środa, 21 stycznia 2015

Od Ethana (CD Julie)

  - Zwariowałaś? - odpowiedziałem. - Będziemy mieć przez to kłopoty...
  - Daj spokój. Najbardziej to JA mogę tu ucierpieć - odparła Julie. - Poza tym może znajdzie się tu jakaś robota.
  Po krótkim zastanowieniu musiałem przyznać dziewczynie rację. Nie w kwestii kto tu może ucierpieć, ale w sprawie jakiegoś zajęcia. W Knowhere nie ma na razie nic do roboty. Może gdzieś w okolicy będzie coś ciekawszego.
  Zaczęliśmy szybko przeglądać dokumenty. Większość to były rachunki za import drzewa żelaznego, stali i żelaza.
  - Masz coś? - spytała szeptem Julie.
  - Nie, same rachunki...Czekaj! - dziewczyna natychmiast okrążyła stół i zerknęła mi przez ramię. Zaczęła czytać:
  - ,,Zgodnie z twoim poleceniem wysłałem z Ariathe do Ergo dostawę surowców, jednak doszły mnie wieści, że wóz nie dotarł na miejsce. Tak więc udałem się do jednego z przejazdów granicznych. Twoi celnicy wyjaśnili, że przez och posterunek nie przejeżdżał żaden wóz z zaopatrzeniem od przeszło miesiąca. Czy mógłbyś wysłać jakąś grupę zwiadowczą, aby sprawdzili co się stało z konwojem? Sam nie ustaliłem jeszcze, kto będzie się nadawał do dowodzenia klanem Ironwood."
  - Podpisano: Tamir Denesle, lord Ironwood - dokończyłem. - No to chyba...
  - Tak, macie robotę do wykonania.
  Aż podskoczyliśmy z zaskoczenia. Lord Soren stał z założonymi rękami. Nie był jednak zły. Domyśliłem się też, że stoi tam dłużej niż minutę. Spodziewał się co dwójka poszukiwaczy przygód może robić przy ważnych dokumentach...
  - Co stoicie? Jedziecie w okolice Ariathe i to w te pędy!
  - Tak jest! - odpowiedzieliśmy równocześnie i wyszliśmy raźnym krokiem z sali.

  Po drodze Julie przedstawiła mi swoją "partnerkę", Agulettę. Kotka potulnie otarła się o nogi właścicielki na przywitanie, ale mnie zmierzyła wrogim wzrokiem co bardzo rozbawiło Julie. Dotarliśmy do dolnego pierścienia miasta. Skierowaliśmy się w stronę stajni po nasze konie. Stajenny przyprowadził klacz liderki Lwów. Zaproponowałem, że sam pójdę po Wyrwija, ale młody chłopak zapewnił, że sam sobie poradzi. Nie byłbym tego taki pewny, pomyślałem.
  - Twój koń ma na imię "Wyrwij"? - spytała niedowierzająco Julie. - Dlaczego?
  - Sama zobacz - powiedziałem i kiwnąłem głową w stronę wracającego stajennego.
  Chłopak prowadził za uzdę mojego ciemnokasztanowatego ogiera. Początkowo szedł spokojnie, ale gdy tylko koń mnie zauważył szarpnął głową wyrywając się chłopakowi, który cudem uratował się od wpadnięcia w kałużę błota. Wyrwij przepchnął się przez tłum, co biorąc pod uwagę jego rozmiar raczej nie było trudne i stanął dumnie przede mną.
  - Ostrzegałem! - zawołałem do stajennego i zaciągnąłem na głowę kaptur. - To jak? Jedziemy? - rzuciłem do Julie.

Julie? Robota czeka :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz