sobota, 21 lutego 2015

Od Annabelle (CD Ethana)

  -Szukać to chyba za bardzo nie musimy...-przewróciłam oczami pokazując na połamane gałęzie przed nami. Westchnął tylko i pojechał przodem. Ruszyłam za nim, razem z Asherem u boku, który co chwilę wynajdywał sobie jakieś różne rzeczy do gryzienia, jedzenia, czy cokolwiek tam z tym robił. Łusek było coraz więcej, wyglądało to tak, jakby sypały się z tego stwora.
  -Coś mam wrażenie, że chyba nie współpracował z poprzednimi delikwentami...-uśmiechnęłam się lekko oczyma wyobraźni widząc ledwo żywego stwora.
  -Przypominam ci, że to dość wytrwałe stworzenia...-wtrącił Ethan widząc mój wyraz twarzy. Popatrzyłam w niebo błagalnym wzrokiem.
  -Nie takie rzeczy już się zabijało... To nie takie trudne, jak ci się wydaje...-pokręciłam głową. Nagle usłyszeliśmy szuranie przed sobą. Jeszcze odległe, ale jednak. Mój koń zaczął nagle dziko wierzgać, rżeć i ogólnie oznajmił każdemu stworzeniu na świecie, że się boi i że nie pójdzie dalej. Z niemałym trudem udało mi się go uspokoić. Jak najszybciej z niego zsiadłam i puściłam wolno. Pobiegł w drogę powrotna do miasta.
  -Niezbyt przydatne te stworzenia...-mruknęłam sama do siebie. -Na co się tak gapisz?-to warknięcie było skierowane do szczerzącego się Ethana.
  -Absolutnie na nic...-odpowiedział.
  -Właśnie dlatego ja mam jakieś normalne zwierzę...-powiedziałam i pogłaskałam białe futro kota idącego teraz obok mnie. Szuranie przed nami ustało, co nie zwiastowało niczego dobrego.... Zazwyczaj w takich sytuacjach, każdy stwór czuje się zagrożony. A gdzie ludzie patrzą najrzadziej? W górę. Cholera. Z całej siły uderzyłam ręką w zad konia Ethana. Oburzone zwierzę odskoczyło. W ostatniej chwili. Z trzaskiem łamanych gałęzi i chmurą liści z drzew spadł behir, dokładnie w miejsce, gdzie przed chwilą stał Wyrwij.
  -Chyba mamy swoją zgubę...-stwierdziłam i przyjrzałam się uważnie szczerzącemu złowrogo zęby potworowi. Rzeczywiście wyglądał jak po kilku niezłych walkach. Łusek było 2 razy mniej niż normalnie, a tam, gdzie ich brakowało, można było dostrzec grube i głębokie szramy, prawdopodobnie zrobione przez krenshary. Ooo, to bardzo ułatwi robotę. Ethan nałożył strzałę na cięciwę. Ja rzuciłam jednym z noży, który idealnie trafił w środek jednej ze świeżych ran. Asher zajął się pozostałymi łuskami, a Ethan oślepiał właśnie potwora drugą strzałą. Rzuciłam którymś już z kolei nożem, ale ten osunął się po jakiejś pojedynczej łusce praktycznie nic nie robiąc stworowi, który właśnie zaczął wściekle ryczeć i łazić bez sensu w kółko. Pewnie miał nadzieję, że nas podepcze... pfff... Ostrożnie zbliżyłam się do behira. Szybkie cięcie w nogę, odskok. Jeszcze raz. I jeszcze raz. I tak do momentu, w którym potężne cielsko nie zwaliło się na ziemię, wbijając w głąb siebie strzały Ethana i niektóre moje noże. Taaak, łapy to podstawa. Wspięłam się na jego grzbiet i zaczęłam wyjmować wszystkie noże, jakie nie były pod jego spodem. Ethan wszedł zaraz po mnie. Podeszłam do ciągle ruchliwej głowy potwora i z szerokim uśmiechem wbiłam wszystkie zebrane noże w punkt łączący czaszkę z kręgosłupem. Następnie zagłębiłam jeden z dłuższych sztyletów w jego szyi, trafiając na tchawicę. Ethan dobił go ostatecznie kilkoma strzałami. Asher bardzo zadowolony z siebie (i znowu cały czerwony...) z satysfakcją zaczął jeść swój obiad.
  -To co teraz robimy? Wracamy do miasta, do karawany, do Knowhere opowiedzieć wszystko temu całemu lordowi, czy sobie na coś jeszcze zapolujemy?-zapytałam czyszcząc broń o kępę zielonej trawy.

Ethan? xd Może być? xd Nie mam weny na walki dzisiaj jakoś... xd A wszystko przez książkę xd Przepraszam, że tak późno....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz