Nawet nie zamierzam rozpisywać się na temat tego co czuł Szary wylewając wodę z butów. Był to rodzaj dogłębnego zażenowania, charakterystycznego czynowi tak głupiemu i dziecinnemu, że po prostu brakowało słów. Toteż Re siedząc na brzegu w wilgotnej koszuli i wykręcając przemokniętą bandanę nie potrafił się wysilić na żaden inteligentny komentarz mogący w pełni oddać to, co właśnie miał na myśli. Tym bardziej, że nie zwykł korzystać z kolokwialnego zasobnika zwrotów przysłowiowego szewca.
Thalia natomiast, niesamowicie dumna z siebie, stała oparta o drzewo z zadowoloną miną, jakby osiągnęła coś niemożliwego. Mogła mieć w tym odrobinę racji - liczbę osób zdolnych do zepchnięcia słynnego Nocnego Prześladowcy do rzeki dało się policzyć na palcach jednej ręki. Szkwał nie dość, że miała na tyle odwagi by wykręcić podobny numer seryjnemu mordercy, to jeszcze nie zamierzała tak szybko odpuścić.
- Co tam, Panie Szary? - zapytała. - Żadnej inteligentnej riposty? Nie spróbujesz zrobić mi wodę z mózgu w akcie zemsty?
Revan ze stoickim spokojem zarzucił od biedy wysuszony kaftan i zawiązał z powrotem bandanę, zanim zdecydował się odpowiedzieć:
- Skoro już zeszliśmy do poziomu iście dziecinnego, to wybacz, ale nie jestem cudotwórcą - nie stworzę wody z czegoś, co u piratów podobno nie istnieje.
Sargent parsknęła śmiechem, zupełnie niewzruszona. Bo i jak miała się zdenerwować o tak głupią uwagę? Podobnymi dogryzają sobie dzieciaki na podwórku, jedyną różnicą pozostawało właściwie nieco bardziej elokwentne revanowskie słownictwo.
- Szczerze, to ten widok był jak najbardziej wart całej tej dziecinady - na ustach piratki zatańczył zbójecki uśmiech. - Niech no tylko Chow o tym usłyszy...
- Doskonały pomysł! - wypalił nagle Prześladowca wstając. Kobieta zamrugała niezrozumiale, zaskoczona tym niespodziewanym entuzjazmem w głosie. - Ale najpierw pochwalimy się jej twoim wierszem.
- Hej hej hej! - zaprotestowała, nie tracąc jednak dobrego humoru. - Zapomniałeś o istotnym szczególe: kartka spłonęła.
- A co to za problem? - Re uniósł jedną brew i zacytował: - Gdyby życie było lądem, a marzenia morzem, bądź rwącą rzeką, Zabrałabym Cię w długi rejs, na Zachód, od świata daleko. Tak to szło?
Kobieta zmrużyła oczy w wyraźnym komunikacie ,,Jeszcze ci mało?". Ale Revan po prostu nie mógł się powstrzymać przed kontynuowaniem tego tematu, póki tylko miał przewagę.
- Wiesz co? Mi też chyba bardziej pasuje jednak ten drugi... - zaczął niewinnie. - W noc posępną i ponurą, Gdy kruki na cmentarzach się zlatują, Niebo, od niby krwi, czerwienią lśni.
Nocna Mara podchodzi do Twych drzwi...Trochę mało rytmicznie, ale i tak całkiem nieźle jak na początek.
- Rozpowiadaj sobie ile chcesz. I tak nikt ci w to nie uwierzy bez tej przeklętej kartki - stwierdziła Szkwał ze wzruszeniem ramion.
- Więc mówisz, że zrzucenie z pomostu postrachu zachodniej Castelii brzmi bardziej realnie niż pirat piszący wiersze? - głos mężczyzny wręcz ociekał sarkazmem.
Mimo to jednak sam się nad tym stwierdzeniem zastanowił. Oba wydarzenia wydawały mu się nierealne, z oczywistych powodów. Jego, wedle reputacji, nie dało się podejść, nie wspominając, że pseudonim Revana sam w sobie budził strach w podmiejskich okolicach i ciężko stwierdzić, czy ktokolwiek odważyłby się zrobić coś równie głupiego. Natomiast Thalię Sargent, wilka morskiego również szczycącego się niejaką sławą (za coś strażnicy musieli chcieć ją powiesić), nie dało się podejrzewać o takie ,,pierdoły" jak zafascynowanie poezją. Pewnie rzeczy po prostu nie chodziły w parze, a jednak pomimo tego Nocny Prześladowca pozwolił się zaskoczyć, a Szkwał okraść przez kapucynkę. Nie ma co, morderca i pirat nawzajem udowodnili sobie co jest ich wspólną największą słabością: nieuwaga.
Tak więc ponownie dziwną, niewypowiedzianą umową oboje zdecydowali się zapomnieć o tym temacie. Skoro Re się nie wygadał, Thal też tego nie zrobi (w co liczył mimo pewnych wątpliwości). A jeśli któreś puści parę z ust, drugie będzie miało solidny argument do rewanżu. Na razie jednak Sargent pojednawczo podała Revanowi uratowany przed wodą tomik z wierszami i ruszyli w stronę koni.
- To jak? Skoro już przeschłeś, to jedziemy się temu przyjrzeć? - kobieta kiwnęła głową w stronę dziwnej kępy drzew.
- Lepiej zostawmy konie gdzieś niedaleko i przejdźmy się pieszo - zaproponował Szary. - Mam przeczucie, że to nie będzie to czego się spodziewasz.
- A czego TY się tam spodziewasz?
- Czegoś tak nieoczywistego, że w pierwszej kolejności pewnie stracę wiarę we własne pojęcie o magii. O ile takowe kiedykolwiek istniało.
Nie istniało.
To, co ukazało się oczom dwójki muszkieterów po przejściu przez magiczną barierę, przebiło wszelkie ich oczekiwania. To nie był zwykły skarb. To nie były wozy pełne złota i drogich kamieni. To nie była przykrywka dla obozu bandytów czy jakichś rewolucjonistów kryjących się przed władzą. Ostatecznie spodziewać mogli się choćby i gigantycznej bestii uwiązanej łańcuchami. Ale to nawet nie było to...
Bestii było więcej.
Siedziały w klatkach, przywiązane do drzew, czasem w wykopanych dołach. Niektóre były na tyle potulne, że chodziły wolno, dając się głaskać przechodzącym ludziom. Wyglądały różnie: od paskudnych i wrednych mieszanek drapieżników, po łagodne, przypominające zmutowane domowe pupilki. Siedzący pod namiotami i na wozach handlarze podejrzanego sortu zachwalali głośno czego to ich zwierzaki nie potrafią, a pozostali odwiedzający, w stanowczej większości mężczyźni, podchodzili zaciekawieni i oglądali. Nie było to więc nic innego, jak targ. Oczywiście całkowicie nielegalny, biorąc pod uwagę typ sprzedawanych ,,towarów". Przez ruch nikt nie zauważył przybycia Szarego i Szkwał, co było dwójce Orłów jak najbardziej na rękę.
- Thalio, jeśli kiedykolwiek zacznę się wymądrzać w kwestii magii - powiedział z pełnym przekonaniem Prześladowca - masz pełne prawo zdzielić mnie w łeb.
Kobieta uśmiechnęła się z aż nieludzką satysfakcją.
- Zdajesz sobie sprawę, że ci tego nie zapomnę? - zauważyła.
- Owszem. W innym wypadku zachowałbym to dla siebie - odpowiedział.
Z braku lepszych pomysłów ruszyli przed siebie, by chociaż trochę wmieszać się w tłum. Re nagle strasznie zaciążyła świadomość bycia członkiem klanu Orłów. Niby nie był już na terenie Ikramu, ale miał przeczucie, że Dante i tak nie przepuściłaby okazji, by się temu miejscu przyjrzeć z bliska. Nie wspominając o niewątpliwym obowiązku poinformowaniu o nielegalnym handlu samych Wilków, de facto pilnujących Ironwood. Jeszcze bardziej cisnęła go myśl, że nikt wokół nie zdawał sobie sprawy z niebywałej okazji do zepsucia wszystkim tu obecnym interesów jaką właśnie uzyskał nowy członek Orłów.
- A więc to jest ten twój skarb... - spojrzał podejrzanie na dwugłowego węża zaklinanego przez jakiegoś klarnecistę. - Zadowolona? - zerknął na towarzyszkę.
- Nawet nie wiesz jak - Thalia jak dziecko zatrzymywała się przy każdym mijanym zwierzaku. - To jest genialne! Nie miałam pojęcia, że na lądzie jest coś ciekawszego od krensharów czy bandrochłapów.
- Skoro już zobaczyliśmy o co tu biega, to może zróbmy w tył zwrot...
- Jaja sobie robisz Re? Widzisz ile tego tutaj jest?! - kobieta zamachnęła się na oślep ręką, prawie uderzając jakiegoś gościa w twarz. - No nie mów mi, że nic ci się tutaj nie rzuciło w oczy.
- Nie jestem fanem handlu CZYMKOLWIEK żywym - stwierdził odprowadzając wzrokiem jakiegoś wyjątkowo zmęczonego dwugłowego psa, ciągniętego za obrożę przez swojego nowego właściciela.
- Panie Szary, pomyśl o tym jak o zwykłym targu. Mamy chwilę spokoju to z niej korzystajmy! - Sargent popchnęła go zachęcająco naprzód. - Idź coś pooglądać i widzimy się za jakiś czas, co ty na to?
Mężczyzna obrócił się z zamiarem wyliczenia Thalii rzeczy, które mu się w tym zamyśle w zupełności nie podobają, ale piratki już nie było. Przeklinając w myślach ruszył więc w byle jakim kierunku, starając się szukać jakichkolwiek plusów w całej tej sytuacji. Widok zamkniętych w klatkach zwierząt może nie budził w nim przesadnych reakcji, czy niesamowitego oburzenia. Lekko go to po prostu przybijało na duchu, jak każdego posiadającego chociaż odrobinę empatii. Nawet ta odrobina zmuszała cię do pytania samego siebie ,,Dlaczego nie może być inaczej?". Westchnął mijając kojec z nieokreślonego gatunku gryzącymi się młodymi. Reakcją każdego zwykłego mieszczanina byłby zapewne sceptyczny komentarz o tym, czego to ludzie nie robią dla pieniędzy. Sam Re nie przywykł do korzystania z podobnego określenia. Jakby nie było, wspomnienie nazwy jego zawodu powodowało identyczną reakcję, zaraz po prostytutkach i lichwiarzach.
Mijał właśnie żółty namiot, gdy coś przykuło jego uwagę. Na stole stały porozkładane klatki z mniejszymi zwierzętami. Jakiś zębaty kanarek, śpiąca jaszczurka...i łasica, która patrzyła prosto w jego stronę z żywym, niemalże ludzkim zainteresowaniem. Mężczyzna podszedł do kramu i przyklęknął na ziemi, chcąc przyjrzeć się dziwnemu zwierzakowi. Niby wyglądał najnormalniej ze wszystkich, a to właśnie przez to wydawał się niezwykły. Skąd wśród potworów normalna łasica? Musiała mieć w sobie coś niezwykłego. Revan widział to już w tym podejrzanym błysku inteligencji w oczach. Wąsy łasicy zadrgały gdy wyciągnęła nosek przez kraty w jego kierunku, próbując wybadać zapach Szarego.
- Czym ty jesteś? - mruknął do siebie Prześladowca.
Przystawił do krat dłoń w rękawicy. Zwierzę powąchało jego palce i cofnęło się do tyłu z potężnym kichnięciem. Równocześnie, ku wielkiemu zaskoczeniu mężczyzny, zmieniło swoją postać. Na miejscu łasicy siedział...szczur. Gryzoń obmył sobie pyszczek łapkami, drapiąc się po nosie.
Wtedy ktoś za plecami Revana zaśmiał się cicho, od czego aż przeszły mu po plecach ciarki. To ktoś za nim stał? Od kiedy? Obejrzał się przez ramię w górę. I ponownie tego dnia ujrzał coś, czego spodziewał się najmniej: wysoką kobietę w wystrzępionym stroju z długim drzewcem jakiejś nietypowej włóczni w ręce i drewnianą maską na twarzy. Spod kapelusza wystawał kosmyk czarnych włosów. Przez wąskie otwory białej maski nie dało się dostrzec nawet oczu. Nieznajoma jakby zupełnie ignorując obecność Szarego podeszła do stolika i pochyliła się nad klatką szczuro-łasicy, zafascynowana zwierzakiem. Nagle za nimi przeszedł jakiś facet niosący aż boleśnie skamlące pudło. Kobieta obejrzała się za nim gwałtownie, mimowolnie zaciskając palce na broni.
- Też ci się tutaj nie podoba? - rzucił Prześladowca, bawiąc się przez kraty z towarzyskim szczurem.
W odpowiedzi dostał jedynie westchnienie, gdy nieznajoma przyklękła na ziemi obok niego, patrząc na gryzonia. Nie odezwała się ani słowem.
- Zgaduję, że nie jesteś tu przypadkiem - kontynuował niewzruszenie. Skoro potrafi się dogadać z koniem (który wydobyć z siebie głosu w ogóle nie umie) to rozmowa z nie odzywającym się człowiekiem nie powinna być tak trudna.
Popatrzyła na niego przekrzywiając głowę z ciekawością.
- Jakaś krucjata? Czy po prostu nie lubisz handlu zwierzętami? - wstał zakładając ręce na piersi.
Uniosła dwa palce. Czyli to drugie. Mężczyznę nagle podkusiło, by podpuścić ją do wydania z siebie głosu. Skoro umie się śmiać, to znaczy, że nie jest niemową. Na coś w końcu będzie musiała odpowiedzieć.
- Jak masz na imię? - zapytał wprost. Tu nie mogła się wywinąć.
Ku jego zdziwieniu, jednak mogła. Bowiem zamiast odpowiedzieć wykonała dłońmi trzy proste gesty. Dopiero po chwili je skojarzył z czymś oczywistym: migowy. Jego zdolności pod tym względem zdążyły już zerdzewieć, ale całe szczęście imię było krótkie i łatwe do odczytania...
- ,,Shi"? - powtórzył.
Kobieta zaklaskała w ręce uradowana. Najwyraźniej rzadko kiedy mogła się z kimś porozumieć migowym.
- SZARY! - wydarł się ktoś nagle, chwytając go za ramię i odciągając w tłum. - MUSISZ TO ZOBACZYĆ!
Nie trzeba długo myśleć, by odgadnąć, że to Thalia jak zwykle pojawiała się w najmniej odpowiedniej ku temu chwili. Obejrzał się w stronę nieznajomej. Shi tylko zaśmiała się machając mu dłonią na pożegnanie i zniknęła między namiotami. Revanowi pozostało pójść za rozemocjonowaną Szkwał. W sumie to ciekawiło go nawet jakie ,,lądowe bydle" byłoby w stanie wywołać w niej taką reakcję...
Thal? Wybacz czas, miało być tydzień temu xP
czwartek, 16 marca 2017
poniedziałek, 13 marca 2017
Od Margaret (CD Beatrice) - Na kaca, najlepiej nie trzeźwieć
Niewyraźne plamy i kształty. Wszystko widziane jakby za mgły. Margaret
stała przed domem. Domem z ciemnego drewna, z werandą i pięknym
ogródkiem. Nie był to jej dom, wokół latały i migotały jasne światełka.
Czyjś głos, jakaś kobieta, krzyczała. Krzyk przeszył na wylot głowę Mag
sprawiając jej przeraźliwy ból. Zakryła dłońmi uszy, jednak na marne.
Nagle wszystko zaczęło się plątać w kolorach pomarańczy i jasnej żółci.
Wszystko zaczął trawić ogień. Poczuła dotyk na swym ramieniu, odwróciła
się i zobaczyła mężczyznę. Jego twarz była niewyraźna, jednak Margaret
dobrze ją znała i pamiętała. Mężczyzna był przerażony, mówił coś do niej
ale ona nie mogła tego usłyszeć. Przerażona z sercem na ramieniu, które
biło jak oszalałe, rozglądała się przerażona. Nagle, z niewyraźnych
rozmazanych kształtów wyłoniła się kobieta. Kobieta niskiego wzrostu o
ciemnych, wręcz czarnych oczach, garbowanym nosie i wąskich
krwistoczerwonych ustach, po ramionach spływały proste rude włosy, po
bokach wystawały srebrne skrzydełka, wielkości dłoni. Kobieta była
raczej dość smukłej postury, ubrana w białą szatę przyłożyła szponiasty
palec wskazujący do ust. Uśmiechnęła się a Margaret zaczęła powoli
odzyskiwać przytomność.
Ciepło, przytulnie i pachnąco. Gdyby nie ból głowy, Margaret czuła by się lepiej niż zazwyczaj. Leżała z zamkniętymi oczyma już od ponad pół godziny, usilnie walcząc z bólem głowy i brakiem pamięci z poprzedniego wieczoru. Pamiętała bowiem walkę z potworami, potem wszystko zaczęło się jej rozmazywać a w głowie rozbrzmiewał z niewiadomych powodów dźwięk gry na dudach w połączeniu z melodią skrzypiec. postanowiła, że najpierw na spokojnie wszystko sobie poukłada, dopiero potem spróbuje otworzyć oczy i zrozumieć gdzie jest. Na razie z jej wniosków wynikało, że leży w łóżku. Miała dziwne przeczucie, że coś jest mocno nie tak. Właściwie, to było odczucie co do dalszych losów. Po dłuższej chwili zrozumiała, że raczej nic sobie nie przypomni, zrezygnowana uniosła powieki. Przed sobą, zobaczyła, kobietę - Beatrice - przyjaciółkę Dante. Margaret, na początku chłodno podeszła do sytuacji, chciała sprawdzić jak Beatrice zareaguje. Dziewczyna musiała sprawdzić najgorszą wersję zdarzeń. Wymuszając na sobie płacz, wyobraziła sobie, najbardziej wstydliwy moment. Czerwona, zła i lekko przestraszona schowała twarz w kołdrę.
- Proszę powiedz, że tu do niczego nie doszło – pisnęła wcale nie podobnie do siebie. Dziewczyna zdziwiona lekko się uśmiechnęła i odpowiedziała:
- Hej, kochanie – Powiedziała. Margaret zamarła, przeszedł ją dreszcz. Jednak nagle, kobieta zaczęła się śmiać. Zanosiła się śmiechem, a Margaret wydawało się, że ktoś zdzielił ją płazem miecza po łbie. Szybko poderwała się do góry i usiadła na Beatrice zasłaniając jej usta dłonią.
- Dobra, dobra. Świetny zabawny żart, tylko proszę nie tak głośno… - Powiedziała rozkazująco, jednak w jej głosie dało się usłyszeć błaganie. Puściła kobietę i usiadła obok. Westchnęła i złapała się za głowę. Nagle drzwi otworzyły się z impetem a do pokoju wparował Rei.
- Hej Margaret... eeee... - Zatrzymał się na środku pokoju, patrząc przerażonym wzrokiem na siostrę. Białowłosy oblał się płomiennym rumieńcem.
- To nie tak jak myślisz - burknęła do niego, swoim lodowatym tonem. On tylko cofnął się do drzwi, przeprosił i szybko wyszedł z pokoju. Dziewczyna, westchnęła ciężko i spuściła głowę w dół. Miała już stanowczo dość, chodź dopiero co wstała. Szczerze, chciała by już opuścić to miejsce.
- No ładnie zabalowałaś - zaśmiała się Beatrice zupełnie ignorując to, że przed chwilą wpadł tu Rei. Margaret zalała fala zażenowania która idealnie komponowała się z bólem głowy. Dziewczyna była nieźle potłuczona, jednak bez wahania poderwała się do góry i szybko doskoczyła do torby z jej rzeczami, leżące w koncie pokoju. Wyjęła granatową tunikę, ozdobny sznureczek i duże portki.
- Przepraszam, co się właściwie wczoraj stało? - zapytała łagodni, odwrócona plecami do Beatrice i zaczęła się przebierać.
- No więc, po tym jak stwory padły trupem, musiałam oddać przysługę przyjaciółce, ty mi pomogłaś. Zagrałyśmy, ja na dudach ty na skrzypcach, niezły koncert. Jednak potem wpadła straż i musieliśmy wynieść się z lokalu, więc poszłyśmy do gospody! Tam stoczyłam niezwykłą potyczkę z jakimś gburem, odnosząc zwycięstwo! Ty też się do tego po części przyczyniłaś - zaczęła opowiadać a Margaret coraz bardziej zastanawiała się, nad tym jak by się zabić by ukrócić swoje męki. Śmierć oszczędziła by jej wstydu, jednak nie była by właściwym rozwiązaniem, Margaret uważała bowiem za niezwykłe tchórzostwo, odbieranie sobie życia.
- No dobrze... skoro wyszłyśmy stamtąd to co było dalej? - Dopytywała z dozą ciekawości i obawy, jednocześnie związując woje włosy w koński ogon, ozdobnym sznurkiem.
- Parę nieszczęśliwych wypadków - przyznała Beatrice i lekko wzruszyła ramionami.
Głowa Margaret nadal bolała i nie zanosiło się na to by chciała przestać. Jednak Margaret, co gorsza, nie mogła pozbyć się uczucia wstydu. Była zła na siebie, zła to mało powiedziane, była wściekła, ciskała groźnym spojrzeniem we wszystkich i w wszystko. Jedynym wyjątkiem była brązowowłosa.
- Cóż... może jednak nie chce wiedzieć - rzuciła. Zabrzmiało to oschle i chłodno, chociaż Margaret wcale nie chciała by tak to zabrzmiało. Westchnęła ciężko i ukryła twarz w dłoniach.
- Musisz się trochę ogarnąć. Idź do łaźni a ja zrobię nam herbaty - oznajmiła Beatrice zupełnie nie zrażona oschłym tonem kobiety. Przeciągnęła się jeszcze i wyszła z łóżka, zostawiając je w zupełnym chaosie. Wyminęła Margaret i wyszła.
Wchodząc do pomieszczenia, do Margaret dotarł przyjemny zapach świeżo zaparzonej herbaty. Przy stole siedziała Beatrice z kubkiem parującej cieczy w dłoniach Na przeciwko niej, na stole również stało naczynie z herbatą. Margaret znużona bólem głowy podeszła do stołu i usiadła na drewnianym krześle. Oparła łokcie o blat stołu, splotła ze sobą dłonie i oparła się o nie czołem. Westchnęła głęboko i przymknęła oczy. Obok niej parował gorący płyn, przed nią zaś chichotała rozbawiona stanem towarzyszki. W głowie Mag kotłowały się myśli, nie dając jej ani chwili wytchnienia.
- No ładnie, twój kochaś zobaczył w dość dwuznacznej sytuacji... - zachichotała wymachując kubkiem i przy okazji rozlewając odrobinę herbaty. Margaret na początku spojrzała na nią, była zdziwiona przez co wyglądała bardzo głupkowata. Musiała dokładnie jeszcze rz ułożyć sobie to zdanie w głowię by dotrzeć do jego sensu. Zaczerwieniła się (chyba po raz pierwszy w życiu, do tego nie po pijaku) i wlepiła wzrok w kobietę. Złośliwy uśmiech tańczył na jej pąsowych ustach.
- To nie jest mój... - zebrała myśli, nie wiedziała właściwie jak sformułować zdanie, była za bardzo zaskoczona. - To mój brat!!! - Ryknęła na kobietę, uderzyła dłońmi w stół wstając z krzesła z takim impetem, że mebel przewrócił się i wywołał wielki huk. Kobieta jednak się tylko zaśmiała. Jednak szyderczy śmiech wcale nie zraził Margaret, Mag była wręcz w szoku, że ta nie dała się wyprowadzić z równowagi.
- Nie wyglądacie na rodzeństwo - odparła, wskazując oskarżycielsko kubkiem na Margaret. Ta wzdrygnęła się lekko.
- Nie masz czucia w dłoniach? - Zapytała spoglądając w głąb kubka na parującą ciecz. Naczynie przecież musiało być gorące.
- Może... - spojrzała na wolną dłoń, po czym wróciła wzrokiem na Mag. - Nie zmieniaj tematu.
- Nie wyglądamy jak rodzeństwo, bo jestem jego przybraną siostrą - Przyznała, podniosła krzesło i usiadła z powrotem przy stole. Spojrzała na gliniane naczynie.
- No właśnie... więc, może macie jakiś romans? - Kobieta uniosła brwi do góry i pochyliła się w stronę Margaret z szeroko otwartymi oczyma, w których czekoladowe tęczówki błyszczały ciekawością. Mag wykrzywiła twarz w grymasie niezadowolenia. Po co miała to mówić? Nie lubiła wścibskich ludzi... w ogóle nie lubiła ludzi... właściwie co ona lubi? W tej chwili Margaret zdała sobie sprawę, że chciała postrzegać ludzi jako książki które czytała, opowiadały swoja historię, nie pytały, nie potrzebowały uwagi a gdy już skończyło się czytać, można było ją odłożyć na półkę by pokrył ją kurz, lub sprzedać na jakimś bazarze. Mag od zawsze wymagała tego od nowo poznanych osób, ze swoim bratem rozmawiała tylko wtedy gdy potrzebowała zaspokoić potrzebę przynależenia do społeczności. Wszystkich traktowała rzeczowo, nie chciała zajmować sobie przecież głowy niepotrzebnymi sprawami. Westchnęła cicho i uśmiechnęła się nerwowo.
- Nie, właściwie to nie utrzymuję z nikim bliższych kontaktów... - warknęła. Beatrice, zdziwiona takim obrotem sprawy, na chwilę skamieniała, bowiem Margaret już zdążyła przysłonić się maską zimnej postaci której na niczym nie zależy. Odsunęła się i usiadła na krześle odrobinę zaskoczona nagłym oschłym tonem Mag. Rzeczywiście, dziewczyna przypomniawszy sobie czemu nie nawiązuje kontaktów z innymi oddzieliła emocje od mowy.
- Nikogo nie kochasz? Kochałaś? Z naciskiem na czas przeszły. - zapytała niepewnie Beatrice, czując, że grunt który do tej pory miała pod stopami, był jedynie iluzją spowodowaną alkoholem.
- Nie. - westchnęła Margaret. Zauważyła niepewność dziewczyny więc spróbowała się uśmiechnąć, w końcu nie pragnęła jej odstraszyć, w końcu nawiązała z kimś nić porozumienia. Dziewczynie słabo wychodziło uśmiechanie się. Unosząc jeden kącik ust do góry wydęła dolną wargę i uniosła policzki do góry. Wyglądało to przekomicznie, na co Beatrice parsknęła śmiechem.
- Nawet mamy? - zapytała z trudem opanowując śmiech.
- Nie wiem, moje wspomnienia o rodzicach zniknęły w dniu sześciu lat. Potem, nie byłam w stanie obdarzyć nikogo tym uczuciem - westchnęła.
- Czyli, że co? Jesteś zimna i skostniała z własnego wyboru? - uśmiechnęła się pogardliwie Beatrice biorąc łyk herbaty. Mag, jeszcze raz spróbowała się lekko uśmiechnąć, można by powiedzieć, że tym razem wyglądało to trochę lepiej.
- Cóż, miłość jest tylko kolejnym uciążliwym obowiązkiem. Zaczynasz martwić się o kogoś, troszczysz się o niego. Musisz być gotowy na zawód, na stratę. Liczyć się z uczuciami innej osoby. Nie potrzebnie zaprzątasz sobie tym kimś głowę. Nawet miłość do zwierząt jest okropnie bolesna. Przywiązujesz się do kogoś a on po czasie znika, zostawiając po sobie gorycz. Cóż jednak się dziwić... To tak jakby drzewo miało człowieka. Co do ludzi... Zaczynasz powoli przejmować tylko tą osobą, nie jesteś już tylko dla siebie ale dla kogoś innego. Co innego otrzymywać miłość, ciepłą i niezwykłą. Ktoś się tobą interesuje, zajmuje i troszczy się o ciebie nie żądając nic w zamian - Niezgrabny uśmiech Margaret przemienił się w bardziej pogardliwy. Spojrzała na kobietę, która zamarła patrząc się ze zdziwieniem w Mag.
- Jesteś cholerną egoistką! - krzyknęła - Podoba mi się to. Nie jesteś wcale taka zła nawet na trzeźwo.
- No, cóż - Margaret wzruszyła ramionami - tak też bywa w życiu, równowagę trzeba w przyrodzie zachować - przyznała. Po czym... zaśmiała się, co zdziwiło nawet nią samą. Pierwszy raz rozmawiało jej się z kimś tak dobrze (wykluczając Reimenth'a rzecz jasna). Zaczęła powoli przyzwyczajać do obecności Beatrice i przekonywać się do poznawania kogoś.
- Jednak, czekaj Reimenth ile ma lat?
- Dwadzieścia pięć - odpowiedziała bez zastanowienia Margaret i upiła łyk herbaty, która teraz była przyjemnie ciepła.
- Czy o nie powinien być już dawno żonaty? Ej czy ty czasem nie trzymasz go wyłącznie dla siebie? - Uniosła brwi do góry i spojrzała oskarżycielsko na Margaret, która, o dziwo, poczuła lekki wstyd. Nie musiała jej tego przecież wyjaśniać, jednak skoro już rozmawiają.
- Tak... można by powiedzieć, że skutecznie zniechęcam dziewczęta które pragną jego atencji... W końcu, jeśli znajdzie kogoś kogo będzie kochać, przestanie interesować się mą...
- Taaa, w sumie racja. Wiesz tylko, że tak jakby wtedy kiedy spiłaś się na balu. - Mówiła Beatrice z chytrym uśmiechem a w jej oczach był widoczny błysk zadowolenia. Margaret piła powoli herbatę. - Tooo, on właściwie uciekł z taką jedną - wyznała Beatrice, a Margaret wypluła zaskoczona napój, słysząc słowa Beatrice, przy okazji opluwając i ją.
- CO?! NIE! - Zerwała się na równe nogi - GDZIE ON JEST?! - Krzyknęła zirytowana.
- A co ja jestem jego matką? Nie wiem!
- Eh... Skoro już tu z tobą jestem... To może mogłabyś mi pomóc go szukać? - zaproponowała Margaret wahając się, nigdy w sumie nie utrzymywała dłuższej interakcji.
- Nie - odparła krótko Beatrice. Mag nic nie odpowiadając, odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi. Gdy miała już wychodzić z pomieszczenia usłyszała jeszcze raz głos Beatrice i jej słowa:
- Dobra, czekaj idę. Może być zabawnie.
Beatrice? Przepraszam, że tak długo czekałaś, no i przepraszam za to, że moje opowiadanie w sumie nic nie wnosi.
Ciepło, przytulnie i pachnąco. Gdyby nie ból głowy, Margaret czuła by się lepiej niż zazwyczaj. Leżała z zamkniętymi oczyma już od ponad pół godziny, usilnie walcząc z bólem głowy i brakiem pamięci z poprzedniego wieczoru. Pamiętała bowiem walkę z potworami, potem wszystko zaczęło się jej rozmazywać a w głowie rozbrzmiewał z niewiadomych powodów dźwięk gry na dudach w połączeniu z melodią skrzypiec. postanowiła, że najpierw na spokojnie wszystko sobie poukłada, dopiero potem spróbuje otworzyć oczy i zrozumieć gdzie jest. Na razie z jej wniosków wynikało, że leży w łóżku. Miała dziwne przeczucie, że coś jest mocno nie tak. Właściwie, to było odczucie co do dalszych losów. Po dłuższej chwili zrozumiała, że raczej nic sobie nie przypomni, zrezygnowana uniosła powieki. Przed sobą, zobaczyła, kobietę - Beatrice - przyjaciółkę Dante. Margaret, na początku chłodno podeszła do sytuacji, chciała sprawdzić jak Beatrice zareaguje. Dziewczyna musiała sprawdzić najgorszą wersję zdarzeń. Wymuszając na sobie płacz, wyobraziła sobie, najbardziej wstydliwy moment. Czerwona, zła i lekko przestraszona schowała twarz w kołdrę.
- Proszę powiedz, że tu do niczego nie doszło – pisnęła wcale nie podobnie do siebie. Dziewczyna zdziwiona lekko się uśmiechnęła i odpowiedziała:
- Hej, kochanie – Powiedziała. Margaret zamarła, przeszedł ją dreszcz. Jednak nagle, kobieta zaczęła się śmiać. Zanosiła się śmiechem, a Margaret wydawało się, że ktoś zdzielił ją płazem miecza po łbie. Szybko poderwała się do góry i usiadła na Beatrice zasłaniając jej usta dłonią.
- Dobra, dobra. Świetny zabawny żart, tylko proszę nie tak głośno… - Powiedziała rozkazująco, jednak w jej głosie dało się usłyszeć błaganie. Puściła kobietę i usiadła obok. Westchnęła i złapała się za głowę. Nagle drzwi otworzyły się z impetem a do pokoju wparował Rei.
- Hej Margaret... eeee... - Zatrzymał się na środku pokoju, patrząc przerażonym wzrokiem na siostrę. Białowłosy oblał się płomiennym rumieńcem.
- To nie tak jak myślisz - burknęła do niego, swoim lodowatym tonem. On tylko cofnął się do drzwi, przeprosił i szybko wyszedł z pokoju. Dziewczyna, westchnęła ciężko i spuściła głowę w dół. Miała już stanowczo dość, chodź dopiero co wstała. Szczerze, chciała by już opuścić to miejsce.
- No ładnie zabalowałaś - zaśmiała się Beatrice zupełnie ignorując to, że przed chwilą wpadł tu Rei. Margaret zalała fala zażenowania która idealnie komponowała się z bólem głowy. Dziewczyna była nieźle potłuczona, jednak bez wahania poderwała się do góry i szybko doskoczyła do torby z jej rzeczami, leżące w koncie pokoju. Wyjęła granatową tunikę, ozdobny sznureczek i duże portki.
- Przepraszam, co się właściwie wczoraj stało? - zapytała łagodni, odwrócona plecami do Beatrice i zaczęła się przebierać.
- No więc, po tym jak stwory padły trupem, musiałam oddać przysługę przyjaciółce, ty mi pomogłaś. Zagrałyśmy, ja na dudach ty na skrzypcach, niezły koncert. Jednak potem wpadła straż i musieliśmy wynieść się z lokalu, więc poszłyśmy do gospody! Tam stoczyłam niezwykłą potyczkę z jakimś gburem, odnosząc zwycięstwo! Ty też się do tego po części przyczyniłaś - zaczęła opowiadać a Margaret coraz bardziej zastanawiała się, nad tym jak by się zabić by ukrócić swoje męki. Śmierć oszczędziła by jej wstydu, jednak nie była by właściwym rozwiązaniem, Margaret uważała bowiem za niezwykłe tchórzostwo, odbieranie sobie życia.
- No dobrze... skoro wyszłyśmy stamtąd to co było dalej? - Dopytywała z dozą ciekawości i obawy, jednocześnie związując woje włosy w koński ogon, ozdobnym sznurkiem.
- Parę nieszczęśliwych wypadków - przyznała Beatrice i lekko wzruszyła ramionami.
Głowa Margaret nadal bolała i nie zanosiło się na to by chciała przestać. Jednak Margaret, co gorsza, nie mogła pozbyć się uczucia wstydu. Była zła na siebie, zła to mało powiedziane, była wściekła, ciskała groźnym spojrzeniem we wszystkich i w wszystko. Jedynym wyjątkiem była brązowowłosa.
- Cóż... może jednak nie chce wiedzieć - rzuciła. Zabrzmiało to oschle i chłodno, chociaż Margaret wcale nie chciała by tak to zabrzmiało. Westchnęła ciężko i ukryła twarz w dłoniach.
- Musisz się trochę ogarnąć. Idź do łaźni a ja zrobię nam herbaty - oznajmiła Beatrice zupełnie nie zrażona oschłym tonem kobiety. Przeciągnęła się jeszcze i wyszła z łóżka, zostawiając je w zupełnym chaosie. Wyminęła Margaret i wyszła.
Wchodząc do pomieszczenia, do Margaret dotarł przyjemny zapach świeżo zaparzonej herbaty. Przy stole siedziała Beatrice z kubkiem parującej cieczy w dłoniach Na przeciwko niej, na stole również stało naczynie z herbatą. Margaret znużona bólem głowy podeszła do stołu i usiadła na drewnianym krześle. Oparła łokcie o blat stołu, splotła ze sobą dłonie i oparła się o nie czołem. Westchnęła głęboko i przymknęła oczy. Obok niej parował gorący płyn, przed nią zaś chichotała rozbawiona stanem towarzyszki. W głowie Mag kotłowały się myśli, nie dając jej ani chwili wytchnienia.
- No ładnie, twój kochaś zobaczył w dość dwuznacznej sytuacji... - zachichotała wymachując kubkiem i przy okazji rozlewając odrobinę herbaty. Margaret na początku spojrzała na nią, była zdziwiona przez co wyglądała bardzo głupkowata. Musiała dokładnie jeszcze rz ułożyć sobie to zdanie w głowię by dotrzeć do jego sensu. Zaczerwieniła się (chyba po raz pierwszy w życiu, do tego nie po pijaku) i wlepiła wzrok w kobietę. Złośliwy uśmiech tańczył na jej pąsowych ustach.
- To nie jest mój... - zebrała myśli, nie wiedziała właściwie jak sformułować zdanie, była za bardzo zaskoczona. - To mój brat!!! - Ryknęła na kobietę, uderzyła dłońmi w stół wstając z krzesła z takim impetem, że mebel przewrócił się i wywołał wielki huk. Kobieta jednak się tylko zaśmiała. Jednak szyderczy śmiech wcale nie zraził Margaret, Mag była wręcz w szoku, że ta nie dała się wyprowadzić z równowagi.
- Nie wyglądacie na rodzeństwo - odparła, wskazując oskarżycielsko kubkiem na Margaret. Ta wzdrygnęła się lekko.
- Nie masz czucia w dłoniach? - Zapytała spoglądając w głąb kubka na parującą ciecz. Naczynie przecież musiało być gorące.
- Może... - spojrzała na wolną dłoń, po czym wróciła wzrokiem na Mag. - Nie zmieniaj tematu.
- Nie wyglądamy jak rodzeństwo, bo jestem jego przybraną siostrą - Przyznała, podniosła krzesło i usiadła z powrotem przy stole. Spojrzała na gliniane naczynie.
- No właśnie... więc, może macie jakiś romans? - Kobieta uniosła brwi do góry i pochyliła się w stronę Margaret z szeroko otwartymi oczyma, w których czekoladowe tęczówki błyszczały ciekawością. Mag wykrzywiła twarz w grymasie niezadowolenia. Po co miała to mówić? Nie lubiła wścibskich ludzi... w ogóle nie lubiła ludzi... właściwie co ona lubi? W tej chwili Margaret zdała sobie sprawę, że chciała postrzegać ludzi jako książki które czytała, opowiadały swoja historię, nie pytały, nie potrzebowały uwagi a gdy już skończyło się czytać, można było ją odłożyć na półkę by pokrył ją kurz, lub sprzedać na jakimś bazarze. Mag od zawsze wymagała tego od nowo poznanych osób, ze swoim bratem rozmawiała tylko wtedy gdy potrzebowała zaspokoić potrzebę przynależenia do społeczności. Wszystkich traktowała rzeczowo, nie chciała zajmować sobie przecież głowy niepotrzebnymi sprawami. Westchnęła cicho i uśmiechnęła się nerwowo.
- Nie, właściwie to nie utrzymuję z nikim bliższych kontaktów... - warknęła. Beatrice, zdziwiona takim obrotem sprawy, na chwilę skamieniała, bowiem Margaret już zdążyła przysłonić się maską zimnej postaci której na niczym nie zależy. Odsunęła się i usiadła na krześle odrobinę zaskoczona nagłym oschłym tonem Mag. Rzeczywiście, dziewczyna przypomniawszy sobie czemu nie nawiązuje kontaktów z innymi oddzieliła emocje od mowy.
- Nikogo nie kochasz? Kochałaś? Z naciskiem na czas przeszły. - zapytała niepewnie Beatrice, czując, że grunt który do tej pory miała pod stopami, był jedynie iluzją spowodowaną alkoholem.
- Nie. - westchnęła Margaret. Zauważyła niepewność dziewczyny więc spróbowała się uśmiechnąć, w końcu nie pragnęła jej odstraszyć, w końcu nawiązała z kimś nić porozumienia. Dziewczynie słabo wychodziło uśmiechanie się. Unosząc jeden kącik ust do góry wydęła dolną wargę i uniosła policzki do góry. Wyglądało to przekomicznie, na co Beatrice parsknęła śmiechem.
- Nawet mamy? - zapytała z trudem opanowując śmiech.
- Nie wiem, moje wspomnienia o rodzicach zniknęły w dniu sześciu lat. Potem, nie byłam w stanie obdarzyć nikogo tym uczuciem - westchnęła.
- Czyli, że co? Jesteś zimna i skostniała z własnego wyboru? - uśmiechnęła się pogardliwie Beatrice biorąc łyk herbaty. Mag, jeszcze raz spróbowała się lekko uśmiechnąć, można by powiedzieć, że tym razem wyglądało to trochę lepiej.
- Cóż, miłość jest tylko kolejnym uciążliwym obowiązkiem. Zaczynasz martwić się o kogoś, troszczysz się o niego. Musisz być gotowy na zawód, na stratę. Liczyć się z uczuciami innej osoby. Nie potrzebnie zaprzątasz sobie tym kimś głowę. Nawet miłość do zwierząt jest okropnie bolesna. Przywiązujesz się do kogoś a on po czasie znika, zostawiając po sobie gorycz. Cóż jednak się dziwić... To tak jakby drzewo miało człowieka. Co do ludzi... Zaczynasz powoli przejmować tylko tą osobą, nie jesteś już tylko dla siebie ale dla kogoś innego. Co innego otrzymywać miłość, ciepłą i niezwykłą. Ktoś się tobą interesuje, zajmuje i troszczy się o ciebie nie żądając nic w zamian - Niezgrabny uśmiech Margaret przemienił się w bardziej pogardliwy. Spojrzała na kobietę, która zamarła patrząc się ze zdziwieniem w Mag.
- Jesteś cholerną egoistką! - krzyknęła - Podoba mi się to. Nie jesteś wcale taka zła nawet na trzeźwo.
- No, cóż - Margaret wzruszyła ramionami - tak też bywa w życiu, równowagę trzeba w przyrodzie zachować - przyznała. Po czym... zaśmiała się, co zdziwiło nawet nią samą. Pierwszy raz rozmawiało jej się z kimś tak dobrze (wykluczając Reimenth'a rzecz jasna). Zaczęła powoli przyzwyczajać do obecności Beatrice i przekonywać się do poznawania kogoś.
- Jednak, czekaj Reimenth ile ma lat?
- Dwadzieścia pięć - odpowiedziała bez zastanowienia Margaret i upiła łyk herbaty, która teraz była przyjemnie ciepła.
- Czy o nie powinien być już dawno żonaty? Ej czy ty czasem nie trzymasz go wyłącznie dla siebie? - Uniosła brwi do góry i spojrzała oskarżycielsko na Margaret, która, o dziwo, poczuła lekki wstyd. Nie musiała jej tego przecież wyjaśniać, jednak skoro już rozmawiają.
- Tak... można by powiedzieć, że skutecznie zniechęcam dziewczęta które pragną jego atencji... W końcu, jeśli znajdzie kogoś kogo będzie kochać, przestanie interesować się mą...
- Taaa, w sumie racja. Wiesz tylko, że tak jakby wtedy kiedy spiłaś się na balu. - Mówiła Beatrice z chytrym uśmiechem a w jej oczach był widoczny błysk zadowolenia. Margaret piła powoli herbatę. - Tooo, on właściwie uciekł z taką jedną - wyznała Beatrice, a Margaret wypluła zaskoczona napój, słysząc słowa Beatrice, przy okazji opluwając i ją.
- CO?! NIE! - Zerwała się na równe nogi - GDZIE ON JEST?! - Krzyknęła zirytowana.
- A co ja jestem jego matką? Nie wiem!
- Eh... Skoro już tu z tobą jestem... To może mogłabyś mi pomóc go szukać? - zaproponowała Margaret wahając się, nigdy w sumie nie utrzymywała dłuższej interakcji.
- Nie - odparła krótko Beatrice. Mag nic nie odpowiadając, odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi. Gdy miała już wychodzić z pomieszczenia usłyszała jeszcze raz głos Beatrice i jej słowa:
- Dobra, czekaj idę. Może być zabawnie.
Beatrice? Przepraszam, że tak długo czekałaś, no i przepraszam za to, że moje opowiadanie w sumie nic nie wnosi.
piątek, 3 marca 2017
Od Thalii (CD Revana) - Hej ho do wody, szczurze lądowy!
Sargent zmrużyła oczy, cały czas wpatrując się w Prześladowcę w
milczeniu. Zmusiła się nawet do ponownego odwrócenia się plecami do
kierunku jazdy, tak, żeby w miarę swobodnie móc wdać się w kolejną
dyskusję. Trudno bowiem sobie wyobrazić, żeby po usłyszeniu tego
jednego, niby niewinnego zdania dziewczyna mogła tak po prostu puścić je
mimo uszu. Nie, sądząc po złośliwym zadowoleniu Szarego i morderczym
spojrzeniu piratki, konflikt najwyraźniej był nieunikniony, choć moment
jego wybuchu na razie pozostawał tajemnicą. Coś się jednak szykowało i
to z całą pewnością, aczkolwiek póki co dalsza „rozmowa” przypominała
raczej milczący pojedynek na mierzenie się wzrokiem. Już po raz drugi
dzisiejszego dnia, Szkwał nie była pewna co właściwie powinna
odpowiedzieć, a taki stan (jak można się domyśleć, występujący u ludzi
jej pokroju niezwykle rzadko) był dla niej więcej, niż niezwykle
irytujący.
To było zdecydowanie gorsze, niż wskoczenie po krwawej bijatyce do słonej, morskiej wody i zdecydowanie bardziej uciążliwe, niż głód i pragnienie, doskwierające pośród bezludnych fal oceanów. To było trudniejsze, niż wyścig z czasem, kiedy w okrętowe żagle nie dmucha nawet najlżejszy zefir.
Będę z wami szczera. Po raz ostatni czuła się bardzo podobnie, kiedy okazało się, że z całej, kilkunastoosobowej załogi, została jej tylko wściekła małpa. Wiedziała doskonale co c h c e i co p o w i n n a zrobić, nie była jedynie pewna j a k .
Sargent po chwili uśmiechnęła się do Revana. W tym geście nie było niczego miłego.
- Ojojoj, zagalopowałeś się złotko, za daleko… za daleko…- odparła w końcu, pobłażliwym, nauczycielskim tonem, jasno i wyraźnie dającym do zrozumienia, że mężczyzna najwyraźniej przegapił jedną z cenniejszych życiowych lekcji.
Oba wierzchowce przerwały chód, kiedy dziewczyna gwałtownie zatrzymała srokatego ogiera, co nie było zbyt mądrym posunięciem, zważywszy na pozycję, w jakiej zdecydowała się podróżować. Cóż, grunt, że wymusiła zatrzymanie się na podążającym za nimi Wersecie.
- Wiesz co się stanie- kontynuowała dziewczyna, ani na moment nie spuszczając wzroku z mężczyzny w bandance. On również, ku wielkiemu zadowoleniu jej silnego ducha rywalizacji, nie miał zamiaru odpuszczać.- kiedy spotkasz na drodze niebezpiecznie wkurzonego pirata?
Szary przybrał zamyśloną pozycję. Ze złożoną w pięść dłonią, podłożoną pod brodę, wyglądał jakby faktycznie zastanawiał się nad zadanym pytaniem, analizując w głowie każdą z możliwych odpowiedzi. Wreszcie wzruszył ramionami z udawanym zrezygnowaniem.
- Bonum quaestio… jeszcze nigdy nie przyszło mi się z takowym zetknąć.- i chociaż zarówno bandanka, jak i cień rzucany przez kapelusz pozwalały na zobaczenie jedynie fragmentu twarzy Prześladowcy, tworząc tym samym neutralną, pozbawioną widocznych emocji maskę, to jego rozbawione, w tym momencie, oczy mówiły same za siebie.
Piratka pokręciła głową z niedowierzaniem, dając jednocześnie srokaczowi znak, że postój właśnie się skończył i trzeba ponownie ruszać w stronę Dos, oddalonej jeszcze o zaledwie kilka minut drogi. Dziewczyna zaśmiała się w taki sposób, w jaki może śmiać się jedynie osoba rozbawiona, a jednocześnie wyjątkowo wkurzona.
- Masz szczęście, Panie Szary, że nie jedziemy na jednym koniu.- właśnie w tym momencie odzyskała z powrotem swój zbójecki uśmiech.- Bo g w a r a n t u j ę Ci, że już od dawna leżałbyś gdzieś w krzakach z gębą pełną chwastów.- ledwie wypowiedziała te słowa, a już przed oczami pokazał jej się obrazek. Wizja odjeżdżającej ze śmiechem piratki i biegnącego za koniem Revana. Cóż, nie da się jednak ukryć, że taki scenariusz był tak samo zadowalający, co nierealny.
I chociaż ta część rozmowy sprawiała wrażenie właściwie nie tyle uciętej, co po prostu zakończonej, Nocny Prześladowca, podobnie, jak wcześniej piratka, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż zdecydowanie nie trafił na towarzysza, który zwykł właśnie w taki sposób kończyć dyskusje. Nie mówiąc już o pozostawianiu niedokończonych spraw, bez jakiejkolwiek chęci późniejszego rewanżu. Bo nawet jeśli ich dziwna gra wyglądała na chwilowo zakończoną, spojrzenie piratki jasno i wyraźnie dawało do zrozumienia, że jeszcze się zemści. A jak i kiedy? Cóż, to właśnie na braku konkretnego planu i improwizacji polegała cała zabawa.
- Nie wiem jak ty, ale ja tu niczego nie widzę.- zauważyła Sargent, całkiem trafnie z resztą, kiedy zaledwie kilka minut później oboje dotarli nad brzeg Dos.
Dwójka Muszkieterów ruszyła przed siebie, w kierunku przeciwnym, niż ten wyznaczony przez zaskakująco słaby prąd rzeki. Dziewczyna rozglądała się dookoła, podczas gdy zdecydowanie bardziej obeznany w topografii kontynentu Prześladowca wpatrywał się w mapę, usilnie próbując doszukać się w niej kolejnych wytycznych. Niestety, rysunek nie został jedynie sporządzony niezwykle niezdarnie, ale najwyraźniej również w pośpiechu, ponieważ nie zaznaczono na nim konkretnego celu wyprawy.
Sargent co jakiś czas zerkała mordercy przez ramię (nie szczędząc przy tym ilustracji ani słowa krytyki), jakby w nadziei na pojawienie się na niej ogromnego, czerwonego znaku ‘x’, ewentualnie niewielkich rysunków stóp, tudzież strzałek, prowadzących prosto do celu. Niestety, ponieważ do tej pory żadna z takowych rzeczy nie pojawiła się znikąd na tajemniczym świstku, dziewczyna za każdym razem powracała do obserwowania otaczającego ich terenu.
- Jeśli spodziewałaś się skrzyni pełnej skarbów, zostawionej tuż przy rzece, to niestety muszę cię zmartwić. Chyba nie na tym polega chowanie tajemnic.- Szary nawet nie musiał odrywać wzroku od mapy, żeby bez trudu domyślić się reakcji Thalii. Co jedynie oznaczało, że albo oboje stali się zbyt przewidywalni, albo spędzali ze sobą zdecydowanie za dużo czasu i szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, która z dwóch opcji wydawała się bardziej niepokojąca.
- Wniosek jest taki.- Revan złożył z powrotem mapę, ostatecznie decydując, iż dalsze wpatrywanie się w nakreślone linie zdecydowanie mija się z celem.- Albo natrafiliśmy na nic innego, jak na zwykłą mapę, albo ktoś bardzo chciał, żeby rysunek wyglądał wyjątkowo zwyczajnie. Zazwyczaj to te najprostsze i niepozorne kryjówki, chowają w sobie największe tajemnice.
- Do prawdy?- piratka posłała Prześladowcy przebiegłe spojrzenie.- Ile t a j e m n i c zakopałeś, Panie Szary, że wypowiadasz się tak fachowych tonem?- specjalnie zaakcentowane słowo „tajemnic”, wyraźnie wskazywało na odniesienie się do specjalizacji Nocnego Prześladowcy.
Poursuivant wytrzymał spojrzenie kompanki.
- Wystarczająco dużo, żeby odróżnić profesjonalistę, od amatora.- odparł zdecydowanie spokojniej, niż zakładały oczekiwania piratki.
Sargent nie zdobyła się na bardziej kreatywną odpowiedź, niż pokiwanie głową i wymamrotanie po nosem przeciągłego „yyyyhyyyyyymmmmmmmm…”.
Takim oto sposobem zawędrowali na drewniany pomost, przeznaczony do łowienia ryb przez tutejszych mieszkańców. Właściwie to stanęli na nim bez większego celu, jednak w sytuacji, w której nie dość, że żadne z nich nie wiedziało czego szukają, ale także nie miało pojęcia gdzie konkretnie mają się za tym czymś rozglądać, miejsce chyba nie robiło specjalnej różnicy. Oczywiście, póki znajdowało się ono w zasięgu kilku hektarów terenu, do którego Muszkieterowie zawęzili poszukiwania.
Wschodzące słońce odbijało się od powierzchni rzeki, nadając wodzie srebrnawego połysku. Piratka odwróciła wzrok od tafli, skupiając go na czymś, co nie raziło jej po oczach. Niedaleko przed nimi rozciągał się gęsty las, który na żywo prezentował się zdecydowanie okazalej, niż na kradzionej mapie. Wcześniej Sargent była zbyt przyzwyczajona do fal i otwartego oceanu, a aż do tej pory zbyt skupiona na tęsknocie za niespokojnymi sztormami, żeby dostrzec jakiekolwiek uroki lądu. Oczywiście, w dalszym ciągu byle rzeczka nie była w stanie równać się z niekończącymi się morzami, zaś widok lasu był niczym w porównaniu z widokiem pojedynczych, niewielkich wysp, jakie załoga czasami mijała, podczas długich wypraw, jednak nie da się ukryć, że okolica była na swój sposób urokliwa.
Sargent zmrużyła oczy, przyglądając się rozłożystym drzewom. Coś jej tutaj nie pasowało… nie w całym lesie, ale w jego fragmencie- tym najbardziej widocznym, wysuniętym na przód.
Szkwał uśmiechnęła się tryumfalnie, szturchając stojącego obok Prześladowcę.
- Panie Szary? Czy mówiąc o profesjonalizmie, miałeś może na myśli iluzję?- napotkawszy pytające spojrzenie kompana, dziewczyna wskazała palcem las.- Chociaż przyznaję, jest trochę wadliwa, skoro te tutaj nie rzucają cienia.
Dwójka poszukiwaczy przeszła niemalże na sam skraj pomostu, żeby móc wyraźniej przyjrzeć się drzewom, znajdującym się po drugiej stronie Dos. Faktycznie, część z nich nie rzucała cienia, chociaż pozostała część lasu nie miała z tym najmniejszego problemu. Zwłaszcza, przy wschodzącym słońcu.
- Po co ktoś miałby zadawać sobie tyle trudu, żeby tworzyć iluzję takich rozmiarów?- Revan zadał to pytanie raczej sobie samemu, nie oczekując konkretnej odpowiedzi, chociaż ta była aż zbyt oczywista.
- To chyba jasne. Nasz ukryty skarb musi być naprawdę ogromny… patrz, smok!- Szkwał podskoczyła, jak oparzona, pokazując Revanowi pustą przestrzeń błękitnego nieba.
Niestety, do mężczyzny odrobinę zbyt późno dotarła absurdalność wypowiedzi piratki. Kiedy tylko, wbrew wszelkiej logice spojrzał się w górę, na punkt wskazywany przez brunetkę, poczuł na plecach ręce, które bez większego wysiłku zepchnęły go z drewnianego pomostu, prostu do rzeki.
- A t o za czytanie cudzych rzeczy!- Sargent zdążyła wykrzyczeć, jeszcze zanim sylwetka Prześladowcy całkowicie zniknęła pod taflą wody.
Oczywiście, zdarzeniu towarzyszył nagły wybuch wesołości Thalii, przypominający raczej dziecięce rozbawienie, niż złowieszczy rechot nikczemnika. Dziewczyna zwijała się ze śmiechu, trzymając się obiema rękami za brzuch, zupełnie, jakby ten mógł jej uciec w każdej chwili. Kiedy Re wypłynął na powierzchnię, łapiąc oddech, miał nad sobą już nieco spokojniejszą, choć w dalszym ciągu niezwykle zadowoloną z siebie twarz Thalii. Dziewczyna przestała zwijać się na deskach pomostu, choć ogniki w jej oczach, niby buchające płomienie pośród szarego szturmu, ani przez chwilę nie przestały się tlić.
- Oho, nie lubimy wody, co? Szczurku lądowy?- Sargent była chyba jedynym piratem, który nie tylko potrafił zdrobniać kpiący tytuł, nadany ludziom z kontynentu przez żeglarzy, ale wypowiedziała go z tak teatralnie nieszczerą czułością, która w odpowiednim kontekście mogłaby urazić bardziej, niż wyzwiska.- Przynajmniej umiesz pływać.
Panie Szary? Jak zemsta, to zemsta ^^
To było zdecydowanie gorsze, niż wskoczenie po krwawej bijatyce do słonej, morskiej wody i zdecydowanie bardziej uciążliwe, niż głód i pragnienie, doskwierające pośród bezludnych fal oceanów. To było trudniejsze, niż wyścig z czasem, kiedy w okrętowe żagle nie dmucha nawet najlżejszy zefir.
Będę z wami szczera. Po raz ostatni czuła się bardzo podobnie, kiedy okazało się, że z całej, kilkunastoosobowej załogi, została jej tylko wściekła małpa. Wiedziała doskonale co c h c e i co p o w i n n a zrobić, nie była jedynie pewna j a k .
Sargent po chwili uśmiechnęła się do Revana. W tym geście nie było niczego miłego.
- Ojojoj, zagalopowałeś się złotko, za daleko… za daleko…- odparła w końcu, pobłażliwym, nauczycielskim tonem, jasno i wyraźnie dającym do zrozumienia, że mężczyzna najwyraźniej przegapił jedną z cenniejszych życiowych lekcji.
Oba wierzchowce przerwały chód, kiedy dziewczyna gwałtownie zatrzymała srokatego ogiera, co nie było zbyt mądrym posunięciem, zważywszy na pozycję, w jakiej zdecydowała się podróżować. Cóż, grunt, że wymusiła zatrzymanie się na podążającym za nimi Wersecie.
- Wiesz co się stanie- kontynuowała dziewczyna, ani na moment nie spuszczając wzroku z mężczyzny w bandance. On również, ku wielkiemu zadowoleniu jej silnego ducha rywalizacji, nie miał zamiaru odpuszczać.- kiedy spotkasz na drodze niebezpiecznie wkurzonego pirata?
Szary przybrał zamyśloną pozycję. Ze złożoną w pięść dłonią, podłożoną pod brodę, wyglądał jakby faktycznie zastanawiał się nad zadanym pytaniem, analizując w głowie każdą z możliwych odpowiedzi. Wreszcie wzruszył ramionami z udawanym zrezygnowaniem.
- Bonum quaestio… jeszcze nigdy nie przyszło mi się z takowym zetknąć.- i chociaż zarówno bandanka, jak i cień rzucany przez kapelusz pozwalały na zobaczenie jedynie fragmentu twarzy Prześladowcy, tworząc tym samym neutralną, pozbawioną widocznych emocji maskę, to jego rozbawione, w tym momencie, oczy mówiły same za siebie.
Piratka pokręciła głową z niedowierzaniem, dając jednocześnie srokaczowi znak, że postój właśnie się skończył i trzeba ponownie ruszać w stronę Dos, oddalonej jeszcze o zaledwie kilka minut drogi. Dziewczyna zaśmiała się w taki sposób, w jaki może śmiać się jedynie osoba rozbawiona, a jednocześnie wyjątkowo wkurzona.
- Masz szczęście, Panie Szary, że nie jedziemy na jednym koniu.- właśnie w tym momencie odzyskała z powrotem swój zbójecki uśmiech.- Bo g w a r a n t u j ę Ci, że już od dawna leżałbyś gdzieś w krzakach z gębą pełną chwastów.- ledwie wypowiedziała te słowa, a już przed oczami pokazał jej się obrazek. Wizja odjeżdżającej ze śmiechem piratki i biegnącego za koniem Revana. Cóż, nie da się jednak ukryć, że taki scenariusz był tak samo zadowalający, co nierealny.
I chociaż ta część rozmowy sprawiała wrażenie właściwie nie tyle uciętej, co po prostu zakończonej, Nocny Prześladowca, podobnie, jak wcześniej piratka, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż zdecydowanie nie trafił na towarzysza, który zwykł właśnie w taki sposób kończyć dyskusje. Nie mówiąc już o pozostawianiu niedokończonych spraw, bez jakiejkolwiek chęci późniejszego rewanżu. Bo nawet jeśli ich dziwna gra wyglądała na chwilowo zakończoną, spojrzenie piratki jasno i wyraźnie dawało do zrozumienia, że jeszcze się zemści. A jak i kiedy? Cóż, to właśnie na braku konkretnego planu i improwizacji polegała cała zabawa.
- Nie wiem jak ty, ale ja tu niczego nie widzę.- zauważyła Sargent, całkiem trafnie z resztą, kiedy zaledwie kilka minut później oboje dotarli nad brzeg Dos.
Dwójka Muszkieterów ruszyła przed siebie, w kierunku przeciwnym, niż ten wyznaczony przez zaskakująco słaby prąd rzeki. Dziewczyna rozglądała się dookoła, podczas gdy zdecydowanie bardziej obeznany w topografii kontynentu Prześladowca wpatrywał się w mapę, usilnie próbując doszukać się w niej kolejnych wytycznych. Niestety, rysunek nie został jedynie sporządzony niezwykle niezdarnie, ale najwyraźniej również w pośpiechu, ponieważ nie zaznaczono na nim konkretnego celu wyprawy.
Sargent co jakiś czas zerkała mordercy przez ramię (nie szczędząc przy tym ilustracji ani słowa krytyki), jakby w nadziei na pojawienie się na niej ogromnego, czerwonego znaku ‘x’, ewentualnie niewielkich rysunków stóp, tudzież strzałek, prowadzących prosto do celu. Niestety, ponieważ do tej pory żadna z takowych rzeczy nie pojawiła się znikąd na tajemniczym świstku, dziewczyna za każdym razem powracała do obserwowania otaczającego ich terenu.
- Jeśli spodziewałaś się skrzyni pełnej skarbów, zostawionej tuż przy rzece, to niestety muszę cię zmartwić. Chyba nie na tym polega chowanie tajemnic.- Szary nawet nie musiał odrywać wzroku od mapy, żeby bez trudu domyślić się reakcji Thalii. Co jedynie oznaczało, że albo oboje stali się zbyt przewidywalni, albo spędzali ze sobą zdecydowanie za dużo czasu i szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, która z dwóch opcji wydawała się bardziej niepokojąca.
- Wniosek jest taki.- Revan złożył z powrotem mapę, ostatecznie decydując, iż dalsze wpatrywanie się w nakreślone linie zdecydowanie mija się z celem.- Albo natrafiliśmy na nic innego, jak na zwykłą mapę, albo ktoś bardzo chciał, żeby rysunek wyglądał wyjątkowo zwyczajnie. Zazwyczaj to te najprostsze i niepozorne kryjówki, chowają w sobie największe tajemnice.
- Do prawdy?- piratka posłała Prześladowcy przebiegłe spojrzenie.- Ile t a j e m n i c zakopałeś, Panie Szary, że wypowiadasz się tak fachowych tonem?- specjalnie zaakcentowane słowo „tajemnic”, wyraźnie wskazywało na odniesienie się do specjalizacji Nocnego Prześladowcy.
Poursuivant wytrzymał spojrzenie kompanki.
- Wystarczająco dużo, żeby odróżnić profesjonalistę, od amatora.- odparł zdecydowanie spokojniej, niż zakładały oczekiwania piratki.
Sargent nie zdobyła się na bardziej kreatywną odpowiedź, niż pokiwanie głową i wymamrotanie po nosem przeciągłego „yyyyhyyyyyymmmmmmmm…”.
Takim oto sposobem zawędrowali na drewniany pomost, przeznaczony do łowienia ryb przez tutejszych mieszkańców. Właściwie to stanęli na nim bez większego celu, jednak w sytuacji, w której nie dość, że żadne z nich nie wiedziało czego szukają, ale także nie miało pojęcia gdzie konkretnie mają się za tym czymś rozglądać, miejsce chyba nie robiło specjalnej różnicy. Oczywiście, póki znajdowało się ono w zasięgu kilku hektarów terenu, do którego Muszkieterowie zawęzili poszukiwania.
Wschodzące słońce odbijało się od powierzchni rzeki, nadając wodzie srebrnawego połysku. Piratka odwróciła wzrok od tafli, skupiając go na czymś, co nie raziło jej po oczach. Niedaleko przed nimi rozciągał się gęsty las, który na żywo prezentował się zdecydowanie okazalej, niż na kradzionej mapie. Wcześniej Sargent była zbyt przyzwyczajona do fal i otwartego oceanu, a aż do tej pory zbyt skupiona na tęsknocie za niespokojnymi sztormami, żeby dostrzec jakiekolwiek uroki lądu. Oczywiście, w dalszym ciągu byle rzeczka nie była w stanie równać się z niekończącymi się morzami, zaś widok lasu był niczym w porównaniu z widokiem pojedynczych, niewielkich wysp, jakie załoga czasami mijała, podczas długich wypraw, jednak nie da się ukryć, że okolica była na swój sposób urokliwa.
Sargent zmrużyła oczy, przyglądając się rozłożystym drzewom. Coś jej tutaj nie pasowało… nie w całym lesie, ale w jego fragmencie- tym najbardziej widocznym, wysuniętym na przód.
Szkwał uśmiechnęła się tryumfalnie, szturchając stojącego obok Prześladowcę.
- Panie Szary? Czy mówiąc o profesjonalizmie, miałeś może na myśli iluzję?- napotkawszy pytające spojrzenie kompana, dziewczyna wskazała palcem las.- Chociaż przyznaję, jest trochę wadliwa, skoro te tutaj nie rzucają cienia.
Dwójka poszukiwaczy przeszła niemalże na sam skraj pomostu, żeby móc wyraźniej przyjrzeć się drzewom, znajdującym się po drugiej stronie Dos. Faktycznie, część z nich nie rzucała cienia, chociaż pozostała część lasu nie miała z tym najmniejszego problemu. Zwłaszcza, przy wschodzącym słońcu.
- Po co ktoś miałby zadawać sobie tyle trudu, żeby tworzyć iluzję takich rozmiarów?- Revan zadał to pytanie raczej sobie samemu, nie oczekując konkretnej odpowiedzi, chociaż ta była aż zbyt oczywista.
- To chyba jasne. Nasz ukryty skarb musi być naprawdę ogromny… patrz, smok!- Szkwał podskoczyła, jak oparzona, pokazując Revanowi pustą przestrzeń błękitnego nieba.
Niestety, do mężczyzny odrobinę zbyt późno dotarła absurdalność wypowiedzi piratki. Kiedy tylko, wbrew wszelkiej logice spojrzał się w górę, na punkt wskazywany przez brunetkę, poczuł na plecach ręce, które bez większego wysiłku zepchnęły go z drewnianego pomostu, prostu do rzeki.
- A t o za czytanie cudzych rzeczy!- Sargent zdążyła wykrzyczeć, jeszcze zanim sylwetka Prześladowcy całkowicie zniknęła pod taflą wody.
Oczywiście, zdarzeniu towarzyszył nagły wybuch wesołości Thalii, przypominający raczej dziecięce rozbawienie, niż złowieszczy rechot nikczemnika. Dziewczyna zwijała się ze śmiechu, trzymając się obiema rękami za brzuch, zupełnie, jakby ten mógł jej uciec w każdej chwili. Kiedy Re wypłynął na powierzchnię, łapiąc oddech, miał nad sobą już nieco spokojniejszą, choć w dalszym ciągu niezwykle zadowoloną z siebie twarz Thalii. Dziewczyna przestała zwijać się na deskach pomostu, choć ogniki w jej oczach, niby buchające płomienie pośród szarego szturmu, ani przez chwilę nie przestały się tlić.
- Oho, nie lubimy wody, co? Szczurku lądowy?- Sargent była chyba jedynym piratem, który nie tylko potrafił zdrobniać kpiący tytuł, nadany ludziom z kontynentu przez żeglarzy, ale wypowiedziała go z tak teatralnie nieszczerą czułością, która w odpowiednim kontekście mogłaby urazić bardziej, niż wyzwiska.- Przynajmniej umiesz pływać.
Panie Szary? Jak zemsta, to zemsta ^^
czwartek, 2 marca 2017
Od Cichej - Za honor, dla skruchy
,,Nie ma nieodpowiedniego oręża w nieodpowiedniej sytuacji" - tak brzmiała dewiza nauczycieli Shi, gdy pierwszego dnia miała wybrać swoją broń, która będzie jej towarzyszyć całe życie. Starszyzna kasty żartobliwie mówiła, że zmiana broni jest jak zmiana żony: niby możesz to robić, ale prędzej zranisz siebie niż przeciwnika. Nie wspominając już o tym, że przez zbyt częste zmiany ludzie mogą zacząć się na ciebie dziwnie patrzeć. Shi wybrała naginatę i przez następne lata tkwiła na polu treningowym z bambusową tyczką, gdy wszystkie inne dzieciaki tłukły się drewnianymi katanami i straszyły gołębie sztucznymi sai. Mistrzowie od zawsze powtarzali, że wybór pierwszej broni ma kluczowe znaczenie, bo bierze w nim udział intuicja. Ci którzy polegali na sile, wybierali miecz, sprycie - łuk, zaskoczeniu - sai. Na naginatę nie patrzył nikt, ale po tylu latach wprawy Cicha znała prawdę: to była broń łącząca wszystkie te cechy. Była silna i nieprzewidywalna, a przy tym zupełnie niepozorna. Może to dlatego właśnie ona trafiła do Dal-Virii, a nie żaden z jej rówieśników? Pewnym było, że ta wiedza nie pozwalała jej nigdy czuć niepewności co do swojego wyboru...
A już zwłaszcza teraz, gdy jej i jej przeciwnikowi nie dano żadnej innej broni. Los stał po jej stronie.
Gdy na środek piaszczystego wybiegu dla koni (obecnie pustego, nie licząc dwójki zawodników) rzucono dwa drewniane kije, młody mężczyzna zaśmiał się gromko, uważając to za jakiś dowcip. Zresztą, nie tylko on - połowa gapiów parsknęła śmiechem. Gdy jednak człowiek wybrany na sędzię pokręcił przecząco głową, uciecha publiczności stała się jeszcze większa, a uśmiech blondyna zbladł.
- Poważnie? - zapytał, starając się ignorować złośliwe przytyki sąsiadów. - Mamy się okładać kijami?
Brodacz odpowiedzialny za reguły pojedynku jedynie wzruszył ramionami. Nie mógł dawać tak narwanemu młodzikowi miecza tylko dlatego, bo jakaś cudzoziemka rzekomo go obraziła. Nie chciał przelewu krwi, ani jego, ani nieznajomej, a przy okazji lekko utarł mu nosa. Jak taki z niego rycerzyk, to niech się nauczy pokory.
Młodzieniec spojrzał na swoją przeciwniczkę. Odrobinę wyższa od niego kobieta nie wyglądała na tak bardzo jak on przejętą całą to sytuacją. Może to były tylko pozory, a pod drewnianą maską kryły się prawdziwe emocje? Ale nie, jej ruchy zdradzały co innego. Stała wyprostowana, lekko przekrzywiła głowę przypatrując się to jemu, to sędziemu. Ręce trzymała za plecami, jak jakiś wysoko urodzony, chociaż ubiór na nic takowego nie wskazywał. I te bezczelnie uradowane oczy na białej masce. Sędzia wystąpił na środek pola i dał znak do zabrania broni. Blondyn podniósł nieszczęsny kij, przyglądając mu się ze wstrętem. Jego przeciwniczka wprawnie wsunęła stopę idealnie pod środek drzewca i podrzuciła laskę do góry, chwytając ją w otwartą dłoń, zupełnie jakby uchylanie się było poniżej jej godności. Dopiero po namyśle stwierdziła, że chyba nie wypada się tak popisywać.
Żar przedpołudniowego słońca lał się z nieba, jakby jakieś złośliwe bóstwo przewidziało, że dzisiejszy dzień ktoś sobie wybierze na pojedynek. Jednak zagrodę przewidziano dla zwierząt, toteż otaczało ją kilka drzew, rzucających rozległe cienie porozdzierane siatką plam światła. Brodacz odchrząknął i ogłosił publiczności:
- Jesteśmy dzisiaj świadkami pojedynku pomiędzy naszym współplemieńcem - wskazał na młodzika - Owenem Brentsonem, a... - urwał patrząc niepewnie na nieznajomą - ...Bezimienną przyjezdną. Za starą dal-virską tradycją, niech wyzywający poda powód, dla którego wyzwany stoi przed nim w szczerym polu, ażeby walce nie przyświecała bezmyślność.
Owen uśmiechnął się pod nosem. Tu miał przewagę - publiczność już go znała i lubiła. Jeśli odpowiednio dobierze słowa, będą szczuć jego przeciwniczkę przez cały czas trwania pojedynku, znacznie ją rozpraszając. Wskazał oskarżycielsko na Shi.
- Ta kobieta - zaczął - odważyła się oskarżyć mnie o uczestnictwo w czarnorynkowym handlu istotami żywymi.
Gapie spojrzeli równocześnie w stronę Cichej. Ta jedynie przechyliła głowę. Oskarżyć? Chciała tylko go zapytać o miejsce, nie zarzucić udział w żadnym przedsięwzięciu. Pokazanie kartki z czytelnym podpisem wyżej wymienionego od dzisiaj wiąże się z obrazą? Ciekawa sprawa - przejął go bardziej wyimaginowany powód niż fakt, że Śmiejąca w ogóle nie powinna być w posiadaniu tego dokumentu. Zamkniętego w jego biurku. Na klucz. Ludzie są doprawdy dziwni.
- Z tegoż powodu żądam pojedynku o swój honor oraz dla widoku skruchy wyzwanego - blondyn niemal wyrecytował te słowa z pamięci. Pewnie takie rzeczy to jednak częste widowiska w tej okolicy.
Sędzia spojrzał w stronę Cichej, raczej nie spodziewając się, by cudzoziemiec znał tradycyjną formułę. Kobieta jednak doskonale wiedziała co ma odpowiedzieć, ale - oczywiście - nie zamierzała tego zrobić. I miała ku temu więcej niż jeden, oczywisty przecież, powód. Dlatego tylko skinęła głową na znak, że zgadza się z celem pojedynku. Brodacz usunął się więc na stronę.
- Tak więc zaczynamy - rozporządził. - Do skruchy wyzwanego...albo wyzywającego - dodał, rzucając narwanemu młodzikowi znaczące spojrzenie.
Dwoje walczących zaczęło powoli krążyć po jakby wytyczonym wcześniej okręgu. Shi, bokiem trzymając gardę gotową do obrony, obserwowała postawę przeciwnika. Owen trzymał kij zdecydowanie za nisko, bardziej jakby korzystał z buławy. Zdecydowanie nie miał doświadczenia do takiego typu broni, nie mniej jednak szanse wyrównywała konstrukcja tyczek - dla Cichej były zdecydowanie zbyt krótkie, nie wspominając, że nikt nie myślał o ich wyważeniu. W końcu dla ludzi pokroju Owena to były tylko kije, a każdym kijem okłada się tak samo. Włóczykij przyzwyczajona do wagi swojej naginaty mogła mieć z tym większe problemy. Trzymała gardę wzniesioną ku górze, spodziewając się po niedoświadczonym młodziku wysokiego zamachu. Nie zamierzała atakować pierwsza, a Owen najwyraźniej stracił nieco pewności widząc wprawne ruchy przeciwniczki. Mogli tak się kręcić w nieskończoność, a Cicha miała zdecydowanie lepsze rzeczy do roboty niż poniżanie zbyt dumnych młokosów. Chciała to załatwić szybko. Tak więc zatoczyła w piasku trzymaną na przedzie prawą stopą idealne półkole, wyprostowała się trzymając kij jedną ręką za plecami, wyciągnęła lewą dłoń do przodu...
I zgięła wyzywająco palce.
Prowokacyjny gest podziałał jak płachta na byka. Mężczyzna rozpędził się robiąc zamach od boku, na wysokość barku. Kobieta zamiast osłaniać się zrobiła coś czego się zupełnie nie spodziewał - zanurkowała tuż pod drzewcem. Broń nie znajdując żadnego celu leciała dalej, ciągnąc za sobą blondyna, który ledwo utrzymał równowagę. Wtedy jednak jego przeciwniczka prostując się z powrotem za nim wykonała obrót i kij z impetem uderzył w plecy młodzieńca. Niezdarnie uratował się przed upadkiem. Do jego uszu dotarły chichoty kilku osób na widowni. Nie pozwolił się jednak rozproszyć. Stanął ponownie w postawie bojowej, nie zamierzając dać się tak drugi raz podpuścić. Palce Cichej zadrobiły na drzewcu. Wyskoczyła nagle do przodu, wyrzucając trzymaną jedną ręką broń do przodu, jakby chciała dźgnąć przeciwnika w pierś. Owen nie mając pojęcia jak zablokować coś takiego zrobił unik w bok. Koniec kija minąłby jego mostek o cal, gdyby Shi w ostatniej chwili nie chwyciłaby oręża oburącz i zamiast tego znowu zamierzyła się na jego grzbiet. Zaskoczony obrócił się blokując cios, ale Śmiejąca natychmiast wykonała piruet ,,tnąc" ukosem od dołu. Uderzenie w żebra odepchnęło blondyna na bok i wytrąciło mu powietrze z płuc. Ktoś odważył się głośniej zaśmiać, nie wspominając, że na obliczu sędziego widniał wyraźny uśmiech już od pierwszego udanego ciosu nieznajomej.
Chłopak zaczynał tracić cierpliwość. Rzucił się naprzód z bojowym okrzykiem i zamachnął się trochę wyżej niż przewidywał regulamin. Cicha blokowała pełne furii ataki, czekając aż Owen się zmęczy. Gdy któreś z jego zamachnięć w końcu było zbyt słabe, odepchnęła kij gardą, ponownie wytrącając młodziaka z równowagi, po czym podcięła mu od tyłu nogi na wysokości kostek. Upadł na plecy, gapiąc się chwilę bezmyślnie w niebo, dopóki nie przysłonił mu go cień cudzoziemki. Przekrzywiła głowę, jakby pytając się czy aby na pewno chce to dalej ciągnąć i wyciągnęła do niego rękę w geście pomocy. Ten jednak odtrącił ją ze zirytowanym warknięciem i sam się podniósł. Cicha przyglądała mu się niezrozumiale, jak ponownie przyjmuje bojową pozycję, tym razem chwytając kij nieco szerzej, jakby próbując ją imitować. Wzruszyła ramionami i dla urozmaicenia zaatakowała pierwsza, robiąc szeroki zamach z góry. Owen obronił się, nie spodziewając się jednak takiej siły. Sekundę później jego przeciwniczka rozpoczęła serię szybkich dźgnięć na wysokości brzucha. Blondyn unikał i próbował parować, ale Shi dostrzegając jak unosi gardę w ułamku sekundy zmieniała kierunki ciosów. W końcu młodzik odskoczył do tyłu chcąc chwilę odsapnąć, by po chwili po prostu zaszarżować jak z włócznią. Włóczykij usunęła się delikatnie w bok, pozwalając drzewcu ześlizgnąć się po jej broni i w odpowiednim momencie odepchnęła nacierającego. Gdy ten zatoczył się próbując ustać na nogach, na jego bark z góry padł ukośnym ciosem kij. Uderzenie okazało się ostatecznym - przygwożdżony i wytrącony z równowagi mężczyzna upadł z sapnięciem na czworaki, upuszczając drzewce. Rozległy się wiwaty. Sędzia widząc, że publiczność wybrała już zwycięzcę, zdecydował się zakończyć męki biednego Owena i ogłosił wszem i wobec, że Bezimienna podołała wyzwaniu.
Gapie się rozeszli, a przygnieciony wstydem Owen dalej siedział na klęczkach w piachu. Westchnął głęboko zastanawiając się jak bardzo ucierpiała na tym jego reputacja. Gdy podniósł głowę zobaczył stojącą przed nim nieznajomą w białej masce. Nie miała już w rękach drewnianego kija, tylko cienki, długi oręż przypominający ikramską lancę. Patrzyła na niego jakby wyczekująco.
- Co znowu? - warknął chłopak, podnosząc się na nogi. - Mam ci się kajać? Przepraszać?
Kobieta bez słowa wyciągnęła spod płaszcza kartkę papieru, podejrzanie przypominającą jakąś umowę handlową. Co więcej, na dole widniał podpis Owena Brentsona.
- No dobra, przyznaję się - powiedział. - Handluję tymi małymi potworkami na czarno. Zadowolona? Co ci to niby daje?
Pokazała mu kolejny papier. Na tym nadrukowana była mapa Dal-Virii. Cicha trzymając obie kartki w jednej dłoni wskazywała palcem to na jedną, to na drugą. Szczególnie na słowa ,,dobijmy targu" i granice Ironwood. Blondyn zmrużył oczy, dopiero po chwili pojmując, że miała na myśli tylko słowo ,,targ" i konkretne miejsce na mapie w okolicach rzeki Dos. Domyślił się już o co chodziło. Nie miał pojęcia, czemu dziwna kobieta chciała maczać palce w tego typu interesach, ale chyba był jej coś winien, skoro pokonała go w, jakby nie było, uczciwej walce.
- To...tutaj - powiedział niepewnie, pokazując miejsce gdzie Dos wpadała do Io. - Z dala od szlaków. Poznasz po dźwiękach.
Cicha ukłoniła się z wolną ręką zaciśniętą w pięść na wysokości serca (chłopak uznał to za podziękowanie) i po namyśle uścisnęła mu po męsku dłoń, jak prawdziwy rycerz gratulujący przeciwnikowi pojedynku. Po tym odwróciła się i odeszła bez słowa, zostawiając pokonanego Owena samego z własnymi myślami.
Oddalając się od wioski spojrzała jeszcze raz na mapę. Dostała co chciała, może nie takimi metodami jak zwykle, ale nie zamierzała narzekać. Ważne były dla niej efekty, nie środki...chociaż gdyby miała wybór, nie marnowałaby swojego czasu na niepotrzebne bijatyki. Pokręciła niedowierzająco głową, myśląc ile to głupich ludzi bije się o sprawy, które można by spokojnie rozwiązać bez użycia miecza.
Ludzka pycha wciąż pozostawała dla niej kwestią niepojętą.
A już zwłaszcza teraz, gdy jej i jej przeciwnikowi nie dano żadnej innej broni. Los stał po jej stronie.
Gdy na środek piaszczystego wybiegu dla koni (obecnie pustego, nie licząc dwójki zawodników) rzucono dwa drewniane kije, młody mężczyzna zaśmiał się gromko, uważając to za jakiś dowcip. Zresztą, nie tylko on - połowa gapiów parsknęła śmiechem. Gdy jednak człowiek wybrany na sędzię pokręcił przecząco głową, uciecha publiczności stała się jeszcze większa, a uśmiech blondyna zbladł.
- Poważnie? - zapytał, starając się ignorować złośliwe przytyki sąsiadów. - Mamy się okładać kijami?
Brodacz odpowiedzialny za reguły pojedynku jedynie wzruszył ramionami. Nie mógł dawać tak narwanemu młodzikowi miecza tylko dlatego, bo jakaś cudzoziemka rzekomo go obraziła. Nie chciał przelewu krwi, ani jego, ani nieznajomej, a przy okazji lekko utarł mu nosa. Jak taki z niego rycerzyk, to niech się nauczy pokory.
Młodzieniec spojrzał na swoją przeciwniczkę. Odrobinę wyższa od niego kobieta nie wyglądała na tak bardzo jak on przejętą całą to sytuacją. Może to były tylko pozory, a pod drewnianą maską kryły się prawdziwe emocje? Ale nie, jej ruchy zdradzały co innego. Stała wyprostowana, lekko przekrzywiła głowę przypatrując się to jemu, to sędziemu. Ręce trzymała za plecami, jak jakiś wysoko urodzony, chociaż ubiór na nic takowego nie wskazywał. I te bezczelnie uradowane oczy na białej masce. Sędzia wystąpił na środek pola i dał znak do zabrania broni. Blondyn podniósł nieszczęsny kij, przyglądając mu się ze wstrętem. Jego przeciwniczka wprawnie wsunęła stopę idealnie pod środek drzewca i podrzuciła laskę do góry, chwytając ją w otwartą dłoń, zupełnie jakby uchylanie się było poniżej jej godności. Dopiero po namyśle stwierdziła, że chyba nie wypada się tak popisywać.
Żar przedpołudniowego słońca lał się z nieba, jakby jakieś złośliwe bóstwo przewidziało, że dzisiejszy dzień ktoś sobie wybierze na pojedynek. Jednak zagrodę przewidziano dla zwierząt, toteż otaczało ją kilka drzew, rzucających rozległe cienie porozdzierane siatką plam światła. Brodacz odchrząknął i ogłosił publiczności:
- Jesteśmy dzisiaj świadkami pojedynku pomiędzy naszym współplemieńcem - wskazał na młodzika - Owenem Brentsonem, a... - urwał patrząc niepewnie na nieznajomą - ...Bezimienną przyjezdną. Za starą dal-virską tradycją, niech wyzywający poda powód, dla którego wyzwany stoi przed nim w szczerym polu, ażeby walce nie przyświecała bezmyślność.
Owen uśmiechnął się pod nosem. Tu miał przewagę - publiczność już go znała i lubiła. Jeśli odpowiednio dobierze słowa, będą szczuć jego przeciwniczkę przez cały czas trwania pojedynku, znacznie ją rozpraszając. Wskazał oskarżycielsko na Shi.
- Ta kobieta - zaczął - odważyła się oskarżyć mnie o uczestnictwo w czarnorynkowym handlu istotami żywymi.
Gapie spojrzeli równocześnie w stronę Cichej. Ta jedynie przechyliła głowę. Oskarżyć? Chciała tylko go zapytać o miejsce, nie zarzucić udział w żadnym przedsięwzięciu. Pokazanie kartki z czytelnym podpisem wyżej wymienionego od dzisiaj wiąże się z obrazą? Ciekawa sprawa - przejął go bardziej wyimaginowany powód niż fakt, że Śmiejąca w ogóle nie powinna być w posiadaniu tego dokumentu. Zamkniętego w jego biurku. Na klucz. Ludzie są doprawdy dziwni.
- Z tegoż powodu żądam pojedynku o swój honor oraz dla widoku skruchy wyzwanego - blondyn niemal wyrecytował te słowa z pamięci. Pewnie takie rzeczy to jednak częste widowiska w tej okolicy.
Sędzia spojrzał w stronę Cichej, raczej nie spodziewając się, by cudzoziemiec znał tradycyjną formułę. Kobieta jednak doskonale wiedziała co ma odpowiedzieć, ale - oczywiście - nie zamierzała tego zrobić. I miała ku temu więcej niż jeden, oczywisty przecież, powód. Dlatego tylko skinęła głową na znak, że zgadza się z celem pojedynku. Brodacz usunął się więc na stronę.
- Tak więc zaczynamy - rozporządził. - Do skruchy wyzwanego...albo wyzywającego - dodał, rzucając narwanemu młodzikowi znaczące spojrzenie.
Dwoje walczących zaczęło powoli krążyć po jakby wytyczonym wcześniej okręgu. Shi, bokiem trzymając gardę gotową do obrony, obserwowała postawę przeciwnika. Owen trzymał kij zdecydowanie za nisko, bardziej jakby korzystał z buławy. Zdecydowanie nie miał doświadczenia do takiego typu broni, nie mniej jednak szanse wyrównywała konstrukcja tyczek - dla Cichej były zdecydowanie zbyt krótkie, nie wspominając, że nikt nie myślał o ich wyważeniu. W końcu dla ludzi pokroju Owena to były tylko kije, a każdym kijem okłada się tak samo. Włóczykij przyzwyczajona do wagi swojej naginaty mogła mieć z tym większe problemy. Trzymała gardę wzniesioną ku górze, spodziewając się po niedoświadczonym młodziku wysokiego zamachu. Nie zamierzała atakować pierwsza, a Owen najwyraźniej stracił nieco pewności widząc wprawne ruchy przeciwniczki. Mogli tak się kręcić w nieskończoność, a Cicha miała zdecydowanie lepsze rzeczy do roboty niż poniżanie zbyt dumnych młokosów. Chciała to załatwić szybko. Tak więc zatoczyła w piasku trzymaną na przedzie prawą stopą idealne półkole, wyprostowała się trzymając kij jedną ręką za plecami, wyciągnęła lewą dłoń do przodu...
I zgięła wyzywająco palce.
Prowokacyjny gest podziałał jak płachta na byka. Mężczyzna rozpędził się robiąc zamach od boku, na wysokość barku. Kobieta zamiast osłaniać się zrobiła coś czego się zupełnie nie spodziewał - zanurkowała tuż pod drzewcem. Broń nie znajdując żadnego celu leciała dalej, ciągnąc za sobą blondyna, który ledwo utrzymał równowagę. Wtedy jednak jego przeciwniczka prostując się z powrotem za nim wykonała obrót i kij z impetem uderzył w plecy młodzieńca. Niezdarnie uratował się przed upadkiem. Do jego uszu dotarły chichoty kilku osób na widowni. Nie pozwolił się jednak rozproszyć. Stanął ponownie w postawie bojowej, nie zamierzając dać się tak drugi raz podpuścić. Palce Cichej zadrobiły na drzewcu. Wyskoczyła nagle do przodu, wyrzucając trzymaną jedną ręką broń do przodu, jakby chciała dźgnąć przeciwnika w pierś. Owen nie mając pojęcia jak zablokować coś takiego zrobił unik w bok. Koniec kija minąłby jego mostek o cal, gdyby Shi w ostatniej chwili nie chwyciłaby oręża oburącz i zamiast tego znowu zamierzyła się na jego grzbiet. Zaskoczony obrócił się blokując cios, ale Śmiejąca natychmiast wykonała piruet ,,tnąc" ukosem od dołu. Uderzenie w żebra odepchnęło blondyna na bok i wytrąciło mu powietrze z płuc. Ktoś odważył się głośniej zaśmiać, nie wspominając, że na obliczu sędziego widniał wyraźny uśmiech już od pierwszego udanego ciosu nieznajomej.
Chłopak zaczynał tracić cierpliwość. Rzucił się naprzód z bojowym okrzykiem i zamachnął się trochę wyżej niż przewidywał regulamin. Cicha blokowała pełne furii ataki, czekając aż Owen się zmęczy. Gdy któreś z jego zamachnięć w końcu było zbyt słabe, odepchnęła kij gardą, ponownie wytrącając młodziaka z równowagi, po czym podcięła mu od tyłu nogi na wysokości kostek. Upadł na plecy, gapiąc się chwilę bezmyślnie w niebo, dopóki nie przysłonił mu go cień cudzoziemki. Przekrzywiła głowę, jakby pytając się czy aby na pewno chce to dalej ciągnąć i wyciągnęła do niego rękę w geście pomocy. Ten jednak odtrącił ją ze zirytowanym warknięciem i sam się podniósł. Cicha przyglądała mu się niezrozumiale, jak ponownie przyjmuje bojową pozycję, tym razem chwytając kij nieco szerzej, jakby próbując ją imitować. Wzruszyła ramionami i dla urozmaicenia zaatakowała pierwsza, robiąc szeroki zamach z góry. Owen obronił się, nie spodziewając się jednak takiej siły. Sekundę później jego przeciwniczka rozpoczęła serię szybkich dźgnięć na wysokości brzucha. Blondyn unikał i próbował parować, ale Shi dostrzegając jak unosi gardę w ułamku sekundy zmieniała kierunki ciosów. W końcu młodzik odskoczył do tyłu chcąc chwilę odsapnąć, by po chwili po prostu zaszarżować jak z włócznią. Włóczykij usunęła się delikatnie w bok, pozwalając drzewcu ześlizgnąć się po jej broni i w odpowiednim momencie odepchnęła nacierającego. Gdy ten zatoczył się próbując ustać na nogach, na jego bark z góry padł ukośnym ciosem kij. Uderzenie okazało się ostatecznym - przygwożdżony i wytrącony z równowagi mężczyzna upadł z sapnięciem na czworaki, upuszczając drzewce. Rozległy się wiwaty. Sędzia widząc, że publiczność wybrała już zwycięzcę, zdecydował się zakończyć męki biednego Owena i ogłosił wszem i wobec, że Bezimienna podołała wyzwaniu.
Gapie się rozeszli, a przygnieciony wstydem Owen dalej siedział na klęczkach w piachu. Westchnął głęboko zastanawiając się jak bardzo ucierpiała na tym jego reputacja. Gdy podniósł głowę zobaczył stojącą przed nim nieznajomą w białej masce. Nie miała już w rękach drewnianego kija, tylko cienki, długi oręż przypominający ikramską lancę. Patrzyła na niego jakby wyczekująco.
- Co znowu? - warknął chłopak, podnosząc się na nogi. - Mam ci się kajać? Przepraszać?
Kobieta bez słowa wyciągnęła spod płaszcza kartkę papieru, podejrzanie przypominającą jakąś umowę handlową. Co więcej, na dole widniał podpis Owena Brentsona.
- No dobra, przyznaję się - powiedział. - Handluję tymi małymi potworkami na czarno. Zadowolona? Co ci to niby daje?
Pokazała mu kolejny papier. Na tym nadrukowana była mapa Dal-Virii. Cicha trzymając obie kartki w jednej dłoni wskazywała palcem to na jedną, to na drugą. Szczególnie na słowa ,,dobijmy targu" i granice Ironwood. Blondyn zmrużył oczy, dopiero po chwili pojmując, że miała na myśli tylko słowo ,,targ" i konkretne miejsce na mapie w okolicach rzeki Dos. Domyślił się już o co chodziło. Nie miał pojęcia, czemu dziwna kobieta chciała maczać palce w tego typu interesach, ale chyba był jej coś winien, skoro pokonała go w, jakby nie było, uczciwej walce.
- To...tutaj - powiedział niepewnie, pokazując miejsce gdzie Dos wpadała do Io. - Z dala od szlaków. Poznasz po dźwiękach.
Cicha ukłoniła się z wolną ręką zaciśniętą w pięść na wysokości serca (chłopak uznał to za podziękowanie) i po namyśle uścisnęła mu po męsku dłoń, jak prawdziwy rycerz gratulujący przeciwnikowi pojedynku. Po tym odwróciła się i odeszła bez słowa, zostawiając pokonanego Owena samego z własnymi myślami.
Oddalając się od wioski spojrzała jeszcze raz na mapę. Dostała co chciała, może nie takimi metodami jak zwykle, ale nie zamierzała narzekać. Ważne były dla niej efekty, nie środki...chociaż gdyby miała wybór, nie marnowałaby swojego czasu na niepotrzebne bijatyki. Pokręciła niedowierzająco głową, myśląc ile to głupich ludzi bije się o sprawy, które można by spokojnie rozwiązać bez użycia miecza.
Ludzka pycha wciąż pozostawała dla niej kwestią niepojętą.
Subskrybuj:
Posty (Atom)