piątek, 13 maja 2016

Od Revana (CD Amity i Thalii) - Fortunny zbieg okoliczności

        Re bezwiednie sięgnął ręką do pasa. Kapitan Hak? Gdzieś już słyszał to przezwisko. Nawet niejeden raz. Malo oryginalne, jego zdaniem. Przecież nie był jedynym człowiekiem noszącym przy sobie hak. Zawsze istniała ta drobniutka szansa, że dziewczyna w kapturze trzymała akurat nie jego broń. Malutki procent równy procentowi jej szans na przeżycie jeśli jednak rzeczywiście go okradła. Szary złapał się na tym, że już modli się w duchu, by jednak się mylił, bo jeśli nie...
  Dłoń mężczyzny trafiła na pustkę. Dziewczyna niemal od razu rzuciła się do ucieczki. Wniosek nasunął się sam.
  - Jasna cholera... - zaklął pod nosem i ku zdziwieniu towarzyszy zerwał się z miejsca. Przebiegł przez placyk przeciskając się między ludźmi, aż w końcu wypadł na ulicę.
  Rozejrzał się w poszukiwaniu niebieskiego kaptura. W masie ludzi mignęła mu nagle roześmiana twarz dumnej z siebie złodziejki. Nawet nie zamierzała się kryć. Świetnie, pomyślał Prześladowca. W takim razie nie będziemy się cackać. Jak każdy szanujący się morderca, Revan traktował swoje narzędzia pracy z wyjątkową dbałością. Może nóż i kastet tak bardzo nie zawracały jego głowy, bo można je było nabyć niemal wszędzie przez całkiem sporą powszechność ich użytkowania. Ale hak i nadziak były taką revanowską Alfą i Omegą, jego znakiem rozpoznawczym. Robotę Nocnego Prześladowcy rozpoznawało się albo po jednej ranie kłutej w karku, albo rozprutym gardle czy (w wypadku, gdy już naprawdę zalewała go krew, a to się rzadko zdarza) brzuchu. Nikt, absolutnie NIKT nie może dotykać jego broni, a tym bardziej poważyć się o kradzież jednej z nich. No chyba, że jesteś zdesperowanym samobójcą.
  No dobra, mogę nieco przesadzać. W normalnej sytuacji Szary nie byłby przecież w stanie z zimną krwią zamordować szesnastolatki. Może i trudnił się (a niewykluczone, że dalej to robi) w zawodzie wyjątkowo brudnym i parszywym, ale skrytobójstwo jednak zasadniczo różni się od zwykłego mordu. Ponadto jak dobrze wiemy Re należał do tego małego odsetka morderców z pewnymi, wytyczonymi przez siebie zasadami oraz ograniczeniami. Jednak w chwili gdy ścigał przez tłum pewną siebie złodziejkę haków nie mógł ręczyć za siebie.
  Hood tymczasem mknęła zadowolona przebiegając pod brzuchami wierzchowców i przemykając pod pachami wyższych od siebie ludzi, doskonale wykorzystując fakt, że sporo wyższy od niej Revan miał niemałe trudności ze śledzeniem jej dokładnej trasy. Mimo wszystko, nie była to dla niego przecież pierwszyzna. Czym różnił się ten pościg od setki innych, które musiał wszczynać, gdy robota szła nie po jego myśli? Każdy poprzedni zakończył sukcesem, to i ten nie będzie wyjątkiem. Dziewczyna chyba nie zdawała sobie sprawy na co się porywa. Dostrzegła to jednak dopiero po fakcie, gdy zauważyła, że mimo jej zwodów i starannie dobieranych przeszkód mężczyzna nie tylko nie zostawał coraz bardziej w tyle, ale i zaczynał rozgryzać jej sztuczki, przybliżając się coraz bardziej. Spanikowała nieco gdy niemal chwycił ją za rękaw, po czym dostrzegła stojący przy jakimś niskim dachu pusty wóz. Pewna siebie posłała Szaremu zbójecki uśmiech i już po chwili była na daszku przybudówki. Revan uśmiechnął się pod nosem. Tylko na tyle cię stać?, pomyślał szybko idąc w jej ślady. Błękitny kaptur zniknął za krawędzią wyższego dachu. Prześladowca znalazł się na nim zaledwie dwie sekundy później...
  Dziewczyna zniknęła.
  Stanął jak wryty, oglądając się na boki. Jak to diabła? Rozpłynęła się? Odleciała? W sumie o tylu dziwactwach słyszał, że wcale by się nie zdziwił, gdyby złodziejka była magiem zdolnym wyczarować sobie skrzydła (co może też świadczyć, że nie ma bladego pojęcia o prawdziwej magii). W każdym razie: dziewczyna zniknęła, jego hak również. Po prostu pięknie.
  - Świetnie - prychnął odkopując jakiś odłamek komina. - Wprost cu-dow-nie! Dlaczego to ja trafiam na same waria...
  - Re?
  Głos tak Szarego zaskoczył, że urwał odwracając się do tyłu. Dobra, sam w sobie głos zaskakujący nie był - to pewnie nie pierwszy i nie ostatni raz gdy jakiś wariat wychodzi sobie na dach pokrzyczeć. To w końcu wolny kraj. Inna sprawą jest fakt, że padło jego imię, a właściwie zdrobnienie, co było jeszcze bardziej niepokojące. Osoby, które mogły bez konsekwencji mówić mu ,,Re" mógł policzyć na palcach jednej ręki. I nie miał pewności, czy aby stojący kilka metrów dalej niższy chłopak na pewno do nich należał. Miał na głowie kaptur, a twarz, podobnie jak Revan, zakrywał bandaną. Ubrany był w najzwyklejszy lekki łuczniczy pancerz, a ponad ramieniem wystawały zgodnie z poprzednim lotki strzał oraz łęk łuku.
  Oboje niepewni, czy aby na pewno się znają podeszli na odległość półtora metra i niczym lustrzane odbicia przekrzywili głowy zakładając ręce na piersi. Jak jeden równocześnie zsunęli z twarz bandany. Chłopak okazał się być skośnooki o kruczoczarnych włosach i ciemniejszej od słońca skórze. Zmrużyli oczy przyglądając się drugiemu, aż kącik ust każdego podniósł się lekko w złodziejskim uśmieszku.
  - Dalej nosisz damskie kapelusze? - rzucił Jin.
  - Dalej nie wyleczyłeś kleptomanii? - odparował Re.
  Jiantou zaśmiał się i sprzedał kuzynowi niedźwiedzi uścisk. Revan odwzajemnił go, naprawdę ciesząc się z powrotu Manquera.
  - Nie powinieneś siedzieć za morzem? - rzucił w końcu czepliwie.
  - A powinienem - odparł ze wzruszeniem ramion Kitsune. - Ale nie chciało mi się. Tak bardzo mnie tu nie chcecie, że pytasz? - uśmiechnął się złośliwie.
  - Skąd. Mnie to nie przeszkadza. A rodzina się wyniosła, więc nikt cię nie pogoni z powrotem - odparł z identycznym uśmiechem Prześladowca.
  Nastrój Jina jakby nieco opadł.
  - Wynieśli się? - wydusił zdziwiony. - Ale dokąd?
  - A cholera ich wie - Szary machnął ręką. - Jak na mój gust mogą nie wracać. Lepiej opowiadaj jak było w tej całej akademii.
  - To chyba na inny moment. No chyba, że wolisz siedzieć na jakimś dachu podczas jednej z większych imprez w kraju.
  - Wiesz...to chyba akurat rodzinne - Re skrzywił się lekko na myśl o balu. Nie miał ochoty tam siedzieć dłużej, niżby to było konieczne.
  Lis widząc wyraz twarzy kuzyna parsknął śmiechem.
  - Co racja, to racja - odparł podzielając jego zdanie.
  - Haaaalooo! Ktoś tu chyba się nie umie bawić!
  Mężczyźni odwrócili się w stronę wyrastającego z dachu komina. A na nim siedziała majtając nogami drobna dziewczyna z krótkim warkoczykiem z boku głowy i mocnymi cieniami wokół oczu. Co jednak najważniejsze, Szary dostrzegł zdjęty z głowy niebieski kaptur. Zupełnie zapomniał o ukradzionym haku.
  - Nie graliście nigdy w berka? - perorowała dalej złodziejka. - Jedna osoba goni drugą. Proste jak drut! Nie ma miejsca na gadanie! To przecież nudne...
  - Gdzie mój hak? - przerwał jej Prześladowca.
  - Tutaj - dziewczyna wzięła rzeczony przedmiot do ręki. - Fajne cacko. Ile za nie dałeś?
  - Lepiej to oddaj zanim się pokaleczysz... - powiedział zimnym jak stal tonem, przewiercając Hood na wylot wzrokiem. Wolał nie dodawać, że w innym wypadku to ktoś ją pokaleczy...
  - Może masz rację? - zaczęła z namysłem oglądając zdobiony karwasz. - W końcu jestem tylko dzieckiem, biegam z nożyczkami i podaję ludziom noże ostrzem do góry...meh, chyba nigdy się niczego nie nauczę. - rzuciła broń właścicielowi i uśmiechnęła się diabolicznie. - Ale to chyba lepiej. Pewnych rzeczy po prostu nie powinno się zmieniać. Takich nieuków jak ja włączywszy. No, fajnie było chłopaki, ale wszystko zepsuliście. Do następnego! - po tych słowach dziewczyna jak gdyby nigdy nic zniknęła. Ot tak, jakby rozpłynęła się w powietrzu. Do uszu Revana dotarł jednak odgłos szybkich kroków po dachówkach.
  - A to co było? - zapytał zdezorientowany Kitsune.
  - Sam chciałbym wiedzieć - Szary przypiął hak na powrót do pasa. - Nie znam jej.
  - To by wyjaśniało dlaczego odważyła się dotykać twoich rzeczy - Jiantou uśmiechnął się lekko.
  - Zapewne - Re zerknął na horyzont. Słońce zaczynało zachodzić. Za niedługo miał się zacząć ten przeklęty bal. - Skoro masz mi już coś opowiedzieć to może rzeczywiście znajdźmy ku temu lepszą sposobność, nie sądzisz?
  Jin przytaknął krótko głową i podeszli do skraju dachu. Przykucnęli tam, oboje z wrodzoną już wprawą oceniając sytuację na ulicy. Zamieszanie na dole sięgnęło już swojego apogeum. Idealna okazja, by dwójka niekoniecznie lubianych w niektórych częściach państwa młodych mężczyzn mogła niepostrzeżenie zniknąć w tłumie. Oboje naciągnęli na twarze bandany, bezwiednie znów robiąc coś równocześnie. Spojrzeli po sobie, nie mogąc nie skorzystać z okazji do kolejnych złośliwości.
  - Na pewno niczego ostatnio nie ukradłeś - rzucił Revan.
  - Na pewno nikogo ostatnio nie zabiłeś - odparował Jiantou, po czym zeskoczyli na niższy dach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz