wtorek, 17 lutego 2015

[Wpis fabularny] Od Thadiego Ibn'Lshada

  Lord Knowhere oparł się ciężko o kamienną barierę. W dole, na okrągłym placu właśnie zakończono trening szermierki. Przyszli żołnierze rozeszli się, zmęczeni i zapewne głodni po prawie całodniowej robocie. Thadi westchnął przeciągle. Sam miał za sobą męczący dzień. Najchętniej wróciłby od zaraz do domu, spędził czas z żoną i synkiem.
  Swami za tydzień kończy pięć lat, pomyślał. Sera mnie zabije, jeśli nie spędzę z nim więcej czasu...
  Serę poznał podczas nauk w Mithiremie. Mało khajiitów ma dostęp do tamtejszej akademii, ale im dwojgu udało się tam dostać. Żona Thadiego należy do osób upartych i mocno stąpających po ziemi, toteż niełatwo przyszłemu lordowi udało się ją do siebie przekonać. Pobrali się gdy oboje mieli po 23 lata. Rok później urodził się Swami, a następne dwie wiosny potem Thadi został nowym lordem Knowhere.
  Thadiemu uwierał jeszcze jeden fakt: lider Słowików zapadł się jak kamień w wodę, a ktoś musi tu pilnować porządku. Ile może trwać przejazd do Castelii tam i z powrotem?
  Z zamyślenia wyrwał Ibn'Lshada dziecięcy głos:
  - Tatuś!
  Lord szybko obejrzał się na bok i szeroko uśmiechnął. Ciemnoszary, mały khajiit dobiegł do niego i pozwolił podnieść się na ręce. Zielone oczy - po ojcu - błyskały ekscytacją. Matka chłopca pojawiła się odrobinę później. Uśmiechnęła się do męża i pocałowała go w policzek na powitanie.
  - Swami nie chciał siedzieć w domu - wyjaśniła Sera Ibn'Lshad. - Uparł się, że chce cię widzieć.
  - Taki z ciebie uparciuch, szkodniku, że nawet mamę z domu wygoniłeś? - droczył się Thadi na co dziecko uśmiechnęło się niewinnie i zachichotało.
  - Zdecydowanie ma to po tobie - stwierdziła Sera.
  - Po mnie? I kto to mówi - odparł lord.
  Khajiitka uśmiechnęła się promiennie. Brakowało jej w domu męża równie bardzo, jak jemu jej i syna.
  - Od kiedy to tyle czasu zajmuje przeliczanie zboża? - spytała złośliwie.
  - Żyjemy w dość ciężkich czasach. Każdy kłos jest na wagę złota...Ale tym razem miałem więcej roboty. Karawany z Ironwood nie dotarły do nas.
  - Wiesz już dlaczego?
  - Niestety nie. Na dodatek nie ma kogoś, kto by to sprawdził.
  - A Ethan?
  - W Castelii.
  - Inne Słowiki?
  - Jeszcze nie ma żadnych chętnych.
  Sera westchnęła ciężko.
  - Czyli rozumiem, że nieprędko wrócisz do domu? - było to raczej stwierdzenie niż pytanie.
  Thadi postawił Swamiego na ziemi i ujął Serę za dłonie.
  - Naprawdę przepraszam. I ciebie, i Swamiego. Obiecuję, że postaram się poświęcać wam jak najwięcej czasu - uśmiechnął się przepraszająco.
  Khajiitka ku uldze Ibn'Lshada również odpowiedziała uśmiechem. Słabszym, ale tyle wystarczyło.
  - Chodź, Swami - powiedziała do synka i wzięła go za rękę. - Tatuś musi jeszcze popracować, ale zaraz wróci do domu.
  Swami tylko burknął coś, że praca taty jest głupia, ale posłusznie odszedł z matką.
  I Thadi znowu został sam.
  Nie musiał jednak długo czekać na nowe zajęcie. Jego uwagę przykuły krzątaniny na placyku. Zaniepokojony zszedł po schodach na dół i przepchnął się przez tłum. Trójka strażników stała otoczona półokręgiem przez gapiów. Trzymali zakutego w kajdany chłopaka, na oko szesnastolatka.
  - Uciąć mu ręce! - darł się tłum. - Złodziej pieprzony! Bandyta!
  - Cisza! - krzyknął lord.
  Gapie jakby dopiero teraz zauważyli obecność władcy. Żołdacy uspokoili się, a trzymany przez nich ,,bandyta" zbladł.
  - Co tu się wyprawia? - spytał Ibn'Lshad jednego z żołnierzy.
  - Panie, pojmaliśmy go przy granicy z Ironwood. Grzebał w resztach naszych karawan! Na pewno należy do tych bandytów, którzy na nie napadli...
  - Wcale, że nie! - przerwał mu chłopak, za co oberwał rękawicą w twarz.
  - Skąd wiecie, że to on? - spytał Thadi. - Macie jakieś dowody?
  Z milczenia wywnioskował, że owe dowody nie mają tu prawa bytu. Westchnął i pomasował się dłonią po skroni. Dlaczego to spotyka zawsze mnie?
  - Co robiłeś przy karawanach? - zapytał w końcu chłopaka.
  - Szukałem wszystkiego co przydatne - odpowiedział.
  - Nie kłam! - warknął trzymający go strażnik i już miał ponownie zdzielić go rękawicą, ale powstrzymał się widząc uniesioną dłoń lorda.
  - On nie kłamie - powiedział tylko Thadi. Strażnicy nie odważyli się z nim kłócić. Wiadome jest, że khajiici łatwiej wykrywają kłamstwa niż ludzie i spory nie dadzą żadnego efektu. Puścili więc chłopaka, który odchodząc podziękował kilka razy i odbiegł.
  Lordowi jednak nie wszystko było w smak. Denerwował go fakt, że ludzie szukają sprawiedliwości na własną rękę łapiąc przypadkowych przechodniów z miejsca zdarzenia. Czas zainterweniować. Ktoś z klanów musi się tym zająć zanim dojdzie do publicznych, nielegalnych egzekucji.
  Wrócił więc do swojego gabinetu i rozkazał wyznaczyć nagrodę za odkrycie i - ewentualnie - ukatrupienie osobników odpowiedzialnych za zdemolowanie karawan.

Kto odważy się podjąć wyzwanie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz