poniedziałek, 13 marca 2017

Od Margaret (CD Beatrice) - Na kaca, najlepiej nie trzeźwieć

        Niewyraźne plamy i kształty. Wszystko widziane jakby za mgły. Margaret stała przed domem. Domem z ciemnego drewna, z werandą i pięknym ogródkiem. Nie był to jej dom, wokół latały i migotały jasne światełka. Czyjś głos, jakaś kobieta, krzyczała. Krzyk przeszył na wylot głowę Mag sprawiając jej przeraźliwy ból. Zakryła dłońmi uszy, jednak na marne. Nagle wszystko zaczęło się plątać w kolorach pomarańczy i jasnej żółci. Wszystko zaczął trawić ogień. Poczuła dotyk na swym ramieniu, odwróciła się i zobaczyła mężczyznę. Jego twarz była niewyraźna, jednak Margaret dobrze ją znała i pamiętała. Mężczyzna był przerażony, mówił coś do niej ale ona nie mogła tego usłyszeć. Przerażona z sercem na ramieniu, które biło jak oszalałe, rozglądała się przerażona. Nagle, z niewyraźnych rozmazanych kształtów wyłoniła się kobieta. Kobieta niskiego wzrostu o ciemnych, wręcz czarnych oczach, garbowanym nosie i wąskich krwistoczerwonych ustach, po ramionach spływały proste rude włosy, po bokach wystawały srebrne skrzydełka, wielkości dłoni. Kobieta była raczej dość smukłej postury, ubrana w białą szatę przyłożyła szponiasty palec wskazujący do ust. Uśmiechnęła się a Margaret zaczęła powoli odzyskiwać przytomność.
  Ciepło, przytulnie i pachnąco. Gdyby nie ból głowy, Margaret czuła by się lepiej niż zazwyczaj. Leżała z zamkniętymi oczyma już od ponad pół godziny, usilnie walcząc z bólem głowy i brakiem pamięci z poprzedniego wieczoru. Pamiętała bowiem walkę z potworami, potem wszystko zaczęło się jej rozmazywać a w głowie rozbrzmiewał z niewiadomych powodów dźwięk gry na dudach w połączeniu z melodią skrzypiec. postanowiła, że najpierw na spokojnie wszystko sobie poukłada, dopiero potem spróbuje otworzyć oczy i zrozumieć gdzie jest. Na razie z jej wniosków wynikało, że leży w łóżku. Miała dziwne przeczucie, że coś jest mocno nie tak. Właściwie, to było odczucie co do dalszych losów. Po dłuższej chwili zrozumiała, że raczej nic sobie nie przypomni, zrezygnowana uniosła powieki. Przed sobą, zobaczyła, kobietę - Beatrice - przyjaciółkę Dante. Margaret, na początku chłodno podeszła do sytuacji, chciała sprawdzić jak Beatrice zareaguje. Dziewczyna musiała sprawdzić najgorszą wersję zdarzeń. Wymuszając na sobie płacz, wyobraziła sobie, najbardziej wstydliwy moment. Czerwona, zła i lekko przestraszona schowała twarz w kołdrę.
  - Proszę powiedz, że tu do niczego nie doszło – pisnęła wcale nie podobnie do siebie. Dziewczyna zdziwiona lekko się uśmiechnęła i odpowiedziała:
  - Hej, kochanie – Powiedziała. Margaret zamarła, przeszedł ją dreszcz. Jednak nagle, kobieta zaczęła się śmiać. Zanosiła się śmiechem, a Margaret wydawało się, że ktoś zdzielił ją płazem miecza po łbie. Szybko poderwała się do góry i usiadła na Beatrice zasłaniając jej usta dłonią.
  - Dobra, dobra. Świetny zabawny żart, tylko proszę nie tak głośno… - Powiedziała rozkazująco, jednak w jej głosie dało się usłyszeć błaganie. Puściła kobietę i usiadła obok. Westchnęła i złapała się za głowę. Nagle drzwi otworzyły się z impetem a do pokoju wparował Rei.
  - Hej Margaret... eeee... - Zatrzymał się na środku pokoju, patrząc przerażonym wzrokiem na siostrę. Białowłosy oblał się płomiennym rumieńcem.
  - To nie tak jak myślisz - burknęła do niego, swoim lodowatym tonem. On tylko cofnął się do drzwi, przeprosił i szybko wyszedł z pokoju. Dziewczyna, westchnęła ciężko i spuściła głowę w dół. Miała już stanowczo dość, chodź dopiero co wstała. Szczerze, chciała by już opuścić to miejsce.
  - No ładnie zabalowałaś - zaśmiała się Beatrice zupełnie ignorując to, że przed chwilą wpadł tu Rei. Margaret zalała fala zażenowania która idealnie komponowała się z bólem głowy. Dziewczyna była nieźle potłuczona, jednak bez wahania poderwała się do góry i szybko doskoczyła do torby z jej rzeczami, leżące w koncie pokoju. Wyjęła granatową tunikę, ozdobny sznureczek i duże portki.
  - Przepraszam, co się właściwie wczoraj stało? - zapytała łagodni, odwrócona plecami do Beatrice i zaczęła się przebierać.
  - No więc, po tym jak stwory padły trupem, musiałam oddać przysługę przyjaciółce, ty mi pomogłaś. Zagrałyśmy, ja na dudach ty na skrzypcach, niezły koncert. Jednak potem wpadła straż i musieliśmy wynieść się z lokalu, więc poszłyśmy do gospody! Tam stoczyłam niezwykłą potyczkę z jakimś gburem, odnosząc zwycięstwo! Ty też się do tego po części przyczyniłaś - zaczęła opowiadać a Margaret coraz bardziej zastanawiała się, nad tym jak by się zabić by ukrócić swoje męki. Śmierć oszczędziła by jej wstydu, jednak nie była by właściwym rozwiązaniem, Margaret uważała bowiem za niezwykłe tchórzostwo, odbieranie sobie życia.
  - No dobrze... skoro wyszłyśmy stamtąd to co było dalej? - Dopytywała z dozą ciekawości i obawy, jednocześnie związując woje włosy w koński ogon, ozdobnym sznurkiem.
  - Parę nieszczęśliwych wypadków - przyznała Beatrice i lekko wzruszyła ramionami.
  Głowa Margaret nadal bolała i nie zanosiło się na to by chciała przestać. Jednak Margaret, co gorsza, nie mogła pozbyć się uczucia wstydu. Była zła na siebie, zła to mało powiedziane, była wściekła, ciskała groźnym spojrzeniem we wszystkich i w wszystko. Jedynym wyjątkiem była brązowowłosa.
  - Cóż... może jednak nie chce wiedzieć - rzuciła. Zabrzmiało to oschle i chłodno, chociaż Margaret wcale nie chciała by tak to zabrzmiało. Westchnęła ciężko i ukryła twarz w dłoniach.
  - Musisz się trochę ogarnąć. Idź do łaźni a ja zrobię nam herbaty - oznajmiła Beatrice zupełnie nie zrażona oschłym tonem kobiety. Przeciągnęła się jeszcze i wyszła z łóżka, zostawiając je w zupełnym chaosie. Wyminęła Margaret i wyszła.
  Wchodząc do pomieszczenia, do Margaret dotarł przyjemny zapach świeżo zaparzonej herbaty. Przy stole siedziała Beatrice z kubkiem parującej cieczy w dłoniach Na przeciwko niej, na stole również stało naczynie z herbatą. Margaret znużona bólem głowy podeszła do stołu i usiadła na drewnianym krześle. Oparła łokcie o blat stołu, splotła ze sobą dłonie i oparła się o nie czołem. Westchnęła głęboko i przymknęła oczy. Obok niej parował gorący płyn, przed nią zaś chichotała rozbawiona stanem towarzyszki. W głowie Mag kotłowały się myśli, nie dając jej ani chwili wytchnienia.
  - No ładnie, twój kochaś zobaczył w dość dwuznacznej sytuacji... - zachichotała wymachując kubkiem i przy okazji rozlewając odrobinę herbaty. Margaret na początku spojrzała na nią, była zdziwiona przez co wyglądała bardzo głupkowata. Musiała dokładnie jeszcze rz ułożyć sobie to zdanie w głowię by dotrzeć do jego sensu. Zaczerwieniła się (chyba po raz pierwszy w życiu, do tego nie po pijaku) i wlepiła wzrok w kobietę. Złośliwy uśmiech tańczył na jej pąsowych ustach.
  - To nie jest mój... - zebrała myśli, nie wiedziała właściwie jak sformułować zdanie, była za bardzo zaskoczona. - To mój brat!!! - Ryknęła na kobietę, uderzyła dłońmi w stół wstając z krzesła z takim impetem, że mebel przewrócił się i wywołał wielki huk. Kobieta jednak się tylko zaśmiała. Jednak szyderczy śmiech wcale nie zraził Margaret, Mag była wręcz w szoku, że ta nie dała się wyprowadzić z równowagi.
  - Nie wyglądacie na rodzeństwo - odparła, wskazując oskarżycielsko kubkiem na Margaret. Ta wzdrygnęła się lekko.
  - Nie masz czucia w dłoniach? - Zapytała spoglądając w głąb kubka na parującą ciecz. Naczynie przecież musiało być gorące.
  - Może... - spojrzała na wolną dłoń, po czym wróciła wzrokiem na Mag. - Nie zmieniaj tematu.
  - Nie wyglądamy jak rodzeństwo, bo jestem jego przybraną siostrą - Przyznała, podniosła krzesło i usiadła z powrotem przy stole. Spojrzała na gliniane naczynie.
  - No właśnie... więc, może macie jakiś romans? - Kobieta uniosła brwi do góry i pochyliła się w stronę Margaret z szeroko otwartymi oczyma, w których czekoladowe tęczówki błyszczały ciekawością. Mag wykrzywiła twarz w grymasie niezadowolenia. Po co miała to mówić? Nie lubiła wścibskich ludzi... w ogóle nie lubiła ludzi... właściwie co ona lubi? W tej chwili Margaret zdała sobie sprawę, że chciała postrzegać ludzi jako książki które czytała, opowiadały swoja historię, nie pytały, nie potrzebowały uwagi a gdy już skończyło się czytać, można było ją odłożyć na półkę by pokrył ją kurz, lub sprzedać na jakimś bazarze. Mag od zawsze wymagała tego od nowo poznanych osób, ze swoim bratem rozmawiała tylko wtedy gdy potrzebowała zaspokoić potrzebę przynależenia do społeczności. Wszystkich traktowała rzeczowo, nie chciała zajmować sobie przecież głowy niepotrzebnymi sprawami. Westchnęła cicho i uśmiechnęła się nerwowo.
  - Nie, właściwie to nie utrzymuję z nikim bliższych kontaktów... - warknęła. Beatrice, zdziwiona takim obrotem sprawy, na chwilę skamieniała, bowiem Margaret już zdążyła przysłonić się maską zimnej postaci której na niczym nie zależy. Odsunęła się i usiadła na krześle odrobinę zaskoczona nagłym oschłym tonem Mag. Rzeczywiście, dziewczyna przypomniawszy sobie czemu nie nawiązuje kontaktów z innymi oddzieliła emocje od mowy.
  - Nikogo nie kochasz? Kochałaś? Z naciskiem na czas przeszły. - zapytała niepewnie Beatrice, czując, że grunt który do tej pory miała pod stopami, był jedynie iluzją spowodowaną alkoholem.
  - Nie. - westchnęła Margaret. Zauważyła niepewność dziewczyny więc spróbowała się uśmiechnąć, w końcu nie pragnęła jej odstraszyć, w końcu nawiązała z kimś nić porozumienia. Dziewczynie słabo wychodziło uśmiechanie się. Unosząc jeden kącik ust do góry wydęła dolną wargę i uniosła policzki do góry. Wyglądało to przekomicznie, na co Beatrice parsknęła śmiechem.
  - Nawet mamy? - zapytała z trudem opanowując śmiech.
  - Nie wiem, moje wspomnienia o rodzicach zniknęły w dniu sześciu lat. Potem, nie byłam w stanie obdarzyć nikogo tym uczuciem - westchnęła.
  - Czyli, że co? Jesteś zimna i skostniała z własnego wyboru? - uśmiechnęła się pogardliwie Beatrice biorąc łyk herbaty. Mag, jeszcze raz spróbowała się lekko uśmiechnąć, można by powiedzieć, że tym razem wyglądało to trochę lepiej.
  - Cóż, miłość jest tylko kolejnym uciążliwym obowiązkiem. Zaczynasz martwić się o kogoś, troszczysz się o niego. Musisz być gotowy na zawód, na stratę. Liczyć się z uczuciami innej osoby. Nie potrzebnie zaprzątasz sobie tym kimś głowę. Nawet miłość do zwierząt jest okropnie bolesna. Przywiązujesz się do kogoś a on po czasie znika, zostawiając po sobie gorycz. Cóż jednak się dziwić... To tak jakby drzewo miało człowieka. Co do ludzi... Zaczynasz powoli przejmować tylko tą osobą, nie jesteś już tylko dla siebie ale dla kogoś innego. Co innego otrzymywać miłość, ciepłą i niezwykłą. Ktoś się tobą interesuje, zajmuje i troszczy się o ciebie nie żądając nic w zamian - Niezgrabny uśmiech Margaret przemienił się w bardziej pogardliwy. Spojrzała na kobietę, która zamarła patrząc się ze zdziwieniem w Mag.
  - Jesteś cholerną egoistką! - krzyknęła - Podoba mi się to. Nie jesteś wcale taka zła nawet na trzeźwo.
  - No, cóż - Margaret wzruszyła ramionami - tak też bywa w życiu, równowagę trzeba w przyrodzie zachować - przyznała. Po czym... zaśmiała się, co zdziwiło nawet nią samą. Pierwszy raz rozmawiało jej się z kimś tak dobrze (wykluczając Reimenth'a rzecz jasna). Zaczęła powoli przyzwyczajać do obecności Beatrice i przekonywać się do poznawania kogoś.
  - Jednak, czekaj Reimenth ile ma lat?
  - Dwadzieścia pięć - odpowiedziała bez zastanowienia Margaret i upiła łyk herbaty, która teraz była przyjemnie ciepła.
  - Czy o nie powinien być już dawno żonaty? Ej czy ty czasem nie trzymasz go wyłącznie dla siebie? - Uniosła brwi do góry i spojrzała oskarżycielsko na Margaret, która, o dziwo, poczuła lekki wstyd. Nie musiała jej tego przecież wyjaśniać, jednak skoro już rozmawiają.
  - Tak... można by powiedzieć, że skutecznie zniechęcam dziewczęta które pragną jego atencji... W końcu, jeśli znajdzie kogoś kogo będzie kochać, przestanie interesować się mą...
  - Taaa, w sumie racja. Wiesz tylko, że tak jakby wtedy kiedy spiłaś się na balu. - Mówiła Beatrice z chytrym uśmiechem a w jej oczach był widoczny błysk zadowolenia. Margaret piła powoli herbatę. - Tooo, on właściwie uciekł z taką jedną - wyznała Beatrice, a Margaret wypluła zaskoczona napój, słysząc słowa Beatrice, przy okazji opluwając i ją.
  - CO?! NIE! - Zerwała się na równe nogi - GDZIE ON JEST?! - Krzyknęła zirytowana.
  - A co ja jestem jego matką? Nie wiem!
  - Eh... Skoro już tu z tobą jestem... To może mogłabyś mi pomóc go szukać? - zaproponowała Margaret wahając się, nigdy w sumie nie utrzymywała dłuższej interakcji.
  - Nie - odparła krótko Beatrice. Mag nic nie odpowiadając, odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi. Gdy miała już wychodzić z pomieszczenia usłyszała jeszcze raz głos Beatrice i jej słowa:
  - Dobra, czekaj idę. Może być zabawnie.

Beatrice? Przepraszam, że tak długo czekałaś, no i przepraszam za to, że moje opowiadanie w sumie nic nie wnosi. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz