poniedziałek, 19 stycznia 2015

Od Ethana: Klany

  Zamarłem w miejscu. Do moich uszu dotarł stukot kopyt i skrzypienie wozu. Spóźnił się, pomyślałem. Gdyby przejechał tu zaledwie pół godziny wcześniej nie miałby tylu problemów...
  Siedziałem na grubej gałęzi, przylgnąłem do drzewa. Mimo, iż nie miało liści nie byłem zbyt widoczny dzięki cieniowi wyższych drzew. Dodatkowo ciemny kamuflaż lekkiej zbroi i płaszcza daje mi przewagę zaskoczenia. Wyjąłem cicho strzałę i nałożyłem ją na cięciwę. Napiąłem łuk. Wszystko powoli, spokojnie. Szybkie ruchy mogą zwrócić uwagę pogwizdującego woźnicy.
  Odliczałem odległość. Dziesięć metrów...siedem...pięć...
  Strzała ze świstem przecięła powietrze i utknęła w drewnianym koźle wozu obok prowadzącego człowieka. Dopiero gdy usłyszał stuknięcie drzewca zdał sobie sprawę, że o mało nie przypłacił nieuwagi życiem. Zatrzymał konia i rozejrzał się dookoła. Zeskoczyłem z drzewa lądując na świeżym śniegu przed koniem, który zaskoczony cofnął się o krok. Facet w końcu mnie zauważył.
  - K-k-kim jesteś? - spytał jąkając się. - Zostaw mnie, bandyto! Nie mam nic cennego!
  - W poprzedniej sekundzie skłamałeś dwa razy - powiedziałem spokojnie. - Nie jestem żadnym bandytą, ale wiem, że przewozisz coś wyjątkowo drogiego i nielegalnego.
  Człowiek zbladł. Po chwili niezdarnie zeskoczył z kozła i popędził między drzewa. Wystrzeliłem kolejną strzałę, która przebiła rękaw mężczyzny i przyszpiliła go do drzewa. Człowiek szarpał się rozpaczliwie, ale i tkanina i drzewce były zbyt mocne dla wątłego faceta koło czterdziestki. Podszedłem do niego, wyrwałem z drzewa strzałę, a niedoszłego uciekiniera zawlokłem za kurtę z powrotem do wozu. Teraz już był bardziej posłuszny.
  - W imieniu władz Knowhere - powiedziałem krępując mu dłonie - zostajesz aresztowany za nielegalny handel i fałszowanie nazwiska. A teraz pan pozwoli, że zawiozę pana i wóz do lorda Ibn'Lshada.
  Człowiek pogodził się z karą i usiadł na wozie obok przykrytych plandeką skrzyń. Ja tymczasem zagwizdałem donośnie. Po chwili spomiędzy drzew wyszedł mój ciemnokasztanowaty ogier Wyrwij. Nie musiałem go uwiązywać do wozu. Sam posłusznie chodził za mną gdziekolwiek bym był. Sam usiadłem na koźle i ruszyłem w stronę Soli, miasta położonego najbliżej granicy z Cleveland, a stamtąd traktem do Knowhere.

  Drogi na szczęście były przejezdne i następnego dnia pod wieczór przejeżdżaliśmy przez bramę w Knowhere. Zeskoczyłem z wozu kazałem strażnikom przyprowadzić dowódcę straży. Zjawili się z powrotem za chwilę w towarzystwie swojego dowódcy. Zdjąłem kaptur, aby nie zachować się nietaktowanie.
  - Witaj z powrotem panie Quicksilver! - przywitał się serdecznie. - Domyślam się, że wykonałeś zadanie?
  - Owszem - odpowiedziałem i skinąłem głową na wóz. - Oto dowód.
  Strażnicy zdjęli z wozu nieszczęśnika. Jeden z nich otworzył skrzynię i powąchał zawartość.
  - Opium - powiedział do dowódcy. Ten z niedowierzaniem pokręcił głową.
  - Zabierzcie go do baszty. Jutro damy go pod sąd - strażnicy wyprowadzili więc handlarza. - Nie do wiary co ludzie robią dla pieniędzy. Wiesz może gdzie zamierzał to zawieźć?
  - Wytropiłem go w pobliżu Soli, domyślam się więc, że zamierzał wywieźć opium do Cleveland i tam sprzedać - odpowiedziałem.
  Dowódca straży znowu pokręcił głową z niedowierzaniem. Nagle za nami rozległ się głos:
  - Ethan? Mógłbym cię prosić na chwilę?
  Strażnicy wypięli się jak struny, ale właściciel głosu, khajiit, tylko machnął ręką aby spoczęli. Posłusznie poszedłem za Thadim Ibn'Lshadem wgłąb miasta. Każdy kogo mijaliśmy z schylał z szacunkiem głowę na widok lorda, na co ten odpowiadał tym samym.
  - Powiedz mi, masz jakieś ważniejsze zajęcia na najbliższy czas? - spytał Ibn'Lshad.
  - Nie, panie - odparłem. - W okolicy jest spokojnie, nikt na nic się nie skarży ani nie prosi o pomoc, więc mam na razie wolne.
  - Doskonale. Dostałem wiadomość do lorda Sorena...
  Zaczyna się, pomyślałem. Zawsze gdy przychodzi jakaś wiadomość ze stolicy wszystko w Knowhere staje na głowie i mam więcej roboty niż bym sobie życzył.
  - ...w której wyraził mi swoje oburzenie z powodu panującego w całym kraju bałaganu.
  - I to jest moja wina?
  Thadi parsknął śmiechem.
  - Skądże! - powiedział. - Jeden człowiek nie ogarnie Pięciu Królestw. Tobie ledwo udaje się zapanować tam, gdzie ja nie mogę. Zgaduję, że wiadomość identyczną do mojej dostali pozostali lordowie. Mniejsza o to. Soren żąda aby w każdym królestwie powstała jednostka wojowników do zadań specjalnych. Każdy lord ma znaleźć w królestwie wojownika, który stanie się liderem owej grupy.
  - Czyli wnioskujesz, że ja... - zacząłem.
  - Owszem, sądzę, że to ty powinieneś poprowadzić klan z Knowhere.
  Nie wiedziałem co powiedzieć.
  - To wielki zaszczyt, panie Ibn'Lshad...
  - Cholera jasna, Ethan! Możesz skończyć z tym "panie Ibn'Lshad"? Nie lubię gdy stary przyjaciel musi się tak do mnie zwracać - wypalił lord.
  - Niech ci będzie, Thadi - odpowiedziałem z uśmiechem.
  - Od razu lepiej. A teraz potrzebuję żebyś zawiózł ten list do Castelii - khajiit dał mi zapieczętowaną kopertę. - Jesteś najbardziej godnym zaufania posłańcem z całego Knowhere i jeszcze dalej.
  Skinąłem głową, pożegnałem się i ruszyłem z powrotem pod mury. Wziąłem Wyrwija ze stajni i wyjechałem galopem na zewnątrz. Podczas jazdy naciągnąłem na twarz chustę i kaptur.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz