Niewyraźne plamy i kształty. Wszystko widziane jakby za mgły. Margaret
stała przed domem. Domem z ciemnego drewna, z werandą i pięknym
ogródkiem. Nie był to jej dom, wokół latały i migotały jasne światełka.
Czyjś głos, jakaś kobieta, krzyczała. Krzyk przeszył na wylot głowę Mag
sprawiając jej przeraźliwy ból. Zakryła dłońmi uszy, jednak na marne.
Nagle wszystko zaczęło się plątać w kolorach pomarańczy i jasnej żółci.
Wszystko zaczął trawić ogień. Poczuła dotyk na swym ramieniu, odwróciła
się i zobaczyła mężczyznę. Jego twarz była niewyraźna, jednak Margaret
dobrze ją znała i pamiętała. Mężczyzna był przerażony, mówił coś do niej
ale ona nie mogła tego usłyszeć. Przerażona z sercem na ramieniu, które
biło jak oszalałe, rozglądała się przerażona. Nagle, z niewyraźnych
rozmazanych kształtów wyłoniła się kobieta. Kobieta niskiego wzrostu o
ciemnych, wręcz czarnych oczach, garbowanym nosie i wąskich
krwistoczerwonych ustach, po ramionach spływały proste rude włosy, po
bokach wystawały srebrne skrzydełka, wielkości dłoni. Kobieta była
raczej dość smukłej postury, ubrana w białą szatę przyłożyła szponiasty
palec wskazujący do ust. Uśmiechnęła się a Margaret zaczęła powoli
odzyskiwać przytomność.
Ciepło, przytulnie i pachnąco. Gdyby nie ból głowy, Margaret czuła by
się lepiej niż zazwyczaj. Leżała z zamkniętymi oczyma już od ponad pół
godziny, usilnie walcząc z bólem głowy i brakiem pamięci z poprzedniego
wieczoru. Pamiętała bowiem walkę z potworami, potem wszystko zaczęło się
jej rozmazywać a w głowie rozbrzmiewał z niewiadomych powodów dźwięk
gry na dudach w połączeniu z melodią skrzypiec. postanowiła, że najpierw
na spokojnie wszystko sobie poukłada, dopiero potem spróbuje otworzyć
oczy i zrozumieć gdzie jest. Na razie z jej wniosków wynikało, że leży w
łóżku. Miała dziwne przeczucie, że coś jest mocno nie tak. Właściwie,
to było odczucie co do dalszych losów. Po dłuższej chwili zrozumiała, że
raczej nic sobie nie przypomni, zrezygnowana uniosła powieki. Przed
sobą, zobaczyła, kobietę - Beatrice - przyjaciółkę Dante. Margaret, na
początku chłodno podeszła do sytuacji, chciała sprawdzić jak Beatrice
zareaguje. Dziewczyna musiała sprawdzić najgorszą wersję zdarzeń.
Wymuszając na sobie płacz, wyobraziła sobie, najbardziej wstydliwy
moment. Czerwona, zła i lekko przestraszona schowała twarz w kołdrę.
- Proszę powiedz, że tu do niczego nie doszło – pisnęła wcale nie
podobnie do siebie. Dziewczyna zdziwiona lekko się uśmiechnęła i
odpowiedziała:
- Hej, kochanie – Powiedziała. Margaret zamarła, przeszedł ją
dreszcz. Jednak nagle, kobieta zaczęła się śmiać. Zanosiła się śmiechem,
a Margaret wydawało się, że ktoś zdzielił ją płazem miecza po łbie.
Szybko poderwała się do góry i usiadła na Beatrice zasłaniając jej usta
dłonią.
- Dobra, dobra. Świetny zabawny żart, tylko proszę nie tak głośno… -
Powiedziała rozkazująco, jednak w jej głosie dało się usłyszeć błaganie.
Puściła kobietę i usiadła obok. Westchnęła i złapała się za głowę.
Nagle drzwi otworzyły się z impetem a do pokoju wparował Rei.
- Hej Margaret... eeee... - Zatrzymał się na środku pokoju, patrząc
przerażonym wzrokiem na siostrę. Białowłosy oblał się płomiennym
rumieńcem.
- To nie tak jak myślisz - burknęła do niego, swoim lodowatym tonem.
On tylko cofnął się do drzwi, przeprosił i szybko wyszedł z pokoju.
Dziewczyna, westchnęła ciężko i spuściła głowę w dół. Miała już
stanowczo dość, chodź dopiero co wstała. Szczerze, chciała by już
opuścić to miejsce.
- No ładnie zabalowałaś - zaśmiała się Beatrice zupełnie ignorując
to, że przed chwilą wpadł tu Rei. Margaret zalała fala zażenowania która
idealnie komponowała się z bólem głowy. Dziewczyna była nieźle
potłuczona, jednak bez wahania poderwała się do góry i szybko doskoczyła
do torby z jej rzeczami, leżące w koncie pokoju. Wyjęła granatową
tunikę, ozdobny sznureczek i duże portki.
- Przepraszam, co się właściwie wczoraj stało? - zapytała łagodni, odwrócona plecami do Beatrice i zaczęła się przebierać.
- No więc, po tym jak stwory padły trupem, musiałam oddać przysługę
przyjaciółce, ty mi pomogłaś. Zagrałyśmy, ja na dudach ty na skrzypcach,
niezły koncert. Jednak potem wpadła straż i musieliśmy wynieść się z
lokalu, więc poszłyśmy do gospody! Tam stoczyłam niezwykłą potyczkę z
jakimś gburem, odnosząc zwycięstwo! Ty też się do tego po części
przyczyniłaś - zaczęła opowiadać a Margaret coraz bardziej zastanawiała
się, nad tym jak by się zabić by ukrócić swoje męki. Śmierć oszczędziła
by jej wstydu, jednak nie była by właściwym rozwiązaniem, Margaret
uważała bowiem za niezwykłe tchórzostwo, odbieranie sobie życia.
- No dobrze... skoro wyszłyśmy stamtąd to co było dalej? - Dopytywała
z dozą ciekawości i obawy, jednocześnie związując woje włosy w koński
ogon, ozdobnym sznurkiem.
- Parę nieszczęśliwych wypadków - przyznała Beatrice i lekko wzruszyła ramionami.
Głowa Margaret nadal bolała i nie zanosiło się na to by chciała
przestać. Jednak Margaret, co gorsza, nie mogła pozbyć się uczucia
wstydu. Była zła na siebie, zła to mało powiedziane, była wściekła,
ciskała groźnym spojrzeniem we wszystkich i w wszystko. Jedynym
wyjątkiem była brązowowłosa.
- Cóż... może jednak nie chce wiedzieć - rzuciła. Zabrzmiało to
oschle i chłodno, chociaż Margaret wcale nie chciała by tak to
zabrzmiało. Westchnęła ciężko i ukryła twarz w dłoniach.
- Musisz się trochę ogarnąć. Idź do łaźni a ja zrobię nam herbaty -
oznajmiła Beatrice zupełnie nie zrażona oschłym tonem kobiety.
Przeciągnęła się jeszcze i wyszła z łóżka, zostawiając je w zupełnym
chaosie. Wyminęła Margaret i wyszła.
Wchodząc do pomieszczenia, do Margaret dotarł przyjemny zapach świeżo
zaparzonej herbaty. Przy stole siedziała Beatrice z kubkiem parującej
cieczy w dłoniach Na przeciwko niej, na stole również stało naczynie z
herbatą. Margaret znużona bólem głowy podeszła do stołu i usiadła na
drewnianym krześle. Oparła łokcie o blat stołu, splotła ze sobą dłonie i
oparła się o nie czołem. Westchnęła głęboko i przymknęła oczy. Obok
niej parował gorący płyn, przed nią zaś chichotała rozbawiona stanem
towarzyszki. W głowie Mag kotłowały się myśli, nie dając jej ani chwili
wytchnienia.
- No ładnie, twój kochaś zobaczył w dość dwuznacznej sytuacji... -
zachichotała wymachując kubkiem i przy okazji rozlewając odrobinę
herbaty. Margaret na początku spojrzała na nią, była zdziwiona przez co
wyglądała bardzo głupkowata. Musiała dokładnie jeszcze rz ułożyć sobie
to zdanie w głowię by dotrzeć do jego sensu. Zaczerwieniła się (chyba po
raz pierwszy w życiu, do tego nie po pijaku) i wlepiła wzrok w kobietę.
Złośliwy uśmiech tańczył na jej pąsowych ustach.
- To nie jest mój... - zebrała myśli, nie wiedziała właściwie jak
sformułować zdanie, była za bardzo zaskoczona. - To mój brat!!! -
Ryknęła na kobietę, uderzyła dłońmi w stół wstając z krzesła z takim
impetem, że mebel przewrócił się i wywołał wielki huk. Kobieta jednak
się tylko zaśmiała. Jednak szyderczy śmiech wcale nie zraził Margaret,
Mag była wręcz w szoku, że ta nie dała się wyprowadzić z równowagi.
- Nie wyglądacie na rodzeństwo - odparła, wskazując oskarżycielsko kubkiem na Margaret. Ta wzdrygnęła się lekko.
- Nie masz czucia w dłoniach? - Zapytała spoglądając w głąb kubka na parującą ciecz. Naczynie przecież musiało być gorące.
- Może... - spojrzała na wolną dłoń, po czym wróciła wzrokiem na Mag. - Nie zmieniaj tematu.
- Nie wyglądamy jak rodzeństwo, bo jestem jego przybraną siostrą -
Przyznała, podniosła krzesło i usiadła z powrotem przy stole. Spojrzała
na gliniane naczynie.
- No właśnie... więc, może macie jakiś romans? - Kobieta uniosła brwi
do góry i pochyliła się w stronę Margaret z szeroko otwartymi oczyma, w
których czekoladowe tęczówki błyszczały ciekawością. Mag wykrzywiła
twarz w grymasie niezadowolenia. Po co miała to mówić? Nie lubiła
wścibskich ludzi... w ogóle nie lubiła ludzi... właściwie co ona lubi? W
tej chwili Margaret zdała sobie sprawę, że chciała postrzegać ludzi
jako książki które czytała, opowiadały swoja historię, nie pytały, nie
potrzebowały uwagi a gdy już skończyło się czytać, można było ją odłożyć
na półkę by pokrył ją kurz, lub sprzedać na jakimś bazarze. Mag od
zawsze wymagała tego od nowo poznanych osób, ze swoim bratem rozmawiała
tylko wtedy gdy potrzebowała zaspokoić potrzebę przynależenia do
społeczności. Wszystkich traktowała rzeczowo, nie chciała zajmować sobie
przecież głowy niepotrzebnymi sprawami. Westchnęła cicho i uśmiechnęła
się nerwowo.
- Nie, właściwie to nie utrzymuję z nikim bliższych kontaktów... -
warknęła. Beatrice, zdziwiona takim obrotem sprawy, na chwilę
skamieniała, bowiem Margaret już zdążyła przysłonić się maską zimnej
postaci której na niczym nie zależy. Odsunęła się i usiadła na krześle
odrobinę zaskoczona nagłym oschłym tonem Mag. Rzeczywiście, dziewczyna
przypomniawszy sobie czemu nie nawiązuje kontaktów z innymi oddzieliła
emocje od mowy.
- Nikogo nie kochasz? Kochałaś? Z naciskiem na czas przeszły. - zapytała
niepewnie Beatrice, czując, że grunt który do tej pory miała pod
stopami, był jedynie iluzją spowodowaną alkoholem.
- Nie. - westchnęła Margaret. Zauważyła niepewność dziewczyny więc
spróbowała się uśmiechnąć, w końcu nie pragnęła jej odstraszyć, w końcu
nawiązała z kimś nić porozumienia. Dziewczynie słabo wychodziło
uśmiechanie się. Unosząc jeden kącik ust do góry wydęła dolną wargę i
uniosła policzki do góry. Wyglądało to przekomicznie, na co Beatrice
parsknęła śmiechem.
- Nawet mamy? - zapytała z trudem opanowując śmiech.
- Nie wiem, moje wspomnienia o rodzicach zniknęły w dniu sześciu lat.
Potem, nie byłam w stanie obdarzyć nikogo tym uczuciem - westchnęła.
- Czyli, że co? Jesteś zimna i skostniała z własnego wyboru? -
uśmiechnęła się pogardliwie Beatrice biorąc łyk herbaty. Mag, jeszcze
raz spróbowała się lekko uśmiechnąć, można by powiedzieć, że tym razem
wyglądało to trochę lepiej.
- Cóż, miłość jest tylko kolejnym uciążliwym obowiązkiem. Zaczynasz
martwić się o kogoś, troszczysz się o niego. Musisz być gotowy na zawód,
na stratę. Liczyć się z uczuciami innej osoby. Nie potrzebnie
zaprzątasz sobie tym kimś głowę. Nawet miłość do zwierząt jest okropnie
bolesna. Przywiązujesz się do kogoś a on po czasie znika, zostawiając po
sobie gorycz. Cóż jednak się dziwić... To tak jakby drzewo miało
człowieka. Co do ludzi... Zaczynasz powoli przejmować tylko tą osobą,
nie jesteś już tylko dla siebie ale dla kogoś innego. Co innego
otrzymywać miłość, ciepłą i niezwykłą. Ktoś się tobą interesuje, zajmuje
i troszczy się o ciebie nie żądając nic w zamian - Niezgrabny uśmiech
Margaret przemienił się w bardziej pogardliwy. Spojrzała na kobietę,
która zamarła patrząc się ze zdziwieniem w Mag.
- Jesteś cholerną egoistką! - krzyknęła - Podoba mi się to. Nie jesteś wcale taka zła nawet na trzeźwo.
- No, cóż - Margaret wzruszyła ramionami - tak też bywa w życiu,
równowagę trzeba w przyrodzie zachować - przyznała. Po czym... zaśmiała
się, co zdziwiło nawet nią samą. Pierwszy raz rozmawiało jej się z kimś
tak dobrze (wykluczając Reimenth'a rzecz jasna). Zaczęła powoli
przyzwyczajać do obecności Beatrice i przekonywać się do poznawania
kogoś.
- Jednak, czekaj Reimenth ile ma lat?
- Dwadzieścia pięć - odpowiedziała bez zastanowienia Margaret i upiła łyk herbaty, która teraz była przyjemnie ciepła.
- Czy o nie powinien być już dawno żonaty? Ej czy ty czasem nie
trzymasz go wyłącznie dla siebie? - Uniosła brwi do góry i spojrzała
oskarżycielsko na Margaret, która, o dziwo, poczuła lekki wstyd. Nie
musiała jej tego przecież wyjaśniać, jednak skoro już rozmawiają.
- Tak... można by powiedzieć, że skutecznie zniechęcam dziewczęta
które pragną jego atencji... W końcu, jeśli znajdzie kogoś kogo będzie
kochać, przestanie interesować się mą...
- Taaa, w sumie racja. Wiesz tylko, że tak jakby wtedy kiedy spiłaś
się na balu. - Mówiła Beatrice z chytrym uśmiechem a w jej oczach był
widoczny błysk zadowolenia. Margaret piła powoli herbatę. - Tooo, on
właściwie uciekł z taką jedną - wyznała Beatrice, a Margaret wypluła
zaskoczona napój, słysząc słowa Beatrice, przy okazji opluwając i ją.
- CO?! NIE! - Zerwała się na równe nogi - GDZIE ON JEST?! - Krzyknęła zirytowana.
- A co ja jestem jego matką? Nie wiem!
- Eh... Skoro już tu z tobą jestem... To może mogłabyś mi pomóc go
szukać? - zaproponowała Margaret wahając się, nigdy w sumie nie
utrzymywała dłuższej interakcji.
- Nie - odparła krótko Beatrice. Mag nic nie odpowiadając, odwróciła
się i ruszyła w stronę drzwi. Gdy miała już wychodzić z pomieszczenia
usłyszała jeszcze raz głos Beatrice i jej słowa:
- Dobra, czekaj idę. Może być zabawnie.
Beatrice? Przepraszam, że tak długo czekałaś, no i przepraszam za to, że moje opowiadanie w sumie nic nie wnosi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz