czwartek, 19 lutego 2015

Od Ethana (CD Annabelle)

  Nie skomentowałem zachowania ,,pupilka" Annabelle. Bardziej zaciekawiło mnie odkrycie jego właścicielki.
  - Trolle? Tak blisko miasta? - zdziwiłem się.
  - Też mi to nie pasuje - odparła Annabelle i wyciągnęła się na krześle.
  - Nic się nie trzyma kupy...Trolle nie opuszczały granicy Thanadeimu od...150 lat? W każdym bądź razie na tyle długo, że nawet nie wpisano ich do listy stworów występujących w Dal-Virii - zastanowiłem się. - No cóż, przynajmniej wiemy co się stało z towarami. Ale to nadal nie wyjaśnia co atakuje karawany. Trolle są na to zdecydowanie za głupie.
  - I się nie dowiemy dopóki sami nie zobaczymy granicy - skwitowała Annabelle. - Oby nie było tam więcej trolli. Łatwo je załatwić, ale jeśli będzie ich więcej to mogą znacznie utrudnić zadanie. A poza tym nie chce mi się marnować czasu i siły na te bydlaki.
  - Zgadzam się z tobą. Szkoda strzał...
  - I noży.
  Biały tygrys rozsiadł się na środku pokoju i zajął jedzeniem cuchnącego mięsa.
  - Emmm...To twój zwierzak? - spytałem.
  - Tak. Asher chyba ci nie przeszkadza, co? - Annabelle wyszczerzyła się złośliwie.
  - Skądże. Dzięki niemu przynajmniej wiem, kto przez następny miesiąc będzie czyścił podłogi.
  - Ha-ha, przezabawne - dziewczyna ziewnęła, lub po prostu chciała zmienić temat. - To chyba dzisiaj jednak zostanę na noc. Są tu jakieś sypialnie?
  - Schodami na górę - odparłem. - Zajmij sobie wolny pokój.
  Annabelle gwizdnęła na Ashera i ruszyła po drewnianych schodach na piętro. Tygrys wziął do pyska swoją zdobycz i pobiegł za swoją panią. To teraz już wiem, dlaczego wolę konie, pomyślałem i wróciłem do książki.

  Z samego rana, kiedy jeszcze było ciemno udałem się do stajni, by przygotować Wyrwija do drogi. Koń wyczuł ode mnie zapach tygrysa i parsknął niezadowolony.
  - Wiem, wiem - powiedziałem zniecierpliwiony. - Przestań marudzić i stój spokojnie.
  Pół godziny później zaprowadziłem ogiera pod bramę, gdzie czekały już trzy wielkie zadaszone plandeką wozy z towarami do Ironwood. Woźniców było sześciu (czyżby ,,na wszelki wypadek"?). Wszyscy zajęci byli pakowaniem wypełnionych skrzyń, kufrów i worów. Pomagała im piątka żołdaków, których konie już czekały uwiązane do bram. Zostawiłem Wyrwija luzem i sam pomagałem sprawdzić stan wozów. Tym razem Ibn'Lshad nie pozwolił na fuszerkę. Konwój przypominał bardziej przewóz złota i diamentów niż przypraw i broni. Annabelle zjawiła się parę minut później prowadząc za uzdę karą klacz również przygotowaną do drogi.
  - Zaspałaś? - rzuciłem.
  - Nie. Wracam z przejażdżki - odparła. Asher przybiegł zaraz po niej powodując małe zamieszanie wśród żołnierzy.
  Gdy ruszyliśmy słońce zdążyło już wstać. Jechałem na przedzie obok Annabelle i strażnika, który najwyraźniej pełnił rolę przewodnika. Za nami ciągnęła się kolumna trzech wozów, a pozostali żołdacy rozłożyli się po dwóch po bokach kolumny. Do Knowhere nawet o tej godzinie ciągnęła masa ludzi. Przeszła obok nas grupa kobiet o dość...niewystarczająco ciepłych strojach na taką porę roku. Uśmiechały się zalotnie i machały do woźniców i straży. Ci oczywiście uśmiechali się do nich i komentowali ich ubiór. Annabelle wyprostowała się dumnie w siodle i zmierzyła panny wyniosłym spojrzeniem.
  - Phi! Zupełnie bez godności - prychnęła.
  - Myślisz, że to jest ostateczny brak godności? - odparłem. - Ci wszyscy mężczyźni, którzy z nami jadą są żonaci.
  Annabelle parsknęła śmiechem.
  - Wygląda na to, że tylko my mamy tutaj głowy na karku - stwierdziła obserwując woźnicę, który zagapiony na dekolt jednej z przekupek prawie zjechał z drogi.
  - Tym bardziej musimy się pilnować - odpowiedziałem.

Annabelle? Miłej podróży :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz