie zamierzała narzekać. Ważne były dla niej efekty, nie środki...chociaż gdyby miała wybór, nie marnowałaby swojego czasu na niepotrzebne bijatyki. Pokręciła niedowierzająco głową, myśląc ile to głupich ludzi bije się o sprawy, które można by spokojnie rozwiązać bez użycia miecza.
Ludzka pycha wciąż pozostawała dla niej kwestią niepojętą.
wtorek, 28 lutego 2017
Od Dante (CD Matteo) - Tańcz!
Dante przymknęła oczy i oparła się o zimną ścianę.Czuła jak marzną jej
stopy. Dostrzegała tylko jeden ze swoich butów wciąż tkwiący w oczodole
martwej hybrydy.W sali unosił się swąd palonej sierści i mięsa.
Płomienie lizały i powoli z nieprzyjemnym skwierczeniem pożerały cielska
martwych potworów.
Dopiero teraz dotarła do niej odpowiedź maga.
,,Cokolwiek sobie pani zażyczy''
Białowłosa zaniosła się głuchym śmiechem i przyłożyła dłoń do twarzy próbując ukryć rumieniec który znów nieproszony pojawił się na jej policzkach. Matteo z westchnieniem podniósł się do pozycji wyprostowanej i wyciągnął rękę do dziewczyny by pomóc jej wstać.Dante, o ile to możliwe , zaczerwieniła się jeszcze bardziej. Chwilę po tym jak udało jej się stanąć na nogi prawie została przewrócona przez zaaferowaną przyjaciółkę.
- Jak chcecie niby tańczyć... -spytała Beatrice wciskając się pomiędzy Dan a Teo-słyszycie tu gdzieś muzykę?
Dante westchnęła odrobinę zażenowana ,jej dłoń ciężko opadła na ramię podpitej dziewczyny.
-To idź i bardzo proszę, skołuj nam muzykę- rzuciła i bezceremonialnie odsunęła brunetkę na bok
Beatrice parsknęła śmiechem.
-Już się robi!- zawołała z zupełnie autentycznym entuzjazmem
Pochyliła się niezgrabnie i wykonała coś pomiędzy ukłonem a trudną gimnastyczną ewolucją utrzymania się na nogach po wypiciu alkoholu w ilości mogącej zabić konia.Zaraz jednak wyprostowała się i zupełnie niezrażona swoim niedoszłym pocałunkiem z podłogą pognała w miejsce gdzie wcześniej grała orkiestra ciągnąc podchmieloną Margaret ze sobą.
Dużo bardziej niż odrobinę zażenowana Dante spojrzała na Matteo. Mężczyzna uśmiechał się odrobinę krzywo i również się jej przyglądał. Białowłosej ten uśmiech w dziwny sposób pasował do sytuacji, w której się znaleźli.
Doskonale wiedziała też jak w tej chwili wygląda i raczej wolała by nie być obiektem niczyich spojrzeń.Na szczęście w sali było dużo ciekawszych obiektów do podziwiania. Gobeliny wiszące na ścianach dopalały się wyjątkowo spektakularnie,z czarnego popiołu spalonych tkanin wyłaniała się lśniąca w blasku płomieni pajęczyna szczerozłotych nici.Z perspektywy Dante za rozbitymi oknami rozciągający się aż na wybrzeże Ikram usiany gwiazdami oświetlonych okien i ulicznych latarni wyglądał jak nieudolna reprodukcja nocnego nieba. Oprócz tego atak potworów przetrwały niektóre stoły z jedzeniem i trunkami.Członkowie klanów powoli gramolili się z podłogi bardziej skłonni do rzucenia się na ocalałe przekąski niż podziwiania okoliczności przyrody, nikt jednak nie kwapił się do opuszczenia sali.
-Hm... niezwykle romantycznie się palą te zwłoki co? -spytała Dante próbując odwrócić uwagę maga od swojej sponiewieranej osoby
-Co. -spytał, czy raczej stwierdził zdziwiony Teo przeczesując włosy palcami
Dante usiłowała odpowiedzieć coś błyskotliwego ale wysiłki zupełnie poszły na marne. Jej słowa zupełnie zagłuszył wybuch dźwięcznego chaosu. Eksplozja prawdziwie kociej muzyki wywołana przez niezwykle zadowoloną z siebie Beatrice i jej towarzyszkę. Dante zaparło dech ze zdziwienia. Świdrujące wysokie tony skrzypiec sprawiały ,że włosy stawały jej dęba a ponure zawodzenie dudów odbijało się echem w czaszce dręcząc poobijany mózg.
Potem jednak nastąpiła gwałtowna poprawa i dźwięki dwóch instrumentów jakimś cudem ułożyły się w całkiem znośną skoczną melodie. Beatrice zaczerwieniona na twarzy od wysiłku z entuzjazmem dmuchała w dudy i przytupywała w takt muzyki. Kiedy spostrzegła ,że Dante na nią patrzy nie przerywając gry posłała jej znaczące spojrzenie. Przekaz był zupełnie prosty ,,TAŃCZ''.
Nawet gdyby teraz chciała zrezygnować było już za późno. Matteo schwycił jej dłonie i kilka sekund później wirowali po pokrytym odłamkami szkła i lodu parkiecie. Nie zdążyła nawet poczuć się jak kompletna idiotka bowiem szybko dołączyły do nich inne pary, w tym znajomy białowłosy wilk, który ledwie uniknął pożarcia przez potwora. Dante nie była w stanie powiedzieć jakim cudem udało jej się nie tylko nie podeptać magowi stóp ale i nie wbić sobie niczego w bose stopy. Rozpuszczone włosy rozwiewane pędem każdego tanecznego kroku łaskotały dziewczynę po odsłoniętej przez rozdarty materiał nagiej skórze pleców. Dante zarumieniła się, po raz trzeci tego wieczoru, przypominając sobie nagle jak do tego doszło. W niebieskich oczach maga błyszczały iskierki rozbawienia zupełnie jakby wiedział o czym teraz myśli, no i oczywiście nadal się uśmiechał. Dante posłała mu mordercze spojrzenie z pod przymrożonych powiek i już, już miała posunąć się do czegoś więcej niż tylko spojrzenia kiedy muzyka zmieniła się nagle wymuszając zmianę kroków. Smętna i wolna melodia zmusiła ją do zbliżenia się do maga. Objął ją jedną ręką w talii a ona wiedziona starym przyzwyczajeniem położyła mu dłoń na ramieniu. Tańczyli przytuleni dłuższą chwilę kiedy nagle zupełnie przeszła jej ochota na zamordowanie niebieskookiego. Czuła jego ciepły oddech na swoim policzku i słyszała mocne bicie jego serca.Przymknęła oczy zadowolona, kołysanie się w ramionach maga w takt powolnej melodii nieco rekompensowało straty moralne poniesione wcześniej tego wieczoru. Wbrew przeciwnościom w końcu osiągnęła swój cel. Naprawdę tańczyła z Matteo, prawie (z naciskiem na prawie) jakby inwazja zaślinionych bestii wcale nie miała miejsca. Skrzypce jęknęły fałszywie i ucichły podobnie z resztą jak dudy. Muzyka zamarła, znikła nagle jak ucięta nożem.Dante zamarła przerażona. Zdawała sobie sprawę ,że jeśli pozostanie przytulona do maga jeszcze chwilę dłużej stanie się to niezręczne. Spojrzała w błękitne oczy bruneta gotowa odsunąć się od niego w każdej chwili. Patrzyli na siebie bez słowa a twarz dziewczyny rozjaśniła się z wolna uśmiechem. Żadne z nich nie wypowiedziało nawet słowa.
Muzyka rozbrzmiała ponownie bogatsza o dźwięk dwóch kolejnych instrumentów.
Wkrótce po tym jak potańcówka odrodzona na chwilę przy świetle płonących potwornych cielsk zakończyła się Dante została na powrót przygnieciona rzeczywistością i konsekwencjami. Zdążyła tylko rzucić klucze do domu Matteo który wydawał się najbardziej trzeźwy z całego nocującego u niej towarzystwa i została pociągnięta w wir gwardzistów strażników i kapitanów dociekających co właściwie się wydarzyło. Trudno właściwie oddać jak bardzo Dante miała ich gdzieś.
Marzły jej stopy.Słowa rozgorączkowanych służbistów domagających się uwagi narzekania pokrzywdzonych arystokratów którym potwory napędziły strachu spływały po niej jak krople deszczu po szybie. Gdzieś w zamieszaniu jeden ze znajomych gwardzistów spostrzegł jej bose i sine z zimna stopy, Liderka Orłów z wdzięcznością przyjęła parę zbyt dużych żołnierskich buciorów.Stopy zmienione w dwie bryły lodu odmarzły po kilku minutach energicznego dreptania podczas wysłuchiwania meldunków. Jak przez mgłę dotarła do niej wiadomości o włamaniu podczas balu, trudno jej było w ogóle uwierzyć ,że ktokolwiek naprawdę się tym przejmuje w obliczu szkód wyrządzonych przez chimery. Już same gobeliny były warte fortunę.
Przynajmniej ładnie się paliły -pomyślała Dante odpowiadając na skargi jednego z wielmożów wzruszeniem ramion.
Wróciła do domu dopiero nad ranem. Wpadła do salonu niby gradowa chmura z licem poszarzałym z gniewu i nastroszonymi siwymi włosami. Kopnięciami pozbyła się butów zupełnie nie zainteresowana tym gdzie upadną. Rzuciła plik meldunków na podłogę. A potem podążyła ich śladem.
Przyjemna ciemność na chwilę ogarnęła jej umysł, tylko na moment, naprawdę.Głos niemal przyprawił białowłosą o zawał.
-Wszystko w porządku?
Dante wzdrygnęła się i serią nieskoordynowanych chaotycznych ruchów podniosła się do pozycji siedzącej.
Matteo stał w drzwiach oparty o framugę, z każdy z brązowych kosmyków na jego głowie sterczał w inną stronę co sprawiało ,że nawet z zatroskaną miną wyglądał bardzo pociesznie. Nie to jednak zainteresowało Dante.
Cholerny mały zdrajca- pomyślała spostrzegłszy napuszoną kule rudej sierści łaszącą się do maga.
Też tęskniłem - miauknęła przekornie napuszona kula rudej sierści mrugając zielonymi ślepiami
-Eee Dante? - spytał ponownie Mag patrząc to na dziewczynę to na kota który dalej intensywnie przymilał się do jego kolana.
- Nie śpisz?- odpowiedziała pytaniem na pytanie niezgrabnie zbierając się do pozycji pionowej
-Coś w tym rodzaju-odparł brunet z coraz szerszym uśmiechem obserwując jej wysiłki
Dante westchnęła i otrzepała się
Moja reputacjaaa- jęknęła w duchu domyślając się ,że wygląda teraz dość żałośnie.
-To ten, może się czegoś napijesz -rzuciła- pogramy w karty może?
Teo?
Dopiero teraz dotarła do niej odpowiedź maga.
,,Cokolwiek sobie pani zażyczy''
Białowłosa zaniosła się głuchym śmiechem i przyłożyła dłoń do twarzy próbując ukryć rumieniec który znów nieproszony pojawił się na jej policzkach. Matteo z westchnieniem podniósł się do pozycji wyprostowanej i wyciągnął rękę do dziewczyny by pomóc jej wstać.Dante, o ile to możliwe , zaczerwieniła się jeszcze bardziej. Chwilę po tym jak udało jej się stanąć na nogi prawie została przewrócona przez zaaferowaną przyjaciółkę.
- Jak chcecie niby tańczyć... -spytała Beatrice wciskając się pomiędzy Dan a Teo-słyszycie tu gdzieś muzykę?
Dante westchnęła odrobinę zażenowana ,jej dłoń ciężko opadła na ramię podpitej dziewczyny.
-To idź i bardzo proszę, skołuj nam muzykę- rzuciła i bezceremonialnie odsunęła brunetkę na bok
Beatrice parsknęła śmiechem.
-Już się robi!- zawołała z zupełnie autentycznym entuzjazmem
Pochyliła się niezgrabnie i wykonała coś pomiędzy ukłonem a trudną gimnastyczną ewolucją utrzymania się na nogach po wypiciu alkoholu w ilości mogącej zabić konia.Zaraz jednak wyprostowała się i zupełnie niezrażona swoim niedoszłym pocałunkiem z podłogą pognała w miejsce gdzie wcześniej grała orkiestra ciągnąc podchmieloną Margaret ze sobą.
Dużo bardziej niż odrobinę zażenowana Dante spojrzała na Matteo. Mężczyzna uśmiechał się odrobinę krzywo i również się jej przyglądał. Białowłosej ten uśmiech w dziwny sposób pasował do sytuacji, w której się znaleźli.
Doskonale wiedziała też jak w tej chwili wygląda i raczej wolała by nie być obiektem niczyich spojrzeń.Na szczęście w sali było dużo ciekawszych obiektów do podziwiania. Gobeliny wiszące na ścianach dopalały się wyjątkowo spektakularnie,z czarnego popiołu spalonych tkanin wyłaniała się lśniąca w blasku płomieni pajęczyna szczerozłotych nici.Z perspektywy Dante za rozbitymi oknami rozciągający się aż na wybrzeże Ikram usiany gwiazdami oświetlonych okien i ulicznych latarni wyglądał jak nieudolna reprodukcja nocnego nieba. Oprócz tego atak potworów przetrwały niektóre stoły z jedzeniem i trunkami.Członkowie klanów powoli gramolili się z podłogi bardziej skłonni do rzucenia się na ocalałe przekąski niż podziwiania okoliczności przyrody, nikt jednak nie kwapił się do opuszczenia sali.
-Hm... niezwykle romantycznie się palą te zwłoki co? -spytała Dante próbując odwrócić uwagę maga od swojej sponiewieranej osoby
-Co. -spytał, czy raczej stwierdził zdziwiony Teo przeczesując włosy palcami
Dante usiłowała odpowiedzieć coś błyskotliwego ale wysiłki zupełnie poszły na marne. Jej słowa zupełnie zagłuszył wybuch dźwięcznego chaosu. Eksplozja prawdziwie kociej muzyki wywołana przez niezwykle zadowoloną z siebie Beatrice i jej towarzyszkę. Dante zaparło dech ze zdziwienia. Świdrujące wysokie tony skrzypiec sprawiały ,że włosy stawały jej dęba a ponure zawodzenie dudów odbijało się echem w czaszce dręcząc poobijany mózg.
Potem jednak nastąpiła gwałtowna poprawa i dźwięki dwóch instrumentów jakimś cudem ułożyły się w całkiem znośną skoczną melodie. Beatrice zaczerwieniona na twarzy od wysiłku z entuzjazmem dmuchała w dudy i przytupywała w takt muzyki. Kiedy spostrzegła ,że Dante na nią patrzy nie przerywając gry posłała jej znaczące spojrzenie. Przekaz był zupełnie prosty ,,TAŃCZ''.
Nawet gdyby teraz chciała zrezygnować było już za późno. Matteo schwycił jej dłonie i kilka sekund później wirowali po pokrytym odłamkami szkła i lodu parkiecie. Nie zdążyła nawet poczuć się jak kompletna idiotka bowiem szybko dołączyły do nich inne pary, w tym znajomy białowłosy wilk, który ledwie uniknął pożarcia przez potwora. Dante nie była w stanie powiedzieć jakim cudem udało jej się nie tylko nie podeptać magowi stóp ale i nie wbić sobie niczego w bose stopy. Rozpuszczone włosy rozwiewane pędem każdego tanecznego kroku łaskotały dziewczynę po odsłoniętej przez rozdarty materiał nagiej skórze pleców. Dante zarumieniła się, po raz trzeci tego wieczoru, przypominając sobie nagle jak do tego doszło. W niebieskich oczach maga błyszczały iskierki rozbawienia zupełnie jakby wiedział o czym teraz myśli, no i oczywiście nadal się uśmiechał. Dante posłała mu mordercze spojrzenie z pod przymrożonych powiek i już, już miała posunąć się do czegoś więcej niż tylko spojrzenia kiedy muzyka zmieniła się nagle wymuszając zmianę kroków. Smętna i wolna melodia zmusiła ją do zbliżenia się do maga. Objął ją jedną ręką w talii a ona wiedziona starym przyzwyczajeniem położyła mu dłoń na ramieniu. Tańczyli przytuleni dłuższą chwilę kiedy nagle zupełnie przeszła jej ochota na zamordowanie niebieskookiego. Czuła jego ciepły oddech na swoim policzku i słyszała mocne bicie jego serca.Przymknęła oczy zadowolona, kołysanie się w ramionach maga w takt powolnej melodii nieco rekompensowało straty moralne poniesione wcześniej tego wieczoru. Wbrew przeciwnościom w końcu osiągnęła swój cel. Naprawdę tańczyła z Matteo, prawie (z naciskiem na prawie) jakby inwazja zaślinionych bestii wcale nie miała miejsca. Skrzypce jęknęły fałszywie i ucichły podobnie z resztą jak dudy. Muzyka zamarła, znikła nagle jak ucięta nożem.Dante zamarła przerażona. Zdawała sobie sprawę ,że jeśli pozostanie przytulona do maga jeszcze chwilę dłużej stanie się to niezręczne. Spojrzała w błękitne oczy bruneta gotowa odsunąć się od niego w każdej chwili. Patrzyli na siebie bez słowa a twarz dziewczyny rozjaśniła się z wolna uśmiechem. Żadne z nich nie wypowiedziało nawet słowa.
Muzyka rozbrzmiała ponownie bogatsza o dźwięk dwóch kolejnych instrumentów.
Wkrótce po tym jak potańcówka odrodzona na chwilę przy świetle płonących potwornych cielsk zakończyła się Dante została na powrót przygnieciona rzeczywistością i konsekwencjami. Zdążyła tylko rzucić klucze do domu Matteo który wydawał się najbardziej trzeźwy z całego nocującego u niej towarzystwa i została pociągnięta w wir gwardzistów strażników i kapitanów dociekających co właściwie się wydarzyło. Trudno właściwie oddać jak bardzo Dante miała ich gdzieś.
Marzły jej stopy.Słowa rozgorączkowanych służbistów domagających się uwagi narzekania pokrzywdzonych arystokratów którym potwory napędziły strachu spływały po niej jak krople deszczu po szybie. Gdzieś w zamieszaniu jeden ze znajomych gwardzistów spostrzegł jej bose i sine z zimna stopy, Liderka Orłów z wdzięcznością przyjęła parę zbyt dużych żołnierskich buciorów.Stopy zmienione w dwie bryły lodu odmarzły po kilku minutach energicznego dreptania podczas wysłuchiwania meldunków. Jak przez mgłę dotarła do niej wiadomości o włamaniu podczas balu, trudno jej było w ogóle uwierzyć ,że ktokolwiek naprawdę się tym przejmuje w obliczu szkód wyrządzonych przez chimery. Już same gobeliny były warte fortunę.
Przynajmniej ładnie się paliły -pomyślała Dante odpowiadając na skargi jednego z wielmożów wzruszeniem ramion.
Wróciła do domu dopiero nad ranem. Wpadła do salonu niby gradowa chmura z licem poszarzałym z gniewu i nastroszonymi siwymi włosami. Kopnięciami pozbyła się butów zupełnie nie zainteresowana tym gdzie upadną. Rzuciła plik meldunków na podłogę. A potem podążyła ich śladem.
Przyjemna ciemność na chwilę ogarnęła jej umysł, tylko na moment, naprawdę.Głos niemal przyprawił białowłosą o zawał.
-Wszystko w porządku?
Dante wzdrygnęła się i serią nieskoordynowanych chaotycznych ruchów podniosła się do pozycji siedzącej.
Matteo stał w drzwiach oparty o framugę, z każdy z brązowych kosmyków na jego głowie sterczał w inną stronę co sprawiało ,że nawet z zatroskaną miną wyglądał bardzo pociesznie. Nie to jednak zainteresowało Dante.
Cholerny mały zdrajca- pomyślała spostrzegłszy napuszoną kule rudej sierści łaszącą się do maga.
Też tęskniłem - miauknęła przekornie napuszona kula rudej sierści mrugając zielonymi ślepiami
-Eee Dante? - spytał ponownie Mag patrząc to na dziewczynę to na kota który dalej intensywnie przymilał się do jego kolana.
- Nie śpisz?- odpowiedziała pytaniem na pytanie niezgrabnie zbierając się do pozycji pionowej
-Coś w tym rodzaju-odparł brunet z coraz szerszym uśmiechem obserwując jej wysiłki
Dante westchnęła i otrzepała się
Moja reputacjaaa- jęknęła w duchu domyślając się ,że wygląda teraz dość żałośnie.
-To ten, może się czegoś napijesz -rzuciła- pogramy w karty może?
Teo?
poniedziałek, 27 lutego 2017
Słowa przynależą do czasu, milczenie do wieczności
Nazwisko: Kobieta nigdy o nim nie wspomina i jakoś mało kto się tym interesuje. Można więc dla świętego spokoju uznać, że nie posiada żadnego nazwiska.
Przydomek: I tu zaczyna się zabawa. Wiele osób nie umiejąc wywiedzieć się od dziwnej nieznajomej jak ma na imię, sam nadaje jej jakieś imię. Ilu ludzi, tyleż możliwości. Powtarzają się głównie Włóczykij (chyba nie ma żeńskiego odpowiednika), Śmiejąca (od kształtu oczu na masce), a po wsiach wołają na nią Bezlica. Najczęściej nazywa się ją po prostu Cichą i kobieta zaczęła to traktować jak swoje drugie imię. Ba, chyba nawet jako pierwsze.
Wiek: Nigdy nie przyznała się ile dokładnie ma lat. Gdy ktoś się pyta, pokazuje jedynie trzy wyprostowane palce. Z tego stanowcza większość jest przekonana, że chodzi o 30 lat, chociaż niektórzy twierdzą, że równie dobrze może być kilkusetletnią wiedźmą - taki ogrom wiedzy jaki wykazuje ciężko byłoby zmieścić w trzech dekadach życia.
Płeć: Kobieta. Przynajmniej do tego jednego nikt nie ma wątpliwości.
Rasa: Wedle wszystkiego człowiek...tylko nigdy nie zdejmuje maski, odmawia jedzenia, wolno się męczy, a jej refleks i zmysł równowagi wydają się jednak nieludzkie, żeby nie powiedzieć podejrzane...
Rodzina: I znów pustka. Ilekolwiek byś nie pytał, nigdy nie uzyskasz jednoznacznej odpowiedzi. Shi wygląda jakby nigdy nie umiała się co do tej kwestii zdecydować: w pierwszej kolejności zacznie kręcić głową, a zaraz potem jakby dozna olśnienia i pokiwa nią energicznie. Szkoda marnować czasu na dalsze wypytywanie.
Miłość: Cicha jest osobą tak ,,specyficzną", że odstrasza właściwie każdego, niezależnie od płci. A nawet jeśli znajdzie się ktoś zainteresowany tajemniczą damą, nie może raczej liczyć na żadne sztuczki. Kobieta nie wykazuje żadnego zainteresowania płcią przeciwną (a przynajmniej w zakresie potrzeb sercowych) i nie rozumie komplementów. Owszem, to miłe, ale nie ma zielonego pojęcia czemu mają służyć. Nie wspominając już o tym, że wśród złożonych przyrzeczeń znalazły się także śluby czystości.
Aparycja: Patrząc na Śmiejącą jest się przekonanym, że kogoś takiego nie da się przegapić w tłumie. A jednak, mimo prawie stu osiemdziesięciu centymetrów wzrostu i niecodziennemu ubiorowi, dosyć często może się zdarzyć, że nie zwrócisz uwagi na obecność Cichej, dopóki nie dotknie twojego ramienia. Nie trudno przychodzi jej w ten sposób straszenie ludzi, nawet tych już przywykłych do widoku drewnianej, pociągniętej białą farbą prostej maski. Jedynym wzorem na niej są wąskie otwory na oczy, wyrzeźbione w taki sposób, iż przypominają zmrużone ze śmiechu powieki. Nie sposób jednak przez nie dostrzec żadnych tęczówek, przez co powstały plotki jakoby kobieta w ogóle nie posiadała żadnej twarzy, a w jej miejscu zieje czarny otwór. Nie idzie się dowiedzieć czy to prawda, czy jedynie wymysły przesądnych wieśniaków, bowiem Cicha nigdy nie zdejmuje maski, podobnie jak większości swojego ubioru. Cały jej strój wygląda jak pozszywane byle jak szmaty, łącznie z onucami na stopach i owiniętym ciasno wokół szyi szalu. Wierzchni płaszcz sięgający kolan i rękawice wydają się nieco porządniejszej roboty (chociaż i one pokryte są łatami i krzywymi szwami), podobnie naramienniki z grubej skóry. Jedynym, co czasem Shi odsłania są głowa i dłonie. W pomieszczeniach zdejmuje sztywny kapelusz, pokazując kruczoczarne włosy spięte w ciasny kok, z którego uciekają często luźne kosmki. Co do dłoni, kobieta trzyma się tradycji, wedle której po każdej walce, w której przelała czyjąś krew (choćby powierzchownie raniąc), delikatnie nacina własnym ostrzem skórę na dłoni, obojętne której. Przez to pokryte są one wieloma cienkimi bliznami, zwłaszcza po zewnętrznej stronie. Jak więc ktoś taki mógłby umknąć twojej uwadze? O dziwo wyjątkowo łatwo. Przezwisko ,,Cicha" nie wzięło się tylko od udawania niemowy - Włóczykij jakby z natury porusza się niczym duch, nie zdradzając się nawet szelestem tkaniny, trzymając się na boku dopóki nie uzna za konieczne zwrócenie na siebie uwagi. Możesz nawet nie zdać sobie sprawy, że ktoś stał obok ciebie dziesięć minut, zaglądając z ciekawością przez ramię, po czym poszedł nie chcąc ci przeszkadzać.
Zainteresowania: Cicha ma szeroki wachlarz zainteresowań plastycznych. Ma talent do farb. Tworzy proste obrazy zwierząt, najczęściej ptaków i roślin, składające się często z jedynie trzech lub czterech kolorów. Jej dzieła zawsze są proste, minimalistyczne, a jednak na swój sposób mogą urzec. Mimo wszystko jednak dal-vriscy koneserzy przyzwyczajeni są do innych kanonów piękna, co by wyjaśniało dlaczego Shi jest członkinią Wilków zamiast iść w sztukę. Najczęściej jednak bawi się głównie składając origami. Zawsze skądś wytrzaśnie kawałek papieru czy serwetkę, z której z nudów złoży jakieś zwierzę. I tu również przebija się motyw pierzastych przyjaciół, do których kobieta najwyraźniej ma jakąś słabość. Często dokarmia drobne ptactwo pokroju wróbli i sikorek. Bardzo lubi towarzystwo dzieci - tylko one są w stanie zrozumieć ją w zupełności, nawet bez pomocy migowego. Śmieszne, że mniej się jej boją niż ich rodzice. Łatwo więc można ją znaleźć siedzącą w ogrodach niedaleko siedziby klanu, otoczoną przez ciekawskie zbiegowisko dzieciaków oglądających jak tworzy żurawie z prostych kawałków papieru. Nierzadko proszą ją o lekcję origami, których z ochotą udziela. Jeśli jednak dalej nie jesteś w stanie nigdzie znaleźć Śmiejącej, zapewne udała się za mury miasta do lasu pospacerować i wsłuchać się w odgłosy natury.
Charakter: Cicha jest po prostu...dziwna. Tego inaczej chyba nie da się ująć. Z początku każdy jest przekonany, że nie odzywa się, bo po prostu jest niemową, ale piętnaście minut później ktoś ją rozbawi i kobieta najnormalniej się zaśmieje, co likwiduje teorię o niemożności wydobycia z siebie głosu. Owszem, składała śluby milczenia, ale zakładały one jedynie nie posługiwanie się konkretnym językiem. Śmiech, krzyk, odchrząknięcie czy wszelkiego rodzaju westchnienia się do tego nie zaliczają. Komunikacja z nią może wydawać się problemem, jednak da się do tego przywyknąć i po jakimś czasie bezproblemowe będziesz odczytywał intencje Shi. Korzysta z prostego zasobu gestów, wskazując różne rzeczy palcem, potakując skinieniem głowy i kręcąc nią dla zaprzeczenia. Posługuje się podstawami języka migowego, używa go jednak zdawkowo, jakby bała się, że mogłoby to naruszyć złożone przez nią przysięgi. Nastrój Śmiejącej o dziwo nietrudno odgadnąć - i w tym wypadku przezwisko okazuje się wyjątkowo adekwatne. Wydaje się przez większość czasu niemalże promieniować pozytywną energią. Widać to w jej zachowaniu, swobodnej postawie, skocznym kroku oraz wspomnianym już wcześniej śmiechu, nie tak rzadkim jak mogłoby się wydawać. Nie da się przeoczyć, że tkwi w tej kobiecie coś tajemniczego. Cicha daje wrażenie wiecznie zamyślonej i jakby rozmarzonej. Często nuci sobie pod nosem jakieś obce melodie, brzmiące jak kołysanki złożone z niezrozumiałych słów. Jest z nią trochę jak z dzieckiem: możesz piętnaście minut jej o czymś opowiadać, a gdy przerwiesz, by zadać jej jakieś pytanie, Włóczykij potrząśnie głową i wstydliwie schowa głowę w ramiona, zupełnie nie wiedząc na jaki temat ,,rozmawialiście". Czasem jej zachowania nie da się porównać do nikogo innego jak ciekawskiego dziecka z nadmiarem energii. Gdy coś przyciągnie jej uwagę, z niczego zacznie machać ręką w stronę tego czegoś, dopóki jej nie wyjaśnisz co to. Shi czasem lepiej jest znaleźć jakieś zajęcie, zanim sama jakiegoś nie wymyśli. Może być to coś zupełnie nieszkodliwego jak składanie origami, ale równie dobrze może zacząć przetrząsać bez pytania cudze rzeczy, nieważne czyje i czy może jej coś za to zrobić. Kocha naturę i wszystko z nią związane. Nie lubi krzywdzić istot żywych, nieważne, czy to zwierzę, potwór czy człowiek. Stąd właśnie owa forma ,,kary" w postaci nacinania dłoni. Wydaje się na okrągło przeczyć samej sobie sprzed kilku minut. Może być śmiertelnie poważna przysłuchując się cudzej rozmowie, po czym z niczego przerwać ją głośnym wybuchem śmiechu. To honorowy i nieugięty przeciwnik, nie bojący się konfrontacji z nikim i niczym, ale wystarczy, że znajdzie na łóżku pająka, by nagle doceniła zalety spania na podłodze. Nie doświadcza żadnego rozdwojenia jaźni. Jest po prostu niesamowicie zmienna i nieprzewidywalna. Niby lubi czasem pobyć sama ze swoimi myślami, ale z drugiej strony gdy ktoś ją zaprasza do towarzystwa, to nie umie odmówić. Często nawet sama przychodzi, trzymając się gdzieś na boku i w typowej sobie ciszy przysłuchuje się dyskusji. Tak więc masz do czynienia z osobą trudną do zrozumienia, której tok myślenia szybko zaczniesz pojmować, nieśmiałą, ale śmiejącą się głośniej niż reszta, samotnikiem, który jednak lubi trzymać się towarzystwa i wojownikiem bezlitosnym, ale z czułym sercem.
Song Theme: Slowly - Must Save Jane! // Come Alone - Martha Bean
Miasto rodzinne: Nikt nie wie skąd biorą się dziwadła pokroju Cichej. Może będzie lepiej, gdy tak zostanie...
Klan: Wilki z Ironwood
Pozycja: Nowicjusz
Punkty pojedynku: 10
Profesja: Awanturnik
Broń: Naginata - dwumetrowa ,,włócznia" (Cicha nie cierpi, gdy ktoś myli te dwie bronie, ale nie dziwi ją to) o trzydziestocentymetrowym jednosiecznym ostrzu, w wykonaniu przypominającym katanę. Zarówno żeleziec jak i laska są w stanie znieść nawet potężne cięcie bez rozpadnięcia się na dwoje.
Umiejętności: Obserwując Shi w akcji nie można znaleźć innego odniesienia, niż do tancerza - kobieta nawet w ferworze walki porusza się z elegancją, lekko i pewnie przeskakując z jednego miejsca w drugie. Nieporęczna naginata w odpowiednich rękach okazuje się zabójczą bronią o dalekim dystansie. Ruchy Cichej zawsze wydają się finezyjne, pełne gracji, dumy i pewności siebie. Przez długość drzewca ciężko walczyć z nią za pomocą miecza, o ile nie uda ci się podejść bliżej. Styl walki Włóczykij to nie tylko dźgnięcia i zamaszyste cięcia. Śmiejąca cierpliwie czeka na ruch przeciwnika, spokojnie blokują i parując ataki tak, aby odsłonić słaby punkt w który można wrazić ostrze. Równie skuteczny okazuje się także i tępy koniec broni, którym kobieta zawsze walczy w pierwszej kolejności. Odpowiednie uderzenie może zakończyć walkę zanim dojdzie do przelewu krwi. Cicha ma nieludzki refleks i zmysł równowagi. Czasem wydaje się przeczyć prawom fizyki, na przykład gdy bez problemu staje na tępym końcu naginaty, by dosięgnąć czegoś wyżej. Wykonywanie akrobacji uznawanych za niemożliwe można w pełni uznać za jej specjalność. Nie zdziwi cię pewnie fakt, że na prawdziwym parkiecie również da sobie radę, a może nawet zawstydzi bogate towarzystwo (w końcu zostać pokonanym w tańcu przez ,,zwykłego włóczęgę" chyba coś znaczy).
Towarzysz: Brak
Wierzchowiec: Brak
Nick na howrse: RedRidingHood
niedziela, 26 lutego 2017
Od Revana (CD Thalii) - Nad Dos
Szary ze zdumieniem stwierdził, że już po raz drugi zwykły zwitek papieru staje się przyczyną tymczasowego sojuszu między nim a panną Sargent. Jakimś tajemniczym sposobem Thalia była w stanie znikąd wytrzasnąć choćby i strzęp obarczony jakimś dziwnym brzemieniem. Wcześniej było nim kilka linijek niewinnego wiersza, teraz zarys mapy z kilkoma niewyraźnymi słowami. Revan najwyraźniej nie miał do czynienia z kobietą, a wcieleniem diabła, zawsze noszącego przy sobie jakiś cyrograf zaadresowany do Nocnego Prześladowcy. Zwykła kartka, a wręcz ociekała tajemnicą. Żaden rozsądnie myślący człowiek nie pchałby się na ślepo po nieznanym szlaku, nakreślonym zapewne przez typa podejrzanego sortu. Ale czy ta dwójka była rozsądna? Szkwał, nie ujmując jej niczego innego, myślała raczej chaotycznie, ciągnąc do obietnicy rozrywki niczym ćma do ognia. A Re...?
Re najwyraźniej zgubił zdrowy rozsądek wczorajszego wieczoru. Albo ukradła mu go kapucynka piratki. W każdym razie, po chwili ciszy skinął głową z westchnieniem.
- Niech ci będzie - powiedział, jakby w ogóle miał kiedykolwiek jakiś wybór. Sargent pewnie i tak by go za sobą porwała, niezależnie od odpowiedzi.
Thalia zaklaskała w ręce jak mała dziewczynka, ale jej diaboliczny wyszczerz wnet zrujnował całe to porównanie. Rozwinęła przed sobą kartkę, przyglądając się zarysowi. Zmrużyła oczy próbując dostrzec jakiekolwiek znaki rozpoznawcze oznaczone na mapce. W końcu jednak warknęła z frustracją i wcisnęła ją Szaremu.
- Za cholerę nic z tego nie wyczytam - stwierdziła. - Ty tu jesteś miejscowym, ja się na topografii Dal-Virii nie znam.
Mężczyzna przyjrzał się rysunkowi. Był wyjątkowo prosty - jakieś rysunki drzewek z lewej strony, mające pewnie oznaczać las, oraz zbiegające się dwie linie prawie na środku, przypominające literę L. Przecinała je pod skosem trzecia, łamana linia. Pomiędzy wszystkimi narysowano prostokącik z dwoma kołami z symbolem monety...wóz kupiecki? Na krążku widniał symbol, najwyraźniej uproszczone godło mennicy. Revan przyjrzał się mu bliżej, rozpoznając wizerunek profilu wilczego pyska. ,,Wilczego" w przypadku tego rysunku było nieco naciągane, ale Prześladowca nie przypominał sobie żadnego królestwa mającego w godle psa, więc jedyną opcją był ironwoodzki wilk.
- Brązowa korona wybita w Ironwood - powiedział wskazując na wóz. - Ktoś próbował tu narysować zbieg rzek Io i Dos. Ta krzywa musi być granicą.
- Czyli szukamy czegoś pomiędzy granicą Ikram-Ironwood i dwoma rzekami - skwitowała Szkwał. - To zdecydowanie zawęża obszar poszukiwań z całego kraju do kilku hektarów niczyjego terenu - dodała krzywiąc się lekko. Po chwili jednak jej oblicze znowu rozjaśnił ten sam uśmiech entuzjazmu. - Ale czego to się nie robi dla ducha przygody, co nie?
- Lepsze to niż plątanie się po omacku - Revan wzruszył ramionami.
Nagle z boku któryś stajenny krzyknął ostrzegawczo. Re spojrzał wgłąb stajni...w ostatniej chwili by dostrzec szarżującego srokatego konia. Chwycił piratkę pod ramię i przyciągnął do siebie, odsuwając ją z toru wściekłej bestii, najwyraźniej nie przejmującej się ile osób po drodze stratuje. Nawet się nie zatrzymała, wlepiając wzrok w drugi koniec pomieszczenia. Dwoje Orłów śledziło ją wzrokiem w osłupieniu. Wtedy Thalia zdała sobie sprawę, że dalej stoi zbyt blisko Szarego i najwyraźniej nie mogła przegapić okazji do docinki.
- No proszę, proszę - rzuciła z zalotnym uśmiechem. - Takiej śmiałości to się po tobie nie spodziewałam, panie Szary.
Ten uniósł jedynie pytająco brew.
- Próbujesz zmusić mój żołądek do zwrócenia śniadania? - zapytał.
Thal w odpowiedzi walnęła go łokciem w żebra i odsunęła się z dłońmi na biodrach, wyraźnie zdegustowana.
- Za grosz podejścia do kobiet - pokręciła głową niezadowolona.
- Wybacz, tego jednego moje szkolenia kwalifikacyjne nie obejmowały - odparł zgryźliwie. - Dziw bierze, że sama masz o tym jakiekolwiek pojęcie.
- Ugh, a idź ty... - machnęła ręką odwracając się w stronę wyjścia. - Za piętnaście minut chcę widzieć tą szarą paskudę na dziedzińcu. Och, i nie zapomnij konia - dodała rzucając mu przez ramię złośliwy uśmieszek.
Grupka dzieciaków przebiegła przed nosem Werseta, goniąc za zszytą byle jak piłką. Za nimi podskakiwał łaciaty kundelek, ujadając za rozchichranymi mikrusami. Widząc dwóch jeźdźców zatrzymał się na chwilę i zaczął szczekać w kierunku koni, zazdrośnie broniąc swojego terenu przed obcymi. Ludzie z chat po obu stronach niby to przypadkiem zerkali znad swojej roboty na dysputujących ze sobą nietypowych podróżnych. Widok był doprawdy ciekawy: krótkowłosa kobieta w wymiętej koszuli siedziała tyłem do kierunku jazdy, kierując całą swoją uwagę w stronę chudego mężczyzny, dla odmiany siedzącego w siodle bokiem, patrzącego to na towarzyszkę, to w tekst w małej książce w ręce. Urywki zażartej dyskusji docierały aż nad brzeg odległej o zaledwie dwadzieścia metrów Dos:
- ...dlatego właśnie ikramska marynarka nie ma żadnych szans na wyłapanie piratów - upierała się Thalia gestykulując żywiołowo. - Brakuje wam, szczurom lądowym, pewnego... - zastanowiła się chwilę nad odpowiednim słowem - Wyczucia!
- ,,Wyczucia"? - powtórzył Re z pobłażaniem w głosie.
- Oczywiście! Prawdziwy pirat jest w stanie bezbłędnie odpowiedzieć ci skąd przybędzie sztorm i jak go wyminąć. To jest właśnie ,,wyczucie" - wyjaśniała. - Ikramscy oficerowie potrzebują do tego dziesiątki uczonych i informacji z kilkudniowym wyprzedzeniem. Siedzą za biurkiem, nawet nie próbując poznać morza. Nie da się zrozumieć żywiołu czytając książki podróżnicze! I dopóki się tego nie nauczycie, pirat zawsze będzie miał nad wami przewagę.
- Fascynujące - Szary zamknął książkę i obrócił się z powrotem w siodle, patrząc Sargent w oczy. - Jednego tylko nie rozumiem...
- Słucham.
- Od niemal godziny słucham argumentów dowodzących nieudolności profesjonalnej marynarki wobec zorganizowanej załogi statku pirackiego - zaczął. - A mówi mi to pirat nie posiadający żadnego okrętu. Zakładając oczywiście, że nie chowasz go w kieszeni, śmiem twierdzić, iż nie jesteś wiarygodnym źródłem w temacie uciekania przed władzą. Nie wspominając już nawet, że poznaliśmy się w więzieniu.
Ku jego zdziwieniu, kobiecie zaczęły trząść się ramiona od tłumionego śmiechu.
- Oj, panie Szary - powiedziała kręcąc głową z tym samym, tajemniczym uśmiechem. - Za mało jeszcze o mnie wiesz, by móc wyciągać tak pochopne insynuacje.
- To mnie oświeć - zaproponował Prześladowca. W jego głosie zabrzmiało coś na kształt wyzwania. - Jak ,,doświadczony pirat" zgubił statek z całą załogą?
- Nie mam żadnych podstaw, by dzielić się tą historią akurat z tobą - odpowiedziała zdawkowo kobieta, obracając się przodem w kierunku jazdy.
- Czyżby było to tak bolesne wspomnienie, że aż obawiasz się wybuchu emocji? - Revan bardziej droczył się z Sargent, niż wysuwał faktyczne domysły. - A może to wyjątkowo głupia historia, do której nawet ty wstydziłabyś się przyznać?
- Może po prostu nie lubię takich rzeczy? - odpowiedziała Thalia.
- Pirat nie lubiący koloryzowanych opowiastek? - mężczyzna uniósł brew powątpiewająco. - Coś nie chce mi się w to wierzyć.
- Jak w pirata czytającego wiersze? - odgryzła się Sztorm, zerkając kątem oka na swojego rozmówcę. - Już ci mówiłam, że nie lubię się trzymać zasad.
Szary podniósł ręce na znak kapitulacji. Kobieta uśmiechnęła się tryumfalnie i z powrotem skierowała wzrok na drogę. Mimo wszystko miała jednak wrażenie, że to jeszcze nie koniec słownej potyczki. Może i znała tego pana krótko, ale była święcie przekonana, iż odpuszczanie w takim momencie nie leżało w jego naturze. I miała rację - w głowie Revana kotłowało się kilka różnych tematów, w których miałby nieco większą szansę wygrać z Sargent. A że poprzednim razem to ona mogła wybrać pole do popisu, teraz przypadła jego kolej. Tak oto rozpoczynała się kolejna runda tej ich dziwnej, nie opisanej żadnymi zasadami gry, którą z nudów zaczęli prowadzić odkąd wyjechali z Ikramu. Re ostatni raz dobrał słowa i w końcu powiedział:
- Jak dobrze, że wróciliśmy do tematu poezji. Właściwie, to nie zdążyłem ci powiedzieć, że naprawdę ładnie piszesz.
Zdanie było proste, z pozoru zupełnie niewinne. Można by uznać, że był to wręcz komplement. A mimo tego Thalia zesztywniała lekko i obejrzała się gwałtownie w kierunku człowieka z bandanką na twarzy. Po oczach było widać, że na jego twarzy widnieje zbójecki uśmiech, do tej pory niepodzielnie utrzymujący się na ustach Szkwał. Mężczyzna z zadowoleniem przejął pałeczkę, poruszając temat, który wedle przekonania piratki spłonął wczorajszego dnia nad świeczką w namiocie wróżbitki razem z papierem zapisanym kilkoma linijkami tekstu. Słowa Szarego nie były tylko kolejną złośliwością, ale i stwierdzeniem faktu. W końcu dziewczyna naprawdę potrafiła pisać, nawet jeśli sama nie chciała tego docenić. Niemniej jej zwężone burzliwe oczy dawały jasny przekaz: właśnie przekroczył pewną granicę.
Thalia? Mówiłam, że ci tego wiersza nie zapomnę x3
Re najwyraźniej zgubił zdrowy rozsądek wczorajszego wieczoru. Albo ukradła mu go kapucynka piratki. W każdym razie, po chwili ciszy skinął głową z westchnieniem.
- Niech ci będzie - powiedział, jakby w ogóle miał kiedykolwiek jakiś wybór. Sargent pewnie i tak by go za sobą porwała, niezależnie od odpowiedzi.
Thalia zaklaskała w ręce jak mała dziewczynka, ale jej diaboliczny wyszczerz wnet zrujnował całe to porównanie. Rozwinęła przed sobą kartkę, przyglądając się zarysowi. Zmrużyła oczy próbując dostrzec jakiekolwiek znaki rozpoznawcze oznaczone na mapce. W końcu jednak warknęła z frustracją i wcisnęła ją Szaremu.
- Za cholerę nic z tego nie wyczytam - stwierdziła. - Ty tu jesteś miejscowym, ja się na topografii Dal-Virii nie znam.
Mężczyzna przyjrzał się rysunkowi. Był wyjątkowo prosty - jakieś rysunki drzewek z lewej strony, mające pewnie oznaczać las, oraz zbiegające się dwie linie prawie na środku, przypominające literę L. Przecinała je pod skosem trzecia, łamana linia. Pomiędzy wszystkimi narysowano prostokącik z dwoma kołami z symbolem monety...wóz kupiecki? Na krążku widniał symbol, najwyraźniej uproszczone godło mennicy. Revan przyjrzał się mu bliżej, rozpoznając wizerunek profilu wilczego pyska. ,,Wilczego" w przypadku tego rysunku było nieco naciągane, ale Prześladowca nie przypominał sobie żadnego królestwa mającego w godle psa, więc jedyną opcją był ironwoodzki wilk.
- Brązowa korona wybita w Ironwood - powiedział wskazując na wóz. - Ktoś próbował tu narysować zbieg rzek Io i Dos. Ta krzywa musi być granicą.
- Czyli szukamy czegoś pomiędzy granicą Ikram-Ironwood i dwoma rzekami - skwitowała Szkwał. - To zdecydowanie zawęża obszar poszukiwań z całego kraju do kilku hektarów niczyjego terenu - dodała krzywiąc się lekko. Po chwili jednak jej oblicze znowu rozjaśnił ten sam uśmiech entuzjazmu. - Ale czego to się nie robi dla ducha przygody, co nie?
- Lepsze to niż plątanie się po omacku - Revan wzruszył ramionami.
Nagle z boku któryś stajenny krzyknął ostrzegawczo. Re spojrzał wgłąb stajni...w ostatniej chwili by dostrzec szarżującego srokatego konia. Chwycił piratkę pod ramię i przyciągnął do siebie, odsuwając ją z toru wściekłej bestii, najwyraźniej nie przejmującej się ile osób po drodze stratuje. Nawet się nie zatrzymała, wlepiając wzrok w drugi koniec pomieszczenia. Dwoje Orłów śledziło ją wzrokiem w osłupieniu. Wtedy Thalia zdała sobie sprawę, że dalej stoi zbyt blisko Szarego i najwyraźniej nie mogła przegapić okazji do docinki.
- No proszę, proszę - rzuciła z zalotnym uśmiechem. - Takiej śmiałości to się po tobie nie spodziewałam, panie Szary.
Ten uniósł jedynie pytająco brew.
- Próbujesz zmusić mój żołądek do zwrócenia śniadania? - zapytał.
Thal w odpowiedzi walnęła go łokciem w żebra i odsunęła się z dłońmi na biodrach, wyraźnie zdegustowana.
- Za grosz podejścia do kobiet - pokręciła głową niezadowolona.
- Wybacz, tego jednego moje szkolenia kwalifikacyjne nie obejmowały - odparł zgryźliwie. - Dziw bierze, że sama masz o tym jakiekolwiek pojęcie.
- Ugh, a idź ty... - machnęła ręką odwracając się w stronę wyjścia. - Za piętnaście minut chcę widzieć tą szarą paskudę na dziedzińcu. Och, i nie zapomnij konia - dodała rzucając mu przez ramię złośliwy uśmieszek.
Grupka dzieciaków przebiegła przed nosem Werseta, goniąc za zszytą byle jak piłką. Za nimi podskakiwał łaciaty kundelek, ujadając za rozchichranymi mikrusami. Widząc dwóch jeźdźców zatrzymał się na chwilę i zaczął szczekać w kierunku koni, zazdrośnie broniąc swojego terenu przed obcymi. Ludzie z chat po obu stronach niby to przypadkiem zerkali znad swojej roboty na dysputujących ze sobą nietypowych podróżnych. Widok był doprawdy ciekawy: krótkowłosa kobieta w wymiętej koszuli siedziała tyłem do kierunku jazdy, kierując całą swoją uwagę w stronę chudego mężczyzny, dla odmiany siedzącego w siodle bokiem, patrzącego to na towarzyszkę, to w tekst w małej książce w ręce. Urywki zażartej dyskusji docierały aż nad brzeg odległej o zaledwie dwadzieścia metrów Dos:
- ...dlatego właśnie ikramska marynarka nie ma żadnych szans na wyłapanie piratów - upierała się Thalia gestykulując żywiołowo. - Brakuje wam, szczurom lądowym, pewnego... - zastanowiła się chwilę nad odpowiednim słowem - Wyczucia!
- ,,Wyczucia"? - powtórzył Re z pobłażaniem w głosie.
- Oczywiście! Prawdziwy pirat jest w stanie bezbłędnie odpowiedzieć ci skąd przybędzie sztorm i jak go wyminąć. To jest właśnie ,,wyczucie" - wyjaśniała. - Ikramscy oficerowie potrzebują do tego dziesiątki uczonych i informacji z kilkudniowym wyprzedzeniem. Siedzą za biurkiem, nawet nie próbując poznać morza. Nie da się zrozumieć żywiołu czytając książki podróżnicze! I dopóki się tego nie nauczycie, pirat zawsze będzie miał nad wami przewagę.
- Fascynujące - Szary zamknął książkę i obrócił się z powrotem w siodle, patrząc Sargent w oczy. - Jednego tylko nie rozumiem...
- Słucham.
- Od niemal godziny słucham argumentów dowodzących nieudolności profesjonalnej marynarki wobec zorganizowanej załogi statku pirackiego - zaczął. - A mówi mi to pirat nie posiadający żadnego okrętu. Zakładając oczywiście, że nie chowasz go w kieszeni, śmiem twierdzić, iż nie jesteś wiarygodnym źródłem w temacie uciekania przed władzą. Nie wspominając już nawet, że poznaliśmy się w więzieniu.
Ku jego zdziwieniu, kobiecie zaczęły trząść się ramiona od tłumionego śmiechu.
- Oj, panie Szary - powiedziała kręcąc głową z tym samym, tajemniczym uśmiechem. - Za mało jeszcze o mnie wiesz, by móc wyciągać tak pochopne insynuacje.
- To mnie oświeć - zaproponował Prześladowca. W jego głosie zabrzmiało coś na kształt wyzwania. - Jak ,,doświadczony pirat" zgubił statek z całą załogą?
- Nie mam żadnych podstaw, by dzielić się tą historią akurat z tobą - odpowiedziała zdawkowo kobieta, obracając się przodem w kierunku jazdy.
- Czyżby było to tak bolesne wspomnienie, że aż obawiasz się wybuchu emocji? - Revan bardziej droczył się z Sargent, niż wysuwał faktyczne domysły. - A może to wyjątkowo głupia historia, do której nawet ty wstydziłabyś się przyznać?
- Może po prostu nie lubię takich rzeczy? - odpowiedziała Thalia.
- Pirat nie lubiący koloryzowanych opowiastek? - mężczyzna uniósł brew powątpiewająco. - Coś nie chce mi się w to wierzyć.
- Jak w pirata czytającego wiersze? - odgryzła się Sztorm, zerkając kątem oka na swojego rozmówcę. - Już ci mówiłam, że nie lubię się trzymać zasad.
Szary podniósł ręce na znak kapitulacji. Kobieta uśmiechnęła się tryumfalnie i z powrotem skierowała wzrok na drogę. Mimo wszystko miała jednak wrażenie, że to jeszcze nie koniec słownej potyczki. Może i znała tego pana krótko, ale była święcie przekonana, iż odpuszczanie w takim momencie nie leżało w jego naturze. I miała rację - w głowie Revana kotłowało się kilka różnych tematów, w których miałby nieco większą szansę wygrać z Sargent. A że poprzednim razem to ona mogła wybrać pole do popisu, teraz przypadła jego kolej. Tak oto rozpoczynała się kolejna runda tej ich dziwnej, nie opisanej żadnymi zasadami gry, którą z nudów zaczęli prowadzić odkąd wyjechali z Ikramu. Re ostatni raz dobrał słowa i w końcu powiedział:
- Jak dobrze, że wróciliśmy do tematu poezji. Właściwie, to nie zdążyłem ci powiedzieć, że naprawdę ładnie piszesz.
Zdanie było proste, z pozoru zupełnie niewinne. Można by uznać, że był to wręcz komplement. A mimo tego Thalia zesztywniała lekko i obejrzała się gwałtownie w kierunku człowieka z bandanką na twarzy. Po oczach było widać, że na jego twarzy widnieje zbójecki uśmiech, do tej pory niepodzielnie utrzymujący się na ustach Szkwał. Mężczyzna z zadowoleniem przejął pałeczkę, poruszając temat, który wedle przekonania piratki spłonął wczorajszego dnia nad świeczką w namiocie wróżbitki razem z papierem zapisanym kilkoma linijkami tekstu. Słowa Szarego nie były tylko kolejną złośliwością, ale i stwierdzeniem faktu. W końcu dziewczyna naprawdę potrafiła pisać, nawet jeśli sama nie chciała tego docenić. Niemniej jej zwężone burzliwe oczy dawały jasny przekaz: właśnie przekroczył pewną granicę.
Thalia? Mówiłam, że ci tego wiersza nie zapomnę x3
Subskrybuj:
Posty (Atom)